Rozdział czwarty: Trudne rozmowy, trudne wybory
- To wszystko jest takie… - wybąkał
- Nierealne? – podsunął usłużnie kapitan. – Wiem. Na początku też tak myślałem, ale jak widzisz bliźniaki są jak najbardziej realne. Możesz je nawet pomacać, chociaż nie gwarantuję, że to byś przeżył…
- W to nie wątpię. Jakby mnie tak Mały potraktował tą swoją energią…
- Nie Mały. Ja bym cię zabił – warknął Vartan mimo problemów z mówieniem. – To, że same potrafią się obronić nie znaczy, że ja nie będę o nie dbał. I nie pozwolę, by ktokolwiek je skrzywdził. Zrozumiano?
- Oczywiście, oczywiście – zapewnił szybko Marco. – Nie mam najmniejszego zamiaru. To z drinkiem to był wypadek.
- To akurat ci wierzę. Też mi się raz tak zdarzyło, teraz uważnie sprawdzam, co zamawiam dla Małego. Najbezpieczniej jest mu zamawiać Galaktykę. To to wielkie z dwoma słomkami, nie można z niczym innym pomylić. Chociaż nie wszędzie to dają. Ale Mimi może pić alkohol. Wiesz, czasami, jak na nich patrzę, mam wrażenie, że gdy tak pływali w tym pojemniku to podzielili się pewnymi cechami na zasadzie „ja biorę to, a ty tamto”.
- Jak to?
- Mały jest zwykle poważny, małomówny, oszczędny w gestach, rzadko kiedy się uśmiecha. Za to Mimi… sam widzisz – Uśmiechnął się. – Wiecznie rozgadana, szczerzy się do każdego. Jakby starszy brat chciał ją bronić zabierając od niej wszystko, co złe. Tak, Mały jest starszy o setną sekundy – dodał widząc zdziwioną minę Marco. - Przez pierwsze pięć lat dzieciaki w ogóle nie chciały spać oddzielnie. Wolały gnieździć się na jednoosobowym łóżku niż być rozdzielone choćby na chwilę. Mały budził się z krzykiem, a Mimi zajmowało północy zanim go uspokoiła. Jakby wziął na siebie wszystko, co złe – dodał ciszej. Umilkł na chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. – Myślałem, że mnie życie doświadczyło, ale to, co przeszły te dzieciaki przekracza moje granice pojmowania. Wiesz, to filmowe archiwum w tym laboratorium… Chcąc lepiej poznać dzieciaki obejrzałem kilka filmów z ich udziałem. To był błąd. Przyznaję, tyle co wtedy nie ryczałem nawet będąc dzieckiem. Od tamtej pory staram się opiekować dzieciakami, chociaż jakby się uparły, to dały by sobie radę same już od samego początku. Chłoną wiedzę niczym gąbki. Na początku bałem się, że przesadzą, tak intensywnie zapoznawały się z archiwum tego laboratorium, a potem, gdziekolwiek wylądowałem dobierały się do nośników wiedzy. Jednak w pewnym momencie chyba same stwierdziły, że mają dosyć, bo Mały ukierunkował się w kierunku pilotażu, a Mimi mechaniki. I mimo, że same się świetnie obronią, ja wciąż zachowuję się jak kwoka trzęsąca się nad jajkami.
- To chyba naturalne – wybąkał Marco – chociaż ja się na tym nie znam, nigdy nie miałem dzieci.
- Ja też, dlatego tak się boję, że mogę coś zrobić źle i skrzywdzić dzieciaki.
- Myślę, że nawet jeśli do tego dojdzie, to one będą wiedziały, że nie robisz tego specjalnie.
- Nie jesteś taki zły jak myślałem – Vartan próbował się uśmiechnąć. Marco w zdziwieniu uniósł jedną brew. – Wcześniej miałem obojętny stosunek do Igorów. Znaczy, jak każdy podziwiałem ich za to, co robią, jakby nie patrzeć odwalają kawał roboty, by utrzymać ład w tych wszystkich galaktykach, ale nie traktowałem ich niczym bogów, jak poniektórzy. Po obejrzeniu tych wszystkich filmów moja opinia o nich zmieniła się o 180 stopni.
- Czemu więc mnie przyjąłeś?
- To nie ja, tylko bliźniaki. Obejrzały zdjęcia wszystkich szukających roboty i nie czytając nawet życiorysu wybrały jedno. Jak się spytałem, to Mimi powiedziała: „Dobrze mu z twarzy patrzy” - Marco parsknął śmiechem. – Tylko nie mów nikomu, że ci powiedziałem. Dzieciaki by się wyparły, twierdząc, że nie przypominają sobie nic takiego, a ja bym wyszedł na faceta, który nie potrafi samodzielnie podjąć decyzji. Nie najlepsza opinia dla poważnego kapitana, nie uważasz?
- Masz rację – odparł Marco próbując zachować powagę. – Obiecuję, że nikomu nic nie powiem.
- A teraz wybacz, ale nie mam już siły. Musze odpocząć. Wprawdzie Mimi opracowała specyfik, który łagodzi skutki zetknięcia z energią Małego, ale i tak jeszcze daleko mu do błyskawicznego leczenia.
- Oczywiście, oczywiście. – Marco wstał. – Może coś ci trzeba przynieść?
- Dzięki, ale nie. Laila się mną zajmie.
- No tak, zapomniałem. – Uśmiechnął się głupkowato i wyszedł.
- I co chciał? – Tuż za drzwiami dopadł go zdenerwowany Kasjan. – Bardzo z nim źle?
- Kiepsko, ale podobno Mimi wymyśliła jakiś specyfik, który przyspiesza gojenie.
- Fakt. Po pierwszym razie, kiedy kapitan o mało nie umarł i musiał spędzić niemal miesiąc w lazarecie, Mimi tak się tym przejęła, że postawiła sobie za punkt honoru wynaleźć lek na te poparzenia. Cały czas coś tam warzy w tej swojej maszynowni. Czasami tak tam capi, że nawet robactwo od nas zwiewa. Seryjnie! – dodał widząc jak Marco uśmiecha się rozbawiony. – Jak zdobyliśmy ten statek, to mieliśmy problemy z robactwem. Podobno przez rok stał w jakimś hangarze, bo poprzedni właściciel ociągał się z zapłaceniem długów. Mieliśmy od groma roboty, bo nic nie działało, a to cholerstwo się rozmnażało jakby było zmutowane. Ale jak tylko Mimi pierwszy raz upichciła ten specyfik, to wszystko spieprzało, że aż mieliśmy chyba metrowej wysokości dywan. - Marco nie wytrzymał i parsknął śmiechem. – Seryjnie!
- A co z Małym? – zapytał Marco poważniejąc.
- Norma. Nie ma specjalnie obrażeń ciała, więc nic mu nie grozi. Musi tylko odpocząć. Takie rozładowanie energii to poważna sprawa. Pewnie zajmie mu jak zwykle ze dwa dni. Ale spoko – dodał widząc zmartwioną minę rozmówcy – Mimi przy nim siedzi. Ona najlepiej go zna, więc tylko ona może mu pomóc.
- Wiem, kapitan opowiedział mi jak poznał bliźniaki.
- Szybko się do ciebie przekonał – mruknął szabrownik nieco zdziwiony.
W tym momencie podszedł do nich Bzyk z wyraźnie zadowoloną miną.
- A co wy tutaj tak stoicie? – zainteresował się.
- Niekontrolowane rozładowanie Małego – odparł lakonicznie Kasjan.
- O w mordę. Jak do tego doszło?
Marco szybko opowiedział przebieg wydarzeń.
- A kto go uspokoił? – zainteresował się Bzyk.
- Kapitan.
- On nie za dużo na siebie bierze? – mruknął Bzyk. – To go kiedyś zabije.
- Jak jesteś taki mądrala to może zajmiesz jego miejsce, co? – warknął buńczucznie Kasjan.
- Tyś chyba ochujał – obruszył się Bzyk. – Z facetem? W życiu!
- Więc zamknij mordę! – Kolejne warknięcie i szabrownik odszedł wściekle coś pod nosem mamrocząc.
- No co? – zapytał Bzyk widząc pytające spojrzenie Marco. – To, że inni lubią robić to z facetami, nie oznacza, że ja też muszę. Chociaż mi to nie przeszkadza pod warunkiem, że nikt nie próbuje mi się dobierać do dupy zbyt nachalnie – mruknął.
- A kapitan lubi?
- A nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Nigdy go nie widziałem z nikim, nawet z kobietą. Aż do teraz. Trochę mnie zszokowało, że wystartował akurat do Laili. Chociaż z drugiej strony nie powinno to dziwić, spędzamy ze sobą sporo czasu…
- A Mały?
- Co Mały? – popatrzył na rozmówcę jakby go spotkał pierwszy raz w życiu.
- Jak u niego z seksem.
- Aaaa. Się zastanawiam czy on nie jest czasem aseksualny.
- Czemu? – zdziwił się Marco.
- No bo wątpię żeby był aż tak zboczony żeby robić to z własną siostrą – mruczał Bzyk bardziej do siebie niż do Marco. – Mimi jest jedyną kobietą, której okazuje cieplejsze uczucia. Nawet na Drugiego nigdy nie spoglądał jak na potencjalną kochankę. A musisz przyznać, że Laila ma niezłe atrybuty. – Zaśmiał się głupkowato, lecz szybko spoważniał widząc, że rozmówca nie reaguje tak jak by tego oczekiwał. – Kiedyś próbowałem do niej startować. I przekonałem się, że piekło jednak istnieje. – Wzdrygnął się na wspomnienie tego, co wtedy przeżył. – Nie ma dnia żeby ktoś nie próbował do niej startować, nawet chłopaki z załogi próbowały. Wszyscy, z wyjątkiem kapitana i Małego. Chociaż czasami przyłapywałem szefa jak wodził za nią jakimś takim dziwnym wzrokiem. Tylko Mały traktował ją jak powietrze. Znaczy w kwestii seksu, bo normalnie to gada z nią i tak dalej. Kiedyś nawet próbowałem go wyciągnąć do burdelu. Wykosztowałem się na najlepszy burdel w całej galaktyce, a on tylko wszedł i doprowadził do łez najbardziej doświadczoną dziwkę. Wybiegła krzycząc, że rezygnuje z zawodu. – Słysząc to Marco parsknął śmiechem. – Powaga! Ja nie wiem co on jej zrobił, ale była załamana, tak samo właścicielka. A najgorsze jest to, że przez niego nawet ja mam zakaz wstępu do tego burdelu. Ja lubię tego chłopaka, ale nie na tyle żeby poświęcać własne przyjemności. Przestałem więc go ciągać po burdelach. Będzie chciał to se sam pójdzie, jak nie to nie, nie moja sprawa.
Bzyk chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie z kabiny Małego wyszła Mimi.
- Co z nim? – zapytał Bzyk.
- Bez zmian – odparła spokojnym głosem. – A jak kapitan?
- Wygląda kiepsko – odparł Marco – ale mówi, że ta twoja maść jest o wiele lepsza niż ostatnio.
Mimi uśmiechnęła się nieznacznie i ruszyła w stronę jadalni.
- Będzie dobrze, zobaczysz – odezwał się Marco.
Mimi odwróciła się.
- Wiem to i bez ciebie, ale dzięki – powiedziała i ruszyła dalej.
- Chyba jednak przejmuje się bardziej niż to okazuje.
- A ty byś się nie przejmował gdyby chodziło o twojego brata? – zapytał Bzyk. Marco nie odpowiedział, ale Bzyk i tak wiedział jaka by była odpowiedź.
Do końca dnia Laila opiekowała się kapitanem, a Mimi wprawdzie pracowała w swoim królestwie, lecz co jakiś czas zaglądała do brata. Pozostali wydawali zarobione pieniądze.
Następnego dnia rano wszyscy siedzieli przy śniadaniu, gdy do jadalni wszedł Mały.
- Wszystko porządku? – zapytała zaniepokojona Mimi podchodząc do brata.
- Jeść mi się chce – odparł spokojnie.
- A reszta jak?
- Dobrze. Kto mnie uspokoił?
- Kapitan.
Mały bez słowa odwrócił się i ruszył w stronę kabiny kapitana. Mimi chciała biec za nim, lecz została powstrzymana przez Lailę.
- Zostaw – powiedziała spokojnie kobieta. – Muszą sami pogadać.
- Ale…
- Mimi… czy ja naprawdę za każdym razem muszę ci wszystko tłumaczyć? Z Małym wszystko w porządku, a kapitan też dojdzie do siebie. I to najważniejsze. Wracaj do maszynowni, albo idź na miasto rozerwać się, póki jest okazja.
- Dobry pomysł – do rozmowy wtrącił się Kasjan. – Powinnaś się trochę rozerwać. Chcesz, to pokaże ci całkiem miłe miejsca.
- A od kiedyś ty taki specjalista od rozrywki? – zakpił Bzyk.
- Spadaj – warknął na niego Kasjan i zwrócił się do Mimi: - To jak, idziesz? Nie wiadomo kiedy znowu będzie okazja.
- W sumie masz rację – wybąkała dziewczyna.. – To pójdę się przebrać.
- Nie musisz – stwierdził szabrownik. – Tak też dobrze wyglądasz.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, ale nic nie powiedziała, tylko wyszła z jadalni. Wróciła chwilę potem ubrana w żółtą koszulkę i zielony kombinezon, którego górną część owiązała sobie wokół pasa.
- Kupiłam sobie kiedyś, ale nie było wcześniej okazji założyć – mruknęła niepewnie. – Nie lubię kiecek.
- Ładnie wyglądasz. – Kasjan uśmiechnął się ciepło. Mimi popatrzyła na niego niepewnie, nie wiedząc czy się czasem z niej nie nabija, ale zobaczyła tylko jego życzliwie uśmiechniętą twarz.
- Lepiej już chodźmy, bo nam wszystko zamkną – burknęła zmieszana.
- Oczywiście – odparł szabrownik i wyszedł, a Mimi za nim.
- Koniec świata jest już bliski – stwierdził Bzyk.
Marco spojrzał na niego zdziwiony.
- Mimi wylazła z maszynowni. Musi być chora. Laila – Bzyk odwrócił się do Drugiego.
- Czego? – warknęła kobieta dając do zrozumienia, że nie lubi jak jej się przerywa jedzenie.
- Nie poszłabyś z nią do jakiegoś lazaretu?
- A na cholerę? – zdziwiła się.
- A bo ona chyba chora jest… - wybąkał Bzyk.
- Sam jesteś chory. – Laila skrzywiła się i postukała w czoło.
- Ale… - próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz Laila tylko spojrzała na niego wymownie i zrezygnował.
- To ja może też sobie skoczę na miasto… - wybąkał Marco czując, że atmosfera w jadalni zaczyna gęstnieć. Nie czekając na reakcję pozostałych wyszedł.
Szedł bez celu gapiąc się na witryny mijanych sklepów, a w głowie kłębiły mu się myśli. Nie wiedzieć czemu wszystkie jakoś dziwnie oscylowały wokół bliźniaków, a zwłaszcza Małego. Na początku wkurzał się na tego dzieciaka, a teraz… współczuł mu. Stanął przed jedną z witryn i zapatrzył się na własne odbicie. On przynajmniej miał chociaż przez chwilę rodzinę… Chociaż właściwie co to za rodzina, która wypina się na własne dziecko i nawet nie próbuje go wysłuchać? Ze złości aż kopnął ścianę sklepu. I skulił się, gdy ból po zetknięciu palców z twardą ścianą, pobiegł niczym błyskawica aż do mózgu blokując niemal wszystkie zmysły.
- Kurwa! – zaklął wściekle.
Kiedy ból w końcu odpuścił, skierował się do najbliższego baru. Zamówił najpierw jednego drinka, potem drugiego… I nawet nie zauważył kiedy mu się film urwał.
Mimi wróciła na statek dopiero późnym wieczorem.
- O, widzę, że wyjście na miasto było udane? – zainteresowała się Laila widząc ożywienie na twarzy dziewczyny.
- Nooo – potwierdziła tamta wyraźnie rozanielona.
- A nie spotkaliście gdzieś po drodze Marco? Nie odpowiada jak go wywołuję.
- Niestety nie.
- Mogłabyś go zlokalizować? Coś czuję, że coś nafikał.
- Oj, lepiej nie – mruknął Kasjan. – Dość już mieliśmy problemów.
- No właśnie – warknęła Laila. – Dlatego wolę się upewnić. Póki kapitan nie dojdzie do siebie, to ja jestem za wszystkich odpowiedzialna. Mimi? – spojrzała w stronę dziewczyny.
Ta stała wyprostowana, z rękami spuszczonymi luźno wzdłuż ciała, a jej oczy były zasnute mgłą.
- Sektor A1 czysty – powiedziała w pewnym momencie. – sektor A2 czysty, A3 czysty – wyliczała co chwila. – Jest. Sektor E6, więzienie, cela numer 13. – Oczy Mimi wróciły do normalnego wyglądu.
- Nosz, co za… - Laila w ostatniej chwili powstrzymała się od przekleństwa. Lecz nie od walnięcia w ścianę statku, która zaprotestowała na tak brutalne traktowanie głuchym odgłosem. – Wiedziałam. Coś mnie swędziało na niego…
- Niebezpieczne są te swędzenia Drugiego… - mruknął Kasjan cicho. Na szczęście Laila zajęta wściekaniem się na Marco nie zwróciła na to uwagi.
- Dobra, idę go wyciągnąć – warknęła, po czym ruszyła w stronę wyjścia.
- To ja pójdę trochę popracować – bąknęła Mimi. – I dzięki za miły wieczór.
Chwilę potem już jej nie było. Kasjan westchnął i poszedł do swojej kabiny. Rzucił się na łóżko. Żałował, że dzień tak szybko się skończył. Było tak miło. I nawet mu nie przeszkadzało, że Mimi jest taka niska. Było mu przyjemnie i jakoś tak ciepło na sercu. Nie mógł tego zrozumieć. Przecież tyle lat już są w jednej załodze i jakoś nigdy nie zwracał specjalnie uwagi na tą dziewczynę. Dla niego ona była niczym dziecko, a on woli bardziej dojrzałe kobiety. Coś jak Drugi, chociaż nie tak wojownicze, tylko trochę bardziej spokojne. Więc dlaczego akurat teraz taką przyjemność mu sprawia towarzystwo tego dzieciaka? Nagle przyszła mu do głowy myśl, która go przeraziła. Wypadł z kabiny i popędził do maszynowni, po drodze omal nie przewracając Bzyka, który lazł jakiś taki zamyślony.
- Mimi! – wrzasnął, kiedy już dobiegł na miejsce. Odpowiedziała mu cisza. – Mimi! – powtórzył jeszcze głośniej. Tym razem odpowiedziało mu jakieś odległe „cooooo?” Próbując ignorować odgłosy maszyn poszedł w kierunku, z którego jak sądził, dochodził głos. I nie pomylił się. W jednym z pomieszczeń za ogromnym stołem zastawionym różnego rodzaju naczyniami stała Mimi w goglach na oczach i coś właśnie gotowała.
- Mimi, musimy pogadać! – zaczął stanowczo.
Dziewczyna odłożyła trzymane w ręku naczynie i zsunąwszy gogle na czubek głowy popatrzyła zdumiona na szabrownika.
- Co jest?
- Przyznaj się, co ty jeszcze tu pichcisz oprócz tego specyfiku dla kapitana? – Zmarszczył groźnie brwi.
- O co ci chodzi? – zdumiała się.
- No chyba mówię wyraźnie. Co ty tu jeszcze pichcisz? Przyznaj się, wykombinowałaś jakąś miksturę i teraz bez naszej wiedzy dodajesz ją do jedzenia i sprawdzasz jak na nią zareagujemy?
- Ciebie chyba pojarało. – Mimi skrzywiła się z niesmakiem. - Miałabym próbować zabić ludzi na których mi zależy?
- No to dlaczego… - Słowa Mimi odebrały mu cały animusz i wywaliły na twarz zmieszanie.
- No? – zachęciła dziewczyna.
- To czemu ja mam ostatnio te dziwne myśli?
- O? Jakie?
- Dziwne. Nigdy tak wcześniej o nikim nie myślałem, a teraz… nie chce mi wyleźć z głowy – dokończył żałośnie jednocześnie się czerwieniąc.
Mimi parsknęła śmiechem.
- Niemożliwe, nasz szabrownik się zakochał.
- Bredzisz głupoty. – Kasjan zdenerwował się. Ta myśl wydawała mu się bezsensowna.
- A któż taki nie chce ci wyjść z głowy? Czyżby ci dzisiaj wpadła w oko jakaś tubylka?
- E, no… - Nie, te słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Poza tym wciąż się upierał, że Mimi plecie głupoty. - Nie twój interes! – dokończył zdesperowany i wybiegł.
Mimi tylko roześmiała się rozbawiona i założywszy gogle wróciła do tego, co jej przerwano.
A Kasjan pędem błyskawicy wrócił do swojej kabiny. No bo jak ma powiedzieć, że to właśnie ona nie chce mu wyleźć z głowy?
***
Tymczasem Laila poszła do więzienia. Ponieważ była ubrana w swój standardowy strój, czyli obcisłe spodnie i obcisły top ledwo zakrywający biust, dość szybko skupiła na sobie wzrok wszystkich w budynku, nie tylko policjantów, ale i przestępców umieszczonych w celi tymczasowej i czekających na dalsze postępowanie. Przyzwyczajona do wszelkiego rodzaju gwizdów i obleśnych komentarzy zignorowała je zupełnie i podeszła do biurka dyżurnego policjanta.
- Witam – powiedziała wyjątkowo słodkim głosem i oparła się tak by jeszcze bardziej wyeksponować biust.
- Cze… - zaczął burkliwie policjant, lecz umilkł widząc kto przed ni stoi. – W czym mogę pomóc? – zapytał chyba odruchowo. Jego wzrok był skupiony na rozpadlinie między kształtnymi półkulami niemal przed jego nosem.
- Podobno macie tutaj pewnego gagatka. – Głos Laili nie zmienił się ani o jotę, wciąż ociekał słodyczą, do tego zaczęła niby przypadkiem wodzić palcem po biurku, kreśląc jakieś esy-floresy.
- Jak pani widzi, mamy tu pełno gagatków. – Z trudem oderwał wzrok od biustu Laili i wskazał celę tymczasową.
- Ale mi chodzi o konkretnego gagatka. – Palec kobiety niby przypadkiem zaczął coraz częściej zahaczać o rękę dyżurnego. – Widzi pan…
- Kryspin…
- Widzisz, Kryspin, rodzice mnie zabiją jeśli nie przyprowadzę go do domu. Już i tak mają z nim dość problemów. Wiecznie szlaja się po podejrzanych spelunkach, traci pieniądze i wdaje się w bójki. – Nie wiedziała za co Marco został przymknięty, więc wymieniła wszystkie najczęstsze przyczyny problemów.
- Współczuję – Twarz policjanta rzeczywiście wyrażała współczucie dla wyimaginowanych rodziców.
- Może moglibyśmy jakoś to załatwić, żeby nie było tego w jego papierach? – Ręka Laili wylądowała na ręce policjanta. – Bo inaczej stwierdzą, że nie potrafię upilnować drania i dadzą mi szlaban na wyjścia na miasto. Proszę…
Policjant nerwowo przełknął ślinę.
- No nie wiem… - wystękał niepewnie wciąż wędrując wzrokiem w stronę biustu rozmówczyni.
- Zabiorą mi kieszonkowe… - Laila brnęła dalej. – I każą wyjść za wstrętnego starucha. – W jej oczach zalśniły łzy.
- Jak to?
- A bo powiedzieli, że jeśli sprawię, że młody wyjdzie na ludzi, to będę mogła robić co chcę, inaczej muszę ich słuchać. A ja nie chcę wychodzić z tego starego capa, on jest taki obleśny… – pociągnęła żałośnie nosem.
Policjant nerwowo przełknął ślinę. Widać było jak walczy ze sobą samym.
- Ale to już jest w papierach… - bronił się jeszcze, ale niezbyt przekonująco. – Stan więźniów musi się zgadzać.
- A jeśli sprawię, że będzie się zgadzał, to mi pomożesz, Kryspin? – Imię policjanta wymówiła tak seksownym głosem, że aż sama siebie zdziwiła, że tak potrafi.
- Jak chcesz to zrobić?
- Oj, czy to ważne? Przecież sztuka to sztuka.
- No nie wiem… zależy za co go zamknęliśmy.
- A mógłbyś sprawdzić? – Ręka Laili poczynała sobie coraz śmielej. – Podobno siedzi w celi numer 13.
Policjant tak był omamiony, że nawet nie pomyślał by spytać skąd ona wie która to cela. Tylko skinął głową i zajrzał do papierów leżących na biurku.
- W celi 13 mamy tylko jedną osobę. John Doe.
- O, to właśnie on! – Laila ucieszyła się. – Więc za co go tym razem zamknęliście?
- Wszczął po pijaku burdę w Czerwonej Latarni.
- To chyba nie jest nic poważnego, co? Może… - zawahała się. - … gdyby tak… on wyszedł, a inny facet znalazł się na jego miejscu… to chyba byłoby w porządku?
- No… - policjant wciąż się wahał, jednak widać było, że jego opór był coraz słabszy. – Ale jak chcesz to zrobić?
- Jeszcze nie wiem, ale przecież muszę wyciągnąć braciszka z więzienia. Muszę się poświęcić. – Chlipnęła.
- Biedactwo… - Opór policjanta został złamany. Pogłaskał Lailę po ramieniu. – Za pół godziny kończę służbę, jeśli do tego czasu nie znajdziesz kogoś, nie będę mógł ci już pomóc.
- Jesteś kochany! Pisnęła niczym podlotek i soczyście pocałowała policjanta w usta, po czym radośnie wybiegła z posterunku policji. Będąc już na ulicy skrzywiła się i splunęła obficie, po czym wytarła usta ręką krzywiąc się niemiłosiernie. Niemal biegiem dotarł do najbliższego lokalu o podejrzanej reputacji. Wiedziała, że w każdym mieście na każdej planecie, w każdej galaktyce znajdzie się przynajmniej jeden taki. Weszła do środka i pozwoliła się obłapić pierwszemu z brzegu napranemu gościowi.
- Laska… - wionął jej cuchnącym alkoholem oddechem w ucho, aż się skrzywiła. – Obciągnij mi.
Z trudem się powstrzymała by go nie potraktować jak to zwykle miała w zwyczaju z tego rodzaju typkami. Zamiast tego uśmiechnęła się zalotnie i słodko odparła:
- Czemu nie. Tylko wiesz… za duży tu tłum, chodźmy gdzieś w ustronne miejsce.
Złapała go za rękę i pociągnęła do wyjścia. Nie sprzeciwiał się. Weszli w boczną uliczkę. Laila uważnie rozejrzała się w koło i dwoma ruchami znokautowała pijaka. Kiedy już leżał na ziemi nie mogła się powstrzymać i wyładował złość kopiąc go kilkakrotnie w genitalia. Potem zarzuciła go sobie na ramie i wróciła na posterunek policji. Na szczęście tamten policjant wciąż siedział za biurkiem.
- Kto to? – zainteresował się.
- No przecież to John Doe. Przecież macie go w papierach – odparła zdziwiona.
- No tak – zmitygował się. – Nie wiem jakim cudem jest tutaj, skoro powinie być w celi numer 13.
- No właśnie. – Laila uśmiechnęła się słodko. – Może szybko to naprawimy? Chyba nie chcesz dostać opieprzu od przełożonego, że nie panujesz nad więźniami?
- Ależ skąd – zapewni ł szybko policjant i zaprowadził Lalę do pomieszczenia z celami.
W celi numer 13, na jedynej ławce spał sponiewierany Marco.
Laila nie bawiąc się w subtelności zrzuciła zdobycz na podłogę i wzięła na plecy Marco. Bijący od niego smród alkoholu pozwalał sądzić, że Marco był zbyt pijany żeby nawet zauważyć, że coś się z nim dzieje.
- Jesteś kochany. Nigdy ci tego nie zapomnę. – Laila uśmiechnęła się do policjanta i pocałowała go w usta. Zanim tamten zdążył się ocknąć, jej już nie było. Bojąc się, że policjant może się rozmyślić, szła możliwie jak najszybciej w stronę statku. Kiedy w końcu dotarła, zrzuciła pijaka na jego łóżko, nie przejmując się kompletnie, że zrobiła to troszkę zbyt brutalnie. A jeśli przy tym nabił sobie jakiegoś siniaka, to tym lepiej. Niech cierpi jak najdłużej. Potem poszła do łazienki, gdzie najpierw szorowała zęby dwa razy dłużej niż zawsze, a potem wzięła długą kąpiel. Kiedy wyszła spod prysznica była zupełnie zrelaksowana. Postanowiła pójść do znajdującej się na statku niewielkiej siłowni i poćwiczyć trochę.
***
Następnego dnia rano Kasjan usiadł do śniadania z pewnym postanowieniem. Chociaż na początku nie był pewny czy słusznie robi, ale widząc jak Mimi, jak zwykle niemiłosiernie umorusana, z zapałem o czymś dyskutuje z Bzykiem, zdecydował się zrealizować to, co sobie wykombinował w nocy. Szybko więc zjadł śniadanie, zabrał wszystkie pieniądze jakie miał i ruszył na miasto.
***
- Jak się dzisiaj czujesz? – zapytała z troską Laila przysiadając na łóżku Vartana.
- Lepiej, chociaż wciąż do dupy. – Bandaże z jego twarzy już zniknęły, jednak kolorki po uderzeniach wiązek energii wiąz jeszcze były widoczne.
Laila uśmiechnęła się z ulgą.
- Ten specyfik Mimi naprawdę jest o wiele lepszy niż poprzednio. Dziewczyna stara się. Jeszcze trochę, a ulepszy go na tyle, że będziesz jak nowy już po jednym dniu.
Vartan uśmiechnął się.
- Cieszę się – powiedziała ciepło Laila i pogłaskała ukochanego delikatnie po policzku. Ten pocałował ją w wewnętrzną stronę.
- Wybacz, że przeze mnie masz wszystko na głowie.
- Daj spokój, przecież jestem Drugim. Jak kapitan nie może, ja żądzę. Ale nie myśl, że będziesz się tak lenił w nieskończoność – dodała szybko widząc podejrzanie rozanieloną minę Vartana.
- Ależ skąd. Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku?
- Oczywiście – skłamała gładko. Vartan miał wystarczająco problemów na głowie, nie chciała mu dokładać dodatkowych licząc, że uda jej się załatwić wszystko zanim Vartan wróci całkowicie do zdrowia.