Kumpel 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 11:54:04
Spotkaliśmy się przypadkowo. Byłem w domu przejazdem, jak zwykle zresztą odkąd zacząłem studia w Krakowie. Nie miałem po co wracać do takiej dziury jak moje rodzinne tak zwane miasto. Wpadałem jednak czasem, ot tak, dla sztuki. Moja familia wcale nie nalegała na częstsze odwiedziny. Miałem wrażenie, że z ulgą się mnie pozbyli. Nie zrozumcie mnie źle, żadna patologia, wszystko w normie. Nie próbowali wyrzucić mnie z chaty zaraz po maturze, a i forsę na studia dawali regularnie. Tyle że z chwilą, gdy zamknąłem za sobą drzwi, wykreślili mnie ze swojego życia. Wiedziałem, że po magisterce nie będę mógł tu wrócić. Zresztą, kto by chciał zagrzebać się na takim zadupiu?
W wakacje wpadałem jednak na kilka dni, chyba tylko po to, by przypomnieć sobie, dlaczego nie robię tego częściej. Włóczyłem się po wyludnionych, rozpalonych słońcem ulicach, wdychając słodkawy zapach podtopionego asfaltu, reliktu jednego z wielu okresów błędów i wypaczeń. Jako dzieciaki odciskaliśmy w tej czarnej brei ślady stóp i dłoni, doprowadzając do szału matki, zmuszone do nierównej walki o ocalenie naszych ubrań przy pomocy pralki "Frani" i proszku "Cypisek". Żaden z nas nie słyszał wtedy o hollywoodzkiej Alei Sław, chcieliśmy po prostu, by każdy wiedział, że tu byliśmy, że żyjemy... No i chcieliśmy się zabawić. Nigdy w życiu nie bawiłem się tak, jak wtedy. Mimo wszystko to były piękne czasy, pomyślałem nostalgicznie, czując się jak stulatek. A może wcale ich nie było?
Fakt, że na kogoś wpadłem, specjalnie mnie nie zdziwił. W moim stanie umysłu, gdzieś pomiędzy przeszłością a wyobraźnią, mógłbym wejść pod dożynkowy wóz drabiniasty, wypełniony wyrabiającymi normę członkami zespołu "Mazowsze", dziwiąc się jeszcze, co mnie rozgniata i czemu tu tak głośno. Dlatego kiedy uderzyłem w coś twardego z miejsca założyłem, że to moja wina. Wymamrotałem profilaktyczne "sorry", na tyle cicho, by się nie zbłaźnić, gdyby nagle okazało się, że wlazłem nie na człowieka, a na słup wysokiego napięcia. I tak w okolicy gadali ponoć, że od tych studiów poprzestawiało mi się pod sufitem.
Szybki rzut oka pozwolił mi się upewnić, że jednak stoi przede mną jednostka ludzka. Co więcej, niewątpliwie, choć zaskakująco znajoma...
-Piotrek! To ty?- wydarłem się mało inteligentnie.- Co tu robisz?
-Marcin?- spytał ze trzy razy ciszej równie zaskoczony mój najlepszy kumpel z czasów podstawówki.
Zmienił się. Może nie tak bardzo, jak mi się początkowo wydawało, ale cóż, ostatni raz widziałem go przed czterema laty, kiedy ja wyjeżdżałem do Krakowa, a on- do Francji. Siedział tam jego ojciec, który po stanie wojennym skorzystał z okazji i wybył na Zachód jako opozycjonista, choć z opozycją miał tyle wspólnego, że notorycznie mówił "przyszłem" zamiast "przyszedłem". Piotrek starego nie darzył szczególnym sentymentem, ale z zaproszenia skorzystał. Wszyscy byli przekonani, ze już nie wróci. Kontakt między nami urwał się szybko- telefony kosztują, o mailach jeszcześmy wtedy nie słyszeli, a widział ktoś dziewiętnastolatka piszącego listy? Było, minęło, choć przyznaję, że z żalem. A teraz stał przede mną niewysoki, szczupły chłopak o brązowozłotej czuprynie i zielonych oczach i mimo że się zmienił, poznałem go na pierwszy rzut oka. No dobrze, na drugi.
-Piotrek?- powtórzyłem, nie wiedzieć czemu zmieszany. Może sprawił to wyraz jego twarzy, zastygłej gdzieś pomiędzy radością, zaskoczeniem i ...lękiem? E tam, musiało mi się przywidzieć. Widocznie jeszcze nie całkiem doszedłem do siebie. Szczery uśmiech Piotrka przekonał mnie o słuszności tych podejrzeń. Wszystko ok. Z rozmachem walnąłem go w plecy.- Masz chwilę? Trzeba to uczcić!
-Pewnie!- odpowiedział ze śmiechem, nagle taki sam jak cztery lata temu. - Gdzie idziemy?




* * *



- A co z tobą?- zapytałem, wykańczając trzecią puszkę piwa- bezalkoholowego, oczywiście. Streściłem mu właśnie historię swego życia i zaschło mi w gardle. Nie przypuszczałem, że tak się rozgadam na tak banalny temat. Ale Piotrek słuchał z niekłamanym zainteresowaniem, co chwila dopytując się o szczegóły, więc nawijałem dobre pół godziny i miałem już dość.
Siedzieliśmy obok siebie pod mostem nad naszą oficjalną rzeczką. Ktoś kiedyś powiedział, że miasto nie jest miastem, gdy nie przepływa przez nie rzeka. Ja powiedziałbym raczej, że jaka rzeka, takie miasto, i odwrotnie. Nasz ściekowaty potoczek doskonale dowodził słuszności tej tezy. Mimo to kolejne pokolenia dzieciaków truły się tu co lato, a starsi panowie- tacy jak my- przychodzili tu na towarzyskie pogawędki przy wędce i kielichu. Tym razem nam się udało, byliśmy sami.
-U mnie wszystko w porządku.- odpowiedział Piotrek, wpatrując się w leniwie płynące fale.- Kończę studia na Sorbonie, ojciec okazał się całkiem spoko gość, przyzwyczaiłem się. Francuzi są nienormalni, ale mają swoje mocne strony. Żarcie. Filmy. No i swobodę. Robisz, co chcesz i żyjesz. Bez szarpania się, by udowodnić, że masz prawo oddychać tym samym powietrzem, co reszta.
Zamilkł, a ja poczułem się nieswojo. Znowu. Jakbym nie dostrzegał czegoś, co mam tuż pod nosem. Wolałem nie drążyć tematu.
-Masz tam kogoś?- zagadnąłem po chwili, próbując wrócić na bezpieczny grunt. Szturchnąłem go porozumiewawczo i mrugnąłem, jakby mi coś wpadło do oka - Wiesz, jak to mówią: najlepsze kasztany i tak dalej... Ech, zobaczyć Paryż i umrzeć! Zazdroszczę ci, chłopie. Naprawdę.
Nie zareagował ani na moje niezdarne dowcipy, ani na wcześniejsze pytanie. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Cóż, po takiej duchocie burza to coś naturalnego. Właściwie powinniśmy się stamtąd zmywać, jeśli mielibyśmy zdążyć do domów przed deszczem. Mimo to żaden z nas nie ruszył się z miejsca. Siedzieliśmy w dziwnym, ciężkim milczeniu, sącząc resztki piwa. Kolejny grzmot i pierwsze krople deszczu uderzyły w spieczoną ziemię. Ochłodziło się momentalnie. To nie był dobry pomysł, pomyślałem, niepewny, czy chodzi mi o pobyt na dworze w taką pogodę czy o samą rozmowę z Piotrkiem.
-Kurczę, no to sobie poczekamy...- mruknąłem. Spojrzałem na Piotrka. Siedział przygarbiony, wciąż nieobecny duchem.
-Nie miałeś kiedy tu przyjechać?- zapytał nagle, nie zmieniając wyrazu twarzy. Zszokowany, nie wiedziałem, jak zareagować.- Sprawdzałem, nie było cię tu od roku, ale ledwo wyszedłem na ulicę, musiałem na ciebie wpaść.
Zorientowałem się, że poruszam ustami jak ryba wyciągnięta z wody. Co u diabła? Czy on... ma do mnie o coś żal? Gwałtownie próbowałem przypomnieć sobie jakąś kłótnię, odbitą panienkę, coś, o co mógłby żywić pretensje po czterech latach... Nic. Naprawdę nic, aż dziwne.
Piotrek patrzył na mnie zimno, ironicznie. Rzucił puszkę na ziemię i rozdeptał ją gwałtownie, potem kopnął, aż uderzyła z brzękiem o filar mostu. Wsadził ręce do kieszeni i jego twarz ponownie zastygła w beznamiętną maskę. Tym razem domyśliłem się, że to nie przejaw obojętności, ale próba zapanowania nad własnymi uczuciami.
-Piot... -zacząłem, nie bardzo wiedząc, co chcę powiedzieć. Przerwał mi.
-Co, jeszcze nie załapałeś? To takie trudne? Kochałem się w tobie, kretynie, przez trzy lata, a teraz wróciłeś i wcale mi nie przeszło...- odetchnął głęboko.
Siedziałem nieruchomo. Sens jego słów docierał do mnie baaardzo powoli.
-Jesteś ciotą?- usłyszałem swój własny głos i z miejsca pożałowałem tego sformułowania, ale w tamtej chwili... Wiem, to debilnie brzmi, ale po prostu nic innego nie przyszło mi do głowy.
-Zdziwiony, kochanie?- zakpił, wpatrując się we mnie spod zmrużonych powiek.
-Nie mów tak do mnie!!!
-A to czemu?- ciągnął, pochylając się powoli w moją stronę.- Jesteśmy tu sami, nikt nas nie usłyszy, nikt nam nie przeszkodzi...
Zacząłem panikować, czując, że tracę kontrolę nad sytuacją. Odepchnąłem go, trochę za mocno. Upadł i roześmiał się nieładnie. Nie próbował się podnieść, może w obawie, że znów go zaatakuję. Wydawał się taki... nieszczęśliwy, pomimo swoich słów i napastliwego zachowania. Jak ktoś może zmieniać się tak szybko?
-Mówiłeś poważnie?- zagadnąłem.
-W którym momencie?- widząc, że się uspokoiłem, wgramolił się na kamień, gdzie jeszcze niedawno siedzieliśmy.- Że jestem gejem? Jestem. Że się w tobie kochałem i nadal... coś czuję? Też. Ale nie masz co szaleć, nic ci nie zrobię. Zresztą, masz na oko dziesięć kilo więcej.
Zawahałem się. Rzeczywiście, byłem od niego sporo wyższy i cięższy, mógłbym powalić go jednym ciosem. Dlaczego więc wpadłem w panikę? Bezmyślna, dziecinna reakcja. Jeśli ktoś tu powinien się bać, to raczej on, a nie ja. Mimo to nadal stałem, zachowując bezpieczny dystans między nami. Zauważył to i roześmiał się w ten sam sposób- trochę ironicznie i trochę gorzko.
-Nie chcesz się zarazić, co? Wyluzuj, zaraz sobie pójdę.
-Pada.- odburknąłem.
-Przejmujesz się? Jak miło.- wymamrotał z nutą zaczepności w głosie, ale nie ruszył się z miejsca. Zaciskając zęby usiadłem obok niego. Nadal nie wiedziałem, co robić. Przyznaję, sytuacja mnie przerosła. Ten facet, którego przez większą część mojego życia znałem tak dobrze... Teraz wydał mi się kimś całkiem obcym.
Znów milczeliśmy, czekając na koniec burzy i może na coś więcej. W końcu Piotrek spojrzał na mnie, jednocześnie sygnalizując ruchem dłoni, że nie ma zamiaru naruszać mojej przestrzeni osobistej.
-Powiesz innym?- zapytał cicho. Potrząsnąłem głową. Nawet gdybym był taką świnią, nie wiedziałbym, jak zacząć. "Cześć, pamiętacie Piotrka, tego pedała...". ...mojego najlepszego kumpla. Zarumieniłem się na tę myśl. Wspomnienie jego słów wibrowało w moim umyśle.
-Ja... nie wiedziałem.- rzuciłem w przestrzeń.- Sorry, ale... Sam rozumiesz. Ja nie jestem...- zawahałem się, szukając jakiegoś w miarę poprawnego określenia- ...homo. Nie żebym miał coś przeciwko...
-Dopóki ktoś się nie zacznie przystawiać?- wszedł mi w słowo. Przytaknąłem, choć wiedziałem, że to tylko część prawdy. Przecież zareagowałem idiotycznie już w pierwszej chwili, a i teraz siedziałem jak na szpilkach, dopatrując się w każdym jego geście podtekstów seksualnych. To było silniejsze ode mnie.
-Jutro wracam do Francji. Na stałe.- rzekł Piotrek.- Szkoda, że wpadliśmy na siebie po tylu latach. Przepraszam, że cię przestraszyłem. Głupio wyszło.
-Głupio.- przytaknąłem. - Pamiętasz, nie odpowiedziałeś... Masz tam kogoś?
Zerknął na mnie z wyraźnym zdumieniem w tych zielonych oczach. Przez moment spodziewałem się, że rzuci coś w stylu "zazdrosny?" i znowu zachowam się jak kretyn, ale jego głos pozostał spokojny, może trochę smutny.
-Nie. Ale mógłbym mieć. Gdyby nie...- urwał i byłem mu za to wdzięczny.
-Przestało lać.- zauważyłem z nieskrywaną ulgą. Nie, nie chodziło mi o niego. Bardziej o całą sytuację, o te wypowiedziane w gniewie słowa... i o te, które mogłyby jeszcze paść między nami. Niech będzie tak, jak jest.
Wyszliśmy spod mostu, ramię przy ramieniu, jak gdyby nigdy nic. Przyśpieszyłem nieco kroku.
-Marcin- usłyszałem za plecami. Przystanąłem.
-No- rzuciłem, kiedy cisza się przedłużała. Piotrek zaczerwienił się widocznie.
-Posłuchaj, czy ja mógłbym cię pocałować? Jeden raz?
Zamilkł, patrząc na mnie wzrokiem przestraszonego jelonka Bambi. Skulił ramiona, jakby w oczekiwaniu na cios. Niepotrzebnie, nie mógłbym go uderzyć. Już nie. Zawahałem się. On jutro wyjeżdża, przemknęło mi przez myśl.
-Ale żeby nikt nie widział.- wymamrotałem, zaciskając zęby. Zamknąłem oczy. Przez chwilę nic się nie działo i zacząłem się obawiać, że to wszystko to głupi kawał, na który dałem się nabrać jak dzieciak. Nagle poczułem miękki dotyk jego ust na moich wargach. Wyobraź sobie, że to dziewczyna, powtarzałem sobie, ale ku mojemu zdziwieniu świadomość, że całuję Piotrka, wcale nie okazała się taka straszna. To było... przyjemne. Na wpół świadomie rozchyliłem usta, pogłębiając pocałunek, przeciągając go do chwili, gdy zabrakło mi tchu. Dopiero wtedy odskoczyłem do tyłu jak małpa i ruszyłem w stronę domu, unikając wzroku Piotrka, który wyraźnie miał zamiar mnie odprowadzić.
-Nie przejmuj się, to nic nie znaczy.- zaczął- Czysto fizyczna reakcja.
Skinąłem głową. W życiu bym mu tego nie powiedział, ale to, co naprawdę mnie zaniepokoiło, to nie moja, hm, aktywność w czasie pocałunku, lecz fakt, że wcale tego nie żałowałem. Wręcz przeciwnie.
Nawet nie zauważyłem, kiedy stanęliśmy pod furtką mojego domu.
-To cześć. -rzuciłem lekko.- Powodzenia we Francji. I z tym kimś.
-Dzięki. I nawzajem.- Piotrek uścisnął moją wyciągniętą dłoń i odszedł szybkim krokiem. Nie czekałem, aż zniknie mi z oczu ani nic w tym stylu. Wróciłem do domu i zacząłem pakować rzeczy, Rodzina nie wyglądała na zaskoczoną. Wyjechałem nocnym pociągiem. Tak, uciekłem.
Kiedy siedziałem w ciemnym przedziale, wpatrując się w czarne plamy krajobrazu za oknem, przed oczyma stanęła mi twarz Piotrka. Nie mogłem przestać myśleć o naszym spotkaniu. Miałem przeczucie, że te wspomnienia na długo pozostaną w mej pamięci. Rozłożyłem się wygodniej, próbując zasnąć. Już na granicy jawy i snu pojawiła się niepokojąca myśl. Bardzo niepokojąca.
To dobrze, że Piotrek wyjeżdża jutro do Francji.


Koniec
nija