Kiedy wsta艂 rano, zgodnie ze zwyczajem, Ksantu siedzia艂 przy oknie i opieraj膮c o nie brod臋 patrzy艂 w niebo.
- Ty w og贸le 艣pisz? – zainteresowa艂 si臋Jarvis.
- 艢pi臋 tyle ile trzeba. Mam ci przynie艣膰 艣niadanie tutaj czy zejdziesz na d贸艂? – odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 najemnika i popatrzy艂 uwa偶nie na niego.
- Zejd臋, ale to za chwil臋. Najpierw powiedz ile pieni臋dzy dosta艂e艣 za sk贸ry.
- Le偶膮 na toaletce. – Wr贸ci艂 do kontemplowania nieba.
Jarvis dopiero teraz zauwa偶y艂 le偶膮cy obok dzbana z wod膮 niewielki mieszek. Wysypa艂 jego zawarto艣膰 na st贸艂 i przeliczy艂.
- A偶 tyle? - Zdumia艂 si臋. – Jakim cudem? Przecie偶 one nie s膮 a偶 tyle warte.
- Ku艣nierz by艂 w wyj膮tkowo dobrym humorze. Powiedzia艂 te偶, 偶e kowal da nam rabat na konia.
- Zaskakujesz mnie. – Zebra艂 pieni膮dze. – Nie idziesz? – zapyta艂 gdy Ksantu nawet nie drgn膮艂 wci膮偶 wpatruj膮c si臋 w niebo.
Ksantu pos艂usznie wsta艂 i ruszy艂 za Jarvisem.
Mimo wczesnej pory zar贸wno karczmarz jak i jego pracownicy byli ju偶 na nogach szykuj膮c si臋 do nadchodz膮cego dnia.
Jarvis zam贸wi艂 posi艂ek, a kiedy sko艅czyli poszli do kowala.
- Mam nadziej臋, 偶e ju偶 wsta艂 – westchn膮艂 Jarvis. – Ludzie w miastach cz臋sto 艣pi膮 do p贸藕na.
Ksantu nic nie odpowiedzia艂. Na szcz臋艣cie okaza艂o si臋, 偶e obawy najemnika by艂y bezpodstawne, kowal pracowa艂 w najlepsze, a brud i pot na jego ciele 艣wiadczy艂y, 偶e zacz膮艂 du偶o wcze艣niej.
- Podobno mo偶na u was kupi膰 konia – zagai艂 Jarvis przekrzykuj膮c odg艂os kowalskiego m艂ota.
- Ano mo偶na – odpar艂 kowal nie przerywaj膮c pracy – ale musicie poczeka膰, nie mog臋 tego teraz zostawi膰.
- Poczekamy.
Chwil臋 stali i patrzyli jak z bezkszta艂tnego kawa艂ka metalu kowal formowa艂 podkow臋.
- No dobrze, mo偶emy i艣膰 – powiedzia艂 kowal kiedy ju偶 podkowa by艂a uko艅czona.
Zaprowadzi艂 klient贸w na ty艂 ku藕ni, gdzie w do艣膰 sporej stajni sta艂o kilka koni.
- Wybierajcie – wskaza艂 r臋k膮.
Jarvis ruszy艂 ogl膮da膰 konie, a Ksantu odezwa艂 si臋:
- Powiedziano nam, 偶e mo偶emy dosta膰 zni偶k臋 na konia z rynsztunkiem.
- Kto niby powiedzia艂? – zainteresowa艂 si臋 kowal.
- Ku艣nierz. Kaza艂 przekaza膰 „Daj mu koby艂臋, smarku zafajdany”.
Kowal roze艣mia艂 si臋 rozbawiony.
- Ca艂y Hercen. Ale skoro on was tu przys艂a艂, to zostawcie te konie. Dam wam o wiele lepszego. Trzymam go gdzie indziej. Nie pokazuj臋 go byle komu.
- A sk膮d wiecie, 偶e my nie jeste艣my „byle kto”? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- Bo przys艂a艂 was Hercen. Musieli艣cie mu czym艣 zaimponowa膰 skoro kaza艂 wam powiedzie膰 co艣 takiego. W tym mie艣cie nikt nie wie, 偶e zanim tu przybyli艣my, by艂em wychowankiem Hercena. Oto on. A w艂a艣ciwie ona. To klacz. – Stan臋li przed zadaszonym boksem stoj膮cym za wysokim na dwa metry murem i przeznaczonym tylko dla jednego konia. – Trzymam j膮 tutaj, bo ma troch臋 zbyt du偶o temperamentu i gryzie si臋 z innymi ko艅mi. Chwileczk臋! – wykrzykn膮艂 widz膮c, 偶e Jarvis podchodzi do konia. – Lepiej zacz膮膰 od tego – poda艂 najemnikowi spor膮 marchewk臋, kt贸r膮 wzi膮艂 ze stoj膮cego w pobli偶u kosza. – Je艣li zaakceptuje cz艂owieka to b臋dzie 艂agodna jak baranek.
Jarvis podszed艂 do konia podaj膮c na wyci膮gni臋tej d艂oni marchewk臋. Klacz od razu j膮 capn臋艂a i zacz臋艂a prze偶uwa膰. Najemnik ostro偶nie po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej szyi. Nie zareagowa艂a. O艣mieli艂 si臋 wi臋c przesun膮膰 r臋k臋 na jej grzbiet. Wtedy klacz odwr贸ci艂a 艂eb i uwa偶nie na niego spojrza艂a.
- Pogryziesz mnie czy pozwolisz si臋 dosi膮艣膰? – zapyta艂 艂agodnie Jarvis g艂aszcz膮c klacz po grzbiecie. Ta parskn臋艂a przyja藕nie, wi臋c poklepa艂 j膮 po boku, potem po szyi i ostro偶nie poca艂owa艂 w chrapy.
- No to problem si臋 rozwi膮za艂 – stwierdzi艂 weso艂o kowal.
Jarvis uwa偶nie obejrza艂 p臋ciny klaczy i jej kopyta. Poklepa艂 jeszcze raz po zadzie i zwr贸ci艂 do kowala:
- Faktycznie, wspania艂a klacz. Tylko czy mnie na ni膮 sta膰?
- Normalnie bym wzi膮艂 za ni膮 trzysta tercyn贸w, ale poniewa偶 przys艂a艂 was ku艣nierz, policz臋 tylko sto pi臋膰dziesi膮t.
- A rynsztunek? – odpar艂 Jarvis.
- W cenie.
- Wi臋c bior臋.
Wyp艂aci艂 kowalowi ustalon膮 sum臋 i za艂o偶y艂 koniowi rynsztunek.
- A po ile sprzedajecie miecze?
- Zale偶y kt贸ry przypadnie do gustu.
- Mam tylko trzydzie艣ci tercyn贸w.
- To niestety tylko te z gorszej jako艣ci stali. Lepsze od stu w g贸r臋.
- Niestety musi mi na razie wystarczy膰 gorszy – westchn膮艂 Jarvis.
Wr贸cili do ku藕ni, gdzie kowal wskaza艂 jeden z trzech stojak贸w.
- Wybierajcie.
Jarvis przez chwil臋 sprawdza艂 bro艅 a偶 w ko艅cu wybra艂 jeden z mieczy.
- Je艣li by艣cie my艣leli o zarobieniu paru tercyn贸w, to popytajcie w karczmie, mo偶e akurat znajdzie si臋 kto艣 kto szuka najemnika – powiedzia艂 kowal.
- Dzi臋ki za rad臋 – odpar艂 Jarvis i zabrawszy konia wyszed艂 z terenu ku藕ni.
Wr贸ci艂 do karczmy, gdzie by艂o ju偶 paru klient贸w.
- Mo偶e szuka艂 kto艣 ostatnio najemnika do wynaj臋cia? – spyta艂 karczmarza. Ten zmarszczy艂 brwi my艣l膮c intensywnie.
- Ano, chyba wczoraj wieczorem jaka艣 kobieta rozpytywa艂a.
- To pewnie ju偶 zd膮偶y艂a znale藕膰.
- Nie s膮dz臋. Zap艂aci艂a za izb臋 i chyba jeszcze jej nie opu艣ci艂a.
- Chyba?
- Mamu艣ka! – wrzasn膮艂 karczmarz w g艂膮b kuchni. Wychyn臋艂a z niej puco艂owata spocona kobieta.
- Co jest?
- Czy ta ruda ju偶 wyjecha艂a?
- A sk膮d ja mam wiedzie膰. – Kobieta zirytowa艂a si臋. – To nie ja sprz膮tam.
- No to we藕 si臋 dowiedz! – Tym razem karczmarz si臋 zdenerwowa艂. Jego 偶ona tylko prychn臋艂a i schowa艂a si臋 w kuchni.
- Ech te baby! – westchn膮艂 przepraszaj膮co karczmarz. – Musicie poczeka膰 na moj膮 c贸rk臋, ona sprz膮ta izby.
- Wi臋c poczekam. Prosz臋 jedno piwo.
Jarvis wzi膮艂 napitek i usiad艂.. Nie zd膮偶y艂 dopi膰 do ko艅ca, gdy podesz艂a do niego m艂oda dziewczyna.
- To pan chcia艂 wiedzie膰 o tej rudej? – zapyta艂a bezpo艣rednio. Skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮. – Jeszcze nie wsta艂a. Jak zejdzie, to z 艂atwo艣ci膮 ja poznacie, ma niemal czerwone w艂osy.
Jarvis podzi臋kowa艂 za informacje i dziewczyna odesz艂a.
Tymczasem do karczmy wszed艂 Ksantu. Poniewa偶 Jarvis siedzia艂 ty艂em do wej艣cia, nie zauwa偶y艂 go. Wprawdzie s艂ysza艂 skrzypniecie drzwi, ale by艂o mu zupe艂nie oboj臋tne, kto wchodzi.
Ksantu podszed艂 do karczmarza i zacz膮艂 co艣 z nim szepta膰, a po chwili wyszed艂 z karczmy.
Dwa kolejne piwa p贸藕niej Jarvis w ko艅cu si臋 doczeka艂 kobiety. Zobaczy艂 j膮, a w艂a艣ciwie us艂ysza艂 gdy zbieg艂a do艣膰 g艂o艣no po schodach i niczym dziecko zawo艂a艂a g艂o艣no i rado艣nie:
- Witajcie gospodarzu! Pi臋kny dzisiaj mamy dzie艅, prawda? – I za艣mia艂a si臋 rado艣nie.
Jarvis obejrza艂 si臋. Faktycznie, mia艂a niemal czerwone w艂osy. Ubrana by艂a niemal po m臋sku, w d艂ugie do kolan buty z cholewami, obcis艂e spodnie i sznurowana pod szyj膮 koszul臋, kt贸ra uwydatnia艂a jej spory biust.
W艂a艣nie opar艂a si臋 o szynkwas i zacz臋艂a g艂o艣no rozprawia膰 o uroczym poranku i pi臋knej pogodzie. Jarvis skrzywi艂 si臋, a przez my艣l przebieg艂o mu czy aby ta kobieta nie jest szalona? Zachowuje si臋 niczym dziecko i w og贸le si臋 tym nie przejmuje. Ile ona ma lat?
Do艣膰 szybko m贸g艂 sam to sprawdzi膰, gdy nagle poczu艂 mocne uderzenie w plecy, ze a偶 zach艂ysn膮艂 si臋 pitym w艂a艣nie piwem. A gdy w ko艅cu odzyska艂 oddech zobaczy艂 siedz膮c膮 przed nim czerwonow艂os膮 kobiet臋.
- Cze艣膰! – zakrzykn臋艂a weso艂o. – Podobno jeste艣 najemnikiem i szukasz roboty? Bior臋 ci臋!
Wygl膮da艂a na wi臋cej lat ni偶 wskazywa艂o jej zachowanie. Sie膰 drobnych zmarszczek wok贸艂 oczu i ust wskazywa艂a, 偶e mog艂a mie膰 co艣 ko艂o czterdziestu lat. Chyba jednak jest niespe艂na rozumu, stwierdzi艂 Jarvis.
- Nie m贸wi艂em, 偶e si臋 zgadzam - odpar艂 spokojnie dopijaj膮c piwo. – Nawet nie wiem co to ma by膰 za robota.
- O, to pro艣cizna. – Machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮. – Potrzebuj臋 kogo艣 by mnie przeprowadzi艂 przez G贸ry Czarne, a偶 do Harnove.
W tym momencie dziewka karczemna postawi艂a przed ni膮 misk臋 z jedzeniem i kufel piwa. Piwo wypi艂a niemal jednym haustem, a jedzenie poch艂ania艂a w takim tempie jakby przynajmniej z miesi膮c nie jad艂a.
- Tak w og贸le to jestem Sanvi – powiedzia艂a nagle.
- Jarvis – odpar艂 odruchowo.
- Fajne imi臋 – u艣miechn臋艂a si臋. – To co, jak tylko zjem, ruszamy?
- Moment! – Jarvis zirytowa艂 si臋. – Najpierw chcia艂bym si臋 czego艣 dowiedzie膰.
- Czego? – Popatrzy艂a na niego zdziwiona.
- Szuka艂a艣 najemnika ju偶 wczoraj. Nie wierz臋, 偶e nikt si臋 nie znalaz艂.
- No by艂o kilku, ale rezygnowali jak tylko wspomina艂am o G贸rach Czarnych. Nawet poprzedni najemnik zmy艂 si臋 jak tylko tutaj dotarli艣my, chocia偶 zap艂aci艂am mu za doprowadzenie mnie do Harvone.
-Ja mu si臋 nie dziwi臋 – mrukn膮艂 Jarvis pod nosem. Ta kobieta mog艂a swoim sposobem bycia zam臋czy膰 ka偶dego. Najch臋tniej te偶 by zwia艂 jak najszybciej, lecz niestety potrzebowa艂 pieni臋dzy.
- Ile dajesz?
- Wi臋c jednak si臋 decydujesz? – ucieszy艂a si臋 wyra藕nie.
- Tego nie powiedzia艂em. Ile?
- Trzysta. Ale dopiero jak mnie doprowadzisz na miejsce. Poprzedniemu da艂am z g贸ry i nawet mi nie odda艂 cz臋艣ci, tylko zwia艂 ze wszystkim. – Wyd臋艂a niezadowolona usta.
- Sto z g贸ry. – Zacz膮艂 si臋 targowa膰. – Musz臋 kupi膰 par臋 rzeczy.
- Dobra. – Nie sko艅czywszy jedzenia wsta艂a i pobieg艂a na pi臋tro, do zajmowanej przez siebie izby. Wr贸ci艂a nios膮 niewielki mieszek, kt贸ry po艂o偶y艂a przed Jarvisem, po czym wr贸ci艂a do 艣niadania.
- Zaraz wr贸c臋 – mrukn膮艂 najemnik bior膮c mieszek.
- Tylko na pewno! – wykrzykn臋艂a.
Kiedy wyszed艂 na zewn膮trz odetchn膮艂 z ulg膮. Chocia偶 w mie艣cie zaczyna艂o si臋 ju偶 robi膰 g艂o艣no, to jednak nie dra偶ni艂o go to tak, jak ta kobieta. Jak oni wytrzymaj膮 z ni膮 przez te dziesi臋膰 dni drogi? Oni! Jarvis z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e kompletnie zapomnia艂 o Ksantu. Tylko gdzie on jest? Na pewno nie w karczmie, bo izb臋 ju偶 zwolnili, a 艣niadanie zjedli. Jedynym co mu przysz艂o do g艂owy by艂 ko艅. Poszed艂 do stajni. Szybko odnalaz艂 boks w kt贸rym sta艂 jego ko艅 i odetchn膮艂 z ulg膮. Ksantu siedzia艂 w rogu oparty o 艣cian臋, z zamkni臋tymi oczami. Jednak jak tylko us艂ysza艂 ruch, otworzy艂 je. I popatrzy艂 wyczekuj膮co na najemnika.
- Wybacz, zupe艂nie o tobie zapomnia艂em – powiedzia艂 Jarvis przepraszaj膮co i z dziwn膮 ulg膮 w g艂osie.
- Jedziemy dalej? – zapyta艂 Ksantu jakby kompletnie nie s艂ysza艂, co powiedzia艂 najemnik.
- Tak, wzi膮艂em zlecenie. Chocia偶 gdybym m贸g艂, to bym go nie bra艂.
- Dlaczego?
- Sam si臋 wkr贸tce przekonasz. – Jarvis skrzywi艂 si臋. – Na razie musimy i艣膰 na zakupy. Dosta艂em zaliczkowo sto tercyn贸w. Mo偶e starczy na ubranie dla ciebie i jaki艣 namiot.
- Mn膮 nie zawracaj sobie g艂owy – powiedzia艂 Ksantu wstaj膮c.
Okaza艂o si臋, 偶e uda艂o im si臋 kupi膰 nie tylko namiot i nowe ubranie dla Ksantu, ale te偶 kilka przydatnych w podr贸偶y drobiazg贸w. Zrobiwszy zakupy szybko wr贸cili do karczmy, gdzie ich zleceniodawczyni z niecierpliwo艣ci膮 drepta艂a w k贸艂ko przed wej艣ciem.
- A jednak wr贸ci艂e艣. – U艣miechn臋艂a si臋 wyra藕nie zadowolona. – O, to b臋dzie nas wi臋cej? – zapyta艂a widz膮c Ksantu. – Jak mi艂o! Jestem Sanvi.
- Ksantu – odpar艂 kr贸tko bia艂ow艂osy lecz nie u艣cisn膮艂 r臋ki kobiety.
- Jak s艂odko razem wygl膮dacie. Jeste艣cie par膮? – zainteresowa艂a si臋 Sanvi, kiedy dosiadali swoich koni. Poniewa偶 Jarvisa nie by艂o sta膰 na kupno drugiego, wi臋c kaza艂 Ksantu si膮艣膰 za swoimi plecami.
- Nie. Jestem tylko jego psem – odpar艂 zgodnie z prawd膮 Ksantu, co Sanvi przyj臋艂a jako 偶art i roze艣mia艂a si臋.
- Stracili艣my konie – odezwa艂 si臋 Jarvis – a pieni臋dzy mieli艣my tylko na kupno jednego.
- Ojej, trzeba by艂o powiedzie膰, da艂abym ci wi臋cej pieni臋dzy.
- Jest dobrze – stwierdzi艂 najemnik. – Te par臋 dni jako艣 wytrzymamy.
Sanvi zachichota艂a rozbawiona.
Wyjechali z miasta. Ksantu wy艂膮czy艂 si臋 od razu przytulaj膮c do plec贸w najemnika. Jarvis czu艂 jego ciep艂y oddech na karku i ciep艂o bij膮ce od jego cia艂a i poczu艂 si臋 dziwnie. Ju偶 tak dawno nie by艂 tak blisko z nikim… A serce zacz臋艂o mu dziwnie przyspiesza膰. Tak by艂 tym zaaferowany, 偶e zupe艂nie nie zwraca艂 uwagi na paplanin臋 kobiety. Ta na szcz臋艣cie nie zwraca艂a na niego uwagi, wi臋c mia艂 sporo czasu by doj艣膰 do siebie. Jednak gorzko tego po偶a艂owa艂. Szczebiot Sanvi tak bardzo dra偶ni艂 jego uszy, 偶e odruchowo zmusza艂 konia do szybszego marszu. Jednak to nic nie dawa艂o, bo kobieta te偶 przyspiesza艂a 偶eby by膰 na r贸wni z nim.
Jechali tak ca艂y dzie艅. Ksantu albo udawa艂, 偶e 艣pi, albo zamy艣lonym wzrokiem wpatrywa艂 si臋 gdzie艣 w horyzont, a Jarvis od czasu do czasu co艣 b膮ka艂 udaj膮c, 偶e uwa偶nie s艂ucha paplaniny Sanvi. Zanim nadszed艂 wiecz贸r, rozbili ob贸z. Okaza艂o si臋, 偶e wprawdzie Sanvi ma wszystko, co potrzeba w podr贸偶y, ale kompletnie nie umie si臋 tym pos艂ugiwa膰. Stan臋艂o wi臋c na tym, 偶e ona posz艂a do lasu nazbiera膰 chrustu, Ksantu zaj膮艂 si臋 rozstawianiem namiot贸w, a Jarvis poszed艂 upolowa膰 co艣 na kolacj臋. Oczywi艣cie w kompletnie innym kierunku ni偶 czerwonow艂osa gadu艂a. Jednak najpierw musia艂 je wyt艂umaczy膰 czemu nie mog膮 i艣膰 razem. Kiedy subtelne aluzje nie poskutkowa艂y, na kolejne p艂aczliwe „ale dlaczego?” Jarvis wkurzony maksymalnie wypali艂:
- Bo mi ca艂a zwierzyn臋 wyp艂oszysz, tym swoim jazgotem, idiotko! Ju偶 teraz pewnie pospierdala艂y!
S艂ysz膮c to Sanvi, po raz pierwszy odk膮d si臋 poznali, nie wiedzia艂a co powiedzie膰. Wi臋c tylko fochn臋艂a obra偶ona i posz艂a w las. Jarvis tylko wzruszy艂 ramionami i ruszy艂 na polowanie. Kiedy wraca艂 ju偶 z daleka s艂ysza艂 g艂os Sanvi. Jednak szybko umilk艂a jak tylko zobaczy艂a najemnika wychodz膮cego z lasu i z dziwnie zaci臋t膮 mina zaj臋艂a si臋 dorzucaniem drwa do ognia.
Jarvis zrzuci艂 na ziemi臋 niewielk膮 sarn臋.
- Dziecko ledwie. Pewnie dlatego da艂a si臋 podej艣膰. Ale na kilka dni powinno nam starczy膰.
Ksantu zabra艂 si臋 za oprawianie zwierz臋cia i ju偶 chwile potem mi臋so piek艂o si臋 na ogniu. A Sanvi wci膮偶 siedzia艂a cicho. Po sko艅czonym posi艂ku kobieta powiedzia艂a ch艂odno:
- Dobranoc. – I posz艂a do swojego namiotu. Jarvis i Ksantu te偶 nie siedzieli d艂u偶ej.
- Po raz pierwszy si臋 ciesz臋, 偶e jeste艣 taki ma艂om贸wny – stwierdzi艂 Jarvis kiedy ju偶 obaj le偶eli w namiocie. – B艂ogos艂awiona cisza. – Ksantu prychn膮艂 rozbawiony. – O, jednak umiesz si臋 艣mia膰?
- Wydawa艂o ci si臋 – stwierdzi艂 sucho bia艂ow艂osy i odwr贸ci艂 si臋 plecami do najemnika. Ten tylko u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem i te偶 poszed艂 spa膰.
Nast臋pne trzy dni podr贸偶owali w zupe艂nej ciszy. Sanvi z dumnie uniesion膮 g艂ow膮, wci膮偶 manifestuj膮c swoje obra偶enie jecha艂a przodem, a gdy ko艅 Jarvis go dogania艂, to przyspiesza艂a 偶eby tylko wysforowa膰 si臋 na prz贸d. Dzi臋ki temu Jarvis m贸g艂 zupe艂nie skupi膰 si臋 na Ksantu, a w艂a艣ciwie tej dziwnej przyjemno艣ci jak膮 dawa艂o mu ciep艂o od niego bij膮ce. I odezwa艂a si臋 w nim dziwna t臋sknota, cia艂o zaczyna艂 reagowa膰 nie zupe艂nie tak jak by tego chcia艂. Poniewa偶 nie gustowa艂 w kobiecych cia艂ach, wi臋c ci臋偶ko mu by艂o znale藕膰 kogo艣, kto by si臋 zgodzi艂 zwi膮za膰 z nim, nara偶aj膮c si臋 na komentarze innych, no i na ci膮g艂e bycie w drodze. Chocia偶… mo偶e jakby znalaz艂 tego jednego, mo偶e dla niego m贸g艂by gdzie艣 osi膮艣膰 i wie艣膰 spokojne 偶ycie… Niestety wszyscy spotkani do tej pory m臋偶czy藕ni, kt贸rzy wykazywali zainteresowanie tego typu relacj膮 szybko rezygnowali, albo wprost dawali do zrozumienia, 偶e chodzi tylko szybki seks i nic wi臋cej. A 偶e nie chcia艂 korzysta膰 z us艂ug dziwek wi臋c pozostawa艂o mu samodzielne zaspokajanie si臋. Na pocz膮tku by艂o trudno, bo jego cia艂o wci膮偶 pragn臋艂o blisko艣ci drugiego, ale po jakim艣 czasie zapomnia艂o i tak 藕le nie by艂o. Dopiero teraz, to ciep艂o bij膮ce od Ksantu sprawi艂o, 偶e wszystko wr贸ci艂o: potrzeba blisko艣ci i wewn臋trzny b贸l.
Si贸dmego dnia podr贸偶y zatrzymali si臋 na niewielkiej polanie, kt贸ra po jednej ograniczona by艂a lasem a po drugiej do艣膰 g艂臋bok膮 rzek膮.
- To s膮 G贸ry Czarne – wskaza艂 Jarvis na majacz膮cy w oddali zarys g贸r.
- 艁aaa艂. Ju偶 st膮d wygl膮daj膮 imponuj膮co. – Sanvi kompletnie zapomnia艂a, 偶e przecie偶 jest 艣miertelnie obra偶ona na najemnika.
- Rozbijemy tu ob贸z. Przyda nam si臋 k膮piel. – Jarvis zsiad艂 z konia.
Sanvi chyba sobie nagle przypomnia艂a, 偶e wci膮偶 jest obra偶ona, bo mrukn臋艂a szybko:
- To ja p贸jd臋 po chrust. – I skoczy艂a w las.
Ksantu wzi膮艂 si臋 za rozk艂adanie obozu, a Jarvis, jak co dzie艅 ruszy艂 na polowanie. Z niewiadomej przyczyny wr贸ci艂 do艣膰 szybko z pustymi r臋kami. Kiedy doszed艂 do obozu Ksantu sta艂 w rzece odwr贸cony plecami do obozu i my艂 si臋. A Jarvisowi serce zabi艂o mocniej. Wprawdzie Ksantu wci膮偶 by艂 chudy, ale regularne posi艂ki sprawi艂y, 偶e wygl膮da艂 o wiele lepiej ni偶 wtedy gdy go zobaczy艂 po raz pierwszy.
Rzeka w tym miejscu by艂a na tyle g艂臋boka, 偶e si臋ga艂a Ksantu a偶 do pasa, jednak to nie przeszkodzi艂o by wyobra藕nia podsy艂a艂a Jarvisowi nie cia艂kiem grzeczne obrazy. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym co robi rozebra艂 si臋 i wszed艂 do rzeki. Doszed艂 do myj膮cego si臋. I chocia偶 tamten na pewno go s艂ysza艂, to mimo to nie przerwa艂, ani nawet nie obejrza艂 si臋. Jarvis podszed艂 tak blisko, 偶e m贸g艂 niemal wyczu膰 ciep艂o cia艂a Ksantu. Dopiero wtedy tamten przerwa艂 i czeka艂. Jednak wci膮偶 si臋 nie odwr贸ci艂, ani nic nie powiedzia艂.
Tymczasem Jarvis podszed艂 jeszcze bli偶ej, 偶e ju偶 niemal przytula艂 si臋 do jego plec贸w.
- Ksantu… - wyszepta艂 cicho niepewnym g艂osem. Lewa r臋ka mu dr偶a艂a gdy delikatnie odsuwa艂 mokre w艂osy ods艂aniaj膮c rami臋 na kt贸rym wci膮偶 l艣ni艂y kropelki wody. Place prawej r臋ki delikatnie dotkn臋艂y uda i powoli sun臋艂y w g贸r臋. Zbli偶y艂 twarz do jego g艂owy. Poczu艂 zapach k艂膮cza kt贸rego Ksantu u偶y艂 do umycia w艂os贸w.
- Ksantu… - wyszepta艂 ponownie nawet nie zdaj膮c sobie sprawy jak bardzo w jego g艂osie s艂ycha膰 t臋sknot臋.
W tym momencie bia艂ow艂osy drgn膮艂. Nieznacznie odchyli艂 g艂ow臋 jakby nadstawia艂 szyj臋 do poca艂unku. Jarvis powoli zbli偶y艂 usta muskaj膮 delikatnie sk贸r臋. Pachnia艂a wod膮, jakim艣 k艂膮czem i czym艣 jeszcze, co sprawi艂o, 偶e serce Jarvisa zabi艂o mocniej. Jego oddech przyspieszy艂. Ju偶 mia艂 z艂o偶y膰 bardziej 艣mia艂y poca艂unek, gdy nagle Ksantu odsun膮艂 si臋 od niego a potem zanurzy艂 ca艂kowicie w wodzie. Jarvis sta艂 og艂upia艂y. Nagle us艂ysza艂 nios膮cy si臋 od lasu g艂os:
- Ch艂opaki, juhu! – Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 biegn膮c膮 w ich stron臋 Sanvi i machaj膮c膮 r臋k膮. Westchn膮艂 ci臋偶ko. Op艂uka艂 si臋 i wyszed艂 z rzeki zupe艂nie ignoruj膮c fakt, 偶e kobieta jest coraz bli偶ej.
Sanvi widz膮c nagiego Jarvisa, nagle przystan臋艂a, a jej twarz zacz臋艂a si臋 do艣膰 szybko zlewa膰 z kolorem w艂os贸w.
- Co robisz? – zapyta艂a g艂upio odwracaj膮c twarz w bok.
- Myj臋 si臋 – stwierdzi艂 spokojnie najemnik, po czym ubra艂 si臋 bez po艣piechu. – Tobie te偶 bym to radzi艂.
- P贸藕niej – odpar艂a kobieta, kt贸ra chyba ju偶 kompletnie zapomnia艂a, 偶e mia艂a by膰 obra偶ona na Jarvisa. – Zobacz ile jag贸d nazbiera艂am! – pochwali艂a si臋 dumnie pokazuj膮c kocio艂ek pe艂en wspomnianych owoc贸w.
- Mia艂a艣 nazbiera膰 chrustu.
- No tak – za艣mia艂a si臋 g艂upkowato. – Ale wiesz, trafi艂am na tak膮 pi臋kna polan臋 pe艂n膮 jag贸d i jako艣 tak…
- Znowu Ksantu b臋dzie musia艂 i艣膰 po drewno.
- A w艂a艣nie, gdzie on jest? – zainteresowa艂a si臋.
- K膮pie si臋.
- Gdzie? – spojrza艂a na rzek臋. – Nie widz臋 go.
- Troch臋 dalej, za szuwarami.
- O? – Sanvi b艂ysn臋艂o oko. – Czy偶by mia艂 co艣 do ukrycia? A mo偶e to kobieta? I ukrywa ten fakt? Jakby pomy艣le膰, to nawet wygl膮da jak kobieta…
- Idiotyzmy gadasz – mrukn膮艂 Jarvis. – Id臋 z艂apa膰 co艣 na kolacj臋.
I odszed艂 zostawiaj膮c Sanvi dumaj膮c膮 wci膮偶 nad kwesti膮 czy Ksantu to na pewno nie kobieta. Jak tylko znikn膮艂 w lesie, na polanie pojawi艂 si臋 Ksantu wychodz膮c z pobliskich szuwar贸w ubrany w spodnie z koszul膮 w r臋ku. I Sanvi mog艂a si臋 przekona膰 na w艂asne oczy o p艂ci bia艂ow艂osego.
- Jarvis poszed艂 na polowanie – wyb膮ka艂a niepytana.
Ksantu nie odpowiedzia艂 tylko zlustrowa艂 ja wzrokiem zatrzymuj膮c go na sekund臋 na kocio艂ku. Roz艂o偶y艂 mokr膮 koszul臋 na s艂o艅cu i poszed艂 do lasu po chrust.
- A my艣la艂am, 偶e si臋 uciesz膮 – westchn臋艂a Sanvi patrz膮c sm臋tnie na kocio艂ek.
Przy posi艂ku Sanvi gada艂a jak zwykle, ale Jarvisowi jako艣 to w og贸le nie przeszkadza艂o.
Przej艣cie przez G贸ry Czarne zaj臋艂o im ca艂y kolejny dzie艅, potem jeszcze dwa dni i wje偶d偶ali do bram miasta Harnove.
- No i dotarli艣my – u艣miechn臋艂a si臋 zadowolona Sanvi. – To wasza zap艂ata. – Poda艂a Jarvisowi mieszek z pieni臋dzmi. – Chocia偶 szczerze m贸wi膮c jako艣 nie chce mi si臋 z wami rozstawa膰 – doda艂a sm臋tnie. – Mog臋 dalej z wami podr贸偶owa膰? – popatrzy艂a na nich b艂agalnie.
- To ju偶 nie musisz tu nic za艂atwi膰? – zdziwi艂 si臋 Jarvis.
- No… Szczerze m贸wi膮c to nie bardzo chc臋. – Westchn臋艂a. – Ale nie mam wyboru.
- A co to jest?
- M贸j starszy brat tu mieszka. Jakim艣 sposobem dowiedzia艂 si臋, ze nasi rodzice zmarli i kaza艂 mi do siebie przyjecha膰 twierdz膮c, 偶e sama nie dam sobie rady, 偶e zaraz znajdzie si臋 jaki艣 nikczemnik, kt贸ry mnie oskubie z wszystkich pieni臋dzy. Na pocz膮tku by艂o mi samej troch臋 smutno, wi臋c si臋 zgodzi艂am. On ma nawet mi艂膮 偶on臋, wi臋c pomy艣la艂am, 偶e mo偶e b臋dzie nawet mi艂o. Tylko, 偶e on od pocz膮tku uwa偶a艂, 偶e ja nie zachowuj臋 si臋 jak na kobiet臋 przysta艂o, 偶e powinnam siedzie膰 w domu przy garach i dzieciakach i dba膰 o m臋偶a. A mnie ci膮gnie w szeroki 艣wiat. Chcia艂a bym tyle rzeczy zobaczy膰. To stwierdzi艂am, 偶e nie b臋d臋 si臋 go s艂ucha膰 i b臋d臋 sobie je藕dzi膰 po 艣wiecie. I sprzeda艂am wszystko i wyruszy艂am. Ale si臋 okaza艂o, 偶e to wcale nie jest takie proste jak my艣la艂am. Wsz臋dzie spotyka艂am tylko facet贸w kt贸rzy chcieli… no wiecie – zarumieni艂a si臋. – No to pomy艣la艂am, ze mo偶e on jednak nie jest taki g艂upi jak wcze艣niej my艣la艂am i postanowi艂am tu przyjecha膰. Ale spotka艂am was i jako艣 tak mi si臋 nie chce…
Jarvis chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale ubieg艂 go Ksantu.
- Jeste艣 bardzo mi艂a i 艂adn膮 kobiet膮, jednak nie nadajesz si臋 do 偶ycia w drodze. Nie potrafisz nawet rozpali膰 ognia czy roz艂o偶y膰 namiotu, nie wspominaj膮c ju偶 o upolowaniu czegokolwiek. Jeste艣 na to zbyt delikatna. Spr贸buj jak radzi brat. Mo偶e akurat 偶ycie w mie艣cie z kim艣 u boku nie b臋dzie wcale takie z艂e? Mo偶e akurat odkryjesz w sobie jaki艣 talent, kt贸ry b臋dziesz mog艂a tu wykorzysta膰.
- A sk膮d. – Machn臋艂a niedbale r臋k膮 i roze艣mia艂a si臋 – Matka zawsze powtarza艂a, 偶e mam dwie lewe r臋ce do wszystkiego.
- Mo偶e gdzie艣 tu jest w艂a艣nie kto艣, kto pokocha nawet te dwie lewe r臋ce… Warto spr贸bowa膰. Znajd藕 sobie m臋偶czyzn臋, daj mu chocia偶 jedno dziecko, zachowuj si臋 jak przysta艂o na stateczn膮 matron臋, a nie niedoros艂e dziecko, a zobaczysz, 偶e takie 偶ycie, z kim艣, kto ci臋 kocha u boku te偶 mo偶e dawa膰 du偶o satysfakcji.
- My艣lisz? – Spojrza艂a niepewnie na Ksantu.
- Tak my艣l臋.
Sanvi westchn臋艂a.
- To mo偶e spr贸buj臋… A wy d艂ugo zostaniecie w mie艣cie? – zapyta艂a. – Mo偶e spotkamy si臋 jeszcze w karczmie przy kufelku piwa?
- Niestety, musimy rusza膰 dalej – odpar艂 Ksantu.
- Dok膮d?
- Do Osmordan.
- Ojej, tyle drogi – zas臋pi艂a si臋. – Mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie mieli bezpieczn膮 drog臋.
Poca艂owa艂a obu na po偶egnanie i skierowa艂 konia w g艂膮b miasta.
- Czemu powiedzia艂e艣, 偶e musimy jecha膰 do Osmordan? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- To najdalej po艂o偶one miasto jakie znam. Gdyby艣my mieli tam jecha膰 to zaj臋艂o by nam to ze trzy tygodnie. Akurat tyle, by odechcia艂o jej si臋 czeka膰 a偶 wr贸cimy. Nie b臋dzie na si艂臋 o nas pami臋ta膰, tylko po to 偶eby sobie wmawia膰, 偶e mo偶e b臋dzie mog艂a ci臋 usidli膰.
- 呕e co? - zdumia艂 si臋.
- Widzia艂em jak na ciebie patrzy艂a. Wida膰 by艂o od razu, ze ma ochot臋 na co艣 wi臋cej.
- Co艣 ci si臋 chyba pomiesza艂o. By艂a na mnie 艣miertelnie obra偶ona.
- I tylko dlatego spokojnie dojechali艣my. Inaczej pewnie zaraz pr贸bowa艂aby si臋 tobie narzuca膰. Ona zdecydowanie nie ma cierpliwo艣ci ani subtelno艣ci.
- Przesadzasz – stwierdzi艂 Jarvis, ale jako艣 tak niepewnie.
- To co teraz robimy?
- Skoro ju偶 tu jeste艣my, to r贸wnie dobrze mo偶emy przenocowa膰 i poszuka膰 jakiego艣 zlecenia.
- A Albanu?
- Co z nim? – Jarvis a偶 si臋 zje偶y艂 na wspomnienie tego imienia. Ju偶 niemal o nim zapomnia艂.
- Nie masz zamiaru go 艣ciga膰?
- W膮tpi臋 by艣my go teraz znale藕li. Min臋艂o zbyt wiele czasu, mo偶e by膰 wsz臋dzie.
- Niekoniecznie… - Jarvis popatrzy艂 uwa偶nie na Ksantu. – Jak byli艣my w Styles pow臋szy艂em troch臋, jak na dobrego psa przysta艂o. Karczmarz powiedzia艂, 偶e by艂 tam i wyjecha艂 jakie艣 dwa dni przed nami. Podobno kierowa艂 si臋 do Harnove.
-Co? – Jarvis zdenerwowa艂 si臋. – Czemu nic wcze艣niej nie m贸wi艂e艣?
- A po co? Przecie偶 i tak tu jechali艣my, wi臋c nie by艂o sensu wspomina膰. Tylko by艣 si臋 niepotrzebnie denerwowa艂. A tak dojechali艣my spokojnie i mo偶emy poszuka膰 go. Jest nik艂a szansa, 偶e mo偶e jeszcze gdzie艣 tu jest. A jak nie, to zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto go pami臋ta艂 i za odpowiedni膮 zap艂at膮 powie nam co艣 wi臋cej.
- Wi臋c zostajemy tu – stwierdzi艂 stanowczo Jarvis i skierowa艂 konia do miasta.
Karczm臋 znale藕li bez problemu. Na szcz臋艣cie okaza艂o si臋 i偶 s膮 wolne izby, wi臋c wzi臋li jedn膮. Tym razem to Jarvis pertraktowa艂 z w艂a艣cicielem, wi臋c by艂 pewny, ze b臋d膮 w nie dwa 艂贸偶ka. Posi艂ek by艂 na tyle syty, 偶e obaj rozleniwili si臋 i Jarvis stwierdzi艂, 偶e zaczn膮 poszukiwania od rana. Poszli do izby. Ksantu po艂o偶y艂 si臋 od razu, odwracaj膮c twarz膮 w stron臋 艣ciany, Jarvis jeszcze troch臋 si臋 pokr臋ci艂 sprawdzaj膮c stan or臋偶a. W ko艅cu on tak偶e si臋 po艂o偶y艂 gasz膮c 艣wiec臋.
Ju偶 prawie zasypia艂 b艂膮dz膮c na granicy snu, gdy nagle poczu艂 czyj膮艣 obecno艣膰. Otworzy艂 oczy i w 艣wietle ksi臋偶yca zobaczy艂 stoj膮cego przy jego 艂贸偶ku towarzysza. By艂 ca艂kiem nagi.
- Ksantu? – zdziwi艂 si臋. – Co艣 si臋 sta艂o?