Krzyk 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:36:41
- Gdzie on jest? - Serlio wpadł do salonu jak oparzony. - Pytam, gdzie jest do cholery?!
Powtórzył z krzykiem. Chwycił Tylmana za ręce, obrócił w swoją stronę. Ciemno brązowe oczy młodego wampira płonęły gniewem, a usta wykrzywiały się w nieprzychylnym grymasie. Nawet jego włosy wydawały się być gniewnie nastroszone.
Jego ojciec wyszarpnął się bez trudu. Poprawił kunsztownie zawiązany krawat, a potem, jakby nigdy nic, z lekka pogniecione koronki przy mankietach. Na pozór poświęcał tej czynności całą uwagę.
- Może byś się zachowywał. - zganił go nawet nie raczywszy zaszczycić spojrzeniem. - Masz obyczaje szewca. Uprzejmie proszę, uspokój się, i powiedz, co masz na myśli.
Pełen pogardy, grzeczności a jednocześnie chłodniej wyższości ton podziałał jak kubeł zimnej wody. Młodzieniec zaczerpnął głęboko powietrza. Bez skutecznie próbował nadać swojemu głosowi barwę podobną do głosu blondyna; swobodną, lekko wzgardliwą, a jednocześnie ganiącą. Niestety, by mówić jak arystokrata, trzeba było urodzić się nim. Albo przez wiele lat ćwiczyć.
- Byłem na tarasie, nie ma go. - wytłumaczył, z trudem powściągając gniew. - Wiem, iż to ty go uwolniłeś. Dlatego pytam się, gdzie jest? Gdzie zabrałeś Willema?!
Krzyknął nie wytrzymując pod koniec. Z resztą i tak przez cały czas dygotał ze źle ukrywanej wściekłości. Blondyn podszedł do kominka. Powoli, nie spiesząc się zaczął w nim rozpalać. Najwyraźniej specjalnie go ignorował, zupełnie jakby chciał sprowokować Serlia do działania.
Po kilku minutach ciszy płomień wesoło trzaskał.
- Powiedz mi do diabła!
- A po co ci ta wiedza? Byś mógł dalej spokojnie go torturować? Wykorzystać to, że w dzień nie mogę wychodzić i pastwić się nad nim? - Zamilkł, lekko się uśmiechnął. - Czyżbyś zapomniał o naszej poprzedniej rozmowie, Serlio? A może zazdrość o niego zaćmiewa ci umysł i pamięć? Jeżeli tak, to powtórzę, uderzysz go to cię zabiję. Rozumiesz?
- Ty... Ty...
- Potworze? Tak chcesz mnie nazwać? Draniu? Samolubie? Demonie?
Dokończył za niego, nie przestawając się uśmiechać. Młody wampir uderzył w gzyms dokoła kominka.
- Nie ważne, co o tobie myślę. Gdzie jest czarnowłosy? Gdzie go ukryłeś!? Nie myśl, że pozwolę zachować ci Klucz tylko dla siebie! Są inni! Oddawaj mi i jego, i Klucz!
Ponownie uderzył pięścią. Tym razem na tyle skutecznie, że trafił na porcelanowy wazon. Naczynie roztrzaskało się o marmurową osłonę okapu. Barwne kawałeczki skorupy spadły na ziemię. Tylman patrzył na to z obojętnością właściwą wyższym sferom.
- Maniery szewca. - powtórzył oschle.
Nagle chłopak odleciał w tył. Wyrżnął głową, i całymi plecami, w ścianę. Zawisł na niej kilkanaście centymetrów nad ziemią. Mężczyzna poprawił zamaszystym ruchem piękny, szeroki płaszcz w kolorze nieba. Bez pośpiechu podszedł do niego. Nie podniósł głosu, nie zdenerwował się. Lekko nawet się uśmiechał. Zupełnie jakby nic się nie stało.
- Mówię, gorzej niż ludzie. - podsumował jego zachowanie. - Po pierwsze, mój drogi, dla ciebie to Książę, nie czarnowłosy, czy Willem. Tylko ja mam prawo tak się do niego zwracać. I radzę to zapamiętać. Po drugie, jest teraz pod moją opieką. I nie pozwolę ci go dotknąć, rozumiesz? I nie dowiesz się gdzie on jest. Nie pozwolę wykorzystać ci przewagi dnia. Ani złamać danego słowa. W końcu honor to podstawa.
- Mam to gdzieś... Nie powstrzymasz mnie.
Warknął buńczucznie. Uśmiechnął się w odpowiedzi. Trochę mocniej zmrużył jasno zielone oczy. Serlio ponownie wyrżnął głową w ścianę.
- Ależ powstrzymam, chłopcze. Jestem od ciebie starszy, bardziej doświadczony i silniejszy. A poza tym, to ja cię stworzyłem i bez problemów mogę odebrać ci to, co dałem. Rozumiesz? Jednakże, jeżeli natychmiast ponownie mi przysięgniesz, że nie będziesz go ścigać, daruję ci życie. A kto wie, może dostaniesz nawet Klucz? No, nie dąsaj się. Ja tylko staram się, byś dotrzymał przyrzeczenie. I nie powiesz, że nie robię tego dla twojego dobra. Więc jak?
Powoli skinął głową, że przystaje na propozycję. Nagle znów był wolny. Opadł na kolana. Chwilę ciężko dyszał. Chwyt myślowy był na tyle silny, że nie pozwalał mu nie tylko się poruszać, ale nawet swobodnie oddychać. Wręcz dusił go. Tylman podszedł z powrotem do kominka. Zajął się podsycaniem ognia. Już nie zwracał na niego uwagi.
Młodzieniec uderzył w ziemię pięścią. Wzrok wbił w posadzkę, bał się spojrzeć na niego. Ale kiedy zaczął mówić, w jego głosie brzmiał już tylko smutek i rozgoryczenie.
- To przez niego, prawda? - spytał cicho. - Dlatego jestem inny od ciebie, nieumarłym, dokładnie jak on... Tym dla ciebie byłem, prawda? Tylko jego namiastką, zastępstwem, mam rację?
- Masz. - Spojrzał na niego z ukosa.
- Ale przecież mówiłeś, że mnie kochasz! Nie tak dawno mówiłeś, że chcesz bym był z tobą! Kłamałeś? Powiedz? Ja muszę wiedzieć! Co do mnie czułeś. Czy i jak długo mnie oszukiwałeś?
- Nie. Myliłem się. Wydawało mi się. Miałem nadzieję... Dopiero niedawno zrozumiałem prawdę. Że szukałem w tobie jego. - Zamilkł na chwilę. - Przykro mi, chciałbym móc powiedzieć, że jest inaczej, ale ja nie umiem kłamać. Przecież o tym wiesz. Jednak obiecuję ci, Książę nie odejdzie stąd, a Klucz stanie się moją własnością. Bądź posłuszny, a przynajmniej tyle dostaniesz. Klucz...I wskażę ci drogę do innych.
Pozwolił sobie na lekki, trochę smutny uśmiech. Podszedł do drzwi, ale zatrzymał się w progu. Obejrzał się przez ramie na klęczącego na ziemi chłopaka.
- I jeszcze jedno, mój drogi. Powiedz Kalisto by trzymała się z daleka od niego. Ma dostatecznie dużo cieni, by zaspokoić swój wybujały temperament, a jak chce któregoś z nas, ma ciebie, więc niech trzyma się z daleka. Jeżeli jeszcze raz go tknie, nie zależnie od tego, w jakim celu, zabiję ją bez wahania.
Zagroził, uśmiechając się. Poczym wyszedł. Serlio ciągle klęczał z twarzą ukrytą w dłoniach. Milczał.

"Błagam, przestań."
Padł na kolana. Zasłonił dłońmi głowę, ale to go nie uchroniło. Ciosy spadały jak spadały. Na twarz, na ramiona, na plecy i barki. Ostro zakończony kastet przecinał skórę, miażdżył tkankę, zdwajał i tak nieludzką siłę napastnika. I wzmacniał strach...
Bolało. Jak bardzo bolało!
"Zamknij się! Nie skaml! Myślisz, że co? Że łzy cię uratują psie?"
"Ja już nie będę. Ja... już nie..."
"Będziesz. Słyszysz? Będziesz!"
Nagle przestał bić. Chwycił za włosy i podniósł do góry. Zmusił, do patrzenia na siebie. Jego twarz uśmiechała się okrutnie. Nie było w niej niczego, żadnych śladów litości, żadnego uczucia. Tylko ten uśmiech. Znienawidzony, potworny grymas. Wieczny, niezmienny... I obojętne, ciemnogranatowe oczy.
"Będziesz..." powiedział cicho, z mściwą satysfakcją w głosie. "Będziesz dla mnie zabijał. Będziesz mi służyć. Będziesz mnie nienawidzić, i to tak bardzo, aż przestaniesz cokolwiek czuć. Aż zapomnisz, co to strach, co to łzy, co to śmiech. Zapomnisz co to życie. Stracisz wszystkie emocje. I staniesz się moją własnością. Na zawsze. Tylko moją..."
Szepnął, wymierzając mu siarczysty policzek. Taki, że upadł na ziemię, a w dłoni jego oprawcy pozostało kilka wyrwanych pukli.
Twoją własnością...
Na zawsze...
Więzień tego uśmiechu...

Rudowłosa dziewczyna, właściwie młoda kobieta, siedziała na parapecie okna. Jej długa, ciemnogranatowa suknia lekko połyskiwała w świetle księżyca. Może specjalnie, może przez przypadek, przypominała krojem suknie z okresu pierwszego cesarstwa. Ale, może właśnie dzięki temu, nosząca ją osoba wydawała się jeszcze młodszą, niż w rzeczywistości. A jednocześnie dużo bardziej nobliwą. Ciemny materiał podkreślał nienaturalną bladość skóry, ostre rysy trójkątnej twarzy, ciemnozielone oczy otoczone firanką długich rzęs.
- Mamy piękną noc. - powiedziała, patrząc w księżyc.
- Jak zawsze...
- Jestem ciekawa, czy dzień też będzie tak cudowny...
Zawiesiła znacząco głos, utkwiwszy baczny wzrok w Tylmanie. We włosach miała wpięty pojedynczy kwiat: dużą, ciemno złotą chryzantemę. To była jej główna ozdoba. Prawie nie nosiła biżuterii, jeżeli nie liczyć czarnej obroży na łabędziej, trochę jakby zbyt długiej szyi.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami - I nie interesuje mnie to.
- Ależ oczywiście. - przyznała mu rację. - Ale mnie tak.
Zeskoczyła zwinnie i podbiegła do niego. Wspięła się na palce, objęła go smukłymi ramionami. Wręcz zawiesiła się mu na szyi.
- Oddaj mi go. - szepnęła mu do ucha. - Ja muszę znów zobaczyć słońce i lazur nieba... Oddaj mi go, a wszystko...
- Wiesz, że tego nie zrobię. - delikatnie, choć stanowczo odsunął ją od siebie. - Czego ty chcesz Kalisto?
- Jego.
- Już powiedziałem Serlio, najprawdopodobniej oddam mu Klucz. Może nie od razu, ale w końcu go otrzyma. A wtedy niewątpliwie przekaże go tobie. Jak widzisz, wyjdziesz na swoje. Co prawda, trochę to potrwa, ale co to jest rok, czy dwa w obliczu czekających nas stuleci?
Wytłumaczył spokojnie. Zaśmiała się perliście. Ale błyskawicznie spoważniała.
- To wiem, choć nie podoba mi się potrzeba czekania. Ale powiedz mi, piękny Tylmanie, co masz zamiar z nim zrobić, kiedy dostaniesz już Klucz? Powiedz, co stanie się z Księciem?
- Uwolnię go.
- Zbrodniarza. Mordercę. Ona była moją przyjaciółką, nieomal siostrą. A wiem, że on ją zabił. Choć nic mu nie zrobiła. Zaatakował ją bez powodu i zamordował. Tylko dla kaprysu złamał wszelkie nasze prawa.
Mówiła zupełnie spokojnie, choć gdzieś na dnie jej głosu czaiła się gorycz, i groźba. Jej oczy odbijały blask księżyca i gwiazd. Tu nie paliły się żadne światła. Nie było świec, lampionów, pochodni czy choćby kaganków. Choć może i były, ale nieużywane. Panował zupełny mrok. Sylwetki obojga umarłych prawie nie odcinały się od ciemnej powierzchni ścian. Dziewczyna przeczesała palcami wypadające z misternego koka włosy.
- Ukrywasz mordercę, piękny Tylmanie. - pouczyła go, lekko uśmiechając się. - Tuszujesz jego czyny, chronisz przed słuszną karą. A to oznacza, że ty też łamiesz nasze prawo. Że też jesteś winny jego zbrodni. I jeżeli rada dowie się o tym co zrobił, ty też zostaniesz osądzony. I skazany.
- A więc...
Zapytał się ostrożnie. W odpowiedzi zachichotała. Niczym mała dziewczynka doskoczyła do niego. Ponownie wspięła się na palce, jednak tym razem dłonie splotła na plecach. Coś powiedziała mu do ucha. Odepchnął ją gwałtownie. Aż upadła. Poderwała się od razu. Zwinnie i szybko.
- Nigdy...
- Jak chcesz. - wzruszyła odsłoniętymi ramionami. - Ale pamiętaj, stąpasz po cienkim, i bardzo kruchym lodzie. Zastanów się, czy nie przydałaby ci się pomoc? Tak jak ty jestem umarła; oni nas nie rozumieją, nie potrafią. Tylko ja wiem co czujesz, o czym marzysz, do czego tęsknisz, piękny Tylmanie. Wiem też, jak cię uratować, lub...
Zawiesiła znacząco głos. Wampir przyglądał jej się lekko zmrużywszy jasne oczy. Dłonie złożył na piersi. Pokręciła nieznacznie głową.
- Znasz cenę.
- Już ci powiedziałem; nigdy. Prędzej pozwolę się znieszczyć.
- Jesteś tego pewien?
- Tak, Kalisto. Są rzeczy ważniejsze od samego siebie. Nie zaszantażujesz mnie.
Znów chwilę milczeli. Zaczęła bawić się rudym puklem.
- A więc jednak, nie zakończyłeś tego romansu. - oceniła.
- Co ci do tego?
- Nic. Ale fakt, że ciągle ze sobą śpicie wiele tłumaczy... i zmienia.
Dodała z wiele znaczącym uśmiechem. Skoczył do niej, chwycił ja za nadgarstek. Pierwszy raz jego głos stracił właściwą sobie swobodę, lekkie oddalenie i ironię w stosunku do świata. Zabrzmiał zimno, wręcz groźnie.
- Co przez to chcesz powiedzieć?
Warknął. Wyszarpnęła się i uderzyła go w twarz. Długie, lekko zakrzywione paznokcie rozorały mu policzek. Oczy dziewczyny jarzyły się w ciemności.
- Zgadnij. - syknęła wściekła. - Niewiele. Tylko tyle, że jeżeli spróbujesz mnie oszukać, wszyscy dowiedzą się o twojej małej tajemnicy, piękny Tylmanie. I wtedy nic cię nie uratuje. I ty, i twój kochanek zginiecie. Tyle ci obiecuję, zdrajco!
- Masz rację, zdradziłem. Ale... nie spałem z nim; widzisz, nie jestem tobą, nimfomanko. Nie wykorzystuję przyjaciół.
Dodał z mściwym uśmiechem, ocierając krew. Rana natychmiast się zagoiła. Ona ponownie chciała uderzyć, ale uchylił się i miną ją, już nic nie mówiąc. Nie zwracał najmniejszej uwagi na jej wściekłość, na przekleństwa jakie w niego miotała. Nawet na zbicie kilku cennych naczyń, stojących w zasięgu jej białych rąk. Jednak słowa groźby długo jeszcze brzmiały mu w uszach. Wiedział, że nie zawaha się, tylko ją spełni.

c.d.n