Zamar艂. Patrzy艂 na tego nieznanego mu m臋偶czyzn臋, a wilk w nim poruszy艂 si臋 po raz pierwszy od lat. Szepta艂 mu w duszy rzeczy, o jakich nie chcia艂 s艂ysze膰. Ten zmienny patrzy艂 na niego. Jego d艂ugie w艂osy powiewa艂y wok贸艂 twarzy, a szcz臋k臋 pokrywa艂 kilkudniowy zarost, natomiast oczy mia艂y w sobie magnetyczne przyci膮ganie. Justinowi w ustach zrobi艂o si臋 tak sucho, 偶e wypowiedzenie s艂owa mog艂o sprawi膰 mu b贸l. Ten kto艣 patrzy艂 na niego tak dziwnie, jakby chc膮c go... po偶re膰? 呕o艂膮dek zawi膮za艂 mu si臋 w supe艂 na sam膮 my艣l, o co temu komu艣 chodzi艂o. Je偶eli on te偶 s艂ysza艂 ten g艂os wilka m贸wi膮cy o partnerstwie... Spoci艂y mu si臋 r臋ce i otar艂 je w spodnie. Jego cia艂o reagowa艂o na tego zmiennego podnieceniem, ale i strachem. Strach by艂 o tyle wi臋kszy, panowa艂 nad nim. Zacz膮艂 go dusi膰. Potrzebowa艂 uciec spod niewoli tych oczu. Odskoczy艂 z trwog膮, gdy kto艣 go dotkn膮艂. Chyba ta osoba co艣 do niego m贸wi艂a, ale dudnienie w g艂owie skutecznie zag艂usza艂o g艂os. By艂 tylko strach, 偶e ten kto艣 si臋 do niego zbli偶y. 呕e zbli偶y si臋 ten obcy zmienny. Zmienny, do kt贸rego jego wilk si臋 przebudzi艂 i wo艂a艂 o partnerstwie. Musia艂 si臋 ukry膰. Musia艂!
Christian patrzy艂 na przyjaciela z szeroko otwartymi oczami. Odk膮d si臋 znaj膮 nie widzia艂 go takim. M臋偶czyzna si臋 ba艂. Ba艂 si臋 tak bardzo, 偶e 艣wiadczy艂 o tym ca艂膮 swoj膮 postaw膮. Przecie偶 to niemo偶liwe, aby tak reagowa艂 na Daria. Specjalnie beta zosta艂 z ty艂u, by nie p艂oszy膰 zmiennego wilka. Zreszt膮 Justin ba艂 si臋 grupy obcych, nie jednego. Wszak reagowa艂 dobrze, na Martina i Daniela, lecz to mog艂o chodzi膰 o to, 偶e s膮 alfami i wydzielaj膮 hormon opieki nad s艂abszymi. Dario nie mia艂 tego daru, nie by艂 alf膮.
– On ci nic nie zrobi. To przyjaciel. – Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Justina, lecz szybko j膮 zabra艂, kiedy ten odskoczy艂, a strach si臋 pog艂臋bi艂. – Justin...
– Spokojnie, on si臋 boi. – Z domu wyszed艂 Jacob. Mia艂 w艂a艣nie jecha膰 do Daniela, kiedy ujrza艂 widok, kt贸ry go zaniepokoi艂. – Justin... – Zanim doko艅czy艂 zdanie jego brat uciek艂, jak ma艂y, przera偶ony ch艂opiec. Wiedzia艂, co on teraz zrobi i bola艂 nad tym. Pytanie, dlaczego tak zareagowa艂 na bet臋 sfory Alston. Obejrza艂 si臋 na Daria. M臋偶czyzna mo偶e nie by艂 przera偶ony, jak jego brat, ale wygl膮da艂 na zaskoczonego.
– Ale co mu si臋 sta艂o? Chcia艂bym z nim porozmawia膰 – nalega艂 Christian.
– Nie mo偶esz. On... Musia艂by ci sam o tym opowiedzie膰. W tym momencie nic nie zrobisz. Nawet ja nie mog臋. Lepiej wracaj do domu, ale najpierw pozw贸l, 偶e porozmawiam z bet膮. – Nie czeka艂 na jak膮kolwiek reakcj臋 zmiennego smoka, lecz poszed艂 do Daria. Ju偶 jak zbli偶a艂 si臋 do niego, bez pyta艅 zyskiwa艂 odpowiedzi. Dario wydziela艂 nik艂膮, bo nik艂膮, ale dla niego do艣膰 dobrze wyczuwaln膮, wo艅 partnerstwa. Czy偶by ten m臋偶czyzna, by艂 partnerem Justina? To by wyja艣ni艂o tak wielkie przera偶enie jego brata. Te偶 to poczu艂, a 艣wiadomo艣膰, 偶e Dario mia艂by si臋 do niego zbli偶y膰, nie tylko na wysuni臋cie r臋ki, spot臋gowa艂a trwog臋 Justina.
Dario otrz膮sn膮艂 si臋 po tym nieoczekiwanym spotkaniu. Tak d艂ugo czeka艂 i nagle mia艂 partnera. To znaczy nie mia艂, ale ju偶 wiedzia艂, gdzie go znale藕膰. Tylko, dlaczego on by艂 taki przera偶ony i uciek艂? Zorientowa艂 si臋, 偶e przed nim staje alfa Langston i pokornie spu艣ci艂 wzrok na swoje stopy.
– Dzie艅 dobry, alfo.
– Witaj. Chcia艂em zada膰 ci kilka pyta艅, lecz ju偶 nie musz臋 – powiedzia艂 Jacob, a Dario podni贸s艂 wzrok. – M贸j brat, Justin... On... Wiele o tobie s艂ysza艂em. Dobrego i z艂ego. Trudno mi walczy膰 z wi臋zi膮 partnerstwa i nie b臋d臋 tego robi艂. Nie skrzywd藕 go. Najlepiej na razie si臋 do niego nie zbli偶aj. Przeszed艂 zbyt wiele i nie b臋d臋 go nara偶a艂 na jeszcze wi臋cej.
– Alfo sk膮d wiesz, 偶e...
– Tw贸j zapach. M贸j brat potrzebuje czasu, by zaakceptowa膰 obcych, a co dopiero kogo艣, kto jest jego partnerem. Wszak kontakty wtedy s膮 zupe艂nie inne. Widzia艂e艣, 偶e nie skacze z rado艣ci...
– Boi si臋, ale czemu?
– To d艂uga historia, nie na opowie艣膰 w tym momencie. Nie mam prawa ci jej opowiada膰. To prawo ma tylko Justin i tylko za jego przyzwoleniem b臋dziesz m贸g艂 do niego podej艣膰. Nie obiecuj臋, 偶e kiedy艣 na to pozwoli. Na razie zostaw go w spokoju.
Mia艂 zostawi膰 w spokoju kogo艣, na kogo czeka艂? Na jak d艂ugo mia艂 to zrobi膰? Dlaczego? Co by艂o przyczyn膮 tak wielkiego strachu m艂odego wilka, 偶e wola艂 uciec ni偶 podej艣膰 do niego i kocha膰 si臋 z nim do utraty tchu, a potem sp臋dzi膰 偶ycie u jego boku? Czu艂, 偶e rozwi膮zanie tej zagadki nie nast膮pi szybko. Pokornie skin膮艂 g艂ow膮 Jacobowi i zauwa偶y艂, 偶e nie ma Christiana.
– Nie niepok贸j si臋 o niego. Poszed艂 pewnie szuka膰 mojego brata. Nie znajdzie go w jego pokoju.
– To gdzie? – zapyta艂, ale odpowiedzi nie otrzyma艂.
– Jak wr贸ci, wracajcie do domu. Ja jad臋 na spotkanie z twoim alf膮. – Obrzuci艂 wzrokiem m臋偶czyzn臋. Wygl膮da艂 na takiego, co by z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 uchroni膰 jego kruchego psychicznie brata. S艂ysza艂, 偶e Dario Monahan bywa agresywny, ale jest te偶 lojalny i 偶aden partner nie skrzywdzi swego partnera, nawet jak nie s膮 sparowani, wi臋c o to si臋 nie martwi艂. Martwi艂 si臋, 偶e Justin mo偶e straci膰 kogo艣, kto b臋dzie w stanie si臋 nim zaopiekowa膰. Nie wiedzia艂, czy w Dariu b臋dzie tyle cierpliwo艣ci, by da膰 Justinowi czas na jak膮kolwiek reakcj臋. Ch艂opak musi dojrze膰 do tego, 偶e pojawi艂 si臋 partner. Dojrze膰 psychicznie zanim ponownie go ujrzy. Obawia艂 si臋, 偶e to potrwa... wieczno艣膰.
* * *
Zmartwiony Christian zamkn膮艂 drzwi pustego pokoju przyjaciela. Spojrza艂 na Sheoni smutnym wzrokiem.
– Nie mog臋 ci powiedzie膰. Justin, zabroni艂 komukolwiek o tym m贸wi膰.
– Ale gdzie on jest?
– On teraz potrzebuje samotno艣ci. – Widzia艂a przez okno, 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 niezwyczajnego i mia艂a zamiar wypyta膰 Jacoba, kiedy wr贸ci do domu. – My z nim 偶yjemy od wielu lat. Jak do ko艅ca ci zaufa, to opowie swoj膮 histori臋, ale r贸wnie dobrze mo偶e nigdy tego nie zrobi膰. Nie naciskaj. Przyjed藕 jutro on b臋dzie czeka艂. I u艣miechnij si臋. Dzieci wyczuwaj膮 tw贸j stan. – Jej u艣miech rozja艣ni艂 korytarz. Zmienna pantera ewidentnie by艂a s艂o艅cem w tym domu.
Po偶egna艂 si臋 z ni膮 i wr贸ci艂 do samochodu. Dario nie wygl膮da艂 najlepiej.
– Sta艂o si臋 co艣?
– Odnalaz艂em partnera i nie mog臋 si臋 do niego zbli偶y膰. Nawet spotka膰 si臋 z nim.
Christianowi szcz臋ka opad艂a i nie m贸g艂 jej zebra膰, by wykrztusi膰 cho膰by jedno s艂owo. Czy偶by to by艂 Justin? To by wyja艣ni艂o jego reakcj臋. Zmienny wilk prze偶y艂 co艣 bardzo traumatycznego w przesz艂o艣ci. Nie pozawala艂 si臋 do siebie zbli偶a膰. Nie marzy艂 o partnerstwie, a偶 tu nagle pojawi艂 si臋 obcy, wielki, straszny wilk i ba艂 si臋 kontaktu z nim.
– Daj mu czas – wykrztusi艂 i wsiad艂 do samochodu.
– Czas. – Chyba znienawidzi to s艂owo.
* * *
W ciemnej piwnicy, na materacu le偶a艂a posta膰 w pozycji embrionalnej. Otwarte zap艂akane oczy patrzy艂y jakby przez 艣cian臋. Tu by艂a jego kryj贸wka. Tu m贸g艂 doj艣膰 do siebie. Tu umiera艂 po raz kolejny i wraca艂 z powrotem do 偶ycia, a raczej marnej egzystencji. Nie chcia艂 partnera, chcia艂 spokoju lub 艣mierci, kt贸ra zag艂uszy艂aby b贸l. B贸l, kt贸ry po latach nadal istnia艂. Chocia偶 cia艂o si臋 wyleczy艂o, umys艂u nic nie mog艂o uleczy膰. Nic!
* * *
Kilka godzin p贸藕niej w艣ciek艂y Daniel, trzasn膮艂 drzwiami od sypialni i zgromi艂 wzrokiem Martina. By艂 z艂y, 偶e ten zostawi艂 Christiana samego w miasteczku.
– Zanim co艣 powiesz... – zacz膮艂 Coleman.
– Zanim?! Jak mog艂e艣 go tam zostawi膰?! Co by by艂o gdyby kto艣 z ludzi Stone'a pojawi艂 si臋 tam?!
Martin od艂o偶y艂 na bok czytan膮 ksi膮偶k臋 i wsta艂 z fotela.
– By艂 z Luisem.
– To cz艂owiek! S膮dzisz, 偶e poradzi艂by sobie z taurenami?! Nawet bez zmiany s膮 silni, tak jak my. Przeci臋tny cz艂owiek nie ma szans w walce! Jak mog艂e艣 go pos艂ucha膰?! Zachowa艂e艣 si臋 infantylnie! – Krzycza艂 Daniel.
– Zrobi艂by艣 to samo! Da艂em mu chwil臋 wolno艣ci! Nie mo偶emy traktowa膰 go jak dziecka! On kichnie, a my ju偶 lecimy z chusteczk膮! Nic mu si臋 nie sta艂o! Wr贸ci艂 ca艂y i zdrowy! Jak mo偶esz oskar偶a膰 mnie, 偶e zawali艂em?! Kocham go tak samo jak ty i r贸wnie偶 nie chc臋, aby kto艣 go skrzywdzi艂!
– Ale nie mo偶na mu ulega膰! Ty to zrobi艂e艣! Byli sami, zanim Dario tam dojecha艂!
– Nic mu si臋 nie sta艂o! Jest ca艂y i zdrowy, teraz siedzi w kuchni razem z innymi! I nie wrzeszcz na mnie! Nie wy艂adowuj si臋 na mnie za to, 偶e konkurencyjna firma wykupi艂a nieruchomo艣ci, jakie mia艂e艣 na oku! Jestem twoim partnerem, nie ch艂opcem do wrzask贸w! – Partnerstwo sprawia艂o, 偶e dane osoby nie mog艂y si臋 skrzywdzi膰, ale to nie mia艂o zwi膮zku z k艂贸tniami. Robili to jak ka偶dy normalny cz艂owiek.
– A on jest nasz, jest s艂abszy i naszym zadaniem jest go chroni膰! Ty tego nie zrobi艂e艣!
Scysja dalej trwa艂a, g艂贸wnie chodzi艂o w k贸艂ko o to samo i nie wiedzieli, 偶e za drzwiami stoi smutny Christian. S艂ysz膮c ich krzyki mia艂 ochot臋 si臋 rozp艂aka膰. On by艂 winny tej awanturze. W og贸le to pierwszy raz si臋 k艂贸cili, od kiedy ich zna艂. Chcia艂 wej艣膰 do sypialni, uspokoi膰 rozsierdzone wilki, ale nie potrafi艂. Jak mia艂 ich przeprosi膰 za co艣, czego on by艂 winien? Zawr贸ci艂 i zszed艂 na d贸艂.
– Christian wszystko dobrze? – zapyta艂a Sonia.
– Chc臋 si臋 przej艣膰.
– P贸jd臋 z tob膮.
– Wol臋 by膰 sam. Spokojnie, na terenie posiad艂o艣ci nic mi si臋 nie stanie. Obcy tu nie maj膮 wst臋pu. Musz臋 odetchn膮膰 zanim zbior臋 si臋 na rozmow臋 z moimi partnerami.
– Co si臋 dzieje? – Troska w jej g艂osie wype艂ni艂a jego uszy. Przyjaci贸艂ka zawsze najpierw martwi艂a si臋 o innych, a p贸藕niej o siebie. Cho膰by by艂a chora i mia艂a z czterdzie艣ci stopni gor膮czki wsta艂aby z 艂贸偶ka i pobieg艂a na pomoc przyjacielowi, kiedy ten by jej potrzebowa艂.
– Oni si臋 k艂贸c膮...
– Ale z tego, co wiem nie skrzywdz膮 siebie ani ciebie.
– Nie o to chodzi. To przeze mnie si臋 k艂贸c膮. Wyszed艂em z kuchni zaraz za Danielem, kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e zosta艂em w miasteczku bez stra偶nika, i wszystko s艂ysza艂em. Moja g艂upota zn贸w sprawia, 偶e... – Odetchn膮艂 g艂臋boko.
– Ej, nie jeste艣 g艂upi. – Z艂apa艂a go za ramiona. – Teraz si臋 k艂贸c膮, a za chwil臋 pewnie b臋d膮 pieprzy膰. – Sama nie mog艂a uwierzy膰, 偶e to powiedzia艂a. – No, sorry.
– Dlaczego? Przecie偶 oni to robi膮 r贸wnie偶 beze mnie, jak ja z Martinem lub Danielem bez tego drugiego.
– Chris, kocham ci臋, ale nie zamierzam s艂ucha膰 o waszym intymnym po偶yciu.
U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.
– Od kiedy ci臋 to nie interesuje, co? – Wzruszy艂a ramionami. – Wr贸c臋 za dwie godziny. Mam wiele rzeczy do przemy艣lenia. Chcia艂bym wynagrodzi膰 im to, 偶e ostatnio ci膮gle im marudz臋.
– Zrobisz im niespodziank臋? – Wyszczerzy艂a si臋.
– Mo偶e.
Patrzy艂a jak ch艂opak wychodzi i zaraz pobieg艂a do brata, kt贸ry siedzia艂 w salonie i ogl膮da艂 telewizj臋. Powiedzia艂a mu, co si臋 dzieje i poprosi艂a, aby poszed艂 za Christianem, by mie膰 na niego oko. Luis bez wahania si臋 zgodzi艂. Dawno temu obieca艂 sobie, 偶e nigdy nie zostawi przyjaciela samemu sobie. Nie musz膮 nawet rozmawia膰. Wystarczy艂o, 偶e b臋dzie obok. Wybieg艂 za Christianem.
* * *
Dario siedzia艂 przy oknie w swojej sypialni i wpatrywa艂 si臋 w ciemno艣膰. Gdy wr贸cili do Arkadii, alfa Langston nadal rozmawia艂 z Danielem, ale po zako艅czonej rozmowie spotkali si臋 przed domem i Jacob kolejny raz powiedzia艂, aby zrobi艂 wszystko, co mo偶liwe, 偶eby nie zbli偶y膰 si臋 do Justina. Mia艂 partnera, a nie m贸g艂 go tak naprawd臋 mie膰. Nie zna艂 powodu, dlaczego tak musi by膰, lecz musia艂 pos艂ucha膰 Langstona. Nigdy nie spotka艂 si臋 z takim przypadkiem. Co zrobiono Justinowi, 偶e nie by艂o szans na zostanie jego partnerem? Pogodzenie si臋 z tym nie b臋dzie 艂atwe. Spojrza艂 w d贸艂. Widzia艂, 偶e Christian i Luis spaceruj膮 w 艣wietle ksi臋偶yca. To dopiero by艂a przyja藕艅. Dzi艣 dzwoni艂 do swego najlepszego 偶o艂nierza i dowiedzia艂 si臋, 偶e dom Bright贸w nie by艂 ju偶 obserwowany, ale postanowi艂 zaczeka膰 z kilka dni, zanim rodze艅stwo b臋dzie mog艂o wr贸ci膰 do domu. Kontaktowa艂 si臋 te偶 z Tomasem. Zmienny nie mia艂 偶adnych nowych wie艣ci. Mimo tego nie wierzy艂, 偶e Stone ust膮pi艂. Prawdopodobnie co艣 planowa艂, a to go niepokoi艂o.
Uda艂 si臋 pod prysznic, a potem chcia艂 ju偶 tylko spa膰.
* * *
– Po co艣 za mn膮 przylaz艂?
– B臋d臋 twoim cieniem – odpowiedzia艂 Luis.
– To si臋 nie odzywaj i pozw贸l mi my艣le膰.
Pe艂nia ksi臋偶yca roz艣wietla艂a im 艣cie偶k臋. Gdzie艣 w艣r贸d drzew s艂ycha膰 by艂o pohukiwanie sowy, a w oddali odg艂osy zmiennych, kt贸rzy odpoczywali przy wsp贸lnym biesiadowaniu na dworze. Nie zbli偶ali si臋 do ich dom贸w. Posiad艂o艣膰 mia艂a tak rozleg艂e tereny, 偶e 艣mia艂o mogli uda膰 si臋 tam, gdzie skorzystanie z samotno艣ci, b臋dzie 艂atwe. Christian nie by艂 zadowolony z towarzystwa, lecz Luisa m贸g艂 zaakceptowa膰. Ch艂opak ju偶 nie raz mu towarzyszy艂 w stanach melancholii. Chocia偶 tej wczesnej nocy to by艂o co艣 innego. Doprowadzi艂 do k艂贸tni swych partner贸w i musia艂 wymy艣li膰, jak ich obu przeprosi膰. Nie m贸g艂 po prostu p贸j艣膰 z nimi do 艂贸偶ka. Wiedzia艂, 偶e teraz pewnie si臋 kochaj膮, lecz to nie umniejsza艂o jego b贸lu, 偶e ich skrzywdzi艂. Usiad艂 na w膮skiej 艂aweczce tu偶 przy stawie, w kt贸rym odbija艂y si臋 gwiazdy i ksi臋偶yc. Noc by艂a pi臋kna. Zawsze j膮 lubi艂, chocia偶 bywa艂y chwile, 偶e si臋 ba艂. Ojczym nieraz przychodzi艂 do jego pokoju, budzi艂 go i krzycza艂 bez powodu, byle wy艂adowa膰 na nim niepowodzenie w pracy. W nocy nie mia艂 ucieczki przed nim. Mimo tego nie odbiera艂 urody ciemno艣ci, a w szczeg贸lno艣ci nocnemu niebu. Nie by艂o nic pi臋kniejszego ni偶 miliony 艣wiate艂ek na niebosk艂onie. Dlatego teraz patrzy艂 na nie i uspokaja艂 si臋.
– Chcia艂bym rzuci膰 im niebo do st贸p – powiedzia艂, ale nie otrzyma艂 odpowiedzi. – Mo偶esz si臋 odezwa膰, je偶eli chcesz. – Mimo tego nadal nie uzyska艂 odpowiedzi.
* * *
Daniel poca艂unkami pie艣ci艂 twarz Martina. Chcia艂 go przeprosi膰 za to, 偶e si臋 uni贸s艂. Sama my艣l, 偶e Christianowi i dzieciom mog艂oby co艣 si臋 sta膰 doprowadza艂a go do szale艅stwa.
– Uwielbiam si臋 z tob膮 kocha膰 – wyszepta艂 Martin poleguj膮c pod Danielem. – I nie patrz tak szczeni臋co. Ju偶 nieraz darli艣my ze sob膮 koty.
– Ty s艂yszysz jak to brzmi: „drze膰 koty”, co by by艂o, gdyby Sheoni to us艂ysza艂a.
– Kocica by si臋 w艣ciek艂a, a z ci臋偶arn膮 nie ma co zaczyna膰. – Przesun膮艂 z czu艂o艣ci膮 d艂oni膮 po karku Daniela.
– Ci臋偶arnym te偶. Gdzie on w og贸le jest?
– Pewnie sp臋dza czas z przyjaci贸艂mi.
– Poszukam go. Pora, by wr贸ci艂 do ma艂偶e艅skiego 艂o偶a. – Wsta艂, a Martin odwr贸ci艂 si臋 na bok obserwuj膮c doskona艂e cia艂o partnera. Cia艂o, kt贸re jeszcze chwile temu czu艂 na sobie i w sobie.
– Nawet nie wiesz jak si臋 ciesz臋, 偶e jeste艣 m贸j.
Daniel zak艂adaj膮c spodnie zerkn膮艂 na niego. Kocha艂 tego cudownego m臋偶czyzn臋.
– A ty m贸j. Id臋 poszuka膰 naszej cz臋艣ci duszy.
– Czekaj, p贸jd臋 z tob膮. – Zanim wsta艂 otar艂 si臋 jeszcze nawil偶aj膮cymi chusteczkami, jakie zawsze mieli pod r臋k膮. Planowa艂 wzi膮膰 Christiana na r臋ce i zanie艣膰 do ich 艂贸偶ka. Jutro m艂odzieniec b臋dzie mia艂 czas, by posiedzie膰 z przyjaci贸艂mi. Noc nale偶a艂a do nich. Nie tylko my艣la艂 o seksie. Chocia偶 zmienni ca艂e 偶ycie podporz膮dkowywali cielesno艣ci. Po prostu chcia艂 go przytuli膰. By膰.
Zeszli na d贸艂 i skierowali si臋 po prostu do kuchni, jednak tam nikogo ju偶 nie zastali. Salon by艂 kolejnym miejscem, w jakim postanowili szuka膰 swojego ukochanego. Odetchn臋li, gdy ujrzeli Soni臋, lecz poza ni膮 nie by艂o nikogo.
– Gdzie jest Christian?
– Pewnie zn贸w w 艂azience. – Za艣mia艂 si臋 Martin.
Dziewczyna spojrza艂a w ich stron臋 i zarumieni艂a si臋. Zmienni mieli na sobie tylko spodnie i nic poza tym. Ich nagie torsy przyci膮ga艂y wzrok Sonii. Szczeg贸lnie tatua偶e Martina.
– Wiesz, gdzie jest Chris? – powt贸rzy艂 swoje pytanie Daniel.
– Poszed艂 do ogrodu na spacer z Luisem. Chcia艂am z nim i艣膰, ale si臋 nie zgodzi艂. By艂 smutny. – Odwr贸ci艂a wzrok od nich. Peszyli j膮.
– Dlaczego? – spyta艂 Martin.
– S艂ysza艂 jak si臋 k艂贸cicie. Obwinia艂 siebie za to. On chcia艂 pomy艣le膰 nad tym jak was przeprosi膰, 偶e doprowadzi艂 do takiej sytuacji.
M臋偶czy藕ni zrozumieli, co zrobili. To by艂a ich pierwsza k艂贸tnia, od kiedy byli z nim. Mogli mu wyja艣ni膰, 偶e z raz na miesi膮c tak bywa. Ich wilcze natury zawsze znajd膮 spos贸b, by si臋 pow艣cieka膰.
– Dawno poszli?
– Przesz艂o godzin臋 temu – odpowiedzia艂a Alstonowi.
– P贸jdziemy do nich, a ty id藕 ju偶 spa膰. Wszystko b臋dzie dobrze. – Daniel ju偶 uk艂ada艂 sobie w g艂owie przemow臋 dla Christiana. Tylko czy to by co艣 da艂o? Ich partner i tak zrobi swoje. Mo偶e faktycznie nie ma co si臋 tak obawia膰, 偶e 艂apy Stone'a dotr膮 a偶 tutaj. Przecie偶 nie wiedzia艂, 偶e Christian jest w Camas. Kto艣, by musia艂 donie艣膰, a to by艂o raczej niemo偶liwe. 呕yli tutaj jak rodzina. Ka偶dy cz艂onek stada by艂 jej cz臋艣ci膮. Ta rodzina funkcjonowa艂a na zupe艂nie innych zasadach od ludzkiej.
Wybiegli na zewn膮trz, ale nie byli pewni, w jakim kierunku si臋 uda膰, wtedy Martin zwr贸ci艂 si臋 do Daniela:
– We藕 moje spodnie. Zmieni臋 si臋 i ich poszukam. – Rozpi膮艂 rozporek, a spodnie sp艂yn臋艂y w d贸艂 po w膮skich biodrach. Zamkn膮艂 oczy i kilka sekund p贸藕niej na jego miejscu sta艂 du偶y szary wilk. Wilk spojrza艂 na m臋偶czyzn臋, a po chwili ju偶 szed艂 z nosem przy ziemi. Daniel wzi膮艂 jego ubranie i poszed艂 w 艣lad za partnerem. By艂 dumny z Martina. Wiedzia艂, 偶e ten nie lubi艂 si臋 zmienia膰. Zawsze czu艂 przy tym b贸l ko艣ci, kt贸re zmienia艂y sw膮 struktur臋. Natomiast jego nic nie bola艂o podczas przemiany i to on m贸g艂 podj膮膰 trop. Jego rozmy艣lania przerwa艂o wycie, wi臋c zacz膮艂 biec w jego kierunku. To nie by艂o zwyk艂e radosne wycie, tylko alarm. Gdy dobieg艂 na miejsce zobaczy艂, 偶e na trawie le偶y Luis, Christiana nigdzie nie ma, a Martin warcz膮c biega艂 w k贸艂ko.
– Zmie艅 si臋 – rozkaza艂 partnerowi. Wilk popatrzy艂 na niego zrozpaczonymi oczami i zaraz zamiast niego kuca艂 Martin. Daniel podszed艂 do niego i poda艂 mu spodnie. Czu艂, co si臋 sta艂o, ale nie m贸g艂 pozwoli膰 podda膰 si臋 kochankowi ani sobie. Bez rozkazu Martin zosta艂by w wilczej postaci i szuka艂 Chrisa. Pozwoli艂by mu na to, gdyby wyra藕nie wilk nie straci艂 tropu. Wszystko przez dusz膮cy aromat czerwonego pieprzu. Doszed艂 do Luisa i ukl臋kn膮艂 przed nim. Ch艂opakowi z g艂owy la艂a si臋 krew, ale oddycha艂.
– Straci艂 przytomno艣膰 – poinformowa艂 Martina. – Bierzemy go do domu i zwo艂ujemy poszukiwania. Natychmiast! – Wsun膮艂 r臋ce pod plecy ch艂opaka i pod kolana. Martin pom贸g艂 mu wsta膰 i obaj skierowali si臋 do domu. Nic nie b臋d膮 mogli zrobi膰, dop贸ki Luis nie b臋dzie w stanie m贸wi膰. B贸l ogarn膮艂 ich serca. Na miejsce przybywa艂o coraz wi臋cej zaalarmowanych zmiennych. Niekt贸rzy nawet w pi偶amach.
– My si臋 kochali艣my, a jego zabrali – warcza艂 Coleman. – Dario! – krzykn膮艂 gdy wpadli do domu. – Dario!
Z salonu wybieg艂a Sonia i pisn臋艂a zatykaj膮c sobie usta d艂oni膮. Widok brata przestraszy艂 j膮.
– Co si臋 sta艂o? – Z pi臋tra, zawi膮zuj膮c pas u szlafroka, zbiega艂 beta.
– Chyba porwali Christiana – powiedzia艂 Daniel k艂ad膮c Luisa na jednej z kanap w holu.
– Kurwa! Widzia艂em ich przez okno, jak spacerowali. Gdybym wiedzia艂, 偶e kto艣 tu zaatakuje... Ale jak? O tej porze wszystko jest zamkni臋te. Osobi艣cie dopilnowa艂em ochrony. To moja wina, powinienem mie膰 ich na oku.
Daniel poklepa艂 Luisa po twarzy. S艂ysza艂 jak w holu pojawia si臋 coraz wi臋cej zmiennych. Kto艣 rozkaza艂 przynie艣膰 apteczk臋.
– Obud藕 si臋. Luis! B艂agam obud藕 si臋. – Odetchn膮艂, gdy ch艂opak zacz膮艂 krzywi膰 si臋 i co艣 mamrota膰 pod nosem. – Gdzie jest Chris? Co si臋 sta艂o?
Luis przytkn膮艂 r臋k臋 do skroni, ale zaraz j膮 zabra艂, gdy b贸l nim wstrz膮sn膮艂. W pierwszej chwili nie wiedzia艂 gdzie jest i co si臋 dzieje. Dopiero, kiedy ujrza艂 przed sob膮 zrozpaczone twarze Martina i Daniela zacz臋艂o do niego dociera膰, co si臋 dzieje.
– Chris.
– No w艂a艣nie, gdzie on jest? Co si臋 sta艂o? – pyta艂 Daniel.
– Sta艂em niedaleko niego, by mu... A艂! – krzykn膮艂, kiedy kto艣 przy艂o偶y艂 mu do rany wacik nas膮czony wod膮 utlenion膮.
– Braciszku nie m贸w, 偶e艣 taki delikatny.
– Wi臋c sta艂em i nagle us艂ysza艂em kroki, zanim si臋 obr贸ci艂em poczu艂em uderzenie i straci艂em przytomno艣膰. Nic nie wiem.
– Szlag! – Daniel poderwa艂 si臋 z kucek i wczepi艂 palce we w艂osy.
– Nic nie da wyrywanie sobie w艂os贸w, alfo. Porwano waszego partnera, ale go znajdziemy.
– Masz racj臋, Dario. Zadzwoni臋 do Jacoba, zaoferowa艂 sw膮 pomoc o ka偶dej porze dnia i nocy. Wy si臋 przebie偶cie w zwyk艂e ubrania! Zwo艂ujemy grup臋 poszukiwawcz膮! I niech tylko si臋 dowiem, 偶e kto艣 z naszej sfory zdradzi艂, to w艂asnymi k艂ami rozszarpi臋 mu szyj臋! – wrzasn膮艂 na ca艂y g艂os Daniel, a autorytet alfy poczuli nawet Brightonowie. – Je偶eli ma go Stone, to ju偶 w膮cha kwiatki od spodu! Nie sta膰 tak! – Przeszy艂 zmiennych wzrokiem, w kt贸rym odbi艂y si臋 oczy samca wilk贸w. Przyw贸dcy stada. Kto艣 porwa艂 jego partnera, a to znaczy, 偶e zrobi艂 bardzo, bardzo 藕le.
Martin rzuci艂 mu koszul臋. Ich oczy si臋 spotka艂y. Odnajd膮 ich ukochanego i dzieci, kt贸re on w sobie nosi. Je偶eli spadnie mu w艂os z g艂owy lub znajd膮 jedno zadrapanie, rozszarpi膮 wszystkich, kt贸rzy maj膮 co艣 wsp贸lnego z porwaniem.