Co w tobie jest 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:34:12
Książe z trudem otworzył zapuchnięte powieki. Dostrzegł nad sobą uradowane, pomarszczone oblicze królewskiego doradcy. Zamrugał parę razy i spróbował się podnieść, jednak Livanes oparł dłoń na jego ramieniu.
- Nie wstawaj Książe. Zaraz przyprowadzę twego ojca.
Vellris przytaknął skinieniem głowy, wygodniej układając się na poduszkach. Jego wzrok powędrował w kierunku drugiego łóżka, wciąż osłoniętego delikatną tkaniną.
- Vellrana... -wyszeptał - Siostrzyczko...
Doradca ze smutkiem pokręcił głową. Chwilę wcześniej już, zbadał puls dziewczyny i z ciężkim sercem okrył jej twarz prześcieradłem. Oczy młodego księcia zaszły łzami. Odwrócił się, by nie widzieć zarysu martwego ciała otulonego całunem. Dostrzegł szerokie plecy odzianego na czarno mężczyzny, klęczącego na posadzce. Nad jego ramieniem zauważył rude loki, osoby, nad którą się pochylał. Wspomnienie jakiegoś odległego snu kazało mu usiąść gwałtownie i przyjrzeć się rudowłosemu. Zobaczył zamglone szmaragdowe oczy i piegi kontrastujące z jasną karnacją. Przez jedno uderzenie serca ich spojrzenia zetknęły się
- ...przepraszam... - pobladłe wargi zielarza poruszyły się niemal bezgłośnie, ciężkie powieki opadły na pociemniałą zmęczeniem zieleń jego tęczówek. Zachwiał się i opadł w wyciągnięte ramiona Hobego. Najemnik ujął bezwładne ciało pod plecy i kolana i wyprostował się na całą wysokość, odwracając się jednocześnie ku księciu. Vellris nie mógł oderwać wzroku od wyczerpanego uzdrowiciela, przyciśniętego mocno piersi czarnowłosego.
- To ty... - wyszeptał, kiedy najemnik skinąwszy głową w pozdrowieniu, ruszył szybko w kierunku drzwi. Doradca chciał podążyć za nim, jednak głos księcia wstrzymał go w połowie drogi do wyjścia. - Livanes, kto to był?
- Uzdrowiciel, panie. Hobe sprowadził go aż ze wschodniej rubieży. Ma na imię Aura, czy jakoś tak...
- Rozumiem - powieki Vellrisa zmrużyły się zagadkowo, przysłaniając intensywnie niebieskie oczy - Przyprowadź ojca, Livanes.
- Tak panie.
Hobe zaniósł nieprzytomnego uzdrowiciela do własnej komnaty i położył na łóżku. Jego blada skóra nie odcinała się wcale od białej pościeli, sprawiając przygnębiające wrażenie, pierś unosiła się w powolnym, głębokim oddechu, a pod oczami wykwitły sine bruzdy zmęczenia. Do najemnika dotarło, że Aura nie jadł nic od wczorajszego wieczora, a w nocy niewiele spał, teraz znów wysilił się przywracając do życia umierającego księcia. Zadziwiające jak wiele mocy mieściło się w tym szczupłym, niepozornym ciele. Hobe okrył leżącego grubym kocem, a sam rozsiadł się w fotelu i zapatrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Nie wiedział kiedy zasnął, jednak gdy otworzył oczy poraziło go światło słoneczne, wpadające przez uchylone okno. Wstał i przeciągnął zesztywniałe od niewygodnej pozycji ramiona, aż strzeliło. Potarł dłonią zdrętwiały kark i podszedł do łóżka. Rudowłosy leżał na boku, z kolanami przyciągniętymi do piersi, wpatrując się w ścianę zamglonymi źrenicami.
- Aura - Hobe przysiadł na skraju posłania i pochylił się, odgarniając splątane kosmyki z czoła uzdrowiciela. Zagadnięty ani drgnął. Jego usta poruszyły się bezgłośnie, po czym zastygły. - Aura! - zaniepokojony dotknął jego czoła, było suche i chłodne - Aura słyszysz mnie? - znów to samo poruszenie warg, nic poza tym - Cholera. - najemnik wstał i nerwowo rozejrzał się po pokoju. Kto uzdrowi uzdrowiciela? Rozległo się pukanie do drzwi, po czym ukazała się w nich złotowłosa głowa księcia
- Wasza wysokość... - Hobe skłonił głowę, zapraszającym gestem, wpuszczając Vellrisa do pokoju
- Chciałem zobaczyć się z uzdrowicielem - spojrzenie niebieskich tęczówek zatrzymało się na skulonej postaci na łóżku. Oczy Płomiennego wciąż utkwione były w ścianie, jednak najemnik wątpił, czy widział tę ścianę. Jego usta poruszały się wciąż, nie wydając najmniejszego dźwięku - Co mu jest?
- To przemęczenie - stwierdził niepewnie czarnowłosy - Chyba... - dodał po chwili
- Vellrana nie żyje...
- Wiem, panie. Przykro mi.
- Dlaczego jej nie uratował? - w tonie głosu pojawiła się nutka oskarżenia
Aura drgnął. Skulił się w sobie jeszcze bardziej, jego wargi poruszyły się szybciej. Książe nie dostrzegł tego, Hobe zmarszczył brwi
- Nie starczyło mu sił - odparł, przyglądając się księciu z iskierką wściekłości w oku
- Ach tak... - idealnie równe brwi Vellrisa uniosły się odrobinę w taki sposób, że najemnik miał ochotę go uderzyć - Pójdę już. Daj mi znać, jakby coś się zmieniło.
- Tak panie.
Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, czarnowłosy w bezsilnej wściekłości walnął pięścią w kamienna ścianę. Złością napawało go to, co zobaczył w oczach księcia, gdy spoglądał na zielarza nie współczucie, czy wdzięczność, ale źle skrywaną złość, a nade wszystko - pożądanie. Nerwowym ruchem zaczesał włosy do tyłu. Kostki pulsowały ostrym, rwącym bólem. Rozmasował je drugą dłonią, po czym ponownie przysiadł koło leżącego.
- Aura - potrząsnął nim lekko - Aura! Płomienny! - zamglone szmaragdowe tęczówki powoli zwróciły się na jego twarz - Aura to nie jest twoja wina! - szarpnięciem odwrócił go na plecy. Rudowłosy nie zaprotestował. Bezwolnie poddał się ramieniu najemnika, wciąż poruszając wargami. To co mówił bezgłośnie mogło być modlitwą, jednak nie było. Hobe wzdrygnął się, gdy z jego ust popłynął bezbarwny, wyprany z emocji głos, niewiele głośniejszy od szeptu
- Znowu - powiedział - Znowu to samo. Nie dość się staram...
- Aura, co ty mówisz... - zaprotestował najemnik, jednak jego słowa nie docierały do pogrążonego w koszmarnych wspomnieniach uzdrowiciela
- Miała najwyżej sześć lat. Ona paliła się żywcem... jej matka rękami... z pożaru. Ja nie dość się starałem. Chciałem iść za nią... taka cieniutka, złota niteczka i nie mogłem... - oczy Aury zalśniły od łez - Tylko sześć lat. Gdybym bardziej... ona żyłaby... I on też. I ona. Ale nie... nie pozwalają mi pójść z nimi. Ja nie dość się staram... nie dość... choć tak bardzo...
Reszta spowiedzi była już bezgłośna. Hobe wpatrywał się bez słowa w płaczącego zielarza. Wyznanie zapiekło go do samego dna duszy, trąciło strunę, której, jak mu się wydawało, już dawno w nim nie było. Współczuł mu. Szczerze, głęboko mu współczuł, choć świadomy był tego, że nie jest w stanie pojąć cierpienia uzdrowiciela, który nie mógł pomóc swoim pacjentom. W jakimś pierwotnym odruchu poderwał Płomiennego z pościeli i mocno przytulił do piersi. Czuł jak napięcie opuszcza szczupłe ramiona, którymi po chwili wstrząsnął płacz. Hobe nie wiedział co robić. W podobnej sytuacji znalazł się pierwszy raz w życiu, siedział więc tylko, mocno przyciskając zielarza do siebie. Długo trwało zanim się uspokoił. Czując jak drobne ciało wiotczeje w jego objęciach, najemnik ostrożnie ułożył Aurę na łóżku. Jego powieki były zamknięte, a oddech na powrót głęboki i regularny. Zasnął.
Pogrzeb Vellrany odbył się dwa dni później. Publicznie ogłoszono, że zmogła ją nieuleczalna choroba, o której wiedziano już od dawna. Księżniczkę żegnały tłumy ludzi, zgromadzonych na dziedzińcu zamkowym i poza nim, na głównym rynku stolicy. Po twarzy króla spływały łzy, natomiast młody Książe zachował dumną, kamienną twarz, jakby ciało oddawane ziemi należało do kogoś, kogo w ogóle nie znał. Hobe również brał udział w uroczystości. Patrzył na niewzruszone oblicze Vellrisa, zwalczając w sobie chęć uduszenia go gołymi rękami. Jakże żałował, że nie pozwolił Aurze najpierw uzdrowić księżniczki, że trzymał się tych sztywnych, najemniczych reguł, które nakazywały mu spełniać wolę pracodawcy bez myślenia, bez zastrzeżeń. Książe był częstym gościem w jego komnacie w tamtym czasie. Siadał na fotelu pod oknem i zaplatając dłonie na piersi wpatrywał się w uzdrowiciela napastliwym, zimnym spojrzeniem przepełnionym żądzą, której nawet nie starał się ukryć przed oczami najemnika. Oddawszy honory królewskiej córce wrócił do swojego pokoju. Oczekiwał, że Aura będzie spał, lub wpatrywał się w przestrzeń niewidzącymi oczyma, jednak ten siedział na łóżku ze spuszczonymi powiekami i pochyloną głową. Uniósł twarz, słysząc skrzypienie otwieranych drzwi
- Hobe... - wyszeptał
- Tak?
- Chciałbym wrócić do domu... ja słyszałem dzwon żałobny... nie będę już leczyć, nie mogę... chcę wrócić
- Aura to nie była twoja wina... - zaczął, jednak zielarz przerwał mu, wpatrując się w jego oczy błagalnie
- Nie dość się staram - szepnął zdanie, które w ciągu ostatnich trzech dni powtórzył miliony razy - To jest kara... ja chcę wrócić. Jestem zmęczony... - ukrył twarz w dłoniach
Hobe zasępił się. To nie był odpowiedni moment. Król opłakiwał swoje dziecko i mógł niezbyt przychylnie odnieść się do prośby uzdrowiciela, jednak jedno spojrzenie na zrozpaczonego zielarza wystarczyło, by podniósł się i ruszył w kierunku drzwi. W tym samym momencie uchyliły się one, wpuszczając dwóch gwardzistów w galowych uniformach. Skinęli Hobemu głowami
- Mamy rozkaz odtransportować uzdrowiciela do przygotowanych dla niego komnat - wyjaśnili
- Sądzę, że dobrze mu jest właśnie tutaj - najemnik zmarszczył brwi, zaczynając domyślać się, co się dzieje
- Taki mamy rozkaz - gwardzista bezradnie rozłożył ręce - Zaprowadzić do komnat i pilnować, żeby nie wychodził. Nikogo nie dopuszczać poza tobą, Livanesem, księciem i królem - dodał ciszej tak, żeby Aura go nie słyszał
- Kto wydał rozkaz?
- Vellris...
W czarnowłosym wezbrała wściekłość. Książe musiał przewidzieć, że uzdrowiciel w końcu zapragnie wrócić do siebie i postanowił temu zapobiec. Wyznaczenie komnat Aurze znaczyło mniej więcej tyle, co uwięzienie go. Musiał koniecznie porozmawiać z królem w tej sprawie.
Żołnierze nie mówiąc nic więcej ujęli Płomiennego pod ramiona i wyprowadzili z pokoju. Ostatnie spojrzenie, jakie rzucił Hobemu przepełnione było bólem i rezygnacją.
Gniew, płonący, nieujarzmiony, taki, jakiego nie czuł od lat zacisnął mu dłonie w pięści. Przeraził się samym sobą, nagłym przypływem uczuć, które tak dawno pożegnał bez żalu. I to wszystko przez niego? Przez jednego człowieka? Który nie miał nawet dość siły, by zawalczyć o siebie samego... wygrywał z nim i z jego żelaznymi zasadami. Jak...?
- Uspokój się... - szepnął, szczęśliwy, że prócz niego nikogo w pokoju nie było. Tylko spokój mógł teraz go uratować, tylko spokój mógł uratować...ich.
Wyszedł z pokoju, na nowo opanowany. Zmierzał prosto do królewskich komnat. W korytarzu minął się z Vellrisem. Ręce automatycznie zacisnęły się, aż pobielały knykcie. Wysiłkiem woli, skłonił się i oddał księciu uśmiech.
Władca, zapytany, bezbarwnym głosem oznajmił mu, iż wraz z synem uzgodnili, że Aura powinien pozostać na zamku, w razie kolejnego zamachu na ich życie.
- Nie możesz go tu trzymać wbrew jego woli, panie - zaprotestował Hobe
- Nie? - król uniósł brwi w gniewnym grymasie - Zabił moją córkę, ma szczęście, że nie jest w lochu, albo na palu...
Najemnikowi odebrało mowę. Zabił? Przecież on tylko nie pomógł jej. Nie pomógł, bo ratował księcia, zgodnie z rozkazem Vellrana, a nazywano go zabójcą. Skłoniwszy się sztywno wyszedł z komnaty króla. Na korytarzu wciąż czekał Vellris, uśmiechając się do niego szyderczo
- Chciałbyś go dla siebie, co Hobe?
- Nie chciałbym wasza wysokość. Ja już go miałem - odpłacił kpiną, oddalając się ku swojej komnacie, zwalczając w sobie przemożną chęć wepchnięcia wszystkich tych słów z powrotem do gardła następcy tronu. Książe od tamtego dnia zapałał do czarnowłosego nienawiścią. Nigdy nie darzył go szacunkiem ani zaufaniem, teraz jednak Hobe zyskał sobie zaciętego wroga, co oznaczało otwartą wojnę.
Aura bladł i nikł z dnia na dzień. Jego lśniące dawniej, szmaragdowe oczy straciły blask, a policzki powlekły się chorobliwą bladością. Nie uśmiechnął się ani razu od śmierci Vellrany. Hobe zachodził do "jego komnat" kilka razy dziennie, próbując wciągnąć zielarza w rozmowę, jednak on uparcie milczał, wbijając w najemnika zrezygnowany wzrok. Nie jadł i nie spał. Był piękny w swoim bólu, tak piękny, że aż bolało. Bolało to, że w swej radości był jeszcze piękniejszy, a całą radość mu odebrano. Siedział swoim zwyczajem na brzegu łóżka, przyglądając się bezmyślnie widokowi za oknem, gdy rozległ się zgrzyt klucza, przekręcanego w zamku masywnych drewnianych drzwi. Nie spojrzał w kierunku wejścia, o tej porze z pewnością był to Hobe. Drgnął, gdy poczuł ciepłą rękę na swoim ramieniu. Nie była to szorstka, ciężka dłoń najemnika
- Aura... - Książe wyszeptał imię, wprost do jego ucha, chuchając ciepłym powietrzem w policzek uzdrowiciela. - Aura chodź do mnie...
Rudowłosy poderwał się z miejsca, strząsając z ramienia dłoń Vellrisa. Cofnął się pod ścianę, wbijając spojrzenie w płonące, niebieskie oczy. Następca tronu był piękny, piękny w ten dziwny sposób, który świadczy o okrucieństwie, piękny zimnym pięknem. Był szczupły i wysoki, wyższy od Aury, możliwe, że wyższy nawet od Hobego, nie potrafił zgadnąć, gdyż nigdy nie widział ich stojących obok siebie. Długie złote włosy spiął z tyłu kosztowną klamrą. Ubrany był w jedwabne, granatowe, szerokie spodnie i luźną koszulę o bufiastych rękawach. W miękkich beżowych butach poruszał się niemal bezszelestnie, gdy zbliżał się do cofającego się zielarza. Usta, okolone krótko przyciętym wąsem i wąską linią blond brody rozchylone miał w pożądliwym uśmiechu, jego oczy płonęły
- Oddaj mi się Aura - głos Vellrisa był niski i chrapliwy - Oddaj mi się, a ofiaruję ci wszystko, czego zapragniesz, wszystko, o co tylko poprosisz.
- Zostaw mnie...
- Chodź do mnie mój piękny, nie każ mi czekać, chcę tylko ciebie, chcę ciebie całego. Chodź!
- Nie - wciąż cofał się i cofał, aż oparł się plecami o ścianę pokoju
- Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię - policzki księcia pałały szkarłatem, a oddech był przyspieszony - Chcę cię tylko mieć. Mieć dla siebie
- Nie! - powtórzył Aura
Vellris jednym krokiem znalazł się przy uzdrowicielu, przypierając go całym sobą do ściany. Wplótłszy palce w kasztanowe loki, odchylił jego głowę do tyłu i przywarł rozpalonymi ustami do niechętnych warg. Płomienny wierzgnął się w uścisku, próbując obronić się energią, jednak osłabiony nie był w stanie wykrzesać z siebie ani iskierki siły. Rozpaczliwym szarpnięciem odepchnął od siebie mężczyznę. Jego dłoń zatoczyła w powietrzu ostry łuk, z głośnym klaśnięciem uderzając w książęcy policzek. Vellris cofnął się zszokowany, pozwalając roztrzęsionemu Aurze osunąć się do siadu na posadzce. Wpatrywał się w uzdrowiciela z niedowierzaniem. Pierwszy raz w życiu ktoś ośmielił się podnieść na niego rękę. Zdumienie przerodziło się we wściekłość. Opuścił komnatę szybkim zamaszystym krokiem, trzaskając drzwiami. Po chwili pojawiło się dwóch gwardzistów, którzy wywlekli protestującego zielarza z pomieszczenia.