Zeskoczył z konia i poprowadził go po leśnym igliwiu ścielącym się wokół świerków obok których przechodzili. Nie wiedział jak Yavetil go potraktuje, z tego powodu czuł duży ucisk w gardle i żołądku. Przystanął, gdy zobaczył chatkę zbudowaną z drewnianych bali. Yav tylko raz go tutaj wziął i pomimo minionych lat nic się nie zmieniło. Może tylko na drewnie było widać minione lata, znacznie ściemniało, od północy porosło mchem. Prawa okiennica zwisała lekko na dół, a dach zrobiony ze słomy specjalnie do tego przygotowanej także nie był w najlepszym stanie. To znaczyło, że Yav nie bywał tutaj często, by zajmować się domkiem.
Terrik przełknął gulę w gardle nie wiedząc co go czeka, ale nie zamierzał się wycofać, nawet jakby Galdor przywitał go wrogo. Chociaż nic złego mu przecież nie zrobił. To Yav ubzdurał coś sobie. Podejrzewał, że mężczyzna z powodu, że jest tylko zwyczajnym żołnierzem, pochodzącym z ludu źle pojął sytuację. Terrik nigdy nie dał mu powodów, by Yav miał się za kogoś gorszego, ale jak się okazało kochanek mógł tak się czuć. Westchnął ciężko i już miał uwiązać konia przy jakiejś gałęzi i zastukać do drzwi, kiedy usłyszał głośny plusk wody. Zaintrygowany dźwiękiem, trzymając konia za uzdę, przeszedł z nim za chatkę. Za nią stał koń Yava przywiązany do belki przy której stało koryto z wodą i jedzeniem. Zostawił tu swoje zwierzę i rozejrzał się. Jego wzrok zatrzymał się na linii drzew zza których połyskiwała woda, więc ominął je i ujrzał najcudowniejszy widok na świecie. Na pewno nie było nim jezioro o krystalicznie czystej wodzie, otoczone różnokolorowymi kwiatami i soczyście zieloną trawą. Tym widokiem był wynurzający się z wody Yavetil. Mężczyzna wypłynął spod wody, uniósł się odrzucając mokre włosy z twarzy na plecy. Mokre ciało błyszczało w słońcu, a krople wody tańczyły na nim zaglądając w każdy kształt jaki rysowały wspaniałe mięśnie mężczyzny. Chciałby być tymi kroplami lub językiem je zlizywać, zassać na sutkach i błądzić dłońmi po skórze Yava. Poczuł jak jego męskość nie pozostaje obojętna na to czego on pragnie i widzi.
Sięgnął do swej wierzchniej szaty, która wyglądała jak długi płaszcz do samej ziemi, ale była cienka i miała boczne wycięcia. Odpiął klamrę przy szyi i idąc ku mężczyźnie zostawił materiał za sobą.
Yavetil musiał ochłonąć. Odpocząć od wszystkiego. Czego on chciał? Poślubić hrabiego? Był prostym żołnierzem, jak jego wuj. Co z tego, że został głównym dowódcą w tak młodym wieku, nad nim był tylko Dante, ale nie miał tytułów i pragnął być mężem Terrika? Co z tego, że Dante jest mężem księżniczki, on ma tytuł, a Yav jest nikim. Miał nadzieję, że jak Terrik się zgodził poślubić go, to sprawy ich urodzenia nie będą komplikować ich miłości. Tymczasem przekonał się, że mężczyzna się go zwyczajnie wstydzi. Bo co innego mogło być przyczyną, iż Terrik wolał wyjechać i poślubić go po cichu, niż mieć oficjalne zaręczyny, takie na jakie zasługuje? A on się zdenerwował i zostawił pierścień zaręczynowy. Zostawił Terrika. Może to i lepiej, przecież był żołnierzem, powinien skupić się na obowiązkach, a nie zakładać rodzinę. Tak będzie lepiej. Nie ważne, że brakowało mu tego mężczyzny. Czas będzie leczył rany. Wytrzyma bez niego.
Odrzucił do tyłu włosy, starł dłońmi wodę z twarzy i otworzył oczy. To co ujrzał sprawiło, że serce zaczęło uderzać mocniej w jego piersi, a ciało... Och, ciało zapragnęło tak wiele. Patrzył jak Terrik odrzuca na bok szatę i zbliżając się do wody staje nad nią, pozbywając się koszuli, a potem spodni. Nagi zaczął bardzo powoli wchodzić do wody, a Yavetil go obserwował. Mężczyzna był na wpół podniecony i Yav chciał być tą wodą, która pieści nogi Terrika.
Terrik nie odrywał wzroku od swego kochanka. Chciał go całego z ciałem, duszą. Pragnął być z nim zawsze, ale teraz potrzebował owinąć się wokół niego lub dosiąść go i czuć. Oddać się zupełnie we władanie temu mężczyźnie i pokazać mu, że go kocha, pragnie i jest dla niego jedyny. Zbliżył się do niego kładąc dłoń na policzku Galdora i pochylił składając delikatny pocałunek na kuszących ustach.
– Kocham... cię... Nie wyobrażam... sobie... życia bez ciebie. – Po każdym słowie muskał jego usta swoimi. – Chcę być z tobą. Umieram jak cię przy mnie nie ma. – Nie czuł się głupio, gdy mówił mu te słowa. Przecież go kochał i nie będzie udawał kogoś kto nie umie mówić o swoich uczuciach. – Nie wstydzę się ciebie, Yav. – Przesunął rękę na jego kark i podrapał skórę. – Muszę ci coś powiedzieć i wtedy ty zdecydujesz czy mnie chcesz, ale teraz chcę być blisko z tobą, chcę byś mnie kochał teraz.
Widział ten błysk, gorączkę w oczach i co najważniejsze uczucie. Wielką miłość, której pragnęli obaj. Nie wiedział co Terrik chce mu powiedzieć, ale teraz gotów był spełnić jego prośbę i zrobi to z przyjemnością.
***
Aranel wyprowadził cios do przodu, kierując się słuchem i rozpoznając gdzie znajduje się przeciwnik. Riven zablokował go swoim ćwiczebnym mieczem. Broń służąca do treningów nie była ostra, nieraz używano drewnianej, nie można było się nią zranić do krwi, jedynie jej uderzenie w ciało bolało i zostawiało ślady na kilka dni.
– Doskonale. Jeszcze raz, Aranelu. – Odkąd dowiedział się, że Aranel uczył się walki postanowił mu przypomnieć podstawowe techniki. Mąż, nie ćwicząc od lat, wiele zapomniał, ale mimo tego łatwym przeciwnikiem nie był.
– Jak sobie życzysz, mężu. – Zaśmiał się, po raz kolejny oczarowując tym partnera i wrócił na miejsce. Przysłuchiwał się wszystkiemu wokół. Jego zdrowe zmysły działały teraz w pełni. – Mam nadzieję, że nie ustępujesz mi ze względu na to, że nie widzę. Mój nauczyciel nauczył mnie korzystać ze słuchu, zapachu, dotyku, a nawet ruchu powietrza. Co przydało mi się bardziej w codziennym życiu niż w walce. – W sumie wiedział, że w zwykłej, ciężkiej walce nie dałby sobie rady, ale gdyby naszła potrzeba obrony, a nie byłoby nikogo kto by mu pomógł, umiałby sam sobie poradzić, jak poćwiczy. – Nawet widzących uczył tego. Zawiązywał im przepaski na oczach i ćwiczył z nimi różne techniki.
– Gdzie jest teraz twój nauczyciel?
– To był dobry człowiek. Niestety zachorował i zmarł, ale nauczył mnie dużo.
– To teraz pokaż mi co umiesz. – Teraz Riven pierwszy zadał cios, a Aranel uchylił się i odepchnął mieczem jego broń.
– I jak nauczycielu? – zapytał młodzieniec.
– Jesteś doskonały, kochanie. – Podszedł do niego obejmując jedna ręką w pasie i całując czule w czoło. – Od dziś ćwiczymy każdego dnia – odparł Riven zadowolony z osiągnięć męża.
Wtem do sali ćwiczeń wszedł Mani i ukłonił się.
– Przepraszam, że przeszkadzam.
– O co chodzi, Mani? – Riven nie odsuwał się od męża.
– Pan Asmand Delreth chce się widzieć z księciem Saerosem – odpowiedział służący.
– Powiedział czego on chce?
– Powiedział, że to bardzo ważne. Czeka na placu.
– Zaprowadź go do biblioteki, tam z nim porozmawiamy. Pójdziesz ze mną kochanie? – zapytał męża, kiedy służący odszedł.
– Bardzo chętnie spotkam się z tym mężczyzną, ale nie jest konieczna moja obecność na rozmowie.
– Jest. Jesteś moim partnerem i masz prawo być na takich spotkaniach. – Zaczął zbierać swoje rzeczy, między innymi długą kamizelkę, jaką zdjął do ćwiczeń.
– Ależ to prywatne...
– Kochanie, jak tak się upierasz zapytamy Asmanda czy możesz być. Zgoda? – Podał mu jego kij i chwycił za rękę. – Po drodze powiem komuś, by tu posprzątał.
***
Woda sięgała im po pas ukrywając przed oczami to, co było przeznaczone na wyłączny widok kochanka. Kochanka, który teraz mocno trzymał go w ramionach odbierając oddech swymi ustami. Palce Yavetila nie za mocno i nie za delikatnie pieściły plecy Terrika z wyraźną niecierpliwością.
– Wiesz, że cię pragnę – wyszeptał Terrik muskając ucho partnera. – Nie potrzebuję w tej chwili długich pieszczot, chcę być twój. Byś mnie miał. Chcę cię czuć w sobie tu i teraz.
– Kiedy tak mówisz, nie potrafię czekać. – Sięgnął pod wodę, by zatopić palce pomiędzy jego pośladkami szukając miejsca w które się wsunie. – I chcę dać ci wiele. Bardzo wiele. Nie tylko, kiedy cię posiądę.
– Ciiii. Nie mów o przyszłości. – Położył mu palec na ustach. – Teraz chcę tylko czuć. – Zamknął oczy z przyjemności. Uwielbiał być tam pieszczony.
– Chcesz mieć tam mój język? – zapytał Yav dotykając go i przy okazji myjąc.
– Chcę mieć tam twój język, palce i jego. – Przesunął ręką po brzuchu i chwycił twardą męskość kochanka.
– Lubisz go co? – Zaczął popychać Terrika w stronę brzegu. Zamierzał tutaj się z nim kochać, aby w tym samym czasie woda mogła ich obu pieścić, więc nie wyszli całkiem z niej.
– Tak, lubię. – Chwycił za jego włosy i odciągnął głowę do tyłu, żeby dobrać się do wyeksponowanej szyi, którą zaraz zaczął podszczypywać przednimi zębami.
– To go dostaniesz. – Wygiął się, kiedy poczuł zęby na swojej szyi. Miałby ochotę związać Terrika i zadawać mu tortury pieszczotami, nie pozwalając dojść. To byłaby cudowna tortura i dla niego. Ale to kiedyś, może, jak dane im będzie być razem. Teraz nie było czasu i miejsca na taką zabawę. Odciągnął Terrika od swej szyi, ucałował szybko acz mocno prawie miażdżąc mu usta, na koniec językiem obrysował ich kontur. – Dostaniesz wszystko, ale najpierw klękaj.
Nie zrobił tego natychmiast, przecież chciał skosztować tego ciała. Uśmiechnął się i przywarł ustami do obojczyka Yava obcałowując go i liżąc. Przesuwał się w dół ku sutkom, by się nimi zabawić, a one stały się twardymi kamyczkami i na tyle dużymi, by mógł chwycić zębami jeden i pociągnąć go, na co Yav syknął drapiąc go pomiędzy łopatkami.
– Jak ty wiesz co lubię – wydyszał.
– Yav, kochanie, znam cię już całe lata. – Całował jego bliznę, brzuch, głaszcząc rękoma biodra i klękając przy nim. Penis mężczyzny był blisko jego twarzy, gdy zszedł ustami na pachwinę, a drobne włoski łonowe połaskotały go po brodzie.
– Weź go. Poliż – poprosił Galdor nie potrafiąc cierpliwie czekać. Patrzył na swego kochanka z pragnieniem i miłością. – Weź w usta.
– Poproś. – Zagryzł dolną wargę patrząc w górę.
– Proszę.
Terrik trącił językiem sam czubek członka drażniąc się z mężczyzną, który tylko czekał na wbicie się w jego usta. Oblizał go dokładnie, wciąż patrząc w oczy Yava i zatopił samą końcówkę pomiędzy wargami zaciskając je na nim.
– Och, Terrik. Głębiej. O tak, tak. – Poruszał wolno biodrami, gdy jego męskość wsuwała się coraz głębiej. – Dasz radę kochanie? – Cichy, wibrujący pomruk pozwolił mu na więcej. Chciał być w jego gardle, głęboko, ale nie zamierzał dochodzić, gdyż spełnienie pragnął osiągnąć w ciele Terrika.
Melisi rozluźnił gardło na tyle, by mógł go przyjąć więcej, chociaż to wywołało łzy z jego oczu. Zawsze tak było i za każdym razem Yav ścierał je kciukami szepcząc jak bardzo go kocha poruszając się wolno. W końcu poczuł pulsowanie i gotów był przyjąć nasienie partnera, ale ten się wysunął i opadł przed nim na kolana całując gwałtownie i popychając go, by położył się na trawie.
– Odwróć się do mnie i pokaż to co jest moje. – Z błyskiem w oczach Yav szeptał te słowa, a Terrik z ochotą, bez wstydu, wykonał polecenie. Uklęknął przed nim wystawiając się na niego i całkowicie mu ufając. Gdy oddawał kontrolę czuł się wspaniale. Wolny od trosk i wszystkiego innego. Wiedział, że Yav da mu to co najlepsze. Poczuł jak rozsuwa sobie palcami jego pośladki i przywiera językiem do wrażliwego wejścia. Nie powstrzymał krzyku na to odczucie, które tak kochał, a wprawny język kochanka zawsze mu w pełni dogadzał.
Lizał go i całował, a dłoń powędrowała pomiędzy nogi mężczyzny, by pieszczona była nie tylko dziurka, ale jądra i członek, który stał sztywno. Sam chwycił swoją męskość i poruszał wolno ręką. Długo trwało zanim język zastąpił palcami, które poruszały się w Terriku za pomocą śliny i wody. Nawilżenie było słabe, ale wiedział, że kochanek potrafi go w siebie przyjąć.
Terrik rozpalony i spragniony nabijał się na jego palce oglądając przez ramię. Jego twarz pokryta była czerwienią, ale nie był to wstyd, on tego nie czuł, gdy miał przy sobie Yava, to był widoczny wysiłek jaki brał się z niecierpliwego czekania i pożądania.
– Skarbie, nabijesz się na mnie. - Yavetil pochylił się nad nim pokrywając go swym ciałem i pocałował. – Jak ostatnio. Pamiętasz?
– Tego się nie zapomina. Kładź się.
Gdy Galdor leżał na wpół w wodzie ze zgiętymi i rozsuniętymi nogami, Terrik ustawił się nad jego biodrami tyłem do mężczyzny. Chwycił penisa i postawił go pionowo, by móc się na niego nabić. Robił to bardzo wolno, a tarcie z braku nawilżenia tylko go podniecało. Partner złapał go za biodra i pomógł mu.
– Jeszcze trochę, Terrik. – Pogłaskał go relaksująco. – Doskonale. Jesteś w spaniały, pełen mnie.
Melisi odczekał chwilę i oparł się rękoma na piersi kochanka, by móc się poruszyć, a z jego ust wydobył się syk.
– W porządku?
– Tak, Yav, w jak najlepszym porządku – powiedział i oddał się wyłącznie odczuwaniu. Jego ciało przyzwyczaiło się do intruza w środku i teraz z ochotą odpowiadało na dawaną przyjemność. Poruszał się tak, aby nie unosić się za wysoko, a jednocześnie starając się ocierać ten słodki punkt przyjemności w nim o twardego penisa.
– Gotów? – zapytał Yav chcąc doprowadzić do ich nowej pozycji.
– Tak. – Przestał się poruszać i stopy, jedna po drugiej, oparł na szeroko rozłożonych udach kochanka, blisko kolan, a plecy opuścił w dół, by ułożyć je na piersi Yavetila. Teraz leżał na nim i czuł go w sobie, a kochanek mógł go opleść rękoma i wbijać się sam w niego podrzucając nim, także poruszali się razem.
– Jesteś gorący i chętny. Twoja dziurka jest chętna – mówił Galdor pieszcząc okrężnymi ruchami piersi mężczyzny. Miał dobry zasięg do jego szyi, więc mógł ją obdarzać czułymi pocałunkami i pozwalać, by ich namiętność mieszała się z czułością i miłością. – Kocham cię. Bardzo cię kocham. – Jak mógł pomyśleć, że będzie w stanie bez niego żyć?
– Teeeż cię kooochaaam – sapał Terrik łapiąc się za nadgarstki partnera i odrzucając głowę w tył. Gorący oddech na szyi, jego plecy i pierś Yava połączone ze sobą i ślizgające się o siebie całe pokryte potem, biodra kochanka uderzające o jego pośladki sprawiały, że płynął w rozkoszy cielesnej z radością. Do tego ruch wody, która ochlapywała ich wokół, był szczególnie zmysłowy. Każdy nerw odczuwał symptomy ekstazy, a żar jaki płynął w żyłach ich obu nie pozwalał się łatwo ugasić, będąc ciągle podsycany iskrami ognia tworzącymi się z ich połączenia.
Yavetil chwycił penisa kochanka i pieścił go szybko, chcąc szczytować wraz z nim, ale nie dał rady czekać, pierwszy doszedł wbijając się w niego i unosząc na sobie wysoko. Jego plecy jeszcze długo będą czuły twardą ziemię na jakiej leżał.
Czując w sobie gorącą lawę nasienia Terrik stęknął, wbił się w rękę, która go pieściła i szczytował, a jego nasienie strzelało daleko ochlapując pierś, twarz, sięgając również twarzy partnera. I dopiero mężczyzna, gdy skończył mógł pozwolić swoim mięśniom na odpoczynek.
– Uwielbiam jak dochodzisz. Cały się napinasz, a gdybyś oplatał mnie nogami ściskałbyś mnie z całej siły – powiedział zmęczony Yavetil wcierając w niego białą substancję i zlizując tą z policzka. – Kocham twój smak. Słono gorzki, aromatyczny. Następnym razem wyssę cię do ostatniej kropelki.
– A będzie następny raz? – Uniósł się czując ból mięśni i zsunął się z Yava.
– A chcesz by był? Ja chcę. – Usiadł. Jego plecy były oblepione trawą i ziemią.
– Najpierw chcę byś mnie wysłuchał. Nie wiesz czegoś o tamtym człowieku co mnie zgwałcił. Nie wiesz kim dla niego byłem.
– Opowiesz mi w chacie. Teraz, śliczny, wracamy do wody, a potem porozmawiamy, ale wiedz, że cokolwiek to jest, nie zmieni mojego zdania o tobie.
– Chcę tylko byś mnie akceptował, Yav.
– Kocham cię i cokolwiek zrobiłeś czy tobie zrobiono nie ma znaczenia, bo to przeszłość. Nie wybaczyłbym ci zdrady, ale o przeszłość, gdy nie byliśmy razem, nie mogę mieć pretensji. – Pocałował go czule patrząc prosto w oczy.
Terrik przymknął powieki i opał czoło o ramię kochanka przyjemnie usatysfakcjonowany i pełen nadziei na to, że jego problem nie będzie przeszkodą w ich związku.
***
Leteno podniósł oczy znad obieranych ziemniaków, kiedy jego brat wrócił z pracy. Erki nie spojrzał na niego, tylko zajął się rozpakowaniem zakupów.
– U pana Ornruina dostałem zniżkę i dodatkowo kupiłem dla Kala najczerwieńsze jabłka jakie miał – powiedział i przymierzył się do wyjścia z kuchni.
– Długo zamierzasz traktować mnie jak powietrze? – Leteno nie wytrzymał. Odrzucił nóż i ręce wytarł w ścierkę. Brat niby z początku, po wydarzeniach w tawernie, zaczął traktować go dobrze, a tutaj zdystansował się. Po tym jak Erkiran przystanął kontynuował: – Przecież powiedziałem ci, że staram się zdusić moje uczucia i być bratem, takim jakim byłem. Cały czas cię tak traktowałem. Nigdy nie zrobiłem nic złego w stosunku do ciebie. Nie nakłaniałem do chorych czynów. I staram się, cały czas się staram.
– Wiem, ale... – Co miał mu powiedzieć? Że od tego czasu, gdy opadły nerwy czuje się przy nim dziwnie? Nie wiedział dlaczego. To wszystko mieszało mu w głowie. – Muszę mieć czas na przyzwyczajenie się, że mój brat mnie pożąda!
– Erki mówiłem ci, że cię kocham, aczkolwiek pożądanie jest, to nie tłumi moich uczuć, przede wszystkim tych braterskich. Jak długo każesz mi cierpieć z tego powodu? Nie wiem czemu tak jest i wiesz, że przeklinam się w każdej chwili za to.
Erkiran wyjrzał przez okno. Na podwórku bawił się Kal wymyślając jakąś swoją zabawę.
– Nie każę ci cierpieć, Leto, lecz... – urwał gdyż głos mu się załamał. – Lecz mi przykro, że nie mogę odwzajemnić twoich uczuć z dwóch powodów, kocham Asmanda, a ty jesteś moim bratem.
– Ale ja mogę żyć bez głębszych uniesień, ale trudno mi żyć bez brata. – Stanął za nim i położył mu rękę na ramieniu. – Zawsze byliśmy razem i chociaż postępowałem źle, to nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Rozumiesz to? – Nie doczekał się odpowiedzi, więc cofnął się o krok zrezygnowany. Wszystko zniszczył. Przez chwilę myślał, że będzie dobrze. Tymczasem nieczyste uczucia psuły rodzinę jaką jeszcze niedawno byli. I chociaż podobał mu się ten dom, to podjął decyzję. – Spakuję się i zostawię was samych. Stworzycie rodzinę. Dobrą rodzinę.
Zanim do Erkirana dotarło, co Leto powiedział, ponieważ był zbyt oszołomiony dłonią na ramieniu, gdyż nawet taki dotyk już odczuwał inaczej, to starszy brat wyszedł z pomieszczenia udając się do zajętej przez siebie komnaty sypialnej w myślach szukając miejsca gdzie się uda. I już nawet zemsta nie była ważna. Teraz najważniejszym celem było ukojenie rozdzierającego bólu.
***
Asmand, na odgłos kroków, odwrócił wzrok znad księgi, którą trzymał w ręce, zajął się nią, aby umilić sobie czas czekania na księcia, i zatrzymał wzrok na swej niedoszłej ofierze. Bardzo się cieszył, że Erki go powstrzymał. Nie byłoby tego co jest teraz, a on nie mógłby zobaczyć splecionych dłoni tych dwóch mężczyzn. Nie pokłonił się jak to robią zazwyczaj ludzie witając kogoś z królewskiego rodu, ale lekko skinął głową.
– Asmandzie, witaj. – Riven wyciągnął wolną dłoń i mężczyźni złapali się za przeguby rąk.
– Witajcie. Moje oczy radują się waszym widokiem. Książę Aranelu, pierwszy raz się spotykamy od czasu...
– Uznajmy, że tamto to było tylko spotkanie, które bardzo wiele zmieniło w życiu kilku osób – powiedział Aranel. Idąc tutaj, obawiał się tego spotkania, co poczuje, ale wszelkie obawy od razu zniknęły, kiedy usłyszał głos Delretha.
– Niemniej jestem osobą, która...
– Która ma wielkie szczęście, że za namową mego męża i tego, iż pomogłeś, król postanowił nie czynić nic, coby doprowadziło do aresztowania ciebie. Jesteś wolnym człowiekiem Asmandzie – mówił Aranel. – Mam nadzieję, że wykorzystasz to nowe życie właściwie.
– Będę się starał, książę. Tym bardziej, że w moim sercu zagościł Erkiran. – A ostatnio szczególnie podobał mu się też Leteno. Chociaż zawsze mu się podobał. Najchętniej to miałby obu braci w swoim łożu. Obu naraz. Potrząsnął głową odpędzając myśl. – I jestem tutaj z ważnego powodu. Chodzi o jednego z możnych z Lare. Ten mężczyzna czyni bardzo złe rzeczy.
– Usiądźmy. – Riven wskazał ręką miękkie kanapy. Nie pytał czy mąż może zostać, widział, że może. – Z tego co wiem Lare ma czterech właścicieli, o którym mowa?
– O Obelinie. Pozwólcie, że opowiem wam historię porwania Kala Ladrimy i innych dzieci. – Zaczął opowiadać o wszystkim co się działo. O dzielnicy, o Fuldrosie, a nawet o tym co mu zrobił. Chociaż kusiło go, aby to zataić z obawy o siebie, ale miał dość kłamstw. A Riven i Aranel słuchali go uważnie z wielkim zainteresowaniem. Twarz Aranela wyrażała szok i ból, a Riven zaciskał zęby ze złości już obmyślając co miał zrobić.
***
Wpadł do zajmowanej przez Leto komnaty niczym chmura gradowa.
– Co ty powiedziałeś? – Na swoje pytanie znalazł odpowiedź natychmiast, kiedy ujrzał jak Leto pakuje swe nieliczne ubrania w juki. – Nigdzie nie odejdziesz. Co ci przyszło do głowy?
Chłopak wyprostował się znad bagaży, przy których kucał i spojrzał na brata.
– Nie chcę byś czuł się przy mnie źle. Widzę, że moja obecność cię krępuje. Szczególnie jak jesteśmy sami. Nie zachowujesz się tak jak zawsze. Nie będę ci wchodził w drogę. – Przeszedł po szczotkę do włosów, wziął ją i zatrzymał się ze wzrokiem w niej utkwionym. – Będziesz mógł czuć się swobodnie. Już pora, by nasze drogi się rozeszły. I tak mnie tu nie chcesz. Próbowałeś, ale nie możesz mnie ścierpieć. Przyznaj, a obu nam będzie łatwiej.
Słuchał tego co mówi Leto i nie wierzył. Nigdy nie wyobrażał ich sobie osobno. Mogli mieć swoje rodziny i co najwyżej zaakceptowałby mieszkanie w innych domach, ale w bliskim sąsiedztwie. Nie tak. Sama myśl, że straciłby z nim więź jaka ich łączyła doprowadzała go do szału i sprawiała cierpienie.
– Nie mów tak. Nie chcę byś wyjeżdżał.
– Dziwne, bo w starym domu, gdy poznałeś prawdę chciałeś bym zniknął! Teraz masz to czego chciałeś, a ty mówisz, bym został?! – Wrzucił szczotkę do swoich toreb i złapał je unosząc, zamierzając wyjść.
– Zostań! Nie myśl, że wyjdziesz z tego domu choćby za próg! Nie wypuszczę cię stąd! Jesteś tchórzem i uciekasz!
– Ja tchórzem?! Ja?! A kto bez przerwy trząsł portkami, kiedy ja narażałem się, by zdobyć leity na jedzenie? Kto panikował, że mnie zabiją? Jakoś tchórzem nie byłem. – Rzucił bagaże na niewielkie pojedyncze łoże. – Potrafiłem, wiem nieuczciwie, ale potrafiłem zdobyć pieniądze, a ty siedziałeś na tyłku zamiast szukać pracy!
– To trzeba było siedzieć w domu z Kalem lub znaleźć coś uczciwego, a nie mnie wypominać, że coś musiałeś robić! I nie mów, że siedziałem bezczynnie! – W oczach Erkirana pojawiły się łzy. – Chciałem coś zrobić. Ruszyć się stamtąd. Nie raz miałem pracę na polach, ale musiałem ją porzucać, bo ty miałeś zlecenie od tej swojej szajki. A kto uczył naszego brata, by był piśmienny, kto gotował byś miał co jeść i nie mów, że to za leity, które zdobyłeś, kto cerował ubrania, byś miał w czym chodzić, a ty tego nie widzisz! – Po policzku Erkirana spłynęła pojedyncza łza.
Leteno podszedł do niego i starł mu ciepłą kroplę.
– Widzę. Zawsze widziałem. Przepraszam. – Nie potrafił patrzeć na jego łzy.
– Nie odchodź.
– Muszę, Erki.
– Nie. – Pociągnął nosem.
Leteno nie wiedział co robić, aby brat go puścił i nagle zdobył się na jeden czyn, po którym był pewny, że zostanie wyrzucony za drzwi zanim mrugnie. Położył Erkiranowi dłoń z tyłu głowy, by ją przytrzymać, a drugą ręką złapał go za brodę i pochylił się ku jego ustom łącząc je ze swoimi. Przesunął wargami po ustach brata i westchnął zamykając oczy. Pierwszy i ostatni raz muskał te usta, a potem odejdzie.
Erkiemu serce prawie stanęło, kiedy Leteno go pocałował. Patrzył na brata, którego twarz wyglądała jakby przeżywał najbardziej wymarzoną sytuację i sam, będąc zaskoczony, że nie czuje obrzydzenia, nie wyrywał się.
Leteno powoli zatracał się w pocałunku mocniej wpijając się w usta brata, a dłoń, którą trzymał brodę Erkirana przesunął na szyję i ramię, a potem objął go ręką. Pogłębił pocałunek z szybko bijącym sercem. Tylko raz. Zrobi to raz, dostanie w pysk i odejdzie na zawsze.