Szach mat 10
Dodane przez Aquarius dnia Padziernika 09 2011 01:11:57
***
Kirim udał się do sali obrad. Usiadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Ale się porobiło. Kto będzie nowym królem? Trzeba będzie jakiegoś wybrać, ale czym należy się kierować? Trzeba by poszukać w archiwum, czy są jakieś wpisy w księgach dotyczące tej kwestii.
Niewesołe rozmyślania Kirima przerwało skrzypnięcie drzwi.
- Odejdź - powiedział nie podnosząc twarzy. - Chcę teraz być sam, później przedstawisz mi swój problem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - odezwał się jakiś kobiecy głos.
Kirim podniósł głowę i zobaczył jedną z królewskich kochanek, hrabinę Marmelis.
- Wybaczcie, hrabino, ale jestem zajęty - zaczął przekładać leżące na stole papiery.
- Powinieneś odnosić się do mnie z większym szacunkiem.
- A co wam daje do tego takie prawo, hrabino? - zostawił dokumenty w spokoju i spojrzał uważnie na kobietę. - Wasza pozycja na dworze? Król nie żyje, wiec nie macie hrabino, już żadnej pozycji. A może wasze szlacheckie pochodzenie? Niestety ja też jestem szlachcicem i nie widzę powodu, żebym musiał okazywać wam jakikolwiek większy szacunek niż innym szlacheckiego stanu. Chociaż tak po prawdzie uważam, że wam i pozostałym nałożnicom króla nie należy się żaden szacunek.
- Jak śmiesz! - kobieta zamachnęła się i po chwili po komnacie rozniósł się plask uderzanego policzka. Kirim nawet nie drgnął, wciąż twardo patrząc na hrabinę. - Niech tylko na tronie zasiądzie nowy król, a ja postaram się, żeby odpowiednio cię ukarał!
- Wasze prawo, hrabino, ale zanim to nastąpi radzę uważać na to co robicie i mówicie. Dopóki na tronie nie zasiądzie nowy król, to ja decyduję o tym co z luksusowych dóbr może być dostarczone do waszej komnaty. A teraz proszę wybaczyć, ale mam mnóstwo pracy - i zaczął przeglądać dokumenty zupełnie ignorując kobietę.
Hrabina gniewnie prychnęła i chwilę potem Kirim usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Odłożył dokumenty i westchnąwszy ciężko przykrył twarz dłońmi.
W tej pozycji zastał go Ganar, gdy parę minut później wszedł do sali obrad z jakąś księgą pod pachą.
- Wybacz, pewnie przeszkadzam? - zapytał niepewnie.
- Nie przeszkadzasz- odparł Kirim podnosząc twarz. - Coś się stało?
- Wiesz, kiedy przeglądałem księgi szukając czegoś ciekawego do poczytania, natrafiłem na to - położył na stole księgę i otworzył na odpowiedniej stronie.
Kirim zaczął czytać:
Lat czterdzieści i kila będzie trwało panowanie węża okrutnego, aż żywot jego gwałtownie przerwany zostanie, a linia jego całkiem wygaśnie. I przybędzie młodzian w biel odziany, z nieznanym zwierzęciem u boku i pokona przeciwników bez użycia jakiejkolwiek broni. Nie będzie wiedział ani kim jest ani skąd pochodzi, jego dusza będzie poza ciałem. Bez przeszłości, z nieznanego świata. I obejmie opiekę nad tymi, co po wężu łez ronić nie będą i doprowadzi kraj do szczęścia i rozkwitu, a ludzie będą żyć w dobrobycie.
- To tylko jakaś bajka - mruknął Kirim.
- Wcale nie! - krzyknął Ganar. - Jak zobaczysz wcześniej to masz tu dużo podobnych przepowiedni dotyczących wcześniejszych okresów, które się sprawdziły. A ta z pewnością dotyczy tego co jest teraz!
- Dlaczego tak uważasz?
- "Lat czterdzieści i kilka będzie trwało panowanie węża okrutnego..." Ile lat miał król?
- Czterdzieści dziewięć.
- Jego herbem był wąż pożerający owcę, poza tym był tyranem i despotą. Masz "węża okrutnego". "... po wężu łez ronić nie będą" - Ganar podszedł do okna i otworzył je na oścież. - Słyszysz? Nawet tutaj słychać jak ludzie cieszą się z jego śmierci. - Do uszu Kirima dobiegły wprawdzie przytłumione, ale jednak, odgłosy świadczące o radości mieszkańców.
- To jeszcze nic nie znaczy, po prostu zbieg okoliczności. Poza tym nic tu nie pisze, kiedy niby ma przybyć ten nowy król.
- Więc po prostu musimy czekać.
- Łatwo ci mówić, bo to nie ty musisz podejmować wszystkie decyzje dotyczące państwa. - mruknął Kirim. - Uważam, że to kolejna bajka i nie mam zamiaru zwracać na nią uwagi.
- A rób se ja chcesz - mruknął Ganar i zabrawszy księgę wyszedł z komnaty trzaśnięciem drzwi wyrażając swoje niezadowolenie.
Kirim westchnął ciężko i podszedł do okna. Chociaż stąd nie było widać bawiących się mieszkańców miasta, ale ich radosne głosy dolatywały wyraźnie. Jak niewiele czasami trzeba ludziom by świętowali. Gdyby zdawali sobie sprawę z tego co ich teraz czeka zapewne nie byli by tacy radośni. Ale to jest przywilej biedoty, cieszyć się chwilą, tym co mają teraz. To on musi podejmować decyzje, które mogą zaowocować dopiero za kilka lat. Czy te owoce będą słodkie czy gorzkie i niejadalne? Jakie decyzje podjąć, żeby było jak najlepiej dla wszystkich?
***
Konas przeniósł się do mieszkania w innym świecie. Przeszukał dopiero jedną czwartą miasta. Niestety mimo iż chodził przez cały dzień, kryształ ani drgnął. Zniechęcony wrócił do zamku i udał się do komnaty królewskiego doradcy, Sanusa.
Kiedy wszedł, Sanus właśnie próbował uczyć swojego "strażnika" gry w szachy, jednak po minie żołnierza medyk wywnioskował, że nie bardzo mu to wychodzi.
- Wychodzi na to, Sanus, że kiepski z ciebie nauczyciel - roześmiał się.
- Ależ nie, panie! - zapewnił żarliwie żołnierz - Jego miłość bardzo dobrze wszystko tłumaczy. To po prostu ja jestem za głupi. Jestem przecież tylko synem zwykłego chłopa... - Lantar uśmiechnął się przepraszająco.
- To nie kwestia tego czy jesteś głupi czy nie. Po prostu ta gra nie jest dla wszystkich. Ja nigdy nie potrafiłem się jej nauczyć.
- Niemożliwe - zdumiał się Lantar. - Wy, panie jesteście strasznie mądrzy, bo przecież potraficie leczyć i znacie te wszystkie dziwne mikstury... - umilkł nagle zawstydzony swoją własną odwagą. - Wybaczcie panie, ja nie chciałem...
Konas zaśmiał się.
- Nie przepraszaj, skoro masz rację.
- Naprawdę? - zdumiał się.
- Oczywiście. Od medyka, czy to królewskiego, czy takiego zwykłego, zależy ludzkie życie, więc musi być mądry, żeby znać te wszystkie, jak to określiłeś, dziwne mikstury, żeby wiedzieć jaka ilość czego może zaszkodzić, a jaka wyleczyć. Jednak mądrość w jednej dziedzinie nie oznacza mądrości w innej. A to, że jesteś synem prostego chłopa wcale nie oznacza, że jesteś głupi. Po prostu nie miałeś możliwości sprawdzenia w pełni swoich możliwości.
- Jesteście zbyt łaskawi, panie - mruknął zawstydzony Lantar.
Konas roześmiał się widząc jego zakłopotaną twarz.
- Jednakże wciąż uważam, iż szachy to zbyt skomplikowana gra, więc jeżeli nie jesteś w stanie tego pojąć, to po prostu daj sobie spokój. Jestem pewien, że inne rozrywki też mogą być przyjemne. A jeśli chodzi o ciebie... - zwrócił się do Sanusa. - Jak się czujesz?
- O wiele lepiej. Po tej twojej miksturze zdrzemnąłem się trochę i teraz czuję się o wiele lepiej.
- Świetnie. Na wszelki wypadek jednak łyknij to jeszcze raz - podał doradcy kielich z medykamentem.
Sanus skrzywił się, ale mimo to wypił wszystko duszkiem.
- Kolację już jadłeś? - zapytał medyk.
- Jeszcze nie.
- W takim razie każę ci przynieść coś lekkiego. A jak tam noga? Boli coś?
- Nie, wszystko w porządku.
- W takim razie obejrzyjmy ją - odwinął opatrunek i zaczął badać, co chwila pytając: "boli?", albo: "co czujesz?". Na koniec owinął ją świeżym bandażem i powiedział: - jeszcze ze dwa dni i będziemy mogli zdjąć opatrunek całkowicie.
- Super! Już mnie zaczęła męczyć ta bezczynność.
- Skoro wszystko w porządku to ja już pójdę. A ty - zwrócił się do żołnierza - chodź ze mną. Przyniesiesz dla niego kolację.
Lantar tylko skinął twierdząco głową. Całą drogę do kuchni przebyli w milczeniu, Konas szedł przodem, a Lantar kilka kroków za nim.
- Ach, witam wielmożnego pana. Czym mogę służyć? - Lantar nie mógł uwierzyć jak ten grubas, który wcześniej rzucił się na niego z chochlą, może zgiąć się w tak niskim ukłonie.
- Potrzebuję kolację dla chorego doradcy królewskiego - Odparł Konas.
- Czy wasz miłość, ma coś konkretnego na myśli?
- Trochę tego, tego i tego - medyk układał na stole różne warzywa. - Ugotuj to wszystko na wodzie, żadnego smażenia, ani pieczenia. Przyprawy możesz dodać jakie uważasz. Oprócz tego dzban schłodzonego soku z jabłek. A jak już wszystko przygotujesz, on to zabierze - wskazał ręką na Lantara.
- Jak wasz miłość każe - gruby kucharz nie przestawał bić ukłonów.
- Tylko szybko.
- Oczywiście, wasza miłość - odparł służalczo i wrzasnął na pomocników: - słyszeliście?! Do roboty, ale już.
- Zostawiam resztę w twoich rękach - powiedział Konas do Lantara. - Przypilnuj żeby zjadł wszystko, a potem ma iść spać. A na wypadek gdyby chciał coś kombinować z samego rana, lepiej będzie żebyś spał w jego komnacie.
- Wasza miłość jest pewny? - zapytał niepewnie Lantar. - Może przez te kilka dni jego wielmożność wytrzyma...
- Nie jestem tego taki pewien - westchnął ciężko medyk - Skoro już teraz wyszedł, to co będzie teraz, jak już wie, że za kilka dni zdejmę mu opatrunek? Dlatego też musisz być przy nim cały czas i pilnować go, bo inaczej może się okazać, że tylko pogorszy się jego zdrowie. A do tego nie możemy dopuścić, prawda?
- Oczywiście, wasza miłość! - zapewnił żarliwie Lantar. - Wasza miłość może być spokojny, będę pilnował jego wielmożności, tak, żeby mógł jak najszybciej wrócić do zdrowia!
- Właśnie o to mi chodziło - Konas poklepał żołnierza po ramieniu i wyszedł z kuchni, a wychodząc uśmiechnął się do siebie zadowolony i wymamrotał:
- Trzeba im trochę pomóc. - Na szczęście Lantar tego nie słyszał. - A teraz trzeba by się zająć pewnym upartym osłem.
Szybkim krokiem przeszedł do sali obrad. Tak jak się spodziewał Kirim siedział nad papierami z twarzą ukrytą w dłoniach. Mimo iż nie krył się ze swoją obecnością, to jednak doradca ani drgnął, jakby zupełnie ignorował jego obecność. Podszedł bliżej i położył dłoń na jego ramieniu. Tamten drgnął i podniósł na niego nieprzytomny wzrok.
- A to ty - odetchnął z ulgą. - Wybacz, ale zamyśliłem się i nawet nie słyszałem jak wszedłeś.
- Za dużo pracujesz, powinieneś trochę odpocząć.
- Nie mogę, zwłaszcza teraz, kiedy państwo zostało bez władcy.
-Właśnie teraz powinieneś najbardziej, żeby mieć siły na to, co przyszłość przyniesie.
- Tego nikt nie wie - westchnął Kirim.
- Właśnie, dlatego powinieneś się na to przygotować, odprężyć. Chodź do mnie, zrobię nam przepysznej gorącej czekolady. - Doradca spojrzał na medyka wilczym wzrokiem. - Nie martw się, tym razem ci nic nie dosypię.
- Czemu ja ci nie wierzę? - mruknął, lecz mimo to wstał i podążył za Konasem, do jego komnaty.
- Więc, może powiesz mi co cię dręczy? - zapytał medyk, kiedy już siedzieli przy stoliku z kubkami gorącej czekolady w dłoniach.
Kirim przez chwilę milczał, patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt znajdujący się na podłodze.
- Sam nie wiem - odezwał się w końcu. - Przeraża mnie to wszystko. Co innego być doradcą, a co innego rządzić krajem, mając świadomość, że od twoich decyzji zależy życie tych wszystkich ludzi. Kiedy decyzje podejmował król starałem się zawsze tak nim manipulować, żeby podejmował decyzje, moim zdaniem, najlepsze dla kraju. Ale to było tylko naprowadzanie, a końcowa decyzja i tak należała do niego. Czasami nawet nie było w niej nic z mojego pomysłu. Wtedy, gdy coś wyszło nie tak, mogłem z czystym sumieniem zająć się kolejną sprawą, tłumacząc sobie, że to przecież była jego decyzja i to on ponosi winę za to co się stało lub nie stało. A teraz... - zamilkł wpatrując się tępo w stół - Nie wiem jak długo to potrwa, ile ja wytrzymam. Nie wiem jak znaleźć nowego króla. Dlaczego ten cholerny satrapa nie zostawił następcy?! Na dodatek Ganar ubzdurał sobie, że jakaś "przepowiednia" mówi dokładnie o naszym następnym władcy.
- O, to ciekawe - mruknął Mares
- Nie mów, ze wierzysz w te bzdury - Zdumiał się Kirim.
- Dlaczego uważasz, że to bzdury? Znasz historię naszego kraju.
- Znam, a co to ma do rzeczy?
- Był taki jeden wieszcz...
- Malachini - wtrącił Kirim
- ... który za życia uznawany był za wariata, a później okazało się iż to co on przepowiedział było prawdą.
- Ale to było dawno temu. Poza tym wszyscy już prawie zapomnieli jego przepowiednie. Co to ma wspólnego z bajkami, które rozpowiada Ganar?
Konas westchnął ciężko.
- Poczekaj chwilę, coś ci pokażę - przeszedł do drugiej komnaty. Wrócił chwile potem, niosąc pod pachą jakąś wielką księgę. Położył ją ostrożnie na stole. - Wiesz co to jest?
- Niemożliwe... - Kirim wytrzeszczył ze zdumienia oczy i odstawiwszy filiżankę pochylił się nad księgą. - Przecież to księga przepowiedni Malachiniego. Skąd ty ją masz?! Była tylko jedna jedyna i podobno zaginęła wieki temu!
- Nie zaginęła, po prostu została schowana, żeby nie wpadła w niepowołane ręce. Niektóre z przepowiedni Malachiniego są zbyt niebezpieczne i w rękach nieodpowiedniej osoby mogłyby przynieść zgubę krajowi. Dlatego pewna grupa ludzi zdecydowała się ukryć tą księgę.
- Skoro jest taka niebezpieczna dlaczego po prostu nie zniszczyć jej?
- Jest zbyt cenna.
- No dobrze, ale co ona ma wspólnego...
- Przeczytaj przepowiednię numer 126 - Konas przerwał Kirimowi i otworzył księgę.
Doradca pochylił się i zaczął czytać, a z każdym przeczytanym słowem jego oczy rozszerzały się coraz bardziej.
Lat czterdzieści i kila będzie trwało panowanie węża okrutnego, aż żywot jego gwałtownie przerwany zostanie, a linia jego całkiem wygaśnie. I przybędzie młodzian w biel odziany, z nieznanym zwierzęciem u boku i pokona przeciwników bez użycia jakiejkolwiek broni. Nie będzie wiedział ani kim jest ani skąd pochodzi, jego dusza będzie poza ciałem. Bez przeszłości, z nieznanego świata. I obejmie opiekę nad tymi, co po wężu łez ronić nie będą i doprowadzi kraj do szczęścia i rozkwitu, a ludzie będą żyć w dobrobycie.
- Jak to możliwe? - wyszeptał kiedy już skończył. - Myślałem, że to tylko zwykła bajka. Zresztą księga w której Ganar to znalazł...
- Był okres, kiedy ludzie zamiast opowiadać dzieciom bajki przekazywali im przepowiednie Malachiniego. Dlatego też były one spisywane we wszelkich możliwych księgach. Czasami były upiększane i stawały się bajkami. I w pewnym momencie ludzie po prostu nie byli w stanie odróżnić prawdy od bajki.
- Więc to oznacza... - w oczach Kirima rozbłysła nadzieja.
- ... że nie musisz się martwić o losy naszego kraju aż tak bardzo. Wystarczy tylko, że będziesz sprawował nad nim pieczę do momentu przybycia nowego władcy.
- Ale kiedy to nastąpi? Przepowiednia nic o tym nie mówi.
- Niestety nie wiem. Nikt tego nie wie. Ale czy to aż takie ważne? Najważniejsze jest, że odszedł tyran, a w przyszłości czeka nas wspaniałe życie pod rządami właściwego władcy.
- Rozumiem - Kirim uśmiechnął się. - Dziękuję.
- Za co? - zdziwił się medyk.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłeś.
- Po to tu jestem - Konas uśmiechnął się ciepło.
- Lepiej już pójdę - Kirim wstał. - Mam jeszcze trochę papierów do przejrzenia.
- Gdybyś potrzebował porozmawiać, to daj znać. A przy, okazji...
- Tak?
- Co masz zamiar zrobić z żołnierzami z królewskiej straży przybocznej?
- No cóż - doradca zamyślił się - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, ale dopóki nie mamy króla to można ich wykorzystać jak zwykłych żołnierzy i wysłać na granice. Miasta leżące przy wschodniej granicy są ostatnio nękane przez nieznanych bandytów. Poza tym przyda się zwiększyć ilość żołnierzy próbujących złapać tego zdrajcę, De La Feyne.
- Rozumiem. A nie będziesz miał nic przeciwko jeżeli zabiorę ci jednego?
- Co ty kombinujesz? - Kirim spojrzał nieufnie na medyka.
- Nic takiego. Po prostu musiałem zastosować "areszt" wobec Sanusa.
- A co on takiego zrobił? - zdumiał się Kirim. - Przecież on nigdy nie złamał prawa.
- Ależ nie - Medyk pomachał uspokajająco ręką - Po prostu chcę mieć pewność, ze znowu nie wyjdzie ze swojej komnaty dopóki jego noga nie zagoi się całkowicie.
- Jak to "znowu"? - Kirim zmarszczył gniewnie brwi. - Co ten głupek znowu wymyślił?
- Nic takiego, po prostu wyszedł na spacer. To w połączeniu z ceremonią pogrzebową trochę nadwyrężyło jego organizm. Nie chcę żeby to się powtórzyło, więc wziąłem jednego żołnierza, żeby go pilnował.
- Rozumiem. Myślę, że brak jednego żołnierza nie powinien stanowić problemu.
- Świetnie.
- Ach, jeszcze jedno, Konas - Kirim cofnął się od drzwi.
- Tak?
- Skąd ty masz tą księgę?
- Wiesz, Kirim - odparł medyk po chwili milczenia. - Lepiej żeby niektóre pytania zostały bez odpowiedzi. - Jego głos był tak dziwny, że aż Kirim przeraził się.
- Masz rację, lepiej nie zadawać niektórych pytań - powiedział i wyszedł.
Konas zamknął drzwi na klucz i wziąwszy księgę pod pachę udał się do tajemnej komnaty. Chwilę potem znajdował się w siedzibie tajemnego bractwa. Ogromna komnata w której zawsze pojawiali się przybywający, miała niezliczona ilość drzwi. Konas przeszedł przez jedne z nich i jego oczom ukazały się rzędy regałów z różnymi księgami. Odłożył trzymaną księgę na właściwe miejsce i wyszedł z komnaty. Miał nadzieję, że będzie mógł szybko wrócić do swojego świata. Niestety kiedy wychodził wpadł na wysokiego barczystego brodacza.
- O, Berner, miło cię widzieć - uśmiechnął się niepewnie.
- Co tu robisz? - odparł rozmówca zamiast powitania.
- Ja? Nic takiego. Chciałem sobie po prostu poczytać księgę o ziołach. Wiesz, jestem medykiem, muszę cały czas się doskonalić - odparł nerwowo Konas.
- A może chciałeś oddać księgę, którą zabrałeś bez pozwolenia? - zapytał groźnie brodacz wpatrując się intensywnie w rozmówcę.
- No przecież księga jest tam gdzie powinna być - odparł medyk z pretensją w głosie. - Nic się nie stało.
-Ale mogło się stać! Zdajesz sobie sprawę z tego jak niebezpieczna ona jest! Gdyby trafiła w nieodpowiednie ręce...
- Ale nie trafiła, więc przestań już, dobra?! - warknął Konas. - Musiałem ją na chwilę pożyczyć i nie było szansy żeby trafiła w nieodpowiednie ręce.
- Wiesz, że muszę zameldować o tym radzie?
- A rób co chcesz - Konas wzruszył ramionami. - Ja tylko zrobiłem to co było konieczne dla bezpieczeństwa mojego kraju. Chociaż po co ja ci to mówię? I tak nie zrozumiesz. Człowiek, który porzucił własny kraj nie zrozumie tego.
- Ty... - brodacz zjeżył się i chciał coś powiedzieć, ale medyk już go nie słuchał. Szybko przeniósł się do swojego świata, przebrał i wyruszył na poszukiwania nowego władcy.
***
Lantar cierpliwie czekał aż kucharz przygotuje posiłek dla Sanusa.
- Proszę, wasza miłość - w końcu kucharz podszedł do niego i z uniżoną miną podał mu tacę z jedzeniem.
- Strasznie dużo tego - mruknął żołnierz.
- Tyle kazał przygotować królewski medyk, wasza miłość.
- No trudno, on jest medykiem i wie co robi - mruknął Lantar i wyszedł z kuchni.
- Wybacz, że musiałeś tak długo czekać - powiedział stawiając tacę na stole w komnacie doradcy.
- Ależ nic się nie stało - odparł Sanus odkładając na bok księgę, którą właśnie czytał. - Pomóż mi wstać.
- Ale medyk zabronił wychodzić ci z łóżka. Jak go nie posłucham...
- To tylko do stołu. Poza tym Konas dopiero niedawno stąd wyszedł, więc nie będzie miał powodu, żeby wrócić.
- Ale... - zaczął niepewnie Lantar
Sanus westchnął.
- W takim razie zamknij drzwi na klucz, wtedy będziemy mieli pewność, że nikt nie wejdzie. No co? - dodał widząc niepewną minę żołnierza. - Mam prawo zamknąć się we własnej komnacie, jeśli nie mam ochoty nikogo widzieć. Zgadza się?
Lantar bez słowa podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Potem podszedł do stołu i przestawił jedno z krzeseł. Podszedł do łóżka i ostrożnie wziął Sanusa na ręce. Chociaż doradca uważał, ze wystarczyłoby gdyby po prostu podparł go ramieniem, ale taka bliskość sprawiała mu mnóstwo przyjemności, więc nic nie mówił. Lantar posadził ukochanego na jednym z krzeseł, ostrożnie położył ranna nogę na sąsiednim i z troską w głosie zapytał:
- Wygodnie ci?
- Podłóż jeszcze poduszkę pod tą nogę i będzie idealnie
Lantar wykonał co prosił Sanus i usiadł na sąsiednim krześle.
- A ty dlaczego nie jesz? - spytał zdziwiony Sanus.
- Medyk powiedział, ze to ma być dla ciebie - odparł niepewnie. - Poza tym nie ma drugiego talerza.
- Medyka tu nie ma, więc nie będzie wiedział, ze nie zjadłem wszystkiego sam. Poza tym tego jest stanowczo za dużo jak dla mnie. A jeśli chodzi o drugi talerz, to udało mi się kiedyś chować jeden. Jest w sekretarzyku. Wyjmij go.
Kiedy drugi talerz już stał na stole Sanus przełożył na niego połowę dania.
- A jeżeli znowu stracisz siły? - Lantar próbował jeszcze oponować, ale z coraz mniejszym przekonaniem.
- Wtedy znowu mnie uratujesz, prawda? - Sanus uśmiechnął się najładniej jak potrafił, przez co wywołał rumieniec na twarzy żołnierza.
Lantar zakłopotany pochylił się nad talerzem i już do końca posiłku nie odezwał się ani nawet nie spojrzał na kochanka.
- Jesteś na mnie zły? - spytał smutno Sanus, kiedy już skończyli.
- Dlaczego tak mówisz? - Lantar przestraszył się.
- No bo nie odzywałeś się w ogóle. Nawet na mnie nie spojrzałeś ani razu. Jakbyś się o coś gniewał.
- Ależ skąd - zaprzeczył gwałtownie. - Ja po prostu...
- Tak?
- Nie jestem przyzwyczajony i wszystko co mówisz wprawia mnie w zakłopotanie.
- Ale dlaczego? - zdumiał się Sanus.
- Jestem synem prostego chłopa i zwykłym żołnierzem. Nikt nigdy nie był dla mnie tak miły jak ty teraz. Dlatego czasami nie wiem jak mam się zachowywać.
Sanus roześmiał się.
- Po prostu bądź sobą. Nie chcę, żebyś robił coś, co wprawia cię w zakłopotanie. Dobrze?
- Dobrze - Lantar uśmiechnął się.
- Spać mi się chce - stwierdził Sanus i ziewnął. - Wybacz - powiedział z zakłopotaniem - ale tyle tego zjadłem, że zrobiłem się strasznie senny. Pomożesz mi przygotować się do snu?
- Co mam robić?
- Najpierw przenieś mnie na łóżko, potem pomożesz mi się rozebrać i umyć.
I znowu Lantar wziął doradcę na ręce i przeniósł go na łóżko.
- Na co czekasz? - Spytał Sanus, kiedy żołnierz stał nic nie robiąc. - Pomóż mi z tymi guzikami, sam nie dam rady.
Lantar z zakłopotaniem na twarzy zaczął powoli odpinać guziki od bluzy Sanusa, a z każdym odpiętym guzikiem jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona, wzrok uciekał w bok, a ręce trzęsły się coraz bardziej. W końcu uporał się ze wszystkimi i wciąż odwracając wzrok pomógł Sanusowi zdjąć bluzę, a potem spodnie, w efekcie czego tamten leżał na łóżku całkiem nagi.
- A teraz przynieś z łazienki miskę z wodą i dwa ręczniki.
Sanus prawie biegiem udał się do łazienki. Kiedy już był za drzwiami przystaną na chwilę i zamknął oczy. Musiał uspokoić rozkołatane serce. Miał wrażenie jakby śnił. Jeszcze niedawno mógł na niego patrzeć tylko z daleka, a teraz... Najpierw to cudowne uczucie, gdy połączyli się pod tym drzewem, a teraz to... To na pewno musi być sen, cudowny sen, z którego nie chce się nigdy obudzić. Postał jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami, aż serce trochę mu się uspokoiło i wziąwszy to po co przyszedł, szybko wrócił do komnaty i postawił miskę tuz przy łóżku.
- Umyj mnie - powiedział Sanus.
- Słucham? - pytał spojrzawszy na doradcę, lecz szybko odwrócił wzrok czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Musisz mnie umyć - odparł cierpliwie Sanus. - Ja mógłbym przez przypadek urazić moja nogę. Ty z pewnością zrobisz to bardzie uważnie.
Lantar bez słowa zmoczył jeden z ręczników i odwracając wzrok zaczął przemywać klatkę piersiową Sanusa.
- Dlaczego odwracasz wzrok ? - zapytał cicho doradca. - Przecież już widziałeś mnie nagiego.
- No, ale to co innego... - bąknął niepewnie Lantar patrząc gdzieś w bok.
- A co tu jest innego? - spytał i złapawszy żołnierza za brodę zmusił go do odwrócenia twarzy w jego stronę.
Lantar odwrócił głowę bez oporu, jednak przy okazji zacisnął mocno oczy.
- Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? - spytał smutno Sanus.
- Bo kiedy to zrobię, to nie będę mógł się powstrzymać!
- Przed czym?
- Żeby wziąć cię w ramiona i całować każdy kawałek twojego ciała - odparł zawstydzony, wciąż nie otwierając oczu.
- A może ja właśnie tego chcę? - wyszeptał Sanus przybliżając się do żołnierza tak blisko, że z każdym wypowiadanym słowem jego usta muskały delikatnie wargi żołnierza. - Myślałeś, że to co się stało tam pod tym drzewem to dla mnie tylko jednorazowa przygoda?
- Przenigdy! - Lantar otworzył w końcu oczy i jedyne co zobaczył to były dziwnie zamglone oczy jego ukochanego, tak blisko jak nigdy jeszcze.
- Więc udowodnij to i zrób to czego tak bardzo pragniesz, czego ja pragnę - szepczący głos Sanusa wwiercał się do wnętrza Lantara zmuszając jego serce do szybszego bicia.
- Ale medyk powiedział... - próbował jeszcze oponować, chociaż wiedział, że przegrał już dawno temu.
- Medyk się nie dowie, jeżeli będziesz ostrożny - wyszeptał Sanus całując Lantara.
Czując te cudowne usta żołnierz nie mógł już wytrzymać. Objął ukochanego i odwzajemnił pocałunek wkładając w niego całe uczucie jakie miał do Sanusa. A później... Tak jak obiecał, obcałował każdy, nawet najdrobniejszy, kawałeczek ciała ukochanego doprowadzając go do spełnienia kilka razy w ciągu nocy. Na koniec zmęczeni usnęli wtuleni w siebie
CDN