I widzę ciemność... 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:59:39
Rozdział jedenasty

Zapamiętała Harry'ego jako dziecko, ale szczupły, ciemnowłosy chłopak, leżący na łóżku, dzieckiem już nie był. Nadal był drobny, ale był wyższy od niej, i to sporo. Dziwne, zawsze miała wrażenie, że jest na odwrót. No tak, w końcu była całe trzy lata od niego starsza.
Jego włosy nadal były czarne jak węgiel i w żaden sposób nie chciały się układać, a między nierównymi kosmykami grzywki błyszczała, jaśniejsza od reszty jego skóry, blizna. Oczy miał zamknięte, lecz dziewczyna w wyobraźni widziała ich zieleń. Oddychał spokojnie, nie jak ofiara niebezpiecznego zaklęcia, lecz jak ktoś pogrążony w głębokim śnie. Westchnęła cicho i wstała, starając się, by pożyczona, jedwabna suknia nie czyniła najmniejszego nawet szelestu. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi pokoju i popatrzyła w lodowato niebieskie oczy Draco.
- Śpi - powiedziała.
Młody Malfoy bez słowa ruszył w kierunku drzwi. Zagrodziła mu drogę.
- Śpi - powtórzyła. - Daj mu spokój.
- Posłuchaj, Vooyshik, ty mała... - zaczął młodzieniec.
Dziewczyna spojrzała na niego, ściągając z wściekłością brwi.
- To ty posłuchaj, żmijko, jestem starsza, jestem mądrzejsza, a Harry potrzebuje odpoczynku. To ja zadecyduje, kto tam wejdzie i nie będziesz to ty, jasne.
- Wyobrażasz sobie szlamo, że będziesz rządziła się w moim domu?
- Oczywiście. Wpuściłeś mnie do niego, jestem twoim gościem i mam na sobie suknię twojej matki.
- ...która przewraca się w grobie, widząc, że nosi ją taki śmieć jak ty.
- Ach tak? Trudno, to już problem między tobą, a duchem twojej szanownej mamusi - zamiatając podłogę bordowym jedwabiem dziewczyna ruszyła w dół schodów.
Czuła się nieswojo i tylko wściekłość dodawała jej pewności siebie i pozwalała przetrwać w tym okropnym, zimnym, pełnym przesadnego przepychu domu. Tylko wściekłość sprawiała, że dziewczyna była w stanie, po raz pierwszy w życiu, odgryźć się Draco i nie stracić przy tym dumy. Po tym wszystkim młody Malfoy, znajdujący się niesamowicie wysoko w jej osobistym rankingu najbardziej znienawidzonych osób, był jedynie małym kamyczkiem w bucie. Kamyczkiem, który należało jak najszybciej z buta wytrzepać.
Kiedy rzucała zaklęcie deportacji, modliła się, by czar rzucił ich w jakieś bezpieczne miejsce. Jeśli rezydencja Malfoyów była bezpiecznym miejscem... Cóż, czuła się zaskoczona, gdy Draco bez protestów zaprosił ją do siebie i osobiście zaniósł Harry'ego do jednej z sypialni. Młody Ślizgon także wyrósł i wyładniał, to musiała przyznać, jego lodowata uroda była w pełni rozkwitu. Długie, niemal białe włosy spływały mu na plecy, jasnoniebieskie oczy nie były zaś już oczyma głupiego, przekonanego o własnej wyższości nastolatka. Niezależnie od tego, jak bardzo Klara nienawidziła Draco, musiała zgodzić się z jednym - chłopaka łączyło coś zarówno z nią, jak i z Harry'm. Wszyscy troje w tragicznych okolicznościach stracili rodziców.
Przemknęła przez salon, czując, jak na jej karku ogniskują się spojrzenia portretów. Narcissa Malfoy byłaby rzeczywiście wściekła, gdyby ujrzała tą bordowa suknię, głęboko wyciętą, dopasowaną u góry i spływająca kaskadą do stóp, na mieszanej krwi czarownicy z Polski. Już samo spojrzenie jej portretu było wyrzutem, wyrazem pogardy dla intruzki, która ośmieliła się przekroczyć próg jej domu. Dziewczyna poczuła ulgę, gdy znalazła się już na korytarzu, zaś jeszcze większą - siedząc w kuchni.
Olbrzymie pomieszczenie, pachnące ziołami wiszącymi w pęczkach pod sufitem, ciepłe, za sprawa płonącego w wielkim piecu ognia, było najprzyjemniejszym miejscem w całej rezydencji. Puste, tak samo, jak reszta domu, zaniedbane w czasach, gdy po śmierci gospodarzy coraz mniej osób pojawiało się w rezydencji. W katach zalegał kurz, niezliczone naczynia pokrywały się warstwą patyny. Delikatna, cienka jak papier filiżanka, którą Klara znalazła na dnie szafy musiała należeć kiedyś do wytwornego kompletu, zagubiła się jednak w olbrzymiej kuchni, jakby po to, by dziewczyna mogła teraz pić herbatę, dotykając ustami oplatających brzeg naczynia złotozielonych węży. Filigranowy gad przyglądał się jej także z dnia naczynia, połykający własny ogon miniaturowy Oroburos, ukryty w czarnej herbacie. Był bezsprzecznie śliczny. Odstawiła filiżankę na zupełnie nie pasujący do niej szklany spodeczek i, nie mając nic więcej do roboty, zaczęła przechadzać się po kuchni.
- Może wolałbyś przejść do biblioteki? - usłyszała nagle głos Draco.
- Myślałam, że jest ci wszystko jedno, gdzie będę - byle dalej od ciebie - odparła, nie patrząc na niego, a jedynie na załamane w powierzchni miedzianego garnka odbicie, najpierw swoje, potem, gdzieś w tyle, zamazane, jego.
- Nie masz pojęcia, jak to jest, siedzieć samemu przez dwa bite lata.
- Wyobraź sobie, że wiem - mruknęła. - Co, pozostałe potomstwo śmierciojadów nie dotrzymuje ci towarzystwa?
- Niby kto? - odbicie Draco zniknęło z jej pola widzenia, gdy chłopak podszedł do krzesła i usiadł na nim.
- Pansy chociażby. Chyba leciała na ciebie.
- Ta szmata? Nie rozśmieszaj mnie. Robi za utrzymankę jakiegoś obleśnego starucha pozbawionego gustu.
- Och. A twoi goryle?
- Chyba się na mnie obrazili - powiadomił z rozbrajającą szczerością.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Obrazili?! Boże! Chluba domu Malfoyów opuszczona przez wszystkich swoich pochlebców, w najśmielszych marzeniach nie myślałam, że tego doczekam!
- To nie jest śmieszne, szlamo - wycedził przez zęby.
- Jest, żmijko. Jak najbardziej - nadal przeglądając się w garnku, odgarnęła za ucho kasztanowe loki. Czuła się znakomicie, lekka, oczyszczona ze wszystkiego. Świadomość, że dawny wróg wcale nie ma lepiej niż ona, sprawiała jej sadystyczną satysfakcję.
- Wiesz, wydaje mi się, że i tobie nie układa się w życiu.
- Owszem. Ale piekło jest zawsze przyjemniejsze, gdy ktoś inny smaży się w kotle obok.
- Nadawałabyś się na adeptkę czarnej magii, wiesz?
- Pewnie tak - odwróciła się wreszcie i przez całą długość pomieszczenia spojrzała w lodowate oczy blondyna. - Ale skręca mnie, gdy ktoś obok używa tego paskudztwa. Jestem chyba uczulona - wzruszyła ramionami, przeszła obok Draco, wzięła ze stołu filiżankę w wężyki i nasypała do niej herbacianych fusów.
- Słuchaj - odezwał się młodzieniec po chwili milczenia. - Co się właściwie stało Harry'emu?
- Czarna magia właśnie.
- Och. Więc się doigrał.
- Co masz na myśli?
- Zawsze się o to prosił, tak mi się wydaje... ciągnęło go... Kiedy pracowaliśmy razem, zauważyłem, ze zachowywał się dziwnie. Wydawał się być nieobecny, albo wręcz przeciwnie, za bardzo zaangażowany. Wydaje mi się, że odczuwał jakąś niezdrową fascynację. Czasem wydaje mi się, że jego powiązania z Voldemoretem przetrwały. Ale nie chciał mi się zwierzyć - Draco westchnął. Klara odwróciła się i spojrzała na niego. Wydawał się nie widzieć jej, jakby przed oczyma miał inny obraz. Wspomnienie? - Nie ufał mi. Nikt mi nie ufa.
- No cóż... - młoda czarownica chciała powiedzieć coś złośliwego, ale ugryzła się w język. - Pracowaliście razem?
- Jestem aurorem. Może to ci się wydawać dziwne, ale to prawda.
Wzruszyła ramionami i usiadła na krześle obok. Szklany spodek i piękną filiżankę w węże postawiła na stole. Para unosząca się z wrzącej herbaty unosiła się w białych, gęstych kłębach ponad naczyniem. Milczeli przez chwilę, każde z nich patrzyło w inną stronę. Zbyt wiele ich dzieliło, żeby mogli się w pełni zrozumieć. Jedynym łączącym ich ogniwem był śpiący na piętrze czarnowłosy chłopak.


***

Sufit był rzeźbiony w motywy geometryczne. Przeplatające się linie, koła i wielokąty tworzyły skomplikowany wzór. Jego twórca musiał poświęcić wiele czasu i sił, by wykonać coś tak niezwykłego. Chłopak przyglądał się wzorom, zamazującym się za sprawą jego wzroku, nieświadomy zupełnie, gdzie i dlaczego się znajduje. Gdzieś na skraju jego świadomości znajdowały się jego wspomnienia, ale poczucie pustki spychało na dalszy plan nawet tak istotną informację jak własne imię. Powoli odsunął przykrywającą go kołdrę. Był w ubraniu, a więc nie położył się do łóżka wieczorem. Odruchowo sięgnął ręką na stolik w poszukiwaniu okularów i uświadomił sobie, że zostawił ja na półce miedzy księgami maga. Musiały nadal tam leżeć, pewnie Sigurdson i jego uczeń zapomnieli...
Wstał. Czuł się słaby. Ostrzegano go o takich efektach ubocznych zaklęcia, nie powinien się nimi przejmować, za parę dni dojdzie do siebie i będzie mógł funkcjonować normalnie. Bardziej niepokoił go fakt, że nie rozpoznawał pokoju, w którym się znajdował. Wyjrzał za okno, lecz we wczesnym, zimowym zmierzchu nie był w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć, gdzie się znajduje. Wyszedł na korytarz.
Tak, to nie był zamek Sigurdsona! Chłopak zadrżał. Nie znał tego miejsca. Co się stało? Czy to był sen, czy też z niewiadomych powodów przeniesiono go gdzieś, gdy był nieprzytomny? To by tłumaczyło, czemu nie mógł znaleźć okularów... choć może to z powodu ich braku i panującej na korytarzu ciemności nie był w stanie rozpoznać otoczenia... Jego różdżka na całe szczęście leżała na stoliku przy łóżku.
- Lumos! - wykrzyknął, wykonując ruch ręką.
Bez efektu. Nawet najmniejszego błysku na czubku różdżki.
- Lumos! - powtórzył. - Lumos! Lumos! Lumos! - niemal z wściekłością.
Nic. Drżenie przebiegło przez ciało chłopaka. To poczucie pustki, to osłabienie... Nie... Przecież obiecano mu... Oglądał wykresy, raporty z poprzednich eksperymentów... Obiecano mu, że nie zostanie użyta przeciw niemu cała moc zaklęcia, że straci tylko tyle mocy, ile było to konieczne, tylko tą jej cząstkę, która pochodziła od Niego. Czyżby nigdy nie miał ani odrobiny własnej mocy? Czy może Sigurdson popełnił jakiś błąd? Obie alternatywy były przerażające.
- Nie... - wyszeptał. Czuł się nagi. Odarty ze wszystkiego, co kiedykolwiek miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. - Nie... - z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - Weź się w garść - mruknął do siebie, ocierając je. - Weź się w garść, cholerny idioto!
Zaciskając mocno zęby i ocierając płynące wbrew jego woli łzy, ruszył korytarzem, w kierunku szerokich schodów. Poniżej znajdował się hol, który wydał mu się znajomy. Szedł wzdłuż ściany, próbując skonfrontować uczucie deja-vu z własnymi wspomnieniami. Wytworne meble, obrazy i dzieła sztuki i przytłaczające wrażenie chłodu bijące z każdej ściany... Chłopiec stojący pośrodku tego pomieszczenia, naprzeciw uśmiechniętego złowieszczo wytwornego mężczyzny o jasnych włosach, przerażony chłopiec, który zjawił się w domu swego wroga, szukając pomocy w ostatnim miejscu, w którym powinien ją znaleźć. On był tym chłopcem, ponad dwa lata temu, stał tutaj, sparaliżowany strachem i kipiący zarazem od gniewu. Mężczyzna, z którym rozmawiał, właściciel domu, nazywał się Lucjusz Malfoy.
Przystanął pośrodku holu, zaskoczony, odrobinę przerażony. Jak się tu znalazł? Nie pamiętał nic, oprócz woni palących się woskowych świec i monotonnego głosu maga... Nie, było coś jeszcze, jakiś hałas, czyjś dotyk, powiew zimna. Sen? Stojąc tutaj był coraz bardziej pewien, że to jednak nie był sen.
- Harry? - głos za jego plecami był odbiciem głosu Malfoya, rozbrzmiewającego echem w jego myślach.
Odwrócił się.
- Draco? Co ja tutaj robię?
Młody auror podszedł bliżej. Stojący pośrodku wielkiego, otoczonego szeroką klatką schodową, holu chłopak wyglądał na zagubionego. Mimo, iż wysoki, w porównaniu ze wznoszącymi się w górę ścianami, wydawał się być mały i drobny. Przerażenie w wielkich, zielonych oczach sprawiało, że wyglądał na młodszego niż był w rzeczywistości. Draco nie widział go takim od dawna. Pamiętał, że w ciągu ostatnich dwóch lat Harry zachowywał się oschle w stosunku do wszystkich, z nim na czele, zaś w tłumieniu swoich uczuć wydawał się dobijać pomału do absolutnego mistrza - profesora Snape'a.
- Spokojnie. To nie moja robota, nie ja cię tu przywlokłem. Ona ci wszystko wyjaśni.
- Ona?
- Ta mała szl... Ta dziewczyna z Polski, co była dwa lata w Hogwarcie, pamiętasz ją?
Harry skinął głową. Teraz już pamiętał, choć musiał nieźle wysilić pamięć, kiedy opowiadał mu o niej Syriusz.
- No więc, aportowała się na moim podjeździe. Z tobą. Z półnagim tobą, powinienem zaznaczyć. Co jak co, ale zamarznąć bym ci nie pozwolił. Przesłuchanie nie byłoby miłe, wiesz.
-Tak... - zgodził się cicho.
- Do diabła, Potter, co ci właściwie jest? - ton Draco wskazywał na rosnącą w chłopaku irytację. - zachowujesz się jak naćpany mugolski dzieciak.
- Po prostu źle się czuję... - rzeczywiście, w tym momencie poczuł atak mdłości, wywołany bardziej czynnikami psychicznymi, niż fizycznymi. Zakręciło mu się w głowie, żeby nie upaść, oparł się na ramieniu blondyna.
- Widzę. Ciężka cholera... Musze cię znowu targać do pokoju, tak? No to po jaką cholerę ty stamtąd w ogóle wyłaziłeś... - prowadząc go, Draco ruszył pomału z powrotem na górę.
Harry opierał się ciężko o jego ramię, niemal bezwładny, z nieprzytomnym spojrzeniem. Musieli iść pomału, żeby nie stoczyć się obaj z szerokich, lśniących schodów. Wreszcie wrócili do pokoju i brunet położył się do łóżka. Już nie kręciło mu się w głowie, tylko skomplikowane wzory na suficie były niewyraźne.
- Zostawiłem okulary - mruknął.
- Nie przejmuj się, bez nich też dobrze wyglądasz.
- Ale ja nic nie widzę...
- Wybacz, ja ci na to nie pomogę - Draco wstał. - Chyba powinienem jej powiedzieć - ruszył w kierunku drzwi.
- Draco... - zatrzymał go niepewny głos.
- Tak?
- Mam ci podziękować?
- Chyba w końcu powinieneś.
Młody Malfoy zszedł po schodach, szybko, zdecydowanym krokiem. Podziękować... Harry nigdy nie był skłonny żeby dziękować jemu. Zawsze słowo "dziękuję" zamierało mu w gardle. Aż taka czuł do niego niechęć, że nie przyznawał się, ile mu zawdzięcza. Draco musiał stwierdzić, że to bolało. Wrogość z czasów szkolnych przeniesiona, w postaci zimnej niechęci, na dorosłe życie i na pracę, nie była wcale przyjemna. Więc trzeba było dopiero efektów ubocznych czarnej magii, żeby powrócił ten chłopak z przeszłości, którego Draco wspominał z nostalgią i gniewem na samego siebie, gniewem za wszystkie zmarnowane szanse, za przyjaźń, która nigdy się nie narodziła, z jego winy, tak, właśnie z jego winy.
Na dole, w drzwiach kuchni, stała Klara, w bordowej sukni i z zimnem w złocistych oczach wyglądała równie dostojnie jak dawna pani domu, ale chłopak nie zwracał na to najmniejszej uwagi,
- Draco?
- Obudził się i nie jest w najlepszym stanie.
- Zajmę się nim.
- Dobrze - wyminął dziewczynę.
- Draco, a z tobą co?
- Nie twoja sprawa, szlamo, ok?
Wzruszyła ramionami. Jeśli uważał, że to nie jej sprawa, to dobrze, nie jej. Jeszcze na chwilę zawróciła do kuchni a potem ruszyła na górę. Skrzypnęły zdobione rzeźbieniami drzwi, zaskrzypiały deski podłogi. Leżący na łóżku chłopak zwrócił w jej stronę wielkie, zielone oczy.
- Wypij - siadając na krześle obok łóżka podała mu kubek.
Podniósł go posłusznie do ust, czując słodycz i lekko kwaskową nutę. Spojrzał pytająco na dziewczynę.
- Ciepła woda z cytryną i miodem. I mały czar na wzmocnienie. Jak się czujesz?
- Źle i to dzięki tobie - odburknął.
- Och?
- Gdybyś nie przerwała...
- ...byłbyś martwy. Kto wie, czy i tak nie umrzesz.
- Może lepsze to...
- Niż? - uniosła jedną brew, jej głos był lodowaty, szorstki, ale Harry musiał odzyskać już część sił, bo, zamiast nadal kulić się w kącie łóżka, patrzył na nią wyzywającym wzrokiem.
- Słuchaj, ty nic nie rozumiesz i nie zrozumiesz nigdy. Nie wiesz jak to jest, budzić się co rano, patrzeć w lustro, widzieć ciemność we własnych oczach. Jeśli mam umrzeć to umrę - ale pozbędę się tego.
- Nie uważasz, że mogą być inne sposoby? Bezpieczniejsze dla ciebie i dla innych?
- Skąd możesz wiedzieć, że jakieś są?
Wstała gwałtownie.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? "Nie wiesz jak to jest", "skąd możesz wiedzieć", "nic nie rozumiesz"? A może po prostu lubisz użalać się nad sobą?
- To moja sprawa, a ty się wtrącasz.
- Teraz ja mam powiedzieć, że nic nie rozumiesz? - oboje stopniowo coraz bardziej podnosili głos. - Że nie wiesz, jak to jest, kiedy umiera twój krewny, zagrożony jest kolega ze szkoły a kiedy chcesz pomóc, mówią ci, żebyś się odpieprzył? Wiesz co, może ja cię tu po prostu zostawię, samego z twoim dołem?
- No to mnie zostaw, jeśli chcesz. Nie jesteś mi potrzebna.
- Jasne, syndrom Wybrańca, jak widzę. Ale wiesz co, ty już nie jesteś Wybrańcem. I jak przyjdzie ktoś zrobić z tobą porządek, to co mu zrobisz? Kopniesz go w goleń? - obróciła się napięcie, zamiatając podłogę trenem.
- Clare... - zawołał za nią niepewnym głosem, ale zniknęła za drzwiami. - Może masz rację... - szepnął, patrząc na własne dłonie, przerażająco blade w ciemności. - Wybraniec? Raczej ofiara losu. Nie jestem warty tego wszystkiego i jeśli teraz mnie to zabije... chyba na to zasługuję.
- Nakrzyczała na ciebie, jak widzę? - Draco stał oparty o drzwi, wpatrując się w niego wąskimi, jasnoniebieskimi oczyma. - Coś mi się zdaje, że ta szlama sama ma problemy.
- Chyba ja jestem problemem, Draco. Spójrz prawdzie w oczy - jestem charłakiem. Urodziłem się jako charłak i tylko przez przypadek zdobyłem moc. Nie chcę tak żyć.
- Gadasz bzdury - Draco usiadł w miejscu jeszcze przed chwilą zajmowanym przez Klarę.
- Nie. Tak było od początku. Wąż w zoo... potem Tiara chciała posłać mnie do Slytherynu. Wyobrażasz to sobie?
Draco z pełną powagą skinął głową. Oczywiście, że sobie wyobrażał. Jego ojciec sam powtarzał, że przydzielenie Chłopca, Który Przeżył do Gryffindoru to chyba największa pomyłka w dziejach Hogwartu i Draco zgadzał się z nim, zastanawiając się, co by było, gdyby byli w jednym domu, kim byliby jako przyjaciele.
- Więc podejrzewasz, że wszystko co miałeś, pochodziło od... od Niego?
- Jestem tego pewien.
- Posłuchaj, w bibliotece są książki ojca, pamiętasz je? Wielu wtedy nie przeczytałeś, ale może w nich będzie jakaś odpowiedź... Może wcale nie jest tak jak myślisz, może...
- ...są sposoby zyskania mocy? Widziałem jeden - Harry zadrżał. - Wiesz, co jest najgorsze? To że wiem, że gdybym... że mógłbym... - skulił się znowu w kącie łóżka, nie patrząc na Draco, nie patrząc na nic, zaciskając mocno powieki, próbując pozbyć się obrazu starych ksiąg, setek kartek zapisanych drobnym pismem, zakazanych dzieł, które nie raz miał w dłoniach, które przyciągały go, kusząc radą, odpowiedzią, mocą. - To uzależnia, Draco. Magia. Świadomość tego, że Możesz. Zżera mózg i w pewnym momencie już nie wiesz, czy ta ciemność wewnątrz ciebie nie jest twoją własną. Najpierw szukasz mocy żeby osiągnąć jakiś cel, a potem... potem cel przestaje być ważny, liczy się tylko stawanie się coraz silniejszym. Twoi wrogowie dawno już obrócili się w proch, więc szukasz nowych tylko po to, aby usprawiedliwić swoje działanie. Myślę, że to zawsze tak wygląda.
- Och, Harry... - westchnął młody Malfoy. - Ty chyba sam nie wiesz, czego chcesz.
- Wiem - chłopak podniósł oczy, wbił ich wzrok w kolegę. - Chcę żyć. Chcę przestać być niewygodnym momentem w historii. Chcę, żeby mnie doceniano nie za to - dotknął palcem swojego czoła - ale za coś, czego dokonam sam. I chcę móc czegoś dokonać... - zamilkł na chwilę. - I nie spaść po drodze...
- Jeśli spadniesz, spróbuję cię złapać - oznajmił Draco, patrząc w przestrzeń.
- Słucham?
- Nieważne... kiedy... kiedy to wszystko się skończy będziemy musieli pogadać - wstał, odsuwając z głośnym szuraniem krzesło. - Na razie sądzę, że musimy znaleźć tego sukinsyna.