Smak i zapach czekolady 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 08 2011 14:37:27
VI. Przepowiednia
Po tym wszystkim bolała mnie głowa i wciąż byłem zdenerwowany, musiałem się odprężyć przed wieczorem. Dlatego przygotowałem sobie gorącą kąpiel, wyjątkowo dodając czekoladowego płynu. Prawdziwym luksusem było mieć w łazience zarówno prysznic jak i sporą wannę wbudowaną w podłogę. Może nie była tak duża jak ta w łazience prefektów, z której przedtem korzystałem, ale zapewniała mi relaks w spokoju. Tam jakoś zawsze ktoś się napatoczył i to nie zawsze prefekt, a drzwi nie wolno było zamykać.
Godzina spędzona w gorącej, pachnącej czekoladą wodzie ukoiła moje nerwy i mogłem zabrać się za zadania z tego dnia. Na pisaniu wypracowań minął mi pozostały do kolacji czas, więc powoli udałem się na posiłek. Mój spokój po raz kolejny został zakłócony w tym samym korytarzu-skrócie, niestety nie przez Harry'ego. Już gdy wchodziłem usłyszałem coś jak zduszony jęk, ale nie przywiązałem do tego szczególnej wagi, szybko jednak dostrzegłem źródło tego jak i kilu podobnych dźwięków - dwie znane mi sylwetki połączone w namiętnym pocałunku. Na ten widok mogłem się tylko uśmiechnąć ironicznie:
- Jeśli tym chciałeś wzbudzić moją zazdrość, Blaise to ci się nie udało - stwierdziłem. - Cześć Brad - przywitałem się z drugim chłopakiem.
Zabini dotychczas przygważdżający mniejszego chłopaka do ściany oderwał się od niego i spojrzał na mnie chyba rozzłoszczony, że mu przeszkodziłem. Brad był czerwony jak piwonia i gdyby nie dłoń Blaise przytrzymująca go za koszulę, na pewno by się przewrócił.
- Przeszkadzasz nam - mruknął ostro Blaise.
- Ty też mi dziś w czymś przeszkodziłeś - mruknąłem zanim zdołałem ugryźć się w język.
- Taak? A w czym? - Zabini wykazał niezdrowe zainteresowanie.
- Nie twój interes. A teraz zabierajcie się stąd, bo będę wam musiał wlepić szlaban - zagroziłem.
- Dobra, daruj sobie i tak każdy wie, że od rana chodzisz jak podminowany. My już sobie idziemy.
Zabini stanowczo złapał Brada za rękę i pociągnął w stronę kwater Slytherinu. A ja mogłem już spokojnie dotrzeć na kolację. O dziwo Harry był na posiłku, ale nie po to by jeść. Choć pozornie był zasłuchany w monolog Granger, co chwilę zerkał w moją stronę i najwyraźniej starał się nie uśmiechnąć. Tak jak ja grałem zimnego arystokratę, tak on dla wszystkich wokół wciąż był skrzywdzonym przez Voldemorta chłopcem.
Po posiłku, podobnie jak wczoraj, czekałem przed Wielką Salą, patrząc na zegar i licząc upływające minuty. Harry pojawił się w ostatniej chwili, najwyraźniej kłócąc się z przyjaciółmi:
- Hermiono, nie jestem dzieckiem, sam trafię z powrotem do wieży! Zarobiłem szlaban i muszę go odpracować, nie ważne z kim!
- Czyżby Potter pokłócił się z kumplami - zadrwiłem, choć ciężko mi to przyszło.
- Idziemy, Malfoy, czy nie? - warknął na mnie zupełnie jak dawniej.
I poszliśmy odprowadzani oburzonym spojrzeniem Granger i obojętnym rudzielca, który wciąż jeszcze przeżuwał kanapki zabrane "na drogę".
- Nieźle grasz, kochanie - szepnąłem, gdy już nikogo nie było w pobliżu.
- Nie, to oni są zbyt tępi, by mnie przejrzeć - mruknął przybliżając się do mnie tak, że szedł tuż obok. - To gdzie dzisiaj szlaban, panie Prefekcie?
- Miałeś wysprzątać kolejną salę, ale już to zrobiłem - wzruszyłem ramionami. - Więc idziemy do mnie.
- Aż taki bałagan masz w pokoju, że mam tam szlaban odrabiać? - zapytał z uśmiechem.
- Nie, na szczęście już nie, ale odrobisz karę w inny sposób.
Znów szliśmy tym tajnym przejściem i po prostu nie mogłem się powstrzymać, przyszpiliłem go do ściany i mocno pocałowałem. Harry śmiało rozchylił wargi zapraszając do środka mój język. Nie mogłem się oprzeć, był taki kuszący i znów smakował czekoladą.
- Znów kąpałeś się w czekoladzie - mruknął, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie.
Tylko uśmiechnąłem się tajemniczo i zaprowadziłem go do moich komnat. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo, inaczej musiałbym tłumaczyć czemu ciągam Harry'ego po lochach tak blisko kwater Ślizgonów.
- Zmieniłeś wystrój? - Harry przystanął w progu patrząc to na lustro to na stos zielonych poduszek.
- Można tak powiedzieć - mruknąłem nie chcąc wdawać się w szczegóły.
Harry w jednym susie dopadł łóżka i rzucił się na nie całym ciężarem, aż jęknęło w proteście. Z odmętów puchowych poduszek doszedł mnie jego radosny dziecięcy śmiech:
- Tu jest jak w królewskiej sypialni. Zrobiłeś to specjalnie dla mnie! Przyznaj!
- Nie, dla własnej wygody - zaśmiałem się i usiadłem na skraju łóżka próbując wyłowić spomiędzy poduszek mojego ukochanego.
Nie musiałem się specjalnie wysilać, gdyż sam mi w tym pomógł, wdrapując się od razu na moje kolana. Nasze usta ponownie spotkały się w namiętnym pocałunku, tym razem zainicjowanym przez Harry'ego. Szybko jednak ja przejąłem kontrolę wysuwając swój język z jego ust i wodząc nim po jego szczęce, a następnie szyi. Chłopak odchylił głowę do tyłu mrucząc z zadowolenia jak kot. Pieściłem jego szyję całując ją, liżąc i gryząc delikatnie. Moje ręce już rozwiązały jego krawat i odrzuciły go gdzieś na podłogę, po czym zabrały się za guziki koszuli.
- Masz zimne ręce! - pisnął Harry, gdy położyłem dłonie na jego klatce piersiowej, a ja z przyjemnością zauważyłem, że jego sutki już są twarde.
Złożyłem delikatny pocałunek w miejscu gdzie stykały się obojczyki, a moje palce zacisnęły się wokół sutków Harry'ego wyrywając z jego gardła kolejny jęk rozkoszy. Żebra odznaczały się pod skórą, gdy chłopak napinał mięśnie jeszcze bardziej odchylając się do tyłu. Liczne blizny znaczące jego skórę to rozciągały się to zwijały, ale nie szpeciły jego ciała. Z przyjemnością polizałem jedną z nich sięgająca od obojczyka do mostka. Zaraz po tym moje usta objęły jego sutek i zaczęły go ssać, jak kiedyś jego wargi mój, podczas pamiętnej gorączki. Kolejny krzyk rozkoszy tylko zachęcił mnie do mocniejszego drażnienia obu sutków. Poczułem jak jedna z dłoni Harry'ego wplątuje się w moje włosy i przyciska moją głowę bardziej do piersi. Czyżby bał się, że przestanę? Nic z tego, oderwałem na chwile usta, ale tylko po to by przesunąć je na drugi sutek, dotychczas drażniony tylko palcami. Wolną dłonią zacząłem masować jego brzuch zataczając koła coraz niżej i niżej, aż w końcu przeniosłem ją na jego krocze, ściskając lekko. Ciche sapnięcie mojego kochanka świadczyło o tym jak bardzo go zaskoczyłem. Ja tylko mruknąłem z zadowolenia widząc, że nie tylko ja jestem podniecony. Oderwałem usta od jego klatki piersiowej i spojrzałem na jego twarz ponownie zaciskając dłoń na jego podnieceniu i zaczynając je masować przez spodnie okrężnymi ruchami. Reakcje Harry'ego były doprawdy fascynujące. Zagryzał zęby na wardze, najwyraźniej chcąc powstrzymać jęki, które i tak po chwili znów wyrywały się z jego ust. Oczy miał mocno zaciśnięte, a na policzkach słodkie, niewinne rumieńce. Poczułem jak w moich spodniach robi się jeszcze ciaśniej. Mogłem być z siebie dumny, w końcu doprowadziłem go do takiego stanu jak on mnie ostatnio.
- Otwórz oczy - poprosiłem, chcąc się upewnić czy aby na pewno jest mu przyjemnie.
Spełnił moje polecenie, a ja nie mogłem powstrzymać jęku na widok jego spojrzenia. Obecnie te zielone tunele wypełniało aż po brzegi podniecenie i pożądanie. Moje spodnie były stanowczo za ciasne, o czym boleśnie uświadamiała mnie moja erekcja, ale nie ona była teraz ważna. Wciągnąłem powietrze nosem, powstrzymując chęć rzucenia się na Harry'ego, by natychmiast zaspokoić swoje żądze. Ta Malfoy'owa część mnie chciała tu i teraz dokonać gwałtu na Złotym Chłopcu, ale to nie ona mną kieruje. Wciąż patrząc mu prosto w oczy zacząłem rozpinać rozporek jego spodni. Jeśli w jego oczach pojawiłby się lęk lub chociaż wahanie, momentalnie gotów byłem przerwać. Zsunąłem jego spodnie wraz z bokserkami i nie mogąc powstrzymać ciekawości oderwałem wzrok od jego twarzy i spojrzałem na świeżo odsłonięte miejsce. Jęknąłem z zachwytu gdyż jego członek prężył się i ociekał sokami domagając się uwagi. Znów spojrzałem w jego twarz lekko obejmując jego członek dłonią, poruszyłem nią raz w górę i w dół, wywołując kolejny jęk. Zabrałem dłoń i na jego oczach zacząłem zlizywać zebrane nią soki.
- Pyszne - stwierdziłem zgodnie z prawdą. Albo mi się wydawało, albo czułem czekoladę.
- Draco, nie drocz się tylko zrób to - wychrypiał Harry.
Nie dałem się dwa razy prosić, pochyliłem się nad nim i wziąłem jego członek w usta. Mojemu kochankowi wyrwał się kolejny krzyk, jeszcze głośniejszy niż poprzednie, a ja ponownie poczułem jego dłoń we włosach, dociskającą mnie jeszcze bardziej do jego krocza. Pierwszy raz robiłem komuś loda z własnej woli i wkładałem w to całe serce, pieszcząc go językiem i wargami. Szczególnie koncentrowałem się na wrażliwej główce, co jakiś czas ssąc ją mocno. Jęki Harry'ego wręcz zachęcały do zdwojenia mojego wysiłku.
- Draco, ja zaraz... - dalszą część zdania przerwał głośny krzyk rozkoszy, a ja poczułem jego nasienie rozlewające się w moich ustach.
Połknąłem wszystko, zlizując resztki dokładnie z jego członka po czym wstałem i spojrzałem na niego. Leżał z zamkniętymi oczami na łóżku, usta miał otwarte, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko w górę i opadała w dół jak po biegu. Obrazu dopełniały rumieńce wciąż zdobiące jego policzki. Wyglądał cudownie, aż miałem ochotę go uwiecznić w tym stanie. Cóż, prawdopodobnie będę miał jeszcze wiele okazji popisać się moim niemałym talentem. Pochyliłem się nad nim całując te lekko rozchylone usta. Na moich wargach wciąż było jego nasienie, musiał je poczuć gdyż otworzył oczy i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Pyszny jesteś - szepnąłem mu do ucha.
Uśmiechnął się w odpowiedzi szczęśliwy i pocałował mnie długo i namiętnie. Cieszyłem się mogąc mu dać przyjemność, ale i moje ciało domagało się pieszczot. Nie chciałem przypominać o tym Harry'emu, nie chcąc go do niczego zmuszać. Wątpiłem by był w stanie zaspokoić ustami po przecież całkiem niedawnych wydarzeniach z moim ojcem, ale może chociaż dłonią...
Jakby w odpowiedzi na moje myśli poczułem jego dłoń na moim kroczu, krzyknąłem z przyjemności mimo, że to nawet nie była pieszczota.
- Chcesz? - zapytał patrząc mi w oczy bez lęku.
- Tak... - jęknąłem, gdy nie zabierał dłoni z tamtego strategicznego miejsca.
Harry popchnął mnie lekko, tak bym przewrócił się na plecy i od razu zabrał się za rozpinanie moich spodni. Nie miałem mu tego za złe, w stanie, w jakim się znajdowałem nie potrzebowałem żadnej gry wstępnej, chciałem tylko dojść, doprowadzony do szczytu przez jego dłoń.
Usłyszałem jego ciche mruczenie na widok mojego członka. Widać podobał mu się, poczułem się miłe połechtany. To uczucie szybko zostało wyparte przez fale przyjemności rozchodzące się po moim ciele aż do najdalszych połączeń nerwowych. Wygiąłem się w łuk jęcząc z rozkoszy i dopiero wtedy do mojego mózgu przebiła się informacja, że on pieści mnie ustami i językiem. Gdzieś tam z tyłu umysłu coś mnie bodło, że tak być nie powinno, że powinienem go powstrzymać, że to dziwne, ale wszystkie te uczucia zostały momentalnie utopione w kolejnej fali rozkoszy gdy główka mojego członka przejechała po jego gładkim podniebieniu. Merlinie, jak to możliwe, że sprawia mi taką rozkosz skoro robi to pierwszy raz w życiu, czy to mogły być wrodzone zdolności? Wiłem się doprowadzany do granic szaleństwa przez jego usta. Nie mogło to trwać długo zważywszy, że byłem już silnie podniecony gdy zaczynał mnie pieścić...
- Harry! - krzyknąłem jego imię dochodząc. Moje ciało wygięło się w łuk, a palce dłoni wplotły w jego kruczoczarne włosy, nie pozwalając mu uciec.
Zresztą chyba nie zamierzał, połknął wszystko zlizując jeszcze resztki nasienia wtedy spojrzał na mnie i z perfidnym uśmiechem oblizał się jeszcze jak zadowolony kot po posiłku. Jęknąłem na ten widok i zapewne gdyby nie to, że właśnie doszedłem zesztywniałbym momentalnie.
- Harry jesteś wspaniały, ale nie musiałeś tego...
Przerwał mi całując mnie namiętnie.
- Ale chciałem i podobało mi się to, jesteś prawie tak dobry jak czekolada.
- Mówisz prawie? - uśmiechnąłem się figlarnie. - A nie jest przypadkiem odwrotnie? Czekolada jest prawie tak dobra jak ja?
- Być może - zaśmiał się po czym wtulił we mnie jak kociak. - Kocham cię Draco.
- Ja ciebie też, mój Harry.
- To chyba najfajniejszy szlaban jaki w życiu miałem.
- Na pewno najmilszy - zacząłem go lekko głaskać po głowie.
Harry najwyraźniej był zmęczony, gdyż oczy same mu się zamykały. Widząc to tylko mocniej przyciągnąłem go do siebie, pocałowałem w czoło i szepnąłem:
- Śpij mój kochany.
Bez protestów zamknął oczy, zasypiając niemal natychmiast, na jego twarzy wciąż jednak pozostał szczęśliwy uśmiech. Ja również byłem zmęczony, ale emocje nie dawały mi zasnąć. Czułem przyjemne ciepło rozgrzewające całe ciało. Jego źródło było w mojej klatce piersiowej gdzie biło serce - symbol miłości. Nigdy nie czułem się taki szczęśliwy jak wtedy gdy mój kochany Harry wtulał się we mnie z taką ufnością. W końcu i ja zasnąłem.
- Draco! Kurwa stary otwieraj te drzwi! - krzyk Zabiniego i łomot do drzwi mogły obudzić nawet umarłego, choć przyznam szczerze, że mój umysł pogrążony w sennych marzeniach dzielnie stawiał im opór.
Dopiero ciepłe ciało wtulające się mocno we mnie i cichy, lekko wystraszony głos obudziły mnie zupełnie.
- Na pewno chodzi o mnie, nie wróciłem po szlabanie, a już ranek. Jak ktoś mnie zobaczy w twoim dormitorium...
- Spokojnie Harry - wstałem z łóżka przykrywając go całkiem kołdrą. - Nie ruszaj się i nic nie mów, nie wpuszczę go tu.
W samych bokserkach podreptałem do drzwi, przybrałem rozwścieczoną minę, co nie było trudne i otwarłem je gwałtownie:
- Czego chcesz, Blaise?!
- Dyrektor cię wzywa, Potter gdzieś zniknął, nie wrócił po szlabanie z tobą - wyjaśnił chłopak robiąc dwa kroki w tył na widok mojego wyrazu twarzy.
- A Dumbledore myśli, że oddałem go w łapy Śmierciożerców - prychnąłem wściekły. - W porządku, zjawię się tam za jakieś pół godziny.
- Ale mówili natychmiast!
- Blaise skąd u ciebie taka służbistość, natychmiast to tylko do profesora Snape'a, Dumbledore może poczekać. A teraz won, bo chcę się ubrać! - zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem, gdy otwierał usta, by zaprotestować.
Moja złość momentalnie odpłynęła, gdy poczułem ciepłe ciało przytulające się do moich pleców:
- Co teraz zrobimy? - zapytał szeptem Harry.
- Przede wszystkim musisz się ubrać, rozchorujesz się chodząc po lochach w takim stroju - znacząco spojrzałem na jego nagie ciało, które już pokrywała gęsia skórka. - A następnie wymyślimy jakiś sposób, by wyprowadzić cię z lochów, najlepiej w jakieś miejsce, w którym mogłeś spędzić noc odpoczywając psychicznie po szlabanie.
- Pokój Życzeń - Harry uśmiechnął się szeroko. - Dawno tam nie zaglądałem, ale to idealne miejsce, tylko, że to kawał drogi z lochów, a ja nie wziąłem mojej mapy.
- Poradzimy sobie bez niej, a teraz ubieraj się - rzuciłem w niego bokserkami i zająłem się lokalizacją pozostałych części garderoby leżących w całym pokoju.
Po piętnastu minutach wyszliśmy z moich komnat i okrężna drogą przez nieuczęszczane korytarze przemykaliśmy się w stronę Pokoju Życzeń, ja szedłem przodem badając drogę, a Harry pół korytarza za mną. Wszystko szło dobrze, ale zapędziliśmy się za blisko wieży Wróżbiarstwa.
Korytarz z pozoru wydawał się czysty, więc kiwnąłem na Harry'ego, że może iść, gdy nagle boczne drzwi otworzyły się i wyłoniła się profesor Trelawney. Wpadła wprost na mojego ukochanego łapiąc go mocno za ramiona, aż się skrzywił z bólu i strachu. Widziałem, że chciał się wyrwać, ale ta wiedźma trzymała go mocno.
- Niech pani go puści - widząc panikę w oczach ukochanej osoby, zapomniałem o szacunku, jaki jako Naczelny Prefekt powinienem okazywać nauczycielom i po prostu mocno szarpnąłem kobietę za ramię, chcąc ją siłą odciągnąć od niego.
Szponiasty uchwyt nie zelżał ani trochę, nawet nie odwróciła się w moją stronę, z jej gardła wyrwało się coś jakby skrzek umierającego kruka, po czym przemówiła:
- NIE MINIE MIESIĄC GDY ON ZABIERZE CI UKOCHANĄ OSOBĘ! BY GO POKONAĆ ZNAJDŹ CZAR CZERPIĄCY MOC Z MIŁOŚCI! PAMIĘTAJ, ZŁOTY CHŁOPCZE, TYLKO TY MOŻESZ GO ZABIĆ! Arrr...
Kobieta w końcu puściła Harry'ego i zatoczyła się na ścianę, osuwając po niej najwyraźniej nieprzytomna. Nie miałem czasu się nią zajmować, gdyż mój ukochany również wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Złapałem go pod ramiona i kolana, po czym zabrałem z tamtego korytarza.
Harry wczepił się we mnie jak małe dziecko, chowając głowę na mojej klatce piersiowej. Jego ciałem wstrząsał szloch i za nic nie chciał mnie puścić. Cierpliwie zacząłem go uspokajać, głaszcząc po głowie i plecach i szepcząc jakieś bzdury. To jak zawsze pomogło i już po chwili Harry podniósł głowę i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.
- Draco ona mówiła o tobie... - zadrżał.
- Skarbie mój, od kiedy wierzysz tej oszustce? Każdy w tej szkole wie, że jej wróżby są nic nie warte - pocałowałem go delikatnie i długo, nie chcąc by znów się załamał. - Nikt mnie nie zabierze, nie pozwolę nas rozdzielić. Uwierz mi.
- Wierzę - mruknął cicho Harry wtulając się we mnie.
- Musimy iść, Harry - powiedziałem cicho. - Zaraz gotowi wysłać za mną list gończy.
- Zostaw mnie tutaj i idź do dyrektora, a ja postaram się, by mnie ktoś znalazł - mruknął Harry całując mnie mocno i rękawem ocierając łzy. - No idź!
Przyjrzałem się mu uważnie, widziałem, że nie wszystko jest jeszcze w porządku, ale uśmiechał się dzielnie. Nie miałem wyjścia, fakt, że wezwanie od dyrektora nie było tak naglące jak od Snape'a, ale musiałem się stawić. Gotowi mi odebrać moją ukochana odznakę Prefekta. Pocałowałem go szybko po raz ostatni i pobiegłem w stronę gabinetu Dumbledore'a. Oczywiście nie mogłem biec całą drogę, ostatnie kilka korytarzy pokonałem dystyngowanym krokiem, uspokajając oddech.
W gabinecie dyrektora już była McGonagall i... profesor Snape.
- Dzień dobry panie dyrektorze, dzień dobry panie profesorze, dzień dobry pani profesor.
- Pan Malfoy - ani w minie dyrektora, ani w jego głosie nie było tej zwyczajowej dobroduszności i optymizmu. - Czy wie pan w jakiej sprawie został pan wezwany?
- Słyszałem, że chodzi o Potter'a, zaginął czy coś - przybrałem znów pozę arystokraty traktującego Harry'ego niczym coś lepkiego, co przylepiło mi się do podeszwy.
Wzrok Dumbledore'a był straszny, czułem, jak te zwykle pogodne oczka prześwietlają mnie na wylot, a śmieszne okulary-połówki tylko potęgowały to wrażenie. Nie mogłem patrzeć mu w oczy, więc spuściłem wzrok jak jakiś skruszony uczeń. Byłem pewien, że czyta mi w myślach, że zaraz pozna każdy mój sekret, miałem ochotę się przyznać do wszystkiego byleby tylko przestał na mnie patrzeć. To właśnie wtedy zrozumiałem jak potężny jest Dumbledore, gdy na moich oczach zdjął z twarzy maskę zdziwaczałego starca, jaką zwykł nosić. W rzeczywistości emanował mocą, potęgą, a przede wszystkim posiadał zdolności przywódcze. Mógłby być bratem Czarnego Pana, mógłby sam zapanować nad światem, gdyby tylko chciał. Nie mam pojęcia czemu tego nie zrobił, jednak wiem jedno, już nie będę go nigdy lekceważył. Zaczęła we mnie narastać panika, czułem się jak uwięzione zwierzę. Gdzieś zniknęły moja odwaga i lekceważąca postawa, przytłoczone jego siłą. Rzucałem wokół zrozpaczone spojrzenia, szukając drogi ucieczki, w moich oczach najprawdopodobniej odbijał się strach. Na szczęście nikt tego nie dostrzegł, gdyż gdy pochyliłem głowę moja przydługa grzywka skutecznie pozwalała ukryć zdradzieckie spojrzenie. Zgroza niczym wąż wspięła się po moich plecach i zacisnęła na gardle. Już nie obchodziła mnie moja reputacja, ani ślizgoński honor, chciałem po prostu uciec przed tym przeszywającym spojrzeniem. Uciec gdziekolwiek... dokądkolwiek...
Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się, a do środka wpadli Granger, Weasley i mój Harry. To odwróciło uwagę Dumbledore'a ode mnie, pozwalając mi na uspokojenie się. Wąż strachu przestał mnie dusić i zniknęło uczucie, iż ktoś czyta moje myśli. Podniosłem głowę by zerknąć na Harry'ego, napotkałem jego zaniepokojone spojrzenie, chyba jako jedyny w tym pomieszczeniu dostrzegł, że coś ze mną nie tak. Uspokoiłem go przybierając maskę zimnego arystokraty i obrzuciłem drwiącym spojrzeniem pozostałą dwójkę.
- Znaleźliśmy go, panie dyrektorze - wydyszała Granger, najwyraźniej całą drogę do gabinetu biegli, i chwała im za to, bo gdyby przybyli chociaż minutę później zbłaźniłbym się uciekając stąd jak byle tchórzofretka.
- Usiądźcie - dyrektor znów miał na twarzy ten dobrotliwy uśmiech, chociaż gdy ponownie spojrzał na mnie dostrzegłem na mgnienie oka błysk groźby zza okularów-połówek. - Pan, panie Malfoy, też.
Jak pozostała trójka uczniów usiadłem grzecznie na wyczarowanych krzesłach naprzeciw biurka dyrektora. Profesorowie wciąż stali, ale mogłem dostrzec, że na zwykle surowej twarz McGonagall widnieje wyraźna ulga. Opiekun Slytherinu, jak na prawdziwego Ślizgona przystało, pozostawał niewzruszony i patrzył na wszystko z nieodmiennie drwiącym spojrzeniem. Chciałbym być zawsze taki opanowany jak on.
- Harry, czy mógłbyś nam wyjaśnić gdzie się podziewałeś? - dobroduszne spojrzenie przeszyło mojego chłopaka.
- On był... - Granger jak zawsze bez zastanowienie odpowiadała na pytanie nauczyciela, nieważne czy było skierowane do niej czy nie.
- Mogę sam odpowiedzieć! - Harry najwyraźniej się zdenerwował i zapomniał o tym, że właściwie jest zagubionym chłopcem skrzywdzonym przez świat. - Byłem w bibliotece, chciałem w spokoju poczytać, a że już zamykano poszedłem do Pokoju Życzeń.
Harry chyba za dużo przebywał z moim towarzystwie. Jego głos był chłodny i opanowany zupełnie jak mój, spojrzenie jakim obrzucał wszystkich wokół było zupełnie obojętne, nie zdradzało żadnych uczuć. Wyglądał jakby go to wszystko nudziło, może trochę irytowało. Z zaskoczeniem obserwowałem te zmiany, nawet nie wiedziałem od jak dawna tak traktuje ludzi, przecież wobec mnie był zupełnie inny. Zastanawiałem się, która z tych masek jest prawdziwa, jaki naprawdę jest Harry i czemu tak się zmienił? Właściwie każdy człowiek posiada kilka twarzy stosowanych zależnie od sytuacji, czy osób, z którymi się zadaje. Dotąd jednak wydawało mi się, że Gryfoni w większości wyłamują się z tej zasady będąc zawsze brawurowo głupimi przerośniętymi kociakami z grzywą. Przecież taki był dotychczas Harry, nie umiał ukrywać uczuć, dla wszystkich miał jedną twarz, a teraz? To straszne, a zarazem piękne jak się zmienił. Czułem, że po części przyczyną jest moja bliskość. Musiałem mieć na niego silny wpływ, podobało mi się to, bo teraz jako osoba mu najbliższa byłem jedynym znającym prawdę o Harry'm.
- I dlatego nie wróciłeś na noc do dormitorium Harry? - dyrektor był najwyraźniej zdziwiony.
- Zamierzałem wrócić, ale byłem zmęczony po szlabanie i zasnąłem nad książką. Obudziłem się dopiero dziś rano - kłamstwo gładko płynęło z ust Harry'ego.Teraz rozumiałem, czemu Tiara chciała go przydzielić do Slytherinu, miał wiele cech cenionych wśród Ślizgonów.
- Cóż, pan Potter jak zwykle nie przejmuje się czymś takim jak regulamin i godziny nocne, które powinien spędzać w swojej wieży - głos mojego opiekuna jak zawsze wypełniała drwina. - Myślę, że zasłużył na ujemne punkty i co najmniej tygodniowy szlaban.
- Dość Severusie - zauważyłem, że Dumbledore ucisza profesora takim samym groźnym błyskiem w oku jak mnie. - Grunt, że Harry jest cały i zdrowy. Ukaranie go należy do profesor McGonagall. Jeśli jednak mógłbym coś zasugerować... sądzę, że Harry ma jak na razie dosyć szlabanów.
- Ma pan rację dyrektorze - McGonagall należała do tych ślepo wiernych Dumbledore'owi. - Za złamanie regulaminu przez przebywanie nocą poza wieżą minus pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru.
Rudzielec i Szlama aż syknęli cicho, strata tylu punktów była dotkliwym ciosem dla Grfonów, gdyż automatycznie tracili pierwsze miejsce w walce o Puchar Domów, na rzecz Slytherinu. Teraz gdy Harry nie brał udziału w meczach, punkty zdobywała głównie panna Wiem-To-Wszystko-Granger, a mimo to dom ledwo wyprzedzał pozostałe. McGonagall może i była ślepo posłuszna dyrektorowi i tak jak większość profesorów miała uprzedzenia do Slytherinu, ale jedno trzeba jej było przyznać - była sprawiedliwa w karaniu swojego domu.
- Panie Malfoy - głos dyrektora i nieprzyjemne uczucie bycia przewiercanym na wylot przez dobroduszne spojrzenie wyrwały mnie z rozmyślań. - Rozumiem, że to również koniec szlabanu Harry'ego u pana.
Próbowałem powiedzieć nie, naprawdę całą siłę woli włożyłem w odmówienie dyrektorowi wiedząc, że to może być na dłuższy czas koniec moich spotkań z Harry'm.
"Nie" - krzyknąłem w głowie. Jednak moje usta miały inne plany:
- Oczywiście, panie dyrektorze.
Co on ze mną zrobił, co ten zdziwaczały szalony staruch zrobił? Przecież mam prawo powiedzieć "nie" mam własną wolę! Nie ma prawa stosować wobec mnie żadnych zaklęć! Nie ma! Jeżeli on w ten sposób działał na ludzi to nie dziwie się, że profesor Snape trzymał z nim. Nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że musiał. Dumbledore coraz bardziej mnie przerażał...
- Może pan już iść panie Malfoy - stwierdził, a właściwie rozkazał Dumbledore.
Skwapliwie skorzystałem z pozwolenia, uprzednio żegnając się uprzejmie z dyrektorem i profesorami. Miałem dosyć tego gabinetu i tego starca, aż się trzęsłem ni to ze strachu ni złości. Te mieszane uczucia szybko rozładowałem na dwójce jakiś Puchonów, podkładających łajnobomby pod salą do Zaklęć.
Kilka następnych dni było dla mnie katorgą, Harry'ego spotykałem tylko podczas niektórych posiłków i zajęć, a i wtedy był odgrodzony ode mnie tłumem Gryfonów. Wyglądało na to, że on nie chciał lub nie mógł się wyrwać swojej straży. Wydawało się też, że pogodził się z przyjaciółmi, no, a przynajmniej cały czas znikał gdzieś z Hermioną. Nie byłbym Ślizgonem, gdybym nie odkrył gdzie się podziewają. Właściwie nie trzeba specjalnego sprytu by zgadnąć, gdzie panna Wiem-To-Wszystko może spędzać czas wolny, ale co Harry robił w bibliotece?
Peleryny niewidki to był dość rzadki i drogi towar, ale w końcu byłem arystokratą, załatwienie jej zajęło mi niecały tydzień. Gdy w końcu podczas środowego śniadania nadeszła upragniona przesyłka, porzuciłem jedzenie i zaszyłem się z nią w moich komnatach. Była równie wspaniała jak ta Harry'ego, różniła się tylko wyraźnie nowocześniejszym krojem i dbałością o takie szczegóły jak choćby nazwisko właściciela wyszyte na metce. Zarzuciłem na siebie wodnisty materiał i spojrzałem w lustro. To naprawdę dziwne uczucie wiedzieć, że powinno się tam być, a jednocześnie nie widzieć swojego odbicia. Nie zwlekając wymknąłem się ze swoich komnat.
Wiedziałem, że Harry nie ma jeszcze zajęć, czyli znajdę go w bibliotece. Dotychczas jako Ślizgon mogłem go obserwować tylko z daleka jak siedzi w dziale Historii Magii (najnudniejszy więc i najmniej uczęszczany dział) przy jednym stoliku z Granger. To było jedyne miejsce gdzie nie otaczał go wianuszek oddanych Gryfiaków, trzeba się tylko było pozbyć na jakiś czas panny Wiem-To-Wszystko.
W drodze do biblioteki rozglądałem się uważnie w poszukiwaniu ofiary. Kevin Growth - blondwłosy pierwszoroczny Gryfon, będący urodzonym ciamajdą, był idealny do mojego celu. Wciąż ukryty pod peleryną wycelowałem w niego różdżkę i szepnąłem:
- Imperio!
Tak jak się spodziewałem nie było żadnego oporu, w ciągu sekundy dzieciak był całkowicie pod moja kontrolą. Jak rasowy Malfoy poczułem dreszcz przyjemności, jaką dawała władza nad kimś. Jakoś opanowałem chęć zrobienia z Gryfiaka większego pośmiewiska, niż stanowił dotychczas. Nie to było moim celem, przynajmniej w tej chwili. Rozkaz był prosty i piękny w swej prostocie. Wślizgnąłem się za dzieciakiem do biblioteki i obserwowałem jak bezbłędnie kieruje się do działu Historii Magii. Miałem racje, w jego głębi siedziała Granger, zupełnie pogrążona w lekturze jakiegoś grubego tomiszcza, a naprzeciwko niej Harry czytający niewiele cieńszą książkę. Kevin z płaczem podbiegł do tej chodzącej encyklopedii i jak zawsze w chwilach stresu zaczął się jąkać:
- P-p-pani P-pr-prefekt bo j-ja... - z nosa chłopaka skapnął długi oślizgły smark wprost na czytaną przez Granger książkę.
Jeśli chodzi o niszczenie książek, dziewczyna reagowała jak rasowa bibliotekarka - natychmiast odsuwała przyczynę zagrożenia jak najdalej od bezcennych tomów. Kevin został uprzejmie, ale stanowczo wyprowadzony z biblioteki. Chłopak wciąż płakał, smarkał i jąkając się próbował wyjaśnić sprawę z jaką przyszedł. Gdyby to mi zawracał głowę taki dzieciak, odesłałbym go do stu diabłów najpierw strasząc tak, by narobił w gacie, Naczelny Prefekt nie powinien zajmować się błahymi problemami. Granger była moim kompletnym przeciwieństwem, wiedziałem, że nie spocznie dopóki nie dowie się o co chodzi i nie pomoże chłopcu, a to dawało mi czas do działania.
Harry, niespecjalnie przejęty odejściem dziewczyny, zatrzasnął czytaną książkę i wstał najwyraźniej z zamiarem wybrania kolejnej z stosu piętrzącego się na stoliku obok. Wtedy zaatakowałem przypierając go do ściany i otulając nas obu peleryną niewidką. Bez specjalnych ceregieli wpiłem się w jego usta mocno i zaborczo. Mój ukochany natychmiast oddał pocałunek z równą żarliwością, wydawał się być spragniony bliskości. Objął mnie za szyje i przylgnął do mnie całym ciałem znacząco ocierając się biodrami, tak, że nawet przez dzielące nas warstwy ubrania mogłem poczuć jak bardzo jest napięty. Nasze usta w końcu się rozłączyły dla złapania oddechu. Harry położył głowę na moim ramieniu i jęknął cicho wprost do mojego ucha, jego biodra po raz kolejny niekontrolowanie otarły się o moje ciało, a on zadrżał z podniecenia.
- Harry... co ci jest? - zapytałem, choć doskonale wiedziałem co mu dolega i że mnie też zaczyna to męczyć.
- Draco... - szepnął i polizał delikatnie moja szyję jakby się upewniając, że to ja. - Zabierz mnie do siebie... Zabierz... Ja już dłużej bez ciebie nie wytrzymam...
- Maleńki... - odsunąłem jego głowę tak by móc spojrzeć w jego zamglone pożądaniem oczy. - Przecież ja jestem twój cały czas, co się stało, kochany mój?
Harry nie odpowiedział tylko sięgnął ręką do włosów i odgarnął te zasłaniające jego lewe ucho. Moim oczom ukazał się niepozorny, okrągły złoty kolczyk z jakimiś drobnymi literami wygrawerowanymi na obwodzie. Nawet wyglądało to ładnie, dodawało Harry'emu przekorności. Cały efekt psuła jednak czerwona opuchlizna wokół błyskotki. Sięgnąłem dłonią do jego ucha, lecz gdy tylko go dotknąłem szarpnął się i syknął z bólu, w oczach pojawiły się łzy. Przez chwile wydawało mi się, że ucieknie jak zraniony dziki zwierzak , ale on tylko wtulił się we mnie mocniej i powiedział lekko łamiącym się głosem:
- To nadajnik, dzięki niemu zawsze wiedzą gdzie jestem. Dlatego nie mogłem się z tobą spotykać, pelerynę niewidkę też mi zabrali... - zaczął rozpaczliwie płakać mocząc łzami rękaw mojej szaty.
- Uspokój się, skarbie, proszę nie płacz - tuliłem go kołysząc lekko jak małe dziecko. Kilka dni wystarczyło, by zniszczyć to, na co pracowałem przez ostatnie miesiące. Harry znów był wrakiem człowieka. - Kto ci to zrobił, maleńki?
- Hermiona - odpowiedział cicho gdy już się uspokoił. - Na prośbę Dumbledore'a, dla mojego dobra, bym się nie zgubił.
- Zabiję sukinsyna! - warknąłem mając głęboko gdzieś to czy ktoś mnie usłyszy czy nie. - Wypruję mu wszystkie flaki i porozwieszam na okolicznych drzewach!
- Nie! - stanowczy choć cichy rozkaz przerwał moje złorzeczenia. - Zostaw go, zostaw ich... Po prostu zabierz mnie stad, gdzieś daleko poza ich zasięg, gdzieś gdzie będziemy tylko ty i ja, gdzie nikt nigdy nas nie znajdzie. Nie chcę być już Złotym Chłopcem, chcę być wolny...
- Dobrze - odparłem spokojnie. - Zabiorę cię z dala od tego wszystkiego, ale najpierw musimy się pozbyć tego nadajnika...
- Próbowałem już wszystkich zaklęć, chciałem sobie nawet odciąć ucho, ale to mnie kontroluje jak Imperius, nie pozwala na zrobienie sobie krzywdy.
- Znam kogoś, kto może pomóc, chodź - objąłem go ramieniem okrywając nas szczelniej peleryną.
- Ale namierzą mnie dokądkolwiek pójdę.
- Zanim się zorientują, że cię nie ma, nadajnik będzie zniszczony.
Harry posłusznie dał się wyprowadzić z biblioteki, choć właściwie nie miał innego wyjścia, byłem silniejszy. Zaraz za progiem przybrał minę wystraszonego zwierzątka, czyżby aż tak się bał, że nas znajdą? Merlinie, jak mogli mu coś takiego zrobić? I to jego tak zwani "przyjaciele". A już było dobrze, już był tym samym... no może trochę odmienionym na lepsze Gryfiakiem, już był szczęśliwy, a oni to wszystko zniszczyli. To kolejny dowód, że Dumbledore właściwie niczym się nie rożni od Voldemorta. Może tylko tym, że Czarny Pan nigdy nie wmawia swoim ofiarom, że to dla ich dobra. W tej chwili nienawidziłem ich obydwu z całej siły, bo skrzywdzili najdroższą mi osobę. Byłbym zdolny ich zabić, gdyby tylko nadarzyła się taka możliwość i gdybym miał dość siły!
Nie mogłem zaprowadzić Harry'ego całkiem do komnat Ślizgonów, Kevin jeszcze powinien zajmować Granger, ale nigdy dość ostrożności. Zostawiłem więc go schowanego pod peleryną niewidką w jednej z opuszczonych sal na parterze, a sam poszedłem po osobę, która jak sądziłem mogła nam pomóc.
Tak jak się spodziewałem Zabini'ego znalazłem na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym. Po raz kolejny przeszkodziłem mu w obmacywaniu Brada. Po drodze zastanawiałem się czy ufam mu na tyle, by zdradzić, jak bliski mi jest Harry. Dotychczas nigdy mnie nie zawiódł i właściwie mogłem go nazywać przyjacielem, poza tym nie miałem wyjścia, musiałem pomóc mojemu ukochanemu.
- Blaise mam sprawę - bezceremonialnie ściągnąłem go z Brada.
- Draco?! Czego znów chcesz, nie widzisz, że jestem zajęty?! - warknął.
Miałem ochotę złapać go za gardło i siłą zaprowadzić do Harry'ego, jednak rozsądek wziął górę:
- Jeśli przerwiecie na chwilę to tylko wzrośnie wam apetyt - powiedziałem uśmiechając się przebiegle.
Zabini przez chwilę myślał, aż w końcu uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział:
- Dobra, o co chodzi?
- Bawiłeś się kiedyś zaklęciami namierzającymi i takimi zabaweczkami jak nadajniki, prawda?
- Taa...
- Potrzebuje pomocy w rozwaleniu takiego jednego.
- Dobra zrobię to dla ciebie, ale pamiętaj, będziesz miał u mnie dług - powiedział złowieszczo po czym zwrócił się do Brada - Poczekaj na mnie w pokoju, albo lepiej w łazience, pod prysznicem.
Westchnąłem tylko widząc jak lubieżnie oblizuje usta wywołując rumieńce na twarzy młodszego chłopaka. Nie dałem im czasu na dłuższe pożegnania, złapałem Blaisa za rękę i wyciągnąłem z kwater Ślizgonów.
- Więc, co to za nadajnik? - zaciekawił się.
- Posłuchaj Blaise, jesteś moim kumplem od lat i ufam ci, inaczej nigdy bym ci nie zdradził tej tajemnicy. Pamiętaj, wszystko co zobaczysz ma zostać między nami, a szczególnie tożsamość osoby, z której ściągniesz nadajnik.
- Jasne Draco, dla ciebie wszystko - odpowiedział szczerze, a ja odetchnąłem z ulgą pozbywając się resztek nieufności.
- To tu - wpuściłem go do sali, w której uprzednio zostawiłem Harry'ego.
Zabini rozglądał się po pomieszczeniu zaskoczony, oczywiście nie mógł dostrzec mojego ukochanego ukrytego pod peleryną, właściwie ja sam przez chwile zastanawiałem się czy on tu jest, aż niewidzialne ciałko przytuliło się do moich pleców, usłyszałem cichy szept:
- To Ślizgon, co on tu robi?
Odwróciłem się obejmując jedną ręką niewidzialna osobę w pasie, a drugą sięgając do kaptura peleryny, który powoli zsunąłem odsłaniając głowę Harry'ego.
- Spokojnie to mój przyjaciel, pomoże nam - powiedziałem uspokajająco i pocałowałem go delikatnie w usta.
- A niech mnie, Draco! Ty i Potter! To jakiś żart?! - Blaise zareagował dość gwałtownie, aż Harry podskoczył ze strachu.
- Serce nie sługa - mruknąłem filozoficznie. - Pamiętaj, obiecałeś nikomu nie zdradzić tego co się zdarzy w tym pomieszczeniu.
- W porządku, rozumiem. Po prostu się nie spodziewałem, że tym, dla którego rzuciłeś Pansy i odrzuciłeś moja propozycję będzie twój najgorszy wróg. Nie no gratuluję stary, świetnie razem wyglądacie - Blaise klepnął mnie w ramię uśmiechając się szczerze. - To w czym mam pomóc?
Ściągnąłem z Harry'ego resztę peleryny i posadziłem go na jednym ze stolików, wyglądał jakby wciąż nie ufał Zabiniemu. Uspokoiłem go kolejnym pocałunkiem po czym odsłoniłem nadajnik w uchu.
- Trzeba się tego pozbyć, albo za chwilę zlecą się nam na głowę Gryfoni z Dumbledore'm na czele - imię dyrektora wysyczałem jak przekleństwo. - Dasz radę pomóc?
- Się zobaczy - mruknął wyciągając różdżkę i podchodząc do Harry'ego. - Potter nie trzęś się tak. Jesteś pod ochroną Dracona, nie zrobię ci krzywdy, jeszcze mi życie miłe.
Objąłem mojego ukochanego uspokajająco przytulając jego głowę do mojej piersi tak by Zabini mógł dostać się do kolczyka, a Harry nie trząsł się tak bardzo.
- Delikatniej! - warknąłem gdy Harry zatrząsł się z bólu po tym jak Blaise dotknął ucha.
- Nie mogę, to wszystko jest opuchnięte. Wygląda na to, że organizm Potter'a stawia opór zaklęciom rzuconym na kolczyk, może to też być zwykłe uczulenie na złoto - chwile przyglądał się opuchliźnie. - Skubaństwo ma wplecione w obwód zaklęcie tarczy, jakiekolwiek zaklęcie rzucone na Potter'a odbije się, nawet zwykły znieczulacz. Przepraszam, nie mam innego wyjścia.
Zanim zorientowałem się co on ma na myśli, Zabini złapał ucho Harry'ego i zacisnął na nim mocno palce. Harry krzyknął z bólu wyszarpując się z moich ramion i z zacisku Blaisego. Złapałem go moment przed tym jak upadł na ziemię, stracił przytomność.
- CO TY SOBIE KURWA MYŚLISZ?! - ryknąłem na Zabiniego.
- Spokojnie Draco - chłopak przezornie odsunął się dwa metry ode mnie.
Zapewne gdybym nie trzymał w ramionach Harry'ego rzuciłbym się na niego z gołymi pięściami, albo chociaż rzucił jakąś perfidną klątwę.
- To był jedyny sposób by go uśpić. Zaklęcia by nie zadziałały, mówiłem. W ten sposób zabolało raz mocno i już więcej nie będzie czuł bólu. Gdybym próbował ściągnąć zaklęcia na żywca, bolałoby go co chwilę i wierciłby się niemiłosiernie. Przy czymś tak małym jak kolczyk ważna jest precyzja, muszę usunąć konkretne runy z obwodu by móc go ściągnąć.
- Dobra - warknąłem wciąż niezadowolony. - Zabieraj się do roboty!
Zabini spojrzał na mnie spode łba najwyraźniej niezadowolony z tonu jakiego użyłem, ale pochylił się znów nad uchem Harry'ego wyciągając różdżkę. Szepnął jakieś słowo, a z jej końca wypłynęła bańka, która następnie uformowała się w szkło powiększające. Uważnie zaczął oglądać kolczyk ze wszystkich stron obracając go i przekręcając. Musiałem mu przyznać rację, gdyby Harry był przytomny zwijałby się z bólu, a w ten sposób nie czuł niczego. Wypadałoby przeprosić Zabiniego za ton głosu jaki wobec niego użyłem, ale "przepraszam" to słowo, które przez gardło Malfoy'a przechodzi jeszcze trudniej niż "kocham cię".
Zabini zlikwidował lupę i znów obracając kolczykiem zaczął celować w kolejne runy likwidując je, najwyraźniej zapamiętał, które są które, bo gołym okiem nie dało się ich rozróżnić. Wiązki zaklęcia musiały być naprawdę niewielkie. Miałem szczęście, że Zabini był równie precyzyjny co najlepszy fachowiec. W końcu chłopak odłożył różdżkę i sięgnął dłońmi do ucha Harry'ego, po chwili już trzymał między palcami złoty kolczyk i uśmiechał się triumfalnie.
- Udało się - stwierdził z dumą. - Teraz to już tylko zwykły kolczyk, chcesz go zachować na pamiątkę?
Pokręciłem przecząco głową delikatnie zaczesując dłonią włosy mojego ukochanego z powrotem na ucho, następnie pocałowałem go delikatnie w usta, ale chłopak się nie obudził.
- Będzie jeszcze jakiś czas nieprzytomny - stwierdził Zabini. - Co zamierzasz z nim zrobić? Szybko zorientują się, że go nie ma i zaczną go szukać, nie może się cały czas ukrywać pod peleryną.
- Jak na razie muszę go jakoś przemycić do moich kwater, ale to chyba dopiero jak się obudzi.
- Weź go na ręce, zarzucę na was pelerynę i będzie ok. Gryfoni mogą już tu iść - powiedział Blaise rozsądnie.
Zgodziłem się i już po chwili skryty pod materiałem utkanym z niewidzialności niosłem Harry'ego do mojego pokoju. Zabini torował nam drogę, mniej lub bardziej uprzejmie traktując wszystkich, którzy mogliby przypadkiem wejść na niewidzialnego człowieka. Najgorzej oberwało się kotce Filch'a, która nieopatrznie zaczęła obwąchiwać moje niewidoczne stopy. Blaise bez ceregieli złapał ją za skórę na karku i wrzucił do najbliższej szafy. Ta okazała się słynną wśród uczniów "wirówką" z powodu zaklęcia tornada, które jakiś psotnik uwięził w środku. Miałki i piski kocicy roznosiły się po całym korytarzu, a Filch zapewne już dreptał na ratunek.
- Dzięki za pomoc, Blaise - powiedziałem gdy chłopak usłużnie otworzył drzwi do mojego pokoju. - I przepraszam za te krzyki - cóż, jeśli już być zakałą rodu Malfoy'ów to na całej linii. - Jesteś wspaniałym przyjacielem, jestem twoim dłużnikiem.
- Nie ma długów wśród przyjaciół, ty zrobiłbyś dla mnie to samo. Miłej zabawy z tym Gryfiakiem jak się obudzi, ja też idę zająć się moim kotkiem...
Zatrzasnął drzwi cały w skowronkach, jeszcze chwile słyszałem jego kroki na korytarzu. W swoich czterech kątach czułem się bezpiecznie i swobodnie. Ściągnąłem pelerynę i ułożyłem wciąż nieprzytomnego Harry'ego na łóżku, zaklęciem rozpaliłem ogień w kominku by choć trochę ogrzać kamienne ściany. Leżąc obok mojego ukochanego z uśmiechem wpatrywałem się w jego spokojne oblicze. Uświadomiłem sobie, że ten Gryfon rzucił na mnie zaklęcie, zaklęcie stare jak świat i silne jak stado rozjuszonych słoni. To zaklęcie to miłość, a co ważniejsze, miłość odwzajemniona.
Zasnąłem tak, wciąż widząc obok twarz Harry'ego, mimo zamkniętych oczu. Nie śniło mi się nic konkretnego i w sumie nie mam pojęcia ile spałem, ale pobudka była wspaniała...
Przez objęcia Morfeusza coraz wyraźniej przebijała się delikatna pieszczota chłodnych ust i ciepłego języka, do moich uszu coraz wyraźniej docierał zadowolony pomruk, uchyliłem powieki by upewnić się, że to co czuje jest prawdą. Patrzyły na mnie zielone oczy pełne figlarnych błysków, a uśmiech Harry'ego w tej chwili skutecznie przyćmiłby zaklęcie "Lumos".
- W końcu się obudziłeś - wymruczał całując moje ucho.
- Harry - uśmiechnąłem się odgarniając dłonią kilka kosmyków zasłaniających jego oczy. -cieszę się, że już wszystko jest w porządku.
- Dziękuję - wyszeptał, po czym połączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że Harry zaczyna nie tylko inicjować pieszczoty, ale też dominować nade mną, jego język gwałtownie wtargnął do moich ust i zaczął z zaciekawieniem badać kształt zębów. Rozpocząłem walkę o panowanie, próbując wypchnąć jego język i wtargnąć w jego usta. Udało się, lecz gdy już miałem się cieszyć zwycięstwem poczułem zimną dłoń na klatce piersiowej. Najwyraźniej mój ukochany wykorzystał moment mojej nieuwagi i rozpiął mi koszulę. Nie poznawałem go, był taki inny, bardziej szalony, bardziej stanowczy i najwyraźniej do czegoś dążył, ale to przecież był mój Harry. Może to z tęsknoty i przez tą izolacje... Nie dał mi jednak głębiej zastanowić się nad tą zmianą, jego dłonie sunące po klatce piersiowej i brzuchu stanowczo uniemożliwiały koncentrację. Harry usiadł na mnie trochę poniżej moich bioder, kolanami zablokował moje ręce i zanim się zorientowałem przyssał się do mojego sutka jak małe dziecko do piersi matki. Z zaskoczenia aż jęknąłem, jakaś część mnie zaprotestowała krzycząc, że to ja powinienem wyrywać takie dźwięki z gardła Harry'ego, ale została zduszona przez obezwładniającą przyjemność spowodowaną przez delikatnie zaciskające się zęby. Usta oderwały się od sutka i przeniosły na mostek. Mokry język znaczył ślad jakim podążały, coraz niżej i niżej. Jego niesforne włosy łaskotały mnie delikatnie w podbrzusze, gdy zaczął rozpinać mi spodnie zębami. Warknął, gdy guzik nie dał się rozpiąć i pomógł sobie dłonią, która następnie wpełzła na wybrzuszenie w moich bokserkach...
- Dość tego dobrego - najwyraźniej w końcu obudził się mój instynkt Malfoy'a, gdyż spiąłem wszystkie mięśnie i przewróciłem się przygważdżając z kolei Harry'ego do łóżka.
Mój kochanek wcale się nie wyrywał, zielone oczy patrzyły tak samo psotnie, jak przedtem. Gryfon wysunął język i kusząco oblizał wargi po czym wygiął biodra w łuk tak by otrzeć się o moje przyrodzenie.
- Weź mnie Draco. Tu i teraz. Chcę cię poczuć w sobie - jęknął, ponownie ocierając się tak prowokująco.
Zmieszałem się słysząc jego słowa, podniecenie spowodowane pieszczotami nie przyćmiło mojej troski o ukochanego. Wciąż uważałem, że jest jeszcze za wcześnie na to, przecież mój ojciec tak go skrzywdził...
- Jestem na to gotów - szepnął i uniósł głowę tak, by na chwilę złączyć nasze usta w namiętnym pocałunku. - Proszę, chcę tego. Ty nie chcesz?
- Nawet nie wiesz jak bardzo tego pragnę - westchnąłem patrząc na moje dłonie które właściwie bez udziału woli gładziły jego boki.
Spojrzałem wprost w te zielone oczy upewniając się, że mówi prawdę, że tego chce. Tym razem to ja zainicjowałem pocałunek, dłuższy, stanowczy, a jednak tak namiętny, że aż poczułem dreszcz podniecenia przechodzący przez ciało Harry'ego. Gryfon objął mnie ramionami za szyję przyciągając bardziej do siebie i ponownie się o mnie ocierając.
- Jestem twój... Cały twój... Draco...
Tym razem to ja zadrżałem, słysząc swoje imię wypowiedziane głosem tak przesyconym podnieceniem. Wiedziałem, że Harry już się nie wycofa, było widać to w jego oczach, ja również nie zamierzałem zawieść jego oczekiwań. Chciałem by nasz pierwszy raz był na tyle wspaniały, by przyćmić okrutne wspomnienia.
Zacząłem składać na jego ustach i twarzy pocałunki delikatne jak muśnięcie motyla, jednocześnie moje dłonie stopniowo rozpinały kolejne guziki jego koszuli, gładząc ciepłą skórę pod nią. Z ust Harry'ego wydobywały się cichutkie westchnienia zadowolenia, przynajmniej do czasu, gdy nie doszedłem do ucha. Doskonale wiedziałem, że za nim czai się wrażliwe na pieszczoty miejsce. Pocałowałem delikatnie płatek, by nagle wysunąć język i polizać zagłębienie tuż pod uchem, Harry jęknął, a ja zachwycony tym dźwiękiem powtórzyłem ten zabieg. Następnie wziąłem całe ucho do ust liżąc je i wywołując tym razem śmiech Harry'ego.
- Łaaa robisz to zupełnie jak Kieł!
- Porównujesz mnie do psa? - przekrzywiłem głowę patrząc na niego pytająco.
- A co? Zabronisz? - wyszczerzył się radośnie.
- Należy ci się za to kara!
Znów dobrałem się do jego już zaczerwienionego i mokrego ucha liżąc je tak jak przedtem. Śmiech szybko przerodził się w kolejne jęki rozkoszy, gdy znów zacząłem drażnić językiem to wrażliwe miejsce. Żałowałem, że nie mogę dobrać się do jego drugiego ucha, ale to wciąż było opuchnięte i wrażliwe. Zamiast tego ponownie pocałowałem go namiętnie, łaskocząc językiem jego podniebienie, jedną dłoń przeniosłem na jego kark ni to drapiąc ni łaskocząc go pieszczotliwie jak kota. Harry zgodnie z moimi oczekiwaniami zmrużył oczy:
- Jak przyjemnie - wymruczał.
Uśmiechnąłem się, całując jego jabłko Adama i zjeżdżając ustami powoli niżej na już odsłoniętą klatkę piersiową. Tak jak on przedtem do moich, tak ja teraz dobrałem się do jego spodni, rozpinając powoli pasek i guziki. Z kolei moje usta dotarły do lewego sutka, zacząłem go lizać szybko, wolną dłonią w podobny sposób drażniąc drugi. Jęki Harry'ego stawały się coraz głośniejsze i mniej kontrolowane, co tylko potęgowało zapał z jakim go pieściłem.
W końcu, gdy znudziły mi się sutki, moje zainteresowanie przeszło jeszcze niżej na wypukłość, którą odsłonił rozpięty rozporek. Polizałem jego członek przez materiał slipek, a on jęknął szarpiąc biodrami do góry.
- Draco proszę... ściągnij je! - wyjęczał.
Domyśliłem się, że miał na myśli spodnie i bokserki. Powoli zsunąłem jedno i drugie z jego bioder i z małą jego pomocą ściągnąłem je całkiem. Harry został tylko w białej rozpiętej koszuli, która, malowniczo pomięta, częściowo zasłaniała jego brzuch, jakby udrapowana przez jakiegoś wizjonerskiego fotografa. Odsunąłem się trochę by móc w całości podziwiać moje dzieło.
Gryfon leżał spokojnie, świadomy mojego zafascynowanego wzroku. Patrzył wprost na mnie spod na wpół przymkniętych powiek. Czarne rzęsy, częściowo zasłaniające oczy sprawiały, że zieleń tęczówek stawała się jeszcze głębsza i bardziej tajemnicza. Niesforne półdługie włosy częściowo rozsypały się po poduszce tworząc swoista, czarną aureolę wokół głowy mojego kochanka, reszta jak zwykle zasłaniała czoło i tą przeklętą bliznę. Usta Harry'ego były czerwieńsze niż kiedykolwiek, a słodki, ni to niewinny ni prowokujący, uśmiech, tylko bardziej kusił, by je zmiażdżyć w pocałunku. Głowę miał lekko przekrzywioną na bok, tak, że mogłem widzieć świeżą malinkę na jego szyi tuż pod uchem. To zadziwiające jaką satysfakcje daje taki drobny ślad na ciele ukochanej osoby, zupełnie jakbym go opieczętował, by wszyscy wiedzieli, że jest mój. Gryfiak wciąż był przeraźliwie chudy, można mu było policzyć wszystkie żebra przez skórę, szczególnie teraz, kiedy prężył się jak kot pod moim spojrzeniem. Dieta czekoladowa najwyraźniej mu nie pomagała. Wiele kobiet zazdrościłoby mu tego płaskiego brzucha i nienagannie szczupłej, a wręcz chudej sylwetki. Podejrzewam, że nie była to wina niedożywienia, a przynajmniej nie tylko, on po prostu miał taką figurę zapisaną w genach. Nie przeszkadzało mi to bynajmniej, nawet blizny, znaczące tu i ówdzie skórę mojego kochanka, w moich oczach były piękne. On cały był piękny, jedyny, niepowtarzalny, zdolny zawładnąć moim sercem, mój Harry.
Gryfon jęknął i wygiął biodra w moją stronę najwyraźniej zniecierpliwiony. Nie dziwiłem mu się, mnie też dokuczało napięcie i najchętniej zaspokoiłbym je natychmiast, ale ja się tu nie liczyłem. Dla mnie najważniejsze było, by Harry czuł się tak wspaniale, jak to tylko możliwe.
Pochyliłem się nad jego sztywnym, pulsującym członkiem i zlizałem pierwszą kroplę nasienia, jaka już pojawiła się na czubku. Jego jęk i szarpnięcie bioder wyrwały z moich ust pomruk kociego zadowolenia. Powoli zsunąłem prawą dłoń między jego pośladki patrząc uważnie w oczy Harry'ego, upewniając się, że wciąż tego chce. Palcem wskazującym zacząłem zataczać koła wokół jego wejścia.
- Chcę tego - powiedział cicho.
Na to potwierdzenie czekałem, ale mimo to nie oderwałem wzroku od twarzy Harry'ego, powoli wsuwając pierwszy palec do środka. Tak jak się spodziewałem, w jego oczach znów pojawiło się przerażenie, a twarz wykrzywił grymas bólu, poczułem jak spina wszystkie mięśnie, chcąc wyrzucić intruza ze środka. Już miałem wyciągnąć palec powrotem i zakończyć to, gdy zacisk mięśni zelżał, najwyraźniej Harry całą siłą woli opanował strach. Widziałem w jego twarzy, ile go to kosztuje.
- Chcę tego - powtórzył już głośniej.
Już otwierałem usta by coś powiedzieć, ale widząc zaciętość w jego twarzy, zrezygnowałem. I z jeszcze silniejszym postanowieniem sprawienia mu jak największej przyjemności wsunąłem sobie do ust jego penisa i zacząłem ssać główkę. Harry szybko odpłynął w przyjemność, jaką dawała mu ta pieszczota i najwyraźniej nie czuł dyskomfortu związanego z palcem wewnątrz, postanowiłem więc dołożyć drugi. Wszedł gładko, a jedyną reakcją mojego kochanka było mocniejsze zaciśniecie mięśni, które też zaraz rozluźnił gdy zacząłem miarowo poruszać głową w górę i w dół pieszcząc jego członek ustami. Palcami zacząłem rozszerzać jego wejście, dokładając jeszcze trzeci. Najwyraźniej zaczęło mu to sprawiać przyjemność, bo nawet gdy na chwilę zaprzestawałem pieszczoty ust, on wciąż wił się pode mną z rozkoszy.
- Draco chcę poczuć ciebie... całego... w sobie! - wyjęczał. - Teraz!
Czy mogłem mu odmówić, gdy tak prosił? Zwłaszcza, że ja sam już ledwo nad sobą panowałem, a napięta męskość pulsowała bólem w ciasnych spodniach. Zsunąłem je wraz z bokserkami, uwalniając mój gotowy do akcji członek. Harry na jego widok tylko jęknął i znów szarpnął biodrami w moją stronę. Naprawdę, powstrzymywanie się dłużej było ponad moje siły. Usadowiłem się między jego nogami, podnosząc jego biodra do góry i spojrzałem mu w oczy, by po raz ostatni upewnić się, że tego chce. Zielone tęczówki zamglone podnieceniem nabierały jeszcze większej głębi, do tego dochodziły te słodkie czerwone wargi, przygryzione by powstrzymać krzyk, choć jęku i tak nie były w stanie zahamować. Wiedziałem, że przerywając w tej chwili nie tylko zawiódłbym Harry'ego, ale wręcz bym go skrzywdził fizycznie. Nie miałem z resztą zamiaru przerywać, chciałem tego tak samo mocno jak mój kochanek.
Dłonią ustawiłem mojego penisa na wprost wejścia. Jedno silne pchnięcie i byłem w środku. Mimo, że rozciągałem go wcześniej palcami, wciąż był potwornie ciasny wewnątrz i taki... rozpalony. To były zupełnie nowe doznania dla mnie, nie pamiętam bym kiedykolwiek czuł taką przyjemność. Byłem zupełnie oszołomiony. Instynkt kompletnie opanował mój umysł, chciałem szybko i mocno wciskać się w ten ciepły raj, jak najgłębiej, jak najmocniej... Gdyby nie krzyk Harry'ego, najprawdopodobniej bym to zrobił. Jednak ból mojego ukochanego zupełnie ostudził instynkty, a przynajmniej pomógł nad nimi zapanować. Otworzyłem zamknięte z przyjemności oczy i zobaczyłem twarz Harry'ego wykrzywioną bólem, zupełnie jak wtedy, w lochach mojego ojca... Mogłem się tego spodziewać, nieważne jak długo bym go rozciągał, nieważne jak bardzo byłby przygotowany psychicznie, pierwszy raz musiał go boleć i musiał obudzić bolesne wspomnienia.
Starając się nie ruszać biodrami (co wymagano niemałej siły woli) zacząłem go uspokajać, całując delikatnie zaciśnięte powieki i usta. Gdy trochę się rozluźnił zacząłem jedną dłonią pieścić jego sutki, a drugą członek, który pod wpływem bólu lekko zwiotczał. Dla mnie liczyła się przede wszystkim jego przyjemność, a że przy okazji ja też doznawałem rozkoszy, to nie miało takiego znaczenia.
Ból w jękach mojego kochanka stopniowo zastępowała rozkosz. W momencie gdy szarpnął biodrami samemu się mocniej na mnie nabijając zrozumiałem, że mogę kontynuować. Wbrew instynktom zacząłem powoli i delikatnie wsuwać się w niego i wysuwać, musiałem przy tym przygryźć mocno wargę by nie jęczeć z rozkoszy tak samo jak Harry. Z moich ust i tak wyrywały się głębsze westchnienia, gdy wsuwałem się w tą ciasnotę. Przez cały czas nie przerywałem pieszczot jego członka by dać mu chociaż namiastkę tej przyjemności, jaką on mi dawał. Wił się pode mną z przyjemności, zupełnie nie kontrolując swoich ruchów ani głosu, wydawało mi się, że jednocześnie chce się mocniej na mnie nabijać i ocierać szybciej o moją rękę. Jego chaotyczne ruchu z boku musiały wyglądać komicznie, ale dla mnie był tak samo piękny jak zawsze.
- Mocniej Draco! - jęknął ponownie wychodząc biodrami naprzeciw mojego penisa, tak by wszedł głębiej i szybciej.
Spełniłem jego życzenie, gdyż sam ledwo się kontrolowałem, by nie wpychać się głębiej i szybciej.
W pewnym momencie pchnąłem mocniej, Harry wygiął się w łuk, a z jego ust wyrwał się krzyk głośniejszy niż dotychczas, nie byłem jednak pewien, czy to z rozkoszy czy z bólu. Niepewny przestałem się w nim poruszać gotowy się wysunąć gdy tylko zobaczę grymas bólu na jego twarzy.
- Jeszcze raz! - jęknął biodrami próbując wsunąć mojego członka głębiej.
Czyżbym trafił w prostatę? Zaintrygowany tym nowym odkryciem spróbowałem powtórzyć tą czynność. Wstyd się przyznać, ale nie od razu trafiłem ponownie w ten punkt. Dopiero za trzecim razem znów wyrwałem ten krzyk z gardła mojego ukochanego. Jego głos podniecał mnie nawet bardziej niż przyjemność płynąca z seksu.
- Draco, ja zaraz...
Nie zdołał dokończyć, pchnąłem kolejny raz trafiając w ten czuły punkt. Poczułem jak jego członek, który wciąż trzymałem w dłoni, napina się jeszcze mocniej, po czym moją rękę zalewa coś mokrego. Słyszałem jego krzyk wypełniony rozkoszą, ale wszystkie te bodźcie docierały do mnie stłumione. Wszystkie poza jednym - wokół mojego członka zrobiło się jeszcze ciaśniej. Gdy Harry dochodząc zacisnął wszystkie mięśnie, zostałem dosłownie zakleszczony w środku. Fala przyjemności zalała całe moje ciało i zamroczyła mój umysł, gdzieś podświadomie odnotowałem, że krzyczę tak samo jak Harry wraz z upływającym przez mój członek napięciem.
Nie wiem jak długo leżeliśmy obok siebie wycieńczeni, nie zdolni do wykonania najmniejszego ruchu, w myślach ponownie przeżywając tą ekstazę. Wiem tylko, że przez cały ten czas patrzyłem na twarz Harry'ego, na której zastygł iście anielski wyraz przyjemności. Zamknięte oczy, półotwarte usta niedomknięte po krzyku i lekki uśmiech jak na obrazie "Mona Lisa". W tamtej chwili czułem się naprawdę jakbym był w raju.
Gdy tylko odzyskałem trochę siły przyciągnąłem Harry'ego bliżej do siebie i pocałowałem go delikatnie i czule, odsunąłem wargi tylko na kilka milimetrów i wyszeptałem:
- Kocham cię - a moje wargi podczas mówienia muskały jego.
- Ja ciebie też - odparł cicho Harry i mocniej się we mnie wtulił.
Po kilku minutach jego oddech stał się głębszy, spokojniejszy, a mięśnie się rozluźniły. Ja mimo zmęczenia jeszcze długo nie mogłem zasnąć rozkoszując się jego bliskością, ciepłem i tym cichym oddechem...
- Draco! DRACO! - z słodkich marzeń sennych wyrwał mnie czyjś krzyk i monotonne walenie w drzwi.
- Co za debil...! - wymamrotałem próbując się wygrzebać z pościeli.
Wtedy poczułem jak ciepłe ciało wtula się we mnie bardziej z głuchym pomrukiem niezadowolenia:
- Nie idź!
Uśmiechnąłem się szeroko, przypominając sobie zdarzenia z wczorajszego wieczora, poranek momentalnie stał się lepszy, chociaż walenie do drzwi nie ustawało. Podniosłem głowę Harry'ego za brodę, chcąc widzieć coś poza czarną czupryną, i patrząc mu prosto w zaspane oczka pocałowałem go namiętnie w usta, starając się w pocałunku oddać to wszystko, co do niego czuję.
- Dzień dobry kochany, jak się spało? - zapytałem z uśmiechem.
- Dobrze, tylko te krzyki mnie obudziły - jego głos wciąż był słodko mruczący z rozespania.
- To ty tu śpij, a ja pójdę zabić tego, kto przeszkodził nam we śnie - zażartowałem.
- Mhm tylko szybko, żeby już nie krzyczał - wymruczał wtulając się w poduszkę i ciaśniej opatulając kołdrą, tym samym zdejmując ją ze mnie.
Wyswobodzony z objęć Harry'ego i pościeli, wciąż radosny jak skowronek, powędrowałem do drzwi. W połowie drogi zatrzymał mnie mruczący głos:
- A może byś tak ubrał chociaż bokserki?
Gdy się obróciłem zauważyłem, że Harry, już trochę bardziej przytomny, siedzi na łóżku z psotnym uśmiechem i moimi majtkami w rękach.
- Oddaj to ty mały pasożycie - rzuciłem się z powrotem na łóżku próbując odebrać moją własność.
Harry nie zamierzał współpracować, schował bokserki za plecami poza moim zasięgiem. Chwilę się z nim szamotałem, aż w końcu zacząłem go łaskotać po bokach. Gdy wił się po łóżku, wyrwałem moją własność i machając nią niczym wojennym trofeum odtańczyłem nagi taniec zwycięstwa na środku pokoju. Moją euforię przerwał kolejny krzyk:
- Draco słyszę, że tam jesteś! Otwieraj, to ważne!
- Pali się czy co?! - warknąłem zakładając bokserki.
Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się Brad. Dzieciak miał rozwichrzone włosy, niekompletne ubranie i wyglądał na przerażonego.
- No w końcu! Snape cię wzywa! Znaleźli coś w lochach! Szybko, zaprowadzę cię! - chciał mnie pociągnąć za rękę, ale zmroziłem go iście lodowatym spojrzeniem.
- Może pozwolisz, że najpierw się ubiorę?! - warknąłem, wściekły już nie tylko na niego, ale na cały świat.
A zapowiadał się taki piękny poranek, mogłem go spędzić spokojnie w objęciach mojego kochanka, może nawet powtórzylibyśmy wczorajszy wieczór. Potem Zgredek przyniósłby nam jakieś śniadanie, uśpiłbym Harry'ego, a sam zajął się myśleniem o tym, co dalej. Każdemu takie plany się udają tylko nie mnie! Gdybym nie był tym pieprzonym Prefektem Naczelnym nikt by mnie nie wyciągał z lóżka o tak wczesnej porze i w takiej sytuacji... Dobra, teraz to już opowiadam herezje, bo gdyby nie odznaka, nie miałbym tyle przywilejów i pewnie nie zakochałbym się w Harry'm. Musiałem poświęcić mniejsze szczęście spędzenia z nim kilku cudownych chwil o poranku, by spędzić z nim całe życie. Z westchnieniem zapiąłem ostatni guzik koszuli i zawiązałem krawat. Brad cały czas czekał za zamkniętymi drzwiami. Niewiele osób mogło przekraczać progi mojego pokoju, a już niemalże nikt, gdy w środku był mój kochanek.
Podszedłem do łóżka i nachyliłem się nad Harry'm:
- Muszę iść kochany. Nie wiem kiedy wrócę, zdrzemnij się jeszcze, albo zamów sobie śniadanie, później pomyślimy co dalej - odgarnąłem mu włosy z czoła i pocałowałem go namiętnie.
Gdy już miałem oderwać usta, on objął mnie ramionami i mocno przycisnął do siebie całując łapczywie, zaciskał uścisk coraz mocniej, jakby nigdy nie zamierzał mnie puścić.
- Uspokój się już - odsunąłem delikatnie ale stanowczo jego ramiona. - Zachowujesz się jakbyśmy mieli rozstać się na lata, a nie tylko na kilka godzin.
- To już nie mogę cię pocałować? - naburmuszył się Harry.
- Oj możesz, możesz, ale ja już muszę iść kochany - jeszcze raz go pocałowałem, ale tak szybko, by nie zdążył mnie złapać i wstałem, kierując się do drzwi.
- Draco?
Odwróciłem się zdziwiony, słysząc strach w głosie Harry'ego. Mój ukochany usiadł na skraju łóżka otulony w kołdrę i patrzył na mnie wzrokiem wystraszonego szczeniaka.
- Draco nie idź! Mam złe przeczucia...
- Nic mi nie będzie Harry, a naprawdę muszę już iść - odparłem słysząc jak Brad znów zaczyna dobijać się do drzwi. - Prześpij się jeszcze, to strach ci minie - uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco.
Sądziłem, że jego lęk bierze się z jego ostatnich przeżyć, i tego, że tak długo musiał być z dala ode mnie. Rozumiałem, że mnie potrzebuje, ale obowiązki wzywały. Posłałem więc mu jeszcze całusa w powietrzu i mrugnąłem okiem, bezskutecznie próbując wywołać uśmiech na twarzy. Ponaglany głosem Brada wyszedłem, mając nadzieję jak najszybciej wrócić do mojego kochanka. W końcu czego mógł chcieć ode mnie Snape? Nic złego nie mogło mi się stać w murach tej szkoły.