– O Dario, dobrze, że cię widzę – powiedział Daniel wchodząc do holu i zdejmując robocze rękawice. Miał na sobie stare poprzecierane jeansy, kalosze z cholewą po kolana i już wysłużoną flanelową koszulę w kratę. Wiele alf nie brało się za prace fizyczne, zostawiając wszystko na głowie innym, ale Daniel z Martinem nigdy się od tego nie odwracali. Jak trzeba było zakładali robocze ubrania i kopali rowy czy sadzili drzewka. Chociaż nawet to, rzadko się zdarzało, gdy byli zawaleni robotą papierkową. – Nawałnica poczyniła trochę szkód. Nie wiem, co z lasem i okolicami. Najpierw musimy sprzątnąć wszystko tutaj. Robert i Maks poszli na rekonesans, a tobie zostały poł...
– Południowe strony. Właśnie idę poszukać kaloszy i zajmę się tym.
– Świetnie. Jak w ogóle się czujesz?
Dario doskonale wiedział, o co mężczyzna go pyta.
– Dobrze. Przyznam, że nie czuję rozsadzającej mnie wściekłości, jaka mnie nawiedzała.
– Cieszę się. Bardzo chcę byś wrócił na stanowisko bety, kiedy minie kara.
– Zrobię to z przyjemnością – pożegnał się z Danielem.
Tymczasem alfa wkroczył do kuchni, gdyż pamiętał, że tu zostawił telefon. W każdym razie miał taką nadzieję. Od razu w oczy rzucił mu się blady jak ściana Christian. Nawet się nie obejrzał, a już był przy nim.
– Kochanie, co się stało? – Chwycił go za ramiona i wyczuł wyraźnie drżenie partnera. Uklęknął i ujrzał leżącą na podłodze komórkę, ale zostawił ją w spokoju ponownie zawieszając wzrok na Christianie. Czule pogłaskał jego policzek. – Skarbie, co się dzieje?
– To on – wydusił z siebie zmienny smok.
– Kto?
– Mężczyzna, który przyjechał po mnie, kiedy mnie porwano.
– Ten, który odebrał cię z rąk omegi? – Zmarszczył brwi i sięgnął po komórkę.
– Ten sam. To jego głos. – W oczach pojawiły mu się łzy. Chwycił Daniela za koszulę przyciągając go bliżej siebie. – Przytul mnie.
Daniel z chęcią to zrobił. Czasami Chris był taki kruchy niczym mały chłopiec. Objął go mocno jedną ręką, drugą sprawdzając ostatnie połączenie. To, co ujrzał sprawiło, że wciągnął nosem powietrze tak mocno, że aż zaświszczało. Nie tego się spodziewał.
***
Za kogo miał się ten durnowaty, marny wilczek nie chcąc się z nią spotkać! Wielkie panisko się znalazło! Śmiał jej odmówić! Po coś tu wróciła i potrzebuje sojuszników. Natomiast ten zmienny gra jej na nerwach. Ale nie z nią te numery. Zdobyła go raz, był gotów lizać jej buty, zdobędzie go drugi raz. Na ustach Star wykwitł złowieszczy uśmieszek. Czekanie ją nużyło, ale już czuła słodycz zemsty na języku. Mmmmm.
– Panienko Star, przyszedł pan Edson – oznajmił lokaj.
– Ten stary dureń będzie mi głowę zawracał. Mam coś ważnego do załatwienia. – Podeszła do lustra, którym była obłożona jedna ze ścian jej sypialni. Poprawiła fryzurę. – Powiedz mu, że mnie nie ma. Niech przyjdzie jutro.
– Powiedział, że chodzi o podpisanie ważnych dokumentów.
– Nie są tak ważne, jak to, co zamierzam zrobić. – Westchnęła ciężko. – Spotkam się z nim o szesnastej.
– Dzisiaj? – dopytał dla pewności lokaj.
– Dzisiaj! A teraz niech tu przyjdzie Angelina. Pomoże mi się ubrać. Muszę wyjść.
– Dobrze, panienko. – Lokaj pokłonił się.
Upajała się zdobytą władzą. Dlaczego Stone nie korzystał z tego domu, służby, tylko siedział w tym biurowcu? Ona zamierzała się bawić. Jak tylko zdobędzie to, na czym jej zależało.
Usiadła przy toaletce i wyjęła z portfela zdjęcie. Przesunęła paznokciem po brzegu fotografii.
– Gabrielu, widzisz, co dla ciebie robię? Kochałam cię. Ty traktowałeś mnie jak dziwkę, lecz wybaczałam ci wszystko. Pomszczę twoją śmierć. Dario Monahan zapłaci za swój czyn. Zgniotę go jak robaka. – Zacisnęła pięści, tym samym niszcząc zdjęcie. Nie przejęła się tym. Miała w zanadrzu kilka kopii. Szkoda, że nie mogło tak być z jej ukochanym w cielesnej postaci. Pozostaną jej marzenia, a tymczasem zajmie się niedobrym wilczkiem, który nie chce jej słuchać.
***
Monahan pozdrowił pracujących towarzyszy. Ci odpowiedzieli przyjaźnie. Dla nich zawsze będzie kimś, kogo bardzo szanują. Zauważył, że wraz z nimi pracuje Manuel. Zmienny już wyzdrowiał. Na całe szczęście, bo to nie Manuel miałby kłopoty, tylko on. Jego myśli powróciły do reszty ludzi. Dawał im nieźle popalić przez ostatni czas. Wszelkie niepowodzenia powodowały, że na nich krzyczał, często bezpodstawnie, a oni nadal mieli dla niego poważanie.
Minął ich stąpając po mokrej trawie i bardzo miękkim terenie. W lesie napotkał kilka połamanych brzózek i mnóstwo stojącej wody. Ta powoli wsiąkała w ziemię, ale szło to z trudem, tak było mokro. Powietrze było rześkie, nic nie zapowiadało, że dziś miałby być jeszcze upał. Wszystko odżyje po takiej dawce deszczu i chłodu. Nawet on poczuł odpoczynek od torturującego gorąca. Czuł się jakiś taki ożywiony. Z tym, że to chyba nie była zasługa aury. Sama świadomość, że ma Justina dodawała mu animuszu. No, nie ma go do końca, lecz to tylko kwestia tygodni, by się do siebie zbliżyli. Ech, znów robił sobie nadzieje. Idąc tak wolnym krokiem, rozmyślał nad tym, co robi jego partner. Jak wróci do domu spróbuje do niego zadzwonić. Teraz nie będzie odrywał się od swego zadania, chociaż miał na to wielką ochotę. Nie zostawi Justina bez przynajmniej jednej wiadomości każdego dnia. W ciągu krótkiego czasu zrobili do przodu milowy krok, podczas gdy przez pierwsze miesiące nie zdziałał nic. W sumie z własnej głupoty. Najpierw czekał na cud, potem zrezygnował. Podobała mu się ich nocna, smsowa rozmowa. Powinni dziś to powtórzyć. Co by było jakby zaproponował mu spotkanie? Nie, to mogłoby być za wcześnie. Tutaj cierpliwość się liczy. Nie chciałby cofnąć się w ich wzajemnych relacjach. Powoli, a do celu.
Przystanął i porozglądał się wokół zachwycony pięknem okolicy. Owszem nosiła ślady nawałnicy, lecz nic nie mogło przytłoczyć tego cuda. Pierwszy raz był tutaj. Właśnie zaświeciło słońce. Góry, których szczyty były ośnieżone i sięgały nieba, stały się tłem dla rozległej przestrzeni pokrytej łąkami, na których rosły miliony kwiatów, i dla potężnych skał porośniętych mchem. Pośrodku rósł największy i najokazalszy dąb, jakiego oczy Daria nigdy nie widziały. Musiał mieć chyba z trzysta lat. Czy alfy wiedziały o nim? W jego cieniu z łatwością mogła się skryć dwudziestka zmiennych. Tutaj chciałby połączyć się z Justinem. Tutaj mu złożyć przysięgę. Koniecznie musi tu przyprowadzić Justina i wyznać mu, co czuje. Naprawdę stał się romantykiem. Zaśmiał się w duchu z tego. On, któremu zależało wyłącznie na seksie zmienił w jednej chwili swoje wartości. To naprawdę była miłość.
– Nic tu po mnie. Przyroda sama sobie poradzi ze stojącą wodą i kilkoma połamanymi gałązkami.
Już miał zawrócić, kiedy coś za skałami zwróciło jego uwagę. Wiedziony ciekawością ruszył w tamtym kierunku. Będąc blisko skał nie dał więcej niż pięć kroków, kiedy ziemia pod nim zaczęła się zapadać. Odskoczył w bok i gwałtowna reakcja okazała się poważnym błędem. Nie zdążył nic zrobić, a leciał w dół. Próbował uchwycić się czegoś, lecz nie było na to szans. Następne, co zarejestrował to uderzenie o dno dziury, w jaką wpadł i silny ból nogi, który wycisnął wrzask z jego piersi.
***
Tomas. To imię widział na ekranie komórki Daniela. To z telefonu bety dzwonił ktoś mający głos porywacza, jaki rozpoznał Christian. Nie wierzył tej całej sytuacji. Zdradził ich beta? Ktoś, komu od wielu lat ufał?
– Istnieje możliwość, że ktoś po prostu dzwonił z jego telefonu. – Martin łapał się ostatniej nadziei.
– To jest taka sama możliwość jak to, że ty i ja się rozstaniemy – rzekł Daniel. – Sam mówiłeś, że Tomas ostatnio nie rozstawał się ze swoim telefonem. Strzegł go jak oka w głowie.
– Teraz wiemy, dlaczego. Zdradzał nas – warknął Coleman. Popatrzył na siedzącego na kanapie Christiana. Chłopak podciągnął pod siebie nogi i objął się ramionami. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Gdyby miał wilcze uszy te opadłyby w dół. Zmienny smok był smutny. Usiadł obok niego i przytulił. Jak tylko Daniel zadzwonił, że ma natychmiast przyjść do domu, w pierwszej chwili sądził, że komuś coś się stało. Przestraszył się, że Chrisowi lub dzieciom coś dolega. Zostawił wszystko i pobiegł do swych mężczyzn. Takich rewelacji się nie spodziewał. Oddali Felicję pod opiekę niani, a sami przenieśli się do gabinetu Daniela.
– Zastanawia mnie jedno. Dlaczego to zrobił? Dla pieniędzy? Ma ich aż nadto. – Wilk w Danielu chciał przejąć kontrolę i dać nauczkę zdrajcy. Tylko doświadczenie mężczyzny trzymało go w ryzach.
– Może to wina zazdrości, że tam został? – dopytał Martin. – Sam tego chciał. Starszyzna się na to zgodziła, bo nie był jedynym betą. Inaczej musiałby się tu sprowadzić i ta piątka zmiennych, co została też.
– Mnie, kochanie, nie musisz tego tłumaczyć. A może to jednak nie on. – Tym razem to on złapał się nikłej szansy.
– Zadzwoń do niego – zaproponował Christian unosząc głowę z ramienia Martina.
Danielowi bardzo się ten pomysł spodobał. Bez dowodu nikogo się nie osądza, a zaczęli to robić. Niby wszystko przemawia za winą Tomasa, lecz lepiej mieć sto procent pewności. Oddzwonił do bety siadając po drugiej stronie Chrisa. Przyłożył palec wskazujący do ust, by byli cicho i włączył głośnik. Tomas odebrał po trzech sygnałach.
– Danielu, co się dzieje? Chyba nas rozłączono.
Christian słysząc ten głos ukrył twarz w szyi Martina. Znów drżał i nie było to spowodowane zimnem. Wszak ramiona partnera i gruby koc, w jaki był zawinięty ogrzewały go. Tym samym potwierdził ich najgorsze obawy.
– Tak, bateria siadła. W jakiej sprawie dzwoniłeś? – zapytał Daniel usiłując przybrać swobodny i znany ton rozmowy. Tomas nie może się zorientować, że oni coś wiedzą.
– Chciałem się dowiedzieć, czy burza nie wyrządziła wielu szkód. Nie pozalewało piwnic?
– Wszystko z porządku. Wiatr wyrządził trochę szkód, ale piwnice są zabezpieczone przed wodą. Drenaż jest znakomity – mówił nie odrywając wzroku od oczu Martina i głaszcząc przez koc plecy młodszego partnera.
– To cieszę się.
– Ok. Muszę już kończyć wołają mnie. Dzięki za telefon. – Rozłączył się.
– Oby się nie połapał, że coś jest nie tak – wycedził Martin. Nerwy go zaczęły zjadać.
– Wątpię. Pytanie, co teraz zrobimy? – Daniel wypuścił wstrzymywane powietrze.
***
Wrzask obił mu się o uszy sprawiając, że skóra pokryła się gęsią skórką. Najgorzej, że ten głos był znajomy, zbyt bliski, by mógł go zignorować.
– Pomocy!
– Dario – wyszeptał. Instynkt zaczął działać sam, wbrew strachowi, pokierował jego nogi w stronę skąd dolatywało wołanie o pomoc. Nie myślał, tylko biegł. W momencie, gdy przekroczył granicę terytorium zatrzymał się. Wołanie definitywnie zbliżyło się. Tak, to był Dario. Gdzieś tu był i coś mu się stało. Świadomość, że jego partnerowi dzieje się krzywda doprowadzała go do załamania nerwowego. Nie dość, że nie wiedział, gdzie on jest, to jeszcze strach bardzo go ograniczał. Piął się po jego ciele, jak kłącze winorośli. Wkradał się w różne zakamarki duszy, w najmniejsze komórki potęgując przykre doznania. Wyciskał łzy z jego smutnych oczu. Justin od nowa pozwalał paraliżować się lękowi. W rozpaczliwym geście wsunął palce we włosy. Bardzo chciał pomóc Dariowi, a to oznaczało pokonanie siebie i nie potrafił tego zrobić. Nogi wrosły mu w ziemię, cały się trząsł.
– Jestem głupi i żałosny. Dario potrzebuje pomocy, a ja... – szeptał do siebie poprzez łzy. – Nie mogę tak stać, bo to, co może się dziać Dariowi jest gorsze niż to, czego się boję. Tylko dowiem się, o co chodzi i zadzwonię do brata. – Otarł słone krople i wziął kilka głębokich oddechów. Był mężczyzną! Jego partner miał kłopoty, potrzebował pomocy, a wokół nie ma żywej duszy. Nikt mu nie pomoże, poza nim. Ruszył wolno, właściwie to sunął stopami po trawie. Nogi miał nie tyko oblepione toną ołowiu, ale i kamieniami. Ledwie posuwał się do przodu, ale nie stał w miejscu.
– Pomocy! – Działało na Justina jak fala lodowatej wody. Z każdym krokiem szedł coraz szybciej.
– D... D... – dukał pod nosem, po czym dał dobie kolejnego mentalnego kopniaka. Czego się boi? Swoim zachowaniem robi większą krzywdę Dariowi. – D...dda... – Był porażką! Nie, nie był! Dawniej był inny. Chce być taki jak dawniej. Pragnie kochać i być kochany. Śmiać się. Żyć. – Dario! Dario! – Z ulgą przyjął swój głos wykrzykujący to imię.
***
Poruszył się, co spowodowało nową falę bólu. Spojrzał w stronę prawej nogi. Wykręcona pod dziwnym kątem nie dawała wątpliwości, co się stało. Do tego krew, będąca zapewne wynikiem przebicia skóry przez kość wzbudzała obawy, że zanim przyjdzie pomoc, to się wykrwawi. Przeklęta bateria w komórce musiała się wyładować. Liczył, że jak go długo nie będzie to ktoś pójdzie go szukać. Chociaż do popołudnia to się wykrwawi. Na to nie mógł się uleczyć. Zwykłe złamanie po trzech dniach od złożenia zrastało się i można było skakać na tej nodze. Krwi nie zatrzyma. Jak mu się uda, to Craig będzie miał dużo roboty przy tym.
– Pomocy! – krzyknął i bardzo się zdziwił, gdy ktoś odpowiedział. Ta osoba zawołała go po imieniu. Nie znał głosu, ale może to ktoś z młodych zmiennych. Nie ważne. Najważniejsze, że ktoś wyciągnie go z tej dziury.
– Halo! Kto tam jest?! Jestem w dziurze przy skałach! – krzyczał i nasłuchiwał odgłosów, ale nikt się nie odezwał. Może ten ktoś go nie słyszał lub miał omamy słuchowe. Jego myśli zostały przerwane przez kładący się na niego cień. Spojrzał w górę i otworzył szeroko oczy. – Justin.
***
Tomas denerwował się. Nie takiego gościa się spodziewał. Ta żmija uwiodła go, nakładła bajek do głowy, miał zostać alfą, gdy w dalszym ciągu podlega innemu, właściwie dwóm alfom. Naiwnie uwierzył tej suce!
– Czego chcesz?
– Miło mnie witasz po tak długim czasie. – Zdjęła ciemne okulary ukazując mu swe wielkie, zimne oczy. Przepchnęła się przez niego i weszła do niewielkiego pokoju. – Zważywszy na to, co przeszliśmy i co nas łączyło... – Nie dokończyła widząc, jak mężczyzna się miota.
– Oszukałaś mnie, suko! – Wycelował w nią palec.
– Nie oszukałam. – Star usiadła na krześle przed dębowym biurkiem. Rzuciła okiem na kilka obrazów wiszących na ścianach, były to reprodukcje słynnych artystów w tym Pabla Picassa. Nigdy nie była jego fanką. – Zwyczajnie, sprawy przybrały inny obrót niż oczekiwałam. Nie było to moją winą. – Zignorowała prychnięcie Tomasa. – Obecnie jestem przywódcą taurenów w naszym mieście.
– Z kim musiałaś się przespać, by tego dokonać?
– Zazdrosny?
– Chciałabyś.
– Pomóż mi jeszcze raz, a ja pomogę tobie. – Wolała zmienić temat. Wchodzili na grząski grunt. Nie będzie mu mówić, że jedyną osobą, z jaką chce być to tauren. Niestety ten, którego wybrała został zamordowany!
– Nie powinnaś tu przychodzić.
– Nikt mnie nie widział. Nawet jakby, to nikt mnie nie pozna. Umiem korzystać z kamuflażu. Nie chciałeś przyjść do mojego domu, więc musiałam się pofatygować do ciebie. Chętnie odnowię znajomość, nie tylko tę dotyczącą interesów. Co ty na to, wilczku?
***
„Każdy jest zagrożeniem”, „Każdy jest zagrożeniem” w kółko powtarzał jego jakiś wewnętrzny głosik, lecz po nim odzywał się drugi, ten, który stawał się silniejszy. Wołał: „To twój partner. On cierpi. Co by miał ci zrobić?” Sam widok krwi i dziwnie wykręconej nogi mówił jak bardzo bezradny jest Dario.
– Justin, zadzwoń po pomoc.
Pomoc? Tak, pomoc. Dygoczącymi dłońmi wyjął telefon i zadzwonił do brata. Powiedział mu, co się dzieje i, że tu będzie. Skierował wzrok na dół. Dario leżał w około trzy metrowej dziurze. Prawdopodobnie ulewa rozmoczyła teren starej, zawalonej już jaskini.
– Justin. – Ciepło tonu głosu Daria, bardzo pomagało młodszemu zmiennemu.
– Dario. – Jego wilk szalał w nim. Chciał pobiec do swego partnera. Dać mu ciepło. Dario drżał z zimna, a on miał na sobie grubą bluzę. Nie pozwoli, by mężczyźnie było zimno. Rozsunął zamek i zdjął bluzę, po czym rzucił Dariowi, lecz ta upadła z dala od niego. Zanim zdążył się zastanowić, co robi już wolno zsuwał się w dół. Jakim cudem trzymał swój strach na uwięzi nie wiedział. Ważne, było, aby zatroszczyć się o partnera. Teraz, kiedy widział go takiego słabego nie mógł dać się pokonać temu, co go zżerało. Chciał dać Dariowi ciepło.
– Justin, co ty robisz? Utkniesz tu ze mną. – Podciągnął się na rękach i zawył z bólu. Justin. – Patrzył ze wzruszeniem, jak mężczyzna klęka po drugiej stronie jamy i przysiada na piętach. Bierze swoją bluzę i rzuca mu. – Będzie ci zimno.
– Mmm... mam sweter. – Speszony spuścił wzrok. – Okryj się.
Zrobił to. Ciepła bluza pachniała Justinem. Dario zakręciło się w głowie i nie wiedział czy powodem tego była utrata krwi, czy zapach. Jego głupie ciało zareagowało podnieceniem, ale zapanował nad tym. Nawet w takich chwilach natura chciała wziąć Justina, jako swojego.
– Nie płacz – szepnął do młodego mężczyzny.
Dopiero po tych słowach Justin zorientował się, że cały czas płakał. Zakłopotany ponownie otarł łzy. Wyciskały je z oczu emocje. Tak wiele się działo, a on nie potrafił bardziej pomóc.
– Zbliż się do mnie. – Dario kuł żelazo póki gorące. – Nie jestem w stanie się ruszyć, nic ci nie zrobię. Zresztą jakbym mógł? Prędzej wyrwałbym sobie serce niż cię skrzywdził, kochany. – W myślach błagał wszystkie świętości, by ukochany do niego podszedł. Był na wyciągnięcie ręki, tak blisko i tak daleko. – Justin.
Szczerość przebijała przez słowa Daria. Zapach otumaniał go. Głos uspokajał. Patrzył w te niezwykłe oczy leżącego mężczyzny. Jaki miały kolor? Błękitny, zielony? Mieniły się zależnie od tego, pod jakim kątem Dario patrzył. Te oczy przyciągały go jak magnes. Na kolanach przemierzył dzielącą ich odległość. Drgnął, gdy Dario wyciągnął rękę w jego stronę.
– Nie bój się. – Był w szoku. Justin tu jest, tuż obok. Miał chęć skakać i krzyczeć z radości, ale pozwolił tylko swemu sercu szaleć ze szczęścia. Za kilka dni będzie mógł więcej zdziałać. Tylko musi postępować ostrożnie, by go nie spłoszyć. Delikatnie palcami dotknął policzka Justina, mężczyzna nie uciekł, wręcz wtulił twarz w jego dłoń.
Nie rozumiał, co się dzieje, ale ten dotyk, który powinien go wystraszyć podziałał uspokajająco niczym najlepszy lek. „Partner najlepszym lekarstwem.” Przypomniał sobie słowa Christiana. Lekko dotknął dłoni, do której przytulił policzek i na nowo rozpłakał się.
– Szzzzz, chodź tu do mnie. – Nie chciał, aby Justin płakał. Wsunął palce w jego włosy i delikatnie nacisnął jego głowę ku sobie. Justin uległ mu z łatwością i kilka sekund później przytulił się do piersi Daria. Położył głowę w miejscu, gdzie serce mocno biło.
Dario odetchnął wzruszony. Będzie dobrze. Stało się szczęście w nieszczęściu. Spojrzał w górę. Nad brzegiem dziury pochylali się Jacob z Danielem i kilkoma zmiennymi. Po ich minach widział, że nie wierzą temu, co widzą. Sam, gdyby stał z boku, nie dowierzałby obrazowi. Brałby to za wizję, marę. Lecz to była prawda. Justin tu był przy nim i nie zmarnuje już żadnego dnia.
– Teraz już należymy do siebie, kochany – wyszeptał. Wyczuwał napięte mięśnie partnera i przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, by Justin uwierzył w siebie... w niego... w nich. Słowa, które wypowiedział od dawna miał na końcu języka: – Kocham cię.
Dwa słowa, czyny, kojące ciepło i zapach partnera były balsamem dla skołatanego serca Justina. Tym razem były prawdą. Rodziły się w nim uczucia, które sądził, że odeszły na zawsze. Dario. Jego partner więzi. Ten, na którego inni czekają setki lat. Dario. Jego Dario. Partner. On chciał zrezygnować z tego mężczyzny? Teraz to już było nie do pomyślenia. W końcu znalazł schronienie. W tych ramionach. Zrozumiał, co czują inni odnajdując swoją część duszy. Wilk w nim merdał ogonem z radości i podpowiadał jedno słowo: bezpieczeństwo.
– Mój – szepnął w pierś Daria.
– Twój – odpowiedział mężczyzna.