Rozdzia艂 13,
o wnikliwej obserwacji i natr臋tnych pytaniach
„Na Ziemiach Niczyich mo偶na natkn膮膰 si臋 na wiele plemion, b臋d膮cych ze sob膮 w lepszej, lub gorszej komitywie. Ich wierzenia, kultura i j臋zyk niemal偶e si臋 od siebie nie r贸偶ni膮, 偶yj膮 jednak w niezale偶nych osadach i mimo licznych wojen, nikomu nie uda艂o si臋 sprzymierzy膰 dostatecznie wiele plemion, aby obj膮膰 dominacj臋 nad ca艂ymi terenami. (…)
Na czele ka偶dego plemienia stoi w贸dz, w艣r贸d tamtejszych lud贸w zwany „shirkani” – formalnie tytu艂 mo偶e zdoby膰 ka偶dy, kto zwyci臋偶y z aktualnym sprawuj膮cym w艂adz臋 w pojedynku, cz臋sto jednak zdarza si臋, 偶e funkcja ta staje si臋 w plemieniu dziedziczna.”
Taris Ailvart, „Kultura Wschodu”
Zapada艂 zmrok, a nad stepem zakr膮偶y艂 ch艂odny wiatr. Podmuch zasycza艂 w szczelinach ska艂, 艣wisn膮艂 do wt贸ru 艂amanych ga艂膮zek suchych, powykr臋canych krzew贸w, przeczesa艂 藕d藕b艂a szorstkiej trawy i w艂osy Zuli – czarne jak noc i zlepione cuchn膮c膮 krwi膮.
Sta艂a dumnie wyprostowana z powa偶n膮, zas臋pion膮 min膮, patrz膮c jak jej ludzie uk艂adaj膮 z kamieni stos, kt贸ry mia艂 zabezpieczy膰 cia艂o poleg艂ego kompana przed atakiem dzikich zwierz膮t. Wszyscy milczeli i ci, kt贸rzy nie pracowali stali tak jak ona, sztywno i bez s艂owa. Nikt nie p艂aka艂, ani nie lamentowa艂 – to w ko艅cu nie pierwszy wojownik poleg艂y na stepach. Ale w tej cichej, ponurej rezygnacji by艂o co艣 znacznie gorszego ni偶 w zwyczajnej rozpaczy.
Kiedy stos zosta艂 ju偶 zbudowany, Zula chwyci艂a spory, p艂aski kamie艅 i u艂o偶y艂a go na szczycie. Przez chwil臋 sta艂a bez ruchu, z d艂oni膮 opart膮 o szorstk膮 powierzchni臋 od艂amka ska艂y, kt贸rym zwie艅czy艂a gr贸b Hudana. Jej ludzie przygl膮dali si臋 temu, stoj膮c wok贸艂 niej w lu藕nym okr臋gu. Niekt贸rzy nie doszli jeszcze do siebie po walce, kilku wspiera艂o si臋 na ramionach towarzyszy, wci膮偶 otumanieni dzia艂aniem trucizny. Dehre ledwo trzyma艂 si臋 na nogach, ale nie pozwoli艂 zatrzyma膰 si臋 w pos艂aniu. Tylko Raeve im nie towarzyszy艂, gdy偶 dalej nie odzyska艂 przytomno艣ci. Istnia艂o du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e ju偶 tego nie zrobi i wtedy b臋d膮 musieli usypa膰 kolejny stos.
Zula 艣ci膮gn臋艂a w ko艅cu d艂o艅 z p艂askiego kamienia na szczycie i pozostali odczytali to jako niemy znak i zacz臋li si臋 rozchodzi膰. Roz艣cielali na ziemi sk贸ry i futra, obdzielali si臋 wod膮, ci wyznaczeni do pe艂nienia pierwszej warty poprawiali bro艅 i rozgl膮dali si臋 za odpowiednimi punktami obserwacyjnymi. Nie musia艂a wydawa膰 rozkaz贸w, wszyscy dobrze znali swoje zadania. Po chwili do szumu wiatru do艂膮czy艂y przyt艂umione rozmowy i wszystko zacz臋艂o z wolna odzyskiwa膰 sw贸j rytm. Kobieta odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋, gdzie przygotowano miejsce na nocleg, po drodze odpi臋艂a pas z kr贸tkim mieczem i wsadzi艂a pod pach臋, aby po艂o偶y膰 go ko艂o siebie, gdy po艂o偶y si臋 spa膰. Czu艂a majacz膮cy za jej plecami cie艅 pogrzebowego stosu, ale nie pozwoli艂a sobie na okazanie s艂abo艣ci.
Hudan by艂 jednym z jej najlepszych ludzi, bliski przyjaciel jej ojca i jej pierwszy nauczyciel. To pod jego okiem pierwszy raz nasadzi艂a strza艂臋 na ci臋ciw臋, pierwszy raz zwa偶y艂a w swojej d艂oni ostrze miecza. A teraz on le偶a艂 tam, pod stosem kamieni, i chocia偶 na piersi czu艂a niezno艣ny ci臋偶ar, to jej ciemne oczy nawet nie zwilgotnia艂y.
Skin臋艂a g艂ow膮 na Rahida i czekaj膮c a偶 pot臋偶ny wojownik do niej podejdzie, zacz臋艂a owija膰 sk贸rzany pas wok贸艂 pochwy kr贸tkiego miecza.
M臋偶czyzna natychmiast pojawi艂 si臋 u jej boku, czarne jak w臋gle oczy spogl膮da艂y na ni膮 pytaj膮co z jego surowej twarzy. Nosi艂 teraz opatrunek na lewym ramieniu, a wok贸艂 jego pasa powsta艂o ciemne otarcie, kt贸re musia艂 zostawi膰 zaci艣ni臋ty arkan.
- Chc臋, 偶eby艣 mia艂 oko na tych nowych – oznajmi艂a. – Nie wydaje mi si臋, 偶eby wsp贸艂pracowali z tamtymi, ale mog膮 co艣 kombinowa膰. Macie ich nie spuszcza膰 z oczu. Ty trzymaj si臋 blisko tego w czerwonych w艂osach, w walce ty jeden tylko da艂by艣 mu rad臋 – stwierdzi艂a i Rahi’d skierowa艂 ciemne spojrzenie w kierunku wspomnianego wojownika, odruchowo opieraj膮c d艂onie na r臋koje艣ciach
zakhir贸w.
- Walczy jak demon – potwierdzi艂 powa偶nie i szybko znowu skierowa艂 wzrok na swoj膮 przyw贸dczyni臋.
- Zadran niech ma oko na 艂ucznika – kontynuowa艂a tamta.
- I tak ma – mrukn膮艂 barbarzy艅ca g艂臋bokim g艂osem i skrzy偶owa艂 ramiona na szerokiej piersi. – Zaraz mu dziur臋 w g艂owie wypali od takiego gapienia si臋 – burkn膮艂, marszcz膮c gro藕nie ciemne brwi, ale Zula tylko skin臋艂a na to g艂ow膮.
- I dobrze. Niech go pilnuje, wygl膮da na ich lidera. Na ch艂opca-kobiet臋 sama b臋d臋 uwa偶a膰, jest gro藕niejszy ni偶 wygl膮da. Znajd藕 jeszcze kogo艣 kto popilnuje tego ostatniego. To mato艂, ale walczy膰 te偶 potrafi. Dostali ju偶 ostrze偶enie, wi臋c je艣li co艣 b臋dzie nie w porz膮dku – zabi膰 – zako艅czy艂a sucho.
Rahi’d uderzy艂 si臋 pi臋艣ci膮 w pier艣 w ge艣cie potwierdzenia.
- Tak jest,
shirkani – odpar艂 s艂u偶bi艣cie, a Zula zmarszczy艂a si臋 na te s艂owa.
- Nie jestem wasz膮
shirkani. M贸j ojciec nim jest – przypomnia艂a. – Wci膮偶 偶yje.
- By膰 mo偶e – odpar艂 m臋偶czyzna powa偶nie. – Ale lada dzie艅 jego dusza odejdzie do przodk贸w, je艣li ju偶 tam nie jest.
- Wtedy w艂adz臋 przejmie m贸j brat – sarkn臋艂a gniewnie.
- Nie – zaprzeczy艂 powa偶nie. – Ty ju偶 jeste艣
shirkani, dla mnie i dla wielu innych. Jadreh musi si臋 z tym pogodzi膰. Po odej艣ciu twojego ojca to ty powinna艣 zaj膮膰 jego miejsce. Nie potrzebujemy si艂y, tylko rozumu. Ciebie potrzebujemy, teraz bardziej ni偶…
- Nie czas na to, Rahi’d – przerwa艂a mu w ko艅cu. – Mamy wroga z zewn膮trz, nie mo偶emy si臋 os艂abia膰 od 艣rodka. Je艣li oka偶emy s艂abo艣膰 przez lud藕mi Tuhan, nie przy艂膮cz膮 si臋 do nas. Dlatego na ten moment
shirkani jest m贸j ojciec, a jego nast臋pc膮 Jadreh.
- Jak sobie 偶yczysz – odpar艂 w ko艅cu Rahi’d, ale sk艂oni艂 si臋 z szacunkiem i ponownie uderzy艂 pi臋艣ci膮 w swoj膮 pier艣 na znak pos艂usze艅stwa.
*
Saris spod przymkni臋tych powiek obserwowa艂 krz膮tanin臋 w obozowisku barbarzy艅c贸w. Musia艂 przyzna膰, 偶e wszystko dobrze funkcjonowa艂o, ka偶dy zdawa艂 si臋 dok艂adnie zna膰 swoje miejsce. Sam d艂ugie lata s艂u偶y艂 w wojsku i wiedzia艂, 偶e dla dow贸dcy to wa偶ne – nie mo偶na przecie偶 pilnowa膰 ka偶dego kroku swoich ludzi. Po kr贸tkiej ceremonii pogrzebowej – o ile mo偶na to tak w og贸le nazwa膰 – wojownicy podzieli si臋. Cz臋艣膰 mi臋kko i niepostrze偶enie wsun臋艂a si臋 mi臋dzy ska艂y, wtapiaj膮c w cie艅, aby obserwowa膰 schronienie i m贸c wcze艣niej uprzedzi膰 o zbli偶aj膮cym si臋 niebezpiecze艅stwie. Pozostali rozk艂adali na twardej ziemi zwierz臋ce sk贸ry i futra, a potem uk艂adali si臋 na nich. Blisko siebie, czasem nawet nie odpinaj膮c broni, rannych trzymaj膮c jak najbli偶ej 艣rodka, aby m贸c broni膰 ich w razie czego. Dw贸ch smag艂ych m艂odzie艅c贸w pilnowa艂o koni – jeden zwin膮艂 si臋 pod wi臋kszym g艂azem nieopodal st艂oczonej grupki wierzchowc贸w, a drugi przycupn膮艂 nieopodal na skale, czujnie jak gotuj膮cy si臋 do ataku s臋p. Nie da艂o si臋 tak偶e nie zauwa偶y膰, 偶e barbarzy艅cy bardziej lub mniej dyskretnie zmniejszyli dystans do obcych – wyra藕nie chcieli ich pilnowa膰 i Saris nie dziwi艂 si臋 temu za bardzo.
Anuril i Shivu udawali, 偶e niczego nie widz膮. Dreikhennen by艂 pewien, 偶e obaj byli na tyle spostrzegawczy, 偶e na pewno to dostrzegli, ale nie zdradzili si臋 nawet mrugni臋ciem. Roz艂o偶yli si臋 niedaleko Zuli, pomi臋dzy jej lud藕mi, jakby na znak zaufania. By艂 jednak pewny, 偶e mimo pozornego spokoju, 偶aden z nich nie zmru偶y tej nocy oka i nie rozlu藕ni chwytu na ukrytych sztyletach.
Torquen zdawa艂 si臋 natomiast poch艂oni臋ty rozmow膮 z tym ca艂ym bardem. Jak zwykle, wygl膮da艂 jakby siedzia艂 w karczmie przy piwie, a nie znajdowa艂 si臋 otoczony oddzia艂em 艣miertelnie niebezpiecznych barbarzy艅c贸w, kt贸rzy wyra藕nie im nie ufali. Saris odetchn膮艂 zirytowany, ale zd膮偶y艂 si臋 ju偶 nauczy膰, 偶e najemnik taki ju偶 by艂 i je艣li co艣 jest w stanie wybi膰 mu z g艂owy t膮 idiotyczn膮 beztrosk臋, to niestety nie przemoc fizyczna, ani gro藕ba 艣mierci.
Dreikhennen po chwili zastanowienia wsta艂 ze swego miejsca na uboczu i roz艂o偶y艂 swoje pos艂anie. Tak jak prosi艂a Zula, blisko jej ludzi, ale wci膮偶 troch臋 z boku, aby w razie czego nie zosta艂 od razu otoczony. Odpi膮艂 pas z mieczem, ale od艂o偶y艂 bro艅 blisko siebie. Nast臋pnie spr贸bowa艂 znale藕膰 jak膮艣 w miar臋 wygodn膮 pozycj臋, co w pe艂nym ubraniu nie by艂o takie 艂atwe.
Zmru偶y艂 lekko oczy widz膮c, 偶e tu偶 obok niego rozk艂ada si臋 jeden z barbarzy艅c贸w – ten pot臋偶ny, o barkach szerokich jak szafa, o surowej twarzy i w艂osach splecionych w warkocz przez 艣rodek g艂owy. Ten, kt贸ry uderzy艂 Torquena.
Zgrzytn膮艂 lekko z臋bami na to wspomnienie. Nie, 偶eby tamten kretyn sobie nie zas艂u偶y艂. Musia艂 si臋 nauczy膰, 偶e czasem naprawd臋 nale偶y zamkn膮膰 g臋b臋, ale nie zmienia艂o to faktu, 偶e Saris mia艂 wielk膮 ochot臋 trzasn膮膰 tego wielkiego prymitywa w mord臋. Ot tak, dla sprawiedliwo艣ci.
Nie zrobi艂 tego jednak tylko wsun膮艂 si臋 pod w艂asne okrycie, przymykaj膮c oczy. Stara艂 si臋 uspokoi膰 oddech wiedz膮c, 偶e pewnie i tak nie za艣nie tej nocy.
Zignorowa艂 szelest, gdy pot臋偶ny barbarzy艅ca u艂o偶y艂 si臋 tu偶 obok niego. Zacz膮艂 si臋 w ko艅cu rozlu藕nia膰, okaza艂o si臋, 偶e emocjonuj膮cy dzie艅 wyczerpa艂 go znacznie bardziej ni偶 si臋 spodziewa艂, gdy偶 zacz膮艂 z wolna odp艂ywa膰 w sen. Otuli艂a go przyjemna ciemno艣膰, ale mimo tego, ostatkiem 艣wiadomo艣ci zanotowa艂 jeszcze ruch nad sob膮. Drgn膮艂 przestraszony, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Nim zd膮偶y艂 cokolwiek zrobi膰, co艣 ci臋偶kiego wyl膮dowa艂o na nim, a偶 st臋kn膮艂.
Co bardziej zaskakuj膮ce, to co艣 r贸wnie偶 st臋kn臋艂o, i to bardzo znajomo.
- Torquen?! – sykn膮艂 Saris staraj膮c si臋 zepchn膮膰 z siebie m臋偶czyzn臋. – Co ty wyprawiasz?!
- Jak to co, k艂ad臋 si臋 spa膰 – odpar艂 tamten niezra偶ony i po kr贸tkiej szarpaninie, uda艂o mu si臋 zsun膮膰 z Dreikhennena i opa艣膰 tu偶 obok niego, wciskaj膮c si臋 w ciasn膮 przestrze艅 mi臋dzy nim, a tym wielkim barbarzy艅com obok.
- I musisz koniecznie tutaj? – odwarkn膮艂 Harlandczyk, staraj膮c si臋 troch臋 odsun膮膰. Nie by艂o to 艂atwe, bo teraz zosta艂o mu naprawd臋 niewiele miejsca.
- Przyzwyczai艂em si臋 spa膰 obok ciebie – powiedzia艂 najemnik, bez skr臋powania nakrywaj膮c si臋 swoj膮 w艂asn膮 derk膮 i moszcz膮c si臋 wygodnie. Zdawa艂o si臋, 偶e zupe艂nie nie przeszkadza mu obecno艣膰 ogromnego wojownika tu偶 za plecami, ani gniewnie zmarszczona twarz Sarisa przed jego w艂asnym nosem. Torquen u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, dostrzegaj膮c jak zielone oczy m臋偶czyzny b艂yszcz膮 gro藕nie w ciemno艣ci. – Twoje chrapanie mnie usypia – doda艂 tonem wyja艣nienia.
- Ja nie chrapi臋!
- Niech b臋dzie. G艂o艣no oddychasz.
Dreikhennen ju偶 otwiera艂 usta, 偶eby odpowiedzie膰, ale powstrzyma艂 si臋 w ostatnim momencie. Wiedzia艂, 偶e je艣li da si臋 wci膮gn膮膰 w dyskusj臋, ta mo偶e trwa膰 kolejnych kilka godzin. Par臋 razy zdarzy艂o im si臋, 偶e rozpoczynaj膮c k艂贸tni臋 od jakiej艣 drobnostki, kontynuowali j膮 potem niemal do rana.
- Jak sobie chcesz – burkn膮艂 wi臋c tylko i odwr贸ci艂 si臋 do m臋偶czyzny plecami. – To 艣pij.
I przez chwil臋 faktycznie panowa艂a b艂oga cisza, Saris jednak nie mia艂 okazji napawa膰 si臋 ni膮 zbyt d艂ugo.
- Martwi艂e艣 si臋 dzisiaj o mnie, co? – us艂ysza艂 nad uchem i a偶 warkn膮艂, obracaj膮c g艂ow臋 przez rami臋 偶eby obrzuci膰 towarzysza morderczym spojrzeniem. W mroku nie dostrzeg艂 wiele poza b艂yskiem bia艂ych z臋b贸w i z艂otych t臋cz贸wek.
- Musia艂e艣 chyba naprawd臋 mocno oberwa膰 – sykn膮艂 przez z臋by – bo to najg艂upszy pomys艂, jaki mia艂e艣 od dawna. Dlaczego niby mia艂bym si臋 o ciebie martwi膰?
- Bo mnie lubisz?
- Czy je艣li wybij臋 ci wszystkie z臋by i wetkn臋 do gard艂a, to b臋dzie wystarczaj膮cy dow贸d, 偶e jednak nie?
Torquen fukn膮艂 pod nosem i przez chwil臋 wierci艂 si臋 tylko w miejscu. Saris zastanawia艂 si臋, czy potraktowa艂 t膮 gro藕b臋 powa偶nie – troch臋 w to w膮tpi艂, bo wysuwa艂 podobne 艣rednio trzy razy na dzie艅.
- Ale troch臋 si臋 martwi艂e艣 – burkn膮艂 po chwili najemnik, lekko ura偶onym tonem. – Przyznaj.
- Ani mi si臋 艣ni, id藕 spa膰.
- Dlaczego nie mo偶esz tego po prostu powiedzie膰?
- A dlaczego tak ci cholernie na tym zale偶y?! – nie wytrzyma艂 w ko艅cu Saris, a偶 unosz膮c si臋 lekko z pos艂ania.
- Bo… um, ja… – zaj膮kn膮艂 si臋 m臋偶czyzna i zamruga艂 szybko, zaskoczony. – W sumie to nie wiem – przyzna艂. – Po prostu m贸g艂by艣 raz nie by膰 takim upartym bydlakiem i…
- Czy je艣li powiem, 偶e si臋 martwi艂em, to zamkniesz jadaczk臋 i dasz mi spa膰? – sykn膮艂 i Torquen potwierdzi艂. – W porz膮dku! Martwi艂em si臋! Zadowolony? To 艣pij! – warkn膮艂 i zn贸w gwa艂townie obr贸ci艂 si臋 plecami do towarzysza.
- Jeszcze tylko jedno…
Saris s艂ysz膮c to, a偶 zawarcza艂 zwierz臋co w zwini臋ty koc s艂u偶膮cy mu za poduszk臋.
- Powiedzia艂e艣 szczerze, czy 偶ebym si臋 odczepi艂?
Dreikhennen le偶a艂 przez chwil臋 niemal bez ruchu, po czym odetchn膮艂 ci臋偶ko.
- Szczerze – burkn膮艂 w ko艅cu ma艂o zrozumiale, z twarz膮 wci膮偶 wtulon膮 w materia艂, dopiero potem zmieniaj膮c pozycj臋. – Ale je艣li powiesz teraz jeszcze cho膰 jedno s艂owo, to naprawd臋 zrobi臋 ci krzywd臋 i to nie jest pusta gro藕ba – doda艂 upewniaj膮c si臋, 偶e w jego g艂osie pobrzmiewa stalowa nuta sugeruj膮ca, 偶e w tym przypadku faktycznie nale偶y go bra膰 powa偶nie.
- W porz膮dku. Dobran…
- Powiedzia艂em
jedno s艂owo!
- Ale ja tylko…
- Milcz!
*
Anuril leniwie ko艂ysa艂 si臋 w siodle, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad senno艣ci膮. Tej nocy prawie nie zmru偶y艂 oka – nie tylko dlatego, 偶e le偶a艂 otoczony uzbrojonymi i niekoniecznie przyja藕nie nastawionymi lud藕mi, ale te偶 z powodu zimna. Wsch贸d mia艂 pod tym wzgl臋dem bardzo irytuj膮cy klimat – nawet kiedy dni by艂y ciep艂e, w nocy i nad ranem prawie zawsze panowa艂 przejmuj膮cy ch艂贸d. Spanie pod go艂ym niebem zdecydowanie mu nie odpowiada艂o, nie mia艂 jednak wiele do gadania.
Teraz dalej czu艂 nieprzyjemne zimno, poszarpany, skalisty krajobraz dopiero wynurza艂 si臋 leniwie w bladym 艣wietle 艣witu, a oni ju偶 byli w drodze. Szare niebo, pasma sinej mg艂y zalegaj膮cej nisko przy ziemi oraz zgaszone, bure kolory wok贸艂 sprawia艂y, 偶e otoczenie zdawa艂o si臋 jeszcze bardziej md艂e. Ko艅skie kopyta co jaki艣 czas chrz臋艣ci艂y na szarym 偶wirze, w oddali kilka razy rozleg艂 si臋 krzyk jakiego艣 dzikiego ptaka, ale poza tym panowa艂a zupe艂na cisza. Wszyscy zdawali si臋 jeszcze nie do ko艅ca rozbudzeni i jechali w milczeniu, t臋po wpatruj膮c si臋 w grzywy swoich wierzchowc贸w albo w monotonny, senny krajobraz.
Jad膮cy kawa艂ek przed Anurilem Torquen ziewn膮艂 rozdzieraj膮co i trzymaj膮c lejce jedn膮 r臋k膮, drug膮 wyci膮gn膮艂 w g贸r臋, aby si臋 przeci膮gn膮膰. Potem nachyli艂 si臋 w stron臋 jad膮cego u jego boku Sarisa i szepn膮艂 co艣 do niego, na co ten trzepn膮艂 go lekko w potylic臋, chyba zbyt zm臋czony aby inaczej okaza膰 irytacj臋. Widocznie te偶 nie spa艂 dobrze tej nocy, bo zwykle niewiele trzeba mu by艂o aby przybra膰 swoj膮 zwyk艂膮, naje偶on膮 postaw臋 upodabniaj膮c膮 go do rozw艣cieczonego wilka.
Shivu z kolei sprawia艂 wra偶enie, 偶e usn膮艂 w siodle. Siedzia艂 ca艂y owini臋ty w te swoje czarne szmaty, z twarz膮 opuszczon膮 i skryt膮 w cieniu kaptura. Elf domy艣la艂 si臋 jednak, 偶e nie jest to tak naprawd臋 ca艂kowicie rozlu藕niona postawa. Zna艂 szczeg贸lne u艂o偶eni d艂oni ch艂opaka i wiedzia艂, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e si臋 w nich znale藕膰 niewidoczna do tej pory bro艅. Skrytob贸jca mia艂 czuwanie we krwi i Anuril czu艂 dziwny dreszcz przypominaj膮c sobie, 偶e ten niepozorny, 艣liczny ch艂opak potrafi by膰 艣miertelnie niebezpieczny. Wygl膮da艂o na to, 偶e Zula tak偶e nie da艂a si臋 zmyli膰 niewinnym ocz臋tom w kolorze chabr贸w, gdy偶 jecha艂a blisko, co jaki艣 czas rzucaj膮c mu nieufne spojrzenie.
Elf tak偶e czu艂 na sobie czyj艣 wzrok, ale nie tak wrogi, raczej zaciekawiony.
Zadran zupe艂nie nie kry艂 si臋 ze swoim zainteresowaniem osob膮 艂ucznika, jecha艂 tu偶 obok i co chwil臋 spogl膮da艂 na niego zupe艂nie otwarcie. W tej sytuacji Anuril tak偶e pozwoli艂 sobie na otaksowanie wzrokiem barbarzy艅cy. Mia艂 teraz na sobie kubrak ze zszytych grubymi ni膰mi p艂at贸w sk贸r, ale mimo ch艂odu go nie zapina艂 i spod ubrania wci膮偶 wystawa艂 jego opalony tors. Mia艂 naprawd臋 艂adnie wyrze藕bione mi臋艣nie, spr臋偶yste, napinaj膮ce si臋 pod ciemn膮 sk贸r膮 do wt贸ru p艂ynnych ruch贸w konia. Widoczny by艂 tak偶e fragment runicznego tatua偶u.
Anurilowi podoba艂a si臋 tak偶e twarz m臋偶czyzny – o zdecydowanych, m臋skich rysach. Podoba艂y mu si臋 jego wyrazi艣cie wykrojone usta i pod艂u偶ne, do艣膰 w膮skie oczy, ciemnobr膮zowe i okolone rz臋sami g臋stymi i czarnymi jak smo艂a. Oczy niemal nie odrywaj膮ce od niego spojrzenia, w kt贸rych czai艂o si臋 co艣 wr臋cz na kszta艂t… fascynacji.
By艂 przyzwyczajony, 偶e si臋 na niego gapiono, ale nikt nie patrzy艂 na niego w ten spos贸b od… dawna. I musia艂 si臋 przed sob膮 przyzna膰, 偶e mia艂o to w sobie co艣 przyjemnego.
Kiedy ich wzrok si臋 spotka艂, Zadran u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, ukazuj膮c rz膮d bia艂ych z臋b贸w, mocno kontrastuj膮cych z ciemn膮 sk贸r膮. Anuril odpowiedzia艂 na to oszcz臋dnym uniesieniem k膮cik贸w ust i mia艂 ju偶 powr贸ci膰 do kontemplacji burego krajobrazu, kiedy zza jego plec贸w rozleg艂o si臋 radosne:
- Hola, hola, panie elfie!
Luxuris zacisn膮艂 lekko usta, ale zmusi艂 si臋 do rzucenia pogardliwego spojrzenia przez rami臋. Loren Ravick pop臋dza艂 swoj膮 jab艂kowit膮 klaczk臋, staraj膮c si臋 dogoni膰 艂ucznika. Idiotyczny, zielony kapelusz podskakiwa艂 przy tym niebezpiecznie na jego g艂owie, a czerwone pi贸ro powiewa艂o niczym wojenny proporzec.
- Uch, ale偶 paskudny poranek – zagai艂 bard, zr贸wnawszy si臋 ju偶 z Anurilem i posy艂aj膮c mu szeroki u艣miech. Nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi, wi臋c po chwili podj膮艂 kolejn膮 pr贸b臋 nawi膮zania kontaktu. – Wygl膮da na to, 偶e wzbudzasz du偶e zainteresowanie w艣r贸d tutejszych. Przyznam si臋, 偶e sam nigdy nie spotka艂em srebrnego elfa, chocia偶 wiele o was s艂ysza艂em. Wasze pie艣ni s膮 najpi臋kniejsze na 艣wiecie, wiele bym da艂, aby us艂ysze膰 jak膮艣 w oryginale… M贸g艂by艣 zdradzi膰, z kt贸rego ze trzech wielkich miast pochodzisz? Bo chyba, musia艂e艣 si臋 wychowa膰 w kt贸rym艣 z nich? – Lorenowi g臋ba si臋 nie zamyka艂a i zdawa艂 si臋 by膰 ca艂kowicie niezra偶ony brakiem odzewu ze strony rozm贸wcy. – Alduir, osnute melancholijn膮 szaro艣ci膮, niczym p艂aszczem z porannych mgie艂? Silthair, kt贸rego biel razi w oczy, a pi臋kno kuje w serce…? A mo偶e najwi臋ksze, Illithis, miasto utkane ze 艣wiat艂a ksi臋偶yca i gwiazd, gdzie podobno p艂yn膮 rzeki 偶ywego srebra…?
- Zadajesz mi pytanie, czy uk艂adasz ballad臋? – przerwa艂 w ko艅cu Luxuris ch艂odnym tonem.
- Zadaj臋 pytanie, oczywi艣cie! Wybacz przyjacielu, lecz poezja wyp艂ywa z mych ust zupe艂nie niezale偶nie! – zastrzeg艂 Loren powa偶nym, wznios艂ym tonem, na co Anuril przewr贸ci艂 tylko oczami.
- Nie wychowa艂em si臋 w 偶adnym z nich. Chocia偶 odwiedzi艂em Silthair.
- Och – bard zamruga艂, jakby lekko zawiedziony. – Sk膮d w takim razie…
- Puszcza Dahn Varelis, na wsch贸d st膮d – przerwa艂, nie czekaj膮c a偶 m臋偶czyzna zn贸w zd膮偶y uderzy膰 w bardziej podnios艂y i metaforyczny ton.
- Siedlisko le艣nych elf贸w, czy偶 nie? Jak zatem…
- Jestem miesza艅cem.
- Hm… – Loren zamy艣li艂 si臋 na chwil臋, mru偶膮c orzechowe oczy i wpatruj膮c si臋 w us艂an膮 kamieni i k臋pami burej zieleni, zasnut膮 mg艂膮 okolic臋. – Niecz臋sto m贸wi si臋 o le艣nych elfach – zauwa偶y艂 ostro偶nie. – W ka偶dym razie niezbyt… niezbyt mi艂e rzeczy. Powiadaj膮, 偶e ka偶dy kto podejdzie do granicy z lasem, niewa偶ne czy starzec, czy dziecko, zostaje przeszyty strza艂膮 przez serce. To prawda?
Anuril poruszy艂 si臋 w siodle niespokojnie. Bardzo nie lubi艂 porusza膰 tematu swojej ojczyzny.
- Nie – mrukn膮艂, dopiero gdy us艂ysza艂 co艣 na wz贸r lekkiego westchnienia ulgi od strony rozm贸wcy, przeni贸s艂 na niego powa偶ne spojrzenie. – Zawsze celujemy w oko. Grot g艂adko przechodzi do m贸zgu i zabija na miejscu, niezale偶nie od tego, czy kto艣 nosi pancerz, lub kolczug臋.
- C贸偶, to w艂a艣ciwie logiczne – przyzna艂 m臋偶czyzna po chwili konsternacji. – Cho膰 mniej poetyckie. Jak wygl膮da ten las?
- Jak las – warkn膮艂 Anuril zirytowany t膮 dociekliwo艣ci膮. – Nasze drzewa s膮 wi臋ksze i starsze, bardziej majestatyczne, bo ich nie wycinamy. Mamy tam wi臋cej zwierz膮t i pi臋knych stworze艅, kt贸rych wy nie znacie, bo nie zabijamy ich dla rozrywki. A nasze polany pokryte s膮 kwiatami o kolorach, kszta艂tach i zapachach, o jakim wam si臋 nie 艣ni艂o, bo nie depczemy ich jak stado wo艂贸w. Ca艂a filozofia naszych pi臋knych, magicznych krain. Po prostu szanujemy natur臋 i jej bronimy. A skoro tak bardzo ciekawi ci臋 nasza kultura, to mog臋 ci opowiedzie膰 kilka s艂贸w o Silthair, cudownym, Bia艂ym Mie艣cie. To burdel. Pi臋kny, to prawda. Tam ka偶da kolumna w waszych zamkach uchodzi艂aby za rze藕b臋 b臋d膮c膮 dzie艂em mistrza, ale bogactwo to jedyna r贸偶nica. To burdel, taki sam jak i u was, i pe艂en jest kurew. Napisz o tym ballad臋, je艣li masz ochot臋.
Loren zamilk艂, zaskoczony tym nag艂ym atakiem gniewu u elfa, kt贸ry zdawa艂 mu si臋 tak idealnie opanowany.
- Wybacz – powiedzia艂 w ko艅cu szczerze. – Jak m贸wi艂em, od jakiego艣 czasu jedyn膮 osob膮, z kt贸r膮 czasem mog艂em zamieni膰 kilka s艂贸w by艂a Zula. Dlatego teraz ci臋偶ko jest mi pohamowa膰 zar贸wno j臋zyk, jak i ciekawo艣膰. Mam nadziej臋, 偶e wybaczysz to grubia艅skie dr膮偶enie twojej przesz艂o艣ci. Nie powinienem naciska膰 na rozmow臋, skoro od pocz膮tku dawa艂e艣 jasny znak o swej niech臋ci ku temu. Pozw贸l jeszcze raz wyrazi膰 mi 偶al, za spowodowanie tak z艂ego wra偶enia, i nie b臋d臋 ci臋 ju偶 niepokoi艂 – obieca艂, pochylaj膮c si臋 jeszcze w siodle i 艣ci膮gaj膮c kapelusz w czym艣 na wz贸r dworskiego uk艂onu. Mia艂 troch臋 arystokratyczny j臋zyk i maniery, ale nie w ten obmierz艂y, irytuj膮cy spos贸b jaki cechowa艂 ojca Anurila i jemu podobnych. Bard mia艂 w sobie co艣 szczerego, mo偶e troch臋 egzaltowanego, ale w gruncie rzeczy nawet wzbudzaj膮cego sympati臋. By艂o po prostu co艣 przekonywuj膮cego w jego przystojnej twarzy na kt贸rej malowa艂o si臋 teraz wielkie przej臋cie i, by膰 mo偶e przez to, 艂ucznik poczu艂 jak z艂o艣膰 szybko go opuszcza.
- Sk膮d w艂a艣ciwie pochodzisz? – zapyta艂 do艣膰 oboj臋tnie, stwierdzaj膮c jednak, 偶e rozmowa to nie taki z艂y pomys艂 na zabicie czasu podczas monotonnej w臋dr贸wki.
- Z Lothrii – odpar艂 natychmiast, u艣miechaj膮c si臋 szeroko i wciskaj膮c kapelusz z powrotem na g艂ow臋. – A konkretnie, urodzi艂em si臋 w samej stolicy, Yphris, Sercu Wszechziemi. Jednak jeszcze jako dziecko, wywia艂o mnie w d艂ug膮 tras臋 i wi臋kszo艣膰 swego 偶ycia sp臋dzi艂em na zachodzie, w Rivennerth. W艣r贸d zielonych p贸l i 艂agodnych wzg贸rz, w dolinach, gdzie uton膮膰 mo偶na by艂o w kwiatach, a najczystsza woda z wartkich rzek ch艂odzi艂a spracowane d艂onie i nios艂a ulg臋 sp臋kanym ustom… – m臋偶czyzna wzni贸s艂 oczy ku niebu, zn贸w uderzaj膮c we wznios艂y ton, tym razem jednak Anurilowi to nie przeszkadza艂o. Nawet przyjemnie s艂ucha艂o si臋, jak kto艣 w taki podnios艂y spos贸b opisuje odleg艂膮 krain臋, kt贸rej nie dane mu by艂o zobaczy膰. – My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie to pi臋kno natury i prostota ci臋偶kiej pracy, wla艂y w me dzieci臋ce jeszcze serce t臋 wra偶liwo艣膰. Potem, los przegna艂 mnie do miast – smuk艂ych i jasnych, pe艂nych cud贸w techniki i stworzonych ludzk膮 r臋k膮 dzie艂 sztuki, nie podrz臋dnych wcale wzgl臋dem dzie艂 natury. I to w艂a艣nie ukszta艂towa艂o mnie ostatecznie – wiedzia艂em wtedy ju偶, 偶e chc臋 tworzy膰. Zacz膮艂em podr贸偶owa膰, czekaj膮c a偶 kto艣 doceni m贸j talent i szybko si臋 to uda艂o. Potem moje 偶ycie uleg艂o ca艂kowitej zmianie, zacz膮艂em bawi膰 na dworach, w艣r贸d szlachty i rycerzy, a偶 wreszcie i w艣r贸d samych kr贸l贸w. Mia艂em jednak wra偶enie, 偶e zamkowe mury och艂odzi艂y me serce. 呕e obraz jasnych cia艂 m艂odych niewiast wy艂aniaj膮cych si臋 z rzek niczym nimfy, szczery i pi臋kny, zast膮pi艂o sztuczne uwielbienie dla ciasnych gorset贸w i przypudrowanych twarzy. 呕e s艂owa cho膰 idealnie dobrane w strofy i podszyte rzewn膮 melodi膮 s膮 puste. 呕e nie potrafi臋 opisywa膰 prawdziwego pi臋kna, bo go ju偶 nie pami臋tam. I dlatego postanowi艂em wyruszy膰 w podr贸偶. W poszukiwaniu prawdy, natchnienia i mej utraconej, dzieci臋cej wra偶liwo艣ci na…
- Natchnienia? – zakpi艂 Anuril, unosz膮c lekko swe ciemne brwi. – Dzieci臋cej wra偶liwo艣ci? Na Ziemiach Niczyich, samotny i do tego ubrany jak 偶ywa tarcza na pociski?
- To… nie by艂a cz臋艣膰 planu – odchrz膮kn膮艂 Loren, wyra藕nie zmieszany. – W艂a艣ciwie moja „wielka podr贸偶” mia艂a polega膰 na je偶d偶eniu od dworu do dworu, okazyjnym zapuszczeniem si臋 w jaki艣 co bardziej romantyczny zagajnik i brataniem si臋 czasem z biedniejszym ludem, aby przypomnie膰 sobie o trudzie pracy w ziemi, a przy okazji… hm, od艣wie偶y膰 wspomnienia na temat naturalnego pi臋kna prostych niewiast. Musia艂em jednak rozjuszy膰 los, marnuj膮c w ten spos贸b m贸j geniusz, gdy偶 wysnu艂 wobec mnie zgo艂a inne plany. Gdy podr贸偶owa艂em samotnie po Wielkich R贸wninach zosta艂em napadni臋ty i porwany dla okupu. Uda艂o mi si臋 zbiec, lecz podczas czasu sp臋dzonego w niewoli, ca艂kowicie straci艂em orientacj臋… a 偶e nigdy nie nadawa艂em si臋 do podr贸偶owanie inaczej, jak utartym traktem, to szybko zb艂膮dzi艂em. Nie 偶a艂uj臋 jednak, ani troch臋! Dzi臋ki temu, dane by艂o mi zobaczy膰 wi臋cej, ni偶 sobie wyobra偶a艂em i wi臋cej, och, o ile偶 wi臋cej zrozumie膰!
- To w艂a艣ciwie… czego takiego si臋 dowiedzia艂e艣? – zagai艂 elf stwierdzaj膮c, 偶e r贸wnie dobrze mo偶e wykorzysta膰 barda aby uzyska膰 troch臋 wi臋cej informacji, co lepiej pozwoli mu oceni膰 sytuacj臋, w jakiej si臋 znale藕li.
- Ach, nie wiem nawet gdzie zacz膮膰! – 偶achn膮艂 si臋 m臋偶czyzna. – Dowiedzia艂em si臋 o wielkiej odwadze, drzemi膮cej w tych dzikich sercach. O nadspodziewanej wra偶liwo艣ci na pi臋kno sztuki, jak i twardo艣ci charakteru, kt贸rej…
- Pyta艂em o konkrety – przerwa艂 Anuril spokojnie, a Loren skin膮艂 g艂ow膮 i w zamy艣leniu podrapa艂 si臋 po kr贸tkiej szczecinie na brodzie.
- C贸偶, wiem, 偶e nasi towarzysze wywodz膮 si臋 z plemienia Naz’ahri. To jedno z czterech najwi臋kszych plemion na Ziemiach Niczyich. Chocia偶 jest ich tu kilkadziesi膮t, to najbardziej znacz膮ce to ludzie Ukkiri – daleko na wschodzie, 偶yj膮cy u podn贸偶a G贸r Sedyjskich, Dar-Uru, kt贸rzy sw膮 nazw臋 zawdzi臋czaj膮 艂a艅cuchowi g贸rskiemu, os艂aniaj膮cemu ich od po艂udnia. Ci podobno najbardziej si臋 izoluj膮, maj膮 swoj膮 osad臋 nad morzem i nie dopuszczaj膮 obcych, nawet tych z innych plemion. No i ludzie Tuhan, 偶yj膮cy nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie. Z nimi w艂a艣nie Zula chce zawrze膰 przymierze, wsp贸lnie skoncentrowa膰 wok贸艂 siebie jak najwi臋cej mniejszych plemion i razem pozby膰 si臋 艂owc贸w niewolnik贸w z ich ziem, a tak偶e odbi膰 swoich ludzi.
- M贸wi艂a co艣 na temat plan贸w?
- Nie pyta艂em dok艂adnie – przyzna艂 Loren. – Ale wiem, 偶e najemnicy maj膮 co艣 na wz贸r punktu dowodzenia, du偶y ob贸z, dobrze obwarowany. Mniejsze, szybkie oddzia艂y napadaj膮 zwykle na niewielkie grupy barbarzy艅c贸w, chwytaj膮 ich, a potem dostarczaj膮 tam, gdzie podobno trzyma si臋 ich w klatkach jak zwierz臋ta. Gdy zbierze si臋 ich wystarczaj膮co du偶o, 艂aduj膮 ich na wozy i cz臋艣膰 zbrojnych eskortuje tak膮 karawan臋 gdzie艣 na zach贸d. Z tego co m贸wi艂 jeden z je艅c贸w wynika艂o, 偶e dalej 艂aduj膮 ich na statek i rzek膮 dostaj膮 si臋 na pe艂ne morze. Tyle si臋 dowiedzia艂em. My艣l臋, 偶e Zula chce zebra膰 ludzi i napa艣膰 na g艂贸wn膮 siedzib臋 zbrojnych. Dlaczego jeste艣 tego taki ciekawy?
- Zwyczajnie, ciekawska ze mnie osoba – elf wzruszy艂 ramionami.
- Spokojnie, nie wydam was – zapewni艂 bard szybko. – To znaczy, mam nadziej臋, 偶e nic przeciwko nim nie kombinujecie, bo jak m贸wi艂em, to dobrzy ludzie, ale…
- Spokojnie, nie mamy wobec nich z艂ych zamiar贸w. I wola艂bym, 偶eby艣 nie wysuwa艂 takich przypuszcze艅 – doda艂 cicho.
- Spokojnie – Loren wyszczerzy艂 si臋 szeroko. – Poza Zul膮 nikt i tak nie rozumie o czym m贸wimy. Trzeba jeszcze uwa偶a膰 przy Rahidzie… to, o ten najwi臋kszy, kt贸ry jedzie blisko twoich dw贸ch kompan贸w. Niby te偶 nie zna Wsp贸lnego, ale bardzo szybko 艂apie i w zasadzie ci臋偶ko powiedzie膰, ile rozumie. Ale reszta… – na dow贸d odwr贸ci艂 si臋 w kierunku Zadrana i bardzo wyra藕nie powiedzia艂 w jego stron臋: – Przyjacielu, ze skruch膮 przyznaj臋, 偶e dzi艣 rano naszcza艂em do twego buk艂aka.
M臋偶czyzna zmarszczy艂 tylko brwi i zignorowa艂 wypowied藕, a bard spojrza艂 znacz膮co na Anurila.
- Rozumiem – przyzna艂 tamten. – Mimo wszystko mam nadziej臋, 偶e nie zrobi艂e艣 tego naprawd臋 – doda艂 po chwili, krzywi膮c si臋 lekko.
Loren a偶 si臋 zapowietrzy艂, nim jednak zd膮偶y艂 zaprzeczy膰, mi臋dzy nich wjecha艂 Torquen, porywaj膮c po drodze idiotyczny kapelusz barda i samemu zak艂adaj膮c go sobie na g艂ow臋. Anuril przewr贸ci艂 oczami widz膮c jego szeroki u艣miech, darowa艂 sobie jednak komentowanie tego dziecinnego gestu.
- A wi臋c, panie poeto – zacz膮艂 najemnik ignoruj膮c oburzone sykni臋cie m臋偶czyzny, staraj膮cego si臋 si臋gn膮膰 z siod艂a po swoj膮 w艂asno艣膰 – mo偶na wiedzie膰 co taka s艂awa robi w tak niego艣cinnym miejscu? – zagai艂, przytrzymuj膮c kapelusz jedn膮 r臋k膮 i odchylaj膮c si臋 troch臋 w bok, aby Loren nie zdo艂a艂 mu go odebra膰. Ten zrezygnowa艂 w ko艅cu i poprawi艂 tylko swe br膮zowe loki, po czym odchrz膮kn膮艂, aby rozpocz膮膰 swoj膮 opowie艣膰. Anuril tr膮ci艂 wierzchowca pi臋tami nie maj膮c zamiaru drugi raz z rz臋du s艂ucha膰 tej samej gadaniny. Nie zdziwi艂 si臋 zanadto, gdy Zadran pop臋dzi艂 swego w艂asnego konia i natychmiast zr贸wna艂 si臋 z nim, jad膮c tak blisko, 偶e niemal stykali si臋 udami. Od razu te偶 pos艂a艂 w kierunku elfa pow艂贸czyste, zaintrygowane spojrzenie i znowu u艣miechn膮艂 si臋 lekko, kiedy jego ciemny wzrok napotka艂 niebieskie oczy 艂ucznika.
Anuril poczu艂, 偶e mimo porannego ch艂odu robi mu si臋 przyjemnie ciep艂o.