Pies 2
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 23 2016 20:15:24


Kiedy si臋 ockn膮艂 nie wiedzia艂 gdzie si臋 znajduje. Widzia艂 jedynie co艣 jakby kamienne sklepienie. Czu艂, 偶e le偶y, pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰, lecz czyje艣 r臋ce go powstrzyma艂y.
- Le偶 spokojnie inaczej rana znowu si臋 otworzy i ca艂a moja praca p贸jdzie na marne – us艂ysza艂 spokojny glos. Z trudem otworzy艂 oczy i zobaczy艂…
- Ksantu – wyszepta艂 zdziwiony.
- Le偶 spokojnie – powt贸rzy艂 bia艂ow艂osy.
- Co si臋…
- Zosta艂e艣 ugodzony no偶em w brzuch. Albanu my艣la艂, 偶e ci臋 zabi艂, bo zabra艂 wszystkie twoje rzeczy i konia. Zosta艂 tylko ten n贸偶. – W zasi臋gu wzroku Jarvis pojawi艂 si臋 n贸偶, kt贸ry wcze艣niej da艂 Ksantu by oprawi艂 zaj膮ce.
- Ale jak… dlaczego mi pomog艂e艣?
- Gdy dobrze traktujesz zwierz臋, ono zwykle odwdzi臋cza si臋 pewnego rodzaju przywi膮zaniem i wdzi臋czno艣ci膮.
- Ja zawsze dobrze traktowa艂em wszystkie swoje zwierz臋ta.
- I tylko dlatego jeszcze 偶yjesz – odpar艂 spokojnie Ksantu.
- Ale ty nie jeste艣 zwierz臋ciem – zaprotestowa艂 Jarvis – jeste艣 cz艂owiekiem.
- Mo偶e zas艂u偶y艂em na traktowanie jak pies… - stwierdzi艂 cicho Ksantu.
- Jak to?
Bia艂ow艂osy nie odpowiedzia艂, tylko podszed艂 do pal膮cego si臋 w pobli偶u ognia i zdj膮艂 z prowizorycznego rusztu niewielki kocio艂ek. Ostro偶nie przela艂 z niego co艣 do kubka kt贸ry podni贸s艂 z ziemi i zacz膮艂 intensywnie dmucha膰 na zawarto艣膰 kubka.
- Gdzie jeste艣my? – zapyta艂 Jarvis.
- Dzie艅 drogi od tamtego obozowiska znalaz艂em niewielkie jaskinie – odpar艂 Ksantu nie przestaj膮c dmucha膰.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e ci膮gn膮艂e艣 mnie tutaj przez ca艂y dzie艅?
- Nie mia艂em innego wyj艣cia. Albanu zabra艂 wszystko, nawet namiot. Jakim艣 cudem przegapi艂 tylko ten kocio艂ek i kubek. Zanosi艂o si臋 na burz臋, wi臋c musia艂em znale藕膰 jakie艣 naturalne schronienie albo zniszczy膰 n贸偶, pr贸buj膮c z ga艂臋zi skleci膰 jaki艣 sza艂as. Wypij to. – Podszed艂 do Jarvisa i podni贸s艂 mu g艂ow臋, lecz ten nie przyj膮艂 podsuwanego mu pod usta napoju. – Jak bym chcia艂 ci臋 otru膰, to bym ci臋 nie ratowa艂 – stwierdzi艂 jakby czyta艂 w my艣lach rannego.
Dopiero po tych s艂owach Jarvis ostro偶nie wypi艂 艂yk napoju i skrzywi艂 si臋 na ohydny smak.
- To zio艂a. Pomog膮 w gojeniu rany.
- Dzi臋kuj臋 – wyszepta艂 Jarvis, kiedy ju偶 le偶a艂, a Ksantu usiad艂 przy ognisku. – Jak d艂ugo by艂em nieprzytomny?
- Dwa dni by艂e艣 na granicy 艣mierci – odpowiedzia艂 Ksantu.
- Jednego nie rozumiem. Je艣li uwa偶asz, 偶e zas艂ugujesz na traktowanie jak pies, to dlaczego nie wr贸ci艂e艣 do Albanu?
- Teraz ty jeste艣 moim w艂a艣cicielem.
- A je艣li nie b臋d臋 ci臋 traktowa艂 jak psa, to co wtedy? Odejdziesz?
- Je艣li to mi jest pisane…
- Skoro teraz odzywasz si臋, to mo偶e powiesz mi jak masz na imi臋?
- Ksantu.
- To jest imi臋 kt贸re ja ci nada艂em. Chc臋 wiedzie膰 jak masz naprawd臋 na imi臋, jakie nosi艂e艣 wcze艣niej. Przecie偶 jakie艣 mia艂e艣, nie by艂e艣 wiecznie psem Albanu.
- Wed艂ug ciebie imi臋 co艣 znaczy?
- Nie – odpar艂 niepewnie Jarvis, nie wiedz膮c do czego zmierza rozm贸wca.
- Dlaczego wi臋c mamy przez ca艂e 偶ycie trzyma膰 si臋 jednego imienia? Poza tym… - umilk艂 na chwil臋 i zapatrzy艂 si臋 w ogie艅. - … nie pami臋tam wcze艣niejszego imienia. Tamto imi臋, tamto 偶ycie… to ju偶 min臋艂o, odesz艂o w zapomnienie.
- Ale dlaczego? – Jarvis nie ust臋powa艂.
- Tylko na to zas艂uguj臋 – mrukn膮艂 Ksantu i zgarbiwszy si臋 wpatrywa艂 si臋 w ogie艅. Jarvis zrozumia艂, 偶e ju偶 nie wyci膮gnie z niego nic wi臋cej. Przymkn膮艂 oczy skupiaj膮c si臋 na oddychaniu i ignorowaniu b贸lu.
- Chcesz co艣 zje艣膰? – G艂os Ksantu wyrwa艂 go z p贸艂snu w kt贸ry wpad艂 nie wiedzie膰 kiedy.
- Co? – zapyta艂 lekko zdezorientowany.
- Chcesz co艣 zje艣膰? – m臋偶czyzna powt贸rzy艂 pytanie.
- Te偶 jakie艣 paskudne zielsko na gojenie rany? – Sam nie wiedzia艂 czemu zakpi艂.
- Widz臋, 偶e wracasz do zdrowia, skoro sta膰 ci臋 na dowcipkowanie – stwierdzi艂 ca艂kiem powa偶nie Ksantu. – Niestety musz臋 ci臋 rozczarowa膰. To tylko kr贸lik.
- Nie m贸w, 偶e to tamte, kt贸re wtedy upolowa艂em.
- Tamte ju偶 dawno zjad艂em. Zastawi艂em wnyki i w艂a艣nie si臋 jeden z艂apa艂. Ale je艣li ci nie odpowiada, to zgodnie z 偶yczeniem, dostaniesz, jak to okre艣li艂e艣, paskudne zielsko.
- A nie, dzi臋ki, wol臋 kr贸lika.
Ksantu podszed艂 do ognia i z kocio艂ka wyci膮gn膮艂 na spory li艣膰 kawa艂ek mi臋sa. Po艂o偶y艂 go obok g艂owy Jarvisa i usiad艂 mo偶liwie jak najbli偶ej.
-Le偶 – powiedzia艂 widz膮c, 偶e ranny pr贸buje si臋 podnie艣膰 – inaczej rana znowu ci si臋 otworzy.
- To jak mam je艣膰? –Jarvis zirytowa艂 si臋.
Ksantu nie odpowiedzia艂, tylko oderwa艂 kawa艂ek mi臋sa i podsun膮艂 Jarvisowi pod usta.
- Nie ma innej mo偶liwo艣ci – stwierdzi艂 widz膮c zdumione spojrzenie najemnika. – Mam tylko ten kocio艂ek i kubek do picia. Je艣膰 trzeba palcami.
Jarvis odebra艂 mi臋so i wsadzi艂 sobie w usta. 呕u艂 przez chwil臋, wpatruj膮c si臋 w sklepienie jaskini.
- Dobre – stwierdzi艂 kiedy ju偶 prze艂kn膮艂. – Co doda艂e艣 do mi臋sa?
-Kilka zi贸艂.
- Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Najpierw mnie ci膮gn膮艂e艣 ca艂y dzie艅 do tej jaskini, a teraz… znasz si臋 na zio艂ach i leczniczych miksturach. Kim ty jeste艣?
- Tylko psem – odpar艂 spokojnie Ksantu podaj膮c Jarvisowi kolejny kawa艂ek mi臋sa.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzie膰? – zapyta艂 cicho Jarvis.
- Nie mog臋 ci powiedzie膰 czego艣, czego nie pami臋tam.
- Nie wierz臋, 偶e nie pami臋tasz, pr臋dzej, 偶e nie chcesz pami臋ta膰. Tylko dlaczego?
- Masz racj臋, nie chc臋 pami臋ta膰. I nie naciskaj, bo i tak nic si臋 nie dowiesz.
- Ju偶 wystarczy – stwierdzi艂 Jarvis, kiedy Ksantu podsun膮艂 mu pod usta kolejny kawa艂ek mi臋sa. – Ty zjedz reszt臋. Szkoda by by艂o 偶eby tak dobre mi臋so si臋 zmarnowa艂o.
Ksantu pos艂usznie zabra艂 si臋 za jedzenie, a Jarvis zamkn膮艂 oczy. Chwil臋 potem spa艂. Obudzi艂 si臋 jak zawsze, tu偶 po wschodzie s艂o艅ca. I poczu艂 dziwne ciep艂o i ci臋偶ar na w艂asnej piersi. Ostro偶nie pomaca艂 i stwierdzi艂, 偶e ten ci臋偶ar to czyja艣 r臋ka. Ostro偶nie przekr臋ci艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 艣pi膮c膮 twarz Ksantu. Po raz pierwszy widzia艂 go z tak bliska, 偶e niemal czu艂 jego spokojny oddech. Korzystaj膮c z tego, 偶e tamten jeszcze 艣pi postanowi艂 mu si臋 przyjrze膰 uwa偶nie. Twarz mia艂 m艂od膮 i, co zdziwi艂o Jarvisa, kompletnie bez zarostu. Wok贸艂 oczu drobniutka siateczka ledwo widocznych zmarszczek oznaczaj膮cych, 偶e kiedy艣 艣mia艂 si臋 du偶o. D艂ugie rz臋sy, kszta艂tny nos… gdyby nie wiedzia艂, 偶e to m臋偶czyzna, pomy艣la艂by 偶e ma przed sob膮 urodziw膮 kobiet臋. I serce zabi艂o mu dziwnie. Po raz pierwszy od tak wielu lat. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 chc膮c dotkn膮膰 jego twarzy lecz przestraszony szybko j膮 cofn膮艂, gdy Ksantu zmarszczy艂 brwi i sapn膮艂 ci臋偶ko. Ciekawe, co mu si臋 艣ni, pomy艣la艂 Jarvis. Chyba nic przyjemnego s膮dz膮c po minach jakie przybiera艂. W tym momencie Jarvis zapragn膮艂 zabra膰 to z艂o, co si臋 艣ni艂o Ksantu. Jednak wiedzia艂, 偶e nie mo偶e nic zrobi膰, bo gdy go obudzi, to Ksantu znowu b臋dzie tym nieprzyst臋pnym, ma艂om贸wnym facetem. Nie zrobi艂 wi臋c nic, tylko po艂o偶y艂 d艂o艅 na jego r臋ce i zamkn膮艂 oczy, pozwalaj膮c umys艂owi odp艂yn膮膰 w sen.
Kiedy si臋 obudzi艂 Ksantu ju偶 siedzia艂 przy ognisku. By艂 dziwnie zawiedziony nie czuj膮c ju偶 tego przyjemnego ciep艂a drugiego cia艂a. Westchn膮艂 rozczarowany. Ksantu musia艂 to zrozumie膰 opacznie, bo nagle podni贸s艂 si臋 i kucn膮艂 przy le偶膮cym.
- Rana ci臋 boli? – zapyta艂.
- Nie, ale chcia艂bym ju偶 wsta膰.
- Nie mo偶esz. Nie mia艂em czym owin膮膰 rany, wi臋c zio艂a tylko le偶膮 luzem. Jak si臋 ruszysz, to spadn膮 i rana si臋 nie zagoi.
- Trzeba by艂o podrze膰 moj膮 koszul臋. Poza tym musz臋 poszuka膰 jakiej艣 rzeki. Czuj臋, 偶e 艣mierdz臋. – Skrzywi艂 si臋.
- Wiem, ale musisz wytrzyma膰 jeszcze kilka dni, zanim rana nie zasklepi si臋 bardziej.
Jarvis tylko westchn膮艂, ale pos艂ucha艂.
Ksantu wr贸ci艂 na swoje miejsce przy ognisku, gdzie miesza艂 co艣 patykiem w kocio艂ku.
- Kolejne paskudztwo na ran臋? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- Jedzenie. W tej okolicy jest wyj膮tkowa obfito艣膰 zaj臋cy. Z艂apa艂em kilka we wnyki.
- Umiesz zastawia膰 wnyki, znasz si臋 na zio艂ach. Co jeszcze potrafisz? Sk膮d ty to potrafisz? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- Kto艣 mnie kiedy艣 nauczy艂. Nic wi臋cej nie umiem – odpar艂 Ksantu przestaj膮c miesza膰. – Nic nie umiem – doda艂 ciszej, zwieszaj膮c g艂ow臋. – Jestem tylko nikomu niepotrzebnym psem.
- Nieprawda! – odpar艂 impulsywnie Jarvis. – Nie jeste艣 niepotrzebny. Gdyby nie ty ja ju偶 bym dawno by艂 martwy. Jeste艣 mi potrzebny.
- Do czego? – Ksantu spojrza艂 na niego. – Rana ci si臋 zagoi i b臋dziesz m贸g艂 wr贸ci膰 do swojego 偶ycia, swoich spraw. Do czego ja ci jestem w nim potrzebny? Co ze mn膮 zrobisz? B臋dziesz mnie utrzymywa艂 ca艂e 偶ycie tylko po to by mnie mie膰? A mo偶e postanowisz zrobi膰 ze mnie taki u偶ytek jak Albanu? – Mimo i偶 w jego g艂osie by艂o pe艂no goryczy, to jednak m贸wi艂 cicho i spokojnie. – Czemu nic nie m贸wisz? Bo sam nie wiesz co powiedzie膰 – stwierdzi艂 i wstawszy wyszed艂 z jaskini.
- Ksantu! – krzykn膮艂 za nim Jarvis, lecz tamten nawet si臋 nie odwr贸ci艂. – Ksantu! – zawo艂a艂 jeszcze raz lecz nie otrzyma艂 odpowiedzi. Spr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰, lecz ostry b贸l w dole brzucha odebra艂 mu na chwil臋 zmys艂y. Skuli艂 si臋 czekaj膮c a偶 wzrok odzyska ostro艣膰. Wtedy ostro偶nie przekr臋ci艂 si臋 na bok i zacz膮艂 czo艂ga膰 w stron臋 najbli偶szej 艣ciany. Kiedy si臋 tam w ko艅cu znalaz艂 oddycha艂 z trudem a na czole i skroniach perli艂 si臋 pot. Brzuch pulsowa艂 t臋pym b贸lem. Przy艂o偶y艂 do niego r臋k臋 i poczu艂 co艣 mokrego. Spojrza艂 na ni膮 i zobaczy艂 krew. Lecz zignorowa艂 j膮. Dysz膮c ci臋偶ko i podpieraj膮c si臋 o 艣cian臋 podni贸s艂 si臋 najpierw do pozycji siedz膮cej, potem stan膮艂 na nogi. Chwil臋 sta艂 dysz膮c ci臋偶ko i opieraj膮c czo艂o o zimny kamie艅. W ko艅cu podpieraj膮c si臋 ruszy艂 powoli w stron臋 wyj艣cia.
- Ksantu! – zawo艂a艂 zdesperowany kiedy w ko艅cu wyszed艂 na 艣wiat艂o dzienne.
- Na bog贸w! Co ty robisz?! – zd膮偶y艂 jeszcze us艂ysze膰 wyra藕nie zdenerwowany g艂os zanim pad艂 zemdlony.
Kiedy w ko艅cu si臋 ockn膮艂, do jego uszu dotar艂 trzask pal膮cego si臋 ognia. Przekr臋ci艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 ogie艅, a przy nim siedz膮cego Ksantu. Odetchn膮艂 z ulg膮.
- Jeste艣 – stwierdzi艂 z ulg膮. S艂owa z trudem wychodzi艂y z ust, jednak mimo to bia艂ow艂osy us艂ysza艂. Podszed艂 i kucn膮wszy spoliczkowa艂 Jarvisa.
- Idioto! – wykrzykn膮艂. – Chcesz umrze膰?! Rana ci si臋 otworzy艂a, ledwo j膮 zatamowa艂em.
- Jeste艣 mi potrzebny – wyszepta艂.
- No pewnie, 偶e jestem – sarkn膮艂. – Kto艣 musi ci臋 pilnowa膰, inaczej sam si臋 zabijesz w艂asn膮 g艂upot膮.
Jarvis u艣miechn膮艂 si臋.
- Wi臋c pilnuj mnie, jak na dobrego psa przysta艂o – odpar艂 i przymkn膮艂 oczy.
- Masz gor膮czk臋 i bredzisz – us艂ysza艂 jeszcze zanim zapad艂 w sen.
Kiedy si臋 obudzi艂, Ksantu, jak zawsze, siedzia艂 przy ognisku. Jak tylko zobaczy艂, 偶e Jarvis ma otwarte oczy, podszed艂 i po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na czole.
- Gor膮czka spad艂a, to dobrze. Mo偶e tym razem powstrzymasz si臋 od idiotycznych zachowa艅? Nia艅czenie ci臋, gdy masz gor膮czk臋 i bredzisz, jest uci膮偶liwe.
- Dobry pies powinien trwa膰 przy swoim panu bez wzgl臋du na jego stan.
- Nawet pies mo偶e straci膰 cierpliwo艣膰 – odpar艂 Ksantu ch艂odno i wr贸ci艂 do ogniska.
- Mo偶e jednak opowiesz mi co艣 o sobie?
- Jestem twoim psem, moim poprzednim w艂a艣cicielem by艂 Albanu. Koniec opowie艣ci – odpar艂 Ksantu nie przestaj膮c wpatrywa膰 si臋 w ogie艅.
- Nie o tak膮 opowie艣膰 mi chodzi艂o. - Westchn膮艂 Jarvis.. – Ka偶dy kupuj膮c psa by艂by zainteresowany jego rodowodem.
W ko艅cu Ksantu spojrza艂 na rannego.
- Po co dr膮偶ysz ten temat? Powiedzia艂em, 偶e nie chc臋 pami臋ta膰 wcze艣niejszego 偶ycia.
- Niech ci b臋dzie – odpar艂 Jarvis. – A co艣 innego mo偶esz mi powiedzie膰?
- Co takiego?
- Jak ci si臋 uda艂o uciec przed tym… - zmi膮艂 w ustach s艂owo, kt贸re a偶 mu si臋 cisn臋艂o na wspomnienie dawnego towarzysza podr贸偶y.
- Oni byli zbyt g艂o艣ni. Kiedy my艣leli, 偶e nie 偶yjesz Albanu chcia艂 odzyska膰 swoj膮 zabawk臋, wi臋c dar艂 si臋 na pozosta艂ych, 偶e maj膮 mnie szuka膰. Na szcz臋艣cie nie zd膮偶y艂em jeszcze rozpali膰 ognia, wi臋c nie byli w stanie mnie namierzy膰. To mieszczuchy, kt贸re nie potrafi膮 odr贸偶ni膰 tropu zaj膮ca od g贸wna nied藕wiedzia – prychn膮艂 lekcewa偶膮co. – Jak tylko ich us艂ysza艂em, wdrapa艂em si臋 na drzewo i czeka艂em. Do艣膰 szybko stracili cierpliwo艣膰 i odjechali. Dzi臋ki temu zd膮偶y艂em ci臋 uratowa膰.
- Dobra psina – zakpi艂 Jarvis, lecz Ksantu nie podj膮艂 zaczepki.
Zaj臋艂o cztery kolejne dni zanim rana Jarvisa zagoi艂a si臋 na tyle by m贸g艂 wstawa膰.
- W ko艅cu – westchn膮艂, kiedy ju偶 bez uszczerbku dla zdrowia m贸g艂 sta膰 na w艂asnych nogach. – Jeszcze nigdy mi si臋 tak nie nudzi艂o. Musimy dalej ruszy膰.
- Dok膮d? – zainteresowa艂 si臋 Ksantu mieszaj膮c w kocio艂ku potrawk臋 z kolejnego zaj膮ca.
- Znale藕膰 tego skurwysyna – warkn膮艂 najemnik – i odebra膰 co moje.
- On ju偶 tego nie ma.
- Sk膮d wiesz?
- Oni szybko spieni臋偶ali zdobyte fanty. No chyba, 偶e co艣 przypad艂o kt贸remu艣 z nich do gustu, to sobie zatrzymywali. Ale te偶 si臋 zbytnio do tego nie przywi膮zywali. Si臋 zniszczy艂o, albo zgubili, to przechodzili nad tym do porz膮dku dziennego, bo wiedzieli, ze pr臋dzej czy p贸藕niej zdob臋d膮 nowe.
Jarvis zakl膮艂 wyra藕nie rozdra偶niony.
- Je艣li wszystko spieni臋偶yli, to b臋dzie problem.
- Ano b臋dzie – odpar艂 wr臋cz flegmatycznie Ksantu. – tym bardziej, 偶e troch臋 nam zajmie zanim ich dogonimy na pieszo, z nie do ko艅ca wygojon膮 ran膮… Ej, uspok贸j si臋, bo znowu naruszysz ran臋! – wykrzykn膮艂 wyra藕nie zaniepokojony widz膮c, 偶e Jarvis zaczyna coraz bardziej si臋 denerwowa膰 i chodzi膰 tam i z powrotem.
- Zajebie skurwysyna – w ko艅cu warkn膮艂 i usiad艂a swoim prowizorycznym pos艂aniu. – B臋d臋 musia艂 najpierw wzi膮膰 kilka kiepskich zlece艅, by chocia偶 konia kupi膰. I jakie艣 ciuchy dla ciebie. – Ksantu wci膮偶 nosi艂 na sobie ubranie, kt贸re da艂 mu Jarvis.
- Mn膮 si臋 nie przejmuj – stwierdzi艂 Ksantu. Jarvis nic nie odpowiedzia艂 tylko popatrzy艂 na niego jako艣 tak dziwnie.
- Dobra, nie ma sensu d艂u偶ej tu siedzie膰 – stwierdzi艂 najemnik. – Nawet je艣li niewiele dzisiaj przejdziemy, to i tak b臋dzie to wi臋cej ni偶 gdyby艣my mieli tu ca艂y czas siedzie膰.
- Dok膮d wi臋c idziemy? – zainteresowa艂 si臋 Ksantu zbieraj膮c le偶膮ce na ziemi zaj臋cze sk贸rki.
- Na pocz膮tek do Styles. – Jarvis wyszed艂 z jaskini. Ksantu zagasi艂 ogie艅 piachem i ruszy艂 za swoim panem.
Tak jak przewidzia艂 Jarvis, nie zaszli za daleko. Najemnik szed艂 du偶o wolniej ni偶 normalnie i co jaki艣 czas chwyta艂 si臋 za brzuch krzywi膮c przy tym. Nic jednak nie m贸wi艂, wi臋c Ksantu nie narzuca艂 si臋 z zio艂ami, kt贸re zd膮偶y艂 zebra膰 opiekuj膮c si臋 nieprzytomnym Jarvisem. Kiedy s艂o艅ce ju偶 zasz艂o za horyzontem postanowili zatrzyma膰 si臋 w lesie, w miejscu, gdzie ro艣linno艣膰 by艂a do艣膰 g臋sta. Jarvis ci臋偶ko usiad艂 pod jednym z drzew, a Ksantu zacz膮艂 zbiera膰 chrust na ogie艅. Najemnik bez s艂owa patrzy艂 jak jego towarzysz wprawnie rozpala ogie艅 u偶ywaj膮c zaledwie dw贸ch kawa艂k贸w drewna.
- Nie藕le ci to posz艂o – stwierdzi艂 z podziwem Jarvis kiedy ju偶 ogie艅 si臋 pali艂 i nie istnia艂o ryzyko, 偶e zga艣nie.
- Mia艂em okazj臋 si臋 nauczy膰 – stwierdzi艂 lakonicznie Ksantu, po czym ruszy艂 znowu w las. Chwil臋 potem Jarvis us艂ysza艂 w pobli偶y dziwne trzaski. Zanim zd膮偶y艂 si臋 podnie艣膰 i zorientowa膰 w sytuacji, Ksantu wr贸ci艂 do niego ci膮gn膮c dwie ogromne ga艂臋zie. Wida膰 by艂o, 偶e ich do艣膰 grube konary zosta艂y u艂amane ze spor膮 si艂膮. Zostawi艂 ga艂臋zie na ziemi i poszed艂 znowu w las. Zaj臋艂o mu to troch臋 d艂u偶ej ni偶 wcze艣niej, ale znowu wr贸ci艂 ci膮gn膮c dwie roz艂o偶yste ga艂臋zie jakiego艣 drzewa li艣ciastego. Pomagaj膮c sobie no偶em zacz膮艂 od艂amywa膰 mniejsze ga艂膮zki i rzuca膰 je w jedno miejsce. Ogo艂ocone kompletnie g艂贸wne konary do艂o偶y艂 do ognia, a mniejsze ga艂膮zki porozk艂ada艂 tworz膮c co艣 w rodzaju wy艣ci贸艂ki.
- Niezbyt to komfortowe 艂o偶e, ale przynajmniej b臋dzie ci ciep艂o – stwierdzi艂 kiedy ju偶 sko艅czy艂. – Po艂贸偶 si臋, zobacz臋 ran臋.
Jarvis pos艂usznie przeni贸s艂 si臋 na to prowizoryczne pos艂anie jednocze艣nie ods艂aniaj膮c brzuch. Rana by艂a zaczerwieniona, a ka偶de jej dotkni臋cie wywo艂ywa艂o niezamierzone drgni臋cie z b贸lu, lecz opr贸cz tego wszystko by艂o z ni膮 w porz膮dku.
- Jest dobrze – stwierdzi艂 Ksantu, po czym poszed艂 do艂o偶y膰 do ognia. Kiedy sko艅czy艂, po艂o偶y艂 si臋 na ziemi i zamkn膮艂 oczy.
- Czemu nie przyjdziesz na li艣cie? – zapyta艂 Jarvis.
- Tu jest odpowiednie miejsce dla mnie – odpar艂 Ksantu. Jarvis nie mia艂 si艂y ju偶 z nim dyskutowa膰. Stwierdzi艂 tylko cicho:
- Uparty z ciebie pies. – Nie by艂 pewny czy Ksantu us艂ysza艂, ale nie zareagowa艂 na zaczepk臋, czy te偶 mo偶e ju偶 spa艂.
Kiedy Jarvis w ko艅cu si臋 obudzi艂, s艂o艅ce sta艂o ju偶 wysoko. Rozejrza艂 si臋, ale Ksantu nigdzie nie by艂o, za to ogie艅 wci膮偶 si臋 pali艂, a nad nim wisia艂 kocio艂ek. Troch臋 go to uspokoi艂o, bo oznacza艂o, 偶e jego towarzysz jest gdzie艣 w pobli偶u. Ostro偶nie podni贸s艂 si臋 i podszed艂 zajrze膰 do kocio艂ka.
- To je偶 – us艂ysza艂 nagle gdy grzeba艂 w zawarto艣ci pr贸buj膮c rozpozna膰 potraw臋. Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Ksantu trzymaj膮cego przy piersiach tobo艂ek zrobiony z w艂asnej koszuli. – Zastawi艂em w nocy wnyki, niestety z艂apa艂 si臋 tylko je偶, wi臋c 艣niadanie b臋dzie troch臋 ubogie. Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko zjedzeniu je偶a?
- Szczerze m贸wi膮c nie mia艂em jeszcze okazji.
- Te偶 b臋d臋 jad艂 pierwszy raz. Na wszelki wypadek nazbiera艂em troch臋 jag贸d. – Rozwin膮艂 tobo艂ek by pokaza膰 jego zawarto艣膰.
- Mo偶esz mi powiedzie膰 jedn膮 rzecz? – zapyta艂 Jarvis kiedy siedzieli nad mi臋sem.
- Co takiego?
- Kiedy twoim w艂a艣cicielem by艂 Albanu, w og贸le si臋 nie odzywa艂e艣, a ze mn膮 normalnie rozmawiasz. Czemu tak?
- Ju偶 ci powiedzia艂em, jak traktujesz zwierz臋, tak i ono ci si臋 odwdzi臋cza. Albanu u偶ywa艂 mnie tylko do jednego, nie troszcz膮c si臋 czy mam co je艣膰 czy nie. Nie widzia艂 we mnie cz艂owieka.
- Szczerze m贸wi膮c ja te偶 nie bardzo si臋 troszcz臋 – westchn膮艂 Jarvis.
- Nie z w艂asnej winy. Idziemy dalej czy wolisz zosta膰 tu przynajmniej przez jeden dzie艅? – Ksantu szybko zmieni艂 temat.
- Dlaczego mieliby艣my zosta膰? – zdumia艂 si臋 Jarvis.
- Si艂y ci jeszcze w pe艂ni nie wr贸ci艂y, wsta艂e艣 dzisiaj p贸藕niej ni偶 zwykle.
- Widocznie wczorajszy marsz nie藕le mnie wym臋czy艂.
- Dlatego w艂a艣nie pytam, czy chcesz zosta膰 tu jeszcze kilka dni a偶 nabierzesz wi臋cej si艂.
- Nie ma mowy! Do艣膰 mam bezczynnego siedzenia.
- Wi臋c mo偶emy ju偶 i艣膰?
- Tak.
Szybko doko艅czyli posi艂ek, Ksantu zagasi艂 ogie艅 i ruszyli w dalsz膮 drog臋.
Dotarcie do Styles zaj臋艂o im kolejne pi臋膰 dni. Na szcz臋艣cie pogoda by艂 艂adna, 偶adnej chmury deszczowej na niebie, wi臋c przynajmniej nie mieli problemu z noclegiem. Na pierwszym postoju we wnyki zastawione wieczorem przez Ksantu z艂apa艂 si臋 zaj膮c. Jarvis wykorzysta艂 jego jelita by sporz膮dzi膰 ci臋ciw臋 do 艂uku, kt贸ry struga艂 w czasie drogi. Dzi臋ki temu ju偶 nast臋pnego dnia m贸g艂 ustrzeli膰 niewielk膮 sarn臋. Niestety rana wci膮偶 jeszcze przypomina艂a o sobie i kiedy w ko艅cu dotar艂 z mi臋siwem do obozowiska by艂 tak wyko艅czony, 偶e momentalnie zasn膮艂, ignoruj膮c posi艂ek.
Przebudzi艂 si臋 w nocy.
- A ty czemu jeszcze nie 艣pisz? – zdumia艂 si臋 widz膮c Ksantu siedz膮cego przy ogniu.
- Mi臋sa trzeba pilnowa膰 – mrukn膮艂 tamten. – Chcesz zje艣膰?
- Nie, dzi臋ki. Wol臋 rano.
- Wi臋c 艣pij dalej.
- A ty?
- Jak tylko mi臋so si臋 upiecze.
- No dobrze, tylko nie za d艂ugo – stwierdzi艂 Jarvis po czym po艂o偶y艂 si臋 dalej spa膰.
Kiedy wsta艂 rano Ksantu wci膮偶 siedzia艂 przy ogniu, jednak sarna ju偶 nie piek艂a si臋. Bia艂ow艂osy wygl膮da艂 na wyra藕nie zm臋czonego: by艂 milcz膮cy, jakby zamy艣lony i mia艂 podkr膮偶one oczy.
- Spa艂e艣? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- Tak – odpar艂. Jarvis wiedzia艂, ze to k艂amstwo, ale ju偶 nie chcia艂 wdawa膰 si臋 z nim w dyskusj臋, bo wiedzia艂, 偶e nie przyniesie to 偶adnego efektu. Zamiast tego stwierdzi艂: - Chyba zostaniemy tu jeszcze jeden dzie艅. – Ksantu spojrza艂 na niego uwa偶nie. – To latanie po lesie za sarn膮 troch臋 nadwyr臋偶y艂o mi ran臋.
Ksantu bez s艂owa podszed艂 do niego i podni贸s艂 koszul臋.
- Po艂贸偶 si臋, przygotuj臋 zio艂a – powiedzia艂 i ruszy艂 w las.
Jarvis u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem i pos艂usznie po艂o偶y艂 si臋 na pos艂aniu. Zanim Ksantu wr贸ci艂 z zio艂ami, zd膮偶y艂 jeszcze, sycz膮c i krzywi膮c si臋, par臋 razy przejecha膰 paznokciami po bli藕nie, dra偶ni膮c j膮, 偶e zacz臋艂a pulsowa膰 i odzywa膰 si臋 przy ka偶dym oddechu. Pojawi艂o si臋 nawet kilka kropel krwi barwi膮c koszul臋.
- Tylko nie ruszaj si臋 – powiedzia艂 Ksantu kiedy ju偶 na艂o偶y艂 zio艂a. – Pod wiecz贸r je zmieni臋, do rana powinno by膰 lepiej. – Jarvis pos艂usznie skin膮艂 g艂ow膮. – Mi臋sa chcesz zimnego czy 艣wie偶o upieczonego?
- Mo偶e by膰 zimne.
Ksantu poda艂 Jarvisowi kilka pask贸w uw臋dzonego mi臋sa. Najemnik zacz膮艂 powoli 偶u膰.
- Dostan臋 jeszcze? – zapyta艂, ale nie otrzyma艂 odpowiedzi. Spojrza艂 wi臋c w stron臋 Ksantu i zobaczy艂, ze tamten 艣pi w pobli偶u ogniska. Na szcz臋艣cie niedaleko le偶a艂a na li艣ciach g贸ra upieczonego i pokrojonego na mniejsze kawa艂ki mi臋sa. Pilnuj膮c by li艣cie nie spad艂y z rany si臋gn膮艂 po kilka i po艂o偶y艂 si臋 z powrotem. Po raz pierwszy w 偶yciu nie krzywi艂 si臋, 偶e nie ma co robi膰. S艂o艅ce przyjemnie 艣wieci艂o, wiatr owiewa艂 delikatnie twarz, by艂o mu wyj膮tkowo przyjemnie. I nawet na chwile zapomnia艂 dok膮d i po co w臋druje. Zamkn膮艂 oczy poddaj膮c si臋 rozleniwieniu. Jednak wkr贸tce zacz臋艂o go to nu偶y膰. Nadszed艂 w艂a艣nie wiecz贸r, a ga艂臋zie w ognisku niemal si臋 ju偶 wypali艂y. Spojrza艂 w stron臋 Ksantu, kt贸ry wci膮偶 spa艂. Wsta艂 wi臋c i poszed艂 do lasu nazbiera膰 ga艂臋zi, by ognisko nie zgas艂o przez noc, daj膮c im ciep艂o. Kursowa艂 par臋 razy z obozowiska do lasu, a偶 uzna艂, 偶e przyni贸s艂 dosy膰. Wrzuci艂 wszystko do ognia i po艂o偶y艂 si臋 spa膰.
Dalsza droga do Styles odby艂a si臋 ju偶 bez wi臋kszych zak艂贸ce艅. Na szcz臋艣cie mi臋sa sarny starczy艂o im na ca艂膮 drog臋, wi臋c Jarvis nie musia艂 si臋 nadwyr臋偶a膰 polowaniem. Pi膮tego dnia, kiedy mury miasta majaczy艂y ju偶 w oddali, natkn臋li si臋 na niewielk膮 rzeczk臋.
- Nareszcie – westchn膮艂 z ulg膮 Jarvis. – Ju偶 tak 艣mierdz臋, 偶e nawet sam nie czuj臋.
Rozebra艂 si臋 i wszed艂 do rzeczki. Woda si臋ga艂a zaledwie do 艂ydek, wi臋c mia艂 troch臋 problemu z porz膮dnym umyciem si臋, ale jako艣 mu si臋 w ko艅cu uda艂o. W tym samym czasie Ksantu u偶ywaj膮c jakiego艣 korzenia wypra艂 ich ubrania.
- Chyba b臋dziemy musieli poczeka膰 tu a偶 nam ubrania wyschn膮 – stwierdzi艂 Jarvis kiedy ju偶 umyci siedzieli nad brzegiem rzeczki, w pobli偶u roz艂o偶onych ubra艅.
- S艂o艅ce mocno 艣wieci, wi臋c powinny szybko wyschn膮膰. Przy odrobinie szcz臋艣cia powinni艣my dotrze膰 do miasta pod wiecz贸r.
- Co b臋dziesz robi艂 jak ju偶 tam dotrzemy? – zainteresowa艂 si臋 Jarvis.
- B臋d臋 szed艂 za moim w艂a艣cicielem.
Jarvis skrzywi艂 si臋, na szcz臋艣cie Ksantu nie zauwa偶y艂 tego siedz膮c z zamkni臋tymi oczami.
- A je艣li tw贸j w艂a艣ciciel ci臋 odp臋dzi? Powie, ze masz i艣膰 precz, bo ju偶 ci臋 nie chce?
- Wtedy zdechn臋 jako bezdomny pies – odpar艂 Ksantu po czym odwr贸ci艂 si臋 plecami do Jarvisa uznaj膮c temat za zako艅czony.
Zgodnie z przewidywaniami ubrania wysch艂y do艣膰 szybko, a do miasta zd膮偶yli dotrze膰 tu偶 przed wieczornym zamkni臋ciem bram.
Mimo i偶 pora by艂a ju偶 do艣膰 p贸藕na, 偶ycie w mie艣cie jeszcze nie zamar艂o. Po ulicach kr臋ci艂o si臋 sporo ludzi, wi臋c bez trudu znale藕li g艂贸wn膮 karczm臋.
- Mam par臋 sk贸r – powiedzia艂 Jarvis do karczmarza kiedy w ko艅cu uda艂o mu si臋 dopcha膰 do szynkwasu. – Gdzie m贸g艂bym je sprzeda膰?
- Garbarz ju偶 zamkn膮艂 zak艂ad, ale mo偶e go tu znajdziecie. Po robocie cz臋sto tu przesiaduje.
- A jak go poznam?
- Karmin! – wrzasn膮艂 karczmarz w g艂膮b kuchni. Sekund臋 potem wychyn膮艂 stamt膮d drobny, niemi艂osiernie umorusany czarnow艂osy ch艂opaczek. – Sprawd藕 czy Feramin ju偶 przyszed艂.
Ch艂opaczek tylko skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂. – Co艣 poda膰?
- Dwa piwa.
- Jedno – poprawi艂 szybko Ksantu.
Zanim Jarvis zd膮偶y艂 wyko艅czy膰 kufel wr贸ci艂 ch艂opaczek melduj膮c karczmarzowi, 偶e garbarz ju偶 jest, ale nie nadaje si臋 do rozmowy. Jarvis j臋kn膮艂.
- A kto艣 inny? Musz臋 te sk贸ry sprzeda膰 dzisiaj.
- Mo偶na spr贸bowa膰 u ku艣nierza, ale on rzadko kiedy bierze od obcych, woli ju偶 wyprawione od Feramina. Mo偶na tez u p艂atnerza, ale on zwykle zani偶a ceny, bo potem jeszcze musi odda膰 do Feramina do wygarbowania.
- A gdzie znajd臋 tego ku艣nierza? Te偶 tutaj?
- O tej porze powinien jeszcze pracowa膰. Druga w lewo od g艂贸wnej, na samym ko艅cu.
- Ksantu, id藕 ze sk贸rami, ja tu poczekam. Jeszcze jedno piwo – rzuci艂 do karczmarza.
Ksantu skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z karczmy. Bez problemu znalaz艂 warsztat ku艣nierza, z kt贸rego dochodzi艂y odg艂osy pracy. Zastuka艂 w drzwi, a gdy nikt nie odpowiedzia艂, wszed艂.
Znalaz艂 si臋 na sporym dziedzi艅cu z mn贸stwem maszyn
- Czego tu chcesz? – zawarcza艂 na niego przechodz膮cy w艂a艣nie czeladnik z nar臋czem sk贸r.
- Szukam ku艣nierza, mam par臋 sk贸r do sprzedania.
Czeladnik popatrzy艂 na niego nieufnie, w ko艅cu skin膮艂 g艂ow膮 i ruszy艂 przed siebie. Lawiruj膮c mi臋dzy maszynami i kr臋c膮cymi si臋 wsz臋dzie lud藕mi zaprowadzi艂 Ksantu do niskiego budynku.
- Panie w艂a艣cicielu! – wykrzykn膮艂 przewodnik.
- Co jest? – odpowiedzia艂 kto艣 z g艂臋bi pomieszczenia.
- Klient przyszed艂, sk贸ry chce sprzeda膰.
W tym momencie zza 艣ciany oddzielaj膮cej wej艣cie od niewielkiego schowka zas艂oni臋tego materia艂ow膮 kotar膮 wyszed艂 wysoki i strasznie chudy m臋偶czyzna. Widz膮c go czeladnik zmy艂 si臋.
- Jestem Hercen, ku艣nierz. To ty chcesz sprzeda膰 sk贸ry? – Ksantu skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮.
- W zasadzie nie kupuj臋 sk贸r z nieznanego 藕r贸d艂a.
- A nie da艂oby rady zrobi膰 wyj膮tku? M贸j pan zosta艂 okradziony w podr贸偶y, ledwo z 偶yciem uszed艂. Potrzebuje pieni臋dzy by kupi膰 konia na powr贸t do domu. Tylko te sk贸ry mamy. Nie s膮 kradzione, uczciwie z艂apane zaj膮ce i kr贸liki. I jedna sarna.
Ku艣nierz przez chwil臋 my艣la艂, a偶 w ko艅cu powiedzia艂:
- Poka偶 te sk贸ry.
Ksantu rozwin膮艂 na ziemi trzymany do tej pory na plecach tobo艂ek z sarniej sk贸ry.
Ku艣nierz kucn膮艂 i zacz膮艂 uwa偶nie ogl膮da膰 towar.
- Widz臋, 偶e kto艣 fachowo zabezpieczy艂 je przez zgniciem – stwierdzi艂 po chwili, po czym pow膮cha艂. – Czym to? Nie poznaj臋 zapachu.
- Sabielnik i nanercz.
- Stara garbarska metoda – mrukn膮艂 ku艣nierz – ma艂o kto ju偶 j膮 pami臋ta. Wszyscy teraz u偶ywaj膮 siarki z sadz膮 i r贸偶nych innych 艣wi艅stw.
- Niestety tylko to mia艂em pod r臋k膮 – powiedzia艂 przepraszaj膮co Ksantu.
- Ty艣 to wyprawi艂? – Ku艣nierz spojrza艂 zdumiony na rozm贸wc臋. – Za m艂ody艣 by zna膰 t膮 metod臋.
- Mia艂em dobrego nauczyciela.
- Zaiste, dobry on.
- Ju偶 nie 偶yje – odpar艂 ze smutkiem Ksantu.
- Szkoda. – W g艂osie ku艣nierza s艂ycha膰 by艂o dziwn膮 t臋sknot臋. – Pami臋tam czasy kiedy tylko tak wyprawiano sk贸ry. To by艂y dobre sk贸ry, a teraz… - doda艂 cicho wodz膮c r臋k膮 po futerkach. – Normalnie da艂bym ci za nie sto tercyn贸w, ale 偶e艣 je dobrze przygotowa艂, wi臋c dam ci dwie艣cie.
- A za ile tu kupi臋 konia?
- Z rynsztunkiem powiniene艣 da膰 jakie艣 sto dwadzie艣cia, sto pi臋膰dziesi膮t. Ale je艣li szepniesz kowalowi ode mnie s艂owo, to policzy ci tylko sto.
- A jakie to s艂owo? – zainteresowa艂 si臋 Ksantu.
- Daj mu koby艂臋, smarku zafajdany.
- „Daj mu koby艂臋, smarku zafajdany”? – upewni艂 si臋 Ksantu. – Do艣膰 dziwne to s艂owo.
Ku艣nierz u艣miechn膮艂 si臋 rozbawiony.
- Ale kowal zrozumie.
- Dzi臋kuj臋. – Ksantu sk艂oni艂 si臋 i zainkasowawszy zap艂at臋 wyszed艂 z warsztatu. Wr贸ci艂 do gospody, gdzie Jarvis z niecierpliwo艣ci膮 wyczekiwa艂 jego powrotu przy kolejnym kuflu piwa. Odetchn膮艂 z ulg膮, gdy w ko艅cu Ksantu stan膮艂 przed nim.
- I jak, uda艂o ci si臋? – zapyta艂 z niepokojem. Niestety twarz Ksantu pozostawa艂 kamienna, jak zawsze, wi臋c nie m贸g艂 z niej wyczyta膰, czy us艂yszy, 偶e wszystko sprzedane, czy te偶, 偶e nikt nie chcia艂 sk贸r.
Ksantu skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮, na co Jarvis odetchn膮艂 z wyra藕n膮 ulg膮.
- Id藕 wi臋c zam贸w co艣 do jedzenia dla nas obu i dowiedz si臋 czy b臋dzie szansa na jaki艣 nocleg.
Ksantu pos艂usznie poszed艂 do szynkwasu. Wr贸ci艂 po chwili nios膮c miski z paruj膮c膮 zawarto艣ci膮, do tego kolejny kufel piwa dla Jarvisa.
Kiedy zjedli, poszli do izby, za kt贸r膮 zap艂aci艂 Ksantu.
- Ale tu jest tylko jedno 艂贸偶ko – stwierdzi艂 Jarvis.
- Tylko tak膮 mieli, poza tym ja b臋d臋 spa艂 na pod艂odze.
Jarvis pr贸bowa艂 protestowa膰, ale Ksantu w og贸le go nie s艂ucha艂, k艂ad膮c si臋 na pod艂odze tu偶 pod oknem. Jarvis tylko westchn膮艂 i rozebrawszy si臋 po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku. Jednak nie m贸g艂 zasn膮膰. Przez ca艂y czas przed oczami pojawia艂 mu si臋 obraz Ksantu kul膮cego si臋 na pod艂odze i szcz臋kaj膮cego z臋bami. Sapn膮艂 zirytowany i wsta艂.
- Przynajmniej si臋 przykryj – mrukn膮艂 rzucaj膮c na le偶膮cego na pod艂odze towarzysza koc, kt贸ry wcze艣niej s艂u偶y艂 mu za przykrycie. Jak mo偶na by艂o si臋 spodziewa膰, Ksantu nic nie odpowiedzia艂, ale nie zdziwi艂o to Jarvisa, chocia偶 gdzie艣 w g艂臋bi duszy pojawi艂 si臋 偶al, 偶e m贸g艂by chocia偶 powiedzie膰 zwyk艂e „dzi臋kuj臋”. Wr贸ci艂 na 艂贸偶ko. Przykry艂 si臋 prze艣cierad艂em, kt贸re by艂o tak grube i twarde, ze spokojnie mog艂o s艂u偶y膰 za przykrycie. Tym razem nie mia艂 problem贸w z za艣ni臋ciem.