Przeklęci 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:12:59
Odłożyłem pamiętnik na miejsce, pod poduszkę. Zabrałem za to pozostałe tomy i powędrowałem na piętro do gabinetu wuja Wincenta, do którego ciotunia nie weszła ani razu po jego śmierci. Przeszedłem przez drzwi nie pukając. Wuj siedział na swoim miejscu za biurkiem, zapisując bazgrołami stosy kartek. Można by rzec że oszalał po swojej śmierci. Smutne ale prawdziwe. Wuj Wincent był jedynym rezydentem manor, który umarł śmiercią naturalną. Ktoś musiał go przekląć wcześniej. Zmarł na zawał właśnie za tym biurkiem i nawet biedaczek tego nie zauważył. Miał we zwyczaju przesiadywać tak bez przerwy, nie zwracając uwagi na otoczenie. Z jednej strony zabawne. Jak wielu członków rodziny Blacków zostało przeklętych. Nie ma to jak klątwy rodzinne.
- Dobry wieczór wujku - przywitałem się grzecznie - Przyszedłem poczytać, mogę?
Nie spodziewałem się odpowiedzi. Chrząknął coś pod nosem i nawet nie oderwał wzroku od swoich papierów. Jego milczenie niezmiennie traktowałem jako zgodę. Rozsiadłem się na skórzanej kanapie w rogu pokoju. I skrzyżowawszy nogi, zabrałem się za dalszy ciąg swoich wspomnień. Strasznie dawno tego nie czytałem. W pamiętnikach zapisane było wszystko, co uznałem za interesujące, od narzekań na Katherinę, której od samego dzieciństwa nie znosiłem poczynając, a na poważnych sprawach takich, jak pogrzeb ojca, czy przejęcie manor kończąc. Czytałem długo, uśmiechając się do siebie w niektórych, co pikantniejszych fragmentach. Zauważyłem jak bardzo zmienił się opis naszych igraszek od tego pierwszego, przez kilka następnych, aż przy kolejnym poczułem jak czerwone gorąco wypełza mi na policzki. No, to jasnowłosy też się pewnie zarumieni, skoro o wypieki przyprawił go tak nieudolny opis trzynastolatka. Dalej były lepsze. Cichy warkot samochodu, słyszalny przez uchylone okno oznajmił mi, że notariusz opuścił średnio gościnne progi manor. No, czyli ciotunia nie była już oficjalnym właścicielem posiadłości. Jak miło z jej strony. Zniknie mi z oczu i już nigdy, nigdy więcej jej nie zobaczę. Myślałem, że będę się bardziej cieszył. No cóż. Widocznie nie jestem pamiętliwy jakoś szczególnie. Czytać skończyłem późnym wieczorem. Tomiki zostawiłem na razie w wujowym gabinecie, bo nie mogłem oddać ich, gdy Winc był w pokoju, a przypuszczalnie tam właśnie był. Ciekawe jak by zareagował na książki unoszące się w powietrzu. Tevo kręcił się po korytarzu
- O, Jago, właśnie cię szukałem...
- Tak?
- Mamy problem....
- Jaki?
- Dziadziuś znów zaklinował się w odpływie...
Westchnąłem z rezygnacją. Moje plany musiały poczekać, nie zostawię przecież biedaka w pułapce. Nawet nie pytałem Tevo, gdzie to się stało. Jeżeli w zdaniu obok siebie egzystowały dwa rzeczowniki: dziadziuś i odpływ, znaczyło to mniej więcej tyle, że podglądając którąś z pokojówek w czasie kąpieli, dziadziuś nieco za bardzo się zmaterializował, skutkiem czego tkwi teraz w okolicach sanitariatu w damskiej łazience. Nic nowego w gruncie rzeczy. Zdarzało się co jakiś czas. Nie mnie to osądzać. Damska łazienka znajdowała się na parterze. Nie fatygując się schodami, rozpłynąłem się i przeleciałem przez podłogę. Opanowanie tych sztuczek zajęło mi nieco czasu, ale cóż, miałem przed sobą całą wieczność. Przeszedłem przez drzwi łazienki, zupełnie ignorując biorącą prysznic służącą. Dziadziuś pomachał do mnie zakłopotany z umywalkowego syfonu.
- Znowu? - westchnąłem - Mówiłem ci tyle razy, żebyś uważał..
- Wybacz Jago, coś odwróciło moją uwagę.
- Tak, jasne. A właściwie...Tevo, dlaczego ty go nie uwolniłeś?
- Nie zajmuję się hydrauliką - prychnął pogardliwie
- Jasne, dzięki - sarknąłem
Zmaterializowałem się na tyle, by móc ruszyć dokręcony dość mocno syfon. Zgrzytnął cicho, jednak kobieta nie usłyszała nic przez szum wody. Wyjąłem rurę i trzymając ją rozpłynąłem się całkowicie. Dziadziuś poddał się mojemu stanowi skupienia i po chwili z westchnieniem ulgi przeleciał przez syfon. Nie zdążył się zmaterializować, widziałem jak przenika przez podłogę. Dokręciłem rurę i wyszedłem z łazienki. Dziadziuś, wchodził właśnie po schodach, uśmiechając się do mnie szeroko. Cały ubrudzony był ziemia, z czego wywnioskowałem, że udało mu się skupić dopiero gdzieś na etapie fundamentów.
- Ostatni raz wyciągałem cię z kanalizy - ostrzegłem go, uprzedzając wymówki -Nie jestem hydraulikiem. Jak chcesz podglądać, idź normalnie, a nie jakimiś udziwnionymi drogami.
- Normalnie nie ma zabawy, zresztą, ja wcale nie podglądam...
- Tak wiem, ty jedynie cieszysz swoje stare oczy krągłościami - powtórzyłem frazę słyszaną już tyle razy, że nauczyłem się jej na pamięć. - Następnym razem jak będziesz sobie urządzał zabawy, zostawię cię w tym odpływie na tydzień - odgrażałem się wiedząc, że to nie prawda.
Udałem się do pokoju Wincenta, zobaczyć co porabia. Spał. Skulony na boku, z leciutko rozchylonymi ustami, przyciskając do siebie zielonego miśka. Naga, opalona skóra ładnie odbijała od białej pościeli. Wyglądał słodko, prawie tak słodko jak Kirsten kiedy spał. Kirsten... widziałem go na swoim pogrzebie. Bladego, z podkrążonymi oczami, stojącego gdzieś z tyłu z matką. Płakał. Chciał pójść za mną, nałykał się pastylek nasennych. Odratowali go. Zabrali do zakładu zamkniętego, tępo wpatrzonego przed siebie, obojętnego na wszystko. I tak już został. Odwiedzałem go tam przez lata. Widziałem jak się starzeje, jak umiera. To było niesprawiedliwe, powinni pozwolić mu odejść już wtedy. Gdy umarł pożegnałem się z nim krótko, ciepło. Jego wzywali do siebie, ja musiałem zostać. Powiedziałem mu "Żegnaj" i patrzyłem jak odchodzi białą drogą tak daleko, aż zniknął mi z oczu. Cholerny los przeklętej duszy.
Wincent mruknął przez sen, odwracając się na plecy. Kołdra zsunęła się nieco, odsłaniając kształtne biodro. Sypiał nago, interesujące. Usiadłem w fotelu i pogrążyłem się w letargu. Nie potrzebowałem snu. Żaden z rezydentów go nie potrzebował, jednak nie mogłem się przyzwyczaić do jego braku. Nauczyłem się więc zamykać przed światem, choć na kilka godzin, móc wyrwać się ze świadomości, by nie zwariować, nie wydłużać jeszcze już i tak wiecznej wieczności.
Gdy wreszcie wyrwałem się z letargu świtało. Pierwsze promienie wschodzącego słońca padły wprost na twarz jasnowłosego, przedzierając się przez zasłonę stulonych rzęs. Przesunął się na poduszce, jednak słońce, stojące coraz wyżej wciąż świeciło mu prosto w twarz. Z góry przegrana walka. Trzeba było wieczorem zaciągnąć story - roześmiałem się. Ja bardzo szybko się tego nauczyłem. W końcu Winc usiadł gwałtownie, przecierając oczy. Wyciągnął ramiona w górę i ziewnął szeroko. Odrzucił kołdrę wstając z łóżka. Podszedł do okna, chowając się nieco z boku za zasłonę, żeby nikt z dołu nie mógł go dojrzeć, przypatrując się krzątaninie robotników przy naprawie baszty. Przylgnąłem spojrzeniem do jego ciała. Był niemal idealny, tylko na lewym biodrze jaśniała brzydka blizna. Szeroka szrama, ze śladem krzywego szycia, ciągnąca się od boku uda aż do kości miednicowej. To musiało być coś poważnego. Miał jasne włosy łonowe, w przeciwieństwie do mnie czy Kirstena. Gdy odszedł od okna i zaczął się ubierać, dojrzałem drugi tatuaż w miejscu, gdzie plecy przechodzą w pośladki. Jakiś zakręcony bazgrołek. Znikł szybko zakryty czarnymi slipkami z napisem "Devil Inside" Naciągnął szerokie, niebieskie dżinsy i białą koszulkę bez rękawa. Zabawnie podskakiwał zakładając na nogi skarpetki, potem otworzył okno. Z szuflady biurka wyjął paczkę papierosów i zapalił strzepując na dziedziniec. Patrzyłem na niego leniwie, nie mając ochoty ruszać się z miejsca. Jasnowłosy zerknął na zegarek, dochodziła szósta. Chwycił pamiętnik leżący na stole i ruszył w kierunku fotela. Zerwałem się szybko, żeby na mnie nie usiadł, minęliśmy się o centymetry. Przejście przez ducha przypominało zanurzenie się w lodowate powietrze. Nic przyjemnego, dla mnie również. Przełożył nogi przez poręcz i zatopił się w lekturze. Lubił siadać w ten sposób. Zostawiłem go na razie w spokoju i poszedłem poszukać Tevo, chcąc zapytać jakie atrakcje zapewnił cioteczce tej nocy. Znalazłem go w jadalni. Tryskał humorem niczym młody szczygiełek na wiosnę.
- Hej, Tevo - przywitałem się
- Jak tam noc?
- A dziękuję, bardzo udana - roześmiał się - Biedna Katherina całą noc nie zmrużyła oka. No wiesz, lodowate przeciągi, wycie wiatru za oknem, coś jej w szafie skrobało.
Tevo był mistrzem efektów akustycznych. Wiedział jak gwizdać na rurach, byt wyły jak potępieńcy, jak imitować odgłos kroków na schodach, jak podzwaniać łańcuchem, co wcale, wbrew pozorom nie było takie proste. Jaśniej mówiąc Tevo był duchem, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. W jadalni dał słyszeć się bzyk niewielkiego silniczka i pojawiła się ciotunia. Rezydent musiał nieźle się jej dać we znaki - była bardziej skwaszona niż zwykle. Śniadanie już na nią czekało. Świeży sok pomarańczowy i kuleczki z melona. Przysiedliśmy po obu jej stronach, chcąc przed samym wyjazdem obdarzyć ją odrobiną naszego ciepła. Trzęsła się biedna, niemal nie mogąc trafić widelcem do ust
- Cholerny dom - mamrotała - cholerne przeciągi
Nie minęło dużo czasu, kiedy pojawił się Wincent
- Dzień dobry ciociu - przywitał się siadając
- Dobry - odmruknęła gniewnie, nawet na niego nie patrząc
Po chwili służąca postawiła przed nim na stole talerz z melonem i szklankę soku. Jasnowłosy spojrzał na to z źle skrywanym obrzydzeniem, ale zabrał się do jedzenia. Wyglądało, jakby kuleczki rosły mu w ustach tak, że miał spore problemy z ich przełknięciem. Widocznie nie przyzwyczajony był do tego typu jedzenia. Miał szczęście, że Katherina już miała wyjeżdżać, gdyż jej zarządzeniem było to standardowe, codzienne śniadanie. Ciotka szybko zjadła swoją porcję i natychmiast pojawiła się służąca, zabierając jej talerz i wciąż w połowie pełny talerz Winca. Naprawdę dobrze, że już jechała, bo w tym tempie biedaczek umarłby z głodu. Katherina bez słowa odjechała od stołu, a jasnowłosy podążył za nią. Na dole stały już walizki, zniesione przez służbę, a pod same drzwi podjechał odkryty mercedes, Karol wyszedł by wsadzić bagaże do kufra, ciotka natomiast odwróciła się do Wincenta
- Opiekuj się dobrze domem, i zastanów się dobrze, komu go zostawisz - powiedziała tylko
Ani do widzenia, ani pocałuj mnie gdzieś. Wgramoliła do samochodu, Karol złożył i upchnął jej wózek i odjechała. Wyszliśmy z Tevo przed dom, zobaczyć jak się oddala.
- Byle daleko - mruknął Tevo - Bodajby sczezła!
- Tevo!! - szturchnąłem go łokciem w żebra - Czyś ty zwariował?
- No co?
- Czy ty chcesz, żeby ona po śmierci zwaliła nam się tu na kark?
- Ups... - Tevo zakrył sobie usta dłonią. Rychło w czas. Miałem tylko nadzieję, że klątwa rzucona prze ducha, tak jakby od niechcenia nie zadziała.
Wincent tymczasem wrócił do środka. Wstawił głowę do kuchni i zapytał grzecznie urzędującej tam kucharki
- Przepraszam panią, czy mógłbym dostać coś normalnego na śniadanie?
- A co panicz sobie życzy?
- Może tak tosty z masłem, jajecznicę i boczek?
- Oczywiście. Poczeka panicz chwilkę, zaraz zrobię.
Z zadowoloną z siebie miną wrócił do jadalni i rozparł się wygodnie w fotelu. Wyciągnął z kieszeni spodni papierosy i zapalił, strzepując popiół na serwetkę. Katherinę pewnie by szlag trafił, gdyby widziała takie traktowanie mahoniowego stołu, ale cóż. Nie było jej tu. Dopiero teraz wyglądało, jakby jasnowłosy wreszcie zaczął oddychać. Poderwał się z fotela wybiegając z pokoju. Poszedłem za nim. Tevo oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.
- Panie Sebastianie? - zawołał
Kamerdyner pojawił się niemal natychmiast. Skinął sztywno głową i zapytał
- Czego panicz sobie życzy?
- Po pierwsze nie panicz, tylko Wincent - wyciągnął rękę do mężczyzny - Wincent Black
Sebastian nawet, jeżeli się zdziwił nie okazał tego ani mrugnięciem powieką. Uścisnął podaną dłoń, uśmiechając się ciepło
- No więc, czego sobie życzysz Wincencie?
- Chciałbym książkę telefoniczną, jakąś aktualną. Aha, i chciałbym, jeżeli mógłby pan, zrobić coś w rodzaju zebrania pracowników. Mam kilka słów do powiedzenia i chciałbym tak za jednym zamachem...
- Oczywiście. Na pół do piątej?
- Może być pół do piątej. Dziękuję. A teraz idę bo czuję już moje jajka z boczkiem
- Jajka z boczkiem - kamerdyner uniósł w rozbawieniu jedną brew - Pani Katherina byłaby zdruzgotana...
- Pani Katherina już tu nie rządzi - roześmiał się jasnowłosy radośnie
Patrzyłem jak szybko zajada porcję, przyniesioną mu przez kucharkę i popija całość zimnym mlekiem. Kiedy się uśmiechał był jeszcze ładniejszy niż zwykle. Kiedy skończył przyniesiono mu książkę telefoniczną i staromodny telefon z kręconym cyferblatem. Przekartkował tomiszcze, zatrzymując się wreszcie gdzieś mniej więcej w połowie. Chwilę trwało zanim poprawnie wybrał numer.
- Dzień dobry - odezwał się pogodnie - chciałbym zamówić rozmowę z Nowym Jorkiem. Tak, numer dwieście dwanaście, sześćset osiemdziesiąt cztery, czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć. Tak dziękuję, czekam.
Przez chwilę panowała cisza, poczym przemówił ponownie
- Cynthia? Cześć, tu Winc. Jest mama? Nie ma, cholera szkoda, a kiedy będzie? Rozumiem. Wiesz dostałem ten dom. No serio. Ciotka dzisiaj pojechała już do jakiegoś pensjonatu, wczoraj był notariusz. No jasne. Ściągnę was z mamą jak tylko się trochę tu urządzę, bo wiesz, remontują, odnawiają. Zobaczysz, ale dom jest ekstra. Nie, nie było nic w zapisie. Ale wiesz. Będziesz miała swój pokój. Duży, sama sobie wybierzesz. Oj nie bądź dzieckiem. Jak ja mam, to prawie jak ty byś miała. E tam nie to samo. Prawie to samo. Nie przesadzaj. Dobra, będę kończyć. Powiedz mamie, że zadzwonię wieczorem, koło dziewiątej. Na razie. Cześć.
Odłożył słuchawkę na widełki i odetchnął głęboko. Wrócił do książki i wybrał jeden z numerów, który znalazł. Dzień dobry moje nazwisko Black...tak. Tak właśnie. Tak. Chciałbym trochę urządzić... tak...może koło szóstej? Tak. W takim razie do zobaczenia.
Nawet dokończyć zdania mu nie dali. Jakby nazwisko Black kojarzyło im się tylko z jednym. Z pieniędzmi.