Rozdzia艂 drugi: Grzechy Marco.
Uroczysto艣膰 za艣lubin trwa艂a do p贸藕nego wieczora. I chocia偶 altava艅ski alkohol nie by艂 zbyt mocny, to i tak niekt贸rzy rano mieli kaca. Zw艂aszcza moralnego.
- Nie powinni艣my tego robi膰 – stwierdzi艂a Laila szczelniej okrywaj膮c si臋 ko艂dr膮.
- Dlaczego? – zapyta艂 Vartan delikatnie ca艂uj膮c j膮 w jedyn膮 ods艂oni臋t膮 cz臋艣膰 cia艂a – rami臋.
Odwr贸ci艂a si臋 do niego.
- Jeste艣 kapitanem, a ja twoim podw艂adnym, jak to wygl膮da?
- Jeste艣 przede wszystkim przyjacielem – odpar艂 u艣miechaj膮c si臋 ciep艂o. – I tylko to si臋 dla mnie liczy.
- Przyjaciele to przereklamowana rzecz – burkn臋艂a pr贸buj膮c jeszcze broni膰 swoich racji, lecz wiedzia艂a, 偶e i tak jest na straconej pozycji. – 艢liski te偶 by艂 przyjacielem i widzisz jak si臋 to wszystko sko艅czy艂o.
- Uwa偶ali艣my go za przyjaciela – poprawi艂 Vartan nie przestaj膮c ca艂owa膰 Laili. – To co innego. Poza tym nie my艣l ju偶 o nim, masz teraz mnie.
- Vartan… - j臋kn臋艂a, na co kapitan za艣mia艂 si臋 tylko i poca艂owa艂 j膮. Tym razem nic nie powiedzia艂a, poddaj膮c si臋 kochankowi ca艂kowicie.
Tymczasem w jadalni siedzieli ju偶 prawie wszyscy, mniej lub bardziej obudzeni.
- A gdzie kapitan i Laila? – zainteresowa艂 si臋 Bzyk.
- Pewnie jeszcze 艣pi膮 – odpar艂 Kasjan patrz膮c na kumpla bykiem. – A co oni tak ci臋 interesuj膮? Co艣 nawywija艂e艣 i sprawdzasz w jakim s膮 nastroju?
- Tak tylko pytam. Co, ju偶 nie mo偶na? – zapytany wyra藕nie zapowietrzy艂 si臋. Kasjan nie odpowiedzia艂.
Jaki艣 czas potem do jadalni wesz艂a Laila a tu偶 za ni膮 kapitan. Po ich twarzach i zachowaniu nie by艂o wida膰, 偶e co艣 mi臋dzy nimi zasz艂o.
- Jak spa艂e艣, Ma艂y? – zainteresowa艂 si臋 kapitan robi膮c sobie 艣niadanie.
- Spoko – odpar艂 ch艂opak.
- A reszta? – spojrza艂 po cz艂onkach swojej za艂ogi.
- Obleci – odpar艂 Marco, kt贸ry najwyra藕niej nie spa艂 zbyt dobrze, ale pr贸bowa艂 trzyma膰 fason.
- Ju偶 si臋 nie mogli艣my doczeka膰 jak si臋 wyrwiemy z tego… „raju” – prychn膮艂 Kasjan. – Tam si臋 zanudzi膰 na 艣mier膰 mo偶na. Nie dla mnie takie 偶ycie.
Vartan roze艣mia艂 si臋 rozbawiony.
- B臋dziesz m贸g艂 sobie troch臋 poszale膰. Lecimy z towarami najpierw do miasta Komran na planecie Zandes.
- Komran? – Bzyk wyra藕nie ucieszy艂 si臋. – Tam maj膮 najlepszy w ca艂ej galaktyce burdel!
- Nie tylko burdel – odpar艂 spokojnie kapitan. – Zwykle tam oferuj膮 najwi臋ksze ceny za bi偶uteri臋 Altavan. Jest wi臋c szansa, 偶e uda nam si臋 nie藕le zarobi膰. No i my艣l臋, 偶e zrobimy tam sobie ma艂膮 przerw臋. Nie zaszkodzi jak zostaniemy tam przez dwa dni i troch臋 si臋 zabawimy.
- Ej, a co艣 ty nagle taki hojny? – Kasjan spojrza艂 podejrzliwie na prze艂o偶onego. – Zawsze warczysz jak idziemy si臋 zabawi膰, a teraz sam nas wypychasz? Co艣 mi tu 艣mierdzi.
- Nie jestem hojny, tylko pragmatyczny. Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 z tego, 偶e ka偶dy potrzebuje czasami odskoczni od codzienno艣ci. Nie chc臋 偶eby艣cie zacz臋li mi pope艂nia膰 b艂臋dy w momencie gdy b臋dzie od was zale偶e膰 偶ycie reszty, tylko dlatego, 偶e 偶e艣cie si臋 nie wyszaleli. Wi臋c po przylocie do Komran dostaniecie troch臋 got贸wki. Powinno to wam wystarczy膰 偶eby si臋 rozerwa膰 odpowiednio. Ale uprzedzam – doda艂 widz膮c wyra藕nie zadowolone miny cz艂onk贸w za艂ogi – to, 偶e wam pozwalam, nie znaczy, 偶e nie wyci膮gn臋 konsekwencji jak kto艣 przesadzi. Jasne? - Wszyscy jednog艂o艣nie skin臋li g艂owami. – To 艣wietnie. A 偶eby wam si臋 nie nudzi艂o, zanim dolecimy, totalne sprz膮tanie statku i wszelkie naprawy, kt贸re odk艂adali艣my na p贸藕niej.
Tym razem wszyscy bez wyj膮tku skwitowali wypowied藕 Vartana protestuj膮cymi j臋kami, lecz on by艂 niewzruszony.
Trzy dni p贸藕niej dotarli do miejsca docelowego. Zakupione w strefie Zulus dobra sprzedali w ci膮gu kilku godzin za ca艂kiem spore pieni膮dze.
- Kurcze, nie s膮dzi艂em, 偶e te b艂yskotki maj膮 a偶 takie wzi臋cie – stwierdzi艂 Marco, kiedy po powrocie do statku liczyli zdobyt膮 kas臋.
- Trzeba wiedzie膰 gdzie co sprzeda膰 – stwierdzi艂 Kasjan.
- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e mamy ciebie – odparowa艂 Marco, na co szabrownik popatrzy艂 na niego uwa偶nie, nie wiedz膮c czy m臋偶czyzna kpi, czy chwali go. Nie chc膮c wyj艣膰 na g艂upka zrezygnowa艂 z dyskutowania.
Tymczasem kapitan z puli got贸wki od艂o偶y艂 sze艣膰 niewielkich kupek.
- Tyle chyba powinno ka偶demu wystarczy膰 na dobr膮 zabaw臋. – Ka偶dy wzi膮艂 pieni膮dze. – To co powiecie na lokal Madam Burry?
- Znaczy idziemy gdzie艣 razem? – upewni艂a si臋 Laila.
- Czemu nie – odpar艂 Bzyk. – Maj膮 bogaty wachlarz us艂ug, od burdelu po hazard. 呕arcie i napoje te偶 nie s膮 z艂e. I ceny przyst臋pne. Nie to co w B艂臋kitnym Smoku, tam zdzieraj膮 jak skurwysyn, a obs艂uga te偶 pozostawia wiele do 偶yczenia. Chocia偶 Cien-To w Mahaju na planecie Tamin te偶 jest ca艂kiem niez艂e.
- Widz臋, 偶e jeste艣 obcykany we wszystkich burdelach w galaktyce – zakpi艂 Marco. Bzyk ju偶 chcia艂 co艣 odszczekn膮膰, lecz kapitan widz膮c, 偶e zaraz mo偶e wybuchn膮膰 k艂贸tnia, wtr膮ci艂 si臋 lekko podnosz膮c g艂os:
- Czyli co, idziemy?
- Idziemy! – odkrzykn臋艂a entuzjastycznie Mimi.
Dziesi臋膰 minut p贸藕niej stali przed wej艣ciem do lokalu. Po ilo艣ci kr臋c膮cych si臋 tam ludzi wida膰 by艂o 偶e lokal cieszy si臋 sporym zainteresowaniem. Niestety zostali zatrzymani zaraz po przekroczeniu drzwi przez ogromnego dryblasa.
- Bro艅 tam – mrukn膮艂 wskazuj膮c okratowane pomieszczenie w pobli偶u w kt贸rym siedzia艂o dw贸ch m臋偶czyzn i przez niewielkie okno odbierali albo wydawali zdeponowan膮 wcze艣niej bro艅.
- Jak ja tam mam niby si臋 wcisn膮膰? – zainteresowa艂 si臋 Ma艂y, na co Mimi parskn臋艂a 艣miechem. Dryblas sta艂 niewzruszony, tarasuj膮c wej艣cie do lokalu. Pos艂usznie podeszli do kraty i odebrali pokwitowanie zostawiaj膮c wszystkie no偶e jakie przy sobie mieli.
- Ale t艂ok – mrukn膮艂 Marco, kiedy znale藕li si臋 w 艣rodku. – W膮tpi臋 偶eby艣my znale藕li jaki艣 wolny stolik.
- Tam – wskaza艂 Ma艂y przed siebie. – Tam b臋dzie stolik.
- Sk膮d wiesz? – Zainteresowa艂 si臋 Marco.
- Mimi znalaz艂a – odpar艂 po czym ruszy艂 w wskazanym przez siebie kierunku, a pozostali za nim.
Marco rozejrza艂 si臋 w ko艂o, ale nigdzie nie zauwa偶y艂 Mimi. Zdziwi艂 si臋, kiedy ta dziewczyna zd膮偶y艂a znikn膮膰. Przeciskaj膮c si臋 mi臋dzy innymi klientami, pilnuj膮c by nie zgubi膰 id膮cego przed nim Kasjana, Marco dotar艂 w ko艅cu na sam koniec sali gdzie na ogromnym stole siedzia艂a Mimi i wymachiwa艂a do nich r臋kami wyra藕nie uszcz臋艣liwiona. Par臋 metr贸w dalej na pod艂odze le偶a艂o kilku niezbyt mi艂o wygl膮daj膮cych typk贸w. Byli nieprzytomni.
- Ci panowie byli tak mili, 偶e odst膮pili nam ten stolik – powiedzia艂a wyra藕nie zadowolona Mimi.
Marco popatrzy艂 zdumiony najpierw na drobn膮 Mimi, a potem na le偶膮cych wielkolud贸w. Zrozumienie tego, jak ona ich powali艂a zdecydowanie przekracza艂o jego mo偶liwo艣ci. Tym dziwniejsze mu si臋 to wyda艂o, 偶e inni zupe艂nie nie zwracali uwagi na poprzednich u偶ytkownik贸w stolika, jakby byli powietrzem. Niepewnie usiad艂 na brzegu.
- To co zamawiamy? – zainteresowa艂 si臋 Vartan.
- Dla Bzyka dziwka raz – wyszczerzy艂 si臋 Kasjan. – Najlepiej na wynos.
- Dla mnie i Ma艂ego to, co zawsze – wypali艂a Mimi.
Pozostali z艂o偶yli zam贸wienia i Vartan z Lail膮 poszli po drinki. Zanim wr贸cili, do ich stolika podesz艂a kobieta ubrana w czarne spodnie z mn贸stwem kieszeni, do tego rozpi臋ta niemal do p臋pka m臋ska koszula z r臋kawami podwini臋tymi a偶 za 艂okcie. Rozpi臋te guziki ukazywa艂y do艣膰 wyra藕nie jej najwi臋kszy atrybut.
- Przypalisz mi? – zapyta艂a Marco, siadaj膮c obok niego.
Ten odruchowo wyci膮gn膮艂 zapalniczk臋 i przypali艂 wyci膮gni臋tego w jego stron臋 papierosa.
- Chyba dopiero co przylecia艂e艣? Nie widzia艂am ci臋 tu wcze艣niej – zagai艂a kobieta rozmow臋 wydmuchuj膮c przy tym dym prosto w twarz Marco. M臋偶czyzna skrzywi艂 si臋 i zacz膮艂 kaszle膰.
- Zgadza si臋 – wychrypia艂, kiedy w ko艅cu dym ulotni艂 si臋 i m贸g艂 w miar臋 oddycha膰.
- Co powiesz na ma艂e przytulanko? – skin臋艂a natapirowan膮 g艂ow膮 w kierunku parkietu, na kt贸rym panowa艂 niemi艂osierny 艣cisk.
- Tatusiu! Chce siusiu! – wykrzykn臋艂a nagle Mimi. Wszyscy spojrzeli na ni膮 zdziwieni. Dziewczyna na wyj艣cie wyj膮tkowo umy艂a twarz. Do tego w艂osy jak zwykle zwi膮zane w dwa stercz膮ce kucyki, przewi膮zane r贸偶owymi kokardkami i nieszcz臋艣liwa mina. Kasjan zaciskaj膮c z臋by by si臋 nie roze艣mia膰, wykazywa艂 dziwne zainteresowanie pstrokat膮 plam膮 na 艣cianie, kt贸ra prawdopodobnie kiedy艣 by艂a czyim艣 obiadem, a Bzyk udawa艂, 偶e nagle mu si臋 but rozwi膮za艂.
- No to id藕 – b膮kn膮艂 Marco niepewny intencji dziewczyny, kt贸ra nagle zacz臋艂a si臋 wierci膰.
- Ale ja si臋 boj臋. Tu jest tylu strasznych pan贸w. – W jej oczach pojawi艂y si臋 艂zy, a buzia wygi臋艂a w podk贸wk臋. Do tego skuli艂a si臋 tak, 偶e niemal nie by艂o jej wida膰 zza sto艂u. – Zaprowad藕 mnie. Prosz臋. Ja chc臋 siusiu.
- Wybacz, ale przypomnia艂am sobie, 偶e mam co艣 pilnego do za艂atwienia. – Kobieta nagle wsta艂a. – Mo偶e innym razem zata艅czymy. – I odesz艂a tak szybko jakby kto艣 j膮 goni艂.
W tym momencie Kasjan nie wytrzyma艂 i parskn膮艂 艣miechem, a Bzyk wynurzy艂 si臋 spod sto艂u ca艂y czerwony. Tylko Ma艂y siedzia艂 niewzruszony niczym kamie艅. Pi臋膰 minut p贸藕niej wr贸ci艂 Vartan i Laila.
- Co艣 nas omin臋艂o? – zainteresowa艂a si臋 kobieta widz膮c zaci臋t膮 min臋 Marco i weso艂o艣膰 na twarzach pozosta艂ych.
- Mimi pobi艂a sw贸j rekord – odpowiedzia艂 Kasjan. – Dziesi臋膰 sekund.
- O? – zainteresowa艂 si臋 Vartan. – Co tym razem?
- Na dziecko.
Laila parskn臋艂a 艣miechem. Drinki zosta艂y rozdane. Przed Mimi i Ma艂ym stan膮艂 pi臋ciolitrowy dzban z dwiema s艂omkami i czym艣 zielonym w 艣rodku.
- Czyli nasz nowy nabytek przeszed艂 chrzest bojowy – stwierdzi艂 Vartan.
- Co to, do cholery, by艂o? – sykn膮艂 Marco. – Tak was bawi nabijanie si臋 ze mnie?
- A sk膮d. Niech ci臋 pocieszy, 偶e Mimi zrobi艂a tak ka偶demu z nas. I to nie jeden raz – powiedzia艂a Laila. – Chocia偶 nie zawsze by艂 to numer na dziecko. Jak do mnie si臋 dostawia艂 pewien wyj膮tkowo oble艣ny typ zacz臋艂a udawa膰, 偶e ma bardzo zaka藕n膮 chorob臋. I niby przez przypadek mnie dotkn臋艂a. Od tamtej pory jak mnie biedak widzi to omija 艂ukiem na kilometr. Kasjanowi wypru艂a w艂asne flaki na klat臋. Nie wiem czego do tego u偶y艂a, ale to by艂o tak realistyczne, 偶e a偶 si臋 porzyga艂am. Bzyka obrzyga艂a czym艣 wyj膮tkowo ohydnie wygl膮daj膮cym. Tym razem dziewczyna nie wytrzyma艂a i zwia艂a zakrywaj膮c usta. Vartanowi odstawi艂a numer z 偶on膮 w ci膮偶y.
- A Ma艂emu? – zainteresowa艂 si臋 Marco, kt贸remu z艂o艣膰 ju偶 powoli zaczyna艂a przechodzi膰.
- Ma艂y broni si臋 sam – skwitowa艂a kr贸tko Laila. – W ka偶dym razie musisz pami臋ta膰 jedn膮 rzecz: Mimi nie robi tego nikomu na z艂o艣膰 czy 偶eby go o艣mieszy膰. Ona po prostu tak si臋 bawi. To nieszkodliwe, czasami nawet 艣mieszne.
Marco nie wiedzia艂 co odpowiedzie膰.
Siedzieli ju偶 jaki艣 czas rozmawiaj膮c, pij膮c i jedz膮c przyniesione niedawno jedzenie, gdy nagle zacz臋艂a lecie膰 nastrojowa muzyka.
- Ma艂y, masz ochot臋? – zapyta艂a Laila.
- A nie wola艂aby艣 z Vartanem? – odpar艂 ch艂opak, na co kobieta wyra藕nie si臋 zaczerwieni艂a.
- Sk膮d wiesz? – wyb膮ka艂a, ale Ma艂y nic nie odpowiedzia艂, tylko u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo znad swojej szklanki.
- Id藕, nie wstyd藕 si臋 – powiedzia艂 mi臋kko.
Laila niepewnie spojrza艂a na kapitana. Ten u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o i wyci膮gn膮艂 w jej stron臋 r臋k臋.
- Chyba nie masz wyj艣cia, co?
Laila odwzajemni艂a u艣miech, z艂apa艂a r臋k臋 i wsta艂a. Poszli na parkiet.
- Czy ja czego艣 nie wiem? – zapyta艂 si臋 Bzyk patrz膮c na ta艅cz膮cych.
- Nie ty jeden – mrukn膮艂 Kasjan.
- Laila i kapitan zbli偶yli si臋 do siebie – stwierdzi艂a spokojnie Mimi.
- Niemo偶liwe – Kasjan gwizdn膮艂 przez z臋by. – A tak si臋 odgra偶a艂a, 偶e nast臋pnemu kt贸ry pr贸buje do niej startowa膰 urwie jaja. Zmi臋k艂a nam.
- Czego chcesz, przecie偶 to tylko cz艂owiek. Ma uczucia jak ka偶dy – burkn臋艂a Mimi i dziwnie zmieszana pochyli艂a si臋 nad napojem niemal zderzaj膮c si臋 g艂ow膮 z bratem i siorbi膮c nap贸j wyj膮tkowo g艂o艣no.
Kasjan popatrzy艂 z zainteresowaniem na Mimi, marszcz膮c przy tym brwi jakby zastanawia艂 si臋 nad jak膮艣 uporczyw膮 my艣l膮. Jednak szybko z niej zrezygnowa艂 dochodz膮c do wniosku, 偶e przyszli si臋 tu bawi膰, a nie g艂贸wkowa膰 nad krety艅skimi my艣lami.
- Pasuj膮 do siebie, nie? – stwierdzi艂 Bzyk u艣miechaj膮c si臋 z zadowoleniem.
Marco nie by艂 pewny o kim on m贸wi, ale gdy pobieg艂 za wzrokiem Bzyka, stwierdzi艂, 偶e ten wci膮偶 dr膮偶y temat kapitana i zast臋pcy. Uwa偶nie popatrzy艂 na nich i stwierdzi艂, 偶e bombowiec ma racj臋. W tym momencie przypomnia艂 mu si臋 pewien drobiazg przekazywany w jego rodzinie przez pokolenia przez matk臋 c贸rce. To by艂y porcelanowe pieprzniczka i solniczka w kszta艂cie zakochanej pary z艂膮czonej w mi艂osnym u艣cisku. Vartan i Laila przypominali mu ten w艂a艣nie bibelot. Przez chwil臋 patrzy艂 na nich jak urzeczony, gdy nagle waln臋艂a w niego przera偶aj膮ca my艣l. Przecie偶 kapitan by艂 kochankiem Ma艂ego! I teraz tak po prostu go zdradza, na jego oczach, nawet nie pr贸buj膮c si臋 z tym kry膰? A mo偶e to jednak by艂a tylko nieodwzajemniona mi艂o艣膰 Ma艂ego i kapitan nic o tym nie wie? Uwa偶nie spojrza艂 na ch艂opaka, jednak ten nie wygl膮da艂 jakby zachowanie prze艂o偶onego w jaki艣 spos贸b sprawia艂o mu przykro艣膰. Twarz mia艂 niewzruszon膮 jak zawsze, nawet nie patrzy艂 w stron臋 ta艅cz膮cych zaj臋ty rozmow膮 z siostr膮, kt贸ra co艣 mu tam opowiada艂a z wypiekami na twarzy, 偶ywo przy tym gestykuluj膮c. O, teraz nawet si臋 u艣miechn膮艂. I ani razu, nawet ukradkiem nie spogl膮da艂 w stron臋 ta艅cz膮cych. O, jednak spojrza艂! Tylko dlaczego tak dziwnie si臋 u艣miecha? Jakby… by艂 zadowolony? Marco nie m贸g艂 tego zrozumie膰. Cholera! Za du偶o tych skomplikowanych my艣li. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 by je odp臋dzi膰. Nie pomog艂o, wi臋c si臋gn膮艂 po szklank臋 z drinkiem i przyssa艂 si臋 do niej, jakby od tego zale偶a艂o jego 偶ycie.
- No prosz臋, kogo my tu mamy… - dolecia艂o nagle do jego uszu na p贸艂 kpi膮ce, na p贸艂 drwi膮ce stwierdzenie. O ma艂o nie zakrztusi艂 si臋 drinkiem rozpoznaj膮c g艂os kt贸ry to powiedzia艂. Po omacku odstawi艂 szklank臋 na st贸艂. Zacz膮艂 kaszle膰, a z oczu pociek艂y mu 艂zy. Siedz膮cy obok Bzyk zacz膮艂 mocno wali膰 go po plecach.
- Dzi臋ki – wycharcza艂 kiedy jako tako odzyska艂 oddech.
- W porz膮dku? – zaniepokoi艂 si臋 Bzyk, got贸w waln膮膰 go jeszcze raz w plecy. Marco pokiwa艂 twierdz膮co g艂ow膮 po czym spojrza艂 w stron臋 藕r贸d艂a swoich problem贸w. Przy ich stoliku sta艂o kilku m臋偶czyzn z granatowych mundurach z naszywkami 艣wiadcz膮cymi i偶 nale偶膮 do jednostki IGOR.
- A偶 dziw, 偶e takie g贸wno jeszcze nie zdech艂o – odezwa艂 si臋 ten sam m臋偶czyzna co wcze艣niej, wysoki na jaki艣 metr osiemdziesi膮t blondyn.
Marco poderwa艂 si臋 w艣ciek艂y.
- Mam ci skopa膰 mord臋 jak ostatnio? – wysycza艂 blondynowi w twarz, na co ten odruchowo dotkn膮艂 szpetnej blizny biegn膮cej od prawego ucha do k膮cika oka.
- Tym razem ci si臋 nie uda – warkn膮艂 intruz a stoj膮cy za nim kumple przysun臋li si臋 bli偶ej na co Marco prychn膮艂 rozbawiony.
- My艣lisz, 偶e si臋 przestrasz臋 twoich przydupas贸w? Zawsze by艂e艣 tch贸rzem chowaj膮cym si臋 za plecami innych. Widz臋, 偶e to si臋 nie zmieni艂o.
Blondyn znienacka waln膮艂 Marco w twarz, 偶e ten polecia艂 na Bzyka.
- Ty… - Marco zm臋艂艂 w ustach przekle艅stwo, otar艂 krew kt贸ra pojawi艂a si臋 w k膮ciku ust i bez ostrze偶enia rzuci艂 si臋 na agresora. Niestety sam przeciwko sze艣ciu r贸wnie jak on umi臋艣nionym m臋偶czyznom nie mia艂 szans. Zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 zareagowa膰 le偶a艂 na pod艂odze trzymaj膮c si臋 za brzuch i krztusz膮c krwi膮.
- I kto jest teraz g贸r膮? – zapyta艂 tryumfalnie blondyn 艂api膮c Marco za w艂osy, na co ten plun膮艂 mu krwi膮 prosto w twarz. W艣ciek艂y blondyn waln膮艂 pi臋艣ci膮 Marco prosto w twarz i kopn膮艂 w brzuch. Jego kumple stali patrz膮c na pokonanego z drwi膮cymi minami. Blondyn ponownie z艂apa艂 Marco za w艂osy i chcia艂 uderzy膰 pi臋艣ci膮 w twarz lecz ze zdziwieniem stwierdzi艂, 偶e co艣 go zablokowa艂o. Spojrza艂 w tamta stron臋 i zobaczy艂 Ma艂ego przytrzymuj膮cego jego r臋k臋 za nadgarstek. Szarpn膮艂 si臋, lecz ch艂opak tylko zacie艣ni艂 uchwyt.
- Zostaw go – powiedzia艂 spokojnie Ma艂y.
- Spadaj, dzieciaku – warkn膮艂 blondyn i znowu chcia艂 wyszarpn膮膰 r臋k臋, lecz Ma艂y trzyma艂 j膮 w stalowym u艣cisku. – Chyba nie rozumiesz, co si臋 do ciebie m贸wi? Markam? – rzuci艂 w stron臋 swoich kumpli.
Wtedy jeden z nich bez s艂owa podszed艂 do Ma艂ego i pr贸bowa艂 z艂apa膰 go za ko艂nierz. Nie zd膮偶y艂. Wyrzucona prze Ma艂ego pi臋艣膰 trafi艂a go prosto w nos z tak膮 si艂膮, 偶e polecia艂 na drugiego kumpla i razem wyl膮dowali na ziemi. Jeden szybki ruch r臋ki, reszta cia艂a nieruchoma, nawet r臋ka trzymaj膮ca blondyna nie drgn臋艂a nawet o milimetr.
- Zostaw go w spokoju – powt贸rzy艂 Ma艂y bezbarwnym g艂osem.
- Ty… - warkn膮艂 blondyn i poderwa艂 si臋 jakim艣 cudem wyrywaj膮c si臋 z uchwytu. Zamachn膮艂 si臋 na Ma艂ego, lecz zanim si臋 zorientowa艂 te偶 le偶a艂 na ziemi wywo艂uj膮c og贸ln膮 weso艂o艣膰 przy stole.
Na ten widok kumple blondyna rzucili si臋 na Ma艂ego wszyscy razem. Kilka szybkich ruch贸w r膮k i n贸g i wszyscy le偶eli na ziemi.
- Ma艂y, ruszasz si臋 jak mucha w smole – mrukn臋艂a Mimi z dezaprobat膮. – Wyszed艂e艣 z wprawy.
- Nie wyszed艂em, tylko si臋 nudz臋.
- Masz racj臋, nie ma tu nic ciekawego – prychn臋艂a lekcewa偶膮co Mimi. - Wracajmy na statek.
- Wracajmy – potwierdzi艂 Ma艂y. Podszed艂 do wci膮偶 kul膮cego si臋 z b贸lu Marco i nie zwa偶aj膮c na jego protesty zarzuci艂 go sobie na plecy, po czym ruszy艂 do wyj艣cia, a za nim Mimi, przy okazji kopi膮c do艣膰 bole艣nie ka偶dego napotkanego na ziemi Igora.
- Ma艂y, prosi艂em chyba wyra藕nie 偶eby艣cie grzeczni byli – stwierdzi艂 z wyrzutem Vartan kiedy ju偶 wszyscy siedzieli w jadalni statku. Przybyli z Lail膮 nied艂ugo p贸藕niej ni偶 pozostali, kierowani raczej przeczuciami ni偶 ch臋ci膮 powrotu. – Rozwalili艣cie nam mi艂y wiecz贸r.
- Ale to nie on! – wykrzykn臋艂a 偶arliwie Mimi, kt贸ra opatrywa艂a rany ledwo siedz膮cego Marco. Przez co m臋偶czyzna sykn膮艂 gdy p艂yn dezynfekuj膮cy wyla艂 si臋 na jedn膮 z ran. – Wybacz, Marco! – zmitygowa艂a si臋 Mimi i szybko zacz臋艂a ods膮cza膰 nadmiarowy p艂yn. – To tamci – doda艂a ju偶 spokojnie. - My siedzieli艣my spokojnie, a oni zacz臋li ubli偶a膰 Marco. No to chcia艂 si臋 broni膰 ale ich by艂o sze艣ciu na jednego. To si臋 Ma艂y zdenerwowa艂 i im powiedzia艂 co o tym my艣li. Znaczy po swojemu powiedzia艂.
- No dobra – mrukn膮艂 kapitan, jakby to wyja艣nienie mu wystarczy艂o. – To teraz gadaj czego oni od ciebie chcieli. – Spojrza艂 srogo na Marco. Ten uparcie milcza艂. – Chyba mam prawo wiedzie膰 czemu mam na pie艅ku z Igorami, nie uwa偶asz?
- To m贸j problem, nie wasz – wyst臋ka艂 Marco ledwo mog膮c otworzy膰 usta.
- Jak by艣 nie zauwa偶y艂, to ju偶 nas wmiesza艂e艣 w ten, jak to okre艣lasz, problem, wi臋c gadaj, bo powiem Mimi 偶eby ci jaja urwa艂a bez znieczulenia – warkn膮艂 Vartan.
Marco przez chwil臋 przetrawia艂 to, co us艂ysza艂 a偶 w ko艅cu gniewnie sapn膮艂 i rzuci艂:
- To przez tego skurwysyna wywalili mnie z Igor贸w.
- M贸wi艂e艣, 偶e odszed艂e艣 – powiedzia艂 Bzyk.
- Jeden chuj. – Marco wzruszy艂 ramionami, niestety przyp艂aci艂 to ostrym b贸lem promieniuj膮cym od barku a偶 po koniuszki nerw贸w w m贸zgu.
- A bardziej szczeg贸艂owo? – Vartana kompletnie nie wzrusza艂 fakt, 偶e m臋偶czyzna ledwo mo偶e m贸wi膰.
Marco przez chwil臋 milcza艂, jakby rozwa偶a艂 czy powiedzie膰 prawd臋 czy sk艂ama膰, a偶 w ko艅cu zacz膮艂, z trudem sk艂adaj膮c usta w s艂owa.
- By艂em ju偶 trzeci rok w Igorach, kiedy do艂膮czy艂 do nas ten dzieciak. Wszyscy zastanawiali si臋 jak to mo偶liwe, nie mia艂 odpowiednich warunk贸w. By艂 ma艂y i drobny, bardziej przypomina艂 kobiet臋 ni偶 kandydata do Igora. A mimo to by艂 u nas. Zacz臋to szepta膰, 偶e to jaki艣 synalek albo inny pociotek kogo艣 wa偶nego. Przez to od samego pocz膮tku wszyscy nim pogardzali i nie traktowali jak towarzysza kt贸remu mo偶na powierzy膰 偶ycie bez wahania. Szykanowali go i dokuczali mu w ka偶dej mo偶liwej chwili. Do tego jego orientacja seksualna… na pocz膮tku drwiono z niego, gdy nie chcia艂 bra膰 udzia艂u w spro艣nych rozmowach innych na temat kobiet, wr臋cz ucieka艂 wymawiaj膮c si臋 r贸偶nymi obowi膮zkami. Po jakim艣 czasie wysz艂o, 偶e woli m臋偶czyzn. Nie by艂o to nic specjalnego, wszak偶e cz臋sto dochodzi艂o mi臋dzy nami do zbli偶e艅, gdy przez d艂ugi czas brak by艂o kobiet. Jednak偶e on… nie chcia艂 robi膰 tego tylko dla seksu, by艂 idealistycznym marzycielem, kt贸ry wierzy艂 w prawdziw膮 mi艂o艣膰. To denerwowa艂o jeszcze bardziej innych. Oni, walcz膮c dzie艅 w dzie艅 z przest臋pcami i widz膮c wi臋cej okrucie艅stwa ni偶 inni, po jakim艣 czasie stawali si臋 tacy sami, niemal obdarci z cz艂owiecze艅stwa. Dlatego tak bardzo nienawidzili tego m艂odego, kt贸ry wci膮偶 walczy艂 o swoj膮 godno艣膰 i zachowanie tego, co w nim najlepsze. Jednak w ko艅cu go z艂amali. Nie mog艂o by膰 inaczej, sam przeciw tylu… wykorzystali jego poci膮g do m臋偶czyzn i zmusili do uleg艂o艣ci, robi膮c z niego swoj膮 dziwk臋 dost臋pn膮 dla ka偶dego na jedno zawo艂anie. Ja na pocz膮tku, jak ka偶dy szykanowa艂em dzieciaka, przyznaj臋. Nie jestem z tego dumny, ale wtedy by艂em jednym z nich, my艣la艂em tak jak oni. Jednak kiedy zacz臋li go wykorzystywa膰 stosuj膮c przy tym przemoc… nie wytrzyma艂em. Od samego pocz膮tku w oczach dzieciaka wida膰 by艂o 偶ar, walk臋 i up贸r i za to go w jaki艣 spos贸b podziwia艂em. Jednak po jakim艣 czasie podda艂 si臋. Z艂amali go, a jego oczy sta艂y si臋 matowe, puste. Kt贸rego艣 dnia znaleziono go martwego. Wszyscy powtarzali, 偶e odebra艂 sobie 偶ycie nie mog膮c wytrzyma膰 presji jakiej ci膮gle s膮 poddawani Igorzy. Jednak wszyscy dobrze wiedzieli, 偶e on zosta艂 zamordowany. Ten jeden ostatni raz spr贸bowa艂 si臋 przeciwstawi膰 najsilniejszemu i najbardziej okrutnemu z nich, Haslovi Martenko. On najcz臋艣ciej wykorzystywa艂 dzieciaka seksualnie i by艂 wobec niego najbardziej okrutny nie tylko w kpinach, ale tak偶e w 艂贸偶ku. Niestety dzieciak przegra艂 walk臋 o w艂asn膮 wolno艣膰. – Marco zamilk艂 na chwil臋 pozwalaj膮c Mimi zwil偶y膰 wyschni臋te usta i zetrze膰 krew wci膮偶 wyp艂ywaj膮c膮 z ran na twarzy. W ko艅cu podj膮艂 opowie艣膰: - Chocia偶 to by艂o ledwie rok temu, nie pami臋tam ju偶 jego twarzy, jedynie te puste oczy pe艂ne b贸lu. 艢ni膮 mi si臋 codziennie, s膮 moim przekle艅stwem, niemym wyrzutem sumienia. Od tamtego czasu co艣 si臋 we mnie zmieni艂o, nie potrafi艂em ju偶 by膰 jednym z nich. To, co kiedy艣 by艂o moim udzia艂em, teraz budzi艂o we mnie odraz臋. A偶 w ko艅cu nie wytrzyma艂em, dopad艂em Martenko i skatowa艂em go. Gdyby nie jaki艣 przypadkowy 艣wiadek, pewnie bym go zabi艂. A tak odratowano go. Rok mu zaj臋艂o zanim m贸g艂 wr贸ci膰 do dawnej sprawno艣ci i Igor贸w. A ja… na pocz膮tku chciano zatuszowa膰 ten incydent, nie pierwszy raz tak przecie偶 robiono. Ja bym zosta艂 zdegradowany do najni偶szego stopnia, musia艂bym od nowa przechodzi膰 艣cie偶k臋 kariery wojskowej, Martenko by dosta艂 sowite zado艣膰uczynienie i wszyscy by o tym zapomnieli. Jednak ja pokrzy偶owa艂em ich plany. Wci膮偶 pe艂en gniewu i 偶alu pobi艂em g艂贸wnodowodz膮cego Igor贸w, dw贸ch genera艂贸w i paru porz膮dkowych, kt贸rzy pr贸bowali mnie uspokoi膰. – W tym momencie Mimi nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 i zagwizda艂a z podziwu. – Koniec ko艅c贸w wydalono mnie z Igor贸w z wilczym biletem. Dzisiaj w barze spotka艂em Martenko. Wiedzia艂, 偶e nie da mi rady w pojedynk臋, wi臋c rzuci艂 si臋 na mnie razem ze swoimi przydupasami. Gdyby nie Ma艂y, to pewnie by mnie zabili. Chocia偶 mo偶e to by艂oby najlepsze rozwi膮zanie – wyszepta艂. – Wci膮偶 nie mog臋 zapomnie膰 tego dzieciaka, jego duch prze艣laduje mnie co noc. Zamordowa艂em go swoj膮 oboj臋tno艣ci膮…
Z oczu Marco pop艂yn臋艂y 艂zy, mieszaj膮c si臋 z krwi膮. Przez chwil臋 panowa艂a cisza a偶 w ko艅cu Vartan odezwa艂 si臋:
- Czemu nie powiedzia艂e艣 nam o tym wcze艣niej?
- A czym niby mia艂em si臋 chwali膰? Tym, 偶e jestem pierwszym kt贸rego wywalono z tak elitarnej jednostki, czy mo偶e, 偶e zabi艂em naiwnego marzyciela?
Znowu odpowiedzia艂a mu cisza. Marco odebra艂 to opacznie i stwierdzi艂:
- P贸jd臋 tylko zabra膰 swoje rzeczy i ju偶 mnie nie zobaczycie wi臋cej.
Niestety nie spe艂ni艂 tej obietnicy, albowiem gdy tylko pr贸bowa艂 wsta膰, b贸l uderzy艂 ze zwielokrotniona si艂膮 i Marco pad艂 nieprzytomny na pod艂og臋.
Kiedy w ko艅cu si臋 ockn膮艂 by艂o zbyt ciemno 偶eby si臋 zorientowa膰 gdzie w艂a艣ciwie si臋 znajduje. Ostro偶nie pomaca艂 w ko艂o. Mia艂 wra偶enie, 偶e zna to otoczenie.
- Nie ruszaj si臋 – us艂ysza艂 nagle spokojny g艂os i a偶 drgn膮艂 – bo inaczej ca艂a robota Mimi p贸jdzie na marne.
- Ma艂y? – zdumia艂 si臋.
W tym momencie zapali艂o si臋 艣wiat艂o o艣wietlaj膮c siedz膮ca przy 艂贸偶ku posta膰. To faktycznie by艂 Ma艂y.
- Gdzie ja jestem?
- Wci膮偶 z nami – odpar艂 ch艂opak.
- Ale dlaczego? My艣la艂em, 偶e nie b臋dziecie mnie chcieli jak poznacie prawd臋. Chyba 偶e chcecie mnie wysadzi膰 jak tylko dojd臋 troch臋 do siebie.
- My艣lenie nie jest raczej twoj膮 mocn膮 stron膮 – stwierdzi艂 zgry藕liwie Ma艂y, lecz mimo to Marco nie obruszy艂 si臋 na niego. – Nie zamierzamy ci臋 wyrzuca膰, jednak dobrze jest zna膰 reszt臋 za艂ogi je艣li si臋 ma jej powierzy膰 w艂asne 偶ycie. A je艣li chodzi o koszmary… Nadejdzie czas kiedy przestan膮 ci臋 dr臋czy膰. Jednak lepiej jest je艣li masz przy sobie kogo艣, kto b臋dzie m贸g艂 je z tob膮 dzieli膰.
Marco zdumia艂 si臋. Jak do tej pory by艂a to najd艂u偶sza wypowied藕 jak膮 us艂ysza艂 od Ma艂ego i nie by艂o w niej ani grama z艂o艣liwo艣ci.
- Nie mam nikogo. – Nie wiedzie膰 czemu nagle poczu艂 potrzeb臋 wyrzucenia z siebie paru problem贸w. – Po tym jak mnie wydalono z Igor贸w odwr贸cili si臋 ode mnie wszyscy, nawet w艂asna rodzina. Oni nie wiedzieli jakie to naprawd臋 偶ycie jest, widzieli tylko to, co mieli widzie膰, wi臋c takie co艣 by艂o dla nich ha艅b膮. Nie chcieli mie膰 ze mn膮 wi臋cej do czynienia.
- Dlatego zdecydowa艂e艣 si臋 zosta膰 najemnikiem, cz艂owiekiem bez domu, bez korzeni?
- Dok艂adnie – odpar艂 Marco zrezygnowanym g艂osem. – Bez rodziny, bez b贸lu, bez niczego.
Ma艂y nic nie odpowiedzia艂, tylko wsta艂 i podszed艂 do drzwi.
- S艂usznie post膮pi艂e艣 z tym dupkiem – doda艂 odwracaj膮c si臋. – A rodzina to nie tylko wi臋zy krwi, ale tak偶e ci, kt贸rzy kochaj膮 ci臋 bez wzgl臋du na twoje wady, Marco. – I wyszed艂 bez po偶egnania.
Min臋艂a dobra chwila zanim do Marco dotar艂 sens ostatniej wypowiedzi ch艂opaka. I zrobi艂o mu si臋 gor膮co. Powiedzia艂 do niego po imieniu, czy to wi臋c oznacza艂o, 偶e go w ko艅cu zaakceptowa艂?