Iluzje 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:53:52
Rozbudziłem się wciąż na łące i spojrzałem wprost w szkarłatne tęczówki Liama. Gdy zorientował się, że już nie śpię, natychmiast zdjął iluzję. Byłem w łóżku sam, on siedział przy stole, z wyciągniętymi przed siebie nogami, skrzyżowanymi w kostkach. Westchnął i roztarł oczy, zaciśniętymi w pięści dłońmi.
- Dziękuję - wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło - Za tę łąkę...
- Nie ma sprawy - machnął ręką, jednak na jego twarzy dostrzegłem, ile kosztowało go utrzymywanie iluzji przez całe popołudnie i noc. Lśniące zazwyczaj tęczówki ściemniały od zmęczenia, otoczone sinymi cieniami również na powiekach. Biała skóra przybrała szarawy, niezdrowy odcień, a blade wargi rozchylały się wciąż w tłumionym ziewaniu. Ktoś lekko poruszył klamką, jednak drzwi nadal były zamknięte. Liam z westchnieniem wstał i poszedł otworzyć, wpuszczając ośrodka Elenę. Pochyliła się nade mną, uśmiechając się ciepło.
- W porządku? - spytała cicho.
-... - skinąłem głową, mimo, że wcale nie było w porządku, przecież tak się oboje starali.
Czarodziejka poczochrała mi włosy, przyjacielskim gestem, po czym odwróciła się do ca'try wpatrującego się w obraz za oknem.
- Jak ty wyglądasz Liam? - przestraszyła się - Nie spałeś...
- Spałem - zaprzeczył, tłumiąc kolejne, potężne ziewnięcie.
- Coś ty robił całą noc?
- Spałem - powtórzył, przeciągając się aż strzeliło.
Elena machnęła ręką i zwróciła się do mnie.
- Jak będziesz się czuł na siłach, zejdź na dół, do kuchni. Powinieneś coś zjeść, a ja z twoim wujem i Korathanem chcieliśmy zadać ci kilka pytań.
Skinąłem głową wybitnie nie czując się na siłach do zrobienia czegokolwiek. Gdy drzwi za czarodziejką zamknęły się, Liam z westchnieniem rzucił się na łóżko, zagrzebując się w ubraniu i w butach w pościeli.
- Daruj, ale jak się nie prześpię, to padnę - usłyszałem stłumiony i zniekształcony ziewnięciem głos gdzieś spod kołdry - Dalej musisz sam się niańczyć.
Zjadłem lekkie śniadanie i udałem się na spotkanie z wujem i Eleną. Obecność części starszyzny innych klanów nie powinna mnie zdziwić, a jednak zdziwiła. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Elena wstała od szerokiego, długiego stołu i podeszła do mnie. Delikatnie chwyciła mnie za łokieć i posadziła na krześle. Poczułem się bardzo niepewnie pod ostrzałem spojrzeń.
-Rodonie, chyba zdajesz sobie sprawę jak poważna jest sytuacja. - rzekł mój wuj, wstając z miejsca - Przebywają tutaj mieszkańcy pięciu klanów... ponad dwa tysiące ludzi... ich bezpieczeństwo jest naszym najwyższym celem i żadna tragedia nie powinna zakłócać obrad... przebiegu Zgromadzenia.
-Tak...
-Pojawienie się roka... to zdarzenie ze wszech miar niepokojące. Tym bardziej, że dawno już nie musieliśmy się mierzyć z takim przeciwnikiem i jeżeli o mnie chodzi... a jestem pewien, że zdanie to podziela każdy z nas, to wolałbym, żebyśmy nie musieli podejmować tego wyzwania i teraz. Zwłaszcza teraz.
-Ja... nie wiem w czym mógłbym pomóc.
Cichy szmer przebiegł po pomieszczeniu. Paru obradujących wymieniło szeptem jakieś uwagi.
-Powiedz nam, czy to możliwe, by rok miał gniazdo tam, gdzie go spotkałeś? Widziałeś to gniazdo? Czy może raczej możemy wierzyć, że ptak zbłądził w nasze okolice przypadkiem?
-Ja... naprawdę nie wiem. Po prostu zobaczyłem jego sylwetkę na niebie, a potem... potem już tylko uciekałem.
Wuj uśmiechnął się blado. Zwróciłem wzrok w dół, na swoje splecione na kolanie palce, bojąc się choćby zerknąć na otaczających mnie ludzi.
-Doprawdy... zapomnieliśmy już jak się walczy - mruknął Der'athern - Wiem, że powinniśmy za to błogosławić los, bo nie ma nic gorszego niż wojna... jednak... nie będzie to nieprawdą, jeśli powiem, że jesteśmy nieprzygotowani do takiego starcia, jakim byłoby starcie z rokiem. Gdyby nie iluzja Eleny i tym razem nie dalibyśmy sobie rady...
-Ale... - przerwała mu Elena - To nie byłam ja.
-Nie? - wuj poderwał głowę i ja uczyniłem podobnie, nie mniej zaskoczony.
-Nie. To był Liam.
Liam? On.... Uratował mi życie. Zrobiło mi się słabo i tak jakby niedobrze zarazem. Najpierw uratował mi życie tworząc iluzorycznego roka, a potem czuwał przy mnie całą noc, pilnując bym spał. Dlaczego?... O co chodziło w tym wszystkim?
- Rodonie źle się czujesz? - Elena spojrzała na mnie zaniepokojona - Zbladłeś.
- Nie, to nic - zaprotestowałem gwałtownie - Ja pójdę już... i tak się do niczego nie przydam.
Wstałem i szybko opuściłem pomieszczenie, zanim ktoś zdążył mnie zatrzymać. Chłodne powietrze otrzeźwiło mnie nieco. Przysiadłem na stopniach przed domem i zapatrzyłem się gdzieś za horyzont. "To normalne" chciałem przekonać sam siebie " Zobaczył, jak wygląda sytuacja, wiedział, że może pomóc, więc to zrobił. Po to się przecież uczy. Każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo".
Dlaczego zatem nic nie powiedział? Przecież o ile go znam, a poznałem go już odrobinkę, był strasznie dumny ze swoich osiągnięć. Tylko w magii czuł się uprzywilejowany, lepszy od innych... Zwycięstwo nad rokiem to nie było byle co. Tym bardziej zdumiewała mnie rezygnacja ze sławy jaką mogło mu to zwycięstwo przynieść...
No i pozostawała jeszcze kwestia... Życia. Mojego życia. Życia, które mi uratował, nic o tym nie mówiąc.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Zza pleców dobiegały mnie ciche głosy zgromadzonych na radzie.
Może się jeszcze przyzna? Może czeka na odpowiedni moment, żeby z tryumfem ogłosić mi jak wiele mu zawdzięczam? Czego on może chcieć ode mnie... w zamian?
Nieważne. Czegokolwiek by chciał... zawdzięczałem mu dużo. Żeby nie powiedzieć... wszystko. Poderwałem się gwałtownie, gdy za mną trzasnęły drzwi. Dyskutujący dotychczas w kuchni ludzie rozchodzili się każdy w swoją stronę. Nastała cisza, cisza, którą przerwały dwa ściszone głosy, które mimo woli usłyszałem.
- Eleno, ja... ja przemyślałem wszystko i chciałbym, jeśli byś się oczywiście zgodziła, chciałbym... żebyś po zgromadzeniu wróciła ze mną - mówił Korathan.
- Nie wiem - odparła czarodziejka po długiej chwili milczenia - Mam przecież...
- Chciałbym, żebyś zabrała Liama ze sobą. Już mówiłem, że wszystko przemyślałem. Sądzę, że się z nim dogadam jakoś...
- A Rodon?
W tym momencie zapomniałem o oddychaniu. Przecież Elena powiedziała wujowi, że będzie mnie uczyć tylko podczas trwania zgromadzenia. Czyżby objawiła się dla mnie szansa wyrwania się stąd?
- Możesz wziąć ich obu. Prawdę powiedziawszy nawet na to liczę - roześmiał się przywódca Yielstrahn - No wiesz... jak będą mieli siebie do towarzystwa, będą mniej cię absorbować.
- Jakbyś czytał w moich myślach - westchnęła - Już dawno myślałam o wzięciu drugiego ucznia. Liam jest taki zazdrosny, że pomyślałam, że dobrze by zawczasu pojawił się ktoś, z kim musiał by się mną dzielić.
- No... to teraz ma aż dwóch kandydatów do dzielenia się. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz.
- Daj mi trochę czasu, Thane. Muszę to przemyśleć. To poważna decyzja...
- Tak, wiem. Ale zastanowisz się tak?
- Tak.
Rozmowa najwyraźniej dobiegała końca. Wycofałem się do środka i tak cicho, jak tylko potrafiłem wbiegłem po schodach do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Oparłem się plecami o chropowate drewno, usiłując przyswoić to, co przed chwilą usłyszałem.
- Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył - usłyszałem kpiący głos - Tym razem to nie ja...
- Wiem, że nie ty. Nic nie zobaczyłem.
Liam właśnie się przebierał. Ze stanu jego fryzury wnioskowałem, że tyle co wstał, a z wyrazu jego twarzy, że nie bardzo się wyspał i nie jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W przeciwieństwie do mnie. Byłem szczęśliwy tak jakby kawałkami. Z jednej strony perspektywa wyjazdu z Hokkether rozlewała mi się przyjemnym ciepłem, gdzieś w okolicach serca, z drugiej jednak... Elena mogła się nie zgodzić, chociaż z jej tonu wynikało, że raczej się zgodzi. Nie zgodzić mógł się Liam, co było nieco większym problemem. Bogowie, jaką ja miałem nadzieję, że oboje się zgodzą.
- Liam? - zagadnąłem, gdy doprowadzał swoje uczesanie do porządku
- No?
- Co sądzisz o Korathanie?
Odwrócił się od lustra, zaplatając ręce na piersi i wbił we mnie spojrzenie szkarłatnych tęczówek.
- Nie rozumiem pytania - powiedział powoli
- No co o nim sądzisz się pytam. Lubisz go?
- Bo ja wiem - wzruszył ramionami - Rozmawiałem z nim wszystkiego ze dwa razy. Elena go lubi - gorycz w jego głosie była bardzo źle zamaskowana, rzekłbym wcale.
- Nie pytam o Elenę, tylko o ciebie...
- Oh, dajże spokój. Coś się tak uczepił? Co to ma za znaczenie?
- Wyobraź sobie, że ma.
- Na pewno nie dla mnie.
- Dla ciebie również.
- Odczep się dobra? Idź męczyć kogoś innego - nerwowym gestem odrzucił włosy za ramię i ruszył w kierunku drzwi.
- Liam! Poczekaj! Chcę pogadać.
O dziwo, nie było żadnego złośliwego komentarza. Aż się poczułem nieswojo. Liam powolutku odwrócił się, przysiadł na swoim łóżku i uniósł brwi pytająco.
- No? - ponaglił mnie, gdy przez dłuższą chwilę się nie odzywałem.
- No... - zacząłem - Słuchaj, jak myślisz, zostaniecie tutaj po zakończeniu Zgromadzenia? - postanowiłem indagować nieco naokoło, żeby nie zorientował się od razu o co chodzi.
- Mam nadzieję, że nie.
- Acha. A gdyby Elena chciała zostać?
- To pewnie zostaniemy. To chyba normalne.
- Niby tak. Tak przy okazji... dzięki.
- Za co? - białe brwi uniosły się nieco
- No za tego roka. Był całkiem niezły.
- Ano, niezły - skinął głową
- Prawie dałem się nabrać.
- Prawie? - brwi podjechały jeszcze wyżej.
- No tak. Który to był... jak wy to... poziom?
- Szósty pewnie. Nie wiem, jakoś nie pomyślałem, jak go tworzyłem.
- Naprawdę dobry był.
- Dzięki...
Ta rozmowa była coraz bardziej dziwna. Po raz pierwszy białowłosy nie ironizował i nie rzucał złośliwymi uwagami. Zupełnie do niego niepodobne. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Chłopcy, za chwilę chcę was widzieć w stajni. Koniec leniuchowania! - głowa Eleny znikła równie szybko jak się pojawiła.
Liam wstał, jeszcze raz spojrzał w lustro, nakładając na siebie brązowowłosą iluzję. Poszedł pierwszy, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Westchnąłem i poszedłem za nim. Czarodziejka siedziała w części magazynowej, na jednym z dużych okrągłych snopków, ca'tra opierał się o jeden z potężnych pali podtrzymujących strop. Usiadłem obok niej, wbijając zaciekawione spojrzenie w Liama.
- Pokaż mi swojego roka - poprosiła - ale nie wychodź za piąty poziom.
Powietrze drgnęło ledwo zauważalnie. Na dworze rozległ się rozdzierający wrzask i po chwili przez rozwarte wrota do stajni wleciało potężne ptaszysko. Od ruchu jego skrzydeł uniósł się kurz i luźne źdźbła z podłogi, bijąc nas po twarzach, zmuszając do zaciśnięcia oczu. Rok wylądował pewnie, mocno uginając ogromne łapy, zakończone imponującymi szponami. Przekrzywił głowę i wpatrywał się w nas, wydając z siebie ochrypłe pomruki.
Elena wstała i zbliżyła się do ptaka, przyglądając mu się uważnie. Ja natomiast spojrzałem na Liama. Okrywająca go iluzja znikła. Stał sztywno, z zamkniętymi oczami, ze zmarszczonym czołem. Rok otworzył dziób i powietrze przeszył potworny jazgot dobywający się z potężnej gardzieli. Białowłosy drgnął i wyciągnął rękę, chwytając się słupa, iluzoryczne ptaszysko zafalowało i rozpłynęło się w powietrzu. Elena momentalnie znalazła się przy ca'trze.
- Co się dzieje?
- Nic - wzruszył ramionami - Nie mam siły go utrzymać. Jestem zmęczony.
- Pokaż mi coś pierwszopoziomowego - zażądała.
Liam ściągnął brwi i spojrzał na mnie. Poczułem znajome mrowienie i nie musiałem unosić ręki do oczu, by wiedzieć co zrobił. Skóra dłoni była jasna niczym mleko, jednak tylko przez chwilkę. Iluzja zafalowała, a Liam zachwiał się, łapiąc balansem ramion równowagę.
- Nic z tego - westchnął - Nie dam rady.
- Natychmiast wracaj do łóżka - rozkazała Elena - Rodon przypilnuj, żeby się położył.
- Dobrze - skinąłem głową patrząc, jak czarodziejka gniewnie wychodzi ze stajni - Chodź - rzuciłem do białowłosego.
W pokoju rzucił się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. Pomyślałem, że na jakiś czas będę miał z nim spokój, ale były to tylko czcze nadzieje. Wiercił się i kręcił, przewracając z boku na bok, kopiąc i mącąc białą pościel. Patrzyłem na niego z nudów bardziej niż z czegokolwiek innego.
- Gdzie idziesz? Elena kazała ci się położyć - zaprotestowałem, gdy z gniewnym prychnięciem podniósł się z posłania i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie mogę zasnąć - warknął - Tu nie ma czym oddychać, idę na dwór.
Chcąc nie chcąc podążyłem za nim. Skierował się ku pastwisku za domem, w stronę rozłożystego dębu, gdy nagle drogę zastąpił mu Jossethon, który wyszedł zza zabudowań. Słabo mi się zrobiło na sam widok złośliwego uśmieszku goszczącego na jego twarzy.
- Proszę, proszę - jego głos aż ociekał jadem - Któż to jak nie białowłose coś, we własnej osobie.
- Odczep się -mruknął Liam.
- Ale dlaczego? Coś ci się nie podoba? Bo wiesz, to mi się raczej ma prawo coś nie podobać. A raczej ktoś. Ściślej mówiąc ty.
- Mało mnie to obchodzi...
- A powinno. Ale... jaki ja jestem niegrzeczny dla gościa.... Może usiądziesz? - pchnął Liama tak, że przewrócił się na kolana, podpierając rękami.
- Jose, zostaw go! - krzyknąłem podbiegając do nich.
- No proszę. Odmieńcy chodzą parami - zobaczyłem tylko szybko zbliżającą się pięść kuzyna. Odchyliłem się do tyłu, ale nie wystarczająco szybko. Zadzwoniło mi w uszach, kiedy z impetem usiadłem na ziemi.
- Wiedziałeś, że kiedy rodzi się czerwonookie cielę po prostu się je zabija? - ciągnął Jose, podchodząc powoli do Liama - bo mówią, że to zła wróżba? Nigdy nie widziałem innych zwierząt poza wołami, których młode miałoby czerwone oczy. No oczywiście poza tobą. Ciekawe... z jakim bydlęciem puściła się twoja matka, że wyglądasz jak wyglądasz.
Liama tak jakby zatchnęło na chwilę, po czym jego policzki pokryły się krwistym szkarłatem, poderwał się na nogi i rzucił na Jossethona z zaciśniętymi pięściami. To nie był najszczęśliwszy pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że ten był od niego wyższy o niemal dwie głowy i potężniej zbudowany. Niemniej jednak dwa czy trzy pierwsze ciosy dosięgły jego twarzy, przypuszczam, że bardziej z zaskoczenia niż z czegokolwiek innego. Podniosłem się i chwyciłem kuzyna za nadgarstek, zanim zdążył uderzyć ca'trę. Szarpnął rękę, jednak nie puściłem go. Liam nadal atakował z niesłabnącą furią. Jose odwrócił się do mnie i odepchnął mnie od siebie tak, że cofnąwszy się kilka kroków znów wylądowałem na zakurzonej, piaszczystej drodze. Maga uderzył tylko raz. Liam poleciał do tyłu wprost w wyciągnięte ręce Korathana, który pojawił się niewiadomo skąd. Spojrzał na mego kuzyna a w jego oczach pałała wściekłość.
- Znikaj stąd, zanim zapomnę czyim jesteś synem i złoję ci skórę - syknął.
Jossethonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku domu pospiesznym krokiem. Przywódca Yielstrahn pomógł stanąć białowłosemu na nogi, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Przyjąłem ją pozwalając dźwignąć się z ziemi. Podszedłem do Liama i chwyciwszy go za brodę uniosłem nieco jego twarz ku swojej. Na lewej kości policzkowej zaczynał ciemnieć potężny, brzydki siniec. Chłopak potrząsnął głową, odtrącając moją dłoń.
- I po co się mieszałeś? - bardziej warknął niż powiedział.
- No tak, następnym razem po prostu pozwolę mu z ciebie uczynić swój worek treningowy - krew mnie zalała. Po raz kolejny próbowałem mu pomóc, a on dziękował w taki sposób.
- Chłopcy, spokojnie. Nie będziecie się chyba kłócić przez tego idiotę? - odezwał się Korathan.
- Nie, nie będziemy - Liam niemal biegiem przebył odległość dzielącą go od upatrzonego miejsca i rozłożywszy swój płaszcz legł na nim, niknąc nam z oczu w wysokiej trawie.
- To miało być "dziękuję" w jego specyficznym wydaniu - wyjaśniłem.
- No tak. Nie ma za co. - roześmiał się - Chyba powinniście uważać na tego całego Jossethona. Rzadki bydlak z niego.
- Mi to mówisz? - otrzepałem spodnie z kurzu - Wiem o tym, jak nikt inny.
- No tak, masz zaszczyt mieszkać z nim w jednym domu
- Daj spokój. Wolałbym mieszkać w chlewie, byle bez niego.
- Tez racja. Wracasz? - wskazał na budynek za swoimi plecami.
- Nie. Elena prosiła, bym przypilnował, żeby Liam odpoczywał.
- Rozumiem. W takim razie idź. I zachowaj cierpliwość.
- Bogowie, staram się, ale przy nim nieraz to niemożliwe.
- Uważaj, by ktoś nie powiedział tego przypadkiem o tobie - mrugnął do mnie znacząco i odwróciwszy się niespiesznie ruszył w stronę domu. Patrzyłem za nim przez chwilę, po czym podszedłem do Liama. Leżał na plecach z zamkniętymi oczami i rękami podłożonymi pod głowę. Olbrzymi siniec, rozlewający się po jego policzku, nabrał już wszystkich kolorów poczynając od żółci, kończąc na ciemnym fiolecie. Ogólnie wyglądał okropnie.
-Wyglądam okropnie - mruknął, nawet nie otwierając oczu -Cóż, nic to nowego.
-Dałbyś spokój... - szepnąłem, nie wiedząc co innego mógłbym mu powiedzieć.
Liam zamilkł, wydawało mi się, że zasnął, ale nie... po długiej chwili jasne powieki drgnęły, unosząc się.
-Śpij... - powiedziałem, łagodniej nawet niż planowałem - Jesteś zmęczony.
-Jestem - przyznał - Rodon...
-Tak?
Nie kwapił się z wyjaśnieniami. Jednak w końcu przełamał się.
-Kim byli twoi rodzice?
-Moja matka była siostrą Der'atherna. Mój ojciec... mój ojciec cudzoziemcem, przybyszem ze wschodu.
-Hm... - powiedział tylko i znów zamknął oczy. Dzień był słoneczny, spokojny, a zakątek, który młody mag wybrał sobie na odpoczynek, wręcz sielankowy. Zasłona wysokich traw i krzaków odgradzała nas przed wzrokiem ludzi z posiadłości, czy obozowiska, zostawiając nam zarazem widok na pola ciągnące się daleko, aż pod las.
-Moi rodzice byli zwykłymi wieśniakami. Pasterzami - rzekł w końcu. Nie zdradziłem ani słowem, że nie były to dla mnie nowe informacje - To, co powiedział Jossethon...
-Nie przejmuj się tym - wszedłem mu w słowo.
-Tylko, że... on miał dużo racji. Mój ojciec to było bydlę.
-Co ty mówisz?
-Mój ojciec zabił moją matkę, gdy zobaczył kogo... co mu urodziła. Nieomal zabił także mnie. Niezły bydlak, prawda?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
-Mam tylko ją... - wyszeptał Liam, na nowo przymykając powieki. -Elenę.
-Masz jeszcze mnie... - powiedziałem po chwili, impulsywnie, zanim zdołałem pomyśleć, zdumiony własnymi słowami.
Chłopak nic mi na to nie odrzekł. Spał. Może dobrze. Nie wiedziałem, czy był gotowy na takie wyznanie. Sam chyba nie byłem do końca gotów. Oparłem się o pień drzewa i zapatrzyłem na ca'trę. Im dłużej mu się przyglądałem, tym mniej rozumiałem, dlaczego uważa, że jest brzydki. Był inny niż wszyscy, to prawda, ale brzydki? Na pewno nie. Wiatr zaszumiał w trawie, wprawiając ją w ruch tak, że wyglądała jak zielono - żółty ocean. Zapachniało kwintesencją lata - rozgrzaną ziemią i soczystą, ciężką wonią polnych ziół. Przymknąłem oczy, również pogrążając się w przyjemnej drzemce. Gdy się obudziłem zapadał zmierzch. Żołądek rozpaczliwie domagał się swoich praw, przypominając, że oprócz więcej niż skromnego śniadania nic dzisiaj nie jadłem. Liam spał nadal, leżąc na brzuchu, z ramieniem wsuniętym pod policzek. Potrząsnąłem nim lekko, doszedłszy do wniosku, że jeżeli wciąż będzie zmęczony, może dalej odpoczywać w łóżku. Jasne rzęsy uniosły się powoli, ukazując zaspane szkarłatne oczy.
- Co? - spytał nie całkiem przytomnie.
- Wracamy do domu. Robi się ciemno.
Westchnął ciężko, podnosząc się z ziemi. Wyciągnął ramiona do góry, przeciągając się rozkosznie. Wstałem i otrzepawszy ubranie z suchych źdźbeł ruszyłem w kierunku domu. Białowłosy niemrawo poczłapał za mną. Poszedłem wprost do kuchni, natomiast ca'tra udał się do sypialni. Po całym dniu chleb z masłem smakował wybornie, zwłaszcza popity ciepłą herbatą. W kuchni było pusto, gdyż wszyscy musieli zjeść już wcześniej. Z dworu zaczynały dochodzić odgłosy cowieczornej zabawy, piskliwe zawodzenie fletu i skoczne tony harmonii. Nie miałem ochoty na tańce. Zjadłszy, wspiąłem się po schodach na piętro. Gdy byłem już na górze, drzwi pokoju Eleny otwarły się, wypuszczając Korathana. Mrugnął do mnie wesoło, po czym zbiegł na dół, do swojej komnaty. Zaraz po tym ukazała się czarodziejka. Uśmiechnęła się i zapytała lekko
- Gdzie masz Liama?
- W pokoju, przed chwila wróciliśmy - puściłem ją przodem, otwierając przed nią drzwi.
- Kto to zrobił? - spytała zimno, gdy dostrzegła sińce na twarzy białowłosego.
- Jose.
Zacisnęła wargi, przysiadając na łóżku ca'try. Nie obudził się, tylko zamamrotał coś przez sen, odwracając się twarzą do ściany.
- Nie wiem jak tak porządny człowiek jak Der'athern mógł spłodzić takiego idiotę - westchnęła
ciężko - Znów mu dokuczał?
- Tak, ale Korathan mu przeszkodził...
Po twarzy czarodziejki przemknął ulotny uśmiech. Pogłaskała lekko Liama po włosach, naciągając kołdrę wyżej na jego ramiona.
- Idziesz na zabawę? - spytała wstając i podchodząc do drzwi.
- Nie mam ochoty na tańce - odparłem - Posiedzę tutaj.
- Jak chcesz. Dobranoc Rodonie.
- Dobranoc - drzwi się za nią zamknęły.