Ancyum 8
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 13:39:40
Ancyum 8
Siedzieli w wannie pełnej ciepłej wody, a wokół unosił się słodki zapach olejków do kąpieli. Iason delikatnie masował ramiona Rikiego opartego plecami o jego klatkę piersiową.
- Dalej się na mnie gniewasz? - zapytał drażniąc ciepłym oddechem muszelkę ucha kochanka. Odpowiedziała mu cisza. Tak, Riki, gdy chciał, potrafił być naprawdę uparty. Chcąc go sprowokować, Iason zaczął skubać zębami jego kark, na zmianę składając na nim wilgotne pocałunki. Wiedział, że brunet nie pozostanie długo obojętny na tę pieszczotę. Riki uwielbiał, gdy blondyn poświęcał dużo uwagi jego szyi i uszom. To powodowało, że tracił resztę samokontroli. Tak było i tym razem. Po niedługiej chwili Riki zaczął cicho mruczeć z rozkoszy odchylając głowę do tyłu, by kochanek miał lepszy dostęp do szyi. Wyprężył ciało niczym kot gdy poczuł gorące usta w miejscu, gdzie blondyn wyczuł puls. Dodatkowo Iason zaczął gładzić wewnętrzną stronę jego ud. Riki myślał, że oszaleje.
- No więc? Nadal się gniewamy? - blondyn trącił zaczepnie nosem policzek mieszańca.
Riki odpowiedział mu w postaci namiętnego, długiego pocałunku zakończonego przygryzioną wargą Iasona.
- Uznaj to za ułaskawienie - szepnął brunet, po czym wtulił się bardziej w objęcia ukochanego. Iason nie oponował. Mocniej go przytulił, układając ręce na jego brzuchu. Mógłby tak leżeć przez wieczność, trzymając w ramionach Rikiego. Czuł pewne spełnienie, wewnętrzny spokój, którego ostatnio tak bardzo potrzebował i który dawała mu tylko ta ciemnowłosa istota.
- Kim on był? - zapytał Riki po chwili milczenia. Blondyn nie musiał pytać o kogo mu chodzi.
- Dyplomatą - odpowiedział zwięźle Iason, nie widząc potrzeby rozwodzenia się na temat ich niedawnego gościa.
- Nie o to pytam.
- A o co, Riki? - długowłosy zaczął znaczyć ustami bliżej nieokreślony wzór na jego ramieniu.
- Kim on był dla ciebie, Iason? - na te słowa na chwilę zamarł. Bał się tego pytania, bo odpowiedź na nie oznaczała cofnięcie się w przeszłość, którą tak bardzo chciał zostawić za sobą, zapomnieć o niej. Owszem, mógł skłamać i powiedzieć, że nikim, ale nie chciał tego. Nie chciał żadnych tajemnic między nimi.
- Czemu myślisz, że był kimś dla mnie?
- To, że wyszedłem z pokoju nie znaczy, że nie słyszałem rozmowy.
- Znaczy się podsłuchiwałeś i się bezczelnie do tego przyznajesz?
- Znaczy się dokładnie tak. Poza tym znał kod do mieszkania - odpowiedział mieszaniec, po czym odwrócił głowę tak, by móc spojrzeć kochankowi w oczy - no więc?
Iason westchnął głęboko i zamknął powieki. Przed oczami pojawiały się obrazy sprzed lat. Demony przeszłości wypełzły przez szczeliny muru, za którym je zamknął i zaczęły się wślizgiwać do jego życia w postaci wspomnień.
- … był moim kochankiem - odpowiedział po chwili ciszy, po czym otworzył oczy by napotkać zaskoczone spojrzenie Rikiego.
* * *
Raoul nalał sobie lampkę wina, tak jak miał to w zwyczaju robić każdego wieczoru. Usiadł wygodnie w swoim ulubionym, skórzanym fotelu stojącym przy oknie skąd miał doskonały widok na miasto i zatokę skąpane w drobnych światełkach. Wino było wyborne. Uwielbiał jego delikatny zapach i słodki smak. Dawno nie czuł się tak zrelaksowany, mimo iż ten dzień, podobnie jak kilka poprzednich, nie należał do najlżejszych. Powód jego zadowolenia był inny. Riki. Tydzień. Tylko tydzień i pozbędzie się tego cholernego kundla wraz z jego bachorami. Nie było obawy, że Iason szybko za nim podąży. Będzie miał inne, ważniejsze sprawy na głowie i on sam osobiście dopilnuje, by nie zawracał jej sobie błahostkami. On się nim zajmie należycie. Nie będzie też problemu z powrotem mieszańca. Granice będą szczególnie strzeżone przed intruzami z zewnątrz w czasie stanu najwyższej gotowości, który, na co wiele wskazuje, czeka ich niebawem. Nawet jeśli wszystko ucichnie, on nie ma po co wracać. Reguły zostaną zaostrzone, a on nawet nie ma obywatelstwa… Problem zostanie zażegnany raz na zawsze. Tak, to niewątpliwie będą pewne korzyści ze znajomości z Almondem. Szczerze mówiąc nie obchodzi go, co ten ma zamiar zrobić z Rikim. Niech tylko ten kundel zniknie.
- Panie Am - usłyszał cichy, jeszcze wysoki głos młodego Mebla stojącego u wejścia do salonu.
- O co chodzi? - zapytał nawet nie zerkając w jego stronę.
- Ma Pan gościa. Pan Xin-Ju prosi o spotkanie. - Wydukał niepewnie młodzieniec. Nadal czuł się niepewnie w nowej roli wszak Raoul nabył go na aukcji tydzień temu.
- Niech wejdzie. - "Prosi o spotkanie… jak na pieprzonej audiencji."
Dolał sobie więcej bordowego trunku i rozpiął ciemnozieloną marynarkę. Wino oprócz tego, że wprawiało go w dobry nastrój, to dodatkowo miało właściwości rozgrzewające.
Po chwili za jego plecami rozległ się stukot obcasów.
- Witaj, Almondzie - powiedział Am nawet się nie odwracając .
- … Chyba zapomniałeś mi o czymś powiedzieć, Raoul… - zaczął bezceremonialnie Xin-Ju.
Raoul nie musiał pytać, o co mu chodzi. Wiedział doskonale - nie wspomniał nic, że Riki jest w ciąży. Nie zrobił tego specjalnie. Po prostu, jakoś tak wyszło. Z resztą, teraz już wie. Wstał i podszedł do wielkiego okna, za którym pobłyskiwała różnokolorowymi światełkami panorama miasta.
- Nawet jeśli, to nie twój biznes. - Odpowiedział obojętnym tonem, a następnie upij kolejny łyk wina. - Rób to, co masz do zrobienia.
Drugi mężczyzna szybkim krokiem podszedł do zielonookiego i obrócił twarzą do siebie.
- Chyba się nie zrozumieliśmy, Am - syknął mrużąc oczy. - Jeżeli mamy współpracować, to mam wiedzieć o wszystkim, a nie, że dowiaduję się o pewnych sprawach "niechcący"!
- Masz z tym problem?
- I to, kurwa, wielki! - warknął Almond. - To trochę komplikuje sprawę, a ja nie będę nadstawiał karku za twoje tajemnice, Raoul. Mów, co wiesz.
Raoul westchnął głęboko, po czym odstawił kieliszek. " A tak dobrze miał się ten dzień zakończyć…"
- Co dokładnie chcesz wiedzieć? - zapytał wracając na fotel.
- Jakim cudem on jest w ciąży? Co Mink mu zrobił? - Fioletowooki również usiadł.
- Przeleciał - padła krótka, acz treściwa odpowiedź.
- To wszystko? Po prostu tak go zerżnął i się dziecko zrobiło?! Czy tu mnie za durnia uważasz, Am?! - krzyknął Almond. Zaczynało go to coraz bardziej irytować. Ani jeden, ani drugi nie kwapił się, by mu wyjaśnić tę dość nietypową sytuację. Owszem, był obyty w świecie, taka była jego praca, ale przez te wszystkie galaktyki, które przemierzył nie spotkał ani jednego brzemiennego faceta.
- Uspokój się. Zanim go zerżnął, jak to delikatnie ująłeś, wypili Ancyum - eliksir, który wynalazłem swego czasu. To była wpadka - pomylili Ancyum z winem. Poza tym to nie dziecko tylko dzieci. Dwoje. Zadowolony? - Raoul odpowiedział znów obojętnym tonem, przyglądając się w międzyczasie swoim wypielęgnowanym dłoniom. Wprawdzie jego nowy Mebel parzył paskudną kawę, ale manicure robił całkiem przyzwoity.
Almond zaniemówił. Ancyum?
- Zaraz, zaraz… wynalazłeś eliksir powodujący ciążę u mężczyzny?
- Dokładnie tak i tyle ci póki co wystarczy.
- Interesujące… - mruknął Xin-Ju po chwili namysłu. - Pozwól, że jeszcze spytam po co to wynalazłeś? Chciałeś mieć dziecko z Iasonem? - prychnął. Doprawdy, jego pobyt na Amoi stawał się coraz ciekawszy.
Ku jego zdumieniu na twarz Raoula wpłynął szkarłatny rumieniec.
- Nie… poważnie?! Ty naprawdę…
- Dzięki temu dziecko otrzyma kombinację najlepszych genów. Selekcja najdoskonalszych naszych cech jest długotrwała, musi być bardzo dokładna, nie ma mowy o jakichkolwiek błędach. Ciąża miała to zastąpić. W ten sposób mechanizm sam by działał, wystarczy wybrać dwa idealne organizmy początkowe - wyjaśnił Raoul przerywając drugiemu mężczyźnie.
- Masz na myśli powrót do natury? - Almond uniósł perfekcyjnie ukształtowaną brew. - Zdajesz sobie z tego sprawę, Raoul, że chciałeś zatoczyć koło? My, którzy zostaliśmy stworzeni przez Jupitera, będąc policzkiem dla praw natury, gardząc nimi i mieszańcami mieliśmy powrócić do naturalnej drogi selekcji? Niesamowite… Cóż, jak widać, coś z tego będzie. Szkoda tylko, że nie po twojej myśli.
- Jeszcze będzie po mojej. Wywieź tylko Rikiego, a ja się zajmę czym trzeba - syknął Raoul odstawiając opróżniony kieliszek.
Almond zaśmiał się cicho na tę wypowiedź. "Co się, do jasnej cholery, dzieje w Tanagurze? Od kiedy Blondyni myślą o dzieciach? W dodatku o posiadaniu własnych?" - pomyślał. Kiedy przed oczami w wyobraźni pojawił mu się obraz Raoula w ciąży, całymi swoimi siłami powstrzymał się, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Rozumiem… Teraz tylko czekasz na odpowiedni moment… Wiedziałem, że masz jakiś ukryty motyw. Jeśli jednak mogę być szczery, to czemu masz czekać? - na twarzy fioletowookiego pojawił się tajemniczy uśmiech, a w oczach zaiskrzyło.
- Słucham?
- Po co masz czekać? Wprowadź swój plan w życie zanim on wyjedzie. Zawsze istnieje obawa, że zmieni zdanie i zostanie z Iasonem. Gdyby jednak nieopatrznie wydarzyło się coś, co zmieniłoby jego nastawienie do ukochanego… coś, co znacznie nadwyrężyłoby więzy, jakie ich łączą… - Almond wstał z fotela i powolnym krokiem podszedł do Raoula. Swobodnym gestem odgarnął kosmyki, które przesłoniły zielone oczy naukowca.
- Masz na myśli… - szepnął Raoul patrząc w oczy drugiego mężczyzny szukając w nich potwierdzenia własnych domysłów.
- Tak. Dokładnie tak.
* * *
Było już bardzo późno, mimo to w małym mieszkaniu nadal tliło się światło. W pokoju paliła się niewielka lampa z ozdobnym abażurem, lekko wykrzywiona jakby przyglądała się z zaciekawieniem działaniom mężczyzny. Wokół unosił się specyficzny zapach farby. Mężczyzna co chwila maczał pędzel w kolejnych słoiczkach z barwnikiem, bawiąc się kolorami i nanosząc je na duże płótno przed sobą kreśląc, na razie, bliżej nie określone wzory. Tak był zajęty malowaniem, że nie usłyszał kroków za sobą. Zauważył obecność drugiej osoby dopiero, gdy ta objęła go w pasie i zanurzyła twarz w jego długie, gęste, czarne włosy.
- Jeszcze nie śpisz? - zamruczał rudowłosy mężczyzna wdychając zapach ukochanego.
- Obudziłem cię? - szepnął brunet odchylając lekko głowę w jego stronę.
W odpowiedzi drugi pokręcił przecząco głową.
- Nie mogłem zasnąć. Bez ciebie mi smutno. - Uśmiechnął się mocniej wtulając w malarza.
- Ja też nie mogłem. Po prostu mnie naszło, rozumiesz - taki twórczy amok.
Rudowłosy doskonale go rozumiał. Nie po raz pierwszy jego kochanek zarywał noc malując obrazy wskutek nagłego przypływu weny. Taki już był - gdy coś nie dawało mu spokoju, to musiał się tym zająć bez względu na porę dnia.
- Gdzie go powiesisz? - zapytał po chwili milczenia rozglądając się po pokoju, którego ściany były poobwieszane dziełami bruneta. Niektóre z nich stały też między meblami z braku miejsca.
- Jeszcze nie wiem - odparł. - Podobno Khagi planuje przenieść interes do innego lokum. Może zechce wziąć kilka moich obrazów - uśmiechnął się blado. Uwielbiał malować. To była jego ucieczka od problemów codziennych. Ledwo wiązał koniec z końcem dzieląc czas między pracą w laboratorium podrzędnej apteki a studiami. Czasem coś się sypnęło ze sprzedaży obrazów, lecz nie były to kwoty pozwalające mu zapomnieć o jego dość skromnym budżecie, który regularnie, co miesiąc, się kurczył. Tak bardzo chciałby móc w przyszłości nie martwić się już nigdy więcej o to, czy ma z czego zapłacić czynsz, czy starczy mu pieniędzy do końca miesiąca. Niestety wybić się w dzisiejszych czasach na dobre stanowisko graniczyło z cudem dla zwykłego, niezamożnego obywatela jak on. Gdyby tylko udało mu się zdobyć jakąkolwiek posadę w jednym z laboratoriów należących do kogoś z Elity, chociażby miał tylko czyścić próbówki… tu liczył się prestiż. Patrząc realnie musiał odłożyć swoje marzenia na później.
Rudowłosy wyczuł zmianę nastroju kochanka. Wiedział - on znów martwił się o pieniądze. Jeśli tylko mógłby mu jakoś bardziej pomóc, odciążyć, bo praktycznie czarnowłosy utrzymywał ich obu. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia. On będąc mieszańcem, nie miał żadnych szans, aby dostać jakąkolwiek legalną pracę w mieście.
- Na pewno weźmie. - Szepnął, po czym delikatnie pocałował bruneta w ucho.
- Znowu to robisz - powiedział drugi mężczyzna, przerwał malowanie i odwrócił się twarzą do rudego.
- Co?
- Pocieszasz mnie, litujesz się nade mną. Nie rób tego. Nic się takiego strasznego przecież nie stanie jeśli odmówi. - Wyjaśnił.
- Wybacz… Po prostu ja… czuję się, jak kula u twojej nogi. Nie wiem co robić. - Wyszeptał mieszaniec patrząc prosto w ukochane, zielone oczy. - Chcę ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak.
Czarnowłosy uśmiechnął się i delikatnie pogładził go po policzku. Nie chciał, by jego smętny nastrój udzielał się także jemu.
- Nie musisz nic robić. Po prostu bądź przy mnie. - Powiedział i widząc, że drugi mężczyzna chce coś odpowiedzieć, zdusił jego słowa namiętnym pocałunkiem przytulając go jak najmocniej do siebie. - Kocham cię, Katze.
* * *
Riki leżał na boku, wtulony w Iasona. Wsłuchiwał się w spokojny, miarowy oddech kochanka, obejmując go w pasie. Mimo wczesnej pory nie chciało mu się już spać. Odkąd Iason zadecydował o jego wyjeździe, coraz częściej budziło go silne poczucie niepokoju. Niby nic konkretnego, ale nie potrafił po przebudzeniu ponownie zasnąć. Po prostu leżał cicho przy blondynie. Lubił to. Lubił na niego patrzeć we śnie, na jego spokojną, piękną twarz, lubił czuć ciepło jego ciała, słyszeć jego oddech. Czuł się wtedy bezpiecznie. Czasem wyobrażał sobie, że są gdzieś daleko, poza granicami Tanagury. Tylko oni, sami w jakiejś odległej krainie. Niemal czuł w wyobraźni słodki zapach egzotycznych owoców, który by ich witał każdego dnia. Słyszał lekki szum łagodnej bryzy bawiącej się liśćmi drzew i plusk pobliskiego, leniwego potoku. Tak, to byłby ich azyl, ich własny raj. Każdy poranek by tak wyglądał - budziliby się wtuleni w siebie, a potem długo jeszcze leżeli w objęciach ciesząc się swoją obecnością. Może kiedyś znajdą miejsce tylko dla siebie.
Póki co musi zebrać w sobie siły na wyjazd. W życiu nie przypuszczał, że przyjdzie taki czas kiedy nie będzie chciał opuścić Iasona. Bez niego czuł się tak, jakby brakowało mu części siebie. Byli od siebie tacy różni, a jednocześnie tak podobni. Uzupełniali się nawzajem.
Mimo wszystko było coś, co od dawna nie dawało Rikiemu spokoju. Wyrzuty sumienia. Próbował je w sobie zdusić, zapomnieć o nim, jednakże ilekroć spojrzał na swój brzuch czy budził się przy blondynie one dawały o sobie znać ponownie. Zapomniał o nim, zapomniał o Guy'u! Przez ten cały czas ani razu go nie widział, nie rozmawiał z nim. Był mu to winny… Tym bardziej teraz, gdy Guy siedział w zamknięciu, a on cieszył się miłością Iasona w ich luksusowym mieszkaniu. To przez niego on oszalał, przez niego go zamknęli… Riki czuł czasem do siebie obrzydzenie za to, kim się stał. Bo kim on właściwie teraz był? Przywódcą gangu, który nie istnieje? Pieszczochem blondyna, którym przestał być na życzenie swego pana? Czy raczej jego utrzymankiem noszącym w sobie jego dzieci albo jego kochankiem? Mieszaniec czuł, że gdzieś tam po drodze zagubił swoją tożsamość, pogodził się z narzuconym mu wizerunkiem. Pozwolił się uzależnić od Iasona, poddać się mu i co najgorsze chciał tego. Chciał dostatniego życia w apartamencie, chciał zapomnieć o problemach jakie go nękały w slumsach, chciał wspaniałego seksu, jaki przeżywał z blondynem… wszystko jednak ma swoją cenę. Guy… jeżeli wyjedzie, już nigdy go nie zobaczy. Musi się z nim spotkać i nieważne, co na to powie Iason.
Iason leniwie przewrócił się na bok, chcąc mocniej objąć Rikiego. Ku jego rozczarowaniu natrafił ręką na ciepłe jeszcze prześcieradło. Powoli uniósł się, przecierając oczy, i rozejrzał po pokoju. Riki, ubrany w czarne, luźne spodnie zakładał długą koszulę tego samego koloru. Iason zmarszczył brwi i spojrzał na zegar. Było ledwo po piątej nad ranem, a jego mieszaniec najwyraźniej gdzieś się wybierał.
- Co robisz? - Zapytał.
- Ubieram się. - Odpowiedział najzwyczajniej w świecie brunet, nawet nie odwracając się w stronę kochanka.
- To widzę.
- No to po co pytasz?
- Wychodzisz gdzieś?
Zaległa cisza. Riki bał się tego pytania, a raczej reakcji Iasona na swoją odpowiedź. Już widział jego zachwyt i aprobatę, dlatego miał nadzieję, że uda mu się wymknąć z mieszkania niepostrzeżenie i w miarę szybko wrócić.
- Nie kombinuj, Riki. Mów, gdzie idziesz! - Nim mieszaniec się zorientował blondyn był tuż przy nim.
- … przejść się trochę… - skłamał brunet.
- W taką pogodę?! Czyś ty oszalał do reszty? - warknął Iason wskazując poranną aurę za oknem. Lało jak z cebra i w dodatku nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie nastąpiła poprawa. - Poza tym w twoim stanie nie powinieneś nigdzie sam wychodzić.
- No to co, może usiądziemy i poczekamy aż urodzę? Na Boga, Iason! Przecież nie pójdę sam tylko z Katze. - Naburmuszył się Riki jakby obecność brokera była czymś jakże oczywistym Fakt faktem aż do tej chwili nawet do głowy mu nie przyszło, aby wplątać w swoją wyprawę Katze.
- O tej porze?!
- Tak, bo mam taką ochotę! Powietrze jest czyste i rześkie…
- No to poczekaj, razem pójdziemy. - Powiedział Iason kierując się do garderoby.
- Ale ja już wychodzę i nie będę na ciebie czekał. Daj spokój Iason, wrócę niebawem…
- Riki! - Przerwał mu blondyn podchodząc teraz bardzo blisko mieszańca. Riki czuł na twarzy jego oddech, a silne dłonie trzymały go za ramiona. Uniósł głowę, by napotkać błękitne, poważne spojrzenie. - Przestań. Wiem, że kłamiesz. Boli mnie to, bo nie chcesz mi zaufać. O co chodzi? Dokąd chcesz iść, że nie mogę ci towarzyszyć? - zapytał Iason nie spuszczając wzroku z kochanka ani na chwilę.
Riki wiedział, że został przyparty do muru. Nie chciał go oszukiwać tylko… cholera, dlaczego on się musiał akurat teraz obudzić? Teraz nie miał wyjścia i musiał powiedzieć m prawdę, choć już dokładnie wiedział jak się potoczy dalej ich rozmowa…
- Chcę… odwiedzić Guy'a - powiedział niepewnie.
Ku jego zaskoczeniu Iason nie krzyknął, nawet nie podniósł głosu tylko przytulił go mocno do siebie.
- Riki… nie możesz iść. - Wyszeptał.
- Iason, proszę! Ja muszę go zobaczyć! Już wcześniej miałem iść do niego… obiecałeś mi to! - krzyknął mieszaniec próbując się wyrwać z uścisku. Bezskutecznie. Iason trzymał go w objęciach niczym imadło.
- Riki…
- Ty nie rozumiesz jak to jest! On był przy mnie od dziecka, razem się wychowaliśmy, tak jak ty i Raoul! To, co mu zrobiłem…co my mu zrobiliśmy…to przez to się taki stał … - oczy mieszańca zaszkliły się, głos stał się urywany - Muszę z nim chociaż przez chwilę porozmawiać, chociaż się pożegnać… Przecież…nie zobaczę go już, jeśli wyjadę… Iason, proszę! Chcesz, to idź ze mną, ale pozwól mi się z nim zobaczyć, błagam cię!
- Nie możesz się z nim zobaczyć… - Iason wciąż mówił spokojnie, wręcz szeptał, podczas gdy w Rikim zbierała się furia.
- Cholera, Iason!!! Co mam zrobić, byś mi pozwolił? Dlaczego nie możesz tego zrozumieć, że ja…
- … on nie żyje, Riki. - Powiedział blondyn jeszcze mocniej przytulając oniemiałego w tej chwili kochanka. Słyszał szybkie, niespokojne bicie jego serca, czuł jego łzy na swojej koszuli i jego paznokcie wbijające się bezlitośnie w jego ciało, jakby chciał w ten sposób przekazać mu choćby cząstkę swego bólu. Mimo to nie było krzyku czy lamentu, którego się spodziewał Iason. Była tylko cicha rozpacz duszona w drobnym ciele.
Wśród ciszy, która wypełniła pokój słychać było tylko bicie zegara odmierzającego czas, który płynął nieubłaganie. Ich czas, który się powoli kończył.
* * *
"Nie żyje. Guy nie żyje. To niemożliwe. To nie może być prawdą! Nie…" Riki siedział na brzegu łóżka w objęciach blondyna, który kołysał go delikatnie niczym małe dziecko. Chciał choć odrobinę uspokoić kochanka, ujarzmić pulsujący w nim ból. " …on nie żyje, Riki." Cały czas te słowa dźwięczały Rikiemu w uszach. Kłamstwo, to musi być kłamstwo… Iason powiedział to, by został. Nienawidzi Guy'a i dlatego tak powiedział.
- Kłamiesz… - szepnął niemal bezdźwięcznie.
W odpowiedzi Iason tylko czule go pocałował w czoło. Bez sensu było teraz zaprzeczać. Riki i tak nie uwierzyłby w żadną jego odpowiedź. Nie w tym momencie. To musi przejść samo.
- Skąd wiesz, że nie żyje? Może to pomyłka? - zapytał po chwili milczenia mieszaniec pociągając nosem i nieświadomie roniąc kolejne łzy.
- Dostałem telefon tydzień temu… wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale on naprawdę nie żyje. Widziałem go. - Powiedział cicho Iason, jakby każde, głośniej wypowiedziane słowo sprawiało jego ukochanemu więcej bólu. To prawda, Guy był dla niego nikim. Ledwie prochem na wietrze, ale dla Rikiego był kimś ważnym, tak jak Raoul był, mimo wszystko, ważny dla niego. A on kochał swojego mieszańca.
Riki podniósł na Iasona zapłakaną twarz, na której teraz malowała się złość.
- Wiedziałeś o tym od tygodnia…widziałeś go i… nic mi o tym nie powiedziałeś?! - Mieszaniec wyrwał się z objęć kochanka i odszedł kilka kroków od łóżka. - Kurwa… czy ty w ogóle zamierzałeś mi o tym powiedzieć?!
- Nie, nie zamierzałem. Przynajmniej nie teraz. Riki, usiądź, proszę! Nie możesz się denerwować… - powiedział blondyn widząc, że brunet blednie.
- …nawet się z nim nie pożegnałem… być może on… cały czas… czekał na mnie…a ja w tym czasie z tobą… - Riki czuł jak robi mu się słabo. Nie mogąc znaleźć oparcia, uklęknął na podłodze. Jego oddech był szybki i nieregularny, policzki były czerwone podobnie jak czoło. Kręciło mu się w głowie, a fale zimna i gorąca na zmianę przechodziły przez jego ciało. Przed oczami zaczęły się pojawiać ciemne plamy i kiedy miał wrażenie, że zapadnie się w czarną otchłań, poczuł jak silne ramiona podnoszą go i kładą na czymś miękkim. Jakby z oddali słyszał Iasona wołającego jego imię. Potem była już tylko głucha ciemność.
Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny. Najwyraźniej dość długo, bo gdy otworzył oczy w pokoju panował wieczorny półmrok. Ku jego rozczarowaniu, Iasona nie było przy nim. Powoli wstał z łóżka. Nadal czuł się trochę słabo, ale zawroty głowy minęły. Nagle jego uwagę przyciągnęła postać stojąca przy oknie z twarzą zwróconą w stronę panoramy miasta. Podszedł bliżej by zobaczyć kto to. Postać była wysoka, dobrze umięśniona aczkolwiek smukła i miała długie, brązowe włosy związane z tyłu w kucyk… "długie, brązowe włosy…niemożliwe" Serce Rikiego zabiło szybciej. "Odwróć się! Proszę, odwróć się!" - myślał niepewnie wyciągając dłoń by dotknąć mężczyzny. Ten, jakby słyszał jego nieme prośby, odwrócił się. Brunet znieruchomiał. Nie wierzył własnym oczom - przed nim w całej swojej okazałości stał nie kto inny jak Guy. W pierwszej chwili na twarz Rikiego wpłynął uśmiech i chciał go objąć, jednak się powstrzymał. Co, jeśli mu się wydaje? Może ma tak wysoką gorączkę, że widzi coś, czego nie ma?
- G-Guy…- wyszeptał - To n-na prawdę ty?
Drugi mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do niego.
- Jak najbardziej ja, Riki. Pewnie jesteś zaskoczony, że jestem tutaj, w mieszkaniu Iasona.
- Ty… Boże… - Riki dotknął ramienia długowłosego chcąc się upewnić, że to rzeczywiście nie jest sen. Czuł pod palcami dobrze ukształtowane mięśnie i miękką skórę. Guy naprawdę stał tu przed nim. Cały i żywy. - Powiedział mi, że nie żyjesz… Ale ty jesteś tu… - to mówiąc objął jak tylko mógł najmocniej przyjaciela. - Wiedziałem, że kłamie…
- Już dobrze, Riki. - Powiedział Guy spokojnym tonem głaszcząc bruneta po głowie. - Jestem tu.
- Tak mi przykro, Guy… - znowu łzy popłynęły po śniadej twarzy Rikiego.
- Za co? Za to, że mnie ani razu nie odwiedziłeś? Nie mogłeś przecież…
- Mogłem! Wiesz, że mogłem, a mimo to… - Riki podniósł zapłakane oczy na Guy'a.
- Nie mogłeś. Tu ci było dobrze, w jego domu, w jego łóżku. Poza tym spójrz na siebie - jesteś w ciąży. Tak nie uchodzi paradować po specjalnych oddziałach zamkniętych. - Przerwał mu szatyn cały czas uśmiechając się delikatnie.
- Guy…
- Głuptasie, ja wiedziałem o wszystkim. O ciąży, o tym, że go kochasz… Dla mnie nie ma miejsca w tej bajce.
- Guy, nie mów tak! Porozmawiam z Iasonem, może i ciebie uda się wywieźć…
Na te słowa Guy roześmiał się. Wtedy Riki zauważył, że jego śmiech jest inny, niż zawsze. Nie wiedział za bardzo na czym ta różnica polegała, ale wyczuwał ją. Ponadto było coś jeszcze… Jego oczy. Nie miały swojej pięknej fiołkowej barwy, były przydymione…jakby brakowało w nich… życia. Riki wzdrygnął się na tę myśl. Nie, wydaje mu się. Na pewno… Przecież Guy tu jest, tutaj przy nim.
- Nie, Riki. Tu jest moje miejsce. - To mówiąc odgarnął kilka kosmyków, które się przykleiły do mokrych policzków czarnookiego.
- Guy… ja… tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy… że żyjesz… - powiedział brunet wywołując na swojej twarzy uśmiech.
- … kto ci powiedział, że żyję? - zapytał Guy ściszonym głosem wpatrując się w niego.
- C-co? - Riki odsunął się nieco od szatyna, po czym roześmiał nerwowo. - Co ty mówisz, Guy? Przecież…jesteś tu ze mną…
- Jestem… ale to nie znaczy, że żyję…- wyszeptał prosto do ucha Rikiego. - Spójrz na swoje ręce.
Brunet uniósł dłonie i zauważył, że były całe we krwi, podobnie jak koszula na klatce piersiowej Guy'a. Znieruchomiał. Nie rozumiał co się dzieje. Przecież… to jakiś absurd! Skąd ta krew? Dlaczego Guy się tak zachowuje?
- Guy, co to jest?! - krzyknął gdy zobaczył jak w miejscu krwawej plamy na ciele szatyna pojawia się spora dziura.
- Tam miałem serce, Riki. - Powiedział Guy biorąc rękę Rikiego i wkładając ją w otwór.
Czarnooki krzyknął z przerażenia wyrywając dłoń z uścisku. Szybko odsunął się od drugiego mężczyzny.
- Co jest Riki? Przecież pozwoliłeś na to… Pozwoliłeś, by On zabrał cię z mojego serca…By cię wraz z nim wyrwał…
- Nie… Guy, to nie tak…
- A jak, Riki? Czy nie dobrze ci było, jak się pieprzyliście? Jak szeptał twoje imię? Czy kiedykolwiek myślałeś o mnie, kiedy cię brał? Nie, nie myślałeś… - Guy coraz bliżej podchodził do wystraszonego bruneta, który nie był w stanie się ruszyć.
Wpatrywał się w niemal białą teraz twarz byłego kochanka. Krew z jego rany sączyła się obficie na podłogę tworząc sporą kałużę.
- On zabrał mi to, co kochałem najbardziej… Teraz moja kolej, Riki…
Nim Riki zdążył się zorientować dłoń Guy'a wbiła się w jego brzuch ściskając go od wewnątrz. Brunet czuł jak bezlitośnie miażdżył on delikatne kości jego dzieci, widział, jak wypadają one na zewnątrz tuż pod jego nogi. Chciał krzyczeć, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu. Próbował odepchnąć atakującego go Guy'a, lecz jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Ręce były ciężkie niczym ołów, nie czuł swoich nóg, nie czuł fizycznie bólu. Jedyne, co odczuwał to przerażenie, które niczym zimny prąd wspinało się po jego kręgosłupie i oplatało serce jak w lodowatym uścisku. Był uwięziony w swoim ciele i mógł tylko obserwować działania szatyna.
- Nie bój się, Riki. Oczyszczę cię z niego. - Szeptał w amoku długowłosy. - Oczyszczę cię. Będzie jak dawniej… Będziesz czysty… Potem zajmę się nim…
"Nie…"
- Zrobię mu to samo, co on zrobił mi - własnymi rękoma wyrwę jego serce i rozszarpię!!! Tak, tak zrobię, Riki!!! Nie będzie go więcej między nami!!! Wasza bajka dobiegła końca!!!
"Nie, nie nie!!! Iason! IASON!!!!!!!!"
Nagle poczuł jak coś nim silnie potrząsa. Gdy otworzył oczy, zobaczył pochylonego nad sobą blondyna. Iason trzymał go mocno za ramiona, a na jego twarzy widniało przerażenie.
Kiedy Riki zemdlał natychmiast zadzwonił po Dahliego. Na szczęście lekarz stwierdził, że ani Rikiemu, ani dzieciom nic nie grozi, po czym zaaplikował mu środek zbijający gorączkę. Przez niemal cały czas Iason siedział przy mieszańcu. Widział, jak pomimo podania lekarstwa gorączka nadal się utrzymuje, więc wyszedł by zrobić dla Rikiego dodatkowo zimny okład. W pewnej chwili usłyszał przeraźliwy krzyk. Szybko wrócił do sypialni , gdzie zobaczył wijącego się niczym w konwulsjach Rikiego, trzymającego się za brzuch i krzyczącego jego imię. Teraz Riki wpatrywał się w niego załzawionymi oczami co chwila rozglądając się po pokoju jakby kogoś szukał.
- Iason…
- Ćśśś… - szepnął blondyn czule gładząc kochanka po rozpalonym policzku. - To był sen, Riki. To był tylko zły sen.
- Iason… Guy… To był Guy. Był tutaj… Po - powiedział, że chciałem tego… chciał się zemścić na nas… - mówił urywanym głosem mieszaniec. - Boże, Iason! To ja go zabiłem! Zabiłem go!!!
Iason odgarnął kilka mokrych kosmyków z jego czoła.
- O czym ty mówisz, Riki? Nikogo nie zabiłeś! On sam się powiesił. Stracił rozum i popełnił samobójstwo, rozumiesz? Nic mu nie zrobiłeś! To był tylko koszmar nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. No już, wytrzyj twarz i uspokój się. - To mówiąc Iason podał Rikiemu chusteczkę, a następnie położył mu chłodny kompres na czoło. - Oddychaj spokojnie, pójdę zrobić ci herbaty, zaraz wrócę.
- Nie! - Riki złapał go mocno za rękę. - Nie zostawiaj mnie samego… Proszę, Iason.
Blondyn westchnął tylko. Czy mógłby mu odmówić, gdy on patrzy na niego w ten sposób? Gdy jest tak przerażony? Ostrożnie ułożył się na łóżku tuż obok niego, a następnie przykrył ich obu kocem. Czuł jak drobne ciało mieszańca wciąż się trzęsie. Nic dziwnego. On też pewnie by się trząsł ze wściekłości, gdyby spotkał Guy'a w swoim własnym śnie i w dodatku w swoim mieszkaniu.
- Iason…Która godzina? - Zapytał Riki wtulając się w ukochanego.
- Nie wiem, pewnie dziewiętnasta, może już dwudziesta. Coś koło tego. Czemu pytasz?
- Tak sobie. Chyba w życiu tak długo nie spałem.
- Nikt ci nie broni pospać dłużej.
- Boję się…
- Jestem przy tobie, Riki. Obiecuję ci, że on nie wróci. Nie pozwolę mu na to.
- …zdrzemnę się na chwilę, dobrze?
- Dobrze, Riki. - Iason delikatnie pocałował bruneta, a następnie objął go ramieniem pozwalając by oparł głowę na jego torsie.
Riki zasnął. Tak, jak obiecał Iason, Guy nie zjawił się ponownie w jego śnie, tak jak nie miał się pojawić już nigdy więcej. Blondyn długo czuwał przy śpiącym kochanku, aż w końcu sam usnął czule go obejmując.
Gorączka spadła.
* * *
Wszedł do swojego mieszkania, gdzie, jak zwykle, czekała na niego cisza. Ta sama, nieprzenikniona od kilku lat. Od tak dawna nikt go nie witał u progu i szczerze powiedziawszy brakowało mu tego. Brakowało mu uśmiechu rozbrzmiewającego w mieszkaniu, obecności drugiego człowieka. Na brak towarzystwa w łóżku raczej ni narzekał, ale jego kochankowie na jedną noc nie potrafili na długo stłumić poczucia samotności. Żaden z nich nie potrafił sprawić, by między nimi było coś więcej.
Ułożył się wygodnie na kanapie w salonie. Czuł zmęczenie, choć dzień nie był zbyt ciężki, aczkolwiek… Iason wezwał go do Rikiego. Mieszaniec stracił przytomność i miał wysoką gorączkę. Oczywiście powiedział, że nic jemu ani dzieciom nie zagraża, ale tak naprawdę sam nie był tego w stu procentach pewien. Co prawda nie była to żadna groźna choroba, raczej skutek silnego zdenerwowania, jednak tak mocne przeżycia mogły się odbić na przebiegu ciąży. Nie miał też zbyt dużego pola do działania jeśli chodzi o lekarstwa. Wiele ze znanych mu dobrych leków mogłoby bardzo niekorzystnie wpłynąć na ciążę. Musiał zatem podać mu coś znacznie słabszego, ale za to bezpieczniejszego. Po kilku godzinach czuwania wraz z Iasonem przy Rikim postanowił wrócić do domu. W razie czego blondyn miał zadzwonić. Im mniej czasu pozostawało do rozwiązania, tym większe miał obawy. Przecież on nie miał najmniejszego doświadczenia w położnictwie. Tym bardziej jeśli chodzi o mężczyznę. Jeżeli Riki zacznie rodzić, co może się zdarzyć nawet lada chwila, to nie będzie wiedział co robić. Niezbędna będzie tu pomoc Raoula. Ponadto wyjazd… Co, jeśli poród zacznie się na pustyni? Z dala od profesjonalnej pomocy i sprzętu? To czyste szaleństwo. Co z tego, że on z nim pojedzie i kilku innych medyków, którzy o sprawie nic właściwie nie wiedzą? Musi wszystko uzgodnić z Raoulem.
Przymknął powieki jakby chciał w ten sposób wyłączyć się od natrętnych, nieprzyjemnych myśli. Może uda mu się usnąć. Nic podobnego - jak na złość pojawił mu się przed oczami Jego obraz. Szczupła, wysoka sylwetka… kocie, złote oczy... gęste, rude włosy…
- Katze… - wyszeptał sam do siebie.
"Dlaczego tak wyszło? Dlaczego to musiało się tak skończyć? Dlaczego poświęciłeś swoje ciało w tak okrutny sposób?" Od dawna zadawał sobie te pytania, na które odpowiedź mógł dać tylko mieszaniec. Niestety, za każdym razem gdy mieli sposobność się spotkać, nie potrafił ich zadać rudowłosemu. Jego urażona duma i zranione serce nie pozwalały mu na to. Po tym, jak wyrzucił go z mieszkania chciał pozbyć się wszystkiego, co mogłoby mu go przypominać, co symbolizowało ich wspólne życie. Wszystko, oprócz obrazów. Nie był w stanie ich zniszczyć, nie tylko dlatego, że stanowiły jedno ze źródeł jego utrzymania, ale też dlatego, że to On był jego natchnieniem. On był jego inspiracją. Malował miłość, piękno, tęsknotę, harmonię, namiętność… wszystko, co kojarzyło mu się z ukochanym mężczyzną. Wszystkie jego dzieła stanowiły całość. Część musiał sprzedać, część zachował dla siebie. Po ich bolesnym rozstaniu przestał malować. Nie czuł już tej potrzeby, bo utracił swą muzę, a przecież mógł uwiecznić na płótnie wszystkie swoje emocje… ból…rozpacz…nienawiść… Nie chciał tego. Nie to chciał malować. Poza tym nie miał już potem czasu na oddawanie się twórczości. Dostał awans. W końcu ktoś docenił jego pracę i zaczął zarabiać coraz to przyzwoitsze pieniądze. Od czyszczenia próbówek i drobnych prac wspiął się na stanowisko osobistego asystenta prywatnego laboratorium Raoula. Czasem sam nie wierzył we własne szczęście. Było wielu innych, a mimo to, to właśnie jemu się udało wybić tak wysoko. Jedyną skazą na tym szczęściu było to, że nie miał z kim go dzielić. Codziennie wracał do pustego, eleganckiego apartamentu. Sam cieszył się swoimi sukcesami, sam był, gdy doznawał porażek. Sam budził się rano, nawet po całkiem przyjemnie spędzonej nocy. Czy kiedyś to się zmieni? Tego nie wiedział. Wiedział tylko, że już nigdy nie będzie tak kochał, jak kochał Katze. Otworzył oczy i spojrzał na jedyny ze swoich obrazów wiszących w mieszkaniu. Wstał i podszedł do niego. Malowidło przedstawiało nagie ciało jego śpiącego kochanka otulonego jedynie cienkim prześcieradłem i łagodnym światłem lampki nocnej. Jego piękna, spokojna twarz była częściowo przesłonięta czerwoną grzywką. Dahli delikatnie przesunął po niej palcami jakby chciał ją odgarnąć. Niestety nadal zasłaniała migdałowe oczy. W swoich wspomnieniach wciąż czuł aksamitny dotyk jego włosów, czuł jego zapach, słyszał jego śmiech. Widział jego spojrzenie pełne miłości i pełne rozpaczy, gdy zamykał przed nim drzwi do swojego życia. Czy postąpiłby tak samo, gdyby mógł cofnąć czas? Za każdym razem, gdy spotykał Katze toczył w sobie walkę. Jedna część jego serca została dla mieszańca zamknięta raz na zawsze, druga biła dla niego tak żarliwie, jak gdy się poznali. W jednej chwili chciał objąć go jak najmocniej i już nigdy nie puścić, zapomnieć o wszystkim i zacząć od nowa, by zaraz przypomnieć sobie swój ból i upokorzenie, które nakazywały mu trzymać brokera na dystans. Kiedy już był przekonany, że ich wspólna historia została zakończona, los połączył ich ponownie za sprawą nietypowego stanu Pieszczocha Iasona Minka. Czy będzie ciąg dalszy? Może tak… może nie… Teraz o tym nie pomyśli, musi się położyć. Rano czeka go wiele spraw do załatwienia i musi zachować jasność umysłu.
Kiedy już ułożył się na szerokim łożu, ponownie poczuł jak bardzo jest samotny i jak bardzo tęskni za ciepłymi rękoma, które zawsze go obejmowały od tyłu i za Jego gorącym oddechem kiedy szeptał: "Dobranoc, Dahli".
"Dobranoc, Katze." Pomyślał i niewiele później odpłynął w ramiona Morfeusza.