Siostrzany wkład 8
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:34:36
Ułaaaaaaaaaa... Przepraszam za to ziewnięcie. Jest już ranek. A raczej prawie południe. Adrian dał mi się wyspać. Kiedy wczoraj, a raczej dzisiaj nad ranem wróciliśmy z imprezy było już prawie jasno... Imprezy u przyjaciół Adriana. Gdzie pierwszy raz zostałem przedstawiony jako jego chłopak. Powaga! Może nie była to impreza mojego życia, ale była udana. Udało mi się zaprzyjaźnić z osobami na których mu zależy. To dobrze. Reszta nie ważna. Akceptują fakt, że ich przyjaciel ma nie dziewczynę, a chłopaka. Są otwarci... Żeby dziś moja Mama okazała się tak samo otwarta kiedy będę jej przedstawiał Adriana!
Swoją drogą... ona już go zna. Jako mojego kolegę, który uczy mnie języka francuskiego. Czyli nie skłamałem... nie do końca. Adrian rzeczywiście był moim kolegą od nauki francuskiego... ale dwa lata temu! Teraz nasz związek daleko wykracza poza koleżeństwo, czy nawet bardzo zażyłą przyjaźń. Moja Mama jako tyran domowy i jego anioł w jednym, dziś dowie się, że facet którego przyjęła na herbatkę rżnie jej jedynego syna. Cacy! Rzekłem! Myślicie, że się ucieszy? Że uda mi się przeżyć?
Do wyznaczonego obiadku poznawczego zostało niewiele ponad cztery godziny... Nie przeżyję! Mój Adi obiecał, że będzie mnie wspierał...
Chwilka. Gdzie jest mój Adii?!
- Adii?? - Daję upust ciekawości wzywając lubego po imieniu.
Cisza.
- Adii?! - W domu jest podejrzanie cicho. Jego rodzice są na jakimś tam wyjeździe... jak zwykle. Więc w domu powinniśmy być tylko my dwaj. Starszy brat mojego chłopaka już nie mieszka w rodzinnym gniazdku. Nadal nie ma odzewu. - Adriaaaaan!!! - Drę się potężnie. Nadal nikt mi nie odpowiada! To zaczyna być irytujące...
Wstaję z łóżka i nie ścieląc go dreptam na boso do kuchni. Specjalnie. On nie cierpi gdy chodzę u niego na boso. W końcu mogę się przeziębić. Skoro jest tak przewrażliwiony na moim punkcie, to dlaczego do licha ciężkiego nie odpowiada kiedy go wołam?
Kuchnia jest pusta. Na stole stoi przygotowany talerz z kanapkami i kubek jeszcze przyjemnie ciepłej herbaty. Nie ma jednak żadnej żywej duszy oprócz mnie... Lekko zaintrygowany, zostawiam w spokoju kanapeczki i dreptam do łazienki. Staję pod nią zawiedziony. Nie dość, że światło jest zgaszone to jeszcze nie słychać szumu wody. Niczego nie słychać. Dla pewności otwieram drzwi. Ciemno i pusto. Tu jednak podobnie jak w kuchni, są wyraźne ślady niedawnej obecności właściciela... Lustro jest jeszcze zaparowane a na podłodze stoi mała kałuża wody i leży porzucony ręcznik... Jakby ktoś dopiero co wyszedł spod gorącego prysznica i nie miał czasu na sprzątnięcie po sobie...
- Adrian?! - Krzyczę lekko zaniepokojony. Nadal nikt mi nie odpowiada. Nie ma go ani w kuchni, ani w łazience... Mijałem salon i tam też go nie było! Czy on próbuje mnie przestraszyć? Próżny wysiłek. Ja już się boję!
Może jest w pokoju rodziców? Truchtam do rzeczonego pomieszczenia. Z pewną obawą otwieram drzwi. Pusto. Na środku duże dwuosobowe łóżko, kilka szafek, biurko. Normalny pokój. Poza tym, że pusty!
- Wychodź! Adrian! Udało ci się! Boję się i martwię...! Wyłaź! - Pomału moje serduszko przyśpiesza. Dom jest pusty. Na pierwszy i drugi rzut oka. Nie mógł nigdzie pójść. Powiedziałby mi! Albo zostawił kartkę!
...
....
.....
...... ... ...
A jeśli... coś się stało? Jeśli ktoś się tu włamał jak ja spałem i go... porwał? Jeśli coś mu się stało? Adrian!!! Ale.. przecież bym usłyszał. Prawda? Co z tego, że jestem śpiochem i niemal nic nie jest w stanie mnie obudzić?! Nie jestem aż takim śpiochem! Poza tym nie ma żadnych śladów włamania. Może siedzi w szafie? Sprawdzę! Biegam więc od szafy do szafeczki i nic. Żadnego śladu...
Powlokłem się więc z powrotem do łóżka. Nakryłem się kołdrą, aż po same oczy i przed dłuższy czas starałem się ignorować fakt, iż pomału brakuje mi powietrza.
...
A jeśli mnie zostawił? I sobie poszedł? Przemyślał wczorajszy dzień i uznał, że jestem beznadziejny? Może poszedł poszukać sobie innego chłopaka? Tylko dlaczego teraz.? Nie. Może on się przestraszył tego obiadku z moją Mamusią? Może dlatego sobie poszedł? A może to ten brak powietrza sprawia, że głupieję? Nieważne co to sprawia... ważne, że już się rozryczałem. Litości. Jestem żałosny.
.
Ale rzeczywiście. jeśli przestraszył się tego obiadu i spanikował? Jeśli poszedł sobie gdzieś przemyśleć czy warto? Jeśli nie wróci do umówionej godziny? Jeśli w ogóle nie wróci?! Jeśli jeśli...
Odwracam się buzią do poduszki i przytulam się do koszulki w której dziś spał. Bokserkom darowałem... niech na razie poleżą na podłodze... I nadal ryczę...!
...
Płacz płaczem, ale czy ja właśnie nie słyszę kroków po chłodnej posadzce? Biegnę więc do drzwi wejściowych. Pusto. Siadam wprost na zimnej posadzce. Adri nie byłby szczęśliwy gdyby mnie tak zastał. Ale jego nie ma.
Pomału mnie to męczy. Męczy do tego stopnia, że zaczynam słyszeć coś czego nie ma. Płacz przybiera na sile. Głupie łzy... i tak nic nie wnoszą! Więc po co w ogóle są? Nie mam pojęcia.
- Głupie łzy... Głupi pusty dom.! I głupi Adrian!!! - Krzyczałem, z każdym zdaniem głośniej i dla efektu uderzając pięścią w podłogę.
- Możliwe... ale dlaczego płaczesz? Co się stało? - Znajomy głos, gdzieś za moimi plecami. Chyba znowu mam zwidy... Nie odwracam się nawet by to sprawdzić. Nie chcę się rozczarować. - Powiesz mi? Skarbie? - Głos głosem, a zwidy zwidami. A mnie jak najbardziej rzeczywiste, silne ręce podnoszą do góry i niosą do łóżka. Patrzę na tego kto mnie niesie.
- Adii!!! - Drę się mu do ucha i obejmuję za szyję. Jak dobrze, że jest. A tak się bałem!
- A niby kto? - Pyta rozbawiony. Po czym pyta poważniej. - Powiesz mi dlaczego płaczesz i siedzisz na zimnym kamieniu? Do tego wymyślasz wszystkiemu co najmniej winne? - Znowu rozbawiona nuta.
Co mam mu powiedzieć? Przecież nie to, że rozryczałem się tylko dlatego że po obudzeniu nie zobaczyłem jego twarzy i dlatego, że nie zobaczyłem go nigdzie! Bo wołałem a nie przyszedł? Bo nie przytulił, a powinien bo zasypiałem razem z nim!
Siada na łóżku i sadza mnie sobie na kolanach. Więc co robię, no co?! Oczywiście to co nie powinienem! Litości...
- Nooo...bo! Jak mogłeś mnie zostawić? Jaaa... obudziłem się sam! I nie wiedziałem gdzie jesteś... Szukałem cię i cię nigdzie nie było! Myślałem, że sobie poszedłeś na stałe, bo się nie sprawdziłem jako twój chłopak wczoraj i bo nie chcesz iść na ten obiad... i ... i! - Co jak co ale to nie była popisówa poprawnej gramatyki.. Jeśli podobnie będę mówił na maturze to kiepsko to widzę...
- Płaczesz z tego powodu? - Pyta rozbawiony, a ja z poczuciem krzywdy potwierdzająco kiwam głową. - No to kochanie płaczesz bez powodu.
Mrugam pytająco oczami. Nie dla kokieterii.. Po prostu mam zajęte łapki. Jeśli puszczę jego szyję to może mi ucieknie? Jak inaczej mam pozbyć się łez z oczu?
- Płaczesz zupełnie niepotrzebnie. Nie zostawiłbym cię samego. Sprawdziłeś się śpiewająco jako mój chłopak! Nie mogło być inaczej. - Głaszcze mnie i scałowuje łzy. Chowam się w jego koszulę. Teraz to się aż wstydzę. Rzeczywiście jestem niemądry... - Nawet twoja Mama nie jest w stanie mnie przestraszyć na tyle, żeby móc mnie zniechęcić. Zjadłeś już śniadanko, które ci naszykowałem?
- Eeee... to było dla mnie? - Nie wiedziałem.
- A dla kogo głuptasie? - On się ze mnie naśmiewa! - Chodź... zjesz bo mi padniesz. Najpierw łazisz na bosaka, potem płaczesz i do tego głodujesz. - Jego głos przeszedł w złorzeczenie. Teraz ja się roześmiałem.
- Nic mi nie będzie. - Zabrałem się do śniadania. - A tak w ogóle... gdzie byłeś? - Spytałem pomiędzy kęsami.
- W kwiaciarni.
- Po co? - Czy dziś jest jakaś rocznica albo coś o czym nic nie wiem?
- Po kwiaty oczywiście... - Nadal jest lekko rozbawiony.
- Wiem po co się chodzi do kwiaciarni... - Oznajmiłem. - Ale po co ci te kwiaty?
- O ile mnie pamięć nie myli to idę na uroczysty obiad, zaprezentować się teściowej to i kwiaty się przydadzą. Nie uważasz? - Spojrzał na mnie łobuzersko. - Powiedz czy ładne. - Wyszedł z kuchni i po krokach i otwieranych drzwiach poznałem, że poszedł do łazienki. To dlatego wtedy stał za mną. Po chwili wrócił niosąc w ramionach duży bukiet dwukolorowych róż i jedną pojedynczą.
- Ładne. - Powiedziałem szczerze. Musiało go to dużo kosztować... - Przejąłeś się tą kolacją. Dla kogo ta pojedyncza róża?
- Dla Remi. Przejąłem się tobą. Tobie zależy na dobrych kontaktach z matką, mi też na tym zależy. Ty się wczoraj dla mnie także postarałeś. - Przerwał i zapatrzył się na mnie. Zaczerwieniłem się. Te jego magnetyzujące szare oczy! - Wstawię je do wody...
Szybko dokończyłem jedzenie i dla odmiany, pozmywałem po sobie. Adrii usiadł przy stole.
- Trzeba było zostawić.
- Nie! Ty przygotowałeś, ja sprzątam. I tak mi głupio... ja w tym czasie smacznie spałem.
Kiedy skończyłem wgramoliłem mu się na jego kolana.
- Która godzina? - Spytałem pocierając policzkiem o jego policzek. Objął mnie delikatnie.
- Spokojnie. Mamy jeszcze prawie trzy godziny. - Bez trudu rozszyfrował moje intencje. Wtuliłem się mocniej.
- Kocham cię... wiesz?
- Wiem głuptasie. Ja ciebie też. Wiesz?
- Wiem. Pomożesz mi się wykąpać? - Niewinne pytanie. Naprawdę. To w końcu może być ostatnia taka nasza kąpiel na długi czas.
- Pomogę.
Po niespełna pięciu minutach już ciepła woda ciekła nam po plecach. Mój Adrian bardzo delikatnie mył całe moje ciało, ja odwdzięczałem się tym samym, chociaż jemu kąpiel nie była potrzebna. Przecież już dziś rano brał jedną. Wzajemny dotyk bardziej przypominał pieszczoty niż porządne szorowanie. Kiedy już nie mieliśmy co myć, po prostu staliśmy pod strugami wody. Było tak dobrze. Kiedy i to się skończyło, wycieraliśmy się w takim samym porządku jak poprzednio. Susi i czyści poszliśmy do jego pokoju wciąż trzymając się za ręce. Tam ubraliśmy się, ja w czarne materiałowe długie spodnie i czarną koszulę, on również w czarne materiałowe spodnie, z tym że jego są odprasowane w kancik i koszulę, z tym że błękitną. Grzecznie przylizał swoją ciemną czuprynę. Do tej pory nie padło żadne słowo. Od śniadania. My potrafimy gadać, krzyczeć i wspólnie milczeć. To jedna ze stron naszego związku. Żadne słowo, aż do teraz.
- I jak wyglądam? - Spytał poprawiając nieistniejące zmarszczki na ubraniu.
- Wspaniale. - Naprawdę. Mi się podoba i Mamie też powinno.
- Wychodzimy? Już czas, żeby wyjść. W ten sposób będziemy punktualni. - Jego głos cichy i uspokajający, drżał ujawniając zdenerwowanie właściciela. - Zobaczysz, że będzie dobrze. - Nie wiem kogo chciał uspokoić. Mnie czy siebie.
- Na pewno... - Chciałem mu pomóc... ale sam sobie oszukać nie mogę, więc jak mam to zrobić z nim?
Wychodzimy. Adrian podaje mi klucze od domu, a sam w tym czasie idzie otworzyć samochód. Zamykam na dwa zamki. Mam już to opanowane. Robiłem to setki razy. Idę do jego ukochanej toyotki. Siadam obok niego, na miejscu pasażera. Adrian łapie mnie niespodziewanie za kolano i rzuca mi przerażony wzrok. Patrzę na niego równie przerażony. Nie wiem co się dzieje.
- Kwiaty. Zapomniałem kwiatów. - Mówi jakby był nieobecny duchem.
- Pójdę po nie. - Wychodzę z auta, podchodzę do drzwi, otwieram je, biegnę po kwiaty, zamykam drzwi i biegnę do samochodu. Kwiaty lądują na tylnim siedzeniu. Siadam na swoim miejscu.
- Wszystko już mamy? - Pytam i czuję jak drży mi dolna powieka lewego oka.
- Tak.
Wzdychamy równocześnie. Ona mnie całuje. Łapczywie i jakoś tak desperacko. Ja robię to samo. Kiedy pocałunek się kończy, ja zapinam pas, on wrzuca bieg. Jedziemy.
Jedziemy w ciszy. Nawet radio milczy. Ale nic z tym nie robimy. Niech będzie i tak. Wydaje mi się, że jedziemy niesamowicie szybko. Ale przecież tak nie jest. Patrzę zaniepokojony na Adiego i potem na licznik. Obydwa są jak trzeba. Inne pojazdy jakby ustępowały nam z drogi. Żadnego korku, zastoju. Nawet światła przejeżdżamy zawsze bez czekania. Los potrafi być bardzo złośliwy. Tak samo jak czas, kiedy człowiek tego nie chce, ten przyśpiesza jak szalony. Jeszcze dwa zakręty i będziemy pod moim domem. Jeden. Jesteśmy. Patrzę na zegar na tablicy rozdzielczej. Jego wzrok podąża za moim. Jest 14.43. Do wyznaczonej pory mamy siedemnaście minut. Jednocześnie koszmarnie dużo i upiornie mało.
Żaden z nas nie wysiada. Trzymamy się za ręce. Znowu tak jakby desperacko. Obaj mamy dłonie spocone, gorące, w których czuć nerwowo pulsującą krew. Nikomu nie życzę takiego uczucia. Takiego strachu. Tej beznadziejności sytuacji. To moja Matka. To mój Chłopak. Kocham obydwoje. Czy jedna ukochana osoba zabierze mi drugą? 14.49. Ten zegar chyba przyśpieszył... Znowu musimy myśleć o tym samym, bo Adrian patrzy z niedowierzaniem na zegarek na swoim przegubie. Po minie widzę, że oba wskazują to samo. Wszystkie wspólne chwile przelatują mi przed oczami. Aż do dzisiejszego dnia. Strachu, śniadania, kąpieli i tej podróży. Jest 14.55.
- Kocham cię. Mam nadzieję, że nie obedrze nas ze skóry. - Mówię cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Też cię kocham głuptasie. Jeśli nas nawet obedrze to będziemy mieli po prostu oryginalniejszy wygląd. - Śmiejemy się tym samym minimalnie rozluźniając atmosferę. - Pokonamy wszystko. - Mówi pewnie. Uspokajam się.
- Wiem. Może będzie tak jak na próbie generalnej... w końcu Remi przeżyła. - Nutka optymizmu z mojej strony.
- Idziemy? - Pyta.
- Idziemy. -Pocieram kciukiem policzek.
Wysiadamy. Adrian zamyka samochód.
- Kwiaty! - Tym razem to mi się przypomniało. On otwiera drzwi a ja wyciągam. Kwiaty są piękne... Oby i ten obiad taki był.
Podchodzimy do drzwi. Trzymamy się za ręce. Adrian trzyma róże. Patrzę na zegarek. Jest 14.59. Patrzymy sobie w oczy, ściskamy mocniej swoje dłonie... i naciskam na dzwonek. Z głębi mieszkania słychać kroki.