D艂uga droga 14
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 19 2013 08:55:48


Rozdzia艂 14,
w kt贸rym Ziemie Niczyje pokazuj膮 k艂y


„Wielki kot stepowy – jak wskazuje ich nazwa, lubuj膮 si臋 w p艂askich, trawiastych terenach. Niegdy艣 zamieszkiwa艂y rozleg艂e r贸wniny wschodu oraz po艂udnia, zosta艂y jednak prawie zupe艂nie wyplenione – polowania na te zwierz臋ta stanowi艂y popularn膮 rozrywk臋 w艣r贸d szlachty, a my艣liwi cenili je za unikalne, c臋tkowane futra. Aktualnie mo偶na je spotka膰 jedynie na Ziemiach Niczyich. Chocia偶 uwa偶ane s膮 za niezwykle niebezpieczne bestie, w rzeczywisto艣ci rzadko atakuj膮 ludzi, (…) ze wzgl臋du na niezwykle wra偶liwy s艂uch, 艂atwo jest przep艂oszy膰 je ha艂asami, kt贸rych nie toleruj膮.”

Przez kilka kolejnych dni krajobraz wok贸艂 nich zdawa艂 si臋 艂agodnie膰. Zmienia艂 si臋, niemal niepostrze偶enie, z ostrych, skalistych wzg贸rz, teraz na powr贸t maluj膮c przed nimi rozleg艂y widok ton膮cych w wysokiej trawie r贸wnin. Z dnia na dzie艅 stawa艂o si臋 te偶 coraz cieplej. Zdawa艂o si臋, 偶e chmury ca艂kowicie zapomnia艂y o tym skrawku nieba nad nimi i s艂o艅ce 艣wieci艂o nieprzerwanie w pe艂nej glorii, aby na noc ust膮pi膰 g艂臋bokiemu granatowi usypanemu tysi膮cami gwiazd, jakich nie spos贸b ujrze膰 nigdzie w pobli偶u miast.
By艂o w tym co艣 wr臋cz mistycznego, co艣 przez co powietrze smakowa艂o inaczej, nape艂niaj膮c p艂uca zapachem czystej wolno艣ci.
Loren, kt贸ry jak si臋 okaza艂o mimo swoich ci臋偶kich prze偶y膰, nie utraci艂 swej cennej lutni – sam stwierdzaj膮c, 偶e wola艂by ju偶 straci膰 偶ycie – uk艂ada艂 na ten temat ballad臋, kt贸r膮 mia艂 zamiar zatytu艂owa膰 „Pod innym niebem”.
Torquen, kt贸ry bez sprzeciwu przyznawa艂, 偶e po艣r贸d jego licznych umiej臋tno艣ci, talentu do poezji nie by艂o za grosz, rozkoszowa艂 si臋 krajobrazem na sw贸j w艂asny spos贸b. Nie przejmowa艂 si臋 nadmiernie tym, 偶e zmierzaj膮 w艂a艣ciwie w zupe艂nie przeciwnym kierunku, bo dla niego w podr贸偶y wcale nie chodzi艂o o kierunek.
Chodzi艂o w艂a艣nie o to – o uczucie swobody, kiedy obcy wiatr zupe艂nie inaczej owiewa twarz i niesie ze sob膮 nieznany wcze艣niej aromat, a niepoznana dot膮d ziemia chrz臋艣ci cicho pod kopytami konia. S艂ysza艂 te偶 strz臋pki rozm贸w w nieznanej mu mowie plemiennych wojownik贸w, zlewaj膮cych z rzewnymi d藕wi臋kami lutni samego Lorena Ravicka.
Nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e go spotka, a ju偶 w 偶yciu nie pomy艣la艂by, 偶e mo偶e natkn膮膰 si臋 na s艂ynnego barda w takim miejscu.
To wszystko, te niemo偶liwe do przewidzenia zwroty akcji, magia dalekich krain, odczuwanie nowych dozna艅 na w艂asnej sk贸rze stanowi艂y pow贸d, dla kt贸rego tak bardzo kocha艂 by膰 w drodze.
I niech go szlag trafi, je艣li mia艂 si臋 przejmowa膰, dok膮d ona prowadzi.
- Zwiedzi艂e艣 kawa艂 艣wiata – odezwa艂 si臋 w ko艅cu Loren, na chwil臋 porzucaj膮c prac臋 tw贸rcz膮, chocia偶 nie zaprzestawa艂 eksperymentalnego tr膮canie strun w poszukiwania ciekawych akord贸w.
- Wyruszy艂em z Rifft, to miasto uwa偶ane jeszcze za zachodnie, ale graniczy ju偶 z krainami uznawanymi za p贸艂nocne. Przejecha艂em ca艂e tereny pa艅stw centralnych, a偶 do Wielkich R贸wnin, potem drog膮 morsk膮 przeprawi艂em si臋 do Wschodniej Unii, a potem z powrotem… tak, ca艂kiem niez艂y kawa艂 艣wiata – potwierdzi艂, u艣miechaj膮c si臋 szeroko.
- I nie brakowa艂o ci nigdy… czego艣 pewnego w 偶yciu? Nie my艣la艂e艣 o ustatkowaniu si臋?
- Bro艅cie bogowie – za艣mia艂 si臋. – Uciekam od tego jak mog臋. Wytrawny ze mnie wojownik, ale z niczym nie walcz臋 tak skutecznie, jak ze zobowi膮zaniami, kt贸re mog膮 mnie przytrzyma膰 w miejscu.
- Wydajesz si臋 jednak… do艣膰 blisko ze swoimi przyjaci贸艂mi – zauwa偶y艂 bard, zerkaj膮c na niego spod ronda swego zielonego kapelusza. Torquen rozejrza艂 si臋 za wspomnianymi przyjaci贸艂mi. Faktycznie, czu艂 si臋 z nimi blisko. Lubi艂 Shivu, za jego ci臋ty j臋zyk i bystre uwagi, nawet je艣li mia艂 wra偶enie, 偶e m艂ody skrytob贸jca skrywa sekrety, kt贸rych nigdy nie chcia艂by pozna膰. Z Anurilem na pocz膮tku nie by艂o 艂atwo i wci膮偶 zachowywa艂 ten sw贸j ch艂odny, nieprzyjazny dystans. Nie by艂 to z pewno艣ci膮 typ, kt贸ry skoczy艂by za nim w ogie艅, ale Torquen mia艂 mgliste wra偶enie, 偶e m贸g艂by to by膰 ten racjonalny cz艂owiek, kt贸ry postanowi艂by ogie艅 po prostu ugasi膰. No i oczywi艣cie uwa偶a艂 za przedni膮 zabaw臋 pr贸by wyprowadzenia tego stoickiego elfa z r贸wnowagi, nawet je艣li do tej pory nieszczeg贸lnie mu si臋 udawa艂o.
No a Saris…
Saris to zupe艂nie osobna historia.
- Po drodze spotka艂em wielu przyjaci贸艂. Z niekt贸rymi z nich dalej bez wahania poszed艂bym na koniec 艣wiata. Ale to nie znaczy, 偶e bym z nimi zosta艂 – wyja艣ni艂 po chwili milczenia.
- Hm – mrukn膮艂 Loren, odruchowo poprawiaj膮c swoje charakterystyczne pi贸ro przy kapeluszu. – Zawsze s膮dzi艂em… 偶e celem wielkich, bohaterskich wypraw jest w艂a艣nie… szukanie swojego miejsca. Albo odzyskiwanie go. Pisz膮c utwory o samotnych wojownikach przemierzaj膮cych niebezpieczne krainy my艣la艂em, 偶e poranna mg艂a przepe艂niona jest mrzonkami o straconym domu, a niesko艅czony ogrom gwie藕dzistego nieba 艣ciska serce my艣l膮 o tym, jak daleko si臋 jest od tej jednej, przyjaznej duszy, kt贸ra powinna by膰 zawsze przy tobie, ciep艂em swego oddechu ogrzewaj膮c w mro藕n膮 noc…
Torquen za艣mia艂 si臋 s艂ysz膮c te s艂owa i korzystaj膮c, 偶e bard jedzie blisko niego, obj膮艂 go lu藕no ramieniem.
- Nie znam zbyt wielu bohater贸w – przyzna艂 szczerze. – Ale gdyby艣 chcia艂 kiedy艣 napisa膰 co艣 o prawdziwych ludziach… to rozejrzyj si臋 teraz. I zastan贸w si臋, czy w tym momencie naprawd臋 do czego艣 t臋sknisz, czy po prostu jeste艣 w stanie doceni膰, to, co teraz widzisz
Loren umilk艂 na chwil臋 i rozejrza艂 si臋 po okolicy. Przyjrza艂 si臋 kolejno swoim kompanom i towarzysz膮cym im, dzikim ludziom, panoramie falistych traw i bezkresnemu b艂臋kitowi nad nimi.
- My艣l臋, 偶e… m贸g艂bym zmieni膰 w swojej balladzie kilka wers贸w.

*

Z niejak膮 ulg膮 dostrzeg艂a skrz膮c膮 si臋 od s艂o艅ca tafl臋 jeziora Tuhan na horyzoncie. Podr贸偶 przebieg艂a szybciej ni偶 si臋 spodziewa艂a, ale by艂a bardzo uci膮偶liwa. Zula powa偶nie martwi艂a si臋 o swoich ludzi. Dehre wprawdzie trzyma艂 si臋 ca艂kiem dobrze, ale Raeve wci膮偶 gor膮czkowa艂 i wygl膮da艂o na to, 偶e w jego ran臋 wda艂o si臋 zaka偶enie. Ludzie Tuhan jednak nie powinni odm贸wi膰 im pomocy, przynajmniej je艣li chodzi o odpowiednie opatrzenie jej ludzi.
Kwestia wyprawy na 艂owc贸w niewolnik贸w, to zupe艂nie inna sprawa.
Zula wiele s艂ysza艂a o wodzu jednego z najsilniejszych plemion. Jagardaha zwano Synem Duch贸w i ludzie naprawd臋 go za niego uwa偶ali – on sam zreszt膮, r贸wnie偶. Kobieta nie pozna艂a go osobi艣cie, ale zdo艂a艂a sobie ju偶 wyrobi膰 o nim zdanie jako o nad臋tym, zadufanym w sobie i niezwykle brutalnym rozpustniku, kt贸ry w rzeczywisto艣ci jest jedynie kup膮 mi臋艣ni.
W艣r贸d ludzi wschodu, to by艂 idealny materia艂 na shirkani. Tak偶e jej drogi brat dok艂adnie wpisywa艂 si臋 w 贸w stereotyp i nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, i偶 to on przejmie w艂adz臋 po ich ojcu.
Teraz jednak to ona dowodzi艂a i to do niej nale偶a艂o przekonanie tego twardog艂owego dupka, aby przy艂膮czy艂 si臋 do jej sprawy. Wiedzia艂a, 偶e nie b臋dzie to proste, bo ludzie Tuhan 偶yj膮 w jakim艣 irracjonalnym prze艣wiadczeniu, 偶e mur, kt贸ry postawili z drewna, kamienia i gliny, uczyni艂 z ich osady twierdz臋 nie do zdobycia. Jagardah utwierdza艂 tylko swoich ludzi w tym przekonaniu, dodatkowo g艂osz膮c, i偶 ka偶dy, kto nie proszony wejdzie na ich teren, zostanie pora偶ony gniewem duch贸w.
Zula daleka by艂a od lekcewa偶enia ich si艂y, a tak偶e opieku艅czej mocy przodk贸w, do kt贸rej nie raz sama si臋 ucieka艂a, ale mia艂a ca艂kowit膮 pewno艣膰, 偶e je艣li duchy faktycznie mia艂y co艣 wsp贸lnego z wydaniem na 艣wiat tego idioty, to jest z nimi co艣 powa偶nie nie w porz膮dku.
Gestem d艂oni przywo艂a艂a do siebie Rahida.
- Dotrzemy do brzegu jeziora i tam si臋 zatrzymamy – obwie艣ci艂a swoim zdecydowanym, w艂adczym g艂osem. – Wy艣lemy sygna艂 i poczekamy do rana, czy kogo艣 po nas wy艣l膮. Ranni potrzebuj膮 pomocy, ale lepiej, je艣li rozegramy to na ich zasadach. B臋dziemy mogli rozpali膰 ogniska, tu jeste艣my bezpieczni.
M臋偶czyzna uderzy艂 pi臋艣ci膮 w sw膮 szerok膮 pier艣 i skin膮艂 g艂ow膮.
- Shirkani…
- Nie jestem shirkani – powt贸rzy艂a twardo, ale Rahid kontynuowa艂, nie komentuj膮c tym razem.
- Je艣li Jagardah odm贸wi pomocy, chc臋 zg艂osi膰 si臋 na ochotnika do przyst膮pienia do pojedynku – oznajmi艂, prostuj膮c si臋 w siodle.
Zula zamilk艂a na d艂u偶sz膮 chwil臋. Wiedzia艂a, 偶e je艣li nie uda jej si臋 przekona膰 wodza to b臋dzie jedyne wyj艣cie. Je艣li jej cz艂owiek wygra艂by pojedynek, teoretycznie on przejmie rol臋 shirkani i b臋dzie m贸g艂 wyda膰 ludziom Tuhan rozkaz przy艂膮czenia si臋 do niej. Ale to oczywi艣cie nie by艂o takie proste. Najpierw ludzie musieliby si臋 zgodzi膰, aby do takiego pojedynku w og贸le dosz艂o. Gdyby nie obowi膮zywa艂y przy tym 偶adne zasady przyw贸dztwo przechodzi艂oby z r膮k do r膮k i zapanowa艂by ogromny chaos. Jagardah s艂yn膮艂 ze swojej pewno艣ci siebie, wi臋c bardzo mo偶liwe, 偶e przysta艂by na takie warunki, a ludzie nie 艣mieliby mu si臋 sprzeciwi膰. S艂yn膮艂 te偶 jednak jako jeden z najznakomitszych wojownik贸w, jakich nosi艂a ziemia, nie bez powodu zyska艂 sobie przydomek syna duch贸w. I chocia偶 g艂臋boko wierzy艂a w umiej臋tno艣ci Rahida, nie wiedzia艂a czy jest gotowa zaryzykowa膰 jego strat臋.
- Najpierw z nim porozmawiam – powiedzia艂a w ko艅cu. – Je艣li nadejdzie czas podejmowania trudnych decyzji… zaufam przodkom, 偶e wska偶膮 mi odpowiedni膮 drog臋.

*

W miar臋 jak przybli偶a艂a si臋 spokojna, przejrzysta tafla wielkiego jeziora, na horyzoncie coraz wyra藕niej rysowa艂 si臋 nieregularny mur. To niew膮tpliwie wskazywa艂o, 偶e zbli偶ali si臋 do celu i Anuril musia艂 przed sob膮 przyzna膰, 偶e zrobi艂o mu si臋 wr臋cz… troch臋 przykro.
Zd膮偶y艂 si臋 przez ten czas zbli偶y膰 do Zadrana, chocia偶 oczywi艣cie wci膮偶 nie rozumieli ani s艂owa z tego, co do siebie m贸wi膮. Ale on nie nale偶a艂 do os贸b, kt贸rym by to nadmiernie przeszkadza艂o, ceni艂 sobie milczenie. Poza tym, naprawd臋 lubi艂 spos贸b, w jaki ten m臋偶czyzna na niego patrzy艂, niczym na rzadki okaz drogiego kamienia. Spos贸b, w jaki zawsze trzyma艂 si臋 jego boku, nawet kiedy Zula nabra艂a ju偶 do nich zaufania i nie kaza艂a pilnowa膰 ka偶dego kroku obcych. Nocami zdarza艂o si臋 nawet, 偶e gdy spali obok, Zadran przysuwa艂 si臋 bardziej i ch艂贸d by艂 wtedy doskona艂膮 wym贸wk膮, aby przylgn膮膰 bardziej do tego umi臋艣nionego, przyjemnie rozgrzanego torsu i pozwoli膰 sobie odetchn膮膰 charakterystycznym zapachem sk贸r, potu i s艂o艅ca i ci臋偶kich, korzennych przypraw. Ostatniej nocy nawet d艂onie wojownika wsun臋艂y si臋 pod jego koszul臋 i przez chwil臋 pozwoli艂 mu bada膰 swoje cia艂o, a robi艂 to tak ostro偶nie, jakby mia艂 do czynienia z jakim艣 egzotycznym motylem. Nie posun臋li si臋 jednak dalej, bo Anuril nie wiedzia艂, jak tutaj reagowano na tego typu za偶y艂o艣膰 w艣r贸d m臋偶czyzn.
W pewnym momencie podjecha艂 do nich ten pot臋偶ny wojownik z warkoczem splecionym przez 艣rodek g艂owy, kt贸ry jak elf ju偶 dobrze pami臋ta艂, mia艂 na imi臋 Rahid. Zamieni艂 kilka zda艅 z Zadranem, po czym pojecha艂, najwyra藕niej, aby przekaza膰 informacje dalej.
M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 lekko do 艂ucznika i za pomoc膮 kilka gest贸w, kt贸re zd膮偶yli ju偶 sobie wypracowa膰, wyja艣ni艂, 偶e nied艂ugo zatrzymaj膮 si臋 na nocleg.
- My艣la艂em, 偶e zatrzymamy si臋 kiedy ju偶 dotrzemy na miejsce – zdziwi艂 si臋 na g艂os, ale skin膮艂 g艂ow膮. – To jaki艣 zwyczaj? – zapyta艂, chocia偶 wiedzia艂, 偶e Zadran go nie zrozumie. Odpowiedzia艂 co艣 wprawdzie, ale tego dla odmiany nie rozumia艂 Anuril. A potem, nieoczekiwanie, barbarzy艅ca przechyli艂 si臋 w siodle w jego stron臋 i niemal dotykaj膮c wargami jego ucha szepn膮艂 co艣, co brzmia艂o jak „kharihi”, a potem wr贸ci艂 do poprzedniej pozycji, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. Elf zamruga艂 zaskoczony. Nie by艂 pewien czy to gor膮cy oddech, kt贸ry poczu艂 na sk贸rze, czy dziwna mi臋kko艣膰 z jak膮 Zadran wypowiedzia艂 to s艂owo, ale zrobi艂o mu si臋 przyjemnie ciep艂o.
Zatrzymali si臋 po dotarciu do jeziora i szybko rozpocz膮艂 si臋 znany ju偶 wszystkim rytua艂 rozk艂adania obozu, tym razem jednak zaj臋to si臋 r贸wnie偶 rozpaleniem ognia. 艁ucznik bez zb臋dnego oci膮gania oporz膮dzi艂 konia, k膮tem oka widz膮c, 偶e jego towarzysze robi膮 to samo. Upora艂 si臋 ze wszystkim wcze艣niej ni偶 pozostali, wi臋c 偶eby nie przeszkadza膰 za bardzo w krz膮taninie stan膮艂 na uboczu obserwuj膮c spokojn膮 tafl臋 wielkiego jeziora. Linia brzegu wi艂a si臋 lekko i skr臋ca艂a, biegn膮c a偶 do horyzontu, w niekt贸rych miejscach skryta za k臋pami drzew i poro艣ni臋ta wysok膮 traw膮. Chyl膮ce si臋 ku zachodowi s艂o艅ce zabarwi艂o czyst膮 wod臋 rdzawo-z艂otym odcieniem.
Kawa艂ek dalej sta艂a Zula, cierpliwie rozczesuj膮c grzyw臋 swojego gniadego ogiera, wi臋c po chwili wahania Anuril podszed艂 do niej i skin膮艂 jej g艂ow膮. Kobieta odwzajemni艂a gest, nie przerywaj膮c czynno艣ci.
- My艣la艂em, 偶e zatrzymamy si臋 dzi艣 ju偶 w osadzie – zagai艂, przygl膮daj膮c si臋 pewnym ruchom jej d艂oni. Oplataj膮ce jej nadgarstki bransolety z drobnych ko艣ci i kamieni grzechota艂y cicho.
- Widzisz to? – wskaza艂a na dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy mocowali niedu偶y proporzec na w艂贸czni臋, tworz膮c co艣 na wz贸r sztandaru. Nie dostrzeg艂 wzoru, ale na materiale znajdowa艂y si臋 jakie艣 wyszyte czerwon膮 nici膮 znaki, a ca艂o艣膰 dodatkowo przyozdobiono naszyjnikiem z pofarbowanych kolorowo pi贸r i czego艣 co przypomina艂o z daleka ptasie czaszki. – Taki zwyczaj – wyja艣ni艂a. – Wy艣l臋 cz艂owieka, on wbi艂 to przed drzwi… wbije przed bram膮 – poprawi艂a. – To znak, 偶e my oczekuj膮…
- Oczekujemy – podsun膮艂, a kobieta skin臋艂a g艂ow膮.
- Znak, 偶e my oczekujemy go艣cina. Je艣li zechc膮 udziela膰 nam jej, o 艣wicie przyb臋d膮.
- A je艣li nie zechc膮?
- Zrobi膮 to – stwierdzi艂a twardo. – Ale to zasada… gdyby by艂a ch臋膰 si臋 przygotowa膰 – wyja艣ni艂a, zwalniaj膮c na chwil臋 ruchy, gdy偶 wyra藕nie musia艂a si臋 skupi膰 na doborze s艂贸w. Anuril mrukn膮艂 co艣 potakuj膮co i obliza艂 wargi niezdecydowany. Zerkn膮艂 kr贸tko w kierunku Zadrana, zaj臋tego teraz rozpalaniem ogniska.
- Co w waszej mowie znaczy… „khairihi”? – wypali艂, maj膮c nadziej臋, 偶e nie jest to nic szczeg贸lnie nieprzyzwoitego i 偶e wym贸wi艂 to odpowiednio. Zula przerwa艂a oporz膮dzanie konia i spojrza艂a na elfa dziwnie, przez co ten poczu艂 jak lekko si臋 czerwieni. Mo偶e jednak nie powinien by艂 pyta膰?
- „Khairikh” to s艂owo na… w艂osy porastaj膮ce sk贸r臋 dzikiej 艣wini – wyja艣ni艂a, marszcz膮c lekko brwi. Anuril otworzy艂 i zamkn膮艂 usta, czuj膮c 偶e na twarz wyp艂yn膮艂 mu jaki艣 wyj膮tkowo krety艅ski wyraz. Szczecina dzikiej 艣wini? Dlaczego, do jasnej cholery, Zadran mia艂by mu szepta膰 co艣 takiego?!
- To ma… – odchrz膮kn膮艂 – jakie艣 metaforyczne znaczenie? – spr贸bowa艂 jeszcze.
- Co to jest met’foryy…
- To takie… drugie znaczenie. Nie dos艂owne – wyt艂umaczy艂 szybko.
- Nie – Zula wzruszy艂a ramionami. – 艢wi艅ska sier艣膰, to 艣wi艅ska sier艣膰 – odpar艂a powracaj膮c do przerwanej czynno艣ci.
Elf mrukn膮艂 co艣 pod nosem spuszczaj膮c wzrok i odwr贸ci艂 si臋 szybko. Czu艂 si臋 wybitnie g艂upio i chcia艂 jak najszybciej zaj膮膰 si臋 czym艣, 偶eby nie my艣le膰 o tym krety艅skim epizodzie.
- Kaier’rikhi – rzuci艂a za nim Zula, a on odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋 i zamruga艂 zaskoczony. – Mo偶e chodzi tobie o to. Podobna wymowa – wyja艣ni艂a. – To znaczy… macie takie s艂owo na 艂adne, rzadkie rzeczy… – zamy艣li艂a si臋 na chwil臋. – Chyba… unikalny.

*

Ognisko by艂o mi艂膮 odmian膮. Trzask p艂omieni miesza艂 si臋 z odg艂osami wodnych ptak贸w zamieszkuj膮cych brzegi jeziora i z przyjemnym brzd臋kaniem Lorena. Ponadto zapewnia艂o upragnione ciep艂o, dzi臋ki czemu gdy nadszed艂 zmierzch Torquen nie musia艂 od razu zagrzebywa膰 si臋 w pos艂aniu. Pozostali tak偶e, za cichym przyzwoleniem Zuli, postanowili wykorzysta膰 lu藕niejsz膮 noc i poza kilkoma m臋偶czyznami pe艂ni膮cymi wart臋, wszyscy zgromadzili si臋 razem przys艂uchuj膮c rzewnej balladzie Lorena. Nieznajomo艣膰 s艂贸w zdawa艂a im si臋 szczeg贸lnie nie przeszkadza膰. Mieli wyra藕nie dobre nastroje, dowodem czego by艂 fakt, 偶e postanowili wielkodusznie podzieli膰 si臋 z go艣膰mi swoimi zapasami.
Najemnik z wdzi臋czno艣ci膮 przyj膮艂 glinian膮 misk臋 wype艂nion膮 jakim艣 gulaszem. Od tak dawna nie jad艂 nic ciep艂ego, 偶e by艂by nawet sk艂onny zje艣膰 co艣 przygotowanego przez kt贸rego艣 z jego kompan贸w. Na szcz臋艣cie mieszanka mi臋sa i jaki艣 nieznanych mu bulwiastych warzyw okaza艂a nadspodziewanie smaczna, mocno przyprawiona, a do tego syc膮ca. Co ucieszy艂o go nawet bardziej, gdy sko艅czy艂, podsuni臋to mu sk贸rzany buk艂ak, kt贸rym m臋偶czy藕ni wcze艣niej si臋 obdzielali. Alkohol okaza艂 si臋 znacznie mocniejszy, ni偶 si臋 spodziewa艂. Zakrztusi艂 si臋 pot臋偶nie, a z jego oczu a偶 pop艂yn臋艂y 艂zy, co oczywi艣cie wzbudzi艂o og贸ln膮 weso艂o艣膰. Pos艂a艂 otaczaj膮cym go dzikim ura偶one spojrzenie, nast臋pnie aby odrobin臋 odratowa膰 sw贸j wizerunek, poci膮gn膮艂 kilka solidnych 艂yk贸w, czym tym razem zyska艂 sobie kilka przyjacielskich poklepa艅 po ramieniu.
Trunek – z czegokolwiek by艂 robiony – mia艂 bardzo zbawienne skutki, bo ju偶 po kilku kolejkach bariera j臋zykowa przesta艂a by膰 problemem. Jak si臋 okaza艂o, niekt贸re gesty s膮 ca艂kowicie uniwersalne i je艣li jest co艣, co jest w stanie po艂膮czy膰 ludzi z ca艂kowicie odmiennych krain i kultur, to jest to alkohol i rozmowy o pieprzeniu. Gdy po jakim艣 czasie Loren sko艅czy艂 sw贸j pokaz artystyczny, tak偶e si臋 do nich dosiad艂 i jak si臋 okaza艂o, mia艂 naprawd臋 s艂ab膮 g艂ow臋. Wystarczy艂o zaledwie kilka 艂yk贸w, aby da艂 si臋 nam贸wi膰 Torquenowi do zaintonowania wyj膮tkowo spro艣nej przy艣piewki. Najemnik robi艂 w tym czasie za t艂umacza, z wielkim zaanga偶owaniem obrazuj膮c barbarzy艅com czego dotyczy tekst. Nie trzeba dodawa膰, 偶e wymaga艂o to sporo machania biodrami i gestykulowania w okolicach klatki piersiowej. Og贸lna weso艂o艣膰, jak膮 to wywo艂a艂o, spowodowa艂a, 偶e szybko zgromadzili si臋 wok贸艂 nich niemal wszyscy plemienni wojownicy i nawet Zula przysiad艂a obok. Ta jako jedyna w pe艂ni rozumia艂a o czym mowa i min臋 mia艂a raczej zdegustowan膮, chocia偶 nawet ona u艣miechn臋艂a si臋 pod nosem par臋 razy. G艂贸wnie jednak tylko kr臋ci艂a g艂ow膮 z politowaniem, co bynajmniej nie odbiera艂o Torquenowi animuszu. Wsp贸lnie z Lorenem zaintonowali jeszcze kilka zbere藕nych piosenek, a偶 w ko艅cu bardowi zacz臋艂y zbyt bardzo pl膮ta膰 si臋 struny, a najemnik zm臋czy艂 si臋 ci膮g艂ym wymachiwaniem r臋kami, wi臋c podj臋li przerwane picie ze zdwojonym zapa艂em.
Przez ca艂y czas Anuril siedzia艂 z Zadranem troch臋 na uboczu, poza kr臋giem p艂omieni. Cie艅 nie by艂 jednak na tyle g艂臋boki, 偶eby Riffczyk nie dostrzeg艂 ich dyskretnie splecionych d艂oni. Gdy tylko dokona艂 tego wiekopomnego odkrycia, g艂臋boko zapragn膮艂 si臋 tym podzieli膰, pech jednak chcia艂, 偶e Shivu znowu gdzie艣 znikn膮艂. Ostatnio zdawa艂 si臋 wyj膮tkowo cichy, ale Torquen mia艂 teraz na g艂owie znacznie ciekawsze rzeczy, wi臋c postanowi艂 si臋 tym nie przejmowa膰. Saris akurat przechodzi艂 tu偶 za jego plecami, chyba wracaj膮c z wyprawy „na stron臋”, wi臋c m臋偶czyzna niewiele my艣l膮c, z艂apa艂 go z zaskoczenia za nog臋 i poci膮gn膮艂 do siebie, przez co ten niemal si臋 na niego przewr贸ci艂.
- Co ty wyprawiasz? – warkn膮艂 opryskliwie i podpar艂 si臋 szybko o rami臋 najemnika, 偶eby nie straci膰 r贸wnowagi.
- Siadaj! – odpar艂 tylko tamten zaaferowany i dla podkre艣lenia szarpn膮艂 go za prz贸d kurtki. Dreikhennen przewr贸ci艂 oczami, ale widz膮c 偶e tamten nie ust膮pi, pos艂usznie wbi艂 si臋 w kr膮g pomi臋dzy niego, a Lorena.
- Khaes avakha nah dakhi, Rokhu Zahhre? – rzuci艂 kto艣 w kierunku wojownika i Torquen zamruga艂, szybko trac膮c w膮tek.
- Co on m贸wi? – zwr贸ci艂 si臋 do siedz膮cej po jego lewej strony Zuli.
- Pytanie, czy napije si臋 z nami – wyt艂umaczy艂a.
Saris zmru偶y艂 niech臋tnie swoje zielone oczy, ale kobieta nawet na niego spojrza艂a, najpierw poci膮gaj膮c kilka naprawd臋 solidnych 艂yk贸w, po czym podsun臋艂a mu naczynie, sama nawet si臋 nie krzywi膮c. Torquen przygl膮daj膮c si臋 temu, a偶 rozchyli艂 lekko usta.
- Chyba ci臋 kocham – wyzna艂, wyra藕nie pod wra偶eniem jej umiej臋tno艣ci wlewania w siebie alkoholu.
Saris sarkn膮艂 pod nosem s艂ysz膮c to i niemal wyrwa艂 jej buk艂ak z r臋ki i od razu przechyli艂 go mocno. Po偶a艂owa艂 tego szybko, czuj膮c jak mocny alkohol pali go w prze艂yk sprawiaj膮c, 偶e w oczach stan臋艂y mu 艂zy. Mimo to dzielnie zwalczy艂 pierwszy odruch, aby natychmiast wyplu膰 to, co ma w ustach, nie maj膮c najmniejszego zamiaru wyj艣膰 na mi臋czaka. Dopiero gdy stwierdzi艂, 偶e upi艂 wystarczaj膮co imponuj膮c膮 ilo艣膰 trunku, pozwoli艂 sobie na przekazanie go dalej, staraj膮c si臋 zachowa膰 oboj臋tny wyraz twarzy.
- Rokhu Zahhre zazdrosny? – zakpi艂a Zula, szturchaj膮c lekko Torquena.
- Co? Co to jest to… rohuuuzhaa….
- Rokhu Zahhre znaczy „czerwony wojownik” – wyja艣ni艂 kobieta, wskazuj膮c podbr贸dkiem Dreikhennena, kt贸ry teraz zaperzy艂 si臋 wyra藕nie. – Tak si臋 o nim m贸wi膰.
- Zazdrosny?! – warkn膮艂 Harlandczyk. – O tego… – zacz膮艂, ale jak zwykle jego wybuch zosta艂 zignorowany.
- Na wszystkich macie takie przydomki? – zainteresowa艂 si臋 Torquen. – Jak m贸wicie na mnie? – wyszczerzy艂 si臋 podekscytowany.
- Tekki – odpar艂a kobieta, gdy sk贸rzany buk艂ak na powr贸t znalaz艂 si臋 w jej d艂oniach.
- „Tekki”? – najemnik zmarszczy艂 brwi, wyra藕nie niezadowolony. – To nie brzmi zbyt gro藕nie – zauwa偶y艂. – Co to znaczy?
- „Mato艂” – przet艂umaczy艂a Zula spokojnie, znowu poci膮gaj膮c kilka 艂yk贸w alkoholu.
- Hej! – oburzony m臋偶czyzna zamacha艂 r臋kami, a Saris u艣miechn膮艂 si臋 wrednie.
- No prosz臋. Mo偶e jednak troch臋 znaj膮 si臋 na ludziach.
- Bardzo 艣mieszne – fukn膮艂 Toqruen, obrzucaj膮c go ura偶onym spojrzeniem. Z艂o艣膰 jednak jak zwykle szybko mu przesz艂a, szczeg贸lnie 偶e po chwili sk贸rzany buk艂ak wr贸ci艂 do niego.
- Zaci膮gn膮艂e艣 mnie tu z jakiego艣 konkretnego powodu? – zapyta艂 po chwili Saris, z do艣膰 ci臋偶kim sercem przejmuj膮c naczynie z alkoholem. Nie by艂 przeciwnikiem mocnych trunk贸w, ale ten zalatywa艂 jakimi艣 ostrymi zio艂ami, co nie do ko艅ca mu odpowiada艂o. Szczeg贸lnie, 偶e po tak mocnym starcie jego 偶o艂膮dek zareagowa艂 ze spor膮 rezerw膮.
- A, tak! – najemnik wyra藕nie si臋 o偶ywi艂. Nachyli艂 si臋 nad uchem Dreikhennena, na co ten skrzywi艂 si臋 lekko i spr贸bowa艂 odsun膮膰, co na Torquenie oczywi艣cie nie zrobi艂o najmniejszego wra偶enia. Obni偶y艂 sw贸j g艂os do konspiracyjnego szeptu. – Wiedzia艂e艣, 偶e Anuril i ten…
- Tak – odwarkn膮艂 Saris, wyra藕nie zirytowany, odpychaj膮c od siebie m臋偶czyzn臋. Jego oddech pachnia艂 alkoholem, a co gorsza by艂 tak… irytuj膮co ciep艂y i 艂askocz膮cy, kiedy owiewa艂 mu policzek. – Twoja spostrzegawczo艣膰 si臋gn臋艂a zenitu – fukn膮艂, marszcz膮c mocno brwi i odruchowo rzucaj膮c w艣ciek艂e spojrzenie w kierunku wspomnianej dw贸jki.
Riffczyk zamruga艂, zaskoczony tak gwa艂town膮 reakcj膮.
- Czy ty… znaczy wy… – zacz膮艂 niepewnie.
- Nie – przerwa艂 wojownik twardo. – Nie tw贸j interes. Nie masz czego艣 lepszego na g艂owie? – burkn膮艂, dodatkowo zdenerwowany faktem, 偶e czu艂 na sobie ciekawskie spojrzenie Lorena, a tak偶e przypatruj膮cej si臋 im z ukosa Zuli.
- Po prostu nie wiedzia艂em, 偶e ty… 偶e on… – zapl膮ta艂 si臋 m臋偶czyzna. – No wiesz, my艣la艂em, 偶e to do mnie pa艂asz gor膮cym uczuciem – stwierdzi艂 w ko艅cu z udawanym 偶alem w g艂osie, czym zarobi艂 sobie kolejne gniewne warkni臋cie i mocnego kuksa艅ca pod 偶ebra.
- Teraz Tekki zazdrosny? – wtr膮ci艂a si臋 Zula i w blasku ogniska mo偶na by艂o dostrzec kpi膮cy u艣miech wykrzywiaj膮cy jej pe艂ne wargi. M臋偶czyzna w odpowiedzi fukn膮艂 wynio艣le.
- Nie mam o co by膰 zazdrosny. B膮d藕my szczerzy, trudno znale藕膰 kogo艣 r贸wnie poci膮gaj膮cego, co ja – stwierdzi艂 pewnie, a Saris tym razem jedynie przewr贸ci艂 oczami.
Torquen by艂 cholernie irytuj膮cy z t膮 swoj膮 pewno艣ci膮 siebie. Tym bardziej, 偶e niestety ci臋偶ko odm贸wi膰 mu atrakcyjno艣ci. Pasowa艂 mu ten lekki zarost i ten szeroki u艣miech, ciep艂y, z艂oty kolor oczu 艂adnie komponowa艂 si臋 z przyjemnie opalon膮 sk贸r膮…
Saris otrz膮sn膮艂 si臋 szybko, czuj膮c kolejny przyp艂yw irytacji, tym razem na samego siebie. No i przy okazji na najemnika, na t膮 jego cholernie 艂adn膮 lini臋 szcz臋ki i wysportowan膮 sylwetk臋 i…
Kurwa.
Z ulg膮 przywita艂 fakt, 偶e Loren powsta艂 chwiejnie w celu udania si臋 na stron臋, co do艣膰 g艂o艣no zaanonsowa艂. To pozwoli艂o mu odci膮gn膮膰 uwag臋 od absurdalnych my艣li.
- S艂aba g艂owa – zauwa偶y艂a Zula, wskazuj膮c podbr贸dkiem na zataczaj膮cego si臋 barda. Jakim艣 cudem dotar艂 do brzegu jeziora i teraz prowadzi艂 zaci臋t膮 walk臋 z paskiem od spodni, ko艂ysz膮c si臋 przy tym w prz贸d i w ty艂.
- Zaraz wpadnie do wody – zauwa偶y艂 Torquen trze藕wo i w bohaterskim odruchu, postanowi艂 ruszy膰 mu na ratunek, przy czym owe pozory trze藕wo艣ci szybko prys艂y. Wstaj膮c gwa艂townie, niemal wpad艂 w ognisko, przed czym uratowa艂 go pewny chwyt Zuli.
- Lepiej siedzi – poradzi艂a mu, ale on tylko machn膮艂 r臋k膮 lekcewa偶膮co. Podszed艂 do Lorena w sam膮 por臋, bo ten w艂a艣nie zachwia艂 si臋 niebezpiecznie i run膮艂 do przodu. Najemnik z艂apa艂 go desperacko za jaskrawy kubrak, ale sam nie sta艂 na nogach zbyt pewnie. Rozleg艂 si臋 g艂o艣ny plusk, a zgromadzeni wok贸艂 ogniska barbarzy艅cy wybuchn臋li g艂o艣nym 艣miechem.
Saris odruchowo zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy woda przy brzegu mo偶e by膰 g艂臋boka i czy kto艣 tak g艂upi jak Torquen, nie jest przypadkiem w stanie si臋 w niej utopi膰. Nim w og贸le zd膮偶y艂 doj艣膰 do jakichkolwiek wniosk贸w, brodzi艂 ju偶 w wysokiej trawie i wyci膮ga艂 najemnika za ko艂nierz kurtki. Jak si臋 okaza艂o, by艂o do艣膰 p艂ytko, bo Loren siedzia艂 na ty艂ku, zamoczony do piersi i z wyj膮tkowo g艂upi膮 min膮, przytrzymuj膮c sw贸j cenny kapelusz jedn膮 r臋k膮.
Barbarzy艅cy rechotali g艂o艣no, ubawieni ca艂膮 scen膮 i komentowali co艣 mi臋dzy sob膮, a Dreikhennen mia艂 wra偶enie, 偶e zaraz krew go zaleje ze z艂o艣ci.
- Wracaj do ogniska, jeste艣 mokry – warkn膮艂, przysi臋gaj膮c sobie, 偶e je艣li Torquen odwa偶y si臋 to jako艣 skomentowa膰, to wepchnie go z powrotem do jeziora i przytrzyma pod powierzchni膮, a偶 nie umilknie na wieki.
- C贸偶, i tak mia艂em zamiar si臋 wyk膮pa膰 – stwierdzi艂 tylko m臋偶czyzna i wci膮偶 mocno rozko艂ysanym krokiem wr贸ci艂 na swoje miejsce, trz臋s膮c si臋 lekko z zimna. Saris wyci膮gn膮艂 jeszcze z wody tego niewydarzonego wierszoklet臋, co okaza艂o si臋 nie艂atwym wyzwaniem. Ci臋偶ko mu by艂o utrzyma膰 si臋 na nogach i kilka razy plasn膮艂 z powrotem do wody, ochlapuj膮c przy tym coraz bardziej wkurzonego wojownika. Proces ratowniczy doszed艂 do skutku dopiero, kiedy na pomoc ruszy艂a im tak偶e Zula. Pomog艂a postawi膰 barda na nogi i pchn臋艂a go w stron臋 ogniska.
Dreikhennen odgarn膮艂 z twarzy mokre w艂osy i spojrza艂 na ni膮 spode 艂ba. Jej ciemne oczy b艂yszcza艂y w odbijaj膮cym si臋 od powierzchni wody 艣wietle gwiazd i chyba u艣miecha艂a si臋 lekko.
- Nawet nie komentuj – zastrzeg艂 nisko, nie maj膮c najmniejszej ochoty s艂ucha膰 domniemywa艅 dlaczego od razu rzuci艂 si臋, 偶eby wyci膮ga膰 z wody tego kretyna. Kobieta tylko klepn臋艂a go w rami臋. W zamiarze chyba przyjacielsko, ale Sarisem prawie zachwia艂o od si艂y uderzenia – fakt, 偶e by艂a od niego wy偶sza dodatkowo wyprowadza艂 go z r贸wnowagi.
- Ty dobry przyjaciel – powiedzia艂a spokojnie, tym razem bez cienia z艂o艣liwo艣ci. – To dobrze, bo jemu taki potrzebny. Niezbyt rozgarni臋ty – stwierdzi艂a, a Dreikhennen tylko westchn膮艂 ci臋偶ko, zm臋czonym gestem przecieraj膮c twarz.
- Niezbyt – potwierdzi艂, nie maj膮c nawet si艂y polemizowa膰 z terminem „przyjaciel”. W ko艅cu musia艂 przed sob膮 przyzna膰, 偶e naprawd臋 nie chcia艂, 偶eby ten idiota zgin膮艂.
W ka偶dym razie nie inaczej, ni偶 z jego w艂asnej r臋ki.

*

Saris w艂a艣nie ko艅czy艂 obmywa膰 si臋 w jeziorze. Poranek by艂 ch艂odny i mglisty, a woda niemal偶e lodowata, wi臋c jego cia艂o pokry艂o si臋 g臋si膮 sk贸rk膮. Nie przeszkodzi艂o mu to jednak w porz膮dnym wyszorowaniu w艂os贸w, na wypadek, gdyby pozosta艂y na nich jeszcze resztki farby. Wprawdzie ju偶 jaki艣 czas temu odzyska艂y sw贸j naturalny, szkar艂atny kolor, ale to obsesyjne szorowanie wesz艂o mu ju偶 chyba w nawyk.
Znajdowa艂 si臋 niedaleko obozu i s艂ysza艂, 偶e panuje tam senne poruszenie. Tym razem barbarzy艅cy nie spieszyli si臋 szczeg贸lnie, a efekty tego obrzydliwego alkoholu z wczoraj, pewnie te偶 nie zach臋ca艂y do po艣piechu. Zreszt膮, z tego co zrozumia艂, i tak musieli czeka膰 na pos艂a艅ca z osady. Co jaki艣 czas zerka艂 w stron臋 majacz膮cego we mgle muru.
Nie by艂 mo偶e znawc膮 tutejszej kultury, ale stwierdzi艂, 偶e kiedy zjawi si臋 tu kto艣 maj膮cy odeskortowa膰 ich do wioski, lepiej by艂oby, gdyby mia艂 na sobie spodnie.
Po jakim艣 czasie spogl膮daj膮c w tamt膮 stron臋 dostrzeg艂 kilka niewielkich, ciemnych punkt贸w kieruj膮cych si臋 w ich stron臋. To musieli by膰 pos艂a艅cy.
Nie trac膮c czasu naci膮gn膮艂 ubranie na mokre cia艂o i przerzuci艂 miecz przez plecy, szybkim krokiem wracaj膮c do obozu. B臋d膮c ju偶 niedaleko us艂ysza艂 wrzaw臋, barbarzy艅cy wykrzykiwali co艣 w tej swojej twardej, gard艂owej mowie.
Zmarszczy艂 brwi. Czy偶by pos艂a艅cy ju偶 dotarli? Spojrza艂 w stron臋, z kt贸rej zmierzali i dostrzeg艂 wy艂aniaj膮ce si臋 z mg艂y sylwetki je藕d藕c贸w, wci膮偶 zbyt oddalone, 偶eby to oni mieli by膰 przyczyn膮 sporu.
Przyspieszy艂 do biegu. Po chwili jego oczom ukaza艂 si臋 do艣膰 nietypowy widok – barbarzy艅cy stali st艂oczeni w p贸艂-okr臋gu, krzycz膮c g艂o艣no i potrz膮saj膮c w艂贸czniami. Przed rz臋dem ostrzy natomiast sta艂o du偶e zwierz臋 – Saris domy艣li艂 si臋, i偶 by艂 to wielki kot stepowy. Zmierz臋 faktycznie mia艂o imponuj膮cy rozmiar, 艂bem dosi臋ga艂o piersi barbarzy艅c贸w, a byli to nad wyraz ro艣li m臋偶czy藕ni. Jego sier艣膰 piaskowej barwy zdobi艂y ciemne c臋tki, cia艂o by艂o niezbyt pot臋偶ne, ale gi臋tkie. D艂ugie, silne 艂apy wie艅czy艂y niezwykle ostre szpony, a przez 艣rodek kr臋gos艂upa przebiega艂 pas czarnego w艂osia, d艂u偶szego ni偶 na bokach, i teraz je偶y艂 si臋 on gro藕nie w ge艣cie irytacji. Pysk, na kt贸rym widnia艂y charakterystyczne, ciemne linie od oczu do k膮cik贸w warg, uzbrojony by艂 w rz膮d obna偶onych w warkni臋ciu z臋b贸w, dostatecznie silnych, aby pogruchota膰 ko艣ci.
„To tylko jeden, wielki kot”, pomy艣la艂 Saris z mieszanin膮 zdziwienia i pogardy. Do tej pory barbarzy艅cy jawili mu si臋 jako odwa偶ni, silni wojownicy, podczas gdy teraz stali tylko wymachuj膮c ostrzami i pr贸buj膮c odstraszy膰 zwierz臋 krzykami.
Nie namy艣laj膮c si臋 wiele, Dreikhennen wyrwa艂 niewielk膮 tarcz臋 staj膮cemu obok m臋偶czy藕nie i przedar艂 si臋 przez t艂um. Na ten widok, zacz臋to krzycze膰 jeszcze g艂o艣niej i kto艣 chyba pr贸bowa艂 go zatrzyma膰, lecz nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Gdy tylko znalaz艂 si臋 dostatecznie blisko, zgodnie z jego przewidywaniami, bestia skoczy艂a na niego z warkni臋ciem. Uskoczy艂 zgrabnie i zdzieli艂 zwierz臋 w pysk swoj膮 drewnian膮 os艂on膮, posy艂aj膮c je na ziemi臋 i natychmiast zaatakowa艂. Wielki kot zakwili艂 z nieoczekiwanego b贸lu, ale poderwa艂 si臋 b艂yskawicznie i wywin膮艂 od ostrza. Machn膮艂 szponiast膮 艂ap膮 i Saris zn贸w zas艂oni艂 si臋 tarcz膮, kt贸ra tym razem rozpad艂a si臋 w drzazgi od si艂y uderzenia. Odrzuci艂 j膮 i zn贸w uskoczy艂 przed atakiem, samemu staraj膮c si臋 si臋gn膮膰 do boku bestii. Ta jednak odwin臋艂a si臋 niczym w膮偶 i ponownie skoczy艂a z z臋bami do gard艂a napastnika. By艂a szybka, ale Dreikhennen te偶. Usun膮艂 si臋 w bok, na granicy 艣wiadomo艣ci czuj膮c, 偶e ostre szpony zahaczy艂y mu o udo. Nie wybi艂 si臋 jednak z rytmu, przenosz膮c ci臋偶ar na drug膮 nog臋 odwin膮艂 si臋 w piruecie i woln膮 d艂oni膮 chwyci艂 d艂u偶sz膮 sier艣膰 na karku zwierz臋cia. Wykorzystuj膮c ca艂y impet z wcze艣niejszego manewru spr贸bowa艂 docisn膮膰 je do ziemi, po czym p艂ynnym ruchem wbi艂 miecz w jego cia艂o. Poczu艂 jak ostrze zag艂臋bia si臋 mi臋dzy kr臋gi szyjne przecinaj膮c rdze艅 i po chwili pot臋偶ne cielsko pod nim zwiotcza艂o i run臋艂o na ziemi臋 z 艂oskotem.
„Tak to si臋 robi”, pomy艣la艂 do siebie dumnie, ocieraj膮c z twarzy kropelki wilgoci, kt贸re wci膮偶 skapywa艂y z jego mokrych w艂os贸w. Z satysfakcj膮 zanotowa艂 fakt, 偶e zapanowa艂a teraz kompletna cisza, a dzicy wojownicy wpatrywali si臋 w niego wr臋cz ze strachem. W tym momencie narastaj膮cy t臋tent kopyt usta艂 i Dreikhennen zorientowa艂 si臋, 偶e pos艂a艅cy plemienia Tuhan musz膮 znajdowa膰 si臋 teraz za jego plecami. Zerkn膮艂 na nich przez rami臋 i na widok ich min odczu艂 uk艂ucie niepokoju.
Co艣 musia艂o by膰 nie w porz膮dku. Co艣 by艂o bardzo, kurewsko, nie w porz膮dku…
Przez t艂um swoich ludzi przebi艂a si臋 Zula. Jej twarz zdawa艂a si臋 bledsza ni偶 zwykle, a pe艂ne usta zaci艣ni臋te jeszcze bardziej. Podesz艂a do niego i nim zd膮偶y艂 zareagowa膰, wymierzy艂a mu solidny cios pi臋艣ci膮. G艂owa odskoczy艂a mu na bok od si艂y uderzenia i a偶 zamroczy艂o go na moment. Zawarcza艂 g艂ucho i ledwo powstrzyma艂 si臋 przed oddaniem ciosu.
- Milcz teraz – sykn臋艂a kobieta i kopn臋艂a go w zgi臋cie kolan, posy艂aj膮c na ziemi臋. Chcia艂 zareagowa膰, ale Zula patrzy艂a mu prosto w oczy – w jej ciemnych, powa偶nych t臋cz贸wkach b艂yszcza艂o co艣 takiego, 偶e po prostu kl臋kn膮艂 pos艂usznie. – Zabi艂e艣 kukkhuru, to 艣wi臋te zwierz臋 – wyja艣ni艂a. Jej ton brzmia艂 ostro, ale spojrzenie upewni艂o go w przekonaniu, 偶e to tylko na pokaz. – Za to 艣mier膰, w艣r贸d ludzi Tuhan – m贸wi艂a, a jeden z jej podw艂adnych poda艂 jej kawa艂ek jej liny, kt贸rym zacz臋艂a p臋ta膰 mu nadgarstki. – Milcz teraz i nic nie r贸b, mo偶e… mo偶e uda mi si臋 zachowa膰 twoje 偶ycie.