Zakręciło mu się w głowie, a całe ciało momentalnie ogarnął dziwny gorąc. Serce walnęło parę razy na tyle mocno, że w głowie pojawił się szum. Z trudem oderwał się od Darka i mrucząc „Sorry”, rzucił się do wyjścia, lawirując między tańczącymi i stającymi mu na drodze stolikami. Potrącając jakąś wchodzącą właśnie parę wybiegł przed lokal i zgiął się w pół. Serce, jakby tylko czekało na to, że wyjdzie na zewnątrz, zaczęło swoją galopadę, pompując do mózgu tyle krwi, że aż poczuł szumy w uszach. Oddychał szybko i niespokojnie. Nie rozumiał tego. Dlaczego ten niewinny i nic nie znaczący pocałunek wywołał w nim takie reakcje?
- Wszystko w porządku? – usłyszał nagle z tyłu. Wzdrygnął się i odwrócił. Za nim stał Darek.
- Nie bardzo – wystękał – niedobrze mi się zrobiło.
Darek bez słowa podszedł i położył mu rękę na czole. Adam już chciał się, chyba odruchowo, szarpnąć, chroniąc przed dotykiem, gdy Darek zabrał rękę.
- Nie masz gorączki – stwierdził Darek – nie jesteś chory.
- Nie wiem – odparł niepewnie – nagle zrobiło mi się duszno i zakręciło w głowie. Może to od tego dymu papierosowego w środku.
- Możliwe. Lepiej ci już?
- Trochę. Chyba jednak wrócę do domu.
- Jak uważasz. – Darek wzruszył ramionami. – Zamówić ci taryfę? – Wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Nie trzeba! – odparł trochę może zbyt szybko, bo Darek popatrzył na niego zdziwiony. Dodał więc szybko: - Przecież mieszkamy niedaleko, jak się przejdę to może świeże powietrze trochę mnie orzeźwi i mi przejdzie.
- Jak chcesz, ja w każdym razie wracam – mruknął Darek chowając komórkę.
- Wracaj, wracaj, szkoda byś sobie psuł wieczór z mojego powodu.
Darek tylko popatrzył na niego dziwnie, ale nic nie powiedział, tylko wszedł z powrotem do lokalu.
Adam wrócił do domu prawie biegiem. Szybko rozebrał się, zupełnie nie zwracając uwagi, gdzie rzuca ubranie, co dotychczas mu się nie zdarzało i całkiem nagi przeszedł do łazienki. Wszedł pod prysznic. Miał nadzieję, że woda chociaż trochę uspokoi jego zmysły. Bo w końcu dotarło do niego, co się stało tam w klubie. Tak dawno już z nikim się nie całował, że jego ciało zaczęło wariować. Zajęty robotą nie miał czasu na miłostki, a seks mógł załapać tylko wtedy, gdy Mariusz brał go ze sobą do lokalu. A i wtedy niewiele to miało wspólnego z uczuciami, czyste rżnięcie, aby tylko tamten doszedł, zero jakichkolwiek czułości… A potem przyszła robota załatwiona przez Darka. I chociaż miał więcej czasu, to jednak tak bardzo się na niej skupiał, by go nie wywalili, że gdy wracał do domu był zbyt wykończony by myśleć o czymkolwiek innym niż tylko jedzenie i spanie. Już zapomniał jak to jest być kochanym… Chociaż… - myślał stojąc w strumieniu wody – przecież ten pocałunek nie można nazwać kochaniem. Po prostu Darek uległ nastrojowi, a że akurat jego miał pod ręką… Tak, to było właśnie to, wmawiał sobie Adam, jednak od tego serce nie przestawało galopować. Tak bardzo miał ochotę poczuć to jeszcze raz. I nie tylko to. Chciał rąk Darka na swoim ciele. Położył dłoń na piersi, jakby łudził się, ze to zatrzyma serce. Nie zatrzymało. Niemal pieszczotliwie i powoli przesuwał ręką w dół, wyobrażając sobie, że to dłoń Darka. Aż w końcu dotarł do krocza. Wystarczyło niewielkie muśnięcie i członek, mimo zimnej wody, wykazał chęć do zabawy. Zaczął ugniatać jądra i pieścić członka. Zamknął oczy i przywołał z pamięci twarz Darka. Wydobywał z zakamarków każdą jej wersję, i tę złą, i tę uśmiechniętą, choć tak mało jej widział, i tę zamyśloną i śpiącą przed telewizorem… One wszystkie sprawiały, że było mu gorąco. Po szybkiej chwili doszedł z krzykiem. Z czołem przytkniętym do ściany zsunął się na dno brodzika niczym ścięte drzewo.
- Darek… - wyszeptał. Zdał sobie właśnie sprawę z tego, czego wcześniej nawet do siebie nie dopuszczał, a co ten jeden, pewnie dla Darka nic nie znaczący pocałunek uruchomił: zakochał się w swoim wybawcy.
- Dlaczego? – wyszeptał. – Dlaczego akurat on?
Nie otrzymał odpowiedzi. No bo i kto miał odpowiedzieć? On sam? Przecież nie znał odpowiedzi. Darek? Nie! On nie może się dowiedzieć o uczuciu Adama, inaczej kazałby mu się wynosić. Musi je zdusić póki jeszcze nie przybrało na sile, zamordować, póki dopiero się kształtowało.
Westchnął ciężko, po czym podniósł się, zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Zanim wyszedł z łazienki uchylił drzwi żeby sprawdzić czy Darek przypadkiem tez już nie wrócił do domu. Na szczęście w jego pokoju nie paliło się światło, a z salonu nie dochodził żaden dźwięk. Odetchnął z ulgą. Nie miał ochoty spotykać go teraz. Wiedział, że prędzej czy później wpadnie na niego, wspólne mieszkanie nie dawało w tym względzie wielu możliwości, jednak wolał żeby to było później. Teraz Darek z łatwością mógłby odgadnąć targające nim uczucia, a tak będzie miał czas by się uspokoić.
Żeby zając czymś myśli włączył komputer. Postanowił pooglądać jakiś film. Nawet znalazł jakiś interesujący i wciągnął się w fabułę, do momentu, gdy główny bohater zaczął się całować ze swym najlepszym kumplem. Wyobraźnia Adama zaczęła mu podsuwać obraz Jego całującego się z Darkiem. I chociaż akcja filmu już dawno ruszyła dalej, on wciąż to widział. Zirytowany wyłączył film i przełączył się na grę. Tutaj na szczęście jeszcze nie wprowadzili wątków homoseksualnych, więc nic go nie rozpraszało i chwilę później gra wciągnęła go na tyle, ze kompletnie zapomniał o całym świecie. Przypomniał sobie dopiero gdy żołądek dość dobitnie zamanifestował o swoim istnieniu. Spojrzał na zegarek, była druga w nocy. Zaklął. Darek pewnie już wrócił i jest wściekły, że nie ma kolacji. Darek… leciutkie ciarki przebiegły mu po karku, a serce raz uderzyło mocniej, ale na szczęście nic więcej się nie wydarzyło. Odetchnął z ulgą. A może to nie miłość, tylko zwykłe pożądanie spowodowane tak długim postem? Potrząsnął głową chcąc odegnać te myśli i po cichy wyszedł z pokoju. W pokoju Darka paliło się światło, a w zlewie w kuchni stały naczynia po niedawno zjedzonej kolacji. Na pewno nie były jego, on zawsze po sobie zmywał. Odruchowo zmył wszystko.
- Lepiej już się czujesz? – usłyszał nagle, gdy wycierał szklankę. Tak się przestraszył, że aż ją upuścił. Jak można było się spodziewać, roztrzaskała się.
- Przepraszam – powiedział i kucnął by pozbierać szkło. – przestraszyłeś mnie.
- Powinieneś uważać – stwierdził Darek i kucnął by pomóc Adamowi.
- Cholera! – zaklął Adam, gdy w pewnym momencie niezbyt fortunnie przesunął ręką po podłodze i wbił mu się w nią prawie niewidoczny odłamek szkła. Próbował go wyciągnąć, lecz nie widząc nic nie mógł tego zrobić. Próbował go wydrapać na ślepo, lecz tylko sprawił, że bardziej go bolało. Zirytowało go to. Widocznie musiał mieć tą irytację wypisaną na twarzy, bo Darek mruknął:
- Pokaż – I zanim Adam zdążył zareagować złapał jego rękę i podsunął sobie pod oczy. Przez chwilę skupiony oglądał ją pod światło. W końcu ja puścił i wyszedł z kuchni. Adam słyszał jak wchodzi do łazienki i grzebie w szafce. Wrócił w momencie, gdy Adam znowu próbował wyciągnąć ten felerny kawałek szkła.
- Dawaj – odezwał się i znowu złapał dłoń Adama. Tym razem przez chwilę wodził po niej palcem, chcąc wyczuć szkło. Kiedy mu się to w końcu udało, przysunął rękę do oczu i zaczął w niej dziubać pęsetą. Adam kompletnie ignorował towarzyszący temu ból wpatrując się w skupioną twarz Darka. Takiej jej jeszcze nie widział. Nieraz widział jak skupia się nad jakimiś dokumentami, ale jeszcze nigdy tak nie marszczył brwi, ani nie ściągał ust. Wyglądał w tym momencie naprawdę pociągająco. Seksownie. Badum. To cholerne serce znowu się odezwało, a Adam drgnął przerażony.
- Nie ruszaj się – warknął Darek. – Inaczej nie wyciągnę tego cholerstwa.
- Przepraszam – odparł cicho i odwrócił wzrok w stronę okna skupiając go na jednym ze świateł sąsiedniego bloku. Próbował sobie wyobrazić kto tam mieszka. Czy jakaś staruszka o której zapomniała rodzina czy może seksowna blondynka, która właśnie chodzi po mieszkaniu w samej bieliźnie, kusząc ewentualnego podglądacza? A może jakaś rodzina z dwójką dzieci, która właśnie, mimo późnej pory ogląda telewizję? A może to studenci wynajmujący w kilka osób mieszkanie urządzają właśnie imprezę? Myślał nad tym tak intensywnie, że dopiero szturchnięcie w ramie przywróciło go do rzeczywistości.
- Sprawdź teraz – powiedział Darek.
Adam przez chwilę jeździł palcem po ręce, ale nic nie wyczuł.
- Dzięki. – Uśmiechnął się niepewnie.
- NA następny raz uważaj – odparł Darek wstając.
- Przepraszam, nie chciałem. Odkupię tą szklankę – powiedział wstając.
- Przestań pierdolić – Darek w końcu się zirytował. – Jakbym miał mało szklanek… Lepiej dokładnie posprzątaj podłogę.
- Dobrze – powiedział Adam już bardziej do ściany niż do Darka, który wrócił do swojego pokoju.
Najpierw zamiótł dokładnie, a potem przejechał całą podłogę mokrą szmatą. Chciał mieć pewność, że nie został na niej żaden okruch szkła. Nie chciał by coś się wbiło w stopę Darka, który lubił chodzić po mieszkaniu boso. Chociaż perspektywa dotykania jego stopy była tak kusząca… na koniec jeszcze sprawdził czy na pewno nigdzie nie zostało żadne szkło i poszedł spać.
Śniło mu się, że mieszka w niewielkiej wiosce. Jego matka nie żyje, a ojciec ożenił się ponownie. Macocha wprowadził się do ich niewielkiego domku wraz z synem Michałem, który okazał się być w tym samym wieku co Adam. Na początku Adam cieszył się z brata, jednak szybko przekonał się, ze tamten nie podziela jego uczuć, wręcz go nienawidzi. Przy innych udawał kochającego brata, lecz gdy nikt nie patrzył, wyżywał się na Adamie i wykorzystywał do najgorszych prac. Jednak wszystko ma swoje granice. W końcu nadszedł czas gdy los uśmiechnął się do Adama.
Któregoś razu, a było to zimą, całą rodziną bawili się na przyjęciu urodzinowym u znajomych macochy. Matka starała się być w centrum uwagi starszych, a brat Michał czarował rówieśników, z jednakowym skutkiem obie płcie. Adam stał na uboczu, ignorowany przez wszystkich. Ale mu to nie przeszkadzało, on wolał samotność, kiepsko się czuł gdy uwaga innych skupiona była na nim. Od takich przyjęć wolał dobra książkę czy spacer po lesie. Niestety na to przyjęcie musiał pójść, było bardzo ważne dla macochy i jej kariery. Poszedł więc i od samego początku stał cicho na uboczu obserwując innych. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Wszyscy przerwali rozmowy i skierowali wzrok w stronę intruza.
Stał cały w śniegu, jakby na zewnątrz szalała jakaś śnieżna wichura. Otrzepał się, nie przejmując się kompletnie wciąż otwartymi drzwiami ani tym, że sypie śnieg na innych. W końcu pani domu odezwała się, a w jej głosie słychać było złość.
- Czego tu chcesz? Nikt cię nie zapraszał.
Przybysz w końcu otrzepał się. Adam mógł zobaczyć białe niczym śnieg włosy okalające bladą twarz i sięgające ramion. Ubrany był w białe spodnie i biała kurtkę do pasa. Cały był biały i tylko oczy miał niesamowicie błękitne. Intruz uśmiechnął się.
- No jak to, nie zaprosisz własnego brata na swoje urodziny? Które to już? Zdaje się pięćdziesiąte? – zapytał uśmiechając się wrednie. – Ups – teatralnym gestem położył rękę na ustach. – Jakaż gapa ze mnie, tak się wygadać… Ale nie martw się, siostra, wszyscy zapomną jak im odpowiednio zapłacisz.
- Jak śmiesz tak się odzywać do mojej żony! – Z tłumu wysunął się niski mężczyzna z dość sporym brzuchem i równie sporą łysina, której nie były w stanie ukryć czesane na pożyczkę blond włosy.
- Coś mówiłeś, szwagierku? – zapytał intruz głosem tak lodowatym, że wszystkim przebiegły ciarki po plecach. – Lepiej uważaj, bo mogę cię zamrozić. – Na potwierdzenie swych słów złapał mężczyznę za rękę, która momentalnie zaczęła robić się sina.
- Nie! – krzyknęła jubilatka. – Przestań! – Podbiegła do męża i wyszarpnęła jego rękę z dłoni brata.
- Och, jaka szkoda… - westchnął intruz teatralnie – Już myślałem, że w ramach prezentu urodzinowego uwolnię cię od tego starego capa. No ale trudno, będę musiał dać ci inny prezent. Tylko jaki? – Skrzywił się udając, że się zastanawia. – Już wiem! – wykrzyknął po chwili. – Zabiorę ze sobą twoją piękną córkę. W moim pałacu jestem taki samotny…
- Nie! – krzyknęła kobieta i rzuciła się w stronę stojącej w drugim końcu salonu pięknej blondwłosej dziewczyny. Niestety nie zdążyła dobiec, gdy drzwi z hukiem otworzyły się i do domu wpadła zamieć śnieżna oślepiając wszystkich w koło. Kiedy w końcu śnieg opadł, wszyscy z przerażeniem stwierdzili, że dziewczyna zniknęła.
- Nie! – krzyknęła histerycznie kobieta i padła na kolana. Wszyscy stali jak skamieniali.
- Trzeba coś z tym zrobić! – grzmiał jeden z mężczyzn kwadrans później, gdy wszyscy skupili się wokół ledwo żywej pani domu siedzącej w fotelu i trzymanej za rękę przez męża.
- Ale co? – wybąkał ktoś inny. – Przecież to Król Śniegu, nie możemy mu nic zrobić.
Adam słuchał z zainteresowaniem. To było coś nowego i bardzo interesującego.
- On musi mieć jakiś słaby punkt, coś co pozwoli go pokonać. Musimy tylko się zebrać i wyruszyć przeciwko niemu! – grzmiał dalej mężczyzna. – On za dużo sobie pozwala! Uprowadzić Monikę sprzed nosa jej rodziców! To niedopuszczalne! Musimy coś z tym zrobić!. Zwłaszcza ty! – skierował oskarżycielski palec w stronę Mariusza.
- Ja?
- Jesteś jej narzeczonym, do diabła! Nie stój tak, tylko rusz się! Zbieraj ludzi i wyruszaj!
- Niby gdzie?! – zapytał zirytowany. – Nawet nie wiem gdzie on ma ten swój cholerny zamek!
- Więc się dowiedz i znajdź ją! – w końcu pani domu doszła do siebie. – przecież on musiał zostawić jakieś ślady! Dam ci tyle pieniędzy ile trzeba, tylko proszę, ocal ją!
- Dobrze. Ty! – warknął do Adama – Idziesz ze mną!
- Ja? – zdziwił się Adam – Ale dlaczego. Ja przecież…
- Bo tak ci każę, rozumiesz? – wysyczał mu prosto w twarz Mariusz.
Adam nerwowo przełknął ślinę. Widząc wściekły wzrok brata tylko pokiwał twierdząco głową.
Godzinę później mieli zebrany cały niezbędny dobytek. Dołączyło do nich jeszcze pięciu innych młodzieńców, podburzonych przez tego mężczyznę, który najwięcej krzyczał i zachęconych przez matkę uprowadzonej odpowiednią ilością gotówki.
- To dokąd ruszamy? – zapytał jeden z chłopaków, kiedy już ostatnie zabudowania zostały daleko za nimi.
- Idziemy w stronę gór – odparł Mariusz wskazując widniejące w oddali bliźniacze szczyty. – Jak nic tam musi mieć swoją siedzibę.
- Czemu akurat tam?
- Bo tam jest najwyżej i najzimniej.
- No to jedziemy – odezwał się inny z chłopaków, wsiedli na quady i ruszyli w stronę gór.
Jechali cały dzień aż w końcu nadeszła noc i zmuszeni byli rozbić obóz. Jednak bardziej byli zainteresowani uszczuplaniem zapasów, zwłaszcza przemyconego przez nich alkoholu, niż rozbijaniem namiotów. Wszystko to musiał zrobić Adam. Na szczęście szybko udało mu się z tym uporać.
Zmęczony pracą zasnął dość szybko. Kiedy się obudził był piękny zimowy poranek, słońce świeciło, na niebie nie było żadnej chmurki. Wokół namiotów walało się pełno butelek i papierków po różnego rodzaju przekąskach. Zaglądał po kolei do każdego z namiotów próbując obudzić towarzyszy, lecz mu się nie udało. W najlepszym wypadku słyszał bluzgi.
Zrobił więc tylko śniadanie dla siebie, pozbierał swoje rzeczy i ruszył dalej. Jadąc w stronę gór zastanawiał się po co, właściwie to robi. Mógłby przecież poczekać aż reszta się obudzi. Poza tym on nawet nie lubił Moniki. Zawsze patrzyła na niego z góry. Czemu więc to robił? Bo gdy coś zaczynał, to starał się skończyć. Miał tylko nadzieję, że tamci szybko dojdą do siebie i dołącza do niego. Jechał pół dnia zanim postanowił zatrzymać się na jakiś posiłek. Szybko rozbił prowizoryczny obóz i wziął się za gotowanie. Po posiłku zmęczony zasnął. Obudziło go brutalne szarpanie za ramię.
- No, w końcu się raczyłeś obudzić, dupku – usłyszał wściekły głos przybranego brata. – Myślałeś, że sam pójdziesz ratować Monikę i zbierzesz wszystkie laury?
- Ja wcale nie chciałem… - zaczął się tłumaczyć lecz Michał go nie słuchał. – Ruszaj się, kupo gówna. Ruszamy dalej.
Adam nic nie powiedział tylko posłusznie wstał, pozbierał swoje rzeczy i ruszyli dalej. Po jakimś czasie dojechali do wysokiego na jakieś dziesięć metrów, ośnieżonego kanionu. Adam zatrzymał się. Dziwny niepokój ścisnął jego serce. Czuł, że coś jest nie w porządku z tym kanionem lecz nie wiedział co. Próbował powiedzieć to bratu, lecz ten tylko wyśmiał go, a pozostali mu wtórowali. Ruszyli przed siebie. Pokonali zaledwie połowę kanionu, gdy nagle usłyszeli głuchy odgłos i tony śniegu spadły ze ścian kanionu zasypując jadących nimi ludzi. Adam słyszał przerażone krzyki towarzyszy, jednak sam był zbyt przerażony by zwracać na nich uwagę. Śnieg wciskał mu się w każdy zakamarek ubrania, przygniatał go do ziemi, wyduszając powietrze z płuc. Miał wrażenie jakby tonął. W pewnej chwili poczuł jak śnieg przysypuje go całego. Odruchowo skulił się chroniąc głowę. Kiedy już nie słyszał szumu śniegu ani nie czuł, żeby ciężar na jego plecach zwiększał się spróbował wygrzebać się. Nie szło mu zbyt dobrze, na każdą pięść odgarniętego śniegu pojawiały się dwie kolejne. Panika zaczęła wkradać się w jego łomoczące jak oszalałe serce. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe i chaotyczne. Bał się, ze zostanie pogrzebany żywcem. W końcu jednak jakimś cudem przekopał się na powierzchnię. Ręka trafiła na pustkę, poczuł powiew powietrze przebijający się przez przemoknięte rękawiczki. Nadzieja wlała się w jego serce. Zaczął mocniej przebierać rękami aż w końcu poczuł na twarzy promienie słońca. Z wielkim trudem wygrzebał się. Kiedy już był na wierzchu, krzyknął zadowolony. Ściany kanionu zwielokrotniły jego krzyk. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę z tego, że mógł tym wywołać kolejną lawinę. Na szczęście nic takiego się nie stało. Rozejrzał się w koło próbując zlokalizować pozostałych. Kilka metrów dalej, po prawej stronie zobaczył ruszającą się kupkę śniegu. Podbiegł tam i zaczął kopać. Odkopał Mariusza.
- Gdzie pozostali? – wycharczał Mariusz, kiedy już doszedł do siebie.
- Nie wiem, znalazłem tylko ciebie.
- Więc szukaj ich, do cholery! – wrzasnął wściekle Mariusz i odepchnął Adama. Ten zaczął posłusznie kopać, lecz nic nie znajdował. Po jakimś czasie udało mu się trafić na pierwszego z chłopaków. Niestety mimo iż przebierał rękami jak mógł najszybciej, nie uratował go, chłopak był sztywny. Godzinę później udało mu się odkopać wszystkich pięciu. I wszyscy byli martwi.
- I co my teraz zrobimy? – wyszeptał zbielałymi ustami.
- Zabiję tego skurwysyna! – wysyczał Michał. Wściekłość wręcz biła od niego. Adam patrzył przerażony, jeszcze nigdy nie widział przybranego brata w takim stanie. – Czego tak stoisz, idioto! Rusz się! Odkop sprzęt! Szukaj go!
Adam posłusznie zabrał się do pracy. Dwie godziny później znalazł wszystko. Okazało się, że tylko dwa quady są sprawne. Zebrali co mogli i ruszyli dalej.