- Tak - odpowiedzia艂 Colin. - Cztery miesi膮ce temu. Mia艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat.
- Przykro mi. - Spojrza艂 na swoje r臋ce, a potem ponownie w czarne tunele. - Ale taki m艂ody... Jak?
- I tu jest problem. - Nabra艂 powietrza w p艂uca. - Ian mia艂 problemy z ojcem. Powa偶ne. Ojciec nienawidzi艂 go za to, 偶e mia艂 syna peda艂a. Bi艂 go, poni偶a艂, nawet, jak ten by艂 na studiach. Spotka艂em Iana przez g艂upi przypadek. Siedzia艂 na 艂awce w parku. Z nosa la艂a mu si臋 krew. Zagada艂em do niego i zawioz艂em do szpitala. Nie chcia艂. Okaza艂o si臋, 偶e nienawidzi szpitali, lekarzy. - Powr贸ci艂 my艣lami do tamtych chwil. Oczy odbija艂y 艣wiat艂o lampy. - Ale upar艂em si臋 i nie odpu艣ci艂em, wi臋c wydar艂em te偶 od niego, kto go pobi艂. To by艂o dla mnie nie do pomy艣lenia. Mnie rodzice akceptowali, a jego pobi艂 ojciec. - Jessie uwa偶nie s艂ucha艂 opowie艣ci. - Okaza艂o si臋, 偶e Ian ma w艂asne mieszkanko, ale spotka艂 si臋 z ojcem, 偶eby porozmawia膰. Niestety, sko艅czy艂o si臋 to dla Iana 藕le. Zacz臋li艣my si臋 spotyka膰, jak kumple. Pomaga艂em mu. Nawet w chwilach, kiedy odwiedza艂 swoj膮 mam臋, a ojciec go... - urwa艂 na chwil臋, by zaraz ponownie zacz膮膰 opowiada膰. - Po jakim艣 czasie poprosi艂em go, by艣my zostali par膮. Pokochali艣my si臋. Przyszed艂 dzie艅, gdy zamieszkali艣my razem w moim domu. Trzy cudowne lata byli艣my szcz臋艣liwi. Ojciec Iana zerwa艂 kontakt z synem. Dla ch艂opaka by艂o to dobre, ale cierpia艂, bardzo chcia艂 zmieni膰 ojca i pogodzi膰 si臋 z nim. Po roku niewidzenia si臋 z tym draniem poszed艂 do jego biura. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Gdy wr贸ci艂, mia艂 rozci臋t膮 g艂ow臋. Bydlak zn贸w go pobi艂. Ian powiedzia艂 mi, 偶e ojciec go pchn膮艂 i upad艂, uderzaj膮c g艂ow膮 w kant biurka. Wydar艂em si臋 na niego, 偶e po choler臋 tam szed艂 i czemu nie chce i艣膰 do szpitala. Wyt艂umaczy艂, 偶e dobrze si臋 czuje. Uwierzy艂em mu. Jaki艣 czas p贸藕niej zacz膮艂 miewa膰 b贸le g艂owy. Niby nic wielkiego. Lekki b贸l, kt贸ry przechodzi艂 po tabletce. Ale zdarza艂y si臋 za cz臋sto. Ian t艂umaczy艂 to migren膮 odziedziczon膮 po matce. - Colin ponownie przerwa艂 na moment. Dalej trudno mu by艂o opowiada膰.
- To nie by艂y zwyk艂e b贸le g艂owy? - zapyta艂 Jessie po cichu.
- By艂 moim partnerem, przyjacielem, kochankiem. By艂by m臋偶em, o ile by艣my mogli si臋 pobra膰. Z nim szed艂em spa膰, budzi艂em si臋, 偶y艂em, kocha艂em. I pewnego dnia by艂, a kolejnego ju偶 go nie by艂o. - W jego oczach pojawi艂y si臋 艂zy, kt贸re odegna艂, przymykaj膮c na moment powieki. Zacisn膮艂 d艂onie na po艣cieli. Carson milcza艂, czekaj膮c cierpliwie na ci膮g dalszy. Po d艂ugiej chwili Colin otworzy艂 oczy. Patrz膮c gdzie艣 w przestrze艅, zacz膮艂 ponownie m贸wi膰: - W jednej chwili rozmawia艂em z nim, a w drugiej przewr贸ci艂 si臋 i umar艂 mi na r臋kach. Nawet na mnie nie spojrza艂. Nie by艂em w stanie si臋 po偶egna膰. Nawet po 艣mierci Iana jego ojciec nie dopu艣ci艂 mnie do niego. Nie mia艂em prawa decydowa膰, gdzie go pochowaj膮! Nie mia艂em prawa go zobaczy膰. By艂em przecie偶 nikim - m贸wi艂 to z wielkim 偶alem z g艂osie. - Gdyby艣my mogli tylko zalegalizowa膰 nasz zwi膮zek... A tak, to bydlak nie chcia艂 syna, natomiast po jego 艣mierci ju偶 mia艂 prawa do jego cia艂a. Bo co ludzie powiedz膮. Sukinsyn! - Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w 艂贸偶ko.
Jessie przysun膮艂 si臋 do niego i z艂apa艂 za t臋 r臋k臋. Przy艂o偶y艂 j膮 sobie do ust i uca艂owa艂.
- Lekarze - kontynuowa艂 White, jako艣 dotyk m臋偶a doda艂 mu otuchy - orzekli, 偶e Ian mia艂 t臋tniaka, kt贸ry p臋k艂. Mia艂 go tak umiejscowionego, 偶e nie by艂o szans, by prze偶y艂. I wiesz, kiedy powsta艂? Wtedy, kiedy uderzy艂 g艂ow膮 o to cholerne biurko. To jego ojciec jest winien! Ale nic nikt mu nie zrobi艂 i nie zrobi. Mam tylko nadziej臋, 偶e facet 偶yje w poczuciu winy. Powiedzia艂em mu po pogrzebie, 偶e to on zabi艂 syna. I ja te偶 jestem winien.
- Dlaczego? - Nadal nie puszcza艂 jego r臋ki.
- Mog艂em zaci膮gn膮膰 si艂膮 Iana na badania. Wykryliby to g贸wno i mu pomogli.
- Nie masz pewno艣ci, co by by艂o. A Ian na pewno o to ci臋 nie obwinia.
- Robi to w tych koszmarach. - Ich oczy ponownie si臋 spotka艂y.
- To co ci si臋 艣ni? - Pog艂aska艂 go po ramieniu woln膮 r臋k膮.
- Dzie艅 jego pogrzebu. Zostaj臋 sam na cmentarzu. Podchodz臋 do jeszcze nie zasypanego grobu. I nagle trumna si臋 otwiera. A on tam le偶y i 艣mieje si臋. Nagle to ja tam jestem, a on stoi nade mn膮 i krzyczy, 偶e mu nie pomog艂em. Jak bardzo mnie nienawidzi...
- To nie on. To ty si臋 obwiniasz. Twoja pod艣wiadomo艣膰 to robi. Nie jeste艣 winny. Kocha艂 ci臋 i nigdy by ci臋 za to nie obwini艂.
- By艂 taki m艂ody. Wyjecha艂em z Denver, bo nie mog艂em znie艣膰 pustki po nim. Dom by艂 taki... - ponownie urwa艂. - Chcia艂em si臋 zabi膰.
- S艂ucham?
- Zabi膰. Miesi膮c temu by艂em o krok od tego. Chcia艂em do niego do艂膮czy膰. - Przeczesa艂 d艂oni膮 w艂osy w stresie. Drug膮 by ch臋tnie b臋bni艂 palcami po czymkolwiek, gdyby nie by艂a uwi臋ziona w r臋ce m臋偶a. - Ale zadzwoni艂a Andrea, co艣 wyczu艂a. W mig by艂a u mnie i zabra艂a mi bro艅. Po tym wydarzeniu jako艣 doszed艂em do siebie, ale zostanie tam ponownie mnie wci膮ga艂o w ciemno艣膰. Jeszcze raz mog艂em zechcie膰 odej艣膰.
- I uciek艂e艣. - Stwierdzi艂 Carson.
- I spotka艂em ciebie. A teraz jestem tutaj jako tw贸j tymczasowy m膮偶.
- Jeste艣. I dobrze co艣 wi臋cej o tobie wiedzie膰. Dlaczego mi wcze艣niej nie powiedzia艂e艣 o Ianie?
- Chcia艂em zapomnie膰. I gdyby nie ta mara senna, nie wiedzia艂by艣. Noc chyba nastroi艂a mnie do zwierze艅.
Patrzyli na siebie w ciszy, kt贸r膮 po minucie przerwa艂 Colin.
- Wr贸c臋 do swego 艂贸偶ka. - Zn贸w zacz膮艂 si臋 podnosi膰.
- Gdzie? 艢pisz tutaj. Jak dla mnie mo偶esz si臋 tu nawet przenie艣膰. Wiesz, tak na wszelki wypadek, jakby kto艣 nas sprawdza艂 - doda艂 szybko ostatnie zdanie.
- Na wszelki wypadek? - Lepiej si臋 poczu艂, wyrzucaj膮c z siebie wszystko. Nie planowa艂 mu tego m贸wi膰, ale mia艂 nadziej臋, 偶e dobrze zrobi艂. Po艂o偶y艂 si臋. - To zga艣 艣wiat艂o. A kt贸ra to w艂a艣ciwie godzina?
- Chyba po drugiej. - Jessie wy艂膮czy艂 lampk臋.
- P贸藕no. Dobranoc. - Odwr贸ci艂 si臋 plecami do m臋偶a. - I b艂agam, nie m贸wmy o tym, co ci opowiedzia艂em. Obiecaj.
- Obiecuj臋. Dobranoc.
Jessie nie przypuszcza艂, 偶e ten cz艂owiek prze偶y艂 tak膮 tragedi臋. Teraz inaczej na niego patrzy艂. Jak bardzo musia艂 kocha膰 tego Iana, 偶e tak cierpia艂? I czy偶by zgodzi艂 si臋 na ten 艣lub dlatego, 偶e widzia艂, jak ojciec jego potraktowa艂? Chcia艂 mu pom贸c? Niewa偶ne. Wa偶ne, 偶e Colin podzieli艂 si臋 z nim cz膮stk膮 swego 偶ycia, bo co艣 czu艂, 偶e m臋偶czyzna wiele przed nim ukrywa. Pyta膰 nie b臋dzie. Nie ma takiej potrzeby, przecie偶 za sze艣膰 miesi臋cy rozw贸d. Nic ich nie b臋dzie 艂膮czy膰. Poza fantastycznym seksem. Z t膮 my艣l膮 zasn膮艂.
***
Rozczesa艂 grzyw臋 karej klaczy, ko艅cz膮c jej piel臋gnacj臋. Lubi艂 j膮 i ona jego te偶. Pracowa艂 tu kr贸tko, ale ju偶 zdo艂a艂 sobie zdoby膰 przychylno艣膰 zwierz膮t i niekt贸rych pracownik贸w. Nie wszystkich, byli tacy, co patrzyli na niego z odraz膮. Nie b臋dzie ukrywa艂, 偶e jest gejem, a tak偶e od miesi膮ca zam臋偶nym. Miesi膮c.
Dosy膰 fajne tygodnie. Pomy艣la艂. Szczeg贸lnie wczoraj, kiedy wprosili si臋 na przyj臋cie do rodzic贸w Jessie'go. Wzbudzili niema艂膮 sensacj臋. Szczeg贸lnie, gdy na ich oczach poca艂owali si臋 i to nie po przyjacielsku. Musia艂 przyzna膰, 偶e pomimo gry, to we wzgl臋dzie seksualnym dobrali si臋 znakomicie. Od ich pierwszej nocy nie omieszkali korzysta膰 z „ma艂偶e艅skich przywilej贸w”. Przecie偶 to o wiele lepsze ni偶 w艂asna r臋ka. No, chyba, 偶e sprawne paluszki Carsona.
- Colin, mam dzi艣 dla ciebie zadanie. - M臋ski g艂os wyrwa艂 go ze 艣wiata my艣li.
- Tak, szefie? - By艂 to jego bezpo艣redni prze艂o偶ony. Wielbiciel koni i swojej 偶ony.
- Edith z艂ama艂a nog臋 i nie mo偶e poprowadzi膰 wycieczki do lasu. Wiem, 偶e po godzinach je藕dzisz na tamte tereny, znasz je, wi臋c proponuj臋 ci poje偶d偶enie z kilkoma klientami. Dopilnujesz ich.
Stadnina mie艣ci艂a si臋 za miastem i nieopodal znajdowa艂 si臋 prywatny las nale偶膮cy do w艂a艣ciciela tej posiad艂o艣ci. Codziennie organizowano kilka wycieczek. Pocz膮tkuj膮cym je藕d藕com zawsze towarzyszyli opiekunowie.
- Z przyjemno艣ci膮. O ile b臋d臋 m贸g艂 pojecha膰 na Ali. - Poklepa艂 klacz po karku.
- Przyda jej si臋 ruch. Zap艂ac臋 ci dodatkowo za te obowi膮zki.
- 艢wietnie. Dzi臋kuj臋. Prosz臋 pozdrowi膰 偶on臋.
- Pozdrowi臋, Colin. - M臋偶czyzna odszed艂 w swoj膮 stron臋.
By艂 to cz艂owiek przed sze艣膰dziesi膮tk膮, kt贸ry mia艂 bardzo spokojny charakter. To on go przyjmowa艂 do pracy. A jego 偶ona by艂a jedn膮 z tych kobiet, kt贸ra wszystkich wok贸艂 by karmi艂a. Kobieta s艂yn臋艂a ze swej go艣cinno艣ci i nawet zaprasza艂a go na przerwy obiadowe. Dwa razy si臋 zgodzi艂, ale wyszed艂 z jej domu tak na偶arty, 偶e nie m贸g艂 pracowa膰. Teraz serdecznie jej dzi臋kuje za zaproszenie i t艂umaczy, 偶e ma du偶o pracy. Para mia艂a doros艂膮 c贸rk臋 Ann, kt贸ra pracowa艂a jako trenerka, ale z charakteru nie przypomina艂a rodzic贸w. 艁agodno艣膰 u niej kto艣 ukrad艂, nie wspominaj膮c, 偶e wed艂ug niej homoseksuali艣ci s膮 chorymi lud藕mi. Colin nie rozumia艂, jak przy takich rodzicach mog艂a uchowa膰 si臋 pe艂na nietolerancji osoba. Z drugiej strony Jessie te偶 by艂 inny ni偶 jego ca艂a rodzina. Mo偶e dzi臋ki temu, 偶e by艂 gejem, ale nie s膮dzi艂. M贸g艂 by膰 gejem i mie膰 pod艂y charakter. Jedyne co, to kto艣 m贸g艂by go os膮dza膰 wzgl臋dem tego, jaki mia艂 stosunek do rodzic贸w. Z tym偶e oni te偶 nie byli dla niego kochaj膮cymi opiekunami. Tylko nie znaj膮c ich mo偶na by m贸wi膰, 偶e Jessie Carson zachowuje si臋 wobec nich okrutnie. On ju偶 ich pozna艂. Szczeg贸lnie wczoraj. Margaret na oczach wszystkich pokaza艂a, jak bardzo zale偶y jej na synu.
Przerwali sw贸j poca艂unek, kt贸ry w pewnym sensie by艂 po to, 偶eby pogra膰 na nerwach tych bufon贸w, ale te偶 i dlatego, bo sami go chcieli. To, 偶e ich ma艂偶e艅stwo to gra nie oznacza tego, i偶 powinni jak najmniej chcie膰 si臋 zbli偶a膰 do siebie. Podesz艂a do nich te艣ciowa Colina i spoliczkowa艂a syna przy swoich go艣ciach. Jej z艂o艣膰 nie mia艂a granic, gdy zabra艂a g艂os:
- Jak mo偶esz pokazywa膰 sw贸j chory zwi膮zek przy moich go艣ciach. Szanowanych obywatelach tego miasta! Nie jeste艣 moim synem. Jeste艣 chorym cz艂owiekiem i ja nie b臋d臋 zgadza艂a si臋 na takie popisy. Wyno艣 si臋 z mojego domu! - plu艂a jadem.
- Mamu艣, to nie s膮 popisy. Dobrze wiesz, 偶e Colin jest moim m臋偶em i mam takie samo prawo wk艂ada膰 mu j臋zyk do ust, jak tamta 偶mija swojemu kochasiowi. - Wskaza艂 na swoj膮 siostr臋 i jej now膮 zdobycz. - Dlaczego jej nic nie powiesz? Skoro tak szanujesz moralno艣膰, to jej powinna艣 zwr贸ci膰 uwag臋. Nie mnie. Ja ca艂owa艂em si臋 z m臋偶em, natomiast harpia z kim艣, kto nawet nie jest jej narzeczonym. - Jessie m贸wi艂 spokojnie, ale Colin wyczuwa艂, 偶e bardzo ubod艂y go s艂owa matki. Wbrew temu, co czasami pokazywa艂, mia艂 uczucia. Widzia艂 je szczeg贸lnie tej nocy, gdy wyzna艂 mu prawd臋 o Ianie.
- Ona ma zdrowy zwi膮zek. Ty chory. Wyno艣 si臋.
- Po prostu nie mo偶esz pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e spe艂ni艂em pierwszy z warunk贸w i to niechc膮cy - wycedzi艂 s艂owa przez z臋by.
Tak, k艂amstwa im obu przechodzi艂y ju偶 przez usta z 艂atwo艣ci膮.
Wyszli wtedy i wr贸cili do mieszkania. Niestety, Jessie zamkn膮艂 si臋 w swoim gabinecie i powiedzia艂, 偶e b臋dzie pracowa艂. Tymczasem on uda艂 si臋 do ich sypialni, kt贸r膮, na wszelki wypadek, postanowili dzieli膰 razem. Ale wprowadzi艂 si臋 do niej dopiero tydzie艅 temu. Wcze艣niej jako艣 wola艂 mie膰 troch臋 prywatno艣ci z powodu koszmar贸w, nie chcia艂 budzi膰 Carsona co noc. Chocia偶 tak to sobie t艂umaczy艂. Przecie偶 i tak sp臋dzali noce razem w jednej lub drugiej sypialni. Ale takie mieszkanie razem budowa艂o wi臋藕. A on nie wiedzia艂, czy tego chce. To by艂o tylko udawane ma艂偶e艅stwo. Po co komplikowa膰 sobie sprawy? 呕yli ze sob膮. Kochali si臋. Spali, ale nie 艂膮czy艂o ich nic wi臋cej poza planem. Gr膮, jak w teatrze. Udawaniem uczu膰 publicznie. To by艂o proste. I nie chcia艂, 偶eby w to wpl膮ta艂o si臋 co艣 wi臋cej. W swoim 偶yciu kocha艂 tylko jedn膮 osob臋, nie liczy艂 rodzic贸w. Iana. I chocia偶 w zwi膮zku z Jessie'm mi艂o艣膰 nie wchodzi w gr臋, to przywi膮zanie na pewno. A tego te偶 nie chcia艂. Po co mu to? Owszem, po rozwodzie mogli zosta膰 przyjaci贸艂mi, ale nie wierzy艂 w przyja藕艅, kiedy uprawia艂o si臋 seks z t膮 osob膮. Jessie jednak nalega艂 na wsp贸ln膮 sypialni臋 i mia艂 racj臋, bo od tygodnia koszmary Colina znikn臋艂y. A mo偶e organizm by艂 tak wyczerpany po tym, jak Jessie go pieprzy艂 lub on jego, 偶e ju偶 nawet 艣ni膰 nie m贸g艂? Drugi pow贸d to taki, 偶e pewnego niedzielnego dnia wpad艂a Grace. Droga szwagierka nie omieszka艂a zajrze膰 na g贸r臋 pod pretekstem skorzystania z 艂azienki. Akurat by艂 w sypialni i przebiera艂 si臋 po ostrych 膰wiczeniach, jakie sobie zaserwowa艂. Zajrza艂a tam i bardzo j膮 zdziwi艂o, 偶e jednak mieszkaj膮 razem. Coraz wi臋cej dowod贸w zdobywa艂a na to, 偶e ich zwi膮zek jest prawdziwy. Colin wiedzia艂, 偶e z harpi膮 mog膮 by膰 problemy i musz膮 uwa偶a膰.
- To co, Ali? Pora przesta膰 rozmy艣la膰 i wraca膰 do pracy. Gotowa na przeja偶d偶k臋?
Klacz zar偶a艂a z zadowoleniem.
***
Trzasn膮艂 drzwiami tak mocno, 偶e te omal nie po偶egna艂y si臋 z futryn膮. Huk rozleg艂 si臋 po ca艂ym korytarzu. Przechodz膮ce osoby obejrza艂y si臋 na niego. Nie obchodzi艂o go to. Mia艂 ochot臋 roznie艣膰 to pi臋tro, a nawet wi臋cej. Ca艂y budynek wraz z podziemnym parkingiem i fundamentami. Lepiej, 偶eby nikt teraz si臋 do niego nie zbli偶a艂. Stara艂 si臋 trzyma膰 nerwy na wodzy, ale po tym, jak kolejny raz ojciec zachowa艂 si臋 niczym zwyczajny dupek, a nie kochaj膮cy rodzic, nie potrafi艂 pohamowa膰 rozsadzaj膮cej go furii. 艢mia艂 mu wypomina膰 jego wczorajsze zachowanie, nazywa膰 chorym, jak matka. Co on zrobi艂 z艂ego? Poca艂owa艂 m臋偶a? Racja, jak 艣mia艂 to zrobi膰 na oczach tych dystyngowanych ludzi, kt贸rym si臋 podlizuj膮? Pokaza膰, 偶e pragnie m臋偶czyzny. To by艂 tylko cholerny poca艂unek. Przecie偶 nie pieprzyli si臋 na oczach wszystkich. Takich sk艂onno艣ci nie mia艂 i na szcz臋艣cie Colin te偶.
Przeszed艂 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 korytarza i ju偶 mia艂 wej艣膰 do swego gabinetu, kiedy zatrzyma艂 go widok m臋偶czyzny zmierzaj膮cego do biura jego ojca.
Co on tu robi?
***
Po zako艅czeniu dnia pracy Colin wzi膮艂 szybki prysznic i ubra艂 si臋 w swoje ubrania. Do pracy przy koniach zak艂ada艂 sprane jeansy i koszul臋 w krat臋 z d艂ugim r臋kawem, a pod ni膮 zwyk艂y T-shirt oraz odpowiednie buty. Pomimo ci臋偶kiego dnia czu艂 si臋 wypocz臋ty i zrelaksowany, jak nigdy. Trzygodzinna wycieczka po lesie z grup膮 os贸b w r贸偶nym wieku pozwoli艂a mu zaspokoi膰 ch臋膰 przebywania na powietrzu i poje偶d偶enia konno.
Prysznice znajdowa艂y si臋 w g艂贸wnym budynku i by艂y od siebie oddzielone kabinami. W ten spos贸b zapewniano prywatno艣膰, co Colin przyj膮艂 z ulg膮. Inni pewnie te偶. Sam si臋 nie wstydzi艂 tego, kim by艂, ale wola艂 nie nara偶a膰 koleg贸w na niezr臋czno艣膰. Zw艂aszcza niekt贸rych.
Stan膮艂 przed lustrem i poprawi艂 w艂osy d艂o艅mi. Ich d艂ugo艣膰 by艂a wystarczaj膮ca, 偶eby nie potrzebowa艂 grzebienia do rozczesania k艂aczk贸w. Us艂ysza艂 skrzypni臋cie drzwi i powolne kroki. Posta膰 stan臋艂a za nim. Colin, patrz膮c w zwierciad艂o, zobaczy艂 c贸rk臋 swego szefa. Mia艂a rude, ale farbowane, d艂ugie do ramion w艂osy. Bryczesy i koszul臋 zamieni艂a na czerwone szorty i bia艂膮 koszulk臋 na rami膮czkach, kt贸ra pokazywa艂a jej obfity biust.
- Ann? To m臋skie prysznice.
Kobieta nie odezwa艂a si臋. Podesz艂a do niego. Chwyci艂a go za biceps i odwr贸ci艂a do siebie przodem.
- Co ty robisz? - zapyta艂 zaskoczony m臋偶czyzna.
Stan臋艂a na palcach i wpi艂a mu si臋 w usta zaborczo. Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋. Colin z pocz膮tku nie wiedzia艂, co si臋 dzieje. Co ona robi? Na szcz臋艣cie, kiedy chcia艂a mu si艂膮 wepchn膮膰 j臋zyk do ust, opami臋ta艂 si臋. Z艂apa艂 j膮 za ramiona i ze z艂o艣ci膮 odci膮gn膮艂 od siebie.
- Co ty, do cholery, robisz?!
- Nawr贸c臋 ci臋. Zobaczysz, co to cia艂o kobiety. Jest pon臋tniejsze od m臋skiego - m贸wi艂a.
- Doskonale znam kobiece wdzi臋ki i nie podobaj膮 mi si臋. M贸j m膮偶 ma o wiele pon臋tniejsze cia艂o i co艣 do zaoferowania. Ty nie masz nic, co mi si臋 podoba. Szczeg贸lnie bior膮c pod uwag臋 tw贸j charakter - powiedzia艂 na poz贸r spokojnym g艂osem, ale tylko ci, co go znali, mogli wiedzie膰, 偶e tylko krok dzieli go od wybuchu.
- Ma to, co powinien da膰 kobiecie! - Wyrwa艂a mu si臋.
- Takiej, jak ty? Niewarto.
Ann zawarcza艂a i wymierzy艂a siarczysty policzek stoj膮cemu przed ni膮 m臋偶czy藕nie. Jeszcze nikt nigdy jej tak nie obrazi艂.
- Po偶a艂ujesz. Ju偶 mo偶esz po偶egna膰 si臋 z prac膮, lachoci膮gu! - zagrozi艂a i wysz艂a.
Potar艂 policzek. Nie powinien by艂 z ni膮 zaczyna膰. Tylko nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na molestowanie go. Mia艂 nadziej臋, 偶e jej ojciec nie robi wszystkiego, co mu c贸reczka ka偶e. Inaczej faktycznie od jutra mo偶e szuka膰 sobie nowego zaj臋cia. I Andrea powiedzia艂aby, 偶e je mia艂. Nie rozumia艂a, 偶e jego pisarska blokada nie pozwala mu napisa膰 s艂owa. Gdyby chocia偶 mia艂 pomys艂. Pustka w g艂owie w tym wzgl臋dzie nadal nie mala艂a. Trudno, przyjdzie mu 偶y膰 bez swej pasji. Pasji, do kt贸rej utraci艂 serce.
Dzwonek kom贸rki wyrwa艂 go z zamy艣lenia. Ostatnio za cz臋sto my艣li. Nacisn膮艂 przycisk z zielon膮 s艂uchawk膮 i przy艂o偶y艂 telefon do ucha.
- Halo. - Z trudem si臋 uspokaja艂.
- To ja. - Po drugiej stronie odezwa艂 si臋 Jessie.
- I?
- M贸g艂by艣 przyjecha膰 po mnie do Crystal?
- Zn贸w pi艂e艣? - Niepokoi艂o go to. Jessie ostatnio codziennie si臋ga艂 po alkohol.
- Potrzebowa艂em pomy艣le膰.
- I do tego trzeba by艂o alkoholu? - sykn膮艂.
- To przyjedziesz? - M臋偶czyzna zapyta艂 ponownie.
- B臋d臋 za p贸艂 godziny. - Roz艂膮czy艂 si臋 i wsun膮艂 telefon do tylnej kieszeni czarnych jeans贸w.
Powinien mie膰 to gdzie艣. Wype艂ni膰 warunki i tyle. Nie interesowa膰 si臋 Jessie'm tak bardzo. Ale nie m贸g艂 tego zrobi膰. Nie potrafi艂 mieszka膰 z kim艣 i traktowa膰 t臋 drug膮 osob臋 oboj臋tnie. W dodatku to by艂 jego m膮偶. Co艣 to znaczy艂o.
Westchn膮艂. Mia艂 za dobre serce w pewnych sprawach.
Pokr臋ci艂 ze zrezygnowaniem g艂ow膮 i uda艂 si臋 do swego samochodu z nadziej膮, 偶e jak tu jutro przyjedzie, nadal b臋dzie mia艂 prac臋.
***
Chyba zdenerwowa艂 swego m臋偶a. Bardziej by to zrobi艂, gdyby po kilku piwach sam usiad艂 za kierownic膮 i prowadzi艂. Siedzia艂 przy stoliku sam i nie m贸g艂 wyzby膰 si臋 wra偶enia, 偶e w艂a艣ciciel konkurencyjnego wydawnictwa wraz z jego ojcem co艣 kombinuj膮. Kiedy wszed艂 do gabinetu bez pukania, gdzie by艂o spotkanie, zasta艂 obu pan贸w 艣miej膮cych si臋 i to tak, jakby si臋 znali bardzo dobrze. Ojciec wyt艂umaczy艂 mu, 偶e to spotkanie prywatne, lecz Jessie mu nie wierzy艂. Ojciec ju偶 nie chcia艂 robi膰 interes贸w, kt贸re mia艂y pogr膮偶y膰 firm臋. Planowa艂 co艣 konkretnego. Musia艂 si臋 dowiedzie膰, co.
Podni贸s艂 butelk臋 z blatu i przystawi艂 szyjk臋 do ust, gdy przy jego stoliku pojawi艂 si臋 dobrze, wr臋cz dog艂臋bnie znany mu m臋偶czyzna.
- Wiedzia艂em, 偶e to ty, Jessie.
- Mark. Widz臋, 偶e nic si臋 nie zmieni艂e艣. - Mark by艂 cz艂owiekiem, z kt贸rym studiowa艂 i mia艂 do艣膰 burzliwy romans. Mia艂 nadziej臋, 偶e ju偶 go nie zobaczy. - Nie widzieli艣my si臋 cztery lata i nagle wpadasz na mnie. - Wypi艂 resztk臋 piwa. Patrzy艂 na blondyna przez ten czas.
- Ch臋tnie bym, dos艂ownie, wpad艂 na ciebie. - Usiad艂 obok Carsona.
- Mia艂e艣 szans臋. Zaprzepa艣ci艂e艣 j膮. - Odsun膮艂 si臋. - Teraz jestem zam臋偶nym facetem. - Podni贸s艂 lew膮 d艂o艅.
Na jednym z palc贸w zal艣ni艂a z艂ota obr臋cz, kt贸ra ju偶 zd膮偶y艂a si臋 sta膰 jakby kawa艂kiem jego cia艂a. Zawsze o niej pami臋ta艂. Jak si臋 k膮pa艂, zostawia艂 j膮 na p贸艂ce nad umywalk膮, ale p贸藕niej zak艂ada艂 j膮 z powrotem.
- Czyta艂em w kt贸rym艣 z magazyn贸w plotkarskich o tym wydarzeniu. - Mark pochyli艂 si臋 w stron臋 Carsona. Piwne oczy by艂y, jak zawsze, przenikliwe i ciekawskie. - Widzia艂em jego zdj臋cie. Dorwa艂e艣 ogiera. Jak on si臋 kocha?
Jessie za艣mia艂 si臋. Odstawi艂 butelk臋 i spojrza艂 prosto w oczy by艂ego kochanka.
- Przechodzi przeze mnie jak sztorm na oceanie. I trwa, trwa, trwa. - Pu艣ci艂 mu oczko.
Mark obliza艂 usta. Wyprostowa艂 si臋, z pe艂n膮 swobod膮 opieraj膮c o oparcie kanapy.
- Nie藕le - odpar艂.
- Lepiej powiedz, co ciebie sprowadza do San Diego? Nagle tak wygna艂o ci臋 na drugi koniec Stan贸w. Zapomnia艂e艣, jak dzia艂aj膮 telefony, a teraz pojawiasz si臋 znik膮d.
- Sprawy rodzinne. - Machn膮艂 z lekcewa偶eniem r臋k膮. - Nic ciekawego. Ty jeste艣 ciekawszym okazem do rozwini臋cia tematu, wi臋c wol臋 m贸wi膰 o tobie.
- Ju偶 nie. Ciekawszy temat jest tam.
Mark nie zrozumia艂, o co mu chodzi. Pod膮偶y艂 za wzrokiem Jessie'go.
- Ogier w zasi臋gu wzroku.
- Nie nazywaj go tak - upomnia艂 go Jessie. U艣miechn膮艂 si臋 do m臋偶a. - Zaj臋艂o ci to mniej ni偶 p贸艂 godziny - zagada艂 do White'a.
- Nie by艂o kork贸w, kotku. - Uwag臋 Colina zwr贸ci艂 drugi m臋偶czyzna. Przyjrza艂 mu si臋 uwa偶niej. Wyda艂 mu si臋 艣liski. I do艣膰 arogancki. Nieznajomy patrzy艂 bez mrugni臋cia okiem wprost w jego czarne 藕renice. Du偶o ludzi odwraca艂o oczy, kiedy Colin si臋ga艂 wzrokiem w ich zwierciad艂a duszy. A ten cz艂owiek nawet na chwil臋 nie drgn膮艂. Nie spodoba艂 mu si臋. Nie ufa艂 ludziom nie patrz膮cym w oczy i takim, kt贸rzy patrzyli tak, jak ten m臋偶czyzna. Zmarszczy艂 brwi.
- Colin, poznaj Marka Andersa. Studiowali艣my razem - powiedzia艂 Jessie.
- Nie tylko. Byli艣my razem - wtr膮ci艂 Mark.
- Przez miesi膮c. - Carson uzna艂 za stosowne si臋 wyt艂umaczy膰. - Dawno si臋 nie widzieli艣my.
- Czyli spotkali艣cie si臋 po...
- Latach - doda艂 Mark. - W艂a艣nie wspominali艣my stare czasy i dowiedzia艂em si臋, 偶e Jess nie jest ju偶 wolny.
- Nie jest, ale nie zakazuj臋 mu mie膰 znajomo艣ci. Nawet takich z przesz艂o艣ci膮. - Usiad艂 naprzeciwko Marka. Mia艂 zamiar zabra膰 m臋偶a do domu, lecz co艣 mu m贸wi艂o, aby zainteresowa艂 si臋 tym cz艂owiekiem.
- Twoja druga po艂owa jest wyrozumia艂a - rzuci艂 Mark do Carsona.
- Ufam mu. - Colin spojrza艂 czule na Jessie'go.
- To co? Po piweczku czy mo偶e co艣 mocniejszego? - Potar艂 r臋ce Anders. - Trzeba uczci膰 star膮 i now膮 znajomo艣膰.
Zanim Jessie zdo艂a艂 odpowiedzie膰, White odezwa艂 si臋 pierwszy:
- Jestem samochodem, ale jak Jessie chce...
- Tym razem pij臋 tylko wod臋. - Wystarczaj膮co dzi艣 wypi艂 alkoholu.
Mark tylko wzruszy艂 ramionami i zam贸wi艂 dla nich wody, a dla siebie Martini. Jessie pami臋ta艂 wyrafinowany gust by艂ego kochanka. Nie wiedzia艂, czy cieszy si臋, 偶e go ponownie spotka艂. W czasie, gdy byli razem, by艂 jedynym facetem, z jakim chcia艂 mie膰 co艣 wi臋cej ni偶 tylko przygodny seks. Potem nag艂y wyjazd Marka zniszczy艂 te plany. A teraz Anders wr贸ci艂. Nie planowa艂 z nim niczego wi臋cej poza wsp贸ln膮 pogaw臋dk膮, a pewne wspomnienia nie by艂y mi艂e.
Dwie godziny p贸藕niej rozgadany i wstawiony Mark zacz膮艂 wspomina膰 stare, dobre, studenckie czasy. I te偶 wypytywa膰 si臋 o ich zwi膮zek. Colin przygl膮da艂 mu si臋. Siedzia艂 teraz obok m臋偶a i g艂aska艂 go po kolanie.
Natomiast Jessie by艂 zadowolony, 偶e m膮偶 okazuje mu czu艂o艣膰 przy Marku. Niech Anders wie, 偶e ich ma艂偶e艅stwo nie jest fikcj膮. Najgorsze, 偶e sam cz臋sto o tym zapomina艂 i bra艂 je na powa偶nie. Przecie偶 nie chcia艂 si臋 wi膮za膰. Zwi膮zki i mi艂o艣膰 to problemy, a on mia艂 ich za du偶o. I wszystko przez testament babci.
- Prawda, Jessie?
- Co? Nie s艂ucha艂em ci臋, Mark. - Podrapa艂 si臋 po policzku.
- M贸wi艂em, 偶e wtedy na imprezie u Sarah by艂o tyle ludzi, 偶e gdyby nie policja, to rozniesionoby jej dom.
- Nie pami臋tam. Tyle razem balowali艣my, 偶e mi si臋 to wszystko miesza艂o.
- A ja pami臋tam. Wr贸ci膰 do tych czas贸w to by艂oby co艣. - Mark rozmarzy艂 si臋. - Wtedy byli艣my razem. - Spojrza艂 sugestywnie w oczy Carsona.
- Byli艣my i wszystko spierdoli艂e艣. Dlatego zamknij si臋 w ko艅cu lub zmie艅 temat. - Zdenerwowa艂 si臋 Jessie.
Colin, zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, 偶e jego partner nie ma ochoty na d艂u偶sze przebywanie z tym cz艂owiekiem, postanowi艂, 偶e wr贸c膮 do domu. Oznajmi艂 to Markowi. Jessie przysta艂 na to z ochot膮, a Mark uzna艂, 偶e Carson jest pantoflarzem.
- Gdybym chcia艂 zosta膰, to bym zosta艂. - Jessie pochyli艂 si臋 do Marka i wyszepta艂: - Pyta艂e艣, jak kocha si臋 Colin i powiedzia艂em ci. Ale nigdy nie powiedzia艂em, jak ty si臋 kochasz.
- Jak? Jak burza? Wiesz, uwielbiam te twoje por贸wnania. - Mark czeka艂 na odpowied藕.
- Ty? Ty to nawet wiaterkiem nie jeste艣. - Mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰, widz膮c min臋 by艂ego kochanka. Wyprostowa艂 si臋. - Skarbie, wracamy do domu. Mamy co艣 lepszego do roboty. - Zwr贸ci艂 si臋 do Colina. Spl贸t艂 z nim palce, a w zamian dosta艂 pot臋偶nego buziaka w policzek.
- Trzymacie si臋 za r膮czki jak panienki - prychn膮艂 Anders.
- Nie, jak m臋偶czy藕ni, kt贸rzy nie boj膮 si臋 pokaza膰 tego, co do siebie czuj膮 - odpar艂 Colin.
Poci膮gn膮艂 Carsona w stron臋 wyj艣cia.
- Nie ufam mu - oznajmi艂 White, jak tylko znale藕li si臋 na dworze. Szli w stron臋 jego auta. - Jest jaki艣 taki...
- Wygl膮da, jakby co艣 knu艂?
- Mhm.
- Chce mnie odzyska膰? Tak du偶o o tym m贸wi艂.
- Nie. Mam wra偶enie, 偶e nas sprawdza. - Colin wyj膮艂 kluczyki z kieszeni. - Ale to tylko g艂upie wra偶enie.
Jessie zapatrzy艂 si臋 na niego przez chwil臋.
- Sprawdza? Dlaczego tak s膮dzisz?
- Zadawa艂 za du偶o pyta艅. - Otworzy艂 drzwi samochodu.
- A mo偶e zwyczajnie by艂 nas ciekawy?
- Mo偶e, ale ja i tak czuj臋, 偶e to nie o to mu chodzi艂o.
Wsiedli do pojazdu i po chwili ruszyli w drog臋 do domu.