Cennik życia 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:43:52
Słowniczek
Android - robot imitujący człowieka
Cyborg - człowiek lub zwierzę, żyjące lub usprawnione cybernetycznie (elektronicznie, mechanicznie itp.)
Datachip - przenośny chip wielokrotnego zapisu; odporny na większość uszkodzeń, o szybkim czasie dostępu. Jeden z najpopularniejszych nośników danych.
Fusuma - jap. przesuwna ścianka
Kozuki - jap. mały nożyk pozbawiony jelca, często noszony przy tsubie (jelcu katany)
Kumaro - jap. dziewczynka towarzysząca gejszy, ucząca się zawodu.
Marionetka - android przystosowany do wykonywania ściśle ograniczonego zestawu działań (np. recepcjonistka, hostessa, spiker, model itp.). najnowsze modele są, na pierwszy rzut oka, dość trudne do odróżnienia od ludzi.
Oriam - jap. Gejsza najwyższej klasy.
Pion - pojazd pionowego startu i lądowania
Pokrycie, inaczej otulina - materiały pokrywające szkielet androida/cyborga. Najczęściej są to sztuczne mięśnie i pancerz (stosowany w przypadku modeli bojowych) lub syntetyczna skóra (u modeli cywilnych/rozrywkowych), często spotyka się też: plastik, kryształ orbitalny, chromowany metal itp. Ilość możliwości jest praktycznie nieograniczona.
Shi - jap. znak oznaczający liczbę cztery; albo śmierć
Skop - Siły Korporacyjne - pierwotnie jednostki pełniące funkcję ochroniarzy; aktualnie mini armie na utrzymaniu korporacji, stanowiące realną siłę wojskową.
Tatami - jap. maty podłogowe, o wymiarach ok.1x1,5 m.


Noc.
Najpiękniejsza pora doby. Kiedy miasto błyszczy setkami tysięcy świateł, gdy cienie zasłaniają brud i dziury. Gdy ścieki migoczą niczym strumienie, a zatrute powietrze łagodnie rozprasza blask latarni i neonów. W spokojnej, czarnej tafli oceanu odbijają się oświetlone wieżowce i budynki nabrzeża, przypominając lampki na choince. Tak, w nocnym widoku naprawdę można się zakochać.
Ale w niskim, mrocznym pomieszczeniu nie było okien, a znajdujący się w nim ludzie od dawna nie mieli okazji do podziwiania widoków. A nawet gdyby, to większość z nich i tak nie marnowałaby czasu na coś tak bezproduktywnego.
Jeden ze stojących pod ścianą mężczyzn bez słowa chwycił wiadro i chlusnął zawartością na leżącą na ziemi postać. Ta charknęła, kilkakrotnie zachłystnęła się powietrzem. Niczym ryba wyrzucona na brzeg. Drgnęła. Po chwili kolejne wiadro zostało wylane na jej głowę.
- I co? - spytał ubrany w srebrzysty golf mężczyzna. - Słyszysz mnie?
Leżący nie zareagował, zupełnie jakby pytanie do niego nie dotarło. Ciągle spazmatycznie chwytał powietrze.
- Jak chcesz.
Po kajdankach na nadgarstkach więźnia przebiegła iskra wyładowania. W tym momencie cisze przerwał dziki skowyt. Prąd przeskoczył po zmoczonym ciele i rozlanej na ziemi wodzie. Stojący najbliżej cofnęli się o kilka kroków. Torturowany ponownie zawył podrywając się na kolana. Jego ciało wyprężyło się. Po niemal śnieżno białej skórze przeskakiwały błękitne nitki wyładowań. Kiedy się skończyły nie zamilkł, jego modulowany wrzask niepokojąco długo rozlegał się w pomieszczeniu. Można było pomyśleć, że nigdy się nie skończy. Dlatego cisza, jaka nagle nastała, była tak przerażająca. Ciało zwiotczało, bezwładnie osunęło się na podłogę.
- A teraz?
- Słyszę. - wychrypiał z trudem. Nie sposób było ocenić, jakiej był płci.
- I co ja z tobą mam?
Spytał się retorycznie podchodząc do granicy kałuży. Czubki wykonanych z czarnego zamszu trzewików znajdowały się kilkanaście centymetrów od linii wody. Spojrzenie mężczyzny było zupełnie obojętne.
Więzień się nie poruszył. Ciągle na wpół klęczał, na wpół pokładał się na ziemi. W panującym półmroku ciężko było rozróżnić jego rysy twarzy, kolor włosów czy figurę. Miał na sobie podarty, przypominający worek kombinezon, tak jaskrawo pomarańczowy, że wręcz świecący w ciemności.
- No, co? - ponowił pytanie. - Myślisz, że sprawia mi to przyjemność? Mylisz się. Czemu to robisz? Ja nie chcę wiele, tylko odrobinę współpracy.
- Nie. - przerwał mu w połowie.
- Czemu?
- Nie mogę.
- Zastanów się, długo nie wytrzymasz, złamiesz się. Przecież umiesz myśleć logicznie. Co ci da ten tępy upór? - zamilkł. Ciężko westchnął. - To twój wybór. Ja tego nie chcę. Ale nie mogę ci pomóc, bez współpracy. - znów nie usłyszał odpowiedzi. - Trudno. Ma żyć.
Rozkazał stojącym pod ścianą mężczyznom. Dwóch z nich chwyciło więźnia za ramiona i wywlekło z sali. Zupełnie jakby był workiem ziemniaków. Trzeci ze strażników podszedł do swego przełożonego.
- Silnie krwawi. - zauważył obojętnie.
- Widzę.
- Może umrzeć.
- Nie. Niech się pan nie kłopocze, Jonson, to kwestia konstrukcji, niczego więcej. Po prostu, ma dwa razy mniej płytek krwi niż my. - wytłumaczył, patrząc na ciemny ślad na ziemi.
- Nie to miałem na myśli. Może spróbować popełnić samobójstwo.
- Tego akurat na pewno nie zrobi. Jeżeli zginie, to tylko z pańskiej winy. - pozwolił, by właściwy sens tych słów dotarł do niego. - Jak powiedziałem, ma być w jednym kawałku. I to nie specjalnie uszkodzonym. Zrozumiał pan?
- Tak, ale w takim wypadku doradzałbym użycie psychotropów. Jest pewniejsze.
- Nie. Na takich narkotyki nie działają. Trzeba tradycyjnie, powoli i skrupulatnie. W końcu nie wytrzyma.
- Tak jest. - skłonił się nisko i wyszedł za swymi ludźmi.
Mężczyzna został sam, w milczeniu obserwował plamę na posadzce. SKopista miał rację, zapach krwi był naprawdę silny. Jeszcze trochę, a wywoływałby mdłości. Ciemna smuga znaczyła podłogę aż do drzwi. Po chwili z otworu dolnej części ściany wyjechał niewielki, przypominający prostopadłościan na gąsiennicach robot czyszczący. Zabrał się za usuwanie brudu z posadzki. Cicho przy tym buczał. Człowiek mimowolnie uśmiechnął się do niego.
Lepiej, by nikt nie wiedział, co tu się działo.
- Proszę pana?
Młody mężczyzna wyłonił się z mroku za nim. Stanął kilka kroków od niego, z szacunkiem się pokłonił.
- O, już jesteś, - zauważył jego przybycie. - masz te dane?
- Tak, proszę. - podał mu niewielki wyświetlacz. - Tak jak pan chciał, sprawdziłem wszystkie warianty i ten pasuje najlepiej.
- Rozumiem.
Uruchomił urządzenie, w przestrzeni pomiędzy dwoma prętami emitera pojawił się obraz. Fragment jakiegoś bankietu. Kamera ochrony leniwym ruchem zataczała kręgi nad salą pełną vipów. Pod ścianą stał cały rząd hostess, pięknych niczym aktorki, czy modelki. Ubrane były identycznie, identycznie uczesane, różniły się właściwie tylko twarzami.
- Dziękuję. Co do jutrzejszego dnia, to przesuń moje spotkanie z Kentem Awersem na trzynastą. I zmień moją rezerwację.
- Tak, proszę pana.
Obraz się zmienił. To też była kamera ochrony, ale już w innym budynku. Filmowała korytarz, najprawdopodobniej w jakimś apartamentowcu. Błyskawicznie ocenił koszt zarówno marmurów na podłodze, jak i ręcznie malowanej tapety. Luksusowym apartamentowcu - poprawił się. Po chwili w obiektywie pojawiła się para ludzi: wysoki, czarnowłosy mężczyzna i drobna, filigranowa dziewczyna w obcisłym kombinezonie. Po figurze ocenił, że nie przekroczyła piętnastu lat. Tak.
Czyli Noagushi zaczął działać.
- Coś jeszcze? - spytał usłużnie sekretarz.
- Tak, poszukaj danych na temat fuzji Nesca i Telesko. - rzucił, nieznacznie wskazując głową na wyświetlacz.
- Oczywiście proszę pana.
- Możesz odejść.
- Dziękuję, proszę pana. -skłonił się i wyszedł.
Jego pracodawca pokręcił przecząco głową. A więc sprawy tak wyglądały. Przewinął filmiki. Bez trudu rozpoznał dziewczynę z korytarza wśród tłumu hostess i gości. Przynajmniej miał nadzieję, że to ona. Jej twarz cały czas umykała kamerze; przypadek? Szczerze w to wątpił. W jego sytuacji lepiej nie było zdawać się na zbiegi okoliczności, w ten sposób człowiek rzadziej się rozczarowywał. I częściej przeżywał.
Nie, to musiała być ona; podobna sylwetka, podobny wzrost, drobne, blade dłonie, ten sam kolor włosów.
Znał to przyjęcie, miało miejsce wczoraj, nie, już przedwczoraj. Na nim to CAMPLEX zaprezentował nowy model marionetek, 14GAMMA. Przed oczami przebiegły mu dane techniczne dotyczące androidów: typ oprogramowania, cybermózgów, szkieletów, podstawowe informacje dotyczące pokrycia. Ale to akurat nie było ważne.
Jeszcze nie teraz.
Drugi zapis, nowe pytania. Do kogo należał ten korytarz? Do czyjego apartamentu weszli? Znał go skądś, tylko skąd? Spokojnie, kto rozmawiał z czarnowłosym? W końcu to on był kluczem do zagadki. Po raz kolejny odtworzył zapis przyjęcia. Zauważył go niemal od razu, wśród ich kręgów rzadko kto pozwalał sobie na włosy prawie do ramion. Mężczyzna rozmawiał z czterdziestoparoletnim, krępym człowiekiem o budowie ciała przypominającej boksera. Momentalnie go skojarzył.
Oczywiście! Jak mógł się pomylić? Przecież był tam nie dalej jak dwa miesiące temu. Właściciel mieszkania sam go zaprosił. Rozmawiali o dostawie procesorów do nowej partii pionów GM. Facet cholernie się na to napalił. On zresztą też, taki kontrakt.
A to podły sukinsyn! Skurwiel! Więc tak to sobie zaplanował! Tak, teraz to już raczej na pewno nie podpisze tej umowy. Pieprzyć go!
Nie! Błyskawicznie stłumi w sobie gniew. Musiał się opanować, jeżeli da się ponieść emocjom, wszystko przegra! Jego przeciwnik nie może się domyślać ile wie! Zaczerpnął kilka głębokich oddechów. Spokojnie, jeszcze zdąży się odegrać. Przegrał tylko jedną bitwę, pozostała reszta wojny.
Z kieszeni spodni wyją datachipa i podłączył do wyświetlacza.
"Timmy."
"Tak proszę, pana?" Głos sekretarza natychmiast rozbrzmiał w jego głowie.
"Zmiana planów. Całkowicie odwołaj moje spotkanie z Awersem. Albo nie, - zawahał się; nie powinien nawet sugerować, tego że już wie. - przesuń je na piątek."
"Jaki podać powód?"
"Wymyśl coś. Nie ważne co. A na jego miejsce przesuń coś z pojutrza."
Musiał czekać, aż zamontowany w odtwarzacz dekoder poradzi sobie z szyfrem zabezpieczającym nośnik. Na wszelki wypadek kazał użyć najbardziej skomplikowanego kodu, jaki mogli wymyślić pracujący dla niego programiści.
" Może być spotkanie z panią Klementyną Kozlak?"
"Tą dziennikarką polskiego pochodzenia? Piszącą, bodajże, dla NetNews?" upewnił się. Zupełnie niepotrzebnie zresztą, miał doskonałą pamięć do nazwisk. "Bardzo dobrze, nie dam babie więcej czasu na przygotowanie się."
"Już ją powiadamiam, proszę pana."
"Dobrze, potem idź spać."
"Tak proszę pana, dziękuję."
Bąknął coś na odczep się. Wreszcie wyświetlacz zaczął prawidłowo działać. Ciekawe po co znów to oglądał? Znał to przecież na pamięć. Widział setki razy, i to w ciągu ostatniego tygodnia. Migająca na dole data wskazywała, że obraz jest sprzed jedenastu dni. By zdobyć ten zapis poświęcił jednego ze swoich najzdolniejszych hakerów, ale opłacało się. To była tylko minuta trzydzieści siedem sekund. Minuta, trzydzieści siedem sekund w czasie których. nie, których obejrzenie zmieniło jego życie.
Tak, to była ona, na wszystkich trzech filmach. Teraz był pewien. Ta sama sylwetka: drobna i koścista, na pół dziecinna, taka ni pies ni wydra; te same włosy: brązowe i byle jak ścięte, choć tutaj dużo krótsze; ale tym razem, na ułamek sekundy widać było jej twarz. Trójkątną, młodą, raczej przeciętnie ładną niż piękną, nie rzucającą się w oczy. I zupełnie martwą. Żaden, nawet najmniejszy mięsień nie drgnął, nie wykazała nawet cienia zdenerwowania, czy zawahania się. Jak maszyna.
Musiał sześciokrotnie zwolnić odtwarzanie, by móc spokojnie nadążyć za ruchami jej rąk i nóg. Była wprost niewiarygodnie szybka i silna. Do tego ta celność. Dokładnie wiedziała co ma robić, gdzie i jak. Miała niesamowite wręcz wyczucie pola. W końcu film skończył się. Na tym samym ujęciu, co zwykle: krótkiej migawce przedstawiającej jej nieruchome, pozbawione emocji zielone oczy. Dokładnie tak musiała wyglądać nadchodząca śmierć. Właściwie, nie miałby nic przeciwko, gdyby to była prawda. Oczywiście, pod warunkiem, że nie przyjdzie po niego.
Przesunął palcami przez holowyświetlacz, zakłócając obraz. Szkarłatna krew zmyła się z jaskrawo pomarańczowym, workowatym kombinezonem.
Nie, Noagushi, nie tylko ty możesz mieć swoją zabawkę - pomyślał. - Nie zyskasz przewagi, nie pozwolę ci na to.

Tej nocy długo nie mógł usnąć. Przewracał się wśród satynowej pościeli, nie mogąc nawet zmrużyć oka. Po raz setny przeklinał to, że jego żona wybrała się na zakupy do Paryża. Nie, żeby mógł jej cokolwiek powiedzieć, ale przynajmniej jakoś zajął by czas. A tak, leżał sam i myślał.
Noagushi był krok przed nim. Cały czas go wyprzedzał! Ale tego dokonał?
Dziewczyna o martwych oczach.
Gdyby nie przypadek, nigdy by się o niej nie dowiedział. O żadnym z nich. Ale od plotek do dowodów długa droga. By zdobyć te drugie zatrudnił kilku najlepszych hakerów w firmie, przekupił co najmniej trzech laborantów i członków ochrony. W końcu sam, w przebraniu, dostał się do laboratorium. Musiał przekonać się na własne oczy, kim są i co potrafią, a raczej, czego nie chcą robić. Krążył wśród nich, w kombinezonie zwykłej pomocy technicznej i obserwował. Zielonooka nie była jedyną, wiedział to od początku, ale dopiero na miejscu zorientował się jak jest ich wiele i jak są różni. Kobiety i mężczyźni; biali, czarni i azjaci; różnili się nawet wiekiem: najmłodsza miała niespełna trzynaście lat, najstarszy około czterdziestki. Można by pomyśleć, grupa zupełnie przypadkowych osób, a jednak.
Dużo czasu zajęło mu zdobycie jednego z nich; wszystko musiało odbyć się w całkowitej tajemnicy przed resztą zarządu. Może byłoby szybciej, gdyby nie uparł się na któregoś z ostatniej serii. Nie, żeby różniła się bardzo od poprzednich, ale tylko w jej przypadku miał pewność, że działają prawidłowo. W końcu posiadał zapis z kamer i widział co umiała.
Tylko jak Noagushi przekonał ją do współpracy? Jakich argumentów użył? Narkotyków? Na pewno nie. Tortur? One są nieskuteczne, miał tego dowód. Z resztą. przemocą można było zmusić tylko do powiedzenia prawdy, a i to nie zawsze. A w tej kwestii. Może szantaż? To mogło pomóc. Ale co najwyżej na krótką metę. Człowiek zmuszony do czegoś, nigdy nie wykaże się pełnią swoich umiejętności i oddaniem. A o ile znał Noagushi'ego, ten nigdy nie poszedłby na rozwiązanie połowiczne. Więc co?
Nie, musiał przestać myśleć w ten sposób, nigdy się nie dowie. Długopalcy japończyk strzegł swych sekretów lepiej niż niejeden lekarz, czy mafiozo. Choć od tego drugiego niewiele się różnił. Z resztą, co mężczyzna stwierdzał z niejaką ironią, jemu też było bliżej do przestępcy, niż grzecznego chłopczyka.
Sam musiał znaleźć sposób na złamanie oporu.
Nagle uderzył się otwartą ręką w czoło. Przecież klucz od początku miał przed sobą! Na tych chipach! W końcu jaka była rola tortur? By złamać ucha, wywołać rozpacz, a wtedy zmęczony cierpieniem umysł sam zechce ulec. Zakończyć to.
Tylko czy można załamać psychicznie kogoś, kto nie ma duszy? I, prawdopodobnie, osobowości?
Wstał i zaczął się ubierać.
"Jonson."
"Tak proszę pana?"
"Za trzydzieści minut, na dole. Dacie radę?"
"Tak." Szef jego ochroniarzy nie ukrył niepewności w głosie "Ale."
"Ale co, Jonson?" spytał ostro, wciągając spodnie.
"Chłopcy dowiedzieli się o tych TRYNACH, i lekko się wkurzyli."
"I co? Nie żyje?"
"Nie." Zapewnił go szybko "Tylko może nie być w stanie iść, czy mówić. No i nie wygląda zbyt ciekawie. Naprawdę ich poniosło."
Próbował przeprosić. Na swoje szczęście, lub raczej nieszczęście, nie zobaczył szerokiego uśmiechu, jaki pojawił się na twarzy jego przełożonego.
"Rozumiem. Trudno, ale rozkazu nie zmieniam. Macie pół godziny."
"Tak jest."

Mimo ostrzeżenia widok go zaskoczył. Gorzej, zszokował na tyle, że z najwyższym trudem zapanował nad mimiką twarzy. Nikt nie mógł wiedzieć, że mało co, a by zwymiotował. Albo uciekł z wrzaskiem. Mimo obrzydzenia zmusił się, by przyklęknąć przy ciele i pogłaskać poranioną głowę. Od razu zauważył dwie rzeczy: po pierwsze, że ma przerażająco zimną skórę, wręcz zupełnie lodowatą; w przypadku człowieka pomyślałby, że ma do czynienia z trupem. A po drugie, zaskoczyły go jego włosy: choć zlepione krwią były zadziwiająco miękkie, jak jedwab, czy futro kota; delikatne, wręcz stworzone do dotykania. Przez sekundę walczył z chęcią ucałowania ich, sprawdzenia jak pachną.
Już wtedy zrozumiał coś: że wpadł. Ta osoba, istota. nie wiedział nawet jak to nazwać. w jakiś dziwny sposób zaczęła go zajmować. Gorzej, poczuł, że chciałby poznać ją lepiej. Że musi ją poznać. Jaka jest na co dzień? Jak się porusza, jak mówi, czy umie się śmiać, co myśli, jak smakuje. A jednocześnie, każdy centymetr jego umysłu nakazywał mu cofnąć się ze wstrętem; krzyczał, że należy ją zniszczyć, wykończyć, że samo istnienie jego więźnia jest sprzeczne z naturą. Nie potrafił zapomnieć widoku roztrzaskiwanych głów ciężkich cyborgów bojowych. TRYNY były przeznaczone, jakby nie patrzeć, do walki z podobnymi sobie, z ludźmi w których z człowieka nie pozostało nic, może poza ogólnym kształtem. A ona, ta. dziewczynka, łamała ich kręgosłupy jakby byli zwykłymi żołnierzami. Szybko i bezbłędnie. Bez mrugnięcia powieką, bez wahania. Czy on będzie umiał to samo? Na pewno. Może nawet więcej. Może kiedyś uderzy na niego?
Nie! Tego nie zrobi! Nie będzie próbował go zabić. A na pewno nie teraz, z poranionymi rękami, z wyłamanymi stawami, z strzaskaną częścią twarzy i Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. a potem? Może się zbuntować, musi się z tym liczyć. Czy. nie, nie może o tym myśleć, nie teraz. To sam początek, nie ma potrzeby podejmowania jakiś działań, planowania jego zabicia.
Tylko, czy zniszczenie tego. czegoś można nazwać zabójstwem? A może tylko likwidacją? Wyłączeniem? I dlaczego teraz o tym pomyślał?
Z trudem powrócił do rzeczywistości. Do na wpół przytomnego, skatowanego ciała leżącego u jego stóp. I do tego, co ma zrobić.
- Nie chciałem, by to zrobili. - powiedział cicho, przypominając sobie, co powinien powiedzieć. - Nie wydałem takiego rozkazu, uwierz mi. Nie mogę naprawić krzywd, jakie ci wyrządzili, ale rozkazałem, by dali ci spokój. Skończmy to. Jeszcze dziś przeniosą cię na oddział szpitalny, a jak tylko wyzdrowiejesz, wrócisz do LAB'a.
Nie usłyszał odpowiedzi. Nadal głaskał krótkie, zwichrzone włosy. Więzień zadrżał. Czyżby też odczuwał zimno? Na pewno. Skarcił się w duchu. W końcu o to chodziło, by na pierwszy rzut oka nie różnili się od ludzi. By mieli ich reakcje, cechy, fizjonomię, nawet wolną wolę, byli możliwie dokładnym ich emulatorem. Więc co było inne? Brak uczuć? Brak emocji? Brak sumień czy zahamowań? Nieludzka siła i szybkość? Trochę inny kolor włosów i skóry? Nie wiedział. A chciał się dowiedzieć.
- Ale zanim tam wrócisz, - szepną, nachylając się nad obtartym, śnieżnobiałym uchem - chcę ci coś pokazać.

Zbliżała się północ. W niewielkiej, ekskluzywnej restauracji siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich, drobny i jasnowłosy był Europejczykiem, dwaj pozostali Japończykami. Wszyscy mieli na sobie eleganckie, dobrze skrojone garnitury, porządne buty, ręczne zegarki. Słowem, cała trójka należała do elity pracowników korporacyjnych.
Blondyn nazywał się Oleg Gutembr, i był jednym z naczelnych menagerów trzeciej filii TCT. Odpowiadał za znajdowanie młodych, ambitnych osobników dla mało ambitnych, z lekka nudnawych projektów dotyczących przesyłania danych pomiędzy poszczególnymi modułami informacyjnymi (jak to się oficjalnie nazywało, a co oznaczało po prostu, poszukiwanie metody na szybszy transfer danych z dysku na dysk). Właśnie rozmawiał z parą wywodzących się z Japonii naukowców, którzy, po wstępnej rozmowie, wykazali spore zainteresowanie propozycją zmiany pracodawcy. Jeden z nich, Taki Shigura, miał już na koncie przynajmniej jeden patent; drugi, Kyu Aramashi, może nie posiadał wybitnych osiągnięć, ale za to był naprawdę napalony. A że ich dotychczasowym pracodawcą był Uniwersytet w Osace, instytucja równie szacowna i bogata, co skąpa i ingerująca w badania, rozmowy przebiegały jak po maśle.
Jedynym problemem, jaki do tej pory wystąpił, był fakt, że Oleg po kilku dniach negocjacji ciągle nie potrafił powiedzieć, który mężczyzn to który. Permanentnie mu się mylili.
Mimo to wieczór upływał całkiem przyjemnie. Ponieważ obaj, do czego sami się przyznali, byli tradycjonalistami, zabrał ich do Kaguii - najbardziej japońskiego z wszystkich japońskich lokalów w Moripolis. Właśnie siedzieli w niewielkim pawilonie herbacianym. Został on w całości zaprojektowany i sprowadzony z Japonii, począwszy od tatami, poprzez fusumy, na ikebanie i piasku w niewielkim ogrodzie skończywszy. Piękna niczym sen gejsza prowadziła właśnie ceremonie herbacianą. Mężczyźni natomiast rozmawiali po japońsku szeptem. Tradycja tradycją, ale interesy były najważniejsze.
Nagle drzwi się odsunęły. Cała trójka zerknęła w ich stronę. W progu klęczała kolejna z pracujących w Kaguii dziewczyn. Tak jak prowadząca ceremonię miała grubo upudrowaną, białą twarz, misterną perukę i cudowne, kwieciste kimono. Z tym, że jej było jasnozielone, podczas gdy obsługująca ich Orian miała na sobie pastelowo różowe, barwione w błękitne motyle.
Kuramo pokłoniła się nisko.
- Gutembr-sana, przysłano mnie z wiadomością. - powiedziała szeptem.
- To nie może zaczekać?
- Przykro mi.
- Trudno. O co chodzi?
Przesunęła się do niego, z szerokiego rękawa wyjęła starannie złożoną kartkę papieru. Gejsza kontynuowała ceremonię. Oleg rozłożył niewielki kartonik, przeczytał i spojrzał zdziwiony na japonkę.
- Co to znaczy do cholery?
Spytał ostro. Obaj naukowcy aż podskoczyli. Dziewczyna w odpowiedzi pokłoniła się jeszcze niżej.
- Jestem tylko posłańcem, Gutembr-sana.
- Kogo? Kto cię przysłał? I co to znaczy?
- Oleg-san, co się stało?
- Spójrzcie, panowie.
Warknął pokazując im notatkę. Zawierała tylko jedno słowo: Shi.
Nagle dziewczyna przetoczyła się. Dopadła do Europejczyka. W jej dłoni błysnął niewielki nóż. Trafiła menagera w serce. Japończycy poderwali się na równe nogi, przynajmniej próbowali. Pierwszy z nich dostał sztyletem w oko. Drugi zginął sekundę później, również z kozuki w lewej źrenicy. Całość trwała niespełna sekundę. Kuramo wstała, zabrała oba noże i z powrotem umieściła je we wnętrzu szerokich szpil do włosów. Niedbałym ruchem poprawiła fryzurę, kimono, a potem nie niepokojona przez nikogo wyszła.
Gejsza marionetka zaczęła rozbełtywać herbaciany proszek z wodą.

Cdn.