Cieszy艂 si臋, 偶e w ko艅cu m贸g艂 i艣膰 do pracy. Przebywanie z marudz膮cym lub milcz膮cym Jessie'm by艂o ponad jego si艂y. Zw艂aszcza, 偶e pyta艂 go: „Co b臋dzie?”. Za du偶o wczoraj powiedzia艂. Jeszcze nie by艂 na sto procent pewny tego, czy b臋dzie m贸g艂 zrobi膰 to, co planowa艂. Dlatego czeka艂 na telefon i co chwil臋 zerka艂 na zegarek na r臋ce.
– Panie Carson, m贸g艂by pan zajrze膰 do Cleopatry. Jest niespokojna. – Podszed艂 do niego jeden ze sta偶yst贸w. Od wczoraj kilku odbywa艂o tutaj sta偶.
– Cleo nied艂ugo mia艂a rodzi膰. Mo偶e ju偶 czas.
Ch艂opak oko艂o dwudziestki skin膮艂 g艂ow膮. Mia艂 kr贸tko ostrzy偶one rude w艂osy, na czubku postawione na je偶a. Colin mia艂 ochot臋 nazywa膰 go chudzielcem. Ch艂opak by艂 wysoki i m贸g艂 si臋 za艂o偶y膰, 偶e pod t膮 flanelow膮 koszul膮 mia艂 tylko sk贸r臋 i ko艣ci.
Weszli do boksu, gdzie klacz le偶a艂a i r偶a艂a. Jej du偶y brzuch od razu rzuca艂 si臋 w oczy. Colin ukl臋kn膮艂 i pog艂aska艂 Cleo.
– Na to wygl膮da. To jej pierwszy 藕rebak. Biegnij po weterynarza. Ja umyj臋 r臋ce.
– Ok. Ju偶 si臋 robi.
– Ju偶, male艅ka, wszytko b臋dzie dobrze. – W jego kieszeni kom贸rka zawibrowa艂a. Wyj膮艂 j膮 i odczyta艂 smsa.
Jestem w drodze. L膮duj臋 za trzy godziny. Wszystko za艂atwione.
– Doskonale. Teraz zajmiemy si臋 tob膮, a potem spotkam si臋 z przyjacielem – szepn膮艂 do Cleopatry.
Nied艂ugo p贸藕niej do boksu wpad艂 weterynarz, ch艂opak i w艂a艣ciciel stadniny. Por贸d przebiega艂 sprawnie i po dw贸ch godzinach male艅stwo by艂o oblizywane przez zadowolon膮 matk臋.
– No, panowie, spisali艣cie si臋. Zw艂aszcza pan, panie White i ty, ch艂opcze. – Szef pochwali艂 ich obu i do艂膮czy艂 do tego szeroki u艣miech.
– Szczeg贸lna pochwa艂a nale偶y si臋 Davidowi. To on zwr贸ci艂 uwag臋 na zachowanie klaczy. – Colin umy艂 r臋ce myd艂em, gdy podszed艂 do umywalki znajduj膮cej si臋 pod jedn膮 ze 艣cian. Patrzenie na co艣 tak pi臋knego, czego by艂 艣wiadkiem drugi raz w 偶yciu, doda艂o mu ducha i si艂y. M贸g艂 powiedzie膰, 偶e dosta艂 kopa na to, aby dzia艂a膰. A Jessie si臋 poobra偶a, ale potem jak go nie zabije, to mo偶e b臋dzie co艣 z tego.
– Panie White, jakbym nie powiedzia艂, 偶e mo偶e by膰 pan taki szcz臋艣liwy z nowego ogiera w stadninie, powiedzia艂bym, 偶e o czym艣 innym pan my艣li.
– My艣l臋, szefie. O m臋偶u my艣l臋.
– M艂odzi zakochani. – Poklepa艂 go po ramieniu. – Przyprowad藕 go kiedy艣 tutaj. Zobacz臋, co tam u matki maluszka. I pogadam z weterynarzem. – M臋偶czyzna zawr贸ci艂 do boksu.
– Czyli to prawda? – odezwa艂 si臋 David.
– A co, masz z tym problem? – Nie chcia艂 go atakowa膰, ale i tak za ostro wypowiedzia艂 to pytanie.
– Nie, nie. Tylko kr膮偶膮 plotki i my z grup膮 nie wiedzieli艣my, czy to prawda – odpowiedzia艂 sta偶ysta.
– Prawda.
– Spoko. – Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋. – Te偶 mam ch艂opaka, ale nie potrafi臋 zdoby膰 si臋 na ujawnienie. Przez to si臋 k艂贸cimy.
Colin wyczu艂, 偶e m艂ody chce pogada膰. Mia艂 chwil臋, wi臋c zaprosi艂 go na kaw臋 z automatu. Usiedli na murku, za kt贸rym rozci膮ga艂 si臋 las.
– Nie boisz si臋, 偶e zepsujesz sobie opini臋, rozmawiaj膮c ze mn膮? – zagada艂 White. Napi艂 si臋 czarnego napoju z plastiku. Kawa nie by艂a z艂a, ale po tej od Carsona 偶adna nie by艂a znakomita.
– Zawsze mog臋 powiedzie膰, 偶e rozmawiali艣my o koniach.
– Ano tak. Powiedz mi, jak twoi rodzice podchodz膮 do homoseksualizmu? Bo, jak rozumiem, oni nie wiedz膮 o tobie.
– Nie. Nikt nie wie, poza moim przyjacielem.
– Nie wiem, jakiej rady ci udzieli膰. Ze mn膮 to by艂o tak, 偶e wiedzia艂em, kim jestem, odk膮d wszed艂em w wiek nastoletni. Nie ukrywa艂em si臋 z tym. Uwa偶am, 偶e trzeba by膰 sob膮. Nie udawa膰 niczego. I najwa偶niejsze, to wiedzie膰, czego si臋 chce.
– Ja chc臋 by膰 ze swoim ch艂opakiem. Wyj艣膰 za niego. By膰 z nim.
– To pomy艣l o tym. O tym, czego ty i on chcecie. Nie, co pomy艣l膮 ludzie. Wy jeste艣cie najwa偶niejsi. – Zgni贸t艂 pusty kubek. – Ale licz si臋 z tym, 偶e coming out mo偶e przysporzy膰 mas臋 problem贸w.
– Wiem, ale dusz臋 si臋 w ukryciu. A niech pan powie...
– M贸w mi Colin.
– Colin, powiedz mi, czy tw贸j m膮偶 jest dla ciebie najwa偶niejszy? – David popatrzy艂 mu prosto w oczy.
– Jest i nawet nie wiem, od kiedy. Tak z dnia na dzie艅 co艣 zaskoczy艂o. Trudno mi to okre艣li膰. – Nie wiedzia艂, od kiedy zacz膮艂 widzie膰 w Jessie'm kogo艣 wi臋cej ni偶 tylko wsp贸lnika. I kiedy ten ca艂y plan zamieni艂 si臋 w zwi膮zek. Jego zdaniem zwi膮zek, ale jak patrzy艂 m臋偶owi w oczy widzia艂, 偶e nie jest mu oboj臋tny.
Porozmawia艂 z ch艂opakiem jeszcze kilka minut zanim nie upomnia艂a si臋 o nich praca. Liczy艂, 偶e m艂ody da sobie rad臋. A strach szybko minie. Wys艂a艂 te偶 smsa do znajomego, 偶eby tu przyjecha艂. Musieli wszystko ustali膰.
***
Kichn膮艂 w chusteczk臋. Dzi艣 czu艂 si臋 zdecydowanie lepiej. Wsta艂 tak偶e z 艂贸偶ka. Nie mia艂 jednak ochoty na p贸j艣cie do pracy. Asystentka dostarczy艂a mu prac臋 do domu. Teraz rozmawia艂a sobie z Andre膮 w kuchni. Jego babskie sekrety nie interesowa艂y. Postanowi艂 czas po艣wi臋ci膰 pracy i tak mu on lecia艂. Czasami tylko odrywa艂 si臋 od tego, a na czole pojawia艂a zmarszczka. Wczorajsza niby rozmowa z m臋偶em niewiele mu da艂a. Nadal by艂 na niego z艂y. I nie ruszy艂o go to, 偶e m臋偶czyzna spa艂 na kanapie. No, mo偶e troch臋. W nocy zszed艂 po co艣 do picia. Colin spa艂 okryty kocem taki skrzywiony. I mimo 偶e kanapa jest du偶a, to wzrost przeszkadza艂 mu si臋 wyprostowa膰. Rano nie zauwa偶y艂, 偶eby co艣 mu dolega艂o, wi臋c jakie艣 tam strz臋pki wyrzut贸w sumienia ulecia艂y. I dzi艣 te偶 nie zamierza pozwoli膰 mu ze sob膮 spa膰. Jak kara, to kara. Ok艂ama艂... Ukry艂 prawd臋, tak偶e niech to odczuje na w艂asnej sk贸rze. Ale brakowa艂o mu blisko艣ci. Nie seksu, ale zwyk艂ego przytulenia si臋. Czy偶by ukara艂 samego siebie?
– Jessie, sko艅cz to i chod藕 co艣 zje艣膰. – Andrea zajrza艂a do salonu.
– Nie mog臋. Musz臋. – Wskaza艂 na dokumenty.
– Ivy zje z nami. Swoj膮 drog膮, fajna dziewczyna.
– Bardzo mi pomaga. Nie jestem g艂odny.
– Uparty osio艂 – stwierdzi艂a i wr贸ci艂a do nowej kole偶anki. Tak s膮dzi艂 Jessie. Po chwili pojawi艂y si臋 obie z talerzami w r臋ku. Co艣 艂adnie pachnia艂o. – To potrawka z kurczaka. Siadaj i jedz – rozkaza艂a.
– Dobrze, mamo Andreo.
Ivy zachichota艂a pod nosem.
– Szefie, fajny z ciebie facet.
– Widzisz, Andreo, kochaj膮 mnie. – Carson dumnie wypi膮艂 pier艣.
Andrea ju偶 mia艂a na ko艅cu j臋zyka, 偶e nie tylko obecni go kochaj膮, ale powstrzyma艂a si臋. Za to Colin by j膮 skaza艂 na sto dni ch艂osty.
Jessie usiad艂 przy stole i zjad艂 ze smakiem. Nawet nie wiedzia艂, kiedy wda艂 si臋 w rozmow臋 z kobietami. Czas mija艂 w ten spos贸b jeszcze szybciej. W ko艅cu do domu wr贸ci艂 jego m膮偶. I nadal trwa艂a pomi臋dzy nimi ta g艂upia cisza. Pod sam wiecz贸r usiedli ca艂膮 tr贸jk膮 przed filmem, jaki wybra艂a Williams.
Carson udawa艂, 偶e nie s艂yszy 艣miechu m臋偶a przy kolejnej scenie komedii. Jemu si臋 to nie podoba艂o, ale ogl膮da艂. I wzdycha艂. Nudzi艂 si臋. Potwornie si臋 nudzi艂.
***
Colin widzia艂 to dyskretne ziewanie m臋偶a. Mia艂 ochot臋 go wzi膮膰 na g贸r臋 i po艂o偶y膰 do 艂贸偶ka, a potem da膰 mu rozrywk臋. Nie spr贸bowa艂 jednak tego. Jessie nadal by艂 w bojowym nastroju i wola艂 nie dolewa膰 oliwy do ognia. Da mu jeszcze dzie艅 na prze艂kni臋cie wszystkiego, a potem poka偶e mu, 偶e nie mia艂 z艂ych intencji w ukrywaniu prawdy. Po prostu si臋 pomyli艂. S膮dzi艂, 偶e tak b臋dzie dobrze. Jest tylko cz艂owiekiem i myli膰 si臋 mo偶e.
Zn贸w zacz膮艂 b臋bni膰 palcami po udzie, wi臋c zacisn膮艂 je w pi臋艣膰. Zainteresowa艂 si臋 filmem i m贸g艂 rozlu藕ni膰 mi臋艣nie. 艢mia艂 si臋, kiedy trzeba by艂o. W ko艅cu pojawi艂y si臋 napisy ko艅cowe.
– Ch艂opaki, ekstra film. – Andrea przeci膮gn臋艂a si臋. – Ju偶 p贸藕no, id臋 spa膰. – Mia艂a nadziej臋, 偶e tych dw贸ch pacan贸w porozmawia ze sob膮. – Dobranoc, karaluchy pod poduchy.
– Andreo, nie jeste艣my dzie膰mi – wymrucza艂 White.
– Phi. Teraz mam przed oczami dzieci. Was. – Kr臋c膮c biodrami, pokierowa艂a swoje nogi w stron臋 schod贸w.
M臋偶czy藕ni zostali sami. Ch艂贸d pomi臋dzy nimi przeszkadza艂 obu, ale 偶aden nie potrafi艂 zrobi膰 pierwszego kroku. Colin, maj膮c tego do艣膰, spojrza艂 na m臋偶a i zmarszczy艂 brwi.
– D艂ugo b臋dziesz traktowa艂 mnie jak powietrze? – Usiad艂 po turecku przodem do Carsona. – Mam wra偶enie, 偶e zawadzam ci tutaj. – Po艂o偶y艂 艂okcie na kolanach i pochyli艂 si臋 w jego stron臋. Dzieli艂o ich tylko z p贸艂 metra, ale duchowo i uczuciowo przybywa艂o centymetr贸w z ka偶dym oddechem i ch艂odem. – Przeprosi艂em ci臋. Wiem, co zrobi艂em. Ile dla ciebie ta wiedza znaczy艂a, ale czy nie mog艂oby ci to obra偶enie si臋 przej艣膰?
Jessie westchn膮艂.
– To nie jest takie proste. Nie wiem, ile masz jeszcze tajemnic. Czuj臋, 偶e s膮. Wida膰 nie chcesz mi ich powiedzie膰. Nie zmuszam ci臋 do tego. Ale uszanuj to, 偶e na razie wol臋 by膰 sam. – Wsta艂. – Te偶 id臋 spa膰. Musz臋 jeszcze zje艣膰 leki.
– Nied艂ugo dowiesz si臋 o mnie wszystkiego – szepn膮艂 na tyle g艂o艣no Colin, 偶eby Jessie go us艂ysza艂. Jego m膮偶 przystan膮艂. Pisarz mia艂 wielk膮 nadziej臋, 偶e wr贸ci i usi膮dzie tu przy nim.
– Nie wiem, czy tego chc臋. Czy mi na tym zale偶y.
– Mnie zale偶y. Nie tylko w sensie...
– Wybacz, ale jestem zm臋czony. Rano musz臋 by膰 w pracy. Ojciec ma wa偶n膮 wiadomo艣膰 i nie przekaza艂 mi jej przez telefon.
– Czyli kolejna noc na kanapie – mrukn膮艂 do siebie White i wyprostowa艂 nogi. Ba艂 si臋 jutrzejszego dnia jak diabli.
***
Wyszed艂 do wydawnictwa, zostawiaj膮c 艣pi膮c膮 jeszcze kobiet臋. Nie to, 偶eby zagl膮da艂 do jej sypialni. Po prostu nikt nie marudzi艂 mu nad g艂ow膮, 偶e to i tamto. Zapomnia艂 si臋 z ni膮 po偶egna膰. O dziewi膮tej wylatywa艂a do Denver. 艢niadania te偶 nie zjad艂, bo 艣pi膮cy Colin nie zrobi艂. A on i tak by pewnie nie dosta艂. Postara si臋 dzi艣 z nim porozmawia膰. Do艣膰 boczenia si臋. Poza tym dzisiaj mia艂 ochot臋 na seks. Nie by艂 to dobry motyw na pogodzenie si臋, ale pierwszy krok ku temu.
– O, dobrze, 偶e jeste艣. – Drog臋 zast膮pi艂 mu brat.
– Te偶 si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋. – Odchrz膮kn膮艂 chrypk臋.
– Przezi臋bi艂e艣 si臋?
– Troch臋. Dzi臋kuj臋, 偶e pytasz. Co to za wa偶na sprawa, 偶e mia艂em tu by膰 o 艣wicie? – Wymin膮艂 Seana. Chcia艂 by膰 ju偶 w swoim gabinecie.
– Sprawa, kt贸ra od wczoraj sprawia, 偶e nie spali艣my z ojcem ca艂膮 noc. – Sean poszed艂 za bratem.
– Tak? A co? Mama zn贸w urz膮dza jakie艣 przyjecie za setki tysi臋cy dolc贸w? – Wszed艂 do biura i po艂o偶y艂 teczk臋 z laptopem i dokumentami na biurku. Potar艂 skronie, chc膮c wygoni膰 m臋tlik z g艂owy. – M贸w, o co chodzi.
– Ojciec ci powie. Ale mamy nowego kupca Dreams.
Nie wierzy艂, 偶e to s艂yszy. Nowy kupiec? Dlaczego w og贸le jest jaki艣 kupiec? Mia艂 mie膰 czas.
– Ten kto艣 daje naprawd臋 du偶膮 sum臋. Nie ma co si臋 ogl膮da膰.
– Kto chce nas kupi膰? – Zacz膮艂 intensywnie my艣le膰. Przegl膮da艂 te papiery tyle czasu i po tyle razy, 偶e miesza艂o mu si臋 ju偶 wszystko. Faktycznie wydawnictwo ma problemy. Nie wyjd膮 z tego. Mo偶e chocia偶 cz臋艣膰 udzia艂贸w sprzedadz膮. Ale nie ca艂膮 firm臋.
– Nie pami臋tam nazwy. W ka偶dym razie spotkanie z przedstawicielem szefostwa jest o jedenastej. Prezes tego wydawnictwa pojawi si臋 p贸艂godziny p贸藕niej. Jessie, ojciec ma racj臋. Inaczej ca艂a rodzina b臋dzie 偶y膰 w biedzie.
– To by wam dobrze zrobi艂o! – wykrzykn膮艂. – A teraz wynocha. Pojawi臋 si臋 punktualnie o jedenastej w konferencyjnej wys艂ucha膰 tego kogo艣.
Brat zostawi艂 go samego, a on nie wiedzia艂, co ze sob膮 zrobi膰. Czy偶by to by艂y ostatnie chwile tutaj? Mo偶e nowy w艂a艣ciciel nie zamknie tego i nie zwolni pracownik贸w. Ojciec i Sean si臋 tym nie przejmuj膮. Jemu zale偶a艂o na losie tych ludzi. A co z kontraktami z autorami? Tak nagle wszystko si臋 zmieni? I on tu ma niewiele do gadania. Przez jeden g艂upi dokument, o kt贸rym zapomnia艂a babcia. Usiad艂 na kanapie i ukry艂 twarz w d艂oniach. To koniec. Po prostu koniec. Ostatnie dni by艂y ci臋偶kie i nic nie zapowiada艂o zmiany. Czy b臋dzie jeszcze gorzej?
O wyznaczonej godzinie zjawi艂 si臋 w sali konferencyjnej. Przedstawiciela owej firmy jeszcze nie by艂o.
– Widzicie, wycofali si臋 i mo偶emy dalej...
– Siadaj – warkn膮艂 ojciec. – Wiemy z Seanem, 偶e zabra艂e艣 z firmy bardzo wa偶ne dokumenty.
– Ich kopie. – Nie zamierza艂 usi膮艣膰. – Zastanawia mnie, gdzie podzia艂y si臋 niekt贸re sumy.
– Posz艂y na pokrycie koszt贸w w drukarni. Wszystko przez jedn膮 zepsut膮 maszyn臋. Ca艂a seria ksi膮偶ek posz艂a do pieca, bo tusz si臋 rozla艂. Nie zainteresowa艂e艣 si臋 tym?
I tak mu nie wierzy艂. Ojciec sprzeniewierzy艂 pieni膮dze na w艂asne cele. Tylko jakie? Kto艣 g艂upi by tego nie zobaczy艂, ale on to wyczyta艂 mi臋dzy s艂upkami liczb. Ciekawe tylko, ile ojczulek p艂aci szefowi z dzia艂u finans贸w za fa艂szowanie danych.
Pukanie do drzwi przerwa艂o tok my艣lenia najm艂odszego Carsona. Sean otworzy艂 drzwi. Do 艣rodka wszed艂 wysoki m臋偶czyzna wraz z dwoma innymi. Ten pierwszy mia艂 na sobie nienagannie skrojony garnitur i blond w艂osy si臋gaj膮ce szyi. Patrzy艂 na obecnych zielonymi oczami.
Jessie zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, gdzie rodz膮 si臋 tacy przystojniacy. Spojrza艂 na jego r臋k臋. 呕onaty. Ale w sumie i tak nie mia艂 ochoty na nikogo innego pr贸cz m臋偶a, co go troch臋 denerwowa艂o. Zaczyna艂 si臋 nie tylko przywi膮zywa膰, ale i co艣 czu膰 do Colina. Co艣 wi臋cej ni偶 tylko po偶膮danie.
– Philip Jordan. – M臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Jessie'go, gdy偶 sta艂 najbli偶ej niego. – Jestem adwokatem i zast臋pc膮 prezesa Sunrise Publisher.
Jessie zmarszczy艂 brwi. Zna艂 t臋 nazw臋. Tylko sk膮d j膮 zna艂?
– Witamy serdecznie. – Ca艂y w skowronkach pan Carson podszed艂 do adwokata i u艣cisn膮艂 mu r臋k臋. – Niech panowie siadaj膮. Om贸wimy warunki. Spiszemy umowy...
– Nie trzeba. W umowie jest tylko jeden warunek, ale on wyjdzie na jaw dopiero po sfinalizowaniu transakcji.
– Nie zgadzam si臋 – wypowiedzia艂 Jessie. – Nie chc臋 sprzedawa膰 Dreams i nie podpisz臋 niczego ot tak sobie. – Pstrykn膮艂 palcami.
– Prosz臋 si臋 nie ba膰. Umowa nie zawiera 偶adnych kruczk贸w. Jest spisana na pa艅stwa korzy艣膰. Udost臋pnimy j膮 waszym prawnikom. – Jordan skin膮艂 na jednego z towarzysz膮cych mu m臋偶czyzn. Ten podszed艂 do pod艂u偶nego sto艂u, wok贸艂 kt贸rego sta艂o dwana艣cie krzese艂 i po艂o偶y艂 teczk臋 na stole. Otworzy艂 j膮 i wyj膮艂 plik dokument贸w. Poda艂 prawnikowi pracuj膮cemu dla Dreams, kt贸ry do tej pory przys艂uchiwa艂 si臋 wszystkiemu. – Nie chcemy pa艅stwa oszuka膰 – kontynuowa艂 Philip. – Wszystko jest tak, jak m贸wi艂em wczoraj przez telefon. Rozmawiali te偶 panowie ze mn膮 osobi艣cie. Poza tym zaraz pojawi si臋 prezes Sunrise i wszystko panom wyja艣ni.
– Prezes? Nie zgadzam si臋 na to! Ze mn膮 nikt nie rozmawia艂 i w dodatku jaki kupuj膮cy tworzy umowy na po偶ytek sprzedaj膮cego?!
– Nie chcia艂e艣 Aniquy, to zg贸d藕 si臋 na to. – Ojciec by艂 nieust臋pliwy. – Pracownicy nie strac膮 miejsc pracy. Wydawnictwo b臋dzie dzia艂a膰, ale nie b臋dzie nasze. W innym wypadku Dreams upadnie, jak wiele innych takich miejsc. Nikt wtedy nie zachowa pracy. Ludzi czeka bezrobocie.
Kurwa. Nie tak mia艂o by膰. Wszystko dzieje si臋 tak nagle. I jeszcze ojciec bierze go pod w艂os.
– Dop贸ki pan prezes – wypowiedzia艂 to Jessie do艣膰 szyderczym tonem – nie przyrzeknie, 偶e to miejsce zostanie takie, jakie jest.
– Mog臋 ci du偶o przyrzec, Jessie.
– O, to prezes Sunrise P... – poinformowa艂 Jordan, ale zaraz urwa艂 dalsz膮 cz臋艣膰 zdania.
Ten g艂os. Wmurowa艂o go w pod艂og臋. Nie, to pomy艂ka. Zdecydowanie pomy艂ka. Prze艂kn膮艂 艣lin臋 przez zaci艣ni臋te gard艂o. Ciarki zacz臋艂y mu przebiega膰 po plecach. Przes艂ysza艂 si臋. Ju偶 ma halucynacje. Spojrza艂 na ojca i brata. Ci stali niczym zakl臋ci w pos膮gi. Musia艂 si臋 upewni膰. Odwr贸ci艂 si臋. Nie wierzy艂 w艂asnym oczom. On tu na pewno robi co innego. Przyszed艂 po prostu do niego. Ale adwokat powiedzia艂, 偶e prezes... a tu nie by艂o nikogo poza nimi. I nim.
– Ty – szepn膮艂.
Tego si臋 nie spodziewa艂. Nie. Nie. Nie. Mia艂 ochot臋 wrzeszcze膰 na niego. Ten cz艂owiek sta艂 teraz w czarnym garniturze, krawacie i wszystkim innym, nawet buty mu si臋 szkli艂y. Jak m贸g艂... No jak m贸g艂 mu to zrobi膰?!
– Pozw贸lcie, panowie, 偶e dokonam w艂a艣ciwej prezentacji. – Philip ponownie zabra艂 g艂os. – Prezes Sunrise Publisher, pan Colin White.
Poczu艂, jakby co艣 艣ciska艂o jego serce. Wiedzia艂, sk膮d zna nazw臋 firmy. Tam wydawa艂 CJ MacGregor! A Colin i on to ta sama osoba. Ale to znaczy... A m贸wi艂, 偶e rodzice nie mieli pieni臋dzy nawet na kaw臋? A on ma kas臋. Ile jeszcze k艂amstw si臋 w nim kryje?!
Colin widzia艂, 偶e z m臋偶em dzieje si臋 co艣 niedobrego. W艂a艣ciwie niewiele brakuje do wybuchu. Zbli偶y艂 si臋 do niego. Obj膮艂 mocno i przy艂o偶y艂 usta do jego ucha. Wygl膮da艂o, jakby go ca艂owa艂, a on wypowiedzia艂 s艂owa:
– Porozmawiamy w domu. Teraz sied藕 cicho.
Jessie odsun膮艂 si臋 i popatrzy艂 na niego morderczym wzrokiem. Cicho? Ju偶 on da mu cicho. Otwiera艂 usta, by co艣 powiedzie膰, ale zosta艂y one natychmiast zamkni臋te przez gor膮ce wargi Colina. M臋偶czyzna poca艂owa艂 go szybko, a zarazem czule.
Poca艂unek Judasza, Pomy艣la艂 Jessie.
Colin przerwa艂 poca艂unek i spojrza艂 w oczy ma艂偶onka, uspokajaj膮c go. Mia艂 nadziej臋, 偶e wszystko si臋 uda.
– Pan, panie White, jest... – Te艣膰 Colina odzyska艂 w ko艅cu mow臋. – Syn mi nic nie powiedzia艂.
– To by艂a niespodzianka dla niego. Nie wiedzia艂 o pewnych rzeczach. M贸j kotek za bardzo si臋 martwi. Nie chcia艂em mu robi膰 nadziei.
Mia艂 mu nie robi膰 nadziei?! Co on pieprzy? Mimo wzrastaj膮cej furii nie da satysfakcji ojcu i zachowa si臋 w miar臋 dobrze.
- Przejdziemy do sfinalizowania umowy? – zapyta艂 White. Spl贸t艂 palce z palcami Jessie'go. Dobrym znakiem by艂o to, 偶e m臋偶czyzna si臋 nie wyrwa艂. Co czeka艂o go w domu?
– Wszystko w porz膮dku – zapewni艂 prawnik Dreams. – Prosta umowa. Bardziej na korzy艣膰 Dreams ni偶 Sunrise, co mnie zaskakuje, ale bior膮c pod uwag臋, kim jest kupuj膮cy, to wszystko wyja艣nia.
– To podpisujemy – zgodzi艂 si臋 pan Carson.
B艂ysk w oczach ojca zaniepokoi艂 Jessie'go. Tatu艣 wyczu艂 pieni膮dze. Ma bogatego zi臋cia. Ale ten zi臋膰 nie zostanie zi臋ciem na d艂ugo! Widzia艂, jak podpisuje dokumenty. Nawet on musia艂 to zrobi膰. I zrobi艂. Dla dobra pracownik贸w.
***
Wpad艂 przez drzwi mieszkania jak burza. Ledwie powstrzyma艂 si臋 w aucie od niewykrzyczenia wszystkiego. Colin upar艂 si臋, 偶e pojad膮 jego samochodem, poniewa偶 w takim stanie nie mo偶e prowadzi膰. A on nie mia艂 ochoty przebywa膰 przy nim! Nie tego si臋 spodziewa艂. W oczach rozgorza艂a w艣ciek艂o艣膰, gdy spojrza艂 na m臋偶a.
– Tylko si臋 nie denerwuj – zacz膮艂 Colin.
– Nie denerwuj?! Kim ty, do cholery, jeste艣?!
– Twoim m臋偶em – odpowiedzia艂 spokojnie na krzyki. S膮siedzi te偶 pewnie je s艂yszeli.
– K艂amc膮 jeste艣! Kim jeste艣?! Pierdolonym z艂odziejem! Wiedzia艂e艣, ile Dreams znaczy dla mnie i co zrobi艂e艣?! Zabra艂e艣 mi j膮! Ty podst臋pny szczurze! Spotkanie z w艂a艣cicielem Sunrise. Spotkanie z ich najlepszym pisarzem, mogli doda膰. Ja nawet nie wiem, jak mam ci臋 teraz traktowa膰! Jako CJ MacGregora czy wydawc臋?! – Kr膮偶y艂 po salonie i ca艂y dygota艂. Na przemian blade i czerwone policzki wskazywa艂y panuj膮c膮 nad Jessie'm furi臋.
– Jessie, to ja, Colin. Niewa偶ne, co robi臋. Jestem po prostu Colin. Tw贸j m膮偶.
– Nie m贸w do mnie jak do dziecka! Po choler臋 to zrobi艂e艣? Nic mi nie powiedzia艂e艣. I co z tymi bajkami, jak to rodzice walczyli o wszystko?! Sta膰 ci臋 na kupno Dreams, wi臋c na g艂upi膮 kaw臋 dla staruszk贸w te偶!
– Wkurwiasz mnie, Jessie. Nie wypowiadaj si臋 tak o moich rodzicach! – Zamacha艂 przed twarz膮 m臋偶a palcem. – Nie mieli艣my pieni臋dzy. Zacz膮艂em pisa膰 w wieku pi臋tnastu lat. Potem na tym zarabia膰. Robi艂em inne rzeczy, w tym je藕dzi艂em taks贸wk膮, musia艂em z czego艣 偶y膰. Na studiach te偶 za艂o偶y艂em ma艂膮 firm臋 – sycza艂, zaciskaj膮c z臋by. – Znalaz艂em kogo艣, kto mi pom贸g艂. Philip mia艂 pieni膮dze i wspar艂 moje d膮偶enie do rozbudowy wydawnictwa. Uda艂o si臋. Pisa艂em i zarabia艂em. Zdobywa艂em innych pisarzy i teraz sta膰 mnie na kupno pi臋ciu takich wydawnictw, jak twoje!
– Ju偶 nie moje! Okrad艂e艣 mnie!
– Pos艂uchaj, co chc臋 ci powiedzie膰!
– Nie chc臋! Nawet mi tego nie powiedzia艂e艣! To nie chc臋 ci臋 s艂ucha膰! Chrzani臋 wszystkie warunki, jakie postawi艂a babcia! Rozwodzimy si臋! Nie chc臋 na ciebie patrze膰!
Colin cofn膮艂 si臋. Wiedzia艂, 偶e tak b臋dzie. Musi da膰 m臋偶owi czas, by ten och艂on膮艂. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i poszed艂 do ich sypialni. To najlepsze wyj艣cie. Inaczej mogliby si臋 po偶re膰 naprawd臋 ostro i nie by艂oby co naprawia膰. Jessie z艂apie oddech i b臋dzie dobrze. Tylko musi mu da膰 sobie wyja艣ni膰 to wszystko. Carson musi go wys艂ucha膰. Ale jak uspokoi膰 besti臋 w nim? A mo偶e po prostu mu to da膰. Bez wi臋kszych wyja艣nie艅. Wyj膮艂 ze 艣rodkowej kieszeni marynarki z艂o偶ony dokument. Rozwin膮艂 go i spojrza艂 na niego.
***
Nareszcie znikn膮艂 mu z oczu ten zdrajca. Z艂odziej. K艂amca. Czu艂 si臋 taki bezsilny. Z艂y, smutny. Oszuka艂 go i teraz zrobi艂 to z premedytacj膮! Jak m贸g艂? Najgorzej, 偶e bola艂o dlatego, poniewa偶 czu艂 si臋 oszukany przez kogo艣, komu zaufa艂. Nawet po tym incydencie z odkryciem to偶samo艣ci pisarza ufa艂 mu w jakim艣 stopniu. Teraz to ca艂kiem znikn臋艂o. I w sercu pozosta艂a dziura.
Nadal miota艂 si臋 po pokoju, jakby co艣 go nakr臋ca艂o. Wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w. Wyjedzie. Zostawi to wszystko i wyjedzie do Europy. Sprzeda mieszkanie i opu艣ci ten kraj.
Wtedy do niego dotar艂o, 偶e planuje ucieczk臋 tak samo, jak robi艂 to Colin po 艣mierci Iana. Zapomnienie oznacza艂o nie wracanie do bolesnych czas贸w. Nie m贸wienie o tym, nie my艣lenie. Stworzenie nowego siebie. Wizerunku. Byle nie cierpie膰. Pieprzy膰 to!
Colin przypadkiem pojawi艂 si臋 na jego drodze. A teraz, ju偶 nie przypadkiem, zabra艂 mu wydawnictwo!
Us艂ysza艂 stukanie podeszw but贸w o stopnie, a za chwil臋 o pod艂og臋. Zatrzyma艂 si臋 i spiorunowa艂 m臋偶a wzrokiem. Nie mia艂 ochoty si臋 do niego odzywa膰.
– Chcia艂em ci pom贸c. Nigdy nie zgodzi艂by艣 si臋, abym kupi艂 Dreams. Oszuka艂em ci臋, ale zrobi艂em to, bo wiedzia艂em, ile wydawnictwo dla ciebie znaczy. – Colin mia艂 swoj膮 szans臋 na powiedzenie paru zda艅. – Wpad艂em na pomys艂... nagle. I podzia艂a艂em. Nie jestem z艂odziejem. – Chwyci艂 go za r臋k臋 i wcisn膮艂 jeden wa偶ny dokument. Pu艣ci艂 go. – Firma by艂a, jest i b臋dzie tylko twoja.
– Hm? – Przes艂ysza艂 si臋?
– Zrobi艂em to, bo ci臋 kocham – powiedzia艂 smutnym g艂osem Colin. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 m臋偶a w policzek. Nawet ju偶 na niego nie spojrza艂. Wyszed艂 spokojnym krokiem z mieszkania.
Jessie sta艂 po艣rodku pokoju, b臋d膮c w szoku. Z trudem rzuci艂 okiem na dokument. Jasno m贸wi艂, kto jest w艂a艣cicielem wydawnictwa. Potrzebny by艂 tylko jego podpis. To uderzy艂o w niego jak grom wraz z wyznaniem mi艂o艣ci. Colin go kocha?
Opad艂 na kolana przygnieciony nag艂ym ci臋偶arem.
Kocha go. Colin to wyzna艂 i wyszed艂. Wr贸ci?
Po raz pierwszy w 偶yciu nie wiedzia艂, co robi膰. Nagle to mieszkanie wyda艂o mu si臋 niezmierzonym pustkowiem. I dlatego, 偶e osoba, kt贸ra wype艂nia艂a go przez prawie dwa miesi膮ce, zostawi艂a go samego. Mia艂 ochot臋 p艂aka膰. Co on najlepszego zrobi艂? Ponios艂o go, a teraz zosta艂 sam. I nigdy mu tak samotno艣膰 nie dokuczy艂a, jak teraz.
Szare t臋cz贸wki ponownie skierowa艂y si臋 na tekst wydrukowany na bia艂ej kartce. Jego m膮偶 dawa艂 mu w prezencie 艣lubnym Dreams. I nawet Jessie nie zorientowa艂 si臋, kiedy faktycznie kurtyna 艂ez przys艂oni艂a oczy i te wyp艂yn臋艂y, jedna po drugiej, w niemym p艂aczu.