Cody siedział zamyślony przy swoim stanowisku pracy. Podparł głowę na ręce, mając to, co działo się wokół, zwyczajnie gdzieś. Jego myśli od dwóch dni były tylko przy Harnerze. Mężczyzna nie pokazywał się od tego czasu w pracy. Peter nadal pełnił jego obowiązki i sprawował się doskonale. Cody uważał, że James już dawno powinien go awansować na swojego zastępcę. Przede wszystkim odciążyłoby to Harnera od takiego nawału pracy, jaki czasem zalewał mężczyznę. Nie raz miał spotkanie za spotkaniem... Czyżby zawsze go tak uważnie obserwował, że wiedział, co robił szef?
– Mam! Wymyśliłam to hasło w końcu! – krzyknęła Diana, tym samym przywracając Adisona do rzeczywistości.
– Mogłabyś ciszej się tym chwalić? – warknął.
– O, ktoś tu jest nie w sosie. – Agnes odwróciła się w jego stronę. – Co jest?
– Jutro rano mamy to potkanie, a ten dupek nie pokazał się tutaj nawet na chwilę. Co on sobie wyobraża? Sam kazał mi wszystko poprawić i sądziłem, że sprawdzi, co i jak. Też mi zależy na tym kontrakcie. Tymczasem wygląda, jakby on się tym przestał przejmować – wyrzucił z siebie.
– Też się zastanawiam, co się dzieje. Niby powiedział, że go nie będzie, ale zawsze dzwonił z pytaniami, jak się sprawy mają. Tym razem wygląda, jakby się gdzieś zaszył i udawał, że go nie ma. – Wydęła usta.
– Pojadę do niego. – Zdecydował i zaczął wyłączać laptopa, wcześniej zapisując gotową pracę.
– Może wyjechał. Będziesz się tłukł autobusem przez zakorkowane miasto na jego drugi koniec?
– Wezmę taksówkę. Taksiarze znają skróty na wypadek korków.
– Powiezie się tym najdłuższym i zapłacisz krocie. – Sięgnęła do swojej torebki, która leżała na półeczce biurka. Pogrzebała w niej chwilę, przy okazji wyjmując szminkę, portfel i śrubokręt. Cody powstrzymał parsknięcie, widząc daną rzecz.
– Po co ci śrubokręt?
– Co? A to. Rano musiałam dokręcić zawias w szafce i tak jakoś schowałam go do torebki – mówiła, nadal czegoś szukając. – Muszę tu kiedyś porządek zrobić. A czekaj, nie tu je wrzucałam. – Odsunęła zamek bocznej kieszonki i wyjęła zgubę. – Trzymaj. – Wyciągnęła rękę.
– Nie zabiorę ci samochodu. Jeszcze mnie stać na taksówkę i znam miasto, więc kierowca mnie nie oszuka. W każdym razie dzięki, kuzynko.
– No, jak tam chcesz.
– Chcę i pamiętaj, miałaś dziś zakupy zrobić. Auto jest ci potrzebne. Powiem tylko Peterowi, że znikam.
– Powodzenia, cokolwiek planujesz.
Nic nie planował. Po prostu musiał się zobaczyć z Harnerem. I miało to związek w pracą, a nie tym, że na samo wspomnienie o nim przypominał sobie ich pocałunek, a w żołądku rozgaszczało się wtedy stado motyli.
**
Miał deja vu. Dokładnie w sobotę też się tak zbliżał do drzwi tego domu. Powoli, z mocno bijącym sercem i ściśniętym gardłem. Nie, wtedy tak się nie czuł. Niedokładnie tak. Wtedy miał ochotę zawrócić, ale dziś mu nawet to przez myśl nie przeszło. Chciał zobaczyć Jamesa... Nie, nie chciał, musiał go zobaczyć. Namacalnie potrzebował tylko odczuć jego obecność. Nic więcej. Nie miało to nawet grama wspólnego z tym, co go niepokoiło od poniedziałku. Do tego lubił patrzeć na Jamesa. Nie ma co się oszukiwać. Od zawsze dzień, w którym nie widział Harnera, był dniem straconym.
Tak jak w sobotę, po naciśnięciu dzwonka usłyszał kuranty. Mógłby się przyzwyczaić do melodii, jaką grały. Niestety tym razem, po chwili czekania, drzwi nie otworzył właściciel domu, lecz młoda kobieta.
– Pan w jakiej sprawie? – zapytała.
– Byłem tu już, nazywam się Cody Adison. Pracuję z panem Harnerem. Pani jest opiekunką jego rodzeństwa?
– A tak, pamiętam pana.
– Chciałbym się widzieć z Jamesem. To znaczy, z panem Harnerem.
– Niech pan wejdzie. Zawiadomię szefa, że ma gościa. – Przepuściła go do środka.
– Nie musisz tego robić. Sarah cię wołała. – U szczytu schodów pojawił się James. Miał na sobie granatowe spodnie od dresu i białą koszulkę na długi rękaw. – Co tu robisz?
Cody nie miał wątpliwości, że pytanie zadane zimnym głosem było dedykowane jemu.
– Przyszedłem, ponieważ ty... pan nie pojawia się w pracy... – Pierwszy raz, odkąd zna Jamesa, to mężczyzna sprawił, że się tak zacina. Nawet wcześniej tak nie było, może czasami. Wszystko przez to, że nie wie, jak się do niego zwracać.
– Cody, Cody, Cody. Czyżbyś uważał, że nie pojawię się jutro na spotkaniu? – Miał nadzieję, że jeszcze przez kilka godzin go nie zobaczy. Ta część niego, którą dobrze znał, chciała wyrzucić Adisona za drzwi, lecz ta druga pragnęła chwycić go w ramiona, rzucić go na pierwszy, lepszy mebel i zrealizować sny. Zacisnął ręce na poręczy, o którą się opierał.
– Nie. Nie chciałbym tylko, żeby coś było nie tak z projektem. Mógłbyś go przejrzeć?
– Nie mam czasu. Mój brat czeka na zagranie ze mną w kosza. – Zaczął schodzić po schodach. Nie potrafił oderwać od niego oczu i nie był z tego zadowolony. Odepchnął to głupie pragnienie zamknięcia ust Adisona swoimi. Nie może ulec temu odczuciu. Był, jest i będzie hetero. Adison jest tu niepotrzebny. Przed te głupoty z zakładem tylko namieszał mu w głowie. Już przestał się zamartwiać, uspokoił ducha i ciało, a teraz ten facet przyszedł i wszystko zaczyna się od nowa. – Lepiej wracaj do domu. Przeszkadzasz mi w życiu rodzinnym. Nie zapraszałem cię tutaj – powiedział, kiedy był już blisko Cody'ego.
Prawie cofnął się od bolesnego uderzenia ostatniego zdania. Miał się nie pchać tam, gdzie go nie chcą, a to robi. Chociaż nie przyszedł tu z powodu ochoty zobaczenia go. Chodzi o pracę.
Wmawiaj to sobie. Wmawiaj.
– Proszę, niech mi pan wybaczy, że panu przeszkadzam – syknął przez zęby. – Już sobie idę, aby moje plugawe, ciotowskie stopy nie deptały panu dywanów.
– Nie powiedziałem tego.
– Wyczułem to. Przestraszyłeś się, że tu jestem. Łatwo się domyślić, dlaczego uciekasz. Jesteś tchórzem. Pocałowałeś faceta i wystraszyłeś się tego, co poczułeś. Zareagowałeś na naszą bliskość i teraz się boisz. Spokojnie, nie zrobię z ciebie, jak ty to mówisz, pedała. Będziemy się widzieć tylko w pracy. Może być pan tego pewny, panie Harner. Do zobaczenia jutro – powiedział oficjalnym tonem Cody. Zawrócił w stronę drzwi i błagał Jamesa w duszy, żeby go zatrzymał. Nic takiego się nie działo, ale czuł wzrok mężczyzny na sobie.
– Cody!
Adison zatrzymał się, słysząc głos tej małej dziewczynki. Sarah dopadła do niego cała w skowronkach.
– Przyszedłeś tak, jak obiecałeś. – Złapała go za rękę.
– Wpadłem tylko na chwilę. – Ukucnął przed nią.
– Już wychodzisz? Chciałam pokazać ci, co narysowałam w przedszkolu. Chodź ze mną na górę.
– Sarah, nie męcz Cody'ego – odezwał się James.
– Ale ja go nie męczę, braciszku. Ja tylko chcę się z nim podzielić moim dziełem. Poczekaj, przyniosę rysunek tutaj – zwróciła się do swego dorosłego kolegi.
Cody tylko skinął głową, czując, jak robi się malutki pod czujną obserwacją Jamesa. Ciarki przechodziły mu po plecach i tylko nie wiedział, czy są one podszyte przyjemnością czy wręcz przeciwnie. Wyprostował się, poprawiając na ramieniu pasek swojego plecaka.
Jego siostra znów go wkopała w towarzystwo Adisona. Chciał jeszcze klika godzin być bez niego, a tu szykowało się coś innego. Miał nadzieję, że pokaże mu ten rysunek i mężczyzna sobie pójdzie. Nie chciał sobie zawracać głowy niczym innym niż tym, że musi dojść do siebie oraz poznać uczciwą kobietę.
Do holu wpadł zdyszany Alex.
– Ej, no brachol, czekam na ciebie, a ty stoisz tu jak słup. O, ty jesteś Cody, prawda? – Zauważył gościa. – Słuchaj, gramy z kolegą jeden na jeden i chciałem się z Jamesem zmierzyć w kosza. Może przyłączysz się do nas i zagracie razem, a ja ze Stevenem? Będzie mały meczyk. Co wy na to?
– Nie za wcześnie ze szkoły wróciłeś? – zapytał zdegustowany propozycją James.
– Dziś środa. Pięć lekcji. – Wyszczerzył się nastolatek. – Gadasz, jakbym dopiero przyszedł. To jak?
– Ja chętnie się przyłączę, ale zagram przeciw twemu bratu, Alex – rzekł buńczucznie Cody. Tak jakoś przyszła mu chęć zmierzenia się z Harnerem. Lubił koszykówkę. Z kuzynami grywał na wszystkich imprezach rodzinnych. Zanim dowiedzieli się, że jest gejem.
– To grasz ze mną. Chętnie ogram brata. – Alex roześmiał się szatańsko. – To jak, braciszku?
James odczuwał przemożną ochotę zrobienia im obu krzywdy. Z tym, że Cody'emu wymyśliłby wyjątkowe tortury. Takie tylko dla niego. Zanim zabrał głos, najmłodsza członkini rodziny wraz z Chloe i Victorią zeszły z piętra. Sarah od razu pobiegła do Adisona. Dziwiło go to, jak mała mogła tak szybko zaufać nieznajomemu. Nawet do ludzi, jakich znała od lat, nie podchodziła z taką zażyłością. Swoje rysunki pokazywała tylko przyjaciołom. Wyglądało na to, że w przeciwieństwie do niego, Sarah przyjęłaby w tym domu Adisona z łatwością. Ale ona nie miała takich problemów i wątpliwości, jakie ostatnio narosły w Jamesie głównie przez ten przeklęty pocałunek.
Dotarły do niego słowa Sarah, która tłumaczyła Cody'emu, co jest na rysunku.
– To jest James, to Alex, Vicky i ja.
– A ten pan koło ciebie? – Musiał przyznać, że jak na pięciolatkę rysowała całkiem nieźle. Spodziewał się kilku kresek na krzyż i pomazanej kartki. Czyżby odziedziczyła rodzinny talent? Podobno jej mama była artystką.
– To ty. Trzymam cię za rękę. Jesteś moim przyjacielem.
– Sarah, my mamy grać. Potem sobie pogadacie – jęknął Alex. – Steven pomyśli, że go zostawiliśmy.
– Sarah, miałyśmy iść do parku. Zostawmy męską część razem – powiedziała Victoria.
– Dobra. Trzymaj. To dla ciebie. – Dziewczynka oddała rysunek Cody'emu i podbiegła do opiekunki, która czekała z jej kurteczką.
– Wrócimy za trzy godziny. Wybierzemy się jeszcze do tego nowego centrum zabaw dla dzieci – poinformowała Jamesa opiekunka.
Cody schował rysunek do plecaka, który zostawił przy szafce na buty. Starał się nie patrzeć na Harnera. Już on mu pokaże pod tym koszem, na co go stać.
**
Steven okazał się wyższym od Alexa rudowłosym, do tego przystojnym chłopakiem. Cały czas ćwiczył rzuty do kosza, czekając na kolegę i jego brata. Przywitał się z Codym, zamieniając kilka słów i po ustawieniu czasu gry na jednym z telefonów oraz losowaniu, kto pierwszy zaczyna, rozpoczęli mecz.
Najpierw grali spokojnie, jakby chcąc się nauczyć, czego mogą spodziewać się od przeciwnika, ale z każdą upływającą minutą gra stawała się coraz bardziej zacięta. Zwłaszcza pomiędzy Jamesem i Cody'm. Cody odbierał podawane przez Alexa piłki i za każdym razem, chcąc rzucić do kosza, na jego drodze stawał Harner. Pomimo tej blokady Adison doskonale sobie radził, podskakując wysoko i rzucając piłkę.
– Wygrywamy trzydzieści do dwudziestu – chwalił się Alex. Odebrał piłkę Stevenowi, który na chwilę się zagapił. Zaczął kozłować, starając się omijać dwie przeszkody. Zobaczył, że Cody stoi blisko kosza i rzucił mu piłkę.
Mężczyzna złapał ją w ostatniej chwili, kiedy James do niego dobiegł. Panowie zderzyli się ze sobą, ale Adison nie pozwolił, żeby narzędzie w zdobyciu kolejnego kosza wypadło mu z rąk lub zostało zabrane w jakikolwiek sposób. Odrzucił piłkę do Alexa, mając nadzieję, że chłopak ją złapie.
– Sądzisz, że jesteś sprytny? Mój brat ma dwie lewe ręce.
– Nie tym razem – sapał. Był cały spocony.
– Widać, dobrze się dobraliście, bo moich podań nie łapie. – Widząc, że brat i tak stracił piłkę, a Steven pędzi ku nim, starał się zatrzymać Cody'ego przez zablokowaniem atakującego, aby nastolatek miał szansę wykonać rzut. Stanął przed mężczyzną i zasłonił go rękoma tak, że niechcący dotykał jego ciała.
Cody widząc, co się dzieje, próbował wyrwać się z takiej blokady i zaczął przepychać Jamesa, napierając na niego. Byli blisko siebie, zmęczeni i zdecydowani na wszystko. Popatrzyli sobie w oczy, wyczytując w nich pragnienie wygranej.
– Nie obmacuj mnie – warknął, ale po cichu, James. Nie chciał bliskości, bo coś mu się robiło miłego nie tylko między nogami.
– Kto kogo maca? To ty trzymasz mi rękę na biodrze.
James zerknął w dół i zabrał rękę, jakby się sparzył, ale nadal stykali się ze sobą torsami, trasując sobie drogę. Przez ich małą zabawę nie zauważyli, że Steven zdobył dwa punkty, a na telefonie odezwał się alarm.
– Wygraliśmy – ucieszył się Alex. – Steven, stawiasz pizzę.
– Spoko, stary. – Przybił piątkę z przyjacielem.
– Następnym razem ja i Steven się odkujemy – powiedział James, kiedy już odsunął się od Adisona. Zapach mężczyzny działał drażniąco. I nie dlatego, że mu się nie podobał. Przeciwnie. Dlatego skarcił się za głupie myśli, które ponownie zaczęły podążać w bardzo złym kierunku.
– Nie ma sprawy, James. Idę pod prysznic. Chodź, Steven, skorzystasz u mnie z łazienki, ja pójdę do tej na dole.
Cody złapał swoją koszulkę i powachlował się nią. Popatrzył prowokująco na Jamesa.
– Też mogę gdzieś wziąć prysznic? Wolałbym nie wracać śmierdzący do domu.
**
Zakręcił wodę w prysznicu i wyszedł z kabiny. Chwycił za ręcznik, jaki dał mu James i wytarł się pobieżnie. Lekko osuszył włosy, które opadły mu na twarz. Odgarnął je i rozczesał wcześniej wziętym grzebieniem, jaki nosił w plecaku. Zawiązał ręcznik na biodrze. I wtedy przypomniał sobie, że nie może ubrać się w przepoconą koszulkę. Na wszelki wypadek nosił ze sobą drugą. Życie go tak nauczyło jeszcze w liceum. Tylko, że teraz zostawił ją w plecaku.
Dobry jesteś, Cody. Jedną rzecz zabrałeś, a drugiej nie.
Nie myśląc dłużej, nawet nad ubraniem bielizny i spodni, opuścił łazienkę i natknął się na Jamesa w rozpiętej koszuli. Facet także był po prysznicu. Ubierał się.
Harner zły, że jego myśli wciąż krążyły nie tam, gdzie trzeba, a mianowicie były razem z Adisonem pod prysznicem, zmierzył mężczyznę nieprzychylnym wzorkiem.
– Zamierzasz tak paradować przede mną?
– A co robię źle? Popełniam przestępstwo, wychodząc w ręczniku na biodrach? Kąpałem się. Byłeś tak uprzejmy, że odstąpiłeś mi swoją łazienkę. Potrzebuję czystej koszulki. Idę po nią.
– Nie musisz chodzić tak rozebranym. Tu są dzieci. – Podszedł do niego.
– Z tego, co wiem, jesteśmy sami. Powiedz, co robię źle? – Naskoczył na Harnera. – Miałem kąpać się w ubraniu? Tak ci to przeszkadza? A może podnieca. – Przechylił głowę z zaciekawieniem.
– Podniecenie to ostatnie, co by mi do głowy przyszło w związku z tobą. – Wbrew temu, co powiedział, oblizał usta, zawieszając wzrok na sutku mężczyzny. Aż miał ochotę wysunąć język i trącić tę maleńką kuleczkę.
– To dlaczego twój oddech przyspieszył? – Z lekką obawą, że zostanie odtrącony, zbliżył się do Jamesa i przesunął ręką po odsłoniętym torsie.
– Odsuń się, bo nie ręczę za siebie. – Przymknął powieki.
Cody niezrażony słowami przesunął dłoń na kark mężczyzny, złapał za niego i przyciągnął jego twarz do swojej.
– Co mi zrobisz? – szepnął. Zaczynał odczuwać skutki bliskości tego człowieka. Nie wolno mu było napalać się na niego. Będzie cierpiał. Ale cóż miał poradzić na gorąco pochodzące od ciała mężczyzny. Jemu robiło się już chłodno, a te ramiona ostatno dały mu tyle ciepła i było mu w nich dobrze. Sama myśl, że stoi prawie nagi przed Jamesem sprawiła, że penis drgnął.
– Nie chcesz wiedzieć. – Zwariuje tu zaraz. Adison był zdecydowanie za blisko i prowokował go. A te usta kusiły szczególnie, nadal pamiętał ich smak. Nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Krążył nim od oczu Cody'ego do jego ust i z powrotem.
– Cholernie chcę wiedzieć. Pragnę wiedzieć, czy jesteś mężczyzną i gotów jesteś mi to pokazać.
– Odwal się. – James zacisnął pięści. – Nie mam zamiaru przeżywać ponownych tortur.
– Jakich tortur? – Podłapał Cody.
– Te sny... – zamilkł. Po co on to powiedział?
– Co ci się śniło? Możesz sny spełnić. Dotknij mnie, James. – Wczepił palce w jego wilgotne włosy. Ich wargi dzieliły milimetry. – Boisz się mnie dotknąć?
– Niczego się nie boję. – Poza tym, że znów będzie się męczył i rozpamiętywał wszystko.
– Boisz. – Owiał gorącym oddechem usta mężczyzny. Nie chciał pierwszy całować, aby nie powtórzyła się sytuacja, kiedy wyznał prawdę o zakładzie. Nie zniósłby teraz, gdyby mężczyzna zachował się tak jak wtedy. Nie, kiedy nie potrafił przestać o nim myśleć.
Starał się opierać, ale jego bariera została za każdym razem solidnie zbombardowana słowami, zapachem i widokiem tego przeklętego faceta, by zniknąć zupełnie.
– Dlaczego mi to robisz? – zapytał James.
Cody na chwilę został zbity z tropu, ale szybko zrozumiał, o co chodziło w tym pytaniu.
– Nic ci nie robię. To ty sam się budzisz. Nie uwięziłem cię, James, zawsze możesz wyjść, ale czuję, że tego nie chcesz. – Trącił nosem jego nos. – Nic nie robię. Decyzja należy do ciebie.
– Robisz. – Położył mu ręce na biodrach i zaczął go kierować w stronę łazienki. – To, że tu jesteś miesza mi jeszcze bardziej w głowie. Nie chcę tego. Nie jestem gejem.
– Nie jesteś. Ale kręcą cię faceci, prawda? – Serce mu szybciej biło, kiedy tak się cofał, a palce mężczyzny zaciskały się na biodrach.
– Nie – odpowiedział stanowczo i nogą zatrzasnął drzwi łazienki, kiedy już się w niej znaleźli. – Ale jakimś cudem nie potrafię przestać myśleć o męskim ciele. O tobie. Od tego popieprzonego pocałunku. – Popchnął go na ścianę. Cody skrzywił się, gdy uderzył o mur plecami. – Obudziłeś we mnie coś, czego nie chcę pamiętać – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Nie myśl, tylko skup się na tym, jak facet może zrobić ci dobrze. – Sięgnął do jego krocza i ścisnął je. Potarł mocno. – Nie jesteś miękki. Podniecam cię. Ty mnie też. Zobacz. – Złapał jedną z jego dłoni i położył sobie na twardym penisie okrytym tylko ręcznikiem. Zresztą spojrzenie w dół bez dotyku jasno mówiło, że jest podniecony. Jego ręce dobrały się do rozporka spodni Jamesa.
Samoistnie zacisnął dłoń na członku, wypuszczając z sykiem powietrze. Nie chciał, a jednocześnie chciał pozwolić sobie na zasmakowanie zakazanego owocu. Zakazanego, bo sam sobie tego zabronił? Był dorosłym facetem, obok miał seksownego mężczyznę i po cholerę mu myśleć. Gdy poczuł, jak ręka Cody'ego wkrada się pod bieliznę, nie wytrzymał i wpił się w rozwarte usta Adisona. Nareszcie znów je poczuł na swoich. Były takie chętne, od razu pozwoliły wtargnąć językowi do środka i badać znaną już przestrzeń.
Złapał jego penisa i drugą ręką obsunął na dół spodnie. Miał go teraz całego wraz z jądrami i takiego twardego. Sam sobie rozwiązał ręcznik i pozwolił mu opaść na kafelki, gdyż ręka Jamesa, która spoczywała na jego męskości, oplatała już jego plecy. Oderwał się od ust Jamesa i spojrzał w dół. Potrzebował zobaczyć, jak on wygląda. Penis był niewiele większy od niego, ale gruby i pokryty żyłami. Z główki obsunął się napletek, wystawiając ją na widok mężczyzny. Poruszył po całej długości dłonią.
– Och, Cody.
– Dotknij mnie, James. Dotknij – zażądał.
Harner zawahał się tylko na moment. Sam odsunął się na tyle, żeby mógł widzieć Adisona dokładnie. I dotknął go. Uczucie czucia pod palcami aksamitnej skóry, która nie należała do jego własnego penisa, było niepowtarzalnym pierwszym takim przeżyciem. Objął trzon i przesunął po nim całą dłonią, od nasady po główkę i z powrotem.
– Mmmnnn – Cody wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Marzył o tym, by James mu to zrobił. Chciałby więcej, dużo więcej, ale wolał nie naciskać. Na wszystko było za wcześnie. Nawet na to, co się teraz działo, ale trudno mu się oprzeć tym oczom. Zrozumiał, że wpadł w sieci nie tyle uczucia, co pragnienia. O uczuciu wolał teraz nie myśleć, tylko poddać się przyjemności. Harner pieścił jego penisa, a on robił mu to samo.
Poddał się chwili i z wprawą, przecież sobie robił to od lat, poruszał szybko dłonią na członku Cody'ego. Pochylił się i polizał go po szczęce. Nie brzydził się tym, to go jeszcze bardziej nakręcało i wzmagało potrzebę spełnienia. Poruszał biodrami, po chwili dociskając krocze do krocza i obciągając coraz szybciej. Bliskość sprawiała, że nie potrafił powstrzymywać się przed westchnieniami. Był już blisko orgazmu, więc wzmógł pieszczoty, jakie sam dawał.
– James, ja zaraz...
James zacisnął swój chwyt tuż pod główką penisa i mógł w kilka sekund poczuć gorący płyn na dłoni, a także zobaczyć, jak Cody napina wszystkie mięśnie i wykrzywia twarz w przyjemności, jaka go ogarnęła. Widok doprowadził również Jamesa na szczyt i sam dołączył do mężczyzny, zalewając mu dłoń i brzuch swoją spermą.
Cody zwolnił ruch dłonią, wyciskając do samego końca orgazm mężczyzny. Sam dochodził do siebie, przytulając się do gorącego ciała. Tak bardzo chciał, żeby James go nie odepchnął.
Pozwolił mu się przytulić, sam tego potrzebował. Nadal trzymał jego jeszcze twardego penisa, nie wiedząc, co dalej. Ale po chwili Cody wybawił go od tego niepokoju. Podał mu ręcznik, jaki zdjął z wieszaka. Cody, mimo wszystko, wolał nie klękać, aby sięgnąć po ten swój. James wytarł siebie i dłoń, a potem zrobił to również z mężczyzną. Może powinien na odwrót, zająć się wpierw Cody'm, ale nie pomyślał o tym.
– Muszę jechać do domu. Już późno – wymamrotał Adison.
– Odwiozę cię. – Odsunął się i zapiął spodnie, które na szczęście nie uległy zabrudzeniu dzięki temu, że wisiały mu poniżej pośladków.
– Nie musisz. Nie czuj się w obowiązku, James.
– Zaczynasz mnie denerwować. Nie czuję się tak. Dam ci swoją koszulkę. Ubierz się. – Jeszcze nie pozbył się błogiego stanu, jaki ogarnia zaspokojone ciało. Po Codym widział, że mężczyzna też się tak czuje. Wyszedł z łazienki po wspomniany T-shirt.
Tymczasem Cody założył bieliznę i spodnie, próbując odpychać od siebie coś, co rosło w jego sercu w stosunku do Jamesa. Przeklęta natura zawsze sprawiała, że szybko się zakochiwał. I zawsze cierpiał. Ale, jak widać, nie nauczył się na błędach.
**
Całą drogę jechali w milczeniu. Jedyne co, to Cody podał mu adres, pod który James miał go zawieźć. Gdy dojechali na miejsce, Harner zatrzymał się na ulicy z braku miejsca do parkowania. Cody przez chwilę myślał, czy zaprosić go na kawę, ale z tego zrezygnował. W zamian tylko popatrzył na siedzącego dość sztywno towarzysza i powiedział:
– Nie zapomnij jutro o spotkaniu.
– Nie musisz mi przypominać – odparł chłodno. Nie chciał na niego patrzeć, gdyż obawiał się, że nie wytrzyma i ucałuje te usta. Poza tym cały czas w głowie miał scenę sprzed półgodziny. Nadal lekko odczuwał skutki odurzenia orgazmem.
– To do jutra. – Wyciągnął rękę, aby dotknąć Jamesa, lecz szybko z tego zrezygnował i wysiadł z samochodu. W dwóch krokach znalazł się na chodniku i obejrzał za siebie. James wycofywał z uliczki, a potem z piskiem opon ruszył w powrotną drogę. On sam wkroczył do swojego bloku. Winda znów była zepsuta, więc wszedł na swoje piętro schodami. Cały czas wstrzymywał oddech, który palił go od środka czymś bolesnym. Dopiero za drzwiami własnych czterech ścian zjechał po drewnianej desce wrót na podłogę, wypuszczając powietrze. Nie lubił czuć takiego chłodu od drugiego mężczyzny po czymś, co się wspólnie przeżyło. Sam też zawsze wolał być wtedy blisko, ale nigdy nie potrafił nie uciec. Pierwszy związek, o ile można to tak nazwać, go tego nauczył. Lepiej pierwszemu opuścić łóżko niż czekać na słowa, które cię z niego wygonią i zranią. A James był taką osobą z powodu swoich wątpliwości i strachu. To bolało, ponieważ w Codym urosła nadzieja na coś więcej.
**
James zaparkował w garażu i zamknął auto. Wszedł do domu tylnym wejściem i skierował się do kuchni. Potrzebował się czegoś napić i oczyścić umysł. Zrobił coś, co jeszcze kilka godzin wcześniej sądził, że go obrzydzi. Tymczasem to sprawiło mu przyjemność i stawał się zły, że na to pozwolił, do tego sam popchnął go do tej łazienki. Najpierw miał zamiar odkręcić zimną wodę i wrzucić tam ich obu, żeby się opamiętali. Wyszło inaczej. Nalał sobie soku do szklanki, nie zapalając w kuchni światła. Znał to miejsce jak własną kieszeń. Ujrzał mignięcie świateł przed domem i podszedł do okna. Samochód Cloe stał już na podjeździe, więc teraz do domu mogła wrócić tylko jedna osoba. Podszedł do okna. Zobaczył auto Stevena i jak Alex wysiada z niego, a potem jego kolega. O czymś rozmawiali, wyglądało, jakby się kłócili. Już miał odejść, kiedy Steven złapał Alexa za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Coś mu powiedział, a potem... James wstrzymał oddech, omal nie wypuszczając szklanki z ręki. Steven pocałował jego brata prosto w usta, a Alex nie opierał się, tylko zarzucił mu ręce na szyję i oddał pocałunek. Potem jakby się opamiętał. Odsunął się od chłopaka i rozejrzał. Zapewne z obawy, że ktoś mógł ich widzieć. Szybko też pożegnał się ze Stevenem i pobiegł do domu.
James nie mógł uwierzyć w to, co widział. Jego brat jest gejem? Jego szesnastoletni brat? I czyżby miał chłopaka? Nie wiedział, czy go to przerażało, złościło lub wprawiało w zazdrość. Jedno tłukło mu się po głowie: Jego brat żył tak, jak on się tego obawiał i odrzucał to całym sobą.