Rozdział 14: Tchórze
- Nie chcę nic - powiedział, wsuwając ręce w kieszenie, żeby jakoś ukryć ich drżenie. Nie mógł tak po prostu stać i patrzeć jej w oczy, obrał więc jakiś punkt nad jej głową. Wiedział, że wszystko, przez co teraz przechodziła, zawdzięczała jemu. Czuł się winny, znalazł się w tragicznym położeniu, w miejscu, z którego nie było ani jednego dobrego wyjścia. Jakiej drogi by nie wybrał, każda okazałaby się dla kogoś krzywdząca. - Przepraszam - mruknął, mając ochotę po prostu zniknąć.
Znikanie było dobre. Unikanie problemów również. Robił tak przez całe życie i oto dokąd go takie zamiatanie spraw pod dywan przywiodło.
Wychyliła się, a on momentalnie zamknął oczy, żeby zaraz poczuć siarczysty ból skaczący po policzku. Należało mu się.
- Jak mogłeś! - krzyknęła. Wyglądała okropnie. Minął tydzień, a ona zdawała się zmniejszyć o połowę, ubrania wisiały na niej, jakby była wieszakiem sklepowym. Spodnie, których kiedyś nie mogła dopiąć (pamiętał, jak mu na to narzekała), teraz prawie spadały. Patrzyła na niego zapuchniętymi od płaczu i braku snu oczami, a włosy na głowie sterczały jej w kompletnym nieładzie.
Przypominała wrak człowieka. A najgorsze, że to on był temu winny.
- Daria... - jego głos był spokojny, usypiający wręcz. To jednak jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.
- Co z dziećmi? Jak możesz je tak zostawić?!
Przez twarz Łukasza przemknął grymas bólu. Nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji, nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Czy w ogóle ktokolwiek miałby jakieś rady? Czy ktokolwiek zastanawiał się, co robić w takich chwilach?
- Jestem ich ojcem - odparł swoim lakonicznym tonem, który teraz doprowadził ją do wściekłości. Bo przecież jak mógł być tak spokojny? Jak mógł z taką apatycznością patrzeć jej prosto w oczy po tym wszystkim, co zrobił?
- Pedałem! - parsknęła i zaśmiała się gorzko. - Mają ojca-pedała!
Skrzywił się. Wygrała. Właśnie o to chodziło.
- Dajesz teraz dupy? Nadstawiasz się? - krzyczała, ogarnięta szałem i napędzana każdą negatywną emocją odbijającą się na jego twarzy. Przynajmniej teraz chociaż coś okazywała, a Daria chciała, żeby czuł się tak samo źle jak ona. - Jak ze mną byłeś, to też robiłeś innym lachy? Pewnie teraz jesteś w swoim żywiole, co? - Zaśmiała się złośliwie. - No powiedz mi, ilu zdążyłeś obrobić, hm? Z iloma puściłeś mnie kantem...? Brakowało ci kutasa...? Byłam niewystarczająca? Obrzydzałam cię? - Pomimo początkowej furii, emocje stopniowo zaczęły z niej opadać. Uciekały jak powietrze z przekłutej opony. - Nienawidziłeś mnie? To po co...? - jej głos stawał się coraz bardziej wodnisty, a ona po chwili tak po prostu się rozpłakała. Nie wiedział, co robić, więc zadziałał impulsywnie. Od razu przyciągnął ją do siebie, przytulając mocno.
- Kocham cię - powiedział zgodnie z prawdą. Zawsze ją kochał, była dla niego naprawdę ważna. Tylko że... ta miłość była trochę inna. Duchowa, bez pociągu seksualnego. To nieprawda, że gej nie może pokochać kobiety i to nieprawda, że każdy gej w małżeństwie nienawidzi swojej żony. On zrobiłby dla Darii wiele, przez siedem lat była dla niego najważniejszą osobą w życiu. Chciał, żeby dalej nią była, ale miał już dość okłamywania siebie i jej.
- Nie łżyj! - wrzasnęła, odpychając go od siebie z mocą, o jaką nie podejrzewałoby się kobiety po porodzie. - Jak możesz jeszcze coś takiego mi mówić? Ty skurwielu! Sukinsynie! Pedale! Chamie! Gnoju!
Stał, wysłuchując całej wiązanki przekleństw. Wiedział, że miała prawo go teraz nienawidzić.
- Nie zostawię cię samej z dziećmi - powiedział, kiedy znów zaniosła się z płaczem. - Jestem ich ojcem i chcę je dalej wychowywać. One są...
- O nie - powiedziała, kręcąc głową i patrząc na niego z obrzydzeniem. - Na pewno już ich więcej nie zobaczysz. Ojciec-pedał - niemal wypluła. - Dopilnuję, żeby sąd całkowicie odebrał ci prawa rodzicielskie.
***
Oparł głowę o szybę, wpatrując się w okna sklepu monopolowego. Miał ochotę ryczeć, ale nic takiego nie robił. Po prostu siedział, a jego myśli błądziły gdzieś w zawieszeniu.
"Był wykończony" to mało powiedziane. Nie miał siły nawet żeby wysiąść z auta i ruszyć do swojego wynajmowanego mieszkania. Cudem tutaj dotarł, kilka razy zresztą o mały włos uniknął wypadku. Powoli zdawał sobie sprawę, że Daria naprawdę chciała odebrać mu dzieci. Maciej może i się z tego nabijał, wciąż powtarzał swoją mantrę o antykoncepcji, ale Łukasz naprawdę kochał Hanię, Kubę i Amelię. Nie wyobrażał sobie życia bez nich, mimo że zanim został ojcem, na samą myśl o niemowlakach robiło mu się niedobrze.
Wydawało mu się, że był dobrym rodzicem. Nie krzyczał, nie złościł się, zawsze wynajdywał czas, gdy któreś go potrzebowało.
Może ten jego cały coming out to wcale nie było takie dobre wyjście? Westchnął ciężko i sięgnął po telefon. Skrzywił się, kiedy zobaczył pusty ekran. Maciej wciąż mu nie odpisał, a to mogło oznaczać tylko jedno - po prostu nie chciał już go w swoim życiu. Łukasz został sam, naprawdę nie miał nikogo.
***
Lubił spać. Czasem, kiedy miał wolny dzień, naprawdę potrafił z tym przesadzić. Zazwyczaj więc nastawiał sobie budzik na jakąś rozsądną godzinę w południe, bo znając swoje możliwości, mógłby zmarnować kilkanaście godzin pod kołdrą.
Gdy Filip od niego wyszedł, a stało się to jakoś dopiero wieczorem (kac był naprawdę ogromnym pochłaniaczem czasu), zerknął jeszcze tylko w dokumenty na poniedziałek, wyszedł z psem, a później położył się spać, wcześniej nastawiając budzik. Co jak co, ale niedzielę zamierzał spędzić trochę konstruktywniej niż sobotę, która minęła mu na niczym. Ot, zalegał z Filipem na kanapie, zamówili pizzę, oglądali telewizję i rozmawiali o naprawdę bardzo nieistotnych rzeczach.
I nawet jeśli ciągle powtarzał sobie, że zmarnował czas, to jednak nie potrafił pozbyć się osobliwej lekkości, jaką odczuwał po przesiedzianej z Filipem sobocie. Było po prostu dobrze. Przyjemnie. Lepiej niż gdyby miał siedzieć sam, ale to już trochę zbyt daleko idąca refleksja, której Maciej jeszcze nie chciał brać pod uwagę. Może i mógłby tak powiedzieć, gdyby wylądowali w łóżku. Ale nie wylądowali, nie zrobili nic, siedzieli w tych czterech ścianach jak para kumpli (albo, o zgrozo, stare małżeństwo), wpieprzali kaloryczną pizzę, od czasu do czasu podrzucając kawałek sera czy mięsa psu. I to tyle.
Maciej, jako osoba, która na każdym kroku podkreślała swoje zadowolenie z życia w pojedynkę, nie mógł przecież tak po prostu stwierdzić, że sobota z Filipem była przyjemniejsza od wszystkich sobót, jakie spędził sam po imprezach. Udawał więc, że wcale tak nie myślał.
Wracając jednak do niedzieli i mocnego postanowienia Wyszyńskiego co do jej nieprzespania - tym razem nie obudził go budzik. Kiedy otworzył zaspane powieki i rozejrzał się po pomieszczeniu absolutnie wykończony, w apartamencie po raz drugi rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Stęknął ciężko, wyciągając rękę do swojego telefonu. Z podłogi dobiegł go odgłos psiego ziewnięcia. Zwierzę przeciągnęło się na panelach, żeby zaraz wyskoczyć w górę, oprzeć głowę o materac łóżka i wpatrzyć się w Macieja sennym, ale nad wyraz zadowolonym wzrokiem.
- Kurwa - przeklął Maciej, kiedy na wyświetlaczu telefonu dojrzał godzinę ósmą. A jak powszechnie wiadomo, godzina ósma to zdecydowanie nie godzina na niedzielne pobudki. Może i Wyszyński nie miał nic przeciwko wczesnemu wstawaniu do pracy, ale dni wolne były dla niego świętością.
Zniechęcony, a zarazem pogoniony kolejnym wciśnięciem przez kogoś dzwonka, podniósł się do siadu z postanowieniem, że nawet nie będzie się oglądać - po prostu tę osobę zabije. Nie narzucił na swoje ciało żadnego ubrania, poczłapał w samych slipkach do przedpokoju, ziewając jeszcze po drodze rozdzierająco. Pies (żadna nowość) poszedł tuż za nim.
Otworzył drzwi, od razu piorunując natręta wzrokiem. Zaraz jednak jego zaspane spojrzenie spokorniało, wystarczyło tylko, że natrafiło na smutne oczy mamy.
- Cześć, kochanie. Przepraszam, że tak z rana - powiedziała, uśmiechając się przy tym z wymuszeniem.
- Mogłaś mi powiedzieć, że chcesz się ze mną zobaczyć, przyjechałbym - odparł zaraz, robiąc krok w tył i wpuszczając mamę do mieszkania. Gdy tylko przekroczyła próg, od razu zaatakował ją ciekawski nos psa. Zerknęła w dół na zwierzę, uśmiechnęła się i pogłaskała jego głowę pobłażliwie.
- Nie chciałam, żebyś się po mnie fatygował - odparła i zaraz ściągnęła swoje eleganckie, lakierowane buty na kilkucentymetrowym obcasie. Kiedyś zawsze nosiła wysokie szpilki, teraz, gdy miała już siedemdziesiąt lat i problemy z biodrami, nie mogła sobie na to pozwolić. Zawsze jednak wybierała kobiece obuwie na chociażby delikatnym podwyższeniu. Naprawdę dbała o swój wygląd, nie było mowy o wyjściu z włosami w nieładzie, bez makijażu czy w źle dobranych ubraniach. Maciej pamiętał, że jego ojca zawsze rozpierała duma. Wziął sobie za żonę ładną, stylową kobietę, którą na dodatek mógł rządzić. Czego chcieć więcej? Agata Wyszyńska podporządkowywała się mężowi przez całe swoje życie, nawet po jego śmierci była mu całkowicie oddana i pogrążona w żałobie. Jej życie z chwilą utraty małżonka straciło większą część swojego sensu, nic więc dziwnego, że tak nagle zaczęło zależeć jej na wnukach i dużej rodzinie.
- Przecież to nic takiego - powiedział od razu, gestem ręki zapraszając mamę do salonu. - Chcesz czegoś do picia? - zapytał, gdy nagle Agata uniosła dłoń z papierowym woreczkiem.
- Po drodze kupiłam pączki.
- Zawsze powtarzałaś, że nie wolno jeść słodyczy na śniadanie - odparł z rozbawieniem.
- Zrobimy wyjątek. - Machnęła ręką, na moment się rozpogadzając. Mimo to cały czas coś ją trapiło, Maciej doskonale potrafił rozczytać mimikę twarzy matki.
- W takim razie kawy?
- Wolałabym herbatę, kotku. I ty też zaparz sobie herbaty. Masz zieloną? Albo rumiankową? Kawa nie jest taka zdrowa, lepiej pić herbatę - pouczyła go tym swoim matczynym, wszystkowiedzącym tonem, na co Maciej się roześmiał.
- A więc herbata - rzucił z rozbawieniem, zapominając o swoim zmęczeniu i złości, jaką odczuwał jeszcze chwilę temu. Nie mógł się przecież gniewać na swoją mamę, w szczególności że skoro sama do niego przyjechała, to musiała potrzebować jego towarzystwa. A Maciej, wbrew pozorom, był naprawdę dobrym synem i dla swojej mamy zrobiłby wiele.
***
- To mieszkanie jest takie ładne. - Popatrzył na nią znad ugryzionego pączka. - Przestrzenne bardzo - zamruczała z uznaniem, żeby zaraz napić się herbaty. - Jestem z ciebie naprawdę dumna - dodała, posyłając mu uśmiech.
- Cieszę się - odpowiedział i wgryzł się w pączka, a jego stopa przesuwała się pod stołem po ciepłym psim brzuchu.
- Szkoda tylko... - Westchnął ciężko, wiedząc, co zraz nastąpi - ...że jest takie puste. Marnuje się.
- Mam psa, nie marnuje się - rzucił pierwsze co przyszło mu na myśl. Pies jakby w odpowiedzi zamruczał z zadowoleniem, nadstawiając do głaskania bok brzucha.
Agata wydęła wargi, ale o dziwo nie ciągnęła tematu. Możliwe, że nie miała na to siły albo - co wydawało się Maciejowi bardziej prawdopodobne - miała teraz inne zmartwienia niż brak kobiety u boku trzydziestodwuletniego syna.
- Więc zostaje u ciebie? - zapytała jeszcze, obejmując obiema dłońmi filiżankę herbaty.
- Chyba tak - odparł Maciej, nawet nie zastanawiając się, jak szybko przeszedł od "nie ma mowy" do "chyba tak".
- Bardzo dobrze. Nie wolno wyrzucać zwierząt. Ten pies już cię pokochał - powiedziała, wciąż tkwiąc w zamyśleniu. Na ten widok coś aż ścisnęło Macieja w okolicach serca, nienawidził oglądać matki smutnej. Zdecydowanie wolał ją uśmiechniętą i pełną pozytywnej energii, podejrzewał jednak, że w sytuacji, w jakiej znajdowała się teraz Daria, Agata jako mama nie mogła być zadowolona. Gdzieś głęboko w środku odczuwał ogromny strach, obawiał się, że to wszystko w pewnym momencie przerośnie mamę. W końcu nie była już najmłodsza, a jej problemy z nadciśnieniem stawały się coraz bardziej niepokojące.
- Lubiłam Łukasza - odezwała się w pewnym momencie Agata, gdy już zebrała w sobie siły, żeby podjąć rozmowę, dla której odwiedziła syna. - To naprawdę porządny mężczyzna. Zawsze jako dzieci trzymaliście się ze sobą, dbał o ciebie... o Darię też, ale myślę, że ciebie traktował jak brata - dodała, podnosząc spojrzenie na Macieja. Wymusił tylko lekki uśmiech i kiwnięcie głowią, nie chcąc wyjaśniać mamie, że wcale nie byli dla siebie braćmi. Ich relacja odchodziła naprawdę daleko od relacji rodzinnych. - Mieliście taki dobry kontakt, powiedz mi, kochanie, co się zepsuło?
Milczał chwilę. Na jego policzku uwypukliły się mięśnie żwaczy, kiedy zacisnął mocno zęby. Jego stopa na moment zamarła w bezruchu na ciepłym ciele psa.
- Tak się po prostu dzieje - odpowiedział. - Pokłóciliśmy się. O głupotę, nic takiego - zbył ją, uznając, że najlepiej nie wchodzić w szczegóły, niż wymyślać jakieś nowe bajki.
Agata westchnęła ciężko. Wyglądała naprawdę krucho. Zawsze była drobna, a teraz Maciej miał wrażenie, że wystarczyłby lekki powiew wiatru, żeby ją przewrócić.
- To straszne, przez co Daria teraz przechodzi. - Jej błękitne, zachodzące starczą mgiełką oczy zaszkliły się niebezpiecznie. - Tak bardzo mnie to boli. - Głos Agaty zaczynał coraz bardziej drżeć. Maciej poczuł, jak coś staje mu w gardle; coś ogromnego i trudnego do przełknięcia. Nie myśląc wiele, podniósł się z miejsca i podszedł do matki, żeby ją objąć. - Jesteście moimi dziećmi. Jesteście dla mnie najważniejsi - mówiła już przez łzy, przytulając się z całych sił do syna. - Każda wasza krzywda jest dla mnie tragedią. Jak tylko dowiedziałam się, że jestem z wami w ciąży, wiedziałam już, że mogę oddać za was życie... - Maciej nic nie powiedział. Gładził ją tylko po plecach, a gdy się uspokoiła, przysunął sobie obok niej krzesło i złapał żylastą, naznaczoną starością dłoń matki.
- Zostań dzisiaj na noc - powiedział, nie chcąc jej zostawiać w takim stanie. - Prześpię się na kanapie. A rano zrobisz mi śniadanie do pracy, same plusy - zażartował, próbując skierować myśli mamy na przyjemniejsze tory.
- I obiad - powiedziała. - Jestem przekonana, że jesz fatalne obiady - dodała z tą swoją niezachwianą pewnością.
- Nie mam nic na swoją obronę. - Maciej wzruszył bezradnie ramionami, a kiedy dostrzegł cień uśmiechu na jej twarzy, odetchnął.
- Daria chce zabrać mu prawa rodzicielskie. - Rozpogodzenie się Agaty było jednak tylko przelotne. Zaraz na jej twarz powrócił wyraz zmartwienia i bezradności; nie miała pojęcia, jak mogłaby pomóc swojej córce. Pomimo chwilowej nienawiści do Łukasza, nie potrafiła też tak po prostu go znienawidzić.
Maciej aż uniósł brwi, patrząc na mamę z niedowierzaniem.
- Całkowicie? Przecież on chce jej wszystko zostawić - powiedział, czując, jak zaczyna się denerwować. - Zostawia jej dom, jest zdecydowany płacić na dzieci wysokie alimenty, chce ciągle być dla nich ojcem - dodał. Tak mu przecież powiedział Łukasz i wcale nie czuł podstaw co do tego, żeby mu nie wierzyć. Wbrew pozorom, musiał przyznać Łukaszowi, był naprawdę dobrym ojcem.
Na samą myśl, że Daria chciała odebrać mu dzieci, poczuł rozpalający się w nim gniew.
- Tak powiedziała. Już złożyli papiery rozwodowe.
- Zgodził się na rozwód z orzeczeniem o winę? - zapytał jeszcze Maciej.
- Zgodził się - odpowiedziała Agata, kiwając głową.
- I ona chce się posunąć dalej i zabrać mu dzieci? - Prawie zgrzytnął zębami.
- Tak mi powiedziała - powtórzyła.
- Co za suka! - wrzasnął, wstając nagle z krzesła i przestając nad sobą panować. - On je kocha! Sama dobrze wiesz, jakim jest ojcem! Oddałby dla nich wiele!
- Maciej...
- Jesteś matką, powinnaś wiedzieć, co czuje rodzic do dziecka! - Posłał jej rozpalone złością spojrzenie, ale szybko zrozumiał, że przesadził. Nie powinien rozmawiać o tym z mamą, ona przecież i tak za bardzo się teraz denerwowała. No i nie powinien krzyczeć. - Przepraszam - mruknął, momentalnie pokorniejąc, ale tylko zewnętrznie. Wewnątrz niego aż wrzało, miał ochotę dorwać Darię i po raz pierwszy od naprawdę dawna powiedzieć jej dosadnie kilka rzeczy. - Myślę, że nie powinnaś się w to mieszać - powiedział znacznie spokojniejszym tonem. - Zadbaj o siebie, schudłaś - wytknął jej. Agata uśmiechnęła się tylko lekko i zaraz wstała, żeby zajrzeć do lodówki syna. Jej ruchy były już dość nieporadne, gdy podnosiła się z krzesła, robiła to o wiele wolniej niż jeszcze chociażby rok temu. Jego uwadze nie umknął też grymas i odruchowe sięgnięcie dłonią do lędźwi, kiedy się prostowała. Starość trawiła ją coraz szybciej.
- Może zjemy na obiad żeberka? - zapytała. - Trzeba byłoby kupić kilka rzeczy, ale syty i zdrowy obiad to podstawa.
- Zaraz i tak będę musiał wyjść z psem, powiedz mi tylko, co mam kupić - odparł, zaciskając dłoń na uchwycie filiżanki, myślami będąc daleko od swojego mieszkania.
Nie rozumiał, dlaczego ta sprawa tak go dotknęła. Wiedział jednak, że musi coś zrobić. Wiele Łukaszowi zarzucał, wciąż chował do niego urazę, ale zabranie mu dzieci wydawało się okrutne. I to dlaczego? Bo był gejem? Bo kiedyś bał się do tego przyznać i wylądował w związku z kobietą?
Prychnął, znów się denerwując. Łukasz zawinił. Jasne, że zawinił, ale najbardziej winny był tu jego ojciec i wszyscy otaczający go ludzie, dla których homoseksualizm to występek przeciw naturze.
Kurwa mać.
***
Lubił poranne spacery. To świeże, jeszcze nie upalne, ale tylko przyjemnie ciepłe letnie powietrze, ciszę, puste chodniki i ulice. Szybko przekonał się, ile plusów miało takie posiadanie psa, przecież normalnie nigdy nie wychodził tylko po to, żeby zrobić rundę dookoła bloku. Często sam też ten dystans przedłużał, brał psa, kierował się do parku, jaki znajdował się nieopodal, a czasem i jeszcze dalej - do lasu. Pies nie narzekał, zawsze na takich wyjściach był niemożliwie grzeczny. Zdarzały się tylko chwile, kiedy za bardzo zainteresował się innym psem albo puścił biegiem za przejeżdżającym rowerem. W takich momentach wystarczyło tylko krzyknięcie ze strony Macieja, a pies szybko się reflektował.
To był bardzo mądry pies. Możliwe, że czuł wdzięczność do Macieja za przygarnięcie, albo po prostu ktoś go kiedyś ułożył. Wyszyński jednak zdążył zauważyć, że panicznie bał się starszych mężczyzn. Czasem też gdy Maciej szybko wykonał jakiś ruch, pies kulił się jakby w oczekiwaniu na cios.
To nie były przyjemne widoki. Pies z pewnością nosił ze sobą bagaż wspomnień, a Maciej i tak już nigdy nie dowie się o jego poprzednim życiu.
Może więc przydałoby się imię dla psa? W końcu teraz dostał drugą szansę.
Przysiadł na ławce. Pies zażarcie obwąchiwał drzewo, żeby zaraz podnieść nogę i obsikać pień, a później znów powąchać. Maciej pokręcił tylko głową. Park świecił dzisiaj pustkami, otaczała go przyjemna cisza bez wrzasków dzieci, które zazwyczaj bawiły się na placu zabaw kilkanaście metrów dalej. Wszyscy prawdopodobnie właśnie okupowali kościelne ławki, żeby po mszy pojechać do centrum handlowego i okupować tamtejsze stoliki przy punktach z jedzeniem.
Rozsiadł się bardziej, wystawiając twarz do promieni słonecznych. Na moment odciął się od wszystkiego, nie myślał o niczym. Ale trwało to niestety tylko chwilę, Maciej nie potrafił skutecznie blokować natłoku myśli.
Otworzył oczy i wpatrzył się w psa.
Daria. Łukasz. Ich dzieci... Próbował sobie wmówić, że to przecież nie jego problem, jednak szybko z tego zrezygnował. Za bardzo go ta sprawa irytowała, żeby tak po prostu mógł ją zignorować.
Po kilku chwilach intensywnego namysłu doszedł do wniosku, że musi porozmawiać z Darią. Może i nie byli zgranym rodzeństwem, ale coś mu podpowiadało, że jeżeli ktokolwiek miałby przemówić jej do rozumu, to tylko on. Mama nie potrafiła obrać obiektywnego stanowiska; co by Daria nie zrobiła, Agata zawsze będzie stała za nią. I wcale nie miał jej tu tego za złe, przecież mowa tu o jej córce.
W następnych myślach stwierdził, że zanim porozmawia z Darią, musi porozmawiać z Łukaszem. Dowiedzieć się szczegółów i może... trochę go pocieszyć?
I tak oto sam wkopał się w konflikt, który przecież nawet go nie dotyczył. Maciej jednak czasem posiadał coś takiego jak moralność i sumienie. Nie był aż takim chamem, jakim chciałby być.
Sięgnął po telefon. Nie znał numeru Łukasza, chyba nawet go nie zapisał. Miał jednak dość dobrą pamięć do liczb i kojarzył trzy pierwsze. Wszedł więc w połączenia, przypominając sobie, że Łukasz kiedyś do niego dzwonił. Przewinął szybko listę, ale nie znalazł żadnego ciągu cyfr, które byłyby podobne do numeru Łukasza.
Zmarszczył brwi z zastanowieniem. Otworzył skrzynkę wiadomości. Przecież wymienili kilka ze sobą.
Przeszukiwał SMS-y chyba ze trzy razy, ale niczego nie znalazł. A doskonale pamiętał, że specjalnie je zostawił, aby mieć kontakt do Łukasza. Nawet jeśli wzbraniał się wtedy rękami i nogami, bo przecież Łukasz nie był mu już w niczym potrzebny, to i tak nie potrafił wyczyścić skrzynki. Wiadomości jednak jak nie było, tak nie było, nawet jeśli on wiedział, że nic z nimi nie zrobił. Co więc się stało? Zmarszczył brwi z zastanowieniem, analizując wszystkie możliwe scenariusze. I wtedy jakby go olśniło.
Filip.
Bo dlaczego i nie? Dzieciak cały wczorajszy dzień przesiedział u niego w mieszkaniu, mogła zdarzyć się chwila, w której dorwałby komórkę Macieja. Nawet jeśli jej nie ukradł, to przecież bardzo możliwe, że coś w niej namieszał.
Wiedział, cholera, że temu dzieciakowi nie można było ufać. Ale Maciej chyba lubił zabawy z ogniem. Szkoda tylko, że tak łatwo jest się nim sparzyć.
Mimo że sytuacja wcale go nie bawiła, bo Wyszyński naprawdę cenił sobie prywatność, a zaglądanie w wiadomości to z pewnością wielkie jej naruszenie, uśmiechnął się pod nosem.
Filip zazdrosny o Łukasza. Całkiem... urocze?
***
Wszedł do mieszkania, w jednej ręce trzymając uchwyt psiej smyczy, a w drugiej pełen wór zakupów, jakie zleciła mu mama. Kiedy wręczyła mu listę produktów, stwierdził, że to nic takiego. Da radę wyjść z kundlem i zahaczyć po drodze o sklep mięsny, warzywny i spożywczy. Szybko jednak zrozumiał, że to wcale nie taki dobry pomysł. Pies może i na spacerach był grzeczny, czasem tylko trochę ciągnął, ale dla Macieja nie stanowiło to zbyt dużego problemu. Ot, wystarczyło szarpnąć smyczą w swoją stronę; pchlarz w końcu nie był ani duży, ani masywny, żeby Maciej miał problemy z poskromieniem go. Sytuacja skomplikowała się jednak, kiedy musiał dotaszczyć do domu kilka ciężkich worków. W tym momencie ciągnięcie psa nie było czymś łatwym do opanowania.
No ale dotarł. Nie zdążył jednak porządnie odetchnąć ani nawet postawić zakupów na podłodze, kiedy jego tętno znów przyspieszyło, tym razem już jednak nie przez wysiłek. Z łazienki wyszła mama, trzymając w dłoniach koszulkę i spodnie Filipa.
Cholera jasna, zapomniał o opróżnieniu pralki. Zapomniał też o tym, że puścił Wilczyńskiego w swoich ubraniach i że postanowił wywiesić pranie zaraz po tym, jak Filip wyszedł z jego mieszkania.
Jego twarz, mimo że jeszcze chwilę temu była zaczerwieniona od targania zakupów i mocowania się z psem, momentalnie pobladła.
- Kogo to? - zapytała, a Maciej na kilka sekund stracił możliwość logicznego myślenia. Mama przecież nie była głupia, mogła się wszystkiego domyślić. W końcu jej trzydziestodwuletni syn nie miał dziewczyny, nawet o nich za bardzo nie wspominał, a teraz w jego pralce znajdowała ubrania z pewnością nienależące do Macieja, bo zbyt małe. Przecież odpowiedź nasuwała się sama!
W jego głowie jak na zawołanie ułożyła się cała wiązanka przekleństw skierowana do Filipa. Bo gdyby dzieciak się nie spił, a on nie poczuł się troskliwym tatuśkiem, nie musiałby teraz myśleć, jak wybrnąć z nieciekawej sytuacji.
- Zapomniałem. - Machnął ręką w zbywającym geście. Spróbował opanować swoje nerwy i wyglądać na jak najbardziej opanowanego. - Organizowałem ostatnio u siebie imprezę, kilka osób zostało na noc. Wiesz, jak to jest, jak się popije - odparł, dochodząc do wniosku, że woli, aby mama oburzyła się na pijackie libacje, niż żeby domyśliła się prawdy.
Wiedział, że teraz ta prawda mogłaby ją zabić. I to niestety w znaczeniu dosłownym; miała zbyt wiele problemów, nie mogła dodatkowo stresować się wyznaniami od Macieja. Nie wyskoczyłby przecież z "mamo, jestem gejem!". Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Podejrzewał nawet, że Agata nigdy nie usłyszy takiego wyznania z jego ust. Czuł przed tym ogromny opór podsycany strachem przed pogorszeniem zdrowia mamy, inne myśli spychał na samo dno swojego umysłu.
Prawda jednak była taka, że było mu wstyd. Z jednej strony prowadził życie wyzwolonego geja, a z drugiej wciąż krył się w szafie. Tak krytykował Łukasza za swoje tchórzostwo, a sam przecież był nie mniejszym tchórzem.
- Nawet mi takich rzeczy nie mów! - obruszyła się zgodnie z jego podejrzewaniem. Aż uśmiechnął się pod nosem, co zaraz zamaskował poprzez pochylenie się do psa i odpięcie jego smyczy. - Takie libacje są okropne! Myślę, że powinieneś w końcu dorosnąć. - Tutaj akurat chyba miała rację.
***
Dzień minął mu całkiem przyjemnie. Gdyby tylko nie musiał chodzić za mamą i powtarzać jej "nie musisz sprzątać, jest przecież czysto", byłoby znacznie przyjemniej. Miał w mieszkaniu porządek, zawsze o to dbał. Kiedy więc widział mamę krążącą od pomieszczenia do pomieszczenia ze szmatą, robiło mu się wstyd.
- Jest czysto - odpowiadała mu. - Ale widzisz, futrynę pominąłeś. Gdyby mieszkała tu kobieta, z pewnością by tego dopilnowała.
W końcu dał sobie spokój. Prośby nic nie dawały, kiedy jego mama się upierała i kiedy włączał się u niej tryb roboczy. W jej mniemaniu obowiązkiem matki było gotowanie, sprzątanie oraz, oczywiście, absolutnie zero odpoczynku.
Chociaż możliwe, że wynajdywała sobie po prostu zajęcia, aby nie myśleć. Coś w końcu musiała robić, kiedy jej syn zasiadał do pracy. Telewizji prawie nie oglądała, za wyjątkiem tylko kilku seriali (nowy odcinek "Wspaniałego Stulecia" czeka ją przecież dopiero jutro), szukała więc czegoś dla zabicia myśli.
Nagotowała Maciejowi obiadu na chyba cały przyszły tydzień, uprała wszystkie jego ubrania (a ubranie Filipa wywiesiła na balkonie), a gdy skończyła, był już wieczór. Usiadła więc przy synu, czując przyjemne zmęczenie. Wiedziała, że zaśnie szybko i bez niepotrzebnego rozmyślania.
- Nie dziwię się, że masz problemy z plecami, skoro ciągle latasz - powiedział Maciej, zamykając laptopa.
- W domu odpoczywam.
- Wątpię. - Przewrócił oczami. - Zawsze sobie coś znajdziesz. Mamo, naprawdę powinnaś trochę o siebie zadbać - dodał z naganą. Wiedział jednak, że jego matka nic sobie z tego nie zrobi, jak zawsze zresztą. Przecież wiedziała lepiej, tę irytującą cechę odziedziczyła chyba po ojcu w momencie jego śmierci.
- Czuję się doskonale - odpowiedziała zaraz, a Maciej wiedział, że nie ma co tego dalej ciągnąć.
- Obejrzymy jakiś film? - zapytał, pamiętając, że jako dziecko zawsze siadał z mamą na kanapie w niedzielne wieczory i wyszukiwali razem czegoś ciekawego do obejrzenia. Mieli podobny gust filmowy; uwielbiali horrory, filmy fantasy i sci-fi. Daria zawsze wolała komedie i romanse, za czym on i mama nie przepadali, oglądali więc we dwójkę, bo tata wynajdywał sobie jakieś ciekawsze zajęcia. Ale to Maciejowi nie przeszkadzało, lubił towarzystwo Agaty, nigdy już nie pozbędzie się z siebie tego maminsynka, który to od czasu do czasu chciał przytulić się do mamy i po prostu spędzić z nią czas.
Chociaż może coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że za chwilę może mu tego zabraknąć.
- Wybierz coś, ja pójdę zrobić nam herbatę.
- Weź ciastka - dodał jeszcze Maciej.
- Na wieczór? - oburzyła się. Jej syn w odpowiedzi tylko się zaśmiał, doskonale przewidując tę odpowiedź. W ramach ciastek dostał pokrojoną w talarki marchewkę, która sprawiła, że poczuł się jak kilkuletni Maciej z próchnicą i ogromną chęcią na pochłanianie cukru. Mama zawsze mu go dozowała.
Oglądali film, komentując od czasu do czasu rozwiązania fabularne czy też grę aktorską (mimo że raczej nie bardzo się na tym znali, to przecież nic nie stało na przeszkodzie, by krytykować) i chyba oboje mieli wrażenie, że cofnęli się w czasie. Macieja zawsze irytowały osoby odzywające się podczas seansu, ale wyjątkiem zawsze była mama. Ona zyskała przywilej mówienia w każdej chwili, nawet w tej najmocniej trzymającej w napięciu. Mad Max właśnie dobiegał końca, oglądali go już któryś raz, ale jakoś nigdy im się nie nudził i za każdym razem potrafili wyłapać coś, nad czym wcześniej się nie zastanawiali.
Był przekonany, że ten dzień zakończy się w miarę spokojnie. Jeszcze nie wiedział, co zrobić z Filipem i przeszukiwaniem jego telefonu, ale musiał mu dać jakąś nauczkę. To akurat naprawdę go zirytowało, żaden dzieciak (nawet cholernie seksowny, pyskaty i momentami całkiem uroczy) nie miał prawa szperać mu w komórce.
Zapomniał chyba, że ten sam dzieciak jeszcze niedawno nie tyle co szperał mu w komórce, a po prostu ją ukradł. Przeglądanie wiadomości zamiast przywłaszczania sobie cudzego mienia to chyba jakiś krok do przodu. Chcąc czy nie, uśmiechnął się do swoich myśli. Powinien być chyba bardziej zły, zganił się zaraz, a na jego twarz powrócił zwyczajowy wyraz.
W pewnym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Wzrok Macieja momentalnie powędrował w stronę zegarka. Kilkanaście minut po dwudziestej trzeciej.
- Spodziewasz się kogoś? - zapytała mama, a Maciej od razu wychylił się po pilota i zastopował film.
- Raczej nie - odparł ze zmarszczonymi brwiami.
Tym razem mieszkanie wypełniły odgłosy pukania do drzwi.
- Ktoś jest zdesperowany - skomentowała Agata i sięgnęła po swoją już prawie dopitą herbatę. - Idź otwórz i zobacz, kto to taki.
Maciej jeszcze się na nią obejrzał, po czym wyszedł do przedpokoju, tym razem sam. Pies leżał przy jego mamie; trzeba było przyznać, że trochę go przez miniony dzień rozpieściła. Jak nic przytyje od tej całej masy jedzenia, która niby przypadkiem Agacie spadła na podłogę. Maciej był zdziwiony, że żołądek psa potrafił to wszystko przyjąć i że kundel jeszcze niczym nie popuścił na jego drogie szwedzkie panele.
Agacie więc udało się przekupić psa, a Maciej szybko doszedł do wniosku, że to mały, wstrętny sprzedawczyk. Zamachasz takiemu kiełbasą przed nosem i już jest twój.
Sięgnął do klucza w drzwiach, jeszcze oglądając się na salon, i przekręcając go w zamku. Uśmiechnął się pod nosem, widząc wystający zza kanapy sam biszkoptowy tyłek psa i jego chudy ogon, jak zwykle pozostający w ruchu i oddający uwielbienie Agacie, która chyba właśnie zrzucała na podłogę kawałki marchewki.
- Jak się posra, to ja tego nie sprzątam! - krzyknął jeszcze do mamy, żeby było jasne, aż wreszcie otworzył drzwi. Na jego twarz na moment wpłynął głupi wyraz, kiedy omiatał wzrokiem postać. Z salonu dotarła jeszcze do niego odpowiedź mamy: "to tylko marchew", ale całkowicie minęła mu ona koło uszu.
- Filip? - zapytał, patrząc na zgarbionego, roztrzęsionego chłopaka z zabrudzoną czymś koszulką.
Zdecydowanie nie wyglądał jak Filip, którego znał. Nie patrzył na niego w ten swój złośliwy sposób. Nawet kiedy wymiotował, całkowicie pijany, wydawał się jakiś inny. Ten Filip, który teraz przed nim stał, bał się.
Macieja momentalnie ogarnęło nieznane uczucie. Poczuł mocny uścisk na piersi utrudniający mu oddychanie. Szybko przekroczył próg, zamknął za sobą drzwi i nie myśląc wiele, po prostu przyciągnął chłopaka do siebie. Filip objął go od razu jak dziecko, wciskając swoją twarz w jego pierś.
- Co się stało? - zapytał, czując jak Wilczyński drży. Trącił lekką wonią alkoholu i zdecydowanie mocniejszym, słodko-gorzki zapachem trawki. Maciej momentalnie go od siebie odciągnął, żeby popatrzeć w jego czerwone, nietrzeźwe oczy, a następnie na brunatną plamę na jego białej koszulce. - Boże drogi, to krew? - Serce zaczęło mu bić szybko, zupełnie jakby to jemu samemu coś się stało, a nie temu gówniarzowi, który grzebał w jego telefonie. W tamtej chwili jednak w ogóle o tym nie pamiętał. O swojej chęci dania mu za to nauczki również.
- Nie moja - powiedział Filip ochrypłym głosem. - M-mogę zostać u ciebie? - zapytał, a jego dolna szczęka drgała niekontrolowanie. Maciej naprawdę nigdy go jeszcze takim nie widział i nawet nie chciał widzieć. Bo do Filipa nie pasował strach. Pomimo swojej chuderlawości zawsze nadrabiał gębą, ale teraz po prostu wydawał się Maciejowi żałośnie kruchy.
Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi za nim otworzyły się. Obejrzał się tylko na mamę, wciąż trzymając Filipa blisko siebie.
- Maciej... - urwała, patrząc zszokowana na nieznajomego chłopaka. - Kto to? - zapytała, a Maciej na kilka chwil zamarł, porażony absurdalnością i nierealnością sytuacji. Filip i jego mama pod jednym dachem... czy to aby nie trochę za dużo?