Mój chłopak Śmierć 7
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 14 2014 13:17:48


****

Śmierć kociaków nie stanowiła już problemu, za to pojawiły się nowe. Kociaki były bardzo żywiołowe i wdrapywały się oraz wciskały wszędzie, gdzie tylko możliwe. Za każdym razem jak Konstanty albo Bazyli brali coś z jakiejś szafki, musieli przed zamknięciem drzwiczek sprawdzić czy przypadkiem Tornado albo Wicher nie wślizgnęły się tam niezauważone. Tornado i Wicher – to były imiona jakie kociakom nadali Adam i Mikołaj. Tornado był cały czarny z białymi skarpetkami i sterczącą na główce sierścią, jakby tornado mu układało fryzurę. Natomiast Wicher był trzykolorowy, a na każdej z łapek miał inną skarpetkę. Był strasznie żywiołowy i ciekawski i wiecznie wciągał brata w różne psoty i figle. Nieraz Bazyli znajdował poszarpane tak, ze kompletnie nie nadawały się do użytku, różne swoje rzeczy, które nieopatrznie zostawił na wierzchu. Jednak mimo tego wszystkiego ani on ani Konstanty czy chochliki nigdy nie złościli się na nie, a jeśli już, to szybko im przechodziło jak widzieli ufnie w siebie wpatrzone ogromne ślipka.
Większy problem stanowiła dla Bazylego koleżanka z roku, która najwyraźniej postanowiła go zdobyć. Chociaż na początku nic takiego nie miało miejsca. Studiowali razem od początku i raczej nie utrzymywali ze sobą specjalnie bliskich kontaktów. Znaczy rozmawiał z nią w trakcie zajęć albo jak gdzieś się urywali całą grupą z zajęć, czasami nawet pożyczał notatki, ale nigdy nie spotykał się z nią prywatnie, poza uczelnią. Nie czuł takiej potrzeby. Jej sposób bycia nie odpowiadał mu na tyle, by kolegować się z nią bardziej.
Miała na imię Monika, ale kazała do siebie mówić Monique. Miała długie blond włosy, które cały czas kręciła i pryskała taką ilością lakieru, że czasami sprawiały wrażenie kasku, tak sztywne były. Do tego zawsze mocny makijaż, długie umalowane na jaskrawy kolor paznokcie, mini, bluzki eksponujące biust w rozmiarze E i dwudziestocentymetrowe szpilki. Patrząc na nią Bazyli często zastanawiał się co ona robi na takim kierunku studiów. Widać było od razu, że od studiowania bardziej interesują ją imprezy i flirty. No a poza tym po informatyce nie ma się pracy w której można eksponować swoje „walory”. No ale w sumie go to za specjalnie nie obchodziło. Kontaktował się z nią tylko tyle ile musiał i był tak samo miły jak dla innych z roku. Niestety nadszedł dzień kiedy musiał skupić na niej bardziej uwagę, a właściwie na unikaniu jej i taktownym odmawianiu coraz bardziej natarczywym namowom na bliższe kontakty.
Zaczęło się tego dnia, gdy Bazyli musiał kupić karmę dla kociaków. Właśnie szli całą grupą z jednego budynku do innego, znajdującego się kilka ulic dalej, gdy Bazyli zobaczył sklep zoologiczny. Ponieważ był on zupełnie nowy, więc postanowił tam wstąpić i kupić karmę dla kociaków, która już się kończyła. No i przy okazji pooglądać zwierzaki, które mogli tam mieć. Bazyli lubił oglądać zwierzaki w zoologach. Za każdym razem kiedy chodził na zakupy do pobliskiego centrum handlowego, zawsze wchodził do znajdującego się tam zoologa by pooglądać wszystkie te ptaki, gryzonie i rybki. A gdy w domu pojawiły się kociaki miał jeszcze większy preteksty by tam wchodzić: różne smakołyki dla maluchów, które wręcz je uwielbiały. Zawsze jak wchodził do takiego sklepu, wzdychał. Najchętniej kupił by te wszystkie zwierzaki. Miejsca w mieszkaniu mieli dość, a Kostek powiedział, że nie ma nic przeciwko zwierzakom. A co najważniejsze, nigdy nie żałował pieniędzy na zachcianki swojego ukochanego, chociaż i tak Bazyli żadnych nie miał. Więc gdyby Bazyli powiedział, że chce wykupić cały sklep zoologiczny, Konstanty bez mrugnięcia okiem wyłożyłby całą konieczną kasę. Jednak Bazyli nigdy tego nie powiedział, bo zdawał sobie sprawę, że zwierzaki, czy to większy gryzoń, czy tylko mała rybka, oznaczały nie tylko przyjemność, ale także dużo obowiązków na które potrzeba było czasu. Poprzestawał więc na oglądaniu zwierzaków w klatkach zoologów. Tamtego dnia wszedł do tego niewielkiego zoologu usytuowanego w ciągu handlowym jednego z bloków. Niestety nie był on zbyt duży, więc i klatek ze zwierzątkami było niewiele: woliera z czterema papużkami falistymi, kilkanaście chomików, dwie świnki morskie i trzy koszatniczki. Przez chwilę postał oglądając zwierzaki, potem kupił dla kociaków karmę i kocimiętkę. I wyszedł szybko, bojąc się, że może się spóźnić na zajęcia. A tego raczej nie chciał, bo miał zajęcia z profesorem Kosowskim, który nie lubił spóźnialstwa. Dla pewności resztę drogi przebiegł i wpadł zziajany na salę. W ostatniej chwili. Kiedy poprawiał się na krześle, wykładowca właśnie wchodził na salę. Wyciągnął z plecaka suchą karmę, by dostać się do zeszytu.
- O, masz kota? – zainteresował się siedzący obok Kamil.
- Nawet dwa – Bazyli uśmiechnął się. – Jakiś skurwiel wyrzucił dwa maluchy. Uratowałem je w ostatniej chwili, no i zostały u mnie. O, tu masz ich zdjęcie – pokazał zrobione niedawno na komórce zdjęcia Tornada i Wichra.
- Jakie śmieszne – roześmiał się Kamil.
- Czy ja panom przypadkiem nie przeszkadzam?- zagrzmiał profesor Kosowski. Obaj wybąkali „przepraszam” i skupili się na wykładzie.
- Pokaż jeszcze raz – powiedział Kamil kiedy w końcu nadeszła przerwa.
Bazyli podał mu komórkę i chłopak chwilę potem śmiał się widząc różne śmieszne pozy albo miny kociaków. Chwilę potem ten jego śmiech zainteresowały innych i komórka Bazylego zaczęła krążyć z rąk do rąk, wywołując śmiechy i najróżniejsze komentarze.
- Jakie fajne.
- O, a tutaj, patrzcie, jak tą łapką trzyma.
- Ale mina!
- Możemy przyjść je zobaczyć? – zapytała w pewnym momencie jedna z dziewczyn.
- Oczywiście – odparł Bazyli.
Zanim profesor wrócił, zdążyli jeszcze ustalić termin w którym by wszystkim pasowało. Do końca dnia nikt już nie wspominał o kociakach.
- Kostek, nie będziesz się gniewał jeśli zaproszę kolegów z roku? – zapytał niepewnie Bazyli kiedy wieczorem siedzieli przytuleni oglądając film.
- Ależ skąd. Przecież nie jesteś moim więźniem, możesz zapraszać kogo chcesz – odparł całując Bazylego w skroń.
- Wolałem się upewnić – wybąkał i wrócił do oglądania filmu.
Ustalonego dnia, a była to sobota, koledzy z roku przyszli, każdy z jakaś zabawką lub karmą.
- Niezłe mieszkanie – stwierdził z podziwem Dawid, kiedy już siedzieli w salonie nad kawą, ciastkami i sokiem.
- Dzięki – bąknął Bazyli. Nie czuł potrzeby tłumaczyć, że to nie jego mieszkanie, tylko jego chłopaka. Na roku nikt nie wiedział, ze jest gejem, ani, że mieszka ze swoim chłopakiem a nie z rodziną.
- To gdzie te dwa urwisy? – zainteresowała się jedna z dziewczyn.
- Zaraz je poszukam – odparł Bazyli i wyszedł z salonu.
Konstanty i chochliki byli właśnie w pracy, więc nie mógł ich zapytać o kociaki. Na szczęście znalazł je dość szybko, w sypialni, szarpiące jedną z jego skarpetek, która już raczej nie nadawała się do użytku.
- Och wy cholerniki – powiedział łagodnie podnosząc oba kociaki – skąd wy żeście ją wyciągnęły?
Kociaki miauknęły z pretensją, że przerwał im taką pasjonującą zabawę. Wzrok Bazylego padł na wysuniętą lekko szufladę. I chociaż szpara była niewielka, wystarczyła urwisom by mogły się wcisnąć i znaleźć sobie zabawkę.
- No tak – westchnął – Kostek znowu zapomniał zamknąć dokładnie.
Wsunął szufladę do końca, zabrał kociakom skarpetkę i wrócił do salonu. Jak można się było spodziewać, kociaki podbiły serca wszystkich.
Goście posiedzieli jakiś czas, przez cały czas bawiąc się z kociakami, aż w końcu pożegnali się i poszli. Jakąś godzinę potem wrócili Kostek i chochliki. Bazyli rozbawiony opowiedział przebieg wizyty i to jak kociaki psociły rozbawiając wszystkich.
Jeszcze przez kilka dni znajomi z roku zagadywali go o kociaki, jednak z czasem pytania stawały się coraz rzadsze, aż w końcu wszyscy stracili zainteresowanie, zajmując się swoimi sprawami. Wszyscy z wyjątkiem Moniki, która przez cały czas, niby przypadkiem wpadała na Bazylego. Trzy dni po pierwszej wizycie przyszła znowu pod pretekstem ponownego zobaczenia kociaków. Jednak bardziej od kociaków interesowało ją mieszkanie i różne bibeloty stojące na szafkach. Wypytywała praktycznie o wszystko, zaglądając także do szafek. Bazyli odpowiadał grzecznie, jednak w duchu aż się gotował i modlił się, by Kostek już wrócił z pracy. Niestety nie wracał. Na szczęście Monice skończyły się pytania i pretekst do łażenia po całym mieszkaniu, więc w końcu sobie poszła. Bazyli odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, ze dziewczyna da mu już spokój, jednak mylił się. Kilka dni później znowu przyszła, lecz tym razem chłopak widząc ją wcześniej z okna, zupełnie przez przypadek, udał, że go nie ma w domu. Chwilę potem zobaczył na komórce jakiś obcy numer. Czując, że to może być Monika, nie odebrał. Telefon dzwonił jeszcze kilka razy aż w końcu przestał. Następnego dnia, tuż przed wykładami Monika dosiadła się do niego i z pretensją w głosie zapytała:
- Czemu cię wczoraj nie było w domu? Nawet telefonu nie odbierałeś. A chciałam wpaść do ciebie.
- Bo mnie nie było – odparł zirytowany.
- A gdzie byłeś?
- To raczej nie twoja sprawa, nie uważasz?
- No i czemu się złościsz? Pytam tylko z ciekawości. Miałam nadzieję, że może dasz się wyciągnąć na jakieś piwo. No wiesz, byłam w pobliżu i mi się zachciało i pomyślałam o tobie, bo wiesz, samej to tak nudno.
- Monika…
- Monique, Monique – poprawiła go dziewczyna.
- Monika – Bazyli zupełnie zignorował jej uwagę – ile razy mam powtarzać, że nie piję alkoholu?
- Rany – dziewczyna westchnęła – to byś wziął colę, co za różnica? – wzruszyła ramionami. – To jak, pójdziesz?
- Dzięki, ale nie.
- To może…
Na szczęście Monika nie zdążyła skończyć, bo właśnie przyszedł wykładowca i Bazyli szybko udał się na swoje miejsce. Do końca zajęć robił wszystko, by tylko nie natknąć się na Monikę. Jakoś mu się to udawało. Niestety następnego dnia nie miał tyle szczęścia. Monika razem z inną, nieznaną Bazylemu dziewczyną, złapała go jak już wychodził z zajęć.
- O, Adam! – dziewczyna wyraźnie się ucieszyła na jego widok. – Czyżbyś był na wykładzie Jaruszewskiego?
- Byłem, a bo co?
- A nic – machnęła ręką – Ja go sobie dzisiaj darowałam. Idę właśnie koleżanką do kina, a potem na jakiegoś drinka. Idziesz z nami?
- Podziękuję – mruknął i chciał odejść, lecz Monika nie dawała za wygraną: - To może jutro?
- Pomyślę o tym jutro. Na razie. – Odszedł szybko, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co jeszcze mówiła Monika.
Przez następne dni próbował unikać Moniki, co raz mu się udawało, a raz nie. W końcu cała ta sytuacja tak go zaczęła męczyć i denerwować, że aż się rozchorował.
- Kiepsko wyglądasz – mruknął Kostek widząc jak Bazyli opatula się szczelnie kołdrą zamiast szykować się na wykład. – Nie jesteś czasem chory? Zmierz gorączkę. – Podał choremu termometr, który chwilę potem pokazał 39,5 stopnia.- Kurcze, gdzieś ty się tak załatwił? W zimę to bym zrozumiał, ale na wiosnę?
- Też nie wiem, ale to nawet dobrze – odparł Bazyli łykając tabletki przyniesione przez ukochanego.
- Dlaczego? – zdumiał się Kostek.
Wtedy Bazyli opowiedział o wyraźnie namolnej koleżance.
- Wiesz, mam głupie wrażenie, ze ona leci na mnie, bo mam „takie” mieszkanie – mruknął Bazyli, kiedy już skończył.
- Znaczy jakie? – zdumiał się Kostek. Dla niego to mieszkanie nie było niczym specjalnym.
- Wypasione. No, jakby nie patrzeć, to jest strzeżone osiedle zamieszkałe przez dość bogatych ludzi. Pewnie niejeden chciałby tu mieszkać.
- Myślisz?
- Tak myślę.
- Hmm – Kostek zamyślił się. Chociaż jej nie znał, ani nawet nie widział, już nie lubił Moniki. I postanowił coś z nią zrobić. Tylko co? Najchętniej to by ją zabrał do piekła, niestety tego akurat nie mógł zrobić. Postanowił poradzić się kogoś, kto lepiej niż on rozumiał kobieca naturę, czyli Anity. Upewniwszy się, że Bazyli nic nie potrzebuje i jest wystarczająco opatulony, wyszedł z domu pod pretekstem nagłego zlecenia. Udał się do ziemskiego mieszkania Anity. Opowiedział jej wszystko, co usłyszał od ukochanego.
- Myślę, że Bazyli może mieć rację – mruknęła popijając własnoręcznie zrobionego drinka.
- Więc co mam z tym zrobić?
- Nie ty, tylko ja.
- Ty? – zdumiał się Kostek. – Przecież to mój problem, ty nie masz tu żadnego interesu.
- Mam, kochany mam – odparła, a widząc zdziwione spojrzenie rozmówcy dodała: - To proste. Jak Bazyli ma kłopoty, to ty nie myślisz o czym innym tylko o nim, a jak nie myślisz normalnie, to może się odbić na twojej robocie. Nie chcę żebyś podpadł kierownikowi knocąc robotę, bo dowali roboty innym, w tym mnie, albo cię wywali, a to już w ogóle nie wchodzi w rachubę. Mam dość swojej roboty, nie potrzeba mi jeszcze twojej części. Więc muszę coś z tym zrobić. Rozumiesz?
Chociaż dla Konstantego to tłumaczenie było trochę pokrętne, jednak potulnie kiwnął głową na potwierdzenie.
- To co zamierzasz zrobić?
- Najpierw muszę sobie obejrzeć tą „Monique” – prychnęła wymawiając imię. – Jesteś w stanie mi ją pokazać?
Kostek pokręcił przecząco głową.
- Skąd. Nie znam jego znajomych. Bazyli raczej nieczęsto wychodzi z domu, a jeśli już to raczej sam. No chyba, że ze mną – dodał szybko widząc dziwny wzrok Anity.
- No to trzeba go będzie zapytać.
- Zgłupiałaś?! Jeszcze zacznie marudzić, że się wtrącamy w jego sprawy.
- Z tego co mówiłeś jemu ta sytuacja też jest nie na rękę, więc nie powinien marudzić. Chodź, idziemy.
Wrócili do mieszkania Kostka. Bazyli leżał i oglądał telewizję.
- Jak się czujesz? – zapytał Kostek z troską, całując ukochanego w czoło i sprawdzając czy jest wystarczająco okryty.
- Dalej kiepsko – mruknął. – O, Anita – wyraźnie ucieszył się na widok kobiety. – Wybacz, ale nie poczęstuję cię ciasteczkami ani herbatą. Nie bardzo mam siłę wstać, nie mówiąc o zrobieniu czegokolwiek.
- Spoko, rozumiem. Nie będę cię zmuszać, skoro taki chory jesteś. Kostek tez może od czasu do czasu ruszyć dupę.
Słysząc to Konstanty sapnął gniewnie, ale umilkł widząc zmarszczone czoło Anity.
- A tak przy okazji, możesz mi opowiedzieć o tej namolnej blondynie? – zapytała od niechcenia.
- Skąd o niej wiesz? – zdumiał się.
- A jak myślisz? Ten głupek – machnęła ręką w stronę kolegi po fachu – martwi się o ciebie, więc to normalne, że przyszedł się poradzić.
- Jesteś taki kochany – Bazyli posłał Kostkowi uśmiech. Ten tylko coś mruknął i wyraźnie zmieszany wyszedł z sypialni przygotować coś do picia dla gościa. W międzyczasie Bazyli opowiedział wszystko dokładnie Anicie. Opisał też dokładnie Monikę i dał swój plan zajęć żeby Anita mogła spokojnie i w każdej chwili ją sobie obejrzeć. Oczywiście na początku marudził, że Anita niepotrzebnie przejmuje się jego problemami, ale zrezygnował gdy Anita spiorunowała go wzrokiem i mruknęła że ma siedzieć cicho. Chwilę jeszcze posiedziała gadając o głupotach, aż w końcu wyszła, gdy Bazyli dał do zrozumienia, że chętnie by sobie pospał. Anita jeszcze chwilę posiedziała z Kostkiem, czekając aż „te małe paskudy” skończą ciasteczka i wróciła do siebie.
Następnego dnia Anita i Kostek spotkali się przed uczelnią Bazylego. Oboje byli w swoich służbowych strojach, więc nikt ich nie widział i mogli sobie spokojnie pooglądać obiekt śledztwa.
- To coś nazywa się kobietą? – spytała zdumiona Anita kiedy już w końcu nadeszła Monika. – Toż to parodia prawdziwej kobiety. Ja się nie dziwię, że Bazylego od niej odrzuca.
- To co masz zamiar zrobić?
- Pokażę jej co to znaczy być prawdziwą kobietą – mruknęła. – Daj mi znać jak to coś przyjdzie do was.
- A skąd wiesz, że przyjdzie?
- Ile ty masz lat, że zadajesz takie kretyńskie pytania? – popatrzyła krzywo na kolegę. – To oczywiste, że przyjdzie odwiedzić chorego kolegę. Nie przepuści okazji by się wykazać jaka to ona jest wspaniała i troskliwa. Myśli, że takim zachowaniem sobie zaplusuje u Bazylego.
- Skąd wiesz?
- Bo znam takie jak ona – prychnęła drwiąco. – Lecą na kasę, nie mają za grosz gustu ani smaku. Masz coś przeciwko żebym przez parę dni zamieszkała z wami?
- Eeee, a po co? – zdziwił się Kostek mało inteligentnie.
- Żeby dać jej nauczkę – mruknęła wciąż wpatrując się w Monikę.
- Jak?
- Zobaczysz.
- No dobra, ale żeby było jasne, sama se gotujesz.
- Phi – mruknęła Anita i zniknęła. Chwilę potem Kostek także wrócił do domu, zając się swoim chorym kochaniem.
Jeszcze tego samego dnia w ich mieszkaniu zjawiła się Anita z cherubinkami i niewielką walizką w ręce. Trochę kręciła nosem kiedy dowiedziała się, że będzie spała w salonie, ale czujący się nieco lepiej Bazyli udobruchał ją mówiąc, że ugotuje jej na pocieszenie coś pysznego. Oczywiście słowa dotrzymał i Anita przestała już marudzić na warunki w jakich miała mieszkać.
Następnego dnia spełniła się „przepowiednia” Anity. Około godziny osiemnastej, tuż po zajęciach Monika przyszła odwiedzić Bazylego. Tym razem została wpuszczona. Drzwi otworzył Konstanty.
- Dzień dobry – odezwała się niepewnie Monika – zastałam może Adama?
- Oczywiście, brat jest w domu. Tylko nie wiem czy będzie miał dla ciebie czas. Właśnie przyjechała do niego dziewczyna z którą dawno się nie widział.
- Eeee, dziewczyna?
W tym momencie za plecami Kostka ukazała się Anita i zapytała:
- O, czyżbyś miał gościa, Karol? Zaskakujesz mnie. Myślałam, że z ciebie straszny odludek.
- T o nie ja, to Adam – burknął Kostek.
- O, poważnie? To czemu nie zaprosisz dalej, tylko trzymasz gościa tak na progu? Adaś ucieszy się, że ktoś przyszedł go odwiedzić w chorobie.
Kostek bez słowa odsunął się wpuszczając Monikę do środka. Dopiero wtedy zobaczyła ona Anitę w pełnej okazałości. Kostek odwrócił się i aż wytrzeszczył oczy. Owszem, został przez nią wtajemniczony w plan, ale nie sądził, że to się potoczy w ten sposób. Plan Anity był prosty; pokazać Monice, że Bazyli ma dobry gust, a ona nie mieści się w jego standardach. Postanowiła odgrywać jego dziewczynę, która właśnie ukończyła studia na Sorbonie, elegancką dziewczynę, wręcz wyglądającą jakby pochodziła z arystokratycznej rodziny, dystyngowaną i z klasą. Nie miał nic przeciwko, bo wiedział, że Anita to piękna kobieta, ale to, co okazała teraz, przechodziło wszelkie jego wyobrażenia. Miała na sobie elegancki szary komplet składający się ze spódniczki do kolan i idealnie dopasowanej marynarki, spod której wystawała śnieżnobiała bluzka. Strój ten idealnie opinał jej ciało, podkreślając wszystkie krągłości, a zwłaszcza biust, dużo większy od tego Moniki. De tego wszystkiego eleganckie buty na niewysokim obcasie, idealnie ułożone włosy, dyskretny makijaż i delikatna biżuteria.
- Witaj – Anita wyciągnęła do gościa rękę, powoli i dystyngowanie. – Jestem Anita, narzeczona Adama.
- Monika, koleżanka z roku – odparła tamta odwzajemniając uścisk.
- Myślę, że Adam ucieszy się z twojej wizyty. Zapraszam do salonu – Anita uśmiechnęła się i zaprowadziła gościa. – A ty – odwróciła się do Kostka – mógłbyś zrobić nam wszystkim kawy?
W salonie siedział już Bazyli opatulony kocami.
- Kochanie, masz gościa – Anita podeszła do chorego i pocałowała go w czubek głowy. – Potrzebujesz coś jeszcze? – zapytała z troską.
- Dziękuję, kochanie, mam wszystko czego mi trzeba – Bazyli uśmiechnął się czule do swojej „dziewczyny” i dopiero wtedy zwrócił się do intruza.
- O, Monika, co cię sprowadza?
- Przyniosłam ci notatki z dzisiejszych zajęć – wybąkała blondynka zupełnie zapominając o przypomnieniu by nazywać ją Monique, a nie Monika.
- Miło z twojej strony. Jak widzisz coś mnie złapało, chyba grypa. Nie wiem kiedy puści. Czy ewentualnie mogłabyś później też mi przynieść notatki?
Tymczasem Kostek poszedł do kuchni, gdzie zobaczył swoje i anitowe chochliki ze strasznie wojowniczymi minami, na dodatek każdy z nich trzymał w jednej ręce nóż, a w drugiej widelec.
- A co wy tu robicie? I na co wam te sztućce? – Adam zaczął coś gniewnie szwargotać co rusz wskazując rączką w stronę salonu, a pozostałe stworki przytakiwały przez cały czas. – Nic z tego nie rozumiem – westchnął Kostek - ale domyślam się o co wam chodzi. Też nie lubicie tej blondyny?
Chochliki energicznie pokiwały główkami na potwierdzenie.
- No to chociaż w jednym się zgadzamy – mruknął Kostek, a na głos dodał: - To miłe, ale dobrze wiecie, że nie możecie nic zrobić. Co innego Śmierć, anioł, demon czy inny mieszkaniec zaświatów. To niestety jest człowiek, który was nie widzi i próbując ją wystraszyć moglibyście doprowadzić do jej śmierci ze strachu. – Kolejne gniewne szwargotanie. – Wiem, wiem, sam bym to najchętniej zrobił, ale nie mogę i wy też. No chyba, że chcecie ponieść surową karę i nie móc już więcej jeść ciasteczek Bazylego.
Słysząc ten argument chochliki szybko rzuciły trzymaną broń.
- Karol, co się tam dzieje?! – dobiegł do niego zaniepokojony głos Bazylego, który najwyraźniej usłyszał rumor spowodowany przez sztućce. – Wszystko w porządku?!
- W jak najlepszym! – odkrzyknął. - Pojemnik ze sztućcami wyśliznął mi się z ręki!
- Uważaj żeby sobie krzywdy nie zrobić!
- Oczywiście! – odkrzyknął, a do wiszących wciąż w powietrzu chochlików warknął: - Zabiję was.
Szybko zrobił kawę i zaniósł ją do salonu, gdzie zobaczył całkiem interesujący widok. Bazyli oczywiście siedział na fotelu opatulony kocami, na drugim siedziała Anita, a gość na kanapie. Jak można się było spodziewać, Anita nawet siedząc pokazywała klasę, a Monika wyglądała przy niej jak… kupa śmieci. Dosłownie. Siedziała jakaś taka skulona, wciąż się kręcąc, jakby próbowała znaleźć najlepsza pozycję i wciąż rzucała niepewne spojrzenia to na Anitę, to na Bazylego. Kostek rozdał kawę. W tym momencie Anita wspięła się na wyżyny aktorstwa podnosząc filiżankę do ust z gracją, a następnie pijąc z niej prawie nie dotykając jej ustami, natomiast Monika wciąż trzymała swoje naczynie jakby bała się napić. W końcu, po wymianie kilku niezobowiązujących zdań blondynka odstawiła filiżankę i pożegnawszy się szybko wyszła.
- Uf – westchnęła Anita kiedy już zamknęły się za nią drzwi. – Myślałam, ze nigdy sobie nie pójdzie. Wy wiecie jakie to męczące być takim sztywnym?
Kostek i Bazyli roześmiali się.
- To co teraz?
- Pożyjemy, zobaczymy – mruknęła Anita – a na razie muszę sobie skoczyć odstresować się trochę. Jak myślicie, drink na Hawajach powinien być idealny, nie? – I nie czekając na odpowiedź, zmieniła strój na bardziej odpowiedni i zniknęła.
Przez kilka następnych dni Monika przychodziła do Bazylego, jednak za każdym razem była tam „dystyngowana narzeczona Adama” która przez cały czas pokazywała jak wielka przepaść dzieli ją i Monikę. Blondynka nie mogła tego dłużej znieść i postanowiła też się tak zachowywać i tak ubierać. Niestety jej zabiegi nie przynosiły oczekiwanego rezultatu, lecz mimo to nie zamierzała się poddawać. Nie tylko ona.
Chochliki, widząc, że zabiegi „przełożonych” nie przynoszą rezultatów i ta „wredna ludzka kobieta” nie chce się odczepić od kochanego Bazylego, postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Jednak by ich plan się udał musiały namówić do współpracy jakiegoś ducha. Na szczęście Adam znał takiego jednego, któremu ostatnio troszkę się nudziło i miał ochotę postraszyć jakiegoś człowieka, ot tak dla zabawy, by się pośmiać. Potem cierpliwie czekały na odpowiedni dzień. Na szczęście nadszedł on szybko. Tego dnia, a właściwie nocy, Konstanty nie miał nic do roboty i zajmował się Bazylim w odpowiedni sposób, a to oznaczało, że przynajmniej przez pół nocy żaden z mężczyzn nie będzie na nich zwracał uwagi. Na szczęście Anita postanowiła sobie wziąć wolne i zrelaksować się w diabelskim kurorcie wypoczynkowym, więc Lisa i Ewa też mogły dołączyć do spisku. Kiedy tylko Kostek i Bazyli zamknęli się w sypialni, chochliki ściągnęły znajomego ducha, wzięły służbowy strój Kostka, oraz jego kosę i udały się do mieszkania „tej wrednej i podstępnej kobiety, która chce ich pozbawić pysznych ciasteczek”. Na szczęście bez problemu znaleźli właściwy budynek, przecież byli kurierami, więc znajdowanie drogi mieli we krwi. Przeszli przez ściany wprost do pokoju śpiącej Moniki.
- To ją mam nastraszyć? – zapytał duch.
- Ją – odparł Adam. – Ale pamiętaj, masz robić i mówić to, co ci powiedzieliśmy. Najwyżej potem, jak to nie poskutkuje, możesz dodać coś od siebie.
- Lepsze to niż nic – mruknął duch.
Chochliki stanęły jeden drugiemu na ramionach i narzuciły na siebie kostkowy habit. W oba rękawy wsadzili kościane ręce, które „pożyczyły” z gabinetu dyrektora Departamentu Pocztowego, który miał dość pokaźną kolekcję różnego rodzaju szkieletów, zarówno ludzkich jak i demonów. W jedną z rąk wsadzili błyszczącą w świetle księżyca kosę. W tym momencie duch zaczął dmuchać w stronę Moniki lodowatym powietrzem. Długo nie trwało jak się w końcu obudziła. I zobaczyła stojącą przy jej łóżku Śmierć. Przetarła oczy sądząc, że ma omamy, lecz Śmierć nie zniknęła, za to wyciągnęła w jej kierunku kościsty paluch, wskazując ją, a potem pokiwała nim przywołując kobietę do siebie.
- Przyyyszłam po cieeebieeee – zawył duch, a Monika przerażona podskoczyła i próbowała się skulić pod kołdrą, lecz kolejny lodowaty podmuch zabrał jej kołdrę i odrzucił daleko. – Naagrabiiiłaś soooobie – duch dalej zawodził. – Byłaś upierdliwa i namooolna. A do tego wulgaaarna i paskuuudna. Teraz za to zapłaaaacisz.
- Nie! – krzyknęła przerażona Monika i chciała uciec lecz nie mogła się ruszyć.
- Pójdzieeeesz do piekłaaaa za narzucaaaanie się Adamooowi.
- Nie! Ja nie chcę! Ja nic nie zrobiłam!
Nagle śmierć przybliżyła się do niej i kościstą ręką dotknęła jej policzka. W tym momencie Monika krzyknęła i zemdlała. Chochliki zadowolone zrzuciły habit i chcąc mieć pewność, że kobieta właściwie zrozumie wszystko, machnęły parę razy kosą zostawiając na ścianie koślawy napis: „Śmierć cię obserwuje”, po czym śmiejąc się wróciły do domów. Na szczęście ani Kostek ani Anita nie zauważyły ich nieobecności.
Następnego dnia wszyscy zdziwili się gdy notatki z wykładów nie przyniosła Monika tylko jakiś chłopak, a gdy na dodatek przychodził on codziennie, uznali, że ich metoda poskutkowała i Monika w końcu da spokój Bazylemu. Jednak całkowitą pewność mogli mieć dopiero po tym jak chłopak wróci na zajęcia. Pierwszego dnia po tym jak już wyzdrowiał, Kostek, Anita, jak i wszystkie chochliki z niecierpliwością oczekiwały na powrót Bazylego z wykładów.
- No i co? – zapytał Konstanty, kiedy jego chłopak w końcu pojawił się w domu. – Była dzisiaj namolna czy nie?
- A wyobraź sobie, że nie. Miałem wręcz wrażenie, że mnie unikała, a jak nasze oczy się spotkały przez przypadek, wydawało mi się, że widzę w nich coś dziwnego, jakby przerażenie pomieszane z obłąkaniem.
Słysząc to cherubinki i diabliki uśmiechnęły się szeroko. A więc ich plan zadziałał.
- To ciekawe – mruknęła Anita zastanawiając się – przecież w ogóle jej nie straszyliśmy. Ale, nie ważne, najważniejsze, że się od ciebie odczepiła.
- Dokładnie – odezwał się Kostek.
- Też się cieszę. – Bazyli uśmiechnął się. – Co wy na to żebyśmy to uczcili? Upiekę na jutro jakiś dobry placek.
- Z chęcią – odparła Anita – A teraz wybaczcie, ale robota czeka. – Otworzyła bramę do zaświatów i zniknęła razem ze swoimi chochlikami.
I w ten sposób skończyły się próby zdobycia Bazylego przez płeć przeciwną.