Rozdzia艂 34
Cahan
Emocje s膮 twoim wrogiem. Je艣li si臋 im poddasz, przegrasz wszystko. Pami臋taj, 偶e masz nad nim kontrol臋. Ty decydujesz o sobie, nie twoje cia艂o, nie twoje uczucia. Emocje ci臋 nie okre艣laj膮, nie wyznaczaj膮 twojej drogi. Emocje ci臋 zdradz膮, zdadz膮 ci臋 na 艂ask臋 innych ludzi. Nie chcesz tego. Nie mo偶esz sobie na to pozwoli膰. Chcesz 偶y膰, magu. Zapomnij wi臋c o wszystkim, co czyni ci臋 cz艂owiekiem. Zacznij kontrolowa膰 w艂asne my艣li, by m贸c to samo uczyni膰 z my艣lami innych. S艂abszych.
Ludzie ci臋 krzywdz膮. Widzisz tylko ich strach i odraz臋. Tak. Czujesz to, gdy tylko ci臋 widz膮, s艂ysz膮 o twojej magii. Nienawidz膮 ci臋, cho膰 ci臋 nie znaj膮. Nie chc膮 ciebie pozna膰. Nie widz膮 w tobie cz艂owieka. Nie jeste艣 cz艂owiekiem. Musisz by膰 maszyn膮 bez uczu膰, 偶eby przetrwa膰. Chcesz 偶y膰, prawda? To przecie偶 takie ludzkie pragnienie. Nie, nie. Ty nie jeste艣 cz艂owiekiem. Nic nie odczuwasz. Powtarzaj to. Za ka偶dym razem, kiedy mocniej zabije ci serce, kiedy przyjd膮 ci do g艂owy dziwne my艣li. Powtarzaj to. Nie chcesz umrze膰. Musisz wyrzec si臋 swoich uczu膰. To one ci臋 zabijaj膮, rz膮dz膮 twoj膮 moc膮, sprawiaj膮, 偶e inni odchodz膮.
Nikt z tob膮 nie zostanie. Zawsze b臋dziesz sam, magu. Musisz si臋 z tym pogodzi膰. Opiekun to bzdura. Zastan贸w si臋 magu, kto zechce z tob膮 zosta膰, widzie膰 twoj膮 magi臋. Dzie艅 w dzie艅 to samo. Na Stw贸rc臋, twoi rodzice ci臋 nie chcieli! Nie oczekuj tego od obcego cz艂owieka. Ca艂e szcz臋艣cie dla ciebie, 偶e magia pr臋dzej czy p贸藕niej musi zniszczy膰 twoj膮 bezcenn膮 kontrol臋, pozostawiaj膮c tylko ogie艅. Koniec b臋dzie twoim wybawieniem, zapami臋taj moje s艂owa.
Zapowiada艂 si臋 naprawd臋 pi臋kny i s艂oneczny dzie艅. Postanowi艂em wsta膰 jeszcze przed wschodem, 偶eby mie膰 czas na spakowanie si臋. Zawsze wszystko robi艂em na ostatni膮 chwil臋. Leith wpad艂 p贸藕nym wieczorem, by obwie艣ci膰 mi, 偶e kapitan Ashghan wreszcie postanowi艂, 偶e wszystko, co mia艂 do zrobienia jest ju偶 zrobione. Znakomicie. Wreszcie dowiem si臋, co tak naprawd臋 spotka艂o Leitha. Pr臋dzej czy p贸藕niej jego przesz艂o艣膰 dogoni go. Mo偶e on sobie zdaje z tego spraw臋, kto wie, ale na pewno odk艂ada te my艣li. Dusi je w sobie, uwa偶a, 偶e to jest zbyt dalekie i go nie dotknie. Myli si臋. B臋d臋 cierpliwie czeka艂. Cierpliwo艣膰 to moja najlepsza cecha. Od pewnego czasu uwa偶a艂em, 偶e najlepsz膮 rzecz膮, jak膮 mo偶e zrobi膰 cz艂owiek jest zrozumienie kim tak naprawd臋 jest. Zna艂em swoje przeznaczenie. To by艂o niestety cen膮 za magi臋 mentaln膮. Wiedzia艂em, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej musi mnie to dopa艣膰. Bez opiekuna nie mia艂em szans. Ca艂e lata trening贸w, wszelkiego rodzaju 膰wicze艅 i medytacji, wszystko to nie by艂o wystarczaj膮ce. Nie ka偶dy mag rodzi si臋 z gotowym wzorem magii. Dla przyk艂adu magia uzdrowicielska rozwija si臋 w raz z wiekiem. Im wi臋cej mag si臋 uczy i do艣wiadcza, tym lepszy si臋 staje. Magia mentalna jest mo偶liwa do opanowania, jednak tylko do pewnego wieku. Potem szybko wymyka si臋 spod kontroli, doprowadza do atak贸w, wyzwala emocje. Bez tego cholernego opiekuna ma艂o da si臋 zrobi膰. Mo偶na co najwy偶ej przed艂u偶a膰 agoni臋. Kto chce tak 偶y膰? Nie ja. Od dawna mia艂em dosy膰.
Wiem, u偶alam si臋 nad sob膮 jak ma艂o kto. Nic na to nie poradz臋. W ko艅cu nie ka偶dy rodzi si臋 czarnym magiem, kt贸rego wszyscy najch臋tniej widzieliby martwego. C贸偶, pr贸buj臋 zrozumie膰 nienawi艣膰, jak膮 ludzie obdarzaj膮 ten rodzaj magii. Nikt nie lubi, gdy im si臋 miesza w g艂owie, steruje my艣lami, zmienia je, niczym rze藕biarz zmienia glin臋. Z ch臋ci膮 jednak zamieni艂bym si臋 z nimi. Odda艂bym to, co mnie ca艂e 偶ycie okre艣la艂o – magi臋. Odda艂bym j膮 bez 偶alu. Zastanawia艂em si臋, kim bym teraz by艂. Jako dziecko lubi艂em si臋 艣mia膰. Nawet w tych morderczych treningach znajdowa艂em dobre strony. Potem by艂o ju偶 coraz gorzej. Zacz膮艂em dorasta膰 i mia艂em w艂asne plany na przysz艂o艣膰. Chcia艂em 偶y膰 inaczej. Prze艂o偶eni szybko wyperswadowali mi ten pomys艂 z g艂owy. Ferris, m贸j osobisty stra偶nik, rycerz Zakonu 艢wi臋tego Ognia. Dba艂 o mnie. Naprawd臋. Pokaza艂 mi, 偶e zale偶y mu na mnie, tak jak ojcu zale偶y na dziecku. Nie, nie powiem, 偶eby by艂 moim przyjacielem, jednak nie jestem w stanie powiedzie膰 o nim z艂ego s艂owa. By艂 inny ni偶 wi臋kszo艣膰 tej zgrai, jak膮 magowie nazywaj膮 Zakonem 艢wi臋tego Ognia. Nie ba艂 si臋 mnie. W przeciwie艅stwie do tego, co m贸wi膮 uczeni i co zapisuj膮 w m膮drych ksi臋gach, rycerze tego zakonu wcale nie s膮 pozbawieni l臋ku przed magi膮 mentaln膮. Boj膮 si臋 jej jak ka偶dy zwyczajny cz艂owiek. Ich trening jest ci臋偶ki, owszem. Nie im obcy b贸l i strach. Wszystko po to, by m贸c chroni膰 takich wyrzutk贸w jak mentali艣ci. Rozumiem ich po艣wi臋cenie, ale nie rozumiem, dlaczego ci膮gle o tym m贸wi膮. Nikt nie kaza艂 im wst臋powa膰 w szeregi Zakonu. To jest dobrowolna decyzja! Przysz艂y adept sp臋dza mn贸stwo czasu na medytacji i wyk艂adach na temat magii mentalnej. Mog膮 wycofa膰 si臋 w ka偶dej chwili! Nie, nigdy nie zrozumiem ludzi.
Moje rozmy艣lania przerwa艂o g艂o艣ne pukanie do drzwi. Nie spodziewa艂em si臋 nikogo, a ju偶 na pewno nie o tej godzinie. Rzuci艂em na 艂贸偶ko koszul臋, kt贸r膮 w艂a艣nie mia艂em zamiar zapakowa膰 i postanowi艂em dowiedzie膰 si臋 o co chodzi. Je艣li to pomy艂ka, to ta osoba gorzko tego po偶a艂uje. Nie by艂em dzi艣 w dobrym nastroju. Tak jak z reszt膮 przez ostatnie p贸艂 roku. Otworzy艂em drzwi z zamiarem powiedzenia tej偶e osobie, co o niej my艣l臋. Nie wypowiedzia艂em jednak ani s艂owa, gdy偶 moim oczom ukaza艂 si臋 nie kto inny, jak Kels. Spojrza艂 na mnie niepewnie, z r臋k膮 uniesion膮, jak gdyby mia艂 zamiar raz jeszcze zapuka膰 w drzwi.
- Kels? – nie zdo艂a艂em ukry膰 swojego zdziwienia.
- Heh, Eoin. – u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. – Nie s膮dzi艂em, 偶e jeszcze ci臋 zastan臋. Dobrze si臋 sk艂ada. – doda艂.
- Wejd藕. – zaprosi艂em go do 艣rodka. Nie podoba艂o mi si臋, 偶e u偶ywa mojego pierwszego imienia na 艣rodku korytarza w jakiej艣 podrz臋dnej karczmie. Cahan – to by艂o co艣 innego. Niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂o, by艂o zwyczajne. Eoin... nie chcia艂em nawet komentowa膰 poczucia humoru moich rodzic贸w, kt贸rych nie mia艂em okazji pozna膰.
- Mam nadziej臋, 偶e nie przeszkadzam. – powiedzia艂 zaraz Kels, odwracaj膮c si臋 gwa艂townie. Nie cierpia艂em kiedy tak robi艂. Mia艂em wra偶enie, 偶e kiedy艣 dostan臋 przez niego zawa艂u. Pokr臋ci艂em g艂ow膮.
- Siadaj sobie. – zaprosi艂em go, wskazuj膮c 艂贸偶ko. Na nim le偶a艂y moje rzeczy, kt贸re zamierza艂em spakowa膰.
- D艂ugo b臋dziesz na tej... wyprawie? Nie wiem jak to nazwa膰. – stwierdzi艂. Wygl膮da艂 na nieco zak艂opotanego. Kiedy si臋 zbytnio denerwowa艂, zaczyna艂 gada膰 od rzeczy, co uwa偶a艂 za swoje przekle艅stwo. Wielu ludzi natomiast uwa偶a艂o to za dosy膰 urocz膮 cech臋.
Jak na jasnow艂osego faceta przysta艂o, Kels nie by艂 przystojny. By艂 s艂odki. W艂osy mia艂 zwi膮zane tak niedbale, 偶e byle podmuch mierzwi艂 je i niszczy艂 jego starania nad zapanowaniem nad nimi. Kiedy patrzy艂o si臋 na jego twarz, widzia艂o si臋 przede wszystkim b艂臋kitne oczy. Nie niebieskie. Nic z tych rzeczy. B艂臋kitne, niczym niebo w ciep艂y, letni dzie艅. Mia艂 cudown膮 osobowo艣膰, kt贸ra idealnie wsp贸艂gra艂a z jego talentem uzdrowicielskim. By艂 empatyczny, zawsze zainteresowany drugim cz艂owiekiem, gotowy nie艣膰 pomoc a przy tym mia艂 poczucie humoru. Widzia艂em te偶 drug膮 stron臋 medalu – cz艂owieka nie pogodzonego ze swoim przeznaczeniem, kogo艣, kto tak naprawd臋 nigdy nie chcia艂 przyj膮膰 swojego daru, kto boi si臋 magii a jednocze艣nie jest z ni膮 g艂臋boko zwi膮zany. Kels mia艂 jednak 艂atwiej, gdy偶 jego dar jest czym艣, co czyni 艣wiat lepszym.
- Mam nadziej臋, 偶e niezbyt d艂ugo. – odpar艂em zgodnie z prawd膮.
Kels u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- C贸偶. Przynios艂em ci troch臋 lek贸w. Zrobi艂em ci co艣 na te b贸le g艂owy. Nie lekcewa偶 ich.
- Dobrze wiesz, co jest ich 藕r贸d艂em. U艣mierzenie b贸lu nie sprawi, 偶e przyczyna zniknie. – powiedzia艂em.
- Mimo wszystko nie chc臋, 偶eby艣 cierpia艂. – odrzek艂, jak gdyby to by艂a najbardziej zwyczajna rzecz na ca艂ym 艣wiecie.
- Wiem. Wybacz. Nie chc臋 obarcza膰 wszystkich swoimi problemami, a mimo to robi臋 to.
- Nie zadr臋czaj si臋, Cahan. – Kels pokr臋ci艂 g艂ow膮, sam nie wiem, dlaczego. – Ach! By艂bym zapomnia艂! Maila Dey o ciebie pyta艂a.
- Ci膮gle si臋 martwi.
- Nie wi艅 jej. Ja te偶 ca艂ymi dniami si臋 zadr臋czam. Mistrz Imealios wynajdywa艂 mi ci膮gle jakie艣 zaj臋cie, bylebym tylko si臋 nie zamartwia艂. W pewnym momencie to by艂o nawet dosy膰 zabawne.
- Wyobra偶am to sobie. – odrzek艂em. Pozwoli艂em sobie nawet na u艣miech.
- Ten jej rycerz, Eiser, po prostu czyni cuda! Nigdy nie widzia艂em jej w tak dobrym nastroju. 艢mia艂a si臋 w g艂os, Cahan! Niestety, kt贸rego艣 wieczoru upi艂em si臋 i pono膰 dzi臋kowa艂em mu przez pi臋tna艣cie minut za to, 偶e si臋 ni膮 opiekuje. Stw贸rco, co za wstyd!
- Ciesz臋 si臋, 偶e sprawy tak si臋 maj膮. Lubi臋 Mail臋 Dey. Czasem mia艂em wra偶enie, 偶e zachowuje si臋 bardziej jak Czuj膮ca, nie jak Mentalistka. Mniejsza o to. Kiedy ja spotkasz, przeka偶 moje pozdrowienia. Powiedz, 偶e wszytko u mnie w porz膮dku, dobrze Kels?
Przytakn膮艂. Zapad艂a cisza, kt贸ra trwa艂a d艂u偶sz膮 chwil臋. Zaj膮艂em si臋 pakowaniem ubra艅, czuj膮c si臋 zupe艂nie swobodnie w jego towarzystwie. Kels spojrza艂 na mnie z uwag膮. Wygl膮da艂, jak gdyby si臋 nad czym艣 zastanawia艂.
- Cahan... - zacz膮艂 nagle. – Chc膮 mnie wys艂a膰 do Irvin.
- Po c贸偶? – zdziwi艂em si臋.
- B臋d臋 pracowa膰 z medykami. Uwierzysz?
- Pracowa膰? Jak uzdrowiciel? – upewni艂em si臋.
- Dok艂adnie. – zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. – Czeka艂em na to, ale nie spodziewa艂em si臋, 偶e nast膮pi to tak szybko. Nie wiem nawet, czy si臋 ciesz臋. – wyzna艂.
- W takim razie ja b臋d臋 si臋 cieszy艂 za ciebie. To jest bardzo dobra wiadomo艣膰. Masz dopiero dwadzie艣cia pi臋膰 lat! Rozumiesz to!
- Tak, ale...
- M贸wi艂em ci to! Powtarza艂em od dawna, 偶e b臋dziesz kiedy艣 wielkim uzdrowicielem. Masz talent, kt贸ry bagatelizujesz, Kels. Chc臋, 偶eby艣 w ko艅cu by艂 got贸w go przyj膮膰 z wszystkimi z艂ymi i dobrymi stronami tego.
- Cahan...
- Jeste艣 dobrym magiem, Daearen. – specjalnie u偶y艂em jego prawdziwego imienia, nie tego przezwiska, kt贸re nada艂 sobie sam i wszystkim wok贸艂 kaza艂 siebie tak nazywa膰. Chcia艂em, 偶eby w ko艅cu zrozumia艂, co tak naprawd臋 jest jego powo艂aniem. Nie ucieczka od magii, tylko objecie jej.
- Dzi臋kuj臋. – odrzek艂 i jak na zawo艂anie zaczerwieni艂 si臋.
- To ja tobie dzi臋kuj臋.
- Za co? – zapyta艂 z ciekawo艣ci膮 w g艂osie.
- Za to, Kels, 偶e jeste艣.
- Zawsze wiesz, co powiedzie膰. – odrzek艂 i wyj膮艂 niewielki pakunek ze swojej podr臋cznej torby. – Tu s膮 leki. Zr贸b mi przyjemno艣膰 i za偶yj je, kiedy zn贸w dopadnie ci臋 ten b贸l g艂owy. Poza tym wr贸膰 szybko. – doda艂 i wsta艂 z 艂贸偶ka. Pod膮偶y艂em za nim, odprowadzaj膮c go do drzwi. Zanim zd膮偶y艂em je otworzy膰, odwr贸ci艂 si臋 niespodziewanie i obj膮艂 mnie. Niepewnie odwzajemni艂em jego u艣cisk. Nie przywyk艂em do dotyku.
- Bezpiecznej podr贸偶y. – rzek艂 na po偶egnanie, posy艂aj膮c mi u艣miech. Naprawd臋 by艂 uroczy.
- Dzi臋kuj臋. Poka偶 im, co tak naprawd臋 potrafisz, Kels.
Za艣mia艂 si臋 i ruszy艂 korytarzem, nie odwracaj膮c si臋. Zamkn膮艂em drzwi wynaj臋tego pokoju i zabra艂em si臋 za pakowanie.
***
Rainamar
Wczesnym rankiem uda艂em si臋 do Aeral. Leith jeszcze nie wr贸ci艂, wi臋c postanowi艂em wykorzysta膰 ten czas na za艂atwienie ostatnich formalno艣ci. Musia艂em odda膰 raporty Jensowi Busterowi i pozostawi膰 wszystkie inne sprawy w r臋kach Eisa Morrisa. Musz臋 przyzna膰, 偶e troch臋 ba艂em si臋 tego spotkania, zwa偶ywszy na t膮 dziwn膮, wczorajsz膮 rozmow臋. Naprawd臋 chcia艂em mu pom贸c, ale za choler臋 nie mog艂em zrozumie膰, co tak naprawd臋 si臋 dzieje w 偶yciu Eisa. Widocznie nie chcia艂 mnie wtajemniczy膰, skoro uda艂 si臋 ze swoim problemem do Casci Dermenila. Nie wiedzie膰 czemu, to bola艂o. S膮dzi艂em, 偶e widzi we mnie przyjaciela. Wcze艣niej nie mia艂 problem贸w, by m贸wi膰 mi o wszystkim. Dos艂ownie.
Wszed艂em do kwater i z miejsca przywita艂 mnie widok u艣miechni臋tego od ucha do ucha Casci Dermenila i nieco mniej weso艂ego Eisa Morrisa. Casca by艂 pogr膮偶ony w jakiej艣 opowie艣ci, a Eis tylko wygl膮da艂 jakby s艂ucha艂. W pierwszym momencie 偶aden z nich nie zauwa偶y艂 mojego wej艣cia.
- Dzie艅 dobry. – rzuci艂em.
Obaj spojrzeli na mnie, jak gdyby uros艂a mi dodatkowa g艂owa. W ko艅cu Casca zdoby艂 si臋 na szeroki u艣miech.
- Ach witaj. Co ci臋 tu sprowadza? Nie mia艂e艣 mie膰 wolnego? – zapyta艂. Nie zabrzmia艂o to zbyt uprzejmie. Skrzywi艂em si臋 mimowolnie, s艂ysz膮c jego s艂owa.
- Przyjecha艂em, 偶eby z艂o偶y膰 raporty Busterowi. – odrzek艂em. M贸j wzrok pow臋drowa艂 na Eisa. By艂o dziwne, 偶e si臋 nie odzywa艂. Ze swojego miejsca dostrzeg艂em, 偶e wype艂nia jakie艣 dokumenty.
- Ach. – przytakn膮艂 Casca, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋. – Pi臋kny mamy dzi艣 dzie艅.
Wzruszy艂em ramionami. Wcale nie zauwa偶y艂em jak dzi艣 jest pogoda.
- M贸g艂by艣 si臋 na co艣 przyda膰, Casca. – zagadn膮艂em go. Odklei艂 si臋 od 艣ciany i wyprostowa艂 si臋. – We藕 te raporty i zanie艣 je do oficera Jensa. Zr贸b mi przys艂ug臋.
Dermenil wygl膮da艂, jakby si臋 waha艂, jednak przyj膮艂 ode mnie stos dokument贸w i wyszed艂, prosz膮c, bym zamkn膮艂 za nim drzwi, bo r臋ce ma zaj臋te. Eis Morris spojrza艂 na mnie i lekko si臋 u艣miechn膮艂.
- Wariat. – skwitowa艂 zachowanie rudow艂osego kapitana, zabieraj膮c si臋 ponownie do wype艂niania raport贸w.
- Mam wyrzuty sumienia, 偶e ci臋 zostawiam z tym wszystkim. – wyzna艂em. On tylko rzuci艂 mi kr贸tkie spojrzenie.
- Nie ma potrzeby. Doskonale sobie radz臋.
- Nie twierdz臋, 偶e sobie nie radzisz, Eis. Po prostu...
- Wiem, wiem. Nie uwa偶asz jednak, 偶e nale偶y ci si臋 odrobina wolnego czasu? Nie mo偶na przecie偶 sp臋dza膰 ca艂ego dnia w koszarach. – odpar艂 ze 艣miechem, lecz brzmia艂 on wyj膮tkowo sztucznie. Nie potrafi艂 ukry膰 swoich prawdziwych emocji.
- Prawd臋 m贸wi膮c, nie chc臋 ci臋 zostawia膰. Po wczorajszej rozmowie...
- Zapomnij o wczorajszej rozmowie. – przerwa艂 mi stanowczo. – Uwa偶am osobi艣cie, 偶e pope艂ni艂em wielki b艂膮d m贸wi膰 komukolwiek o moim problemie. To wy艂膮cznie k艂opot m贸j i Mai. – ci膮gn膮艂 dalej z nieukrywan膮 z艂o艣ci膮. Zastanawia艂o mnie, dlaczego ten temat wywo艂uje w nim tak wielkie emocje. Nigdy nie by艂 wybuchowy. Wr臋cz przeciwnie. Mia艂 du偶e poczucie humoru i wi臋kszo艣膰 rzeczy obraca艂 w 偶art.
- Jestem twoim przyjacielem. My艣la艂em, 偶e to co艣 dla ciebie znaczy. Tymczasem ty wolisz wy偶ala膰 si臋 Dermenilowi! Z ca艂ym szacunkiem dla niego, ale on jest straszmy plotkarzem. Dlaczego mnie wykre艣li艂e艣?
- Nic takiego nie zrobi艂em! – zaprotestowa艂 Eis, zrywaj膮c si臋 z miejsca. – Zrozum, Rainamar, 偶e nie potrafisz mi pom贸c. Obawiam si臋, 偶e nikt nie potrafi. Uszanuj moj膮 decyzj臋, je艣li naprawd臋 uwa偶asz si臋 za mojego przyjaciela!
- Szanuj臋, lecz nie potrafi臋 jej zrozumie膰.
- I bardzo dobrze! Dosy膰 mam ju偶 problem贸w! Potrzebuj臋 czasu, by to wszystko przemy艣le膰! Nie chc臋 niczyjej pomocy. Od wczesnego dzieci艅stwa radzi艂em sobie bez 偶adnego wsparcia. Nie potrzebuj臋 go teraz. Zrozum, Rainamar, nie wykre艣lam ci臋 z mojego 偶ycia. Chc臋 tylko troch臋 czasu. Musz臋 wszystko pouk艂ada膰. Nie widzia艂em innego 偶ycia, ni偶 z Mai, jednak ona powiedzia艂a mi prawd臋. Otworzy艂a mi oczy, podczas gdy ja robi艂em wszystko, 偶eby oszuka膰 sam siebie. Dlatego to tak boli.
- Eis...
- Nie patrz na mnie w ten spos贸b. Przyznaj臋 si臋 do tego. Jestem zagubionym cz艂owiekiem. Mam nadziej臋, 偶e si臋 to zmieni. Nie tak wyobra偶a艂em sobie swoje 偶ycie, ale widz臋, 偶e moje zdanie ma艂o si臋 liczy.
- Mimo wszystko chcia艂bym co艣 zrobi膰. – odezwa艂em si臋 zrezygnowany.
- Wiem. – odrzek艂, u艣miechaj膮c si臋 gorzko. – Id藕 ju偶. Nie pokazuj mi si臋 na oczy, p贸ki nie odpoczniesz, zrozumia艂e艣, 偶o艂nierzu?
- Za du偶o sobie pozwalasz, kapitanie. – u艣miechn膮艂em si臋.
- Bez gadania, Ashghan. Nie musz臋 ci przypomina膰, 偶e genera艂 Nadar jest bardzo tw贸rczy i ju偶 straszy艂 mnie d艂ug膮 wycieczk膮 do Tale Terisis?
- A ja my艣la艂em, 偶e mnie chce tam wys艂a膰.
- Na twoim miejscu nie cieszy艂bym si臋 tak. Kto wie, co przyjdzie do g艂owy staremu Gustavowi? Czasami boj臋 si臋 nawet o tym my艣le膰. – westchn膮艂 Eis Morris.
- Eis, gdyby艣 czego艣 potrzebowa艂... czegokolwiek...
- Wiem, wiem. Przyjd臋 z tym do ciebie, b膮d藕 tego pewien. – odpar艂 jasnow艂osy kapitan i po偶egna艂 mnie. Wyszed艂em, czuj膮c si臋 jeszcze bardziej zdezorientowany ni偶 poprzednio. Niech mu b臋dzie. Na razie. Obieca艂em sobie jednak, 偶e gdy tylko przyjad臋 z tej nieszcz臋snej wyprawy, porozmawiam z Eisem.
***
Cahan
Wszystko by艂o ju偶 idealnie spakowane i gotowe na podr贸偶. Nie wiem dlaczego, ale by艂em niezwykle dumny z tego, 偶e uda艂o mi zrobi膰 wszystko, co zaplanowa艂em sobie na ten ranek. Nawet wizyta Kelsa nie stanowi艂a 偶adnej przeszkody czy odst臋pstwa od planu. Dzie艅 by艂 rzeczywi艣cie pi臋kny i s艂oneczny. Przystan膮艂em na chwil臋. Lubi艂em zawsze takie s艂o艅ce. W Assentiel ci臋gle jest pochmurno i szaro. Niebo nigdy nie by艂o tam tak niebieskie. Raczej granatowo-siwe.
Uda艂em si臋 do stajni, by wyszykowa膰 swojego konia, kt贸rego ofiarowali mi w klasztorze w zamian za tego, kt贸rego ukrad艂 mi bezczelnie Leith Daire. Zauwa偶y艂em grupk臋 偶o艂nierzy, w艣r贸d kt贸rych maszerowa艂 ten jasnow艂osy przystojniak, kt贸rego widzia艂em w karczmie. Nie wiem nawet, jak si臋 nazywa艂. Po jego ubiorze jednak stwierdzi膰 mog艂em, 偶e by艂 kapitanem. Przystan膮艂 na chwil臋 i zajrza艂 do jakich艣 dokument贸w, kt贸re najwidoczniej ni贸s艂 ze sob膮. Wcze艣niej nie zauwa偶y艂em zupe艂nie, 偶e je ma. 呕o艂nierze z kt贸rymi przyszed艂 s艂uchali, gdy co艣 im t艂umaczy艂 a nast臋pnie zasalutowali i udali si臋 w tylko im znanym kierunku. On natomiast zosta艂 sam i usiad艂 na 艂aweczce, porz膮dkuj膮c dokumenty. Skorzysta艂em na tym, 偶eby przyjrze膰 mu si臋 uwa偶nie. Uzna艂em, 偶e jest przystojny. Prezentowa艂 bardzo klasyczny typ urody, jednak jego twarzy nie da艂o si臋 zapomnie膰. Nie wiem, mo偶e przez te szaroniebieskie oczy?
Nagle jaka艣 my艣l pojawi艂a si臋 w mojej g艂owie i z uporem nie chcia艂a odej艣膰. Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e to moje osobiste odczucie, lecz zaraz zorientowa艂em si臋, 偶e jest to projekcja tego jasnow艂osego m臋偶czyzny. My艣la艂 o czym艣, nie艣wiadomy, 偶e obok jest mentalista. Ha! Zaraz... Nie my艣la艂 o czym艣, tylko o kim艣... O bardzo znanej mi osobie. Ciekawe... S艂ucha艂em echa jego my艣li, 艂膮cz膮c je nagle z tym, co ju偶 widzia艂em. To w jaki spos贸b patrzy艂 na kapitana Ashghana, to jak si臋 do niego u艣miecha艂, to, jak go dotyka艂... Czy to mo偶liwe, 偶e pan jasnow艂osy czuje co艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂a przyja藕艅.
Niewiele my艣l膮c skupi艂em si臋 teraz na powa偶nej pr贸bie zajrzenia w jego 偶o艂nierskie my艣li. Oczywi艣cie nios艂o to pewne ryzyko. Nie chcia艂em by膰 zdemaskowany. Drgn膮艂 lekko i uni贸s艂 g艂ow臋, jak gdyby czego艣 szuka艂. Suczy syn! Wiedzia艂em! Wszyscy oni byli szkoleni w blokowaniu magii mentalnej. Wiedzieli jak rozpozna膰 oznaki i jak skutecznie przeciwdzia艂a膰. Owszem, to by艂o skuteczne, lecz tylko na tak delikatn膮 pr贸b臋 oczytania my艣li. Brutalniejszy atak ko艅czy艂 si臋 zwykle uszkodzeniem m贸zgu i taki delikwent m贸g艂 potem zapa艣膰 szybko na jak膮艣 chorob臋 psychiczn膮. Niew膮tpliwie cierpia艂by tak偶e na jakie艣 schorzenia cielesne. Tego jednak by艣my nie chcieli.
Nie zastanawiaj膮c si臋 ani chwili d艂u偶ej podszed艂em do niego. Najpierw nie by艂 pewien, czy zamierzam rozmawia膰 z nim. Potem jednak spojrza艂 na mnie z wielkim zdziwieniem wymalowanym w pi臋knych, szaroniebieskich oczach. Z tak膮 urod膮 m贸g艂by by膰 idealnym obywatelem Elenoir czy P贸艂nocnych Land贸w.
- Pi臋kny mamy dzi艣 dzie艅. – rzek艂em.
- Owszem. – u艣miechn膮艂 si臋 lekko. – W czym mog臋 pom贸c?
- W niczym szczeg贸lnym. Podziwia艂em tylko pogod臋. Pochodz臋 z P贸艂nocnych Land贸w i tam s艂o艅ce nie 艣wieci r贸wnie mocno. – odpar艂em zgodnie z prawd膮.
- Rzeczywi艣cie. – zgodzi艂 si臋. – Mam wi臋c nadziej臋, 偶e taka s艂oneczna pogodna przypad艂a ci do gustu.
- Bardzo. – powiedzia艂em, u艣miechaj膮c si臋. – Jeste艣 zaj臋ty, sir? – zapyta艂em, wskazuj膮c na dokumenty, kt贸re w艂a艣nie sko艅czy艂 porz膮dkowa膰.
- Chwilowo nie. Czekam na swoich 偶o艂nierzy.
- A wi臋c jeste艣 kapitanem, sir? – zagadn膮艂em go, spogl膮daj膮c na letni膮, kapita艅sk膮 kurtk臋.
- Owszem. –przyzna艂. – Eis Morris. – przedstawi艂 si臋, wstaj膮c z miejsca. Poda艂 mi d艂o艅 a ja j膮 u艣cisn膮艂em.
- Cahan Revelin. – odrzek艂em.
- Revelin... - zamy艣li艂 si臋 Morris, przygl膮daj膮c mi si臋 uwa偶nie.
- Znajome nazwisko? – zapyta艂em niewinnie.
- Chyba a偶 za bardzo. – przyzna艂 z niech臋ci膮.
- Och, nie ma potrzeby robi膰 sobie wrog贸w, panie Morris. Zw艂aszcza, 偶e wydaje mi si臋, 偶e obaj chcemy tego samego.
Wytrzeszczy艂 na mnie swoje szaroniebieskie oczy. Ledwie powstrzyma艂em si臋 od 艣miechu. Przytakn膮艂em tylko, dla podkre艣lenia swoich s艂贸w. On jednak nie wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸ry rzuca si臋 na ka偶d膮 okazj臋.
- Nie wiem, co przez to rozumiesz. – odrzek艂 ostro偶nie.
- My艣l臋, 偶e obaj jeste艣my w podobnym po艂o偶eniu. Mamy pragnienia, blisko, ale jednocze艣nie bardzo daleko. Dobrze wiesz, o czym m贸wi臋, sir. – powiedzia艂em, bardzo pewny swojego. Czu艂em, jak jego blokady s艂abn膮艂. Trafi艂em w samo sedno, jak zwykle. Pogratulowa艂em sobie w my艣lach doskona艂ego przeczucia. Wprost perfekcyjnie po艂膮czy艂em ze sob膮 wszelkie mo偶liwe fakty.
Eis Morris cofn膮艂 si臋, zapewne zupe艂nie nie艣wiadomie. Zmierzy艂 mnie wzrokiem, jakby obawiaj膮c si臋, co zamierzam teraz zrobi膰.
- Czego ty ode mnie chcesz? – zapyta艂 w ko艅cu.
- Chc臋 tylko, 偶eby艣 wiedzia艂, jak wiele nas 艂膮czy. – stwierdzi艂em spokojnie. 呕o艂nierze... Trzeba t艂umaczy膰 im jak ma艂ym dzieciom.
Zawaha艂 si臋, jak gdyby szukaj膮c w艂a艣ciwych s艂贸w.
- Nie rozumiem. Dlaczego przychodzisz do mnie ze swoimi problemami?
- Dlatego, sir, gdy偶 uwa偶am, 偶e zrozumiesz mnie jak ma艂o kto.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jak gdyby sam ten gest mia艂 sprawi膰, 偶e wszystkie natr臋tne my艣li znikn膮.
- Nie wiem, czego chcesz i nie chc臋 wiedzie膰. Nie mieszaj si臋 w cudzy zwi膮zek, Revelin. Nie wyjdzie ci to na dobre.
Ach. Wi臋c jednak wiedzia艂, o co mi chodzi. Nawet nie zdawa艂 sobie sprawy, jak wiele z jego my艣li by艂em teraz w stanie odczyta膰. Emocje, zdradliwe emocje. Najlepszy nawet trening nie b臋dzie skuteczny, gdy nie nauczysz si臋 opanowywa膰 emocji.
- Dobrze wiesz, o czym m贸wi臋, Morris. – nawet nie pr贸bowa艂em kry膰 si臋 z tym, czego si臋 dowiedzia艂em. – A co do zwi膮zku... Obaj wiemy, 偶e nie t臋dy droga. Pewne rzeczy po prostu musz膮 przesta膰 istnie膰, wiesz o tym dobrze. Czuj臋 w tobie wielki 偶al, sir. Czuj臋 te偶 smutek, t臋sknot臋 za czym艣, czego nie masz. Znam te uczucia, znam je doskonale, bo s膮 tak偶e moje.
- Nie chc臋 niczego, co wi膮za艂oby si臋 z cudz膮 krzywd膮.
- Nie b臋dzie 偶adnej krzywdy, kiedy ka偶da ze stron odniesie korzy艣ci.
Nie s膮dzi艂em, 偶e te jasnow艂ose cudo tak u艂atwi mi wszystko. Kiedy wydawa艂o mi si臋, 偶e sytuacja jest beznadziejna, zjawi艂 si臋 Leith i zacz膮艂 mi prawi膰 ca艂y wyk艂ad. Owszem, pos艂ucha艂em go wtedy, bo wydawa艂o mi si臋, 偶e w tym szale艅stwie jest metoda. P贸藕niej, kiedy zn贸w zacz膮艂em traci膰 nadziej臋, zobaczy艂em jego - Eisa. Najpierw by艂em 艣lepy, nie widzia艂em tego, co malowa艂o si臋 tak wyra藕nie przed moimi oczami! Nie wiem, jak mog艂em tego nie dostrzec! By膰 mo偶e moje w艂asne uczucia przys艂oni艂y mi logiczny tok my艣lenia? Teraz jednak wreszcie zrozumia艂em. Eis... Ciekawe, czy to jest jaki艣 skr贸t od d艂u偶szego imienia? C贸偶, powiedzmy sobie wprost - kto normalny m贸g艂 si臋 oprze膰 tym szaroniebieskim oczom? Eis Morris ma wszystko, czego potrzeba. Ma przede wszystkim przyja藕艅 Ashghana, co na pewno nie by艂o 艂atwym osi膮gni臋ciem. Nawet po kilku chwilach sp臋dzonych z kapitanem Morrisem mog艂em stwierdzi膰, 偶e jest wyj膮tkow膮 osob膮. Czu艂em to, jestem w ko艅cu mentalist膮. Nawet nie wiesz, jak bardzo si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 spotka艂em, Eis...
Eis Morris rzuci艂 mi ostatnie spojrzenie, w kt贸rym malowa艂o si臋 wi臋cej nadziei i pragnienia ni偶 my艣la艂em. Mia艂em go. On sam tego nie wiedzia艂, ale ja ju偶 doskonale zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e sprawnie zarzucona sie膰 mia艂a przynie艣膰 doskona艂y po艂贸w.
Patrzy艂em, jak oddala si臋, w tej swojej 偶o艂nierskiej, letniej kurtce. Tak. Ten facet to nie tylko 艂adna buzia. Mimowolnie u艣miechn膮艂em si臋 do siebie i uda艂em si臋 do stajni. Czas ucieka艂...
***
Casius
Leith nieporadnie pr贸bowa艂 odczyta膰 co艣 z mapy. Przekr臋ca艂 j膮 w ka偶d膮 mo偶liw膮 stron臋, jednak nie by艂 w stanie nic zrobi膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e nie jest dzi艣 w pe艂ni swoich mo偶liwo艣ci. Gdy zaproponowa艂em mu pomoc, odm贸wi艂. Rainamar nie zawraca艂 sobie g艂owy 偶adnymi normami, czy cho膰by zwyczajow膮 grzeczno艣ci膮. Podszed艂 do czarownika i bezceremonialnie wyrwa艂 mu map臋 z r膮k.
- Czyta艂em to! – zaprotestowa艂 Leith Daire.
- Nie denerwuj mnie z samego rana. – rzuci艂 p贸艂ork. – Sam sobie doskonale poradz臋. Twoje zadanie polega na razie na tym, 偶eby dosi膮艣膰 konia i pod膮偶a膰 za mn膮.
- Tak jest, panie i w艂adco. – mrukn膮艂 pod nosem czarownik. Rainamar, cho膰 doskonale go s艂ysza艂, nie skomentowa艂 s艂贸w maga. Rozejrza艂 si臋 tylko, jak gdyby w my艣lach rozwa偶a艂, czy wszystko jest ju偶 gotowe. Wnioski do kt贸rych doszed艂 musia艂y go zadowoli膰, bo u艣miechn膮艂 si臋 do mnie.
- Gotowy? – zapyta艂 mnie.
- Jak zawsze. – odrzek艂em pewnie. Czerwony Demon tr膮ca艂 mnie 艂bem a ja od d艂u偶szego czasu pr贸bowa艂em go uspokoi膰.
Lilia zapi臋艂a sw贸j podr贸偶ny plecak i zaj臋艂a si臋 mocowaniem go do ko艅skiego siod艂a. Omiot艂a wzrokiem nasze towarzystwo.
- A gdzie Cahan? – zapyta艂a.
- Powinien ju偶 by膰. – rzuci艂 Leith i usiad艂 ci臋偶ko przy studni. Rainamar spojrza艂 na niego z wyrzutem.
- Mia艂e艣 go 艂askawie powiadomi膰, 偶e dzi艣 wyruszamy. Zd膮偶y艂em dzi艣 rano pojecha膰 do miasta i wr贸ci膰!
- Spokojnie, kapitanie! Na pewno zaraz si臋 zjawi! Dlaczego zawsze ja musz臋 by膰 winny, kiedy kto艣 inny co艣 zaniedba! Na wszystkich pot臋pionych Imperium! – lamentowa艂 g艂o艣no Leith, doprowadzaj膮c tym samym Rainamara do jeszcze wi臋kszej z艂o艣ci.
- Kto艣 inny co艣 zaniedba? – zawo艂a艂 z niedowierzaniem p贸艂ork. – Ja chyba zwariuj臋!
- Nie ma potrzeby, kapitanie! Tak tylko powiedzia艂em....
Obawia艂em si臋, 偶e rozp臋ta si臋 mi臋dzy nimi nielicha k艂贸tnia, ale sytuacj臋 uratowa艂o pojawienie si臋 Cahana. By艂 ubrany w lekki, podr贸偶ny p艂aszczyk w ciemnym kolorze. Czarne, kr贸tkie w艂osy zaczesane mia艂 do ty艂u, jak to zwyk艂 ostatnio nosi膰. U艣miechn膮艂 si臋 prawie niezauwa偶alnie.
- Mo偶emy ju偶 rusza膰? – zapyta艂 z nonszalancj膮.
Leith nic nie odpowiedzia艂. Rzuci艂 mu tylko pe艂ne cierpienia spojrzenie i uda艂 si臋 do swojej klaczki. Rainamar przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w posta膰 m艂odszego czarownika.
- Wszystko gotowe. Czekali艣my tylko na ciebie. – powiedzia艂 w ko艅cu z nieukrywan膮 z艂o艣ci膮.
- C贸偶, zatrzyma艂y mnie nieprzewidziane wypadki. Na szcz臋艣cie teraz wszystko jest w jak najlepszym porz膮dku. Ja tak偶e jestem gotowy.
- Cudownie! – zwo艂a艂 Leith. - Komu w drog臋, temu ko艅 mi臋dzy nogi. Jestem urodzonym podr贸偶nikiem! - zachwyca艂 si臋 dalej swoj膮 osob膮, klepi膮c swoj膮 klaczk臋 po zadzie. Ona wydawa艂a si臋 by膰 niezadowolona z ekspresyjno艣ci swojego w艂a艣ciciela. Parskn臋艂a i podrzuci艂a 艂bem, pr贸buj膮c zwr贸ci膰 uwag臋 Leitha.
- Bez takich por贸wna艅. – j臋kn膮艂 Rainamar.
Tak wi臋c wreszcie wyruszyli艣my po medalion Leitha. Zastanawia艂em si臋, co tak naprawd臋 kryje si臋 pod jego zgrabn膮 historyjk膮. Mam nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 偶a艂owa艂, 偶e zdecydowa艂em si臋 mu pom贸c...