Co w tobie jest prequel 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 18:11:37
Gospodarz nie umknął na czas przed złym spojrzeniem nieokreślonych w kolorze źrenic i ostrymi słowami. Lit, nauczony wieloletnim doświadczeniem, był mądrzejszy. Rozsądnie zszedł z oczu zwierzchnikowi i zamknął się we własnym pokoju. Makmannon po dłuższej chwili uczynił to samo, po to tylko, by następnych kilka godzin spędzić na bezsensownym miotaniu się w środku, niczym tygrys w klatce. Kiedy położył się w pachnącym lawendą łóżku, nie mógł zmrużyć oka. Myślał o sobie, o swoim życiu, poświęconym w całości różnym, większym i mniejszym, celom, lecz przede wszystkim myślał o zielonych oczach Aury i rodziła się w nim zapomniana przed wieloma laty ochota... by dotykać. By znów dotknąć życia samego w sobie, przeklętego w wielu aspektach, uświęconego w innych.

Aura nie spał także, zagubiony w nieznanym świecie myśli, które do tej nocy były jego własne, oswojone... teraz zaś... dzikie, szalone... opętały go bez reszty.
Aura także pragnął dotykać i był na tyle inteligentny, by wiedzieć, że ten, którego dotykać pragnie może być dla niego samą śmiercią. Przeklęta w wielu aspektach. Uświęconą w innych.

Ranek wstał rześki i chłodny, przesycony wonią macierzanki rosnącej w doniczce na oknie. Makmannon dawno nie obudził się w tak dobrym humorze. Pozwolił sobie na odrobinę lenistwa, zostając w wygrzanej pościeli kilka chwil po przebudzeniu. Odchylił mocno głowę, wpatrując się w odwrócony do góry nogami widok za oknem. Tak. Dzisiaj pofatyguje się do księdza i sprawdzi jak to jest z uczęszczaniem mieszkańców wioski na nabożeństwa, potem sprawdzi rejestr chrztów, a później może rozmówi się z miejscowymi. Zapowiadał się przyjemny, choć pracowity dzień. Inkwizytor ubrał się powoli, starannie dociągając wszystkie tasiemki i dopinając każdy guzik. Szybkim ruchem przetarł nosy butów by lśniły, przypasał pochwę ze sztyletem, ciężki miecz zostawiając w bagażach. Wziął leżąca na stole szpicrutę i zszedł na dół, do sali ogólnej gospody. Natychmiast zapanowała głucha cisza. Jakby nie zauważając tego zbliżył się do kontuaru i przywołując na twarz niemal sympatyczny uśmiech poprosił, tak właśnie - poprosił, o śniadanie. Karczmarka natychmiast znikła w kuchni, natomiast kilku gości podjęło szeptem, przerwaną wcześniej rozmowę. Gospodarz nalewając Makmannonowi piwa zagadnął nieśmiało
- Czy wasza wielmożność znalazł wczoraj chatę Nadiny?
- Owszem. Ta wizyta była bardzo... Hmm... pouczająca. Nie omieszkam wrócić tam jeszcze.
Mężczyzna odetchnął z ulgą, co inkwizytor zaraz zauważył. Czyli obawiał się, że mógł zaszkodzić staruszce, wysyłając go do niej. A skoro się obawiał, musiał mieć do tego podstawy. Makmannon długo myślał tej nocy i już wiedział jak wybrnąć z patowej sytuacji. Jeżeli faktycznie zielarka występowała przeciw kościołowi dowie się tego i wyciągnie odpowiednie konsekwencje. A Aura? No właśnie....

- Aura! Aura już późno jest - staruszka dotknęła lekko ramienia chłopaka. Ten mruknął tylko coś cicho, naciągając przykrycie na głowę, wywołując jej uśmiech - Aura! Estera czeka na swoje wywary, wiesz jak będzie narzekać, gdy nie dostanie ich z samego rana...
- Broń nas boże od narzekań Estery - westchnął, przecierając dłonią zaciśniętą w pięść wciąż zamglone snem źrenice.
- Jeżeli się pospieszysz, nie dasz jej powodów.
- Racja - przeczesał palcami splątane, kasztanowe kosmyki, po czym boso pobiegł w kierunku studni, skąd wrócił po chwili, otrząsając się niczym pies - Ależ zimna... - jęknął
- No już, nie narzekaj - Nadina uśmiechnęła się do podopiecznego bezzębnymi ustami - Zjedz szybko i biegnij do Estery.
- Tak babciu. - Aura wpakował duży kawałek chleba do ust, jednocześnie kończąc się ubierać. Pocałował staruszkę w czoło i zabrawszy torbę z ziołami pobiegł w górę do wsi. Estera, około pięćdziesięcioletnia wdowa po kuśnierzu otworzyła mu drzwi z gniewni zmarszczonymi brwiami
- Nie spieszyłeś się dziś - ofuknęła go
- Przepraszam - uśmiechnął się do niej - Zaspałem
- Boże! To ja tutaj cierpię, kroku nie mogę zrobić bez porannych okładów, a ty zasypiasz? Ty boga w sercu nie masz. I ty chcesz być uzdrowicielem? Bez litości? Bez krztyny współczucia dla starej schorowanej kobiety? Gdybyś choć w połowie znał ten ból, ale nie. Ty zawsze masz czas, nigdy się nie spieszysz. Bo po co się spieszyć? Co cię obchodzi, że ja tu konam z bólu? Czy ty wiesz w ogóle co to jest ból? Pewnie, że nie! Skąd miałbyś wiedzieć?! Młody jesteś, zdrowy... nie to co ja... Moje kości... - jęknęła
- Nie denerwuj się Estero, bo ci się pogorszy... - roześmiał się, stawiając na kuchennym stole dwa flakoniki z esencjami
- Bezczelny jaki! - obruszyła się kobieta - Poszedł ty!!!
Aura bez trudu uchylił się przed jej ręką i radośnie wybiegł na zewnątrz. Musiał jeszcze wziąć świeże warzywa dla Nadiny i zanieść maść na odciski Piekarzowi. Zatrzymał się przy gospodzie, zaglądając do środka przez uchylone drzwi. Zastygł, widząc Makmannona siedzącego przy kontuarze. W tym momencie inkwizytor odwrócił głowę i ich spojrzenia zetknęły się. Jedzenie stanęło mu w przełyku. Aura pozdrowił go ruchem ręki i pobiegł dalej, zaś mężczyzna.... Już nie był taki pewny, czy to co wymyślił w nocy jest słuszne. Apetyt odszedł gwałtownie, pozostawiając w ustach gorzki niesmak. Odsunął od siebie talerz i nie podziękowawszy wyszedł z gospody. Pogoda była piękna, niebo bezchmurne, w powietrzu unosił się zapach nadchodzących żniw, dojrzewających jabłek. Droga do świątyni znajdującej się na wzgórzu, wznoszącym się nad wioską była przyjemna, choć w słonecznym skwarze nieco męcząca. Czarny strój Inkwizytora przyciągał promienie słoneczne, grzejąc niemiłosiernie, jednak jemu to już nie przeszkadzało, od dawna. Ksiądz był staruszkiem, podpierającym się sękatym kijem, otworzył mu drzwi, kłaniając się nisko. Makmannon pozdrowił go grzecznie i został zaproszony do części mieszkalnej. Kapłan mieszkał tu skromnie, niewielki pokoik wyposażony był w proste drewniane łóżko, małe biureczko i klęcznik, wyściełany owczymi skórkami, wytartymi od częstego użytkowania. Na prośbę Makmannona chłopiec mniej więcej dziesięcioletni, służący do mszy i pomagający księdzu na co dzień przyniósł wielką, skurzoną księgę, zawierająca rejestr chrztów. Mężczyzna zagłębił się w lekturze. Obok imion obojga rodziców i ich zawodów, widniały w niej wykonane starannym pismem notatki dotyczące daty urodzenia, daty chrztu, chrzcielnego imienia i świadków. Przy niektórych z nich widniała również data i przyczyna śmierci i data pogrzebu. Inkwizytor przejrzał je wnikliwie, zatrzymując się dłużej na Aurze. Ojciec chłopaka był cieślą, matka zajmowała się obejściem. Zmarli w czasie epidemii grypy, jaka nawiedziła wioskę dwanaście lat temu, i zostali pochowani jak większość jej ofiar w zbiorowym kurhanie, na pobliskim cmentarzu. Chłopak miał wtedy pięć lat, więc teraz siedemnaście... Obok jego imienia widniała data chrztu, niecałe dziesięć lat temu.
- Dlaczego ten chłopiec został ochrzczony tak późno? - zapytał księdza, podsuwając przed jego wodniste oczy księgę otwartą na zapiskach dotyczących rodziny Aury
Staruszek zamlaskał, podrapał się w głowę, jakby próbował sobie przypomnieć, po czym odrzekł czystym, płynnym jak na swój wiek głosem
- Jego rodzice byli niewierzący. Przyjechali do osady, kiedy Perysa była w ciąży z Aurą. Namawiałem ich wielokrotnie przyjęcia wiary, głosiłem słowo Pana, ale ich uszy i ich serca były zamknięte. Nawrócili się krótko przed śmiercią, nie zdążyłem ich ochrzcić. Kiedy odeszli, chłopcem zajęła się zielarka, Nadina, mieszka w chacie...
- Wiem, gdzie mieszka - przerwał mu Makmannon niecierpliwie
- No więc Nadina przyjęła go do siebie, uczyła i sama poprowadziła do chrztu i była świadkiem.
- Czy oni regularnie przychodzą się modlić?
- Nadina nie, wasza wielmożność, jest stara i raz w miesiącu idę do wsi wyspowiadać ją i udzielić sakramentów.
- A Aura?
- Przychodzi dwa razy w tygodniu, poza tym w każde święta, regularnie składają jałmużnę i dziesięcinę i daniny bożogrobne.
- Rozumiem.
Makmannon ponownie zatopił się w lekturze, nie znajdując jakichkolwiek nieścisłości. Wszystko zdawało się być tak, jak powinno. A jednak nie było. I był tego pewien. Zamknął księgę i odmówiwszy poczęstunku wrócił do gospody, kryjąc się w swoim pokoju przed wścibstwem Lita. Może i lepiej, że tak jest - wmawiał sobie - Z czystym sumieniem wyjedzie z tej zapadłej wiochy. Skoro Aura przyjął wiarę, zaszczepioną mu przez Nadinę, nic tu po jego ingerencjach. Kolację przyniesiono mu do pokoju. Zjadł szybko, nie trudząc się odnoszeniem talerzy i położył w ubraniu na białej pościeli, zaplatając ręce pod głową. Nierówny sufit był starannie pobielony, upstrzony licznymi śladami much i innych owadów. Na dworze ściemniało się powoli, jednak mężczyzna nie fatygował się z zapaleniem światła. Lenistwo - zganił sam siebie, jednak nie dość mocno, by ruszyć się z miejsca. I nagle usłyszał coś. Cichutkie puknięcie, potem drugie i kolejne. Raz za razem nieregularnie. Coś pukało w okno. Wstał zaintrygowany i uchyliwszy je wyjrzał na zewnątrz. Zamarł.

Aura stał pod oknem jednego z pokojów na tyłach gospody i zebrawszy garść drobnego żwiru, pojedynczymi kamyczkami ciskał w drewniany parapet. Może śpi - myślał - Może nie słyszy. Było coś z szaleństwa w tym co czynił. Było coś z igrania z ogniem, z zabawy na linie rozpiętej nad brzegami przepaści, było coś.... Ze strachu i fascynacji. Chorobliwej wprost fascynacji i pragnienia. Pragnienia by zajrzeć w zimne studnie barwnych źrenic, by odszukać w nich iskierkę ciepła, której istnienia chłopak był pewien. By poczuć dotyk dłoni, pozbawionych cieniutkich osłon czarnych, skórzanych rękawiczek, by dojrzeć w inkwizytorze cos, co czyni go człowiekiem na równi z innymi ludźmi, coś co odsłoni jego niedoskonałość tak skrzętnie ukrytą pod maską obojętności. Nie liczyło się nic, poza tym pragnieniem. To ono kazało ukryć mu za koszulą ziele, o którym mówiła mu babcia Nadina z półuśmiechem sugerującym jej bynajmniej nie zawsze grzeczną przeszłość. Lubczyk, pokrzyk i złociniec. Aura tego ranka, nie wiedząc sam do końca co czyni, biorąc ze słoiczków, garnczków i woreczków pełnych ziół Nadiny lekarstwa dla Estery, sięgnął do niewielkiego naczynka upchniętego w sam kąt półki. Dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że bał się iż rozsypie wszystko. Na szczęście Nadina była jeszcze u siebie. Aura w panice rozejrzał się po kuchni szukając czegoś w co mógłby nasypać trochę ziół, zanim... zanim wejdzie tu Nadina... zanim zmieni zdanie. Jego wzrok przyciągnęła księga, jedyna pamiątka, jaką miał po rodzicach, księga, której nawet nie potrafił przeczytać. Z nieznanych mu powodów, sięgnął właśnie po nią i trzymał ją w dłoniach, wahając się jeszcze... po czym nagle zdecydowany otworzył na środku i szarpnął jedną ze stronic. Kartka ustąpiła z suchym trzaskiem, zostawiając w książce poszarpany, nierówny ślad z fragmentami zapisu. Gdyby ktokolwiek oznajmił Aurze, że opętało go tego ranka jakieś licho, czy może szaleństwo... nie zaprzeczyłby, jednakże... nikt tego nie widział. Chłopak pospiesznie odłożył książkę na miejsce, wiedząc, że Nadina byłaby bardzo zła, gdyby dostrzegła ją w jego dłoniach... i wręcz wściekła, gdyby dowiedziała się, jak postąpił ze szlachetnym tomiskiem. Nikt we wsi nie miał książek. Nikt oprócz nich. Nadina nigdy nie przyznała się Aurze, czy potrafi przeczytać zawartość niezwykłej pamiątki, którą pozostawili mu rodzice... a sam Aura wiedział jedynie, że papier, w który beztrosko zawinął afrodyzjak wart jest niemal tyle, co ich chatka.
A teraz stał pod oknem Inkwizytora i pukał w jego szybę zupełnie jakby było to okno któregoś z synów sąsiadów. Drżące palce wypuściły kilkanaście kamyczków na trawę, nim pchnęły jeden z nich w górę.
Po paru chwilach, dłuższych niż wieczność, okno drgnęło i jęcząc w proteście, otworzyło się. Zza niego wyjrzała blada twarz Makmannona, zlewająca się niemal w zapadającym zmroku z bielą jego koszuli. Inkwizytor obejrzał Aurę dokładnie, a potem znikł we wnętrzu pokoju. Aura zacząl już tracić nadzieję, że wróci, kiedy wyłonił się z powrotem. W dłoni trzymał linę, którą po wyraźnej chwili wahania zrzucił na dół.
-Pospiesz się... - mruknął, ewidentnie niezbyt rad z odwiedzin.
Aura złapał linę w dłonie i szarpnął sprawdzając, czy wytrzyma ciężar jego ciała. Makmannon przysiadł na parapecie i włożył w usta fajkę, która nagle pojawiła się w jego dłoni. Wesoło zamigotał płomień potartej o mur zapałki i w nozdrza Aury uderzył subtelny zapach tytoniu. Chłopak czuł na sobie nieprzyjazne z lekka spojrzenie Inkwizytora.
-Wchodzisz czy nie? - zagadnął mężczyzna.
Aura nie odpowiedział, tylko wytarł spocone nagle dlonie o koszulę i zdecydowany, chwycił linę. Naprężyła się, gdy wsparł stopy o ścianę, ale nie ustapiła ani o milimetr. Pocieszony takim obrotem spraw, zwinnie jak wiewiórka wspiął się na wysokość pierwszego ( i jedynego) piętra gospody. Inkwizytor nie drgnął w ciągu tych kilku chwil, ale też i nie spuścił wzroku z nieoczekiwanego gościa. Jego fajka migotała żarem w zapadającym mroku i oszałamiająco pachniała wiśnią. Aura zawahał się tuz przed samym parapetem. Makmannon powinien przesunąć się, by umożliwić mu wejście, jednak siedział na miejscu, spod zrmrużonych powiek patrząc na zarumienione policzki chłopaka. W końcu, uśmiechnął się blado i wstał. Wyciagnął do Aury dłoń w czarnej, cieniutkiej skórzanej rękawiczce. Chłopak z ulgą przyjął zaoferowaną pomoc i złapał dłoń Inkwizytora. Makmannon wzdrygnął się wyraźnie i kiedy tylko stopy Aury dotknęły podłogi w jego pokoju, zabrał rękę. Stanowczo odsunął chłopaka od okna i zamknął je szczelnie, rozglądając się wprzódy uważnie. Ich sylwetki pochłonął mrok. Aura domyślał się posunięć Inkiwizytora jedynie po nikłym światełku jego fajki. Ponownie skrzypnęła zapałka i ciemność rozjaśniło nabierające siły światło lampy naftowej. Aura nigdy by nie przypuścił, że bezosobowy pokój w gospodzie, rozświetlany tylko ciepłym, żółtym blaskiem lampy będzie wyglądał tak.... intymnie. Łóżko Inkwizytora było w nieładzie, znać po nim było, że jego właściciel przed chwilą się z niego podniósł. Na prawie pustym stole leżała, oprócz opróżnionych talerzy, czarna skórzana pochwa na sztylet, obok której stal pusty kielich i karafka z winem. Płaszcz Inkwizytora wisiał, przerzucony niedbale przez oparcie krzesła. Pod ścianą leżały juki.
-Czy już...? - zagadnął oschle Makmannon.
-Przepraszam - Aura zarumienił się aż po czubki uszu.
-Nie gniewam się... - mężczyzna westchnął i przez chwilę patrzył na gościa. -Napijesz się czegoś? - skapitulował, widząc, że smagając go karcącym wzrokiem nic nie uzyska.
-Ttak... - szepnął Aura, czerwieniejąc jeszcze bardziej. Teraz kiedy przyszło co do czego, wcale już nie był taki pewny.
-Mam gdzieś drugi kubek...- mruknął Makmannon i podszedł do juków, kucając przy nich.
Aura na miękkich nogach zbliżył się do stołu i otworzył karafkę. Zza paska wyjął złożoną we czworo kartkę. Ręce trzęsły się mu tak bardzo, że nie wierzył, że wsypie zawartość do karafki, nie rozsypując całości po drodze.
"Chcę tego.... chcę tego... chcę tego..." powtarzał sobie, starając się nie stchórzyć w ostatnim momencie.
Zdesperowany rozchylił kartkę i wsypał zawartość do kielicha Inkwizytora. Chciał wsypać tam zaledwie szczyptę, jednak dłoń drgnęła mu i w kielichu wylądowała spora kupka ziół. Skrzypnięcie butów za plecami uświadomiło mu, że Makmannon najprawdopodobniej wstał już i podchodzi do stołu. Nie miał czasu nawet na to, by wsadzić palce do naczynia, a co dopiero wygrzebać stamtąd naddatek afrodyzjaku. W panice sięgnął po otwarta karafkę i chlupnął winem do kielicha. Wino napełniło naczynie i pociekło po stole, co było do przewidzenia, biorąc pod uwagę stan nerwów i rąk Aury
-Co ty wyprawiasz? - -Inkwizytor błyskawicznie odebrał karafkę z rąk chłopaka.
-Przepraszam - bąknął Aura, cofając się - Chciałem tylko pomóc...
-Lepiej niczego nie dotykaj - Makmannon nie wydawał się jednak zły, prędzej... rozbawiony?
Jednak Aurze przeszła najsłabsza nawet ochota do śmiechu, gdy Inkwizytor napełnił kubek ocalałym winem i wsadził mu go w dłoń, sam sięgając po kielich. Nagle zdał sobie sprawę, co teraz będzie.... CAŁOŚĆ afrodyzjaku trafiła do napoju Inkwizytora... a nie tak, jak planował jedynie jego część. Chłopak bał się nawet myśleć, co stanie się z Makiem, gdy wypije wino doprawione tak.... intensywnie. Co więcej... dla niego nie zostało już nic, a w tej chwili po jego fascynacji nie pozostał najmniejszy ślad, za to w jego sercu wygodnie ulokowało się przerażenie.
-Ja... - wyjąkał Aura, patrząc jak zahipnotyzowany jak Makmannon pije wino z pucharu... krzywi się... ale pić nie przestaje...-Ja chyba... nie powinienem był...
-Nie powinieneś czego? - zdumiony Inkwizytor spojrzał na swego pobladłego nagle gościa i odstawił kubek.
Aura przylgnął wzrokiem do kielicha, jakby to był co najmniej święty Graal, po czym zerknął na gospodarza.
-Co? - szepnął Makmannon zdezorientowany.
-Czekam... - wykrztusił Aura zgodnie z prawdą
-Na co?
-Nnie... ważne...
-Jak chcesz... - Mak prędko tracił cierpliwość - Jednak pozwól mi powiedzieć sobie, że zachowujesz się co najmniej dziwnie. Z tego, co pamiętam ostatnim razem nie wyraziłem szczególnej chęci do oglądania cię znów. Wręcz ostrzegłem cię, że wchodzenie mi w oczy może być dla ciebie... niebezpieczne - Inkwizytor nagle poczuł się... nieswojo. Przysiągłby, że wieczór jest raczej chłodny, jednak nagle zrobiło mu się niesłychanie gorąco. Mimochodem poluzował kołnierzyk koszuli. - Ty jednak przychodzisz mimo wszystko...
Ty jednak przychodzisz mimo wszystko... ha, żebyś ty jeszcze przyszedł jak człowiek, ale nie.... włazisz do mnie przez okno...
-Sam spuściłeś mi linę... - wypomniał mu chłopak, mimo coraz intensywniejszego rumieńca na policzkach.
Inkwizytora jakby zatchnęło. Bardzo powoli zdjął najpierw jedną, potem drugą rękawiczkę. Przez chwilę wydawał się zdumiony dotykiem powietrza na nagiej skórze, ale zaraz jasne, zielone oczy gościa całkowicie zaprzątnęły jego uwagę.
Aura poczuł nagle, jakby powietrze zgęstniało. Łapczywie złapał oddech. W oczach Makmannona zamigotało coś niepokojącego. Jego twarz nie była już obojętna, jego źrenice lodowate. Chłopak instynktownie cofnął się, wpadając na oparcie krzesła, wymijając je tyłem i opierając się plecami o ścianę. Między nogami zaplątała mu się lina, która zrzucił mu Inkwizytor, wciąż jeszcze przywiązana do dębowej nogi łóżka. Serce tłukło się w jego piersi szaleńczo.
Makmannon wstrząsnął się, potarł dłonią twarz, jakby chciał przepędzić sprzed oczu nachalny obraz. Aura widział, jak Inkwizytor desperacko walczy o odzyskanie kontroli nad sobą i jak tę walkę przegrywa.
Mężczyzna bardzo powoli wstał. Młody uzdrowiciel dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak niebezpieczny może być Makmannon, który pomimo dość szczupłej sylwetki, zbudowany był niemal tak dobrze jak królewscy rycerze, przejeżdżający czasem traktem. Czarne obcisłe spodnie, wpuszczone w długie buty, tylko uwypuklały muskulaturę nóg. Inkwizytor postąpił krok naprzód i zatrzymał się raptownie.
-Co ty mi zrobiłeś?... - to była niemal skarga, która ścisnęła Aurze gardło. - Co w tobie jest?...
Makmannon podszedł do przyklejonego do ściany chłopaka i oparł dłoń tuz obok jego głowy, nachylając się nad jego twarzą. Palcami drugiej dłoni musnął jego policzek. Ten dotyk był delikatny, jak pocałunek wiatru.
-Nie bój się mnie - szepnął Inkwizytor głosem nagle schrypniętym. - Zielonooki...
Aura odważnie odwzajemnił spojrzenie, nie czując się wcale tak pewnie.
-Nie boję się ciebie...
Inkwizytor szarpnął głową, jakby zdumiony.
-Tak jest czyż nie? - uśmiechnął się, obrysowując placem kształt półotwartych ust Aury - Nie boisz się... A ja... ja chyba tak...
-Dlaczego? - Aura czuł mrowienie w skórze muskanej delikatnie palcami mężczyzny. Jego głos nie był głośniejszy od najcichszego szeptu.
-Bo widzisz...ja nie lubię dotykać. Nie, to nie tak... ja dotykać nienawidzę. To od kiedy... - źrenice Makmannona zamgliły się, jakby jego oczy przestały niespodziewanie dostrzegać chłopaka, który stał tak blisko niego, że niemal stykali się nosami - Od bardzo, bardzo dawna. Ale z tobą. Z tobą jest inaczej. Czy umiesz powiedzieć mi dlaczego?
"Tak. To dlatego że wsypałem ci podwójną dawkę afrodyzjaku do wina..." szepnął jakiś chochlik w głowie Aury.
Ale nawet gdyby chciał to wyznać, a nie chciał, Inkwizytor skutecznie mu to uniemożliwił, zamykając mu usta własnymi. Aura smakował ten pierwszy w życiu pocałunek tak jak smakował pierwsze coroczne truskawki, z początku niepewnie, a potem łapczywie, łakomie, jakby miało ich zabraknąć.
Makmannon roześmiał się cicho, czując żarliwą odpowiedź chłopaka, a Aurze dreszcz przebiegł po plecach, gdy odebrał ten dźwięk wszystkimi zmysłami. Słuchem, podrażnionym głębokim tonem, skórą wrażliwą na najmniejsze zawirowanie powietrza, węchem i smakiem, omamionymi wszechobecną nutką aromatu wiśni.
Wciąż była w nim chęć ucieczki. Jego mięśnie były napięte, jak do biegu, ale stopniowo...z każdym wyszeptanym wyznaniem Inkwizytora, z każdym powolnym ruchem jego dłoni....w ciele Aury pojawiała się słabość, paradoksalnie, na tyle silna, że usuwała wstyd z jego myśli i obawę z serca. I blokowała każdą, najlżejszą próbę sprzeciwu.
Makmannon chwilowo przestał skupiać się na ustach Aury i przesunął wargi na jego szyję, zdejmując z niego jednocześnie koszulę. Jedwabista materia jego własnej koszuli miękko przesunęła się po ich ciałach, zatrzymana na chwilę między nimi i opadła u ich stóp.
-Obejmij mnie - polecił Makmannon Aurze. Ten posłusznie zarzucił mu ręce na ramiona. Inkwizytor uśmiechnął się, jego oczy błysnęły. - Powiedziałem... obejmij mnie. Nie tylko rękoma.
Chłopak dopiero po chwili domyślił się o co chodziło mężczyźnie. Niepewnie zaplótł nogi w pasie Inkwizytora. Ten przygarnął go do siebie i powoli przeniósł na łóżko. Położył Aurę niespodziewanie delikatnie, ale sam nie dołączył do niego. Patrzył na jasną, pokrytą rumieńcem skórę uzdrowiciela, na włosy płonące czerwienią w półmroku pokoju, na smukłą klatkę piersiową przechodzącą w krzywiznę boku i wąziutki cień zarostu zaczynający się tuż pod pępkiem i ginący za paskiem spodni. Przesunął po nim palcem. Aura drgnął, gdy dotyk Makmannona dotarł pod materiał spodni.
Jasnowłosy uśmiechnął się lekko.
-Wiesz jak to się nazywa? - zapytał.
Chłopak spojrzał na niego szeroko otwartymi, z lekka nieprzytomnymi oczami.
-Droga do nieba....Zaprowadzisz mnie do nieba, prawda?
Aura przygryzł dolną wargę, nie do końca jednak powstrzymując jęk, gdy palce Inkwizytora uporały się z paskiem jego spodni i wsunęły pod nie, kierując się szlakiem, wyznaczonym przez złociste włoski.
-Mak... - chłopak odważył się zdrobnić jego imię, wyciągając do niego jednocześnie rękę.
Inkwizytor, nieczuły na tę cichą prośbę, powoli zsunął spodnie z bioder uzdrowiciela i odrzucił je na bok. Aura zacisnął powieki, nagle skrępowany własną nagością, ale już po chwili poczuł na sobie ciężar Makmannona. Czując jego zęby delikatnie skubiące skórę na ramieniu, zacisnął dłonie na barkach Inkwizytora. Mężczyzna zdjął z własnych pleców ręce uzdrowiciela i splótł je na prętach oparcia łóżka, nie przestając go całować nawet na chwilę.
Naftowa lampa migotała w mroku, tworząc pod zaciśniętymi powiekami Aury niezwykłe cienie. Nagły poryw pożądania zdumiał go tak bardzo, że aż otworzył usta. Chłodna dłoń Makmannona prześlizgnęła się po boku chłopca, zatrzymała na biodrze, po czym dostała między ich ciała. Aura przez ułamek chwili czuł się zażenowany własną reakcją, ale pieszczota wprawnych palców szybko wygnała z jego głowy myśl o wycofaniu się. Aury nikt wcześniej tak nie dotykał... Aura nigdy wcześniej nie myślał o takim dotyku, zwłaszcza w wykonaniu mężczyzny. Uzdrowiciel, chowany całe życie na wsi wiedział oczywiście na czym polega rozmnażanie... ale w powabnych dziewczęcych kształtach, ani zachęcających spojrzeniach rzucanych spod przymkniętych powiek, nie odnajdywał pokusy. Być może czekał. Być może czekał aż lód rozpali w nim płomień. Jakby nosił w sobie łatwopalną substancję, która tylko czekała na odpowiednią iskrę. I teraz rozgorzał cały, wiedząc że ta iskra jest grzechem... większym nawet niż bywa to zwykle. On niewinny, i Makmannon strażnik niewinności i kościelnych praw. I Aura nie chciał, nie mógł przyjąć do wiadomości, że to, co czuje jest złe.
Wyciągnął rękę w ślad na Inkwizytorem, który usiadł między jego nogami, ale mężczyzna tylko stanowczo zacisnął jego palce na szczeblu oparcia na nowo. Nie spuszczając wzroku z chłopaka, powoli rozpiął spodnie i opuścił je lekko. Aura odczuł nagle pierwotny lęk, przerażenie, kiedy tak patrzył na nagiego Makmannona i cień zrozumienia paraliżował mu mięśnie. Widywał czasem psy, sczepione razem... domyślał się co za chwilę nastąpi. Odwrócił głowę i zacisnął powieki. Mak nachylił się nad nim, całując odsłonięte ucho.
-Ja...- szepnął Aura zdławionym głosem - Ja nigdy...
-Wiem... - odszepnął mu Inkwizytor gładząc jego uda i pośladki. Jego palce odnalazły wąskie wejście i zanurzyły się w nim. Chłopak westchnął, w połowie z zaskoczenia, w połowie z przyjemności i wysunął biodra, ułatwiając Makowi dostęp
Makmannon musnął policzek Aury wierzchem dłoni i odwrócił jego twarz, skłaniając uzdrowiciela by na niego spojrzał. Powoli przesunął rękę na usta rudowłosego, zasłaniając je. Oczy chłopaka rozszerzyły się, nozdrza rozdęły. Szarpnął się, w przeczuciu nagłego bólu, jednak Mak nie ustąpił. Jego palce opuściły wnętrze chłopaka, po ty tylko by ująć jego męskość w pewny uścisk. Aura zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. W gardle rósł mu jęk, który jednakże nie mógł wybrzmieć, zatrzymany dłonią Makmannona. Jego ciało było wilgotne od potu, spięte, wrażliwe na każdy dotyk, nawet, kiedy dotykało go powietrze... rozchylił usta i polizał słone wnętrze dłoni Inkwizytora, chwytając jeden z jego palców zębami. Tę chwilę wybrał właśnie Mak, by wbić się w rozgrzane, ciasne wnętrze chłopaka. Aura wyprężył się z bólu, przygryzając palec Makmannona. W ustach poczuł metaliczny smak krwi, zbyt był jednak pochłonięty doznawaniem nagłej obecności w sobie, by zwrócić na to uwagę. Inkwizytor nachylił się nad Aurą, jasna kropla potu kapnęła na policzek chłopaka i spłynęła po nim, wsiąkając w poduszkę. Obaj trwali przez chwilę nieruchomo, jakby zawieszeni w czasie, po czym mężczyzna powoli poruszył się w Aurze. Cofnął jednocześnie zakrwawiona rękę z jego ust. Jęk, niczym już nie powstrzymywany wymknął się spomiędzy warg rudowłosego i musnął uszy Makmannona w pieszczocie. Uzdrowiciel z każdym pchnięciem kochanka czuł jakby jego ciało coraz mniej należało do niego. Jego własny, ciężki oddech splótł się z oddechem Inkwizytora, który odchylił głowę do tyłu i zacisnął palce na biodrach Aury. Nic nie mogło już zakłócić dalszego zagłębiania się w morze przyjemności. Płynęli w nim razem - Aura wiedziony pierwszymi doznaniami, uczący się jak odbierać rozkosz ofiarowaną przez kochanka, okupioną chwilą cierpienia i Makmannon na nowo odkrywający jak tę rozkosz dawać, by czerpać z niej jednocześnie. Ich gorące ciała zgrały się zgodnym rytmem, wyznaczanym przez szaleńczy oddech, przez zapamiętanie aż do utraty tętna. Ręce Inkwizytora powędrowały w górę, boleśnie zaciskając palce Aury na gładkim drewnie, jednak dla niego nie liczyło się już nic, poza wyścigiem, w którym metą było spełnienie. To, co czaiło się gdzieś w napięciu karku i gwałtownym skurczu ramion, wyzwoliło się spod kontroli uzdrowiciela, kiedy ciszę nocy rozerwał krzyk, nagle urwany dłonią kochanka zasłaniającą usta. Rudowłosy czuł już tylko gwałtowne tętnienie w skroniach i szum krwi w uszach i ból przebijający się ponownie zza zasłony przyjemności. Bolały go dłonie, zmiażdżone niemal uściskiem Makmannona, bolały uda, rozpychane wciąż ruchami jego bioder, bolało w końcu...Aura zacisnął powieki, gdy Inkwizytor wbił się w niego ostatnim gwałtownym ruchem, zostawiając za sobą gorącą wilgoć. Opadł na leżącego pod nim chłopaka, przygniatając go całym sobą do posłania, nie wycofując się jeszcze, nie pozwalając mu się ruszyć. Wtulił twarz w blady obojczyk, grzejąc go niespokojnym, urywanym oddechem, który w miarę upływu chwil uspokajał się i wyrównywał. Nie było teraz już słów, które stały się zbędne. Była tylko cisza i ciemność, gdy lampka wypaliła się, kopcąc lnianym knotem. Leżeli tak długo w absolutnym bezruchu. Uzdrowicielowi było coraz ciężej, coraz bardziej niewygodnie, coraz bardziej bolało go wszystko. Z wysiłkiem wysunął się spod śpiącego głęboko mężczyzny, po omacku odszukał swoje ubranie i nałożył je krzywiąc się z bólu. Lina, wciąż tkwiąca u nogi łóżka wyglądała teraz odstraszająco, musiał jednak wydostać się stąd. Nie miał odwagi spojrzeć w twarz Makmannona w blasku słońca. Nie po tym, co tu się stało. Zdrętwiałe palce ześlizgnęły się po konopnych splotach i Aura ciężko uderzył plecami o ziemię. Leżał przez chwilę w pachnącej, wilgotnej od nocnej rosy trawie, zmuszając się do uczynienia najmniejszego choćby ruchu. Droga do domu wydala mu się nagle strasznie długa. Ale trzeba było wracać. Dźwignął się wreszcie i stanął na lekko drżących nogach. Starczyło mu rozsądku na tyle, by kładącą się na ziemi linę wrzucić z powrotem przez otwarte okno.