Rock penetrowany pędzlem 8
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2017 07:13:31



KOT
Cz. I. Tajemnice mojego hot męża

Ostatni koncert był niesamowity. Serio, publiczność była cudowna, a ja dawno nie czułem się tak żywy. Wiedziałem, co było tego przyczyną.
BYŁEM ZDROWY.
Nie miałem HIV.
Obaj byliśmy zdrowi, więc problem z głowy. Dlatego właśnie nareszcie mogłem wyluzować. Stałem w świetle reflektorów i byłem zmobilizowany jak sto diabłów. Normalnie mnie nosiło. Byłem tak nakręcony, że aż było mi wstyd. Szczerzyłem się i czekałem na nasz numer z Kaienem. Co prawda w weekend zarówno on, jak i Senju byli nieco sztywni, ale miałem nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. Nie chciałem tracić z nim tej więzi, ostatnio i tak rzadko robiliśmy coś razem. Oprócz koncertów, ale to przecież nie to samo. Doszedłem potem do wniosku, że potrzebuję czegoś więcej. Nie żeby nie wystarczał mi Ren, bo przecież był moim ideałem i w ogóle, ale po prostu chciałem CZEGOŚ WIĘCEJ.
Dlatego właśnie...
... zrobiłem coś fajnego z Renem.
- Kot, kurwa, skup się - syknął Dan, gdy prawie zacząłem się o niego ocierać.
Czasem tak robiłem, no co? To przecież nic wielkiego. Z Kaienem też, zwłaszcza podczas solówek. Zaśmiałem się i odrzuciłem włosy.
Kurde, Kot, jesteś bogiem.
Wiedziałem, że wszyscy mnie pragną.
Cholera, ale zajebiste uczucie.
Pragnęli mnie też podczas wywiadu. Czułem się kochany, wspaniały i cudowny. Utalentowany jak cholera, przecież nawet Dan tak uważał. Co więcej, przyćmiłem lśniące bicki Tulku i boskie solówki Kaiencia. Nie wiem, jakim cudem.
Byłem po prostu najlepszy.
Byłem zdrowy. BYŁEM ZAJEBISTY.
Nawet dziennikarze skupiali się głównie na mnie. Nic dziwnego, nie?
- Czy to prawda, że robiłeś badania na HIV?
Co?
- Podobno twój partner też robił- Powiesz coś więcej na ten temat?
Co? Czy oni powariowali? I gdzie jest, do cholery, Conn?
- Kocie, ukrywasz coś?
- To zwykłe pytanie, odpowiesz?
Gdzie jest Conn, ja się pytam?
- Saki? - zmieszałem się i zacząłem jej szukać wzrokiem.
Cholera, tylko nie to. Nie mogę mieć teraz ataku paniki.
- Rozumiem, że zwykle takimi wątkami zajmuje się wasz rzecznik prasowy, ale mógłbyś nam powiedzieć, o co chodzi? Masz HIV?
- Kocie, co się wtedy tak naprawdę stało? Co ci zrobili?
- Ktoś cię zgwałcił? To dlatego się badałeś?
Gdzie jest Conn, do jasnej cholery?! Gdzie Saki? Kaien, kurwa, dlaczego teraz?
- Pewnie się puszczał, to ma za swoje.
- Kocie, czy ty masz HIV?
- Czy możesz nam powie...
Przestańcie.
Kurwa, stop.
Czułem, jak szybko wali serce. Mocno, nierówno. Uderza, łomocze. Tętni. Wszystko tak tętni w skroniach. Kurwa mać, przestańcie.
Dość.
Zamknijcie się, do cholery.
Kurwa, gdzie Conn? Gdzie Saki? Gdzie Kaien?
- Takich jak ty powinno się...
- Kocie, czy ty...?
- Czy mógłbyś nam...
- Nie - powiedziałem i zamknąłem oczy.
Tylko nie to. Cholera.
Nie, nie, nie.
Spokój.
Cicho.
Oddychaj.
Wdech.
Wydech.
Spokojnie.
Nie mam HIV. Nic ich to nie obchodzi. To tylko pytania.
Gdzie są wszyscy?!
Obrazy i dźwięki zaczęły się zlewać w jedno. Myślałem, że głowa mi pęknie, bo ból wręcz rozsadzał czaszkę.
Chyba drżałem. Trząsłem się. Dygotałem i zaciskałem dłoń na mikrofonie. Nie słyszałem już, co do mnie mówili. Z całych sił starałem się nie zemdleć. Nie dam im tej satysfakcji.
Dopiero teraz się skapnąłem, że ani razu nie pomyślałem o Renie. Nie było go obok. Tylko ja i rozwścieczony tłum fanów i dziennikarzy.
A potem nagle dostałem olśnienia.
To sen, prawda?
Cholera. Tylko dlaczego był tak rzeczywisty?
A jak nie sen?
Dlaczego, ja się pytam?
Rena nigdzie nie było.
Ktoś mnie macał. Dotykał. Szarpał za ramię. Za włosy. Słyszałem te wszystkie wyzwiska i zaciskałem zęby. W cholerę nie mogłem się obudzić. To był wstrętny, obrzydliwy, koszmarny sen. Bałem się? A jak się dowiedzą?
Może ja mam HIV?
Szkoda, że po prostu nie zemdlałem. Mógłbym się wtedy obudzić i wszystko byłoby dobrze.
Ale ciągle mnie macali. Czułem te dłonie wszędzie. Wzdrygałem się, ale nie przestawali mnie dotykać.
Oskarżać.
Bluzgać.
Mieszali mnie z błotem, a ja czułem się zupełnie bezsilny.
- Ren ? jęknąłem i poczułem, że chyba płaczę.
Kurwa, co za wstyd.
Przestańcie.
- Ren!
Boże, nie becz, idioto.
Kurwa, to koniec. Już się z tego nie pozbieram. Nie wejdę więcej na scenę. Nie będę mógł spojrzeć w oczy fanom. Nie będę nigdy...
Kurwa, Ren.
- Kotku?
Matko, tak. Obudź mnie.
- Spokojnie. Słyszysz mnie?
Kurwa.
Gdy poczułem coś ciepłego, zadrżałem, a chwilę później chyba zemdlałem.
Nareszcie.
Nareszcie?
Nie zemdlałem.
Obudziłem się. Rozdygotany, zlany potem i przerażony.
- Ja pierdolę - szepnąłem tylko i od razu wtuliłem się w Rena.
- Zły sen?
- Bardzo - westchnąłem, a on pogładził mnie po włosach.
Pocieszał mnie w milczeniu, a potem przytulił mocno i tak zasnęliśmy.
Jak nie Patrick, to HIV. Świetnie. Mówiłem przecież, że terapia jest do dupy.

* * * * *

Nie wiem, co się działo z Senju, ale chyba nic dobrego. Niedługo miał mieć wystawę, może dlatego był nieco spięty. Ja nie byłem. Znaczy, czasami tak, ale starałem się być optymistą. No i mój hot mąż bardzo mnie wspierał. Libido też miało się dobrze. Pamiętałem tamten cudowny dzień, gdy rzuciłem się na Rena jak wariat. To było wtedy, gdy dowiedziałem się, że nie mam HIV. Prawdę mówiąc, myślałem, że to będzie coś więcej: jakiś wspólny wieczór, wyuzdane zabawy, kuszenie, sesja, prowokacja i tak dalej.
Nic z tego.
To był namiętny, szalony seks. Żadnej gry wstępnej, tylko ruchanie. Zaciągnąłem go do łóżka i ujeżdżałem do utraty tchu. Śmiałem się, kusiłem i wygłupiałem. Nasadzałem się do samego końca i jęczałem jak szmata. Jak napalona, spragniona szmata. Ren trzymał mnie za biodra, a ja rechotałem i nabijałem się na jego fiuta. Twardego, wspaniałego, mokrego fiuta.
Bez gumki.
Nareszcie.
To nawet nie trwało długo, bo trysnąłem po kilku minutach. Po prostu... cholera, no. Byłem tak nakręcony, że miałem ochotę zaruchać go za śmierć. Wyginałem się, sapałem, wierciłem i jęczałem. Ren stękał i charczał i bez przerwy patrzył mi w oczy. Jezu, miał wspaniałe spojrzenie. Wystarczyło kilka ruchów dłonią i już tryskałem. Zaciskałem mocno powieki i prawie krzyczałem. Wydawałem z siebie dziwne, popieprzone dźwięki i jarałem się jak kretyn. Czułem, jak nabrzmiały i cudownie mokry fiut penetruje moją dupę, i wyginałem się mocniej.
Serio, byłem szczęśliwy.
Byłem zdrowy.
Ren doszedł w środku, a ja znowu rechotałem i zlizywałem mu swoją spermę z klaty. Potem całował mnie w usta. Lizałem jego sutki. Brzuch. Pępek. Gdy zszedłem z jego penisa, poczułem TO.
Wyciekające nasienie.
Prawie popłakałem się ze wzruszenia. Wiem, że to chore, ale - kurwa mać! - byłem szczęśliwy.
Spałem jak zabity.

A potem były lody. Chyba znowu coś się we mnie odblokowało, bo czułem, że mogę wszystko. Czy Senju też tak miał podczas hipomanii? Jak tak, to zazdrościłem samemu sobie, bo czułem się świetnie. Dobra, przed koncertem zawsze się denerwowałem, bo to jednak była duża odpowiedzialność, ale tak ogólnie to byłem pełen życia. Dlatego tak się podjarałem tym wypadem w góry. Kaien mnie nieco zawiódł, bo myślałem, że bzykną się z Renem. Potem też zauważyłem, że Senju był trochę zgaszony. Może czuł się dziwnie w obecności Rena? Ale dlaczego? Czy tylko ja wybaczyłem, zapomniałem i nie myślałem? Ciekawe, czy Ren czasem myślał.
Zresztą, moje libido szalało. Czułem się trochę jak na haju, ale to było szalenie przyjemne. Ren chyba nie narzekał, bo zgodził się na coś, czego zwykle nie robił. Tak powiedział. Niezbyt mnie to kręciło, ale nie chodziło o podniecenie, tylko o coś innego.
Najpierw go całowałem. Staliśmy w łazience i tylko się dotykaliśmy. Lubiłem jego zapach. Smak. Skórę. Dłonie.
Lubiłem wszystko.
Ren osunął się na kolana i pogładził moje biodra. Potem spojrzał na mnie tak, że poczułem ciary na plecach.
Obciągał bardzo powoli i cholernie zmysłowo. Nakręcał mnie, drażnił i kusił. Poruszałem delikatnie biodrami, ale to on kontrolował tempo. Kąsał główkę, zasysał napletek i lizał mnie wszędzie. Drań, wkładał mi nawet palce w tyłek, a ja tylko sapałem i mruczałem. To było takie drażniące uczucie ciepła na całym ciele. Mrowienie. Przyjemne łaskotki. Motyle w brzuchu? A może w kroczu?
Nie tylko.
Ren był wspaniały. Gładziłem go po włosach, a on ssał. Lizał. Całował i kąsał. Oczywiście, doszedłem zbyt szybko, ale taki był jego niecny plan. Spuściłem się w jego ustach i serio myślałem, że padnę z wrażenia. Nie połknął, ściekało mu po brodzie i szyi. To był piękny widok, naprawdę. Zaśmiałem się i wmasowałem mu wszystko w skórę, a potem pociągnąłem pod prysznic. Fiucik już ochłonął, więc mogłem przystąpić do działania. Ostatnio Ren też jakby wyluzował. Zgaduję, że jemu również ulżyło.
Nic dziwnego.
Jak już mówiłem, pissing nie był moim fetyszem, ale tu chodziło o coś innego. Ren uległ. To nie było sponiewieranie, tylko mała, niewinna zamiana ról. Zresztą, kiedyś już się zamienialiśmy, trochę go nawet dręczyłem, ale albo ja byłem chujowym dominem, albo Rena to nie kręciło. A może po prostu lubił mnie prowokować, nie wiem.
Teraz jednak grzecznie klęczał, więc zacząłem od klatki piersiowej. Poszło szybko i łatwo, bo wcale się nie spinałem. Ren zamknął oczy i zacisnął usta, ale nie odważyłem się zrobić mu tego na twarz. Pogładziłem go znowu po włosach i sikałem dalej. Potem przysunąłem się bliżej i dotknąłem jego sutka. Swoim mięciutkim, zboczonym penisem. Ren przechylił głowę i odrzucił włosy, a ja pochyliłem się jeszcze bardziej i pocałowałem go w usta. Sikałem i masowałem jego cycki. Wiedziałem, że lubił. Chyba nawet mu się podobało.
Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Pomrukiwał prawie bezgłośnie, ale wyraz twarzy miał natchniony. Zawsze powtarzał, że nie lubi ulegać, dlatego naprawdę doceniałem to, że się zgodził.
No dobra, ja też niezbyt lubiłem dominować. Nie z Renem. Ale od czasu do czasu miałem dziwne pomysły, dlatego teraz korzystałem.
Gdy skończyłem, kucnąłem obok i pogładziłem jego uda. Ren otworzył oczy i objął mnie w pasie, a ja zacząłem go macać. Najpierw łydki, później kolana, a następnie to, co lubił najbardziej, czyli uda. Skórę miał zaczerwienioną i wrażliwą na dotyk. Przysunąłem się bliżej i pocałowałem go w usta.
- Poczekaj - szepnął, gdy znowu zacząłem macać jego uda.
- Co?
- Chodź tu. Bliżej.
- Co chcesz zrobić? - mruknąłem i objąłem Rena za szyję.
- To, co ty - szepnął, pocierając nosem o mój obojczyk.
Złapał nasze penisy w dłoń, ale nie trzepał. Zauważyłem natomiast, że nie miał erekcji.
- Mogę przestać, jeśli chcesz - powiedziałem, patrząc mu w oczy.
Prawdę mówiąc, było mi trochę przykro. Jak on coś proponował, to zawsze się nakręcałem, nawet jeśli mnie to na początku nie jarało.
- Nie o to chodzi. Nie myśl. - Uśmiechnął się i pogładził mnie po włosach.
- A o co?
Nie doczekałem się odpowiedzi. Albo wręcz przeciwnie, bo poczułem na brzuchu strumień moczu. Zaśmiałem się i pocałowałem Rena w skroń.
- Chcesz spróbować do ust? - szepnął i liznął mnie w szyję.
- Nie. Nie wiem. Raczej nie ? powiedziałem tak samo szeptem.
Cholera, nie.
- I w ogóle, to ja miałem dyktować warunki - dodałem, gdy pocałował mnie w policzek.
- Dyktuj - zamruczał, nie przestając sikać.
Naprawdę go to kręciło. Miałem tylko nadzieję, że nigdy nie będzie mnie do niczego zmuszać. Zacząłem się nawet bać, że może to jego fetysz i bez tego nie będzie chciał uprawiać seksu? Przed ślubem raczej mi o tym nie mówił. Cholera.
Nie, Ren nie zrobiłby czegoś takiego.

Lizaliśmy się powoli, długo i delikatnie. Nawet piss był łagodny i zmysłowy, choć mnie raczej nie kręcił. Seksu nie było. Leżeliśmy potem w łóżku i po prostu oglądaliśmy film. Lucek mruczał i łasił się do Rena, a ja wpadałem w zadumę.
Ciekawe, co jeszcze lubił Ren? Wiedział przecież, że nie byłem takim hardem jak Emil.
Wiedział, prawda?

* * * * *

Było coraz cieplej, śnieg też dawno stopniał, choć od czasu do czasu jeszcze piździło. Niby wiosna, ale nie bardzo. Tak prawie.
Pisali o nas.
O mnie. O Renie.
Dużo.
Starałem się nie czytać, udzielałem się jedynie na portalach społecznościowych. Musiałem przecież jakoś obcować z fanami, nie? Oficjalna strona miała się dobrze, Saen świetnie sobie radził (z pomocą Daniela, he he), ale i tak nie czytałem wątków na forum. Czułem, że nie powinienem. Ren też tak uważał. Byłem zbyt wrażliwy i mocno wszystko przeżywałem. Próbowałem rozmawiać o tym z Hoshim, ale jego metody mnie wkurzały. Czułem, że stoję w miejscu. Coś było nie tak. Kilka dni temu gadałem z Senju, powiedział mi, że czasem antydepresanty mogą wpływać na libido i erekcję. No chyba żartował. Ja miałem odwrotnie - ciągle mi się chciało. Jak już mówiłem, wystarczyło zacząć. Przełamać się. Teraz byłem napalony jak cholera. Całe szczęście, że mąż nie narzekał. Nie wiem, czy moje sofciki bzykały się z Yukim i Emilem, ale podobno deprawowali się nawzajem. Byłem z nich dumny. Naprawdę.
Ja mógłbym znieprawić każdego, byłem przecież boskim Kotem.
Od trzech tygodni nie miałem koszmarów, ale byłem trochę rozdrażniony. Zawsze denerwowałem się przed koncertami. Czasem wspominałem dawne czasy i nasze imprezki z Kaienem. Alkohol, narkotyki, wygłupy i chlanie z przypadkowymi ludźmi. Wiele razy się z nim lizałem, ale zawsze dla jaj.
Kurczę, czemu ja w ogóle o tym myślę? Chyba trochę mi go brakowało. Koncerty i wywiady się nie liczyły.
- O czym marzysz?
- O... niczym.
- Jak spotkanie z Hoshim? - Ren przyniósł mi herbatę, a potem usiadł na łóżku i pogładził Lucyfera.
- Znowu chce ciebie.
- Co?
- No Lucek.
- Aha. Myślałem, że Hoshi.
- Nie - zaśmiałem się i objąłem kubek.
- Co dokładnie ci nie pasuje? - spytał i spojrzał mi uważnie w oczy.
Oj, to chyba będzie poważna rozmowa.
- Nie wiem, całokształt? Jego metody i podejście?
- Rozmawiałeś z nim o tym?
- Nie.
- Dlaczego?
- No bo...
Właśnie - dlaczego?
- Może powinieneś spróbować innych rodzajów psychoterapii?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Spojrzałem mu prosto w oczy, a on pogładził mnie po udzie.
- Spróbuj czegoś nowego albo zmień psychoterapeutę.
- Myślisz, że to pomoże?
Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Tak się przywiązałem do Hoshiego, że byłoby mi głupio mu o tym powiedzieć.
- Myślę, że tak. Wszystko gra? - spytał, bo chyba się trochę zmieszałem.
- Tak.
- To normalny etap psychoterapii, nie przejmuj się.
- Nie przejmuję się.
- Kłamiesz.
- Oj, spadaj. - Zaśmiałem się, a Lucyfer wskoczył mi na kolana. - W pracy wszystko gra?
- Co? Tak. - Ren objął mnie ramieniem. - Dlaczego pytasz?
- Nie wiem. Martwię się.
- Nie powinieneś.
- Ren, myślę, że w kwietniu powinniśmy się wybrać do mamusi.
- Twojej czy mojej? - Zaśmiał się, a ja zadrżałem.
- No mojej. Na pewno się ucieszy.
- Kiedy masz spotkanie z mangaką?
- W czerwcu. Pojedziesz ze mną, prawda?
- Prawda.
- I do mamusi, prawda?
- Prawda. - Uśmiechnął się, a ja zrzuciłem Lucka z kolan i objąłem Rena za szyję.

Nie było seksu, tylko się trochę macaliśmy.
No dobra, potem był.

* * * * *

Jak już mówiłem, skupiałem się teraz głównie na koncertach. Ren skupiał się na pracy, a ja ciągle miałem wrażenie, że wydarzy się coś złego. Martwiłem się. Nie chciałem, żeby przeze mnie go wywalili.
- To nielogiczne - uspokajał mnie, ale dalej marudziłem. - Poza tym, tolerancja jest teraz na czasie, a Makoto na pewno jest inteligentnym facetem i to wykorzysta.
- Jaki jest ten Steve?
- Co?
- No Steve.
- Dlaczego pytasz? Czyżby wpadł ci w oko? - zamruczał, obejmując mnie a talii.
- Przecież nawet nie wiem, jak wygląda, jak mógł mi wpaść w oko?
- A może jesteś zazdrosny? - Pocałował mnie lekko w szyję, ale parsknąłem śmiechem.
- Niby dlaczego?
- Nie jesteś?
- Nie. Powinienem?
- Nie wiem.
- Świnia.
- Trochę - powiedział i rzucił mnie na łóżko.
- Myślisz, że Kaien i Senju chcieliby to powtórzyć? - spytałem, gdy pochylił się nade mną i zaczął całować w szyję.
- A ty?
- Nie wiem. Senju chyba nie bardzo.
- A ty chciałbyś? - Spojrzał mi w oczy, a potem pogładził po włosach.
- A ty?
- Może.
- Ja też. Obciągniesz?
- Kurczę, Kot.

Obciągał. Prawie. Nie zdążył, bo zadzwoniła jego komórka, akurat w momencie, gdy lizał główkę. Od razu wszystko mi opadło, bo dzwoniła jego mama. Chyba nie chodziło o nic konkretnego. Kurczę, ta kobieta mnie trochę przerażała, za to tatę bardzo lubiłem. On mnie chyba też. Ren poszedł do salonu, a ja leżałem z flaczkiem i głaskałem Lucka. Koty to są jednak zboczone stworzenia.
- I co? - spytałem, gdy poszliśmy potem na balkon zapalić.
Z Renem, nie z Luckiem.
- Nic. Pytała, kiedy do nich wpadniemy.
- Kiedy?
- A kiedy byś chciał?
- Nigdy?
- Kot, bo cię bzyknę.
- Już się nie mogę doczekać. Przecież tylko żartuję, no co?
- Musimy porozmawiać. - Objął mnie od tyłu, a ja od razu cały się spiąłem.
- Stało się coś?
- Nie. Jezu, ale jesteś sztywny.
- Lubisz, jak jestem sztywny. - Przechyliłem głowę i pocałowałem go z usta.
- Myślisz, że obmacywanie się na balkonie jest rozsądne?
- Myślę, że nie. Co powiedziała mamusia?
- Że się za tobą stęskniła.
- Nie wierzę.
- Naprawdę. Myślę, że rodzice też chcieliby polecieć z nami do Stanów.
- Tak?
- Zorganizowalibyśmy sobie miły, rodzinny weekend.
- Chcieliby, naprawdę?
- Tak.
- Rozmawiałeś z nią o tym?
- Trochę. Naprawdę nie jest aż tak straszna. Lubi cię.
Westchnąłem i zgasiłem papierosa. Może serio nie będzie tak źle? Przypomniało mi się to, co mówił Rin. Nie pogadałem jeszcze z Renem o jego miłości do koni. Czułem, że unika tematu. Nie chciałem naciskać, ale naprawdę mnie to ciekawiło. Miał jakąś traumę? I on mi gadał o terapii? Bezczelny.

Po wieczornej kąpieli postanowiłem wziąć byka za rogi. Wysmarowałem się balsamem (różanym, of kors), włożyłem sobie jajko w dupę, potem założyłem stringi i pończochy. Nie wiem, co mi odbiło. Po prostu tak chciałem, tyle. Może Kaien mnie natchnął, bo też fajnie wyglądał w pończochach. Ciekawe, jak wyglądałby w nich Ren? Chyba będę musiał sprawdzić.
Kiedyś.
Mógłbym nawet polubić babskie ciuszki. Co to za różnica, nie? Emil miał rację. Zawsze miał rację. Szkoda, że ostatnio tak mało z nim obcowałem.
Zresztą, gdybym na przykład chciał nosić kiecki, jako facet miałbym przerąbane. To jest właśnie dyskryminacja. Chyba zorganizuję sobie jakąś fajną sesję zdjęciową. Fani będą zachwyceni.
Kaien i Senju też mieli fajne zdjęcia. Bardzo artystyczne, zmysłowe i ładne. Mieli też nieco inne foty. Mniej artystyczne, ale równie ładne i podniecające. Ciekawe, czy chcieliby powtórzyć czworokącik? Może jakaś sesja w sukienkach? W makijażu? Senju na bank wyglądałby ślicznie. I Ren w krwistoczerwonej szmince.
Jeeezu.
Uśmiechnąłem się jeszcze do swojego odbicia w lustrze, potem włożyłem szlafrok i postanowiłem działać.
Ren siedział na łóżku z laptopem, więc pomyślałem, że pewnie znowu będzie pracować do późna.
- Łazienka wolna - powiedziałem, siadając obok.
- Później. Jestem trochę zajęty.
- Znowu się przepracowujesz - zamruczałem i zdjąłem mu gumkę z włosów.
- Nie mam wyboru, skarbie. - Pocałował mnie w nos, a potem zerknął na moje łydki. - A to co?
- Gdzie?
- Tutaj? - Uśmiechnął się i wsunął rękę pod szlafrok. - Założyłeś coś fajnego?
- Trochę.
- Kusisz mnie?
- Trochę. Ale mówiłeś, że jesteś zajęty, więc nie rozpraszaj się, skarbie.
- Droczysz się ze mną - uśmiechnął się i odłożył laptopa.
- Ren, skup się na robocie. Ja tu tylko posiedzę.
- Cwaniaczek. - Pchnął mnie na łóżko i przycisnął mocno całym ciałem.
- Miałeś skończyć artykuł, nie? - spytałem, a potem zagryzłem wargę i zacząłem go kusić spojrzeniem.
- Myślę, że mógłbyś mi pomóc.
- Jak?
- Wiesz, jak. Prawda? - Pogładził mnie po policzku, a potem dotknął opuszką palca mojej dolnej wargi.
Dokładnie w tym miejscu, gdzie miałem bliznę.
- Jak? - szepnąłem, a Ren włożył mi palec do ust.
- Mam ci pokazać?
- Mmmh.

* * * * *

- W sumie nie wiem - powiedział, gdy zacząłem go gładzić po włosach. - To nic wielkiego. Nie przeszkadza mi to w życiu.
Był teraz zaspokojony i rozluźniony, głos miał miękki i delikatny. Wytarł spermę z brzucha, a ja przytuliłem go mocniej.
- Miałem wtedy siedem lat. Dziadek zabrał mnie i Rina na wieś i uczył nas jeździć konno. Chyba nawet to lubiłem. Tak myślę. Prawdę mówiąc, nie pamiętam.
- Też kiedyś jeździłem. Z Kaienem. Ale byliśmy już nastolatkami - powiedziałem, dalej gładząc Rena po włosach.
- Nie wiedziałem.
- Bo nie pytałeś - zaśmiałem się, a on też parsknął śmiechem.
- Chyba wielu rzeczy o tobie nie wiem.
- A ja o tobie. Co było dalej?
Westchnął i objął mnie ramieniem, a ja dalej gładziłem jego włosy.
- Dziadek na chwilę spuścił mnie z oka. Tak wtedy myślałem.
- Miałeś wypadek?
- To wersja rodziców. Mówili, że koń się czegoś przestraszył. Ale dziadka nigdzie nie było, a Rin był zbyt przerażony - powiedział szeptem, a ja pocałowałem go w obojczyk.
- Więc to nie było niedopatrzenie?
- Nie, ale zrozumiałem to dużo później. Jak myślisz, dlaczego wiem tyle o dwubiegunówce? - spytał, a mnie zatkało.
Ale... jak to?
- Dziadek to miał, ale nie wiedział, że to zaburzenie. Nie leczył się. Mama mówiła, że czasem mu odbijało, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Myślę, że po prostu się wstydzili.
- To dlatego od razu zgadłeś, że Senju to ma? Zachwycasz mnie.
- Nie zgadłem, tylko wywnioskowałem. Nie patrz tak na mnie, to nie zawsze jest dziedziczne.
- Przecież nie patrzę.
- Ani mama, ani ja nie mamy ChAD. Możesz spać spokojnie.
- Przecież nie... Cholera, Ren, daj spokój - burknąłem i odsunąłem się. - Nawet gdybyś miał, to... No co?
- Nic, jesteś kochany - uśmiechnął się, a ja wywróciłem oczami.
- Twój dziadek ma ChAD?
- Miał. Zmarł pięć lat temu na zawał. Psychiatrą nie jestem, ale to mogło być też jakieś inne zaburzenie.
- Dlaczego się nie leczył?
- Nie wiem, mogę się tylko domyślać. Zresztą mama nigdy nie chciała o tym rozmawiać. W ogóle mam czasem wrażenie, że coś przede mną ukrywają. Mówiła, że dziadek mnie wtedy po prostu nie dopilnował.
- Miał hipomanię? - ożywiłem się, ale Ren spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Nie wiem, Kocie.
- Zgaduję, że nieźle się potłukłeś?
- Trochę. Nie pamiętam dokładnie, co się wtedy stało, byłem zbyt przestraszony. Długo leżałem w szpitalu, bo podobno kości nie chciały się zrastać.
- Biedactwo - powiedziałem i pocałowałem go w skroń.
- Nie przesadzaj, skarbie.
- Oj tam, możesz czasem być słabym, kruchym Renem. - Uśmiechnąłem się i pogładziłem go po policzku. - Nigdy nie myślałeś o tym, żeby pójść do...
- Myślisz, że matka nie próbowała mnie wtedy zaciągnąć do lekarza?
- I co?
- Nic. Nie myślę o tym, bo to było dawno temu.
- Ale unikasz koni.
- A co? Chcesz kupić stajnię? - Spojrzał na mnie jakoś dziwnie, a ja fuknąłem i odsunąłem się.
- Nie musisz się obrażać.
- Nie obrażam się.
- Nie wiedziałem, że o to chodzi.
- O to, ale to bez znaczenia.
- Jesteś uparty jak osioł.
Parsknął śmiechem, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Poza tym masz spermę na pończochach - dodał, macając moje udo.
- To ją zliż.
- Cwaniaczek.
- Przecież lubisz.
- Zrobiłeś się ostatnio bardzo pyskaty - zamruczał i wtulił się we mnie. - Nie wracajmy do tego, dobra?
- Do koni?
- Tak. Drażni mnie ten temat.
- Do Rina też nie pojedziemy? Będziesz ich tak unikać?
- Kocie - jęknął, a ja pomyślałem, że może przesadziłem. - Nic mi nie jest.
- Na pewno? Martwię się.
- To stare dzieje, daj spokój. Przykro mi, ale konno raczej ze mną nie pojeździsz. - Westchnął i odsunął się. - Dobra, skarbie, muszę dziś skończyć ten artykuł. Coś jeszcze? - dodał, gdy zauważył, że ciągle się na niego gapię.
- Nie. Na pewno nie chcesz...
- Na pewno.
- Jak chcesz.
- Ładnie ci w pończochach.
- Wiem - wyszczerzyłem się i pocałowałem Rena w czubek głowy.

Nie to nie.

* * * * *

Ostatni koncert mieliśmy w piątek. Tak się skupiłem na robocie, że zaniedbałem prawie wszystkich. Nie obcowałem z Emilem, nie myślałem o imprezach u Yukiego, nie fantazjowałem o Akihiko. Nie marzyłem o powtórce z Kaienem i Senju, nie myślałem nawet o sesjach z Renem. Po prostu skupiałem się tylko na koncertach. Dawałem z siebie wszystko, bo nie chciałem, żeby myśleli, że nie podołam. Że mam traumę. Że trzeba się nade mną litować.
Nie.
Owszem, stresowałem się przed każdym koncertem, ale potem traciłem kontakt z rzeczywistością i dawałem się ponieść. Czasami odczuwałem bardzo silny jęk, którego źródła nie potrafiłem wyjaśnić. Leki na to nie pomagały. Na szczęście nie miałem więcej koszmarów.
Nie wracałem do koni, Ren nie chciał też rozmawiać o Makoto. Może udawał, może nie chciał, żebym się przejmował.
Ki-Ki miał się coraz lepiej, choć wszędzie pisali o tym, że jest ćpunem. Nie wiem, jak on dawał radę, mieszkał przecież sam. Ja bym się pewnie załamał. Na szczęście chodził na terapię, a na imprezach prawie nie pił. Znaczy, pił, ale piwo bezalkoholowe.
Najbardziej mnie jednak zaskoczyło to, że po koncercie i kilku krótkich wywiadach nikt nie chciał imprezować. Saki uważała, że to dobrze, Dan mówił, że mam wydorośleć, a Kaien jak zwykle powiedział, że to starość.
- Dobra, żartuję. To zwykłe zmęczenie - dodał, gdy już chciałem się obrazić.
- Kocie, przecież wiesz, że impreza będzie za tydzień. Taka podsumowująca. Wyluzuj. - Dan jak zwykle miał kija w dupie.
- On ma rację, powinniście odpocząć - wtrąciła grzecznie Saki, a ja tylko westchnąłem.
Myślałem, że nieźle zabalujemy, ale widocznie się myliłem. Planowaliśmy większą imprezę za tydzień, ale ja chciałem już teraz. Natychmiast. Byłem pewien, że przynajmniej Tulku się ze mną zgodzi, ale on ulotnił się razem z Martą.
Nawet natrętni fani mnie dziś nie wkurzali. Kochałem wszystkich. Chciałem imprezować. Chciałem chlać, palić trawę i tańczyć. Serio myślałem, że będzie imprezka.
Jezu, ale z nich próchna.
Całe szczęście, że Ren był w porządku. Zadzwonił do Yukiego i już po godzinie byliśmy u nich. Zeszmacili mnie tak, że przez trzy dni nie mogłem usiąść na dupie.

* * * * *

Za tydzień mieliśmy lecieć do Stanów. Tata Rena był zachwycony, mama jak zwykle przyjęła to ze spokojem. Moja była wniebowzięta, bo ostatnio nie dawała mi wytchnienia. Widziała przecież i czytała te wszystkie plotki na mój temat i to ją martwiło, choć zapewniałem, że to bzdury. To jak kiedyś z tą blond dziunią i ciążą. Na szczęście nie marudziła zbyt mocno.
Ustaliliśmy, że zatrzymamy się w hotelu (rodzice Rena też), potem wpadniemy do mamusi, a później wybierzemy się do teatru. Ren powiedział, że na pewno mi się spodoba, to będzie wielki debiut jakiegoś młodzika, więc będę mógł się ślinić. Myślałem, że się nabija, ale potem pokazał mi plakat.
I wtedy mnie olśniło. To był ten chłopak z lotniska. Ten młody blondyn, który miał brata modela. Okazało się, że miał na imię Marcel i był baletniczkiem.
- To pomysł Klausa, myślałem, że ci się spodoba. - Ren był zdziwiony, bo jego mama wcale nie była zachwycona. - Przecież lubisz takie rzeczy.
- Myślałam, że uzgodnimy to wspólnie.
- To tylko propozycja, jeśli nie chcesz, to zmienimy plany.
- Haruki, co ty na to? - zwróciła się do męża.
Mnie w sumie bardziej zdziwiło to, że moja mamusia też się zgodziła. Nigdy nie wspominała, że lubi takie miejsca, więc myślałem, że nie lubi.
- Mnie tam bez różnicy, nie znam się na tym. Wolałbym bar albo restaurację, ale jak musisz...
- Wiesz, że bar nie wchodzi w grę - powiedział Ren, a ja musiałem przyznać mu rację. - To będzie jakieś większe przedstawienie.
- Ale to są nudy, musimy tam iść? Wolałbym piwo z rodziną. - Westchnąłem i zerknąłem na Harukiego.
- No, ja też. - On również westchnął.
Wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Chociaż... ten Marcel bardzo mnie zainteresował. Chętnie popatrzyłbym, jak wygina się na scenie (i nie tylko na scenie, he he).
W końcu mamusia Rena chyba trochę wyluzowała, a ja serio myślałem, że będzie bardziej zachwycona. Haruki był odrobinę spięty, i ogólnie miałem wrażenie, że między nimi działo się coś dziwnego, ale nie wnikałem. Nie moja sprawa.
Czytałem potem o Konradzie, znalazłem również trochę info o Marcelu. Dobra, jakoś to przeżyję. Może nie będzie tak nudno.
Wieczorem znowu molestowałem męża.

A rano zadzwonił Kaien. Życzył mi miłej podróży i dużo młodych dup. Debil. Skąd wiedział, co planowałem?