Shuuhei zaczynał podejrzewać, że ktoś chce przy ich pomocy, ugrać swój własny interes. Nie był do końca pewien, czy jest to Pantera i jej współpracownicy, czy może Urahara Kisuke, którego uśmiech bynamniej nie wzbudzał zaufania. To wszystko było zbyt piękne, żeby było za darmo; zbyt długo miał do czynienia z Kazeshinim, żeby ufać w szczere i bezinteresowne intencje, jego byłych współpracowników – zwłaszcza, że kojarzył nazwę Zanpakutou i nie były to miłe skojarzenia. Najważniejsze pytanie brzmiało, ile przyjdzie im za to zapłacić? Poza tym czuł się, jak w jakimś tanim filmie akcji, stojąc na środku czegoś, co można było nazwać tylko jednym słowem – zbrojownia.
- Częstujcie się. Na pewno wam się przyda – powiedziała Pantera, wykonując zapraszający gest ramieniem i odsuwając się na bok.
Znajdowali się na strychu, w tej chwili zamkniętego, klubu. Weszli na niego po tym, jak zostali przywitani osobiście przez właściciela – blondyna z włosami do ramion i z trzydniowym zarostem, ubranego w coś, przypominającego pidżamę i szlafrok - który teraz stał z boku i uśmiechał się uprzejmie, niczym sprzedawca w spożywczaku. Wyglądał, jakby chciał zapytać, czy w czymś może pomóc, albo doradzić. I może nie byłoby to takie nie na miejscu, gdyby nie miał za plecami karabinu wyborowego Dragunowa. Gdyby nie stali właśnie w pomieszczeniu, wypełnionym po brzegi wszystkimi możliwymi broniami od pistoletów, do działek snajperskich wraz z sprzętem dodatkowym – granatniki, celowniki laserowe, noktowizory, dalekomierze, lunety, bagnety.
- O tak, tak – dorzucił Urahara. - Ostatnio znowu zrobiło się niespokojnie. Plotki mówią o walce o władzę w Arrancarze – dodał od niechcenia tonem uprzejmej pogawędki.
Shuuhei rozejrzał się po reszcie towarzystwa. Grimmjow wyglądał, jak dziecko w sklepie z zabawkami.
- Szkoda, że nie mieliśmy tego w trakcie wojny – mówił z szerokim uśmiechem, przechadzając się wzdłuż ścian. - Wtedy dalibyśmy wam popalić – rzucił przez ramię.
Shinji i Kensei byli conajmniej pod wrażeniem – blondyn nawet gwizdnął przez zęby, a Kensei poczęstował się jednym karabinem i złożył do pozycji strzeleckiej, lekki uśmiech czaił się w kącikach ust.
-Wiesz, że to nie sprzęt jest najważniejszy – mruknął. - To ludzie stanowią o jakości jednostki.
- Tak se mów – odpowiedział mu Grimmjow. - Pewnie, to że wielkość się nie liczy, to też sobie wmawiasz. Oszukuj się dalej.
Nawet Tii świeciły się oczy, gdy sprawdzała w dłoni OKC3S, pchnęła niewidzialnego wroga.
- Chłopcy – wtrąciła się, zanim Kensei zdążył rzucić ripostą. - Możecie chociaż na chwilę zapomnieć o walce o dominację w tym stadzie? Niedobrze mi się robi od nadmiaru testosteronu.
Tylko Ichigo wyglądał równie nieswojo, co Shuuhei i nawet na krok nie zbliżył się do ścian, gdzie wisiała broń.
- Idę się przewietrzyć – mruknął rudzielec i zrobił zwrot na pięcie.
- Czekaj, idę z tobą – rzucił Shuuhei i ruszył za chłopakiem.
Wyszli na otoczony barierką dach. Oparli się o ścianę klatki schodowej. Ichigo wyciągnął papierosy, zaproponował Shuuheiowi, który poczęstował się po chwili wahania. Teoretycznie nie palił od miesiąca, ale jeden nie powinien mu zaszkodzić. Potrzebował zapalić. Widok tej zbrojowni powoli zaczął mu uświadamiać, że przy okazji całej tej afery, ktoś może zginąć. Do tej pory owszem, zdawał sobie z tego sprawę, ale była to raczej odległa myśl. Co więcej, przez niego naraził ludzi, którzy w ogóle nie mieli nic wspólnego z całą tą aferą. Naraził Kenseia. Może powinien spróbować namówić mężczyznę na powrót do Rukongai? Chociaż chyba było na to odrobinę za późno. Do tego ta uwaga Urahary o walce w Arrancarze. Musiało mieć to coś wspólnego z Aizenem – w końcu to on Arrancar stworzył i sponsorował. Czyżby facet miał wrogów wśród swoich własnych ludzi?
- Nienawidzę broni palnej – cichy głos Ichigo wyrwał go z jego myśli.
- Jakiś konkretny powód, czy raczej wrodzony pacyfizm? - dopytał się, zerkając na chłopaka.
- Moja matka została zastrzelona – powiedział i niemalże udało mu się to zrobić spokojnie.
Shuuheia zamurowało. Nie znał Ichigo zbyt dobrze i tak naprawdę nie interesował się jego sytuacją rodzinną. Coś niejasno kojarzył, że miał chyba siostrę, albo dwie i że jego ojciec był lekarzem. Nigdy nie zastanawiał się, co robi jego matka. Teraz już wiedział.
- Dawno? - spytał zamiast składać kondolencje. Sam stracił rodziców i wiedział, że "przykro mi" wcale w żaden sposób nie pomaga. Za to widać Ichigo chciał się z nim tym podzielić, skoro zaczął temat.
- Na gwiazdkę miną trzy lata – odpowiedział po dłuższej chwili.
- Byłeś z nią blisko?
Pokiwał tylko głową w odpowiedzi. Shuuhei przyjrzał mu się i zmarszczył brwi.
- Dlatego wpadłeś w narkotyki? - zapytał i zaraz kiwnął głową ze zrozumieniem, gdy otrzymał potwierdzenie.
Przez chwilę milczeli obaj.
- Więc dlaczego właściwie pojechałeś z nami? - zapytał w końcu Shuuhei.
Ichigo popatrzył na końcówkę papierosa, zaciągnął się ostatni raz i wyrzucił na ziemię, przydeptując butem. Zapatrzył się przed siebie na miasto i ledwo widoczny na horyzoncie ocean.
- Grimmjow powiedział, że jadę i nie mam nic do gadania – odpowiedział w końcu po dłuższej chwili. - Gdybym się uparł, to bym oczywiście dupy nie ruszył. - Wzruszył ramionami. - Ale w sumie chciałem zrobić coś, żeby nie zostać sam ze sobą. Jestem dla siebie kiepskim towarzystwem. A ty, po co w ogóle tam jedziesz? - zerknął na Shuuheia.
- Potrzebuję odpowiedzi na kilka pytań, a osoba, która może mi na nie odpowiedzieć jest w Hueco Mundo – odpowiedział.
Ichigo kiwnął tylko głową. Znowu zapadła cisza, ale żadnemu z nich ona nie przeszkadzała.
Drzwi na dach otworzyły się. Shuuhei wychylił się, żeby zerknąć, kto do nich dołączył.
- Rozumiem – usłyszał najpierw głos Pantery, potem zobaczył jej plecy. - Pokaż mi te papiery – wyciągnęła dłoń do Urahary, który właśnie wyszedł zza drzwi, zaraz zamknął je za sobą.
Shuuhei schował się z powrotem. Może nieładnie było podsłuchiwać, ale z drugiej strony nie było to przecież specjalnie. Ichigo chyba myślał podobnie, bo też się nie odezwał.
- Czternastolatka na razie odpuść – odezwała się po dłuższej ciszy Pantera. - Potrzebuję profesjonalistów, a nie dzieci z psychozami. Poślij go do jakieś szkoły, niech chłopak zrobi maturę, wtedy pogadamy. Szesnastolatek może być, niech się zacznie szkolić. Tylko też bez żadnych szaleństw. A tym ostatnim zajmę się osobiście, wygląda obiecująco.
- Jak sobie królowa życzy – powiedział Urahara ze szczyptą ironii w głosie.
Pantera zaśmiała się.
- Widzę, że się przyjęło – powiedziała.
- Jak ktoś ma takie zamiary, taki gest i – ściszył nieco głos. - Jest tak okrutny. To i tytuł odpowiedni się należy.
- Okrutna? Nie powiedziałabym. Wymagająca? Owszem.
- Aj, aj skoro tak mówisz.
- A ty Kisuke? Nie jesteś mniej okrutny ode mnie? Szara eminencjo?
Mężczyzna zaśmiał się lekko, niemalże dobrodusznie.
- Przeceniasz moje ambicje królowo. Mi nie potrzeba nic więcej poza spokojem i moim małym sklepikiem.
- Skoro tak mówisz.
- Jeżeli mogę prosić o wybaczenie. Pójdę się zająć swoimi obowiązkami.
- Oczywiście.
Skrzypnięcie drzwi.
- Ładnie tak podsłuchiwać? - spytała się Pantera, podchodząc do barierki i opierając się o nią, nie obejrzała się nawet na chłopaków.
Shuuhei wzruszył ramionami.
- To nie było podsłuchiwanie – powiedział spokojnie. - Po prostu staliśmy tu, gdy wy rozmawialiście. Gdybyś naprawdę nie chciała być podsłuchana, to byś nas stąd wygoniła, skoro wiedziałaś, że i tak tu jesteśmy.
- Albo masz o nas tak niskie mniemanie – wtrącił Ichigo. - Że wyszłaś z założenie, że to, czy cokolwiek usłyszymy i tak nie ma żadnego znaczenia, bo nie zrozumiemy kontekstu.
Kobieta spojrzała na nich przez ramię, przyglądała im się uważnie, oceniając.
- Jeżeli cię to uspokoi – odezwał się Ichigo. - Nie jestem nadmiernie gadatliwy, królowo – dodał z półuśmiechem.
Pantera również uśmiechnęła się lekko i przeniosła przenikliwe spojrzenie na Shuuheia. Ten wzruszył ramionami.
- Nie widzę żadnego zastosowania, dla tego co usłyszałem – powiedział spokojnie. Spojrzał kobiecie w oczy. - Na razie – dodał.
Zaśmiała się i powróciła spojrzeniem do widoku miasta przed nią.
- Gdybym była dziesięć lat młodsza – powiedziała, nie patrząc na nich. - Albo gdybym była facetem, to może zaciągnęłabym któregoś z was do łózka. Ciekawe z was dzieciaki.
- Skoro tak mówisz – powiedział nieprzekonany Ichigo i wyciągnął kolejnego papierosa, zapalił.
Znowu zapadła cisza.
- A właśnie – odezwał się Shuuhei, przypominając sobie coś. - Dlaczego masz na pieńku z Kazeshinim? - zapytał, przekrzywiając głowę i przyglądając się kobiecie z zainteresowaniem.
Pantera momentalnie spoważniała, zmrużyła oczy i spięła się delikatnie.
- A skąd go znasz? - zapytała chłodno.
- Powiedzmy, że korzystałem z jego pomocy kilka razy – odpowiedział spokojnie. W ostatniej chwili powstrzymał uśmiech, czując jak serce zaczyna mocniej bić. Kiedy ostatni raz prowadził rozmowę z kimś niebezpiecznym? Odzwyczaił się, doprawdy. - Poza tym, cóż... Kawał z niego chuja, nieprawdaż?
- Prawda – odpowiedziała ostrożnie Pantera po kilku sekundach wahania.
- Nie odpowiedziałaś na moje poprzednie pytanie – zauważył uprzejmie.
- A to musi być jakiś większy powód, dla którego mam z nim na pieńku, niż to, że jak sam to określiłeś, jest chujem? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie musi, ale... - zostawił resztę niedopowiedzianą. - Swoją drogą – zmienił temat, samemu podchodząc do barierki. Oparł się o nia łokciami, tak blisko Pantery, że prawie dotykał jej bioder. - Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy dokładnie rozpadło się Zanpakutou, przed czy po wybuchu wojny? - spojrzał z dołu w błękitne, chłodne oczy.
Pantera nie odpowiedziała, ale nie odwróciła spojrzenia. Uniosła tylko brew w uprzejmym zainteresowaniu "co sugerujesz?". Shuuhei sam się zastanawiał, co właściwie stara się osiągnąć. Oczywiście chciał zdobyć jakieś informacje, ale na razie błądził we mgle. O zbyt wiele rzeczy chciał się zapytać i zbyt wiele możliwości widział.
- Nic takiego, tak naprawdę – odpowiedział na nieme pytanie kobiety. - Zastanawiało mnie, dlaczego Kazeshini, pomimo tego, że był Zanpakutou, nie wiedział o tym, że Grimmjow należał do Espady. Nie wiedział w ogóle o Espadzie. O ile nie wiedział...
- Zanpakutou rozpadło się tuż przed wybuchem wojny – weszła mu w słowo.
Wyprostował się i spojrzał na nią z góry – przez jej obcasy, niestety tylko minimalnie.
- Różnica zdań? Czy raczej zadanie zbyt tajne, żeby można było je wykonywać oficjalnie? - zadawał kolejne pytanie tonem niedzielnej pogewędki przy kawie, chociaż widział w oczach najmeniczki, że wszedł na bardzo śliźgi grunt. Nie za bardzo się tym przejął. Cóż, każdy ma swój sposób na podniesienie sobie adrenaliny. - Tak, czy siak, podejrzewam, że albo nie każdy się zgodził, albo nie każdy został uznany za godnego zaufania. Jestem ciekawy w jakiej grupie znalazł się Kazeshini – rzucił od niechcenia. - Ja osobiście, chociaż nie znoszę go z głębi serca, wolałbym go mieć po swojej stronie. Czyli jednak miał inne zdanie?
Miał nadzieję, że trafił gdzieś blisko. Po tym, jak Pantera odsunęła się od niego minimalnie, wiedział, że tak. Zatem powstawało pytanie, ile Kazeshini wiedział o Aizenie, przed tym jak Ichimaru stworzył swój raport? Ile z tego wiedziali pozostali Zanpakutou?
- Jest tchórzem – głos Pantery wybił go z jego myśli. - Nie chciał się narażać Seiretei, dlatego zrezygnował zanim cokolwiek na dobre się zaczęło, a wraz z nim całkiem sporo naszych ludzi. Nie lubię, gdy ktoś zabiera mi podwładnych.
- Absolutnie zrozumiałe, królowo – zgodził się z uśmiechem. - Zatem dziesięć lat temu, tuż przed wybuchem wojny, otrzymaliście zlecenie od Aizena, które mieliście wykonywać w Hueco Mundo, część z was stwierdziła, że pasuje. W sumie zrozumiałe. Ci, co jednak poszli na umowę, zaczęli szkolić Espadę. Wojna sie skończyła, pewnie zajęliście sie innymi sprawami. Jak chociażby rozkręcanie interesu w Gargandzie razem z byłym chemikiem, o którym mówi się, że wymyślił i wypuścił na rynek gigai. Nie chcę nawet wiedzieć, jak to się stało, że wylądowaliście na jednym wózku, ale o to jesteśmy tutaj na dachu jego nocnego klubu, chwilę po tym, jak pokazałaś nam całkiem śliczną zbrojownię. Udzielasz nam pomocy w schwytaniu swojego byłego zleceniodawcy, który jak tylko zostanie schywatny, równie dobrze może pogrążyć cię razem z sobą.
Kolejne pytające uniesienie błękitnej brwi - "do czego dążysz?". Uśmiechnął się półgębkiem, zdając sobie sprawę z tego, że blizna doda temu uśmiechowi nieco kpiącego wyrazu.
- Jaki masz w tym interes, królowo? - zapytał cicho. - Bo wybacz, ale ciężko mi zaufać w bezinteresowne chęci. I dlaczego mam nieodparte wrażenie, że ta walka w Arrnacarze, o której wspominał Urahara, ma z tym coś wspólnego?
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Nie uśmiechała się. To mu wystarczyło.
- A teraz przepraszam – ukłonił się lekko. - Chyba jednak pójdę się poczęstować czymś szybkostrzelnym. - Zasalutował niedbale i wszedł do budynku.
Gdy zamknął za sobą drzwi na dach, odetchnął głębiej. Czuł, rodzący się za oczami, od nadmiaru myśli, bół głowy. W co oni się właśnie pakowali? Pokręcił głową i poszedł do tej absurdalnej zbrojowni, dopóki jeszcze mógł.
Pantera odprowadziła spojrzeniem chłopaka i jak tylko zniknął za drzwiami, odwróciła się w stronę, milczącego Ichigo.
- Ty też się nad czymś zastanawiasz? - zapytała z uprzejmym zainteresowaniem.
Rudzielec pokręcił tylko głową.
- Naprawdę wiele o tobie słyszałam – odezwała się znowu, podchodząc do chłopaka. - Jesteś dla niego kimś ważnym.
- Ponoć – mruknął, przyglądając się nieufnie kobiecie.
Zaśmiała się na powrót rozluźniona.
- Długo znasz się z Grimmjowem? - zapytał w końcu.
Oparła się o ściankę obok Ichigo. Zamyśliła się, zapatrzona gdzieś w horyzont.
- Poznaliśmy się tuż po rozpoczęciu wojny – odpowiedziała w końcu. - Wyciągnęłam go pijanego z jakiegoś baru, w którym wciągał jakieś gówno.
Ichigo prychnął pod nosem, ciężko było stwierdzić, czy rozbawiony, czy zirytowany.
- A do mnie ma pretensje – mruknął do siebie.
- Osiemnaście lat miał – mówiła dalej Pantera, uśmiechając się lekko. - Chuderlawy chłopak, skaczący do wszystkich dookoła, samotny wilk; to niemalże oksymoron jest; bez żadnego celu w życiu. Ale jak widać można i z czegoś takiego wyjść na ludzi. Zabawnie było go szkolić.
Ichigo zatrzymał dla siebie zdanie na temat definicji "ludzi" w wykonaniu najemniczki.
- Rozumiem, że pokazałaś mu cel – bardziej stwierdził niż zapytał.
Kobieta kiwnęła głową i dłonią, gest mówiący "mniej więcej".
- Pokazałam, że istnieją na tym świecie rzeczy, o które warto walczyć, że są ludzie, których warto chronić, że życie w stadzie jest łatwiejsze niż samotnie. I tego typu różne słodkości.
Ichigo pochylił głowę, żeby ukryć lekki uśmiech.
-Dlaczego właściwie mu pomogłaś, dlaczego akurat jemu? - zapytał, nie podnosząc już spojrzenia.
- Może to zabrzmi śmiesznie – powiedziała z uśmiechem. - Ale dlatego że miał ten sam kolor włosów, co ja. Na tyle rzadko spotykany, że tak naprawdę mógłby być moim młodszym bratem, a zawsze marzyłam, żeby mieć rodzeństwo.
- Więc tak naprawdę czysty przypadek?
- Bardzo wiele rzeczy w życiu dzieje się przez przypadek. - Chwyciła go za brodę, podniosła i popatrzyła mu w oczy. - Ciebie też spotkał przecież przez przypadek i nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę – powiedziała cicho, pochyliła się i pocałowała go delikatnie w usta. - Opiekuj się nim, bo to wciąż zagubiony chłopiec.
Wykręcił głowę z jej dłoni z zirytowanym prychnięciem.
- A co ja, niańka? - mruknął.
- Nie, ale miałam nadzieję, że przyjaciel – powiedziała łagodnie. - A teraz ja również cię przeproszę, obowiązki wzywają.
Musnęła go jeszcze opuszkami palców po policzku i zaraz zniknęła w budynku. Przeszła obok magazynu z bronią, przez uchylone drzwi dojrzała Shuuheia, gładzącego glocka. Wpatrywał się w czarny kształt, niewidzącym wzrokiem, myślami gdzieś daleko. Uśmiechnęła się trochę smutno, może sentymentalnie. Poszła dalej i wcale się nie zdziwiła, gdy została wciągnięta do pustego gabinetu. Nie opierała się – i tak miała zamiar tam wejść – i uśmiechnęła się, gdy została przygnieciona do obitej boazerią ściany przez gorące, o wiele większe od niej, ciało. Uniosła wzrok, by napotkać spojrzenie głodnych, błękitnych oczu.
- Poprzednim razem – zamruczał jej do ucha Grimmjow niskim, nieco zachrypniętym głosem. Naprawdę seksowny. - Powiedziałaś, że jestem gówniarz. Wyśmieję cię, jeżeli znowu tak powiesz – wyszeptał i pocałował najpierw jej ucho, potem szyję.
Położyła dłonie na jego torsie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie miała ochoty wylądować w łóżku z tym niebieskowłosowym zwierzakiem. Wyrósł to na pewno, ale też - wbrew temu co powiedziała Ichigo – wydoroślał. Odsunęła go od siebie, ale tylko odrobinę, tak by już jej nie dotykał. Wciąż stał blisko, górował nad nią, ale nie był w stanie jej zastraszyć; nigdy nie był. Dłonie oparte koło jej głowy, wzrok błądzący po jej ciele, rozbierający ją.
- Przynieś mi krokodyla – powiedziała żartobliwie. - Złóż śluby milczenia i czystości i tak dalej.
- Chyba sobie kpisz – burknął i znowu zaczął całować jej ramiona, szyję, szczękę. Dłonie sięgnęły do guzików jej żakietu.
- Grimmjow – szepnęła chłodnym tonem i chwyciła go za nadgarstki. - Nie dzisiaj – wyjaśniła spokojnie, patrząc mu w oczy twardo. - Wróć, a wtedy obiecuję, że ci nie odmówię.
Popatrzył na nią uważnie. Widziała dokładnie, jak tysiące myśli kłębi się w tym błękitnych oczętach, pewnie była wśród nich i taka, że wziąłby ją siłą. Może by i by mu się udało - naprawdę zrobił większy i pewnie silniejszy od niej – ale zbyt dobrze wiedział, jakie byłyby późniejsze konsekwencje takiego postępowania.
- Żebyś nie miała wątpliwości, że wrócę – wychrypiał i odetchnął głęboko zapachem jej włosów.
- Ani przez sekundę w to nie wątpiłam.
* * *
Grimmjow zatrząsnął za sobą drzwi matowopiaskowego Humvee i rozgościł się za kierownicą. Na miejsce pasażera wskoczył Kensei.
- Brakuje tylko iby i hełmu, żeby się można porządnie zdrzemnąć – rzucił przez otwarte okno do Shinjiego.
Blondyn właśnie otwierał drzwi Forda Mustanga od strony pasażera, żeby Tia mogła wsiąść. Dziewczyna pokręciła tylko głową i zniknęła w samochodzie.
- I krowy, która by ci pleców pilnowała – powiedział Shiniji z szerokim uśmiechem. – Nigdy nie zapominaj o krowie. - Wsiadł na miejsce kierowcy i zamknął drzwi.
Na tylnym siedzieniu Humvee rozgościł się już Shuuhei i Ichigo.
- Gotowi – zapytał Grimmjow z szerokim uśmiechem, jak chłopiec, który dostał nową zabawkę. - Czekaj na mnie królowo, wrócę z tym pieprzonym krokodylem – zwrócił się, do stojącej obok, Pantery.
Kobieta zaśmiała się i pokręciła głową pobłażliwie.
- Ruszajcie – powiedziała tylko i uderzyła w drzwi samochodu, odsunęła na dwa kroki do tyłu. - Czuję się trochę, jakbym posyłała pierwszy raz dziecko do szkoły – zwróciła się do, stojącego obok niej Benihime. Ta tylko uśmiechnęła się przelotnie.
Grimmjow włączył silnik, posłał jeszcze kobietom swoj szeroki uśmiech i ruszyli. Shinji z Tią tuż za nimi. Jeszcze dzisiaj znajdą się w Hueco Mundo. W nocy pewnie dotrą do Las Noches.
- I'm a killin’ machine, with a need to bleed you when the light goes green – zaczął nucić Grimmjow, wystukując rytm na kierownicy.
Był podajarany, podniecony, energia rozsadzała go od środka. Wracał do domu, jakikolwiek by on nie był, wracał do ojczyzny walczyć. Zniszczy wszystkich, którzy staną mu na drodze.
- Put a grin on my chin, come to me, ‘cuz I’ll win, I’m one-of-a-kind and I’ll bring death to the place you’re about to be: another river of blood runnin’ under my feet – śpiewał dalej, nie przejmując się pytającym spojrzeniem Ichigo w tylnym lusterku.
Jednak uniósł brew zaskoczony, gdy dołączył do niego drugi głos.
- Forged in a fire lit long ago, stand next to me, you’ll never stand alone. I’m last to leave, but the first to go - śpiewał razem z nim Kensei, zerkając na niego kątem oka.
Grimmjow się zaśmiał, patrząc na drogę przed sobą. Kensei uśmiechnął się półgębkiem, patrząc przez swoje okno. Shuuhei z Ichigo wymienili nieco zdezorientowane spojrzenia.
I am a Devil-Dog I’m marching on,
I am a warrior and this is my song
Hell has no demon I won't overcome,
I am a warrior and this is my song
I’ll stand in the path of the enemy line.
Feel no fear, know my pride:
for God and Country I’ll end your life.
* * *
Pantera stała przy oknie w gabinecie z telefonem w dłoni, stukała nim delikatnie o zęby widocznie dzięki szerokiemu uśmiechowi. Pokręciła głową i wybrała numer.
- Daj mi starego – powiedziała tylko, jak ktoś odebrał. Poczekała chwilę. - Pojechali... Jak dobrze pójdzie jeszcze dzisiaj będą w Las Noches... Dokładnie tak jak się umawialiśmy... Tobie również życzę miłego dnia.
Rozłączyła się i wybrała kolejny numer.
- Połącz mnie z szefem... Nie pyskuj tylko połącz... Dzień dobry, ekipa pojechała... Tak... Oczywiście, że nie... Gdzieżbym śmiała... Dokładnie... Dziękuję, wzajemnie.
Schowała telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Zapatrzyła się w widok za oknem.
- Nie daj się zabić, braciszku – szepnęła.