Czerwone majteczki 8
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 23:49:37
W czwartek rano, gdy tylko wszedłem do biura szef zakomunikował mi, że mam jechać do Pittsburgh'a i to jeszcze dzisiaj, bo o siedemnastej jest spotkanie z kontrahentem a Peter, który miał prowadzić negocjacje miał po drodze wypadek i leży w szpitalu ze złamaną nogą. Postanowiłem jechać od razu żeby mieć trochę czasu na przygotowanie się do spotkania. Po drodze musiałem jeszcze wjechać do szpitala i zabrać od Peter'a dokumenty. Patrick jak zwykle gdzieś łaził zostawiłem mu, więc na biurku kartkę z informacją, że jadę w delegację, wrócę jutro nie wiem, o której i że się odezwę. Pertraktacje ciągnęły się w nieskończoność w końcu kontrahent stwierdził, że musi się zastanowić i że da mi odpowiedź jutro koło południa. W hotelowej restauracji zjadłem lekką kolację i poszedłem do pokoju zadzwonić do Patricka.
Kiedy odłożyłem telefon i spojrzałem na zegarek stwierdziłem, że gadaliśmy ponad godzinę. Poszedłem wziąć szybki prysznic i z przyjemnością zagrzebałem się w pachnącej krochmalem białej pościeli. Mimo iż nie ustawiłem budzika i tak obudziłem się o wpół do siódmej. Jedząc śniadanie przypomniałem sobie, że chciałem zabrać Patricka na dzisiejsze otwarcie nowego klubu na przedmieściach a nawet mu się nie zapytałem czy by ze mną poszedł. Po krótkim namyśle postanowiłem wysłać mu maila. Naprzeciwko hotelu była całodobowa kafejka internetowa. Czym prędzej udałem się do tego przybytku i wysłałem mu wiadomość wraz z reklamą klubu. Parę minut po ósmej zadzwoniłem do niego.
- Oakley, słucham? - rozległo się po drugiej stronie
- Część skarbie - przywitałem go ciepło - dostałeś mojego maila?
- Aha…
- I jak pójdziesz ze mną? - spytałem z niecierpliwością oczekując odpowiedzi
- Jasne…
- Świetnie, powinienem wrócić koło piątej, więc tak o szóstej możemy iść. Muszę kończyć. Pa, słonko. Kocham cię. - rozłączyłem się i przezornie wyłączyłem telefon, a nuż się rozmyśli. Parę minut po jedenastej do drzwi hotelowego pokoju zapukał posłaniec przynosząc wiadomość, że jego szef przyjmuje warunki i prosi o spotkanie w celu podpisania umowy. Gdy wyjeżdżałem z Pittsburgh'a dochodziła trzynasta piętnaście. Jeśli miałem byś o siedemnastej w Nowym Yorku musiałem się pospieszyć. Kiedy jechałem autostradą strzałka prędkościomierza rzadko spadała poniżej stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Do domu wparowałem parę minut po piątej. Patrick siedział w salonie i oglądał telewizję. Ubrany był tylko w froterowy ręcznik.
- Cześć skarbie - szepnąłem mu do ucha przytulając się lekko do jego pleców - nastawiony psychicznie na wyjście?
- Nie wiem - westchnął sięgając po paczkę Marlboro leżącą na ławie
- Jak to nie wiesz? - zdziwiłem się
- Tak prawdę powiedziawszy to nie chciałem iść - zaciągnął się głęboko - sam nie wiem, dlaczego się zgodziłem, chciałem oddzwonić, że nigdzie nie idę, ale wyłączyłeś telefon
- Właśnie, dlatego wyłączyłem. Chciałem się zabezpieczyć na wypadek nagłej zmiany decyzji z twojej strony - uśmiechnąłem się rozbrajająco
- Wredny jesteś…
- Tak wiem, wredny, paskudny, złośliwy… a teraz mykaj się ubrać, tylko w coś ładnego.
- Myślę, że da się załatwić - mruknął dmuchając mi dymem prosto w twarz, po czym ruszył w stronę schodów. Poszedłem do siebie się przebrać. Założyłem dopasowane, ciemnoczerwone skórzane spodnie a do tego czarną koszulkę bez rękawa. Patrick pojawił się chwilę później.
- Ślicznie wyglądasz - stwierdziłem podchodząc do niego. Miał na sobie bardzo obcisłe lakierowane spodnie koloru czerwonego do tego białą koszulkę i na to czarną koszulę z krótkim rękawem. W ręce trzymał czarną skórzaną kurtkę - nie wiedziałem, że masz w szafie coś takiego - wymruczałem mu do ucha lekko je przygryzając.
- Bo nie miałem, kupiłem dzisiaj.
- Mogłeś zadzwonić poszedł bym z tobą…
- Nie poszedłbyś - przerwał mi - nie było cię…
- No tak, masz rację, przepraszam. Skoro jesteś gotowy to dzwonię po taksówkę.
Rozmawiałem chwilę przez komórkę, po czym narzuciłem na siebie czarny, skórzany płaszcz. Wetknąłem głowę do pokoju Roberta informując go, że wychodzimy i jakby się, kto pytał to wrócimy późno. Wyszliśmy przed dom i po paru minutach zajechała charakterystyczna dla tego miasta żółta taksówka. Klub był na obrzeżach miasta tak, więc dojazd na miejsce zajął nam kilkanaście minut. Kierowca zatrzymał samochód kawałek od wejścia, nad którym migał czerwono - niebieski laserowy neon. Zapłaciłem za taksówkę, po czym ruszyliśmy do wejścia. Pozbywszy się kilku kolejnych dolarów weszliśmy do środka. Oddaliśmy okrycia do szatni i usiedliśmy przy barze. Przechyliłem się przez kontuar i przekrzykując ogłuszającą muzykę złożyłem zamówienie. Zrezygnowałem z rozglądania się po klubie. Byłem już w kilku takich przybytkach i ich wystrój był z reguły dość podobny. Zamiast tego skupiłem swój wzrok na Paddym, który z lekko rozchylonymi ustami i ognistymi rumieńcami dokładnie przyglądał się otoczeniu. Barman postawił na kontuarze zamówione drinki. Przeniosłem na chwilę spojrzenie na tłum, po czym nachyliłem się, nad Patrickiem.
- Rozbierają cię wzrokiem - stwierdziłem z rozbawieniem. W odpowiedzi moje kochanie popukało się w czoło dając mi do zrozumienia, że wcale nie mam racji. Już szykowałem się do jakiejś ciętej odpowiedzi, gdy koło mnie nagle pojawiło się kilku znajomych. Powitanie oczywiście nie obyło się bez obejmowania i całusów w policzek. Kątem oka spojrzałem na Patricka, pochylał się nad drinkiem udając, że tego nie widzi.
- Kto to był? - spytał wykorzystując chwilową przerwę w muzyce
- Znajomi…- odparłem wymijająco uważając, że nie ma sensu nadmieniać, że z czasów, kiedy jeszcze spotykałem się z Davidem - Idziesz potańczyć? - spytałem po chwili dopijając swoją whisky. Paddy skinął głową i poszliśmy na parkiet. Objąłem go w tali i przytuliłem się lekko do jego pleców. Na zmianę tańczyliśmy i siedzieliśmy przy barze. Koło pierwszej liczba gości wyraźnie zmalała.
- Idę do łazienki - krzyknąłem Patrickowi do ucha i ruszyłem w stronę toalet. Biała koszulka Paddyego w świetle ultrafioletowym aż biła po oczach toteż wracając zlokalizowałem go bez większego problemu. Jednak to, co zobaczyłem bardzo mi się nie spodobało. Moje kochanie tańczyło z obcym facetem a konkretnie to z wysokim, postawnym, przystojnym blondynem. Ów osobnik stał za Patrickiem, obejmował go w tali i mocno się do niego przytulał. Zagotowało się we mnie. Podszedłem do nich szybkim krokiem i szarpnąłem Paddyego za rękę. Stracił równowagę i wylądował w moich objęciach.
- Rany, myślałem, że to ty - jęknął zdezorientowany, chwyciłem go za ramię i stanąłem między nim a facetem.
- Wybacz nie wiedziałem, że jest twój - powiedział mężczyzna uśmiechając się przepraszająco
- To teraz już wiesz - warknąłem mało życzliwie i pociągnąłem Patricka w stronę baru - Co ty wyprawiasz? - krzyknąłem do niego usiłując przekrzyczeć muzykę,
- Myślałem, że to ty…
- Zostawiam cię na dwie minuty a ty już kręcisz z jakimś obcym facetem… - warknąłem z morderstwem w oczach. Spojrzałem na Paddyego. Nic nie odpowiedział, ale z jego oczu wyczytałem, że to, co powiedziałem zraniło go i że on naprawdę nie miał pojęcia, że tańczy z kimś obcym. Podszedłem do niego i przytuliłem lekko - Przepraszam, poniosło mnie - powiedziałem całując go w policzek
- A jak mówię, że jesteś wredny to nikt mi nie wierzy - stwierdził urażony - Głodny jestem, można tu coś zjeść?
- Tutaj nie, ale nie daleko jest pizzeria - stwierdziłem po chwili namysłu
- W takim razie chodźmy.
Odebraliśmy z szatni nasze okrycia i wyszliśmy na chłodne nie zadymione nocne powietrze. Pizzeria świeciła pustkami i sprzedawca wyraźnie się ucieszył z naszego zamówienia
- Sully…
- Tak?
- Słuchaj ja…ja naprawdę myślałem, że to ty…
- Daj spokój, nic się nie stało. Chcesz jeszcze tam wrócić czy jedziemy do domu?
Chciał wrócić. Weszliśmy, oddaliśmy kurtki i rozejrzeliśmy się po sali. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Byliśmy już gotowi się wycofać, kiedy przede mną pojawił się blondyn, który podrywał Patricka.
- Może przysiądziecie się do nas? - zapytał uśmiechając się lekko i ręką wskazał stolik, przy którym siedział chłopak mniej więcej w wieku Paddyego - Jestem Lawrence, Lawrence Grey - powiedział po chwili wyciągając do mnie rękę. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, po czym uścisnąłem jego dłoń.
- Jason Hawk - przedstawiłem się - A to jest Patrick
Kiedy usiedliśmy przy stoliku Lawrence przedstawił nam swojego towarzysza. Nazywał się Albert von Hagen i jak się później dowiedzieliśmy przyjechał do Nowego Jorku z małego Austriackiego miasteczka i poznał Lenca na uczelni. Gestem zawołałem kelnera i zamówiliśmy drinki.
- Jason - zwrócił się do mnie Albert, gdy muzyka na chwilę ucichła - miałbyś coś przeciwko temu żebym zatańczył z Patrickiem?
- Jeśli on się zgodzi to proszę bardzo - odparłem i spojrzałem na Paddyego. Albo mi się wydawało albo lekko zbladł. Nie zaprotestował jednak tylko chwycił podaną przez Alberta dłoń i ruszyli na parkiet.
- Długo się znacie? - spytał Lance dopijając swojego drinka
- Jakieś cztery lata, może trochę dłużej - odparłem po chwili namysłu
- To tak jak my z Alem - stwierdził nie spuszczając ze mnie spojrzenia swoich niebieskich oczu. Kelner przyniósł zamówione drinki dokładnie w momencie, gdy nasze drugie połówki wróciły do stolika. Patrick chwycił swoją szklankę i wypił jej zawartość duszkiem.
- Zwolnij słońce. Nie mam zamiaru nieść cię do domu - mruknąłem
- Spoko, nie będziesz musiał.
- Oby - prychnąłem
- Sul, jeśli…
- To może teraz my zatańczymy - przerwał Lance Patrickowi podając mi rękę.
Skinąłem głową w odpowiedzi i ruszyliśmy na parkiet. Z głośników popłynęła szybka, rytmiczna melodia. Lawrence chwycił mnie za rękę, okręcił i przyciągnął do siebie. Oparłem się plecami o jego pierś. Przez chwilę czułem jego ciepły oddech na karku, po czym odepchnął mnie lekko tylko po to bym po chwili znów wylądował w jego ramionach. Musiałem przyznać, że świetnie tańczy.
Kiedy utwór dobiegła końca wróciliśmy do stolika. Nie zdążyłem nawet usiąść, gdy Patrick chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę toalet.
- Co ty wyrabiasz? - Spytał oburzony jak tylko zamknęły się za nami drzwi
- Ja? Wyprawiam? - zdziwiłem się
- A może to ja pozwalałem się Lancetowi obmacywać? A może to miała być zemsta za tamten taniec? - wycedził a jego policzki pałały czerwienią
- Daj spokój słońce, zresztą to Lance prowadził.
- No i co z tego. Ze mną tak NIE TAŃCZYTŁEŚ!!!
- Och, widzę, że moje kochanie jest zazdrosne - stwierdziłem z rozbawieniem
- Wcale nie - obruszył się a jego rumieńce jeszcze bardziej pociemniały
- Jesteś, jesteś - odparłem przypierając go do ściany
- Co robisz? - spytał, gdy moje dłonie wtargnęły pod jego koszulkę a usta przylgnęły do szyi - Przestań… - zaprotestował słabo - Ktoś może wejść…
- No i co z tego? Nie jesteśmy ani pierwszymi ani ostatnimi, którzy to tu robią - wymruczałem mu do ucha.
- Ale…
Wepchnąłem go do jednej z kabin i obróciłem plecami do siebie.
- Sul toaleta w klubie to nie jest najodpowiedniejsze miejsce na robienie tego.
- Mhm - przytaknąłem wyciągając z kieszeni pudełeczko z kosmetyczną wazeliną do ust.
- S.J. co…
- Później - mruknąłem zdejmując gumkę z jego włosów
- Zostaw - jęknął opierając dłonie na kafelkach
- Tak mi się bardziej podobasz
- A gdybym powiedział, że nie chce? - spytał
- Nie uwierzyłbym ci - mruknąłem
- A gdybym powiedział, że masz przestać?
- Słońce przestań gdybać, przecież nie chcesz żebym przestawał

- Zaplanowałeś to! - stwierdził, kiedy skończyliśmy
- Dlaczego tak sądzisz? - spytałem patrząc jak usiłuje doprowadzić do porządku swoje ubranie
- Bo miałeś ze sobą to…to coś… - odparł ochlapując twarz zimną wodą
- To coś to była wazelina do ust. Zawsze mam ją ze sobą to tak z przyzwyczajenia.
- Z przyzwyczajenia? - zdziwił się
- Może kiedyś ci powiem - uśmiechnąłem się lekko - Wracajmy, nasi znajomi pewnie zastanawiają się, co tak długo robimy.
- A moja gumka? Chciałbym ją powrotem
Przeszukałem całą łazienkę, ale nie znalazłem jej. Patrick wyszedł niezadowolony. Jak tylko usiedliśmy przy stoliku dossał się do swojego drinka.
- Słońce wolniej.
- Odczep się - warknął
Al z Lancem podśmiechiwali się pod nosem, ale nie skomentowali. Koło wpół czwartej pożegnaliśmy się z nowymi znajomymi i wyszliśmy przed lokal. Patrick usiadł na krawężniku i oparł głowę o słup latarni.
- Nie śpij słońce.
- Spadaj.
- Coś ty taki nie w humorze? - spytałem zaciekawiony
- Spadaj.
- Powtarzasz się.
- Jezu Sul odwal się! - warknął
Jakieś pięć minut później wreszcie udało mi się zatrzymać przejeżdżającą taksówkę.
- Zapomniałem kurtki - oznajmił triumfalnie, gdy samochód już ruszył
- Mam twoją kurtkę - odparłem
- Fajnie - mruknął opierając głowę o zagłówek.
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu.
- Pobudka, wysiadamy - potrząsnąłem go lekko za ramię.
Wysiadłem z samochodu. Patrick wygramolił się z moją drobną pomocą, po czym wylądował na asfalcie. Taksówka odjechała.
- Wiedziałem, że to się tak skończy - mruknąłem podnosząc go do pionu
- Nieść mnie nie musisz - stwierdził przytulając się do mnie.
Objąłem go ramieniem i ruszyliśmy w stronę domu. Otwarcie drzwi zajęło mi trochę czasu. Co za debil zamknął na wszystkie zamki - pomyślałem przeklinając w duchu. Władowaliśmy się do środka. Trzaśnięcie drzwi poniosło się echem po uśpionym domu. Wepchnąłem Patricka do swojego pokoju i zamknąłem drzwi spodziewając się, że zaraz ktoś wyleci opieprzając mnie, żebym nie robił takiego hałasu w środku nocy. Nie pomyliłem się. Po chwili na schodach pojawił się Stanley.
- Jason odbiło ci? Czy ty wiesz, która jest godzina?
- Coś koło czwartej - odparłem wieszając płaszcz
- Musisz robić taki hałas?
- Sorry, drzwi mi się wymsknęły - uśmiechnąłem się przepraszająco, gdy nagle z mojego pokoju dobiegł dziki rechot
- Jest ktoś z tobą? - spytał Stan podejrzliwie
- Tak.
- Kto?
- Nie bądź za ciekawy
- Jason…
- Nie twoja sprawa - uciąłem wchodząc do pokoju. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami. Patrick leżał na podłodze i kwiczał ze śmiechu.
- Słońce uspokój się - poprosiłem podnosząc go z ziemi - Patrick jest środek nocy. Nic. Zero reakcji po za śmiechem oczywiście. Uspokoił się dopiero jak pozbywszy się jego ubrania wepchnąłem go pod prysznic. Umyłem go, zaniosłem do łóżka i wróciłem do łazienki żeby się umyć. Kiedy wszedłem powrotem do sypialni Patrick już spał. Wsunąłem się pod przykrycie i przytuliłem do jego rozgrzanego ciała.