Pies 4
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 07 2016 13:58:26



Ksantu nic nie odpowiedział tylko złapał dłoń Jarvisa i położył ją na wewnętrznej stronie własnego uda. Najemnik momentalnie oprzytomniał. Nerwowo przełknął ślinę.
- Ksantu… - wyszeptał i podniósł się. Stanął na wprost białowłosego wpatrując się uważnie w jego twarz. Widział tylko jej zarys w świetle księżyca, ale nie przeszkadzało mu to. Palcami delikatnie muskał palce Ksantu. Bał się, że to wszystko jednak mu się śni. – Dlaczego…
Nie dane mu było skończyć. Usta Ksantu dotknęły jego własnych, dopiero wtedy odważył się i położył rękę na jego biodrze. Nie czuł żadnego oporu, więc przyciągnął go do siebie nie przestając pieścić po udzie. Gorąc ciała białowłosego, jego zapach i brak jakiegokolwiek sprzeciwu sprawiły, że gdzieś w środku zaczęło coś rosnąć i eksplodowało westchnięciem wprost w usta kochanka i niecierpliwością, która sprawiła, że pieszczoty Jarvisa stały się bardziej natarczywe. Pchnął Ksantu na łóżko. I chociaż zrobił to niezbyt delikatnie, tamten nie odezwał się ani słowem, posłusznie kładąc się. Pochylił się nad nim, przez chwile próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Miał mieszane uczucia. Tak bardzo go pragnął, że bał się, że zrobi mu krzywdę zbytnią natarczywością.
- Ksantu, ja… - zaczął niepewnie, lecz nie do kończył. Kochanek zatkał mu usta ręką dając tym do zrozumienia, że ma milczeć. Westchnął w duchu. Zamknął oczy i pocałował tą rękę. Szybko zniknęła. Pochylił się więc i zaczął całować Ksantu po szyi. Czuł jak tamten wychodzi mu naprzeciw, słyszał jego przyspieszony oddech. Jego ręce błądziły po całym ciele kochanka, a pożądanie rozpalało go coraz bardziej, kumulując w jednym miejscu. Zszedł z pocałunkami na jego pierś. Place Ksantu wplotły się w jego włosy, czuł jak łapczywie i zachłannie tańczą na jego głowie. Czuł jak ciało kochanka coraz bardziej reaguje na jego pieszczoty. Schodził z pocałunkami coraz niżej, aż w końcu dotarł do końca drogi, gdzie czekał na niego gotowy na wszystko członek kochanka. Nie zastanawiając się polizał go od jąder aż po czubek, zlizując mleczną kroplę, która pojawiła się w szparce. Wziął go do ust, a biodra Ksantu odruchowo poszły w górę jakby chciał żeby Jarvis połknął go jeszcze bardziej. Więc połknął, czując jak uderza go w podniebienie, niemal doprowadzając do odruchu wymiotnego. Jednak mimo to nie puścił, trzymał go w ustach, bawiąc się językiem, oplatając go ze wszystkich możliwych stron. Usłyszał ciche westchnięcie, a wyciągnięte do granic możliwości ręce poczuły, jak podniecenie zaczyna przejmować kontrolę nad ciałem kochanka, zmuszając go do szybszego oddechu i drżenia całego ciała. To go podnieciło. Jeszcze przez chwilę napawał się tym smakiem w ustach, aż w końcu zaczął poruszać głową. Góra, dół, góra, dół. I chociaż z ust Ksantu wciąż nie wydobył się żadem dźwięk, to jednak Jarvis wiedział, że kochanek odczuwa coraz większą przyjemność. Ciało tamtego zdradzało mu wszystko, jego drżenie, napinane raz po raz mięśnie, wszystko aż krzyczało „daj mi więcej!” Więc dawał, aż poczuł, że jeszcze chwila, a będzie po wszystkim. Nie mógł na to pozwolić. Zabrał usta. Uniósł biodra kochanka i rozchylił pośladki. Nic nie widział, lecz instynktownie trafił tam gdzie chciał. Pocałował to miejsce na jego ciele, które tak bardzo zajmowało teraz jego myśli. Czuł jak pulsuje. Tak bardzo chciał usłyszeć jak Ksantu jęczy z rozkoszy pod jego dotykiem, że postanowił doprowadzić go na skraj wytrzymania. Zaczął go całować i przyszczypywać wargami skórę. Jednak przez cały czas omijał strategiczne miejsce. Niestety mimo iż wkładał w te pocałunki całe swoje pożądanie, to jednak nie usłyszał nawet jednego dźwięku wydobywającego się z ust kochanka. Sapnął zirytowany, sam był już na granicy, jego ciało domagało się czegoś więcej. Więc nie bawiąc się już więcej w subtelności, wsadził język jak najgłębiej mógł. Ciało Ksantu na sekundę znieruchomiało. Przez chwilę pieścił go językiem, aż w końcu puścił jego biodra i pochylił się nad nim.
- Ksantu… - wyszeptał niepewnie spoglądając mu w oczy. Były zamglone, a z rozchylonych ust wydobywał się coraz cięższy i szybszy oddech. – Bądź tylko mój… - wyszeptał, po czym gwałtownie wszedł w kochanka.
Ciało Ksantu znieruchomiało, jakby on sam sycił się tym odczuciem, które właśnie go ogarnęło. Jarvis poczuł jak obejmuje go rękami i przyciąga do siebie łapczywie, że Jarvisowi niemal zabrakło tchu. Poczuł na uchu jego gorący przyspieszony oddech, a podniecenie jakby dostało nowy zastrzyk energii, zrobiło sobie maraton od pośladków przez cały kręgosłup aż do czubka głowy i wróciło zmuszając biodra do ruchu, coraz szybszego i szybszego, aż w końcu wszystkie jego zmysły zmieszały się, eksplodując i doprowadzając Jarvisa do centrum nieziemskiej przyjemności.
Kiedy w końcu odzyskał zmysły, musiał przez chwilę poleżeć na kochanku, by wróciły siły, a on odzyskał kontrolę nad swoim ciałem.
- Przepraszam… - wyszeptał – Pozwól mi tak jeszcze chwilkę.
Ksantu nic nie odpowiedział, za to jego ręce objęły Jarvisa i zaczęły delikatnie głaskać go po plecach. Jarvisowi było tak cholernie przyjemnie z tym ciepłym ciałem pod nim i niespokojnym oddechem przy własnym uchu. Tak bardzo chciał żeby ta chwila nigdy nie minęła. Niestety rozsądek podpowiadał mu, że stanowi ciężar dla kochanka, więc powoli zsunął się z niego. Jednak nie wypuścił go z rąk. Błądząc na granicy wyczerpania i snu wtulił się w Ksantu i wyszeptał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy:
- Zostań ze mną na zawsze.
Kiedy się rano obudził, stwierdził, że jest sam w izbie. I nie wiedział czy to był tylko sen czy prawda. Jednak wymięta pościel sugerowała, że noc nie była spokojna, a sztywne w dotyku miejsca na prześcieradle zdawały się potwierdzać iż jednak to nie był sen.
- O cholera – mruknął Jarvis kiedy w końcu jego umysł przypomniał sobie wszystko ze szczegółami. Jednak nie należał on do tych, którzy biadają nad tym co zrobili, wyrzucając sobie, że to było złe czy niewłaściwe, więc szybko odświeżył się w tej niewielkiej ilości wody jaka stała na komodzie i zszedł na śniadanie. Pora nie była zbyt wczesna, więc i klientów było już całkiem sporo. Jarvis rozejrzał się uważnie, lecz nie zobaczył nigdzie Ksantu. Westchnął cicho i poszedł złożyć zamówienie.
- Wywąchałem go – usłyszał nagle w trakcie jedzenia. Było to tak niespodziewane, że aż zakrztusił się jedzeniem. Chwilę trwało zanim odzyskał oddech pomagając sobie piwem.
- Nie strasz mnie tak – wycharczał do Ksantu, który usiadł naprzeciwko niego.
- Wywąchałem go – powtórzył Ksantu.
- Więc? Gdzie on jest? – Jarvis spojrzał na niego wyczekująco.
- Wychodzi na to, że wczorajszego wieczora udał się na północ.
- Niezbyt to precyzyjne – skrzywił się Jarvis.
- Padła nazwa Silever, ale człowiek od którego ją usłyszałem był zbyt pijany i wtedy i teraz i trudno mi było rozróżnić czy bredzi o Albanu czy o kimś innym.
- Więc trzeba będzie sprawdzać każde miasto w stronę północy po kolei – skrzywił się Jarvis. – Silever jest dobre jak każde inne do rozpoczęcia poszukiwań. Jedziemy – Szybko dokończył posiłek.
Jeszcze szybciej zebrał wszystkie swoje rzeczy i wyruszyli w drogę. Droga do Silever zajęła im pół dnia i przebiegała w całkowitej ciszy. Ksantu nie odzywał się jak zwykle, a Jarvis zbyt był zaabsorbowany zemstą by myśleć o próbach nawiązania rozmowy.
Karczma, jak w każdym mieście, umiejscowiona była niemal w centrum. Jarvis zostawił konia w przykarczemnej stajni i nawet nie rozkulbaczając go ruszył w stronę wejścia.
- Zaczekaj – Ksantu złapał go za rękę widząc jego ponurą minę. – Co chcesz zrobić jeśli on tam będzie?
- Dobrze wiesz – warknął najemnik.
- Nie możesz. Jesteśmy w mieście, straż by cię zaraz zamknęła.
- Jest mi to obojętne. – Wzruszył ramionami i wyszarpnąwszy rękę chciał iść dalej, licz cichy głos Ksantu zatrzymał go w miejscu.
- Ale mnie nie.
Popatrzył na niego uważnie. Przez chwilę w jego oczach pojawiła się iskierka nadziei, lecz szybko zgasła.
- No pewnie – sarknął – bo przecież nie chcesz zdechnąć jako bezdomny kundel.
- Jest mi obojętne jak umrę – odparł spokojnie Ksantu, chociaż widział, że to wypowiedziane bez zastanowienia zdanie sprawiło białowłosemu ból. – Ale nie chcę byś ty też skończył niczym pies.
- Dlaczego? – Jarvis podszedł do Ksantu, że niemal stykał się z nim. – Przecież nic dla ciebie nie znaczę. Jestem dla ciebie tylko właścicielem, którego jeszcze nie zagryzłeś, bo cię dobrze traktuje.
Rozsądek mu podpowiadał, że kiedyś pożałuje tych słów, lecz teraz był zbyt wzburzony, by się kontrolować. Na szczęście Ksantu stał spokojnie, wciąż patrząc Jarvisowi prosto w oczy.
- Proszę, pozwól mi iść – poprosił cicho, a w jego oczach pojawiła się niema prośba.
W tym momencie Jarvis nieco oprzytomniał. Zobaczył w oczach Ksantu coś, czego nigdy wcześniej tam nie widział: ból. Nie mógł tego zrozumieć.
- Proszę – powtórzył Ksantu widząc niezdecydowanie najemnika. – Pozwól mi powęszyć, a obiecuję, że jak to wszystko się skończy i będziesz bezpieczny, to opowiem ci wszystko o sobie. Jeśli wciąż będziesz chciał. Tylko mi pozwól znaleźć go za ciebie.
Jarvis rozszerzył oczy ze zdumienia. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. I dlaczego Ksantu powiedział akurat to? Czemu tak bardzo mu na tym zależało? Czyżby…
- Dobrze – odparł cicho. – Zostanę tutaj, ty idź. Ale jeśli się okaże, że już pojechał dalej…
Nie dokończył, lecz Ksantu doskonale wiedział co chciał powiedzieć. Jeśli dopadnie Albanu gdzieś na szlaku, to nie będzie się powstrzymywał przed zabiciem go.
- Dziękuję – powiedział cicho Ksantu i wyszedł.
Żeby zająć czymś myśli i ręce, Jarvis zdjął z konia uprząż i zaczął go szczotkować. Z taką niecierpliwością oczekiwał powrotu Ksantu, że miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. W końcu, gdy już kończył szczotkowanie, Ksantu wrócił.
- I co, był? – zapytał siląc się na spokój. Jednak jego serce biło jak oszalałe.
- Nie – odparł Ksantu, a Jarvis skamieniał. Miał nadzieję, że w końcu dopadnie tego skurwysyna i mu odpłaci, a tu się okazało, że nic z tego. Jednak kolejne słowa Ksantu sprawiły, że zrobiło mu się wyjątkowo gorąco. – Pół godziny temu wyruszył z jakimś małżeństwem kupców w stronę Nerent. Poruszają się wyładowanym po brzegi wozem, więc jadą wolno. Powinniśmy ich szybko dogonić.
Jarvis bez słowa założył uprząż na konia, lecz był tak zdenerwowany, że ręce mu się trzęsły za bardzo i nie mógł wszystkiego należycie pozapinać. Ksantu, widząc co się z nim dzieje, odsunął go łagodnie lecz zdecydowanie od konia i dokończył za niego.
Niemal galopem przebyli całe miasto. Na szczęście zanim strażnicy zdążyli zareagować oni byli już dawno poza murami. Pędzili jakby ścigała ich cała miejsca straż, a Jarvis z niecierpliwością, raz po raz poganiał konia. I chociaż Ksantu to się nie podobało, jednak doskonale rozumiał, co się teraz dzieje z jego właścicielem i nic nie mówił, tylko mocniej obejmował Jarvisa. Aż w końcu w oddali zamajaczył widok, na który tak bardzo najemnik czekał: wóz i siedmiu konnych. Przyspieszył jeszcze bardziej. Dość szybko ich dogonił.
- Albanu! – krzyczał, kiedy już mógł rozróżnić poszczególnych jeźdźców. Wściekłość wzrastała w nim tak bardzo, że nie myślał racjonalnie.
Widział jak tamci przystanęli i odwrócili się. Dwoje z nich oddzieliło się od reszty i popędziło w ich stronę. Jarvis gwałtownie ściągnął cugle, że aż stanął on na tylnych nogach, a Ksantu spadł na ziemię. Kiedy opanował ból siedzenia i otworzył oczy zobaczył jak Jarvis walczy z dwójką przeciwników, co rusz przekładając miecz z jednej dłoni do drugiej. Stal uderzała o stal, a konie stąpały nerwowo i chaotycznie. W pewnym momencie Jarvis zamachnął się mocno i ciął jednego z przeciwników przez pierś. Ten tylko krzyknął i spadł z konia. Uwolniony rumak stanął na tylnych nogach wierzgając przednimi i tratując swojego jeźdźca rzucił się do ucieczki. Nagle miecz bandyty sięgnął popręgu jarvisowego konia cudem omijając nogę najemnika. Zamachnął się jeszcze raz chcąc wykorzystać zaskoczenie, lecz w tym momencie nagły ruch ciała najemnika spowodował, ż jego siodło zsunęło się z konia i spadł na ziemie unikając ciosu.
- Uważaj! – krzyknął odruchowo Ksantu.
Koń Jarvisa w popłochu stanął dęba i chciał uciec, lecz jakimś cudem Ksantu udało się go złapać za lejce i uspokoić. Tymczasem do Jarvis podjechała kolejna czwórka bandytów. Otoczyli najemnika i próbowali zmusić własne konie by go stratowały, lecz te nie chciały słuchać właścicieli. Miotały się we wszystkie strony próbując ich zrzucić. Ksantu widząc to wsadził dwa palce w usta i gwizdnął przeciągle. Konie słysząc wysoki dźwięk spłoszyły się. Stanęły dęba i zrzuciły nie przygotowanych na to jeźdźców. Jeden z nich dostał się pod końskie kopyta i wrzeszcząc przeraźliwie zginął stratowany. Pozostali po pierwszym szoku spowodowanym upadkiem rzucili się z wyciągniętą bronią na Jarvisa.
- On nie ma szans – wyszeptał przerażony Ksantu. Wsiadł na oklep na konia i chwytając się końskiej grzywy wpadł na bandytów. Koń, doprowadzony panującym harmiderem do granic szaleństwa zaczął się rzucać i stawać dęba, tratując wszystko w koło. A Ksantu przylgnął do jego szyi z zamkniętymi oczami, modląc się w duchu żeby tylko koń go nie zrzucił i nie stratował. Nagle poczuł jak coś wbija mu się w bok wywołując piekielny ból. Krzyknął i odruchowo chwycił się za bok. Ostatnim co zarejestrował jego wzrok była ziemia z którą zetknął się gwałtownie. Zanim stracił zmysły do końca zdążył jeszcze usłyszeć jak ktoś krzycze:
- Ksantu!
Kiedy odzyskał zmysły była noc. Próbował się poruszyć lecz tylko poczuł ogromny ból w prawym boku. Jęknął i odruchowo złapał się za bok. Poczuł bandaże.
- Ksantu? - Usłyszał nagle tuż obok, a chwilę potem ktoś zapalił świecę. I zobaczył Jarvisa. - Żyjesz? – zapytał z niepokojem najemnik podchodząc do niego.
Dopiero teraz Ksantu zauważył, że znajdują się w jakiejś izbie, a on leży na łóżku.
- Jak się czujesz? – zapytał Jarvis, a Ksantu mimo ogarniającego go bólu ze zdziwieniem usłyszał w jego głosie niepokój.
- Boli – jęknął.
- To normalne, zostałeś ugodzony nożem.
- Gdzie jesteśmy?
- Wróciliśmy do Harnove.
– Strażnicy o nic nie pytali?
- Powiedziałem, że zostaliśmy napadnięci w drodze i cudem umknęliśmy bandytom, ale jakoś specjalnie nie wnikali po tym jak im dałem w łapę.
Ksantu nic nie odpowiedział. Jarvis też milczał jedynie głaszcząc białowłosego po ręce.
- A Albanu? – zapytał w końcu cicho. – Dopełniłeś zemsty?
- Tak

***

Jarvis z przerażeniem zobaczył jak Ksantu osuwa się z konia.
- Ksantu! – krzyknął przerażony i chciał się rzucić w jego stronę, lecz drogę zastąpił mu jeden z bandytów. Zamachnął się na niego, lecz tamten sparował uderzenie. Jednak wściekłość i żal dodały Jarvisowi sił. Kolejny atak było wiele silniejszy i przeciwnik upadł na ziemię. Nie czekając aż się podniesie Jarvis wbił mu miecz w brzuch i wyciągnąwszy go podbiegł do Ksantu. Białowłosy leżał martwy. Z gardła Jarvisa wyrwał się ryk pełen wściekłości i bólu. Pozostali przy życiu napastnicy cofnęli się przerażeni widząc obłęd w jego oczach.
Jednak pierwsze zaskoczenie szybko minęło i rzucili się na niego jednocześnie. W najemnika jakby wstąpiła tajemnicza siła. Wynachiwał mieczem na prawo i lewo, a każde jego uderzenie trafiało celu i wkrótce wszyscy leżeli martwi. Jarvis stał dysząc ciężko. Uważnie obejrzał trupy. Niestety nie było wśród nich tego, którego najbardziej pragnął zabić. Nie zastanawiając się wskoczył na pierwszego z brzegu konia który stał spokojnie w niewielkim oddaleni skubiąc trawę i pogalopował w kierunku, w którym jak sądził, zniknął wóz i Albanu. Nie minęło sporo czasu gdy jego przeczucia sprawdziły się. Tuz przed sobą ujrzał pędzący z trudem wóz, a chwilę potem usłyszał wściekłe krzyki mężczyzny. Ponieważ wóz był wyładowany po brzegi, więc Jarvis bez trudu go przegonił. Sprawnie przeskoczył na grzbiet jednego z ciągnących wóz koni i ściągając cugle powoli zmusił go do zatrzymania się.
Kiedy w końcu wóz stał zsiadł z konia i podszedł do woźnicy.
- Pamiętasz mnie, psie? – warknął do bladego jak ściana i trzęsącego się ze strachu brodacza.
- Zgiń, przepadnij duchu nieczysty! – krzyczał brodacz wymachując nożem. – Ty nie żyjesz, zabiłem cię!
- Jestem jak najbardziej żywy – stwierdził z satysfakcją Jarvis. – Za to ty za chwilę będziesz martwy.
- Nie możesz! – Albanu zeskoczył z wozu i próbował uciekać. Jarvis ze spokojem podszedł do koni i wyprzągł jednego z nich, wsiadł na niego i dogonił uciekającego. Głownią miecza uderzył go w głowę przewracając go na ziemię. Kiedy tamten podnosił się na nogi, on zsiadł i powoli podszedł do niego. Brodacz ponownie wyciągnął w jego stronę nóż i zaczął nim wymachiwać. Jarvis uśmiechnął się rozbawiony.
- Chcesz mi go ponownie wbić w trzewia? – zapytał kpiąco podchodząc bliżej. – Proszę, nie krępuj się. – Rozdarł koszulę ukazując wciąż jeszcze świeżą bliznę na brzuchu. – No, na co czekasz? – zapytał widząc jak Albanu cofa się przerażony. – Czyżbyś się bał? To może ja cię wyręczę? – Podskoczył do brodacza i złapał go za rękę w której tamten trzymał nóż i zanim się spostrzegł wbił mu ten nóż prosto w brzuch. – Zwracam dług – warknął prosto w tężejącą w przerażeniu twarz brodacza. – Jednak ja upewnię się że jesteś martwy. – Potrzymał go jeszcze przez chwilę póki tamten nie wyzionął ducha. Wtedy go puścił zostawiając nóż w ranie. Przez chwilę stał patrząc z dziwną satysfakcją na trupa, potem podszedł do wozu. Jak można było się spodziewać, właściciele leżeli martwi. Byli dla niego obcy, więc nie zamierzał ich grzebać. Wyprzągł tylko konie i klepnął w zady żeby pogalopowały przed siebie, resztę zostawił tak jak było. Najprawdopodobniej następny podróżny który będzie tędy przejeżdżał połakomi się na zawartość wozu, ale to już go kompletnie nie obchodziło. Podszedł do trupa Albanu i przeszukał go. Zabrał wszystkie pieniądze jakie przy nim znalazł. Wrócił do trupów pozostałych i też je przeszukał. Na koniec podszedł do Ksantu
Upadł na kolana, a z oczu popłynęły mu łzy.
- Ksantu… - wyszeptał biorąc białowłosego w ramiona. Wtulił twarz w jego włosy i zapłakał po raz pierwszy w życiu. - Dlaczego? Dlaczego akurat ty? Ze wszystkich ludzi na świecie akurat ty…
Nie wiadomo jak długo by tak siedział i rozpaczał, gdy nagle do jego uszu nie dobiegło ciche jęknięcie. W pierwszej chwili nie był pewien czy się nie przesłyszał, czy może to wiatr nie kpił z niego gwiżdżąc miedzy drzewami, lecz po pełnej napięcia chwili jęk powtórzył się, a powieki Ksantu drgnęły. Nie otworzył oczu, ale Jarvisowi to wystarczyło. Wskoczył na konia jakby go goniło stado dzików, położył ciało Ksantu przed sobą i pogalopował z powrotem do miasta, po drodze wciąż powtarzając.:
- Żyj, Ksantu, żyj.

***

- Dlaczego to robisz? – zapytał cicho ranny po chwili milczenia.
- Co takiego?
- Pomagasz mi. Uwolniłeś mnie od Albanu, dałeś ubranie, karmiłeś, mimo, że nie jestem ci do niczego przydatny.
- Nie mogłem patrzeć jak cię traktuje. Jesteś człowiekiem, nie powinno się tak traktować innych ludzi.
- Nie zasługuję by traktować mnie jak człowieka – wyszeptał zduszonym głosem Ksantu, a po jego policzku spłynęła łza.
- Nie mów tak – powiedział Jarvis i starł łzę.
- Przeze mnie zginął najwspanialszy na świecie człowiek. Zabiłem go swoją samolubnością. – Tym razem popłynęło więcej łez, ale Ksantu nawet nie podniósł ręki by je zetrzeć. – Gdybym się nie urodził on by teraz żył.
- I ja bym cię nie spotkał – odparł cicho Jarvis.
Ksantu spojrzał na niego uważnie, a w jego oczach było widać ból.
- Kochałeś go? – zapytał najemnik.
- Nadal go kocham, mimo, że on już dawno martwy – odparł, a Jarvisowi ból ścisnął serce. – Urodziłem się w królewskiej rodzinie jako trzeci syn. Tak – dodał widząc zszokowaną minę Jarvisa. - Jestem księciem. Ale nie jestem z tego dumny. Bracia dość szybko dali ojcu potomków, więc na mnie nie naciskano tak bardzo. Zresztą… podobno omal nie umarłem przechodząc na świat, dlatego też matka rozpieszczała mnie przez cały czas. Nie pozwalała się bawić z braćmi żebym sobie nie zrobił krzywdy, nawet koni nie mogłem dosiadać, żeby nie spaść i się nie zabić. Mimo protestów ojca była nadopiekuńcza, ale mnie to nie przeszkadzało. Dzięki swobodzie jaką miałem poznałem pewnego zielarza. Był bardzo stary, mrukliwy i stronił od innych, żyjąc w lesie, z dala od ludzi. Nie wiem dlaczego, ale się zgodził i zostałem jego uczniem. Poznawanie ziół, tych wszystkich mikstur i tajemnych zaklęć był czymś fascynującym, zupełnie innym od całej tej dworskiej polityki i intryg. Byłem dość pojętnym uczniem i uczyłem się szybko i bez problemów i nie minęło sporo czasu jak przekazał mi całą swoją wiedzę. Niestety nie pomogła mi ona uratować go, gdy śmierć po niego przyszła. Umarł ze starości, a ja musiałem wrócić do tego zepsucia, które było moim domem. I wtedy poznałem jego. Od jakiegoś czasu krążyły plotki, że północny sąsiad szykuje się do najazdu na nasze ziemie. Więc wszyscy w kraju szykowali się, co lepsi wojownicy przybywali na zamek ofiarując swoje miecze królowi. Wśród nich był on. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia, jak tylko go zobaczyłem gdy szedł przez salę tronową. Zresztą nie tylko ja, wszystkie kobiety, nawet te zamężne wgapiały się w niego. Był dobrze zbudowany, kaftan nie potrafił zamaskować jego mięśni, czarne włosy spadały mu lokami na ramiona, a z twarzy bił taki spokój i łagodność… - Jarvisovi dziwna gula podeszła do gardła gdy słuchał jak Ksantu opisywał swojego byłego kochanka. – Głos miał dźwięczny niczym dzwon, a błękit w jego oczach sprawiał, że chciało się latać niczym ptak. Był jakimś kuzynem jednego z doradców, więc został na zamku, ku uciesze wszystkich kobiet. Jednak on ich unikał, od salonów woląc koszary i towarzystwo żołnierzy. Wprawdzie koszary to była ta część zamku której nigdy nie lubiłem, jednak dla niego byłem gotów przesiadywać tam całymi dniami. Teraz myślę, że miałem na twarzy wypisane to uczucie, ale wtedy… wpatrywałem się w niego maślanym wzrokiem. Nigdy tego nie powiedział, ale czasami miałem wrażenie, że też coś do mnie czuje, że odwzajemnia moje uczucie. No bo jak można wytłumaczyć fakt, że zawsze mnie bronił, że próbował nawet uczyć mnie władać mieczem i nie kpił kiedy mi nie wychodziło, kiedy broniłem się przed tym niczym dziewka. Zawsze cierpliwy, uśmiechał się do mnie tak ciepło, że w końcu się odważyłem i wyznałem mu uczucia. I byłem szczęśliwy gdy odpowiedział mi tak samo. I byłem jak w niebie, nie myślałem teraz o niczym innym jak tylko o spotkaniach z nim, o jego dłoniach, jego pocałunkach, które mi dawał gdy spotykaliśmy się sekretnie.
Gula w gardle Jarvisa rosła coraz bardziej wyciskając łzy z oczu. Otarł je szybko mając nadzieję, że Ksantu nie widział jego słabości. Na szczęście białowłosy leżał z zamkniętymi oczami kontynuując swoją opowieść.
- Niestety moje szczęście skończyło się gdy doszło do wojny.
- Więc ty jesteś… - zdumiał się Jarvis.
- Tak, jestem tym niechlubnym synem króla Serreotha królestwa Amnent – odparł gorzko Ksantu. – Jak na królewskich synów przystało, bracia wyruszyli na wojnę, a ja… niczym dziecko schowałem się za spódnicą matki. Na oczach wszystkich poddanych przyniosłem ojcu wstyd błagając go na kolanach by nie zmuszał mnie do wyruszenia na wojnę, gdzie bym niechybnie zginął. Wszyscy się ze mnie śmiali i drwili. Tylko nie on. Tylko on jeden stanął w mojej obronie i ofiarował swój miecz w zamian za mnie. Król zgodził się i on pojechał, a ja zostałem. Dalej byłem królewskim synem, dalej mi się kłaniano, lecz we wzroku każdego, nawet służby, widziałem drwinę. Widziałem te uśmieszki pełne pogardy, słyszałem słowa pełne jadu. To bolało, ale nie mogłem nic na to poradzić, byłem rozpuszczonym dzieckiem które nawet nie potrafiło poprawnie trzymać miecza. Trwało to aż do zakończenia wojny. Wrócili niemal wszyscy, prowadzeni dumnie przez moich braci. Wszyscy z wyjątkiem niego. Jego ciało było tak zmasakrowane, że poznano je tylko po zbroi. Za jego dokonania na polu walki król uhonorował go królewskim pogrzebem a ja… Jak przedtem drwiono ze mnie za plecami, tak teraz robiono to jawnie, prosto w twarz, wszyscy, łącznie z ojcem i braćmi. I tylko matka wciąż mnie broniła. Mój świat się zawalił. Zrozumiałem, że przez własną samolubność zabiłem najwspanialszego na świecie człowieka, jedynego, który kochał mnie takim jakim byłem i nie chciał mnie naprawiać. Myślałem, że umrę z żalu, tak mnie bolało serce. Niestety nic takiego się nie stało. Żyłem dalej, jednak nie mogłem już znieść tych oskarżeń i po kryjomu nocą uciekłem do sąsiedniego państwa, licząc, że tam zginę. Pozwalałem się upadlać każdemu kto tylko chciał, nawet nie protestowałem gdy mnie złapano i sprzedano jak rzecz. Było mi wszystko obojętne co ze mną będzie, jedynym o czym marzyłem była śmierć. Jednak byłem zbyt wielkim tchórzem by samemu wyjść jej naprzeciw. Nawet tego nie potrafiłem zrobić, przynajmniej odejść z honorem. Nie jestem godzien by nazywać mnie człowiekiem. Zasługuję tylko na to by traktować mnie jak psa.