Święta 02 2
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 10 2018 08:11:08


Część 2


Był przekonany, że już za kilka sekund całe jego życie legnie w gruzach. Wręcz oczekiwał chwili, kiedy klamka od drzwi ugnie się pod naporem z drugiej strony, a w progu jego pokoju stanie ojciec. Bezwiednie zacisnął spocone dłonie na kocu, czekając aż w końcu to wszystko się wydarzy.
- Mówiłem ci, żebyś nie przekładała moich rzeczy! - krzyknął ojciec, a jego kroki jakby się oddaliły. Maciej zmarszczył brwi, nasłuchując i całkowicie zapominając o siedzącym tuż obok Łukaszu, wydającym się być tak samo przestraszonym jak on. - Ale jak mogłaś włożyć tam mój pager? Przecież wiesz, że bez niego to w pracy ani rusz. - Głos ojca niósł się po całym piętrze, wyraźnie dobiegając z sypialni rodziców. Serce dalej łomotało w piersi Macieja tak, jakby chciało z niej wyskoczyć, a on bał się chociażby odrobinę poruszyć, bo miał wrażenie, że wtedy zdradziłby się ze swoją obecnością. Nie mógł jednak powstrzymać cichego westchnienia pełnego ulgi, gdy zdał sobie sprawę, że ojciec wcale ich nie słyszał. I że wcale nie zamierzał stanąć w jego pokoju, a później zwyzywać od pedałów. - Dobra, będę kończyć, muszę wracać - powiedział jeszcze tata, a jego szybkie kroki znów rozbrzmiały na korytarzu. Po chwili jednak usłyszeli odgłosy zbiegania ze schodów, a widmo bycia przyłapanym oddaliło się, aż wreszcie całkowicie zniknęło za sprawą trzasku zamykanych drzwi frontowych.
- Ja pierdole - sapnął Maciej, opadając na łóżko całkowicie zmęczony tym chwilowym, ale dość wykańczającym stresem.
Łukasz tylko na niego popatrzył, jednak nic nie powiedział. Przez moment także myślał, że wszystko się wyda. Już miał przed oczami minę swojego ojca, kiedy dowiedziałby się od Wyszyńskiego prawdy. To zdecydowanie było za dużo.
- Myślisz, że kiedyś mu powiesz? - zapytał w pewnym momencie Łukasz, sięgając po swoje rzeczy. Co jak co, ale naprawdę miał już dość wrażeń jak na jeden dzień; nie chciałby, żeby pan Wyszyński zawrócił i rzeczywiście zajrzał do pokoju syna.
- Jemu? A w życiu - skrzywił się, nawet nie poddając tego większemu przemyśleniu. Był pewny, że ojciec nigdy nie zaakceptowałby odmiennej orientacji syna. Albo w ostateczności by go wydziedziczył, albo wysłał na jakieś leczenie.
- A mamie? - pytał dalej Łukasz, żeby zaraz naciągnąć na siebie białą podkoszulkę.
Maciej zwilżył spierzchnięte wargi. Nie chciał teraz o tym myśleć, nie, kiedy przez kilka chwil naprawdę myślał, że ojciec dowie się o pedalstwie swojego syna.
- Nie wiem - odparł wymijająco, podnosząc się z łóżka i też zaczynając się ubierać. - Pogramy na PS? - zmienił szybko temat, chcąc jak najdalej odgonić nieprzyjemne myśli o ujawnianiu się. Udał, że nie widzi oceniającego spojrzenia Łukasza, kiedy już ubrany podszedł do konsoli i ją załączył.
- Więc całe życie chcesz się ukrywać? - nie odpuszczał. Maciej aż zgrzytnął zębami, wyjątkowo niezadowolony z powrócenia do kwestii, których nie miał najmniejszej ochoty poruszać. Przecież był jeszcze młody, naprawdę musiał zastanawiać się nad takimi rzeczami? Teraz jego największe zmartwienia powinny tyczyć się matury i wyboru przedmiotów, a nie mówienia rodzicom o swojej orientacji.
- Tak. Nie. Nie wiem, czy to ważne- - sapnął, rozkładając ramiona. - Nie męcz już i chodź pograć.

***

- Zapakujesz jeszcze to i wystawisz na balkon? Wyjedziemy dopiero za jakieś dwie godziny, szkoda, żeby tak stało w ciepłym. - Popatrzył na blachę ciasta i bez słowa kiwnął głową, od razu wykonując polecenie mamy.
Nigdy się z nią nie kłócił. Praktycznie wcale na niego nie krzyczała, była raczej spokojną, wyważoną kobietą, trochę podobną do mamy Macieja; również całkowicie podporządkowaną swojemu mężowi. Tutaj jednak podobieństwa się kończyły, bo o ile Agata Wyszyńska cieszyła się urodą i niegasnącym zainteresowaniem ze strony kolegów Macieja, o tyle mamę Łukasza można było jedynie polubić. Nawet jeśli miała zdecydowanie mniej lat niż Wyszyńska, wydawała się o wiele starsza. Łukasz po cichu winił za to ojca, który przez cały okres małżeństwa serwował jej masę stresu. Życie z nim nie należało do prostych, nie dało się przewidzieć, czy zaraz nie wpadnie w szał. Ale jego matka wciąż tkwiła przy ojcu, mimo że babcia nie raz namawiała ją na rozwód. Łukasz jako kilkuletni chłopiec marzył o takim obrocie spraw. Wyobrażał sobie dalsze życie z mamą i Tomkiem u babci oraz z ciocią Irenką (starą panną) mieszkającą na piętrze. Ojca w tych wizjach nigdzie nie było, bo kilkuletni Łukasz panicznie się go bał. Babcia jednak zawsze była dla niego gwarancją spokoju, bezpieczeństwa i takiego najprostszego, babcinego ciepła; kiedy otaczała go swoimi pulchnymi ramionami oraz tuliła do piersi, miał ochotę już w tych ramionach, pachnących lanoliną pozostać. Nic dziwnego, że jeszcze niedawno każde swoje wakacje, ferie zimowe i inne dłuższe przerwy od szkoły, spędzał u babci i cioci Irenki. Irena, jako że nigdy nie znalazła sobie męża, nie doczekała się dzieci. Zaczęła więc jako swoje latorośle traktować Łukasza i Tomka. Zabierała ich na wycieczki, obsypywała prezentami oraz karmiła masą słodyczy, przez które Łukasz jako dziecko zmagał się z ponadprogramowymi kilogramami. (Całe szczęście Maciej o nich nie wiedział. Poznali się, gdy Łukasz zaczął już ćwiczyć sztuki walki, a nadwaga poszła w zapomnienie.) Nic więc dziwnego, że Łukasz tak cieszył się na zbliżającą kolację wigilijną, bo spędzał ją zawsze u najważniejszych kobiet w swoim życiu. W domu babci zdecydowanie czuł się lepiej niż w swoim własnym. Miał tam nawet pokój, należący niegdyś do jego matki, której dawna obecność wciąż była widoczna. Wyblakły, obdrapany po bokach plakat Limahla podpowiadał mu w kim takim podkochiwała się nastoletnia Ela. Jak kiedyś powiedziała, dostała plakat od cioci z Niemiec i ponoć wszystkie koleżanki żywo jej go zazdrościły. W takich momentach Łukasz zdawał sobie sprawę, że jego rodzice przecież też byli kiedyś osiemnastolatkami. Tyle, że młodość jego mamy przeminęła dość szybko, bo nim Ela zdążyła nacieszyć się swoją naiwną miłością do Limahla, już musiała myśleć o rodzicielstwie. Za to dzieciństwo ojca nie było w ogóle kolorowe. Nie miał obiadów od mamy, nie dostawał śniadania do szkoły, nie odrabiał lekcji z rodzicami, ani nawet nie mógł liczyć na kolację wigilijną. Łukasz nigdy jednak nie dowiedział się, co dokładnie takiego doświadczył. Ojciec nie mówił osobie, był dość zamkniętym człowiekiem, niewspominającym o swojej przeszłości praktycznie wcale.
- Kiedy tata wróci? - zapytał Tomek, kręcąc się bez celu w kuchni i nic nie robiąc sobie z zadania, jakie wyznaczyła mu mama, czyli pomycia naczyń.
- Niedługo powinien już być. Wpół do szesnastej wyjedziemy.
- Do tego czasu to ja z głodu zdechnę - prychnął z niezadowoleniem, szybko podkradając pasztecika z przygotowanej do zabrania tacki.
- Tomek! Teraz się naopychasz, a później znów przy stole nic nie ruszysz i babce smutno będzie!
- Ale jak ja głodny jestem! Głodzisz swoje dziecko, a później narzekasz, że takie chude - mówił z pełnymi ustami. Łukasz przyglądał się tej scenie kątem oka, ale nic nie powiedział. Wsunął jedynie blachę do białego, plastikowego worka, zawinął go dokładnie, a następnie podniósł z blatu.
- Łukasz, przynieś no jeszcze z piętra tę świeczkę wigilijną, co kupiłam ostatnio. Tę taką z Caritasa. Wiesz jaką, prawda? Babcia też ma pewnie u siebie swoją, ale wstawimy ją gdzieś do salonu - powiedziała, a Łukasz kiwnął jedynie głową. Wyszedł z kuchni, trzymając oburącz blachę ciasta, gdy nagle drzwi wejściowe otworzyły się, a w przedpokoju stanął ośnieżony ojciec.
- Cześć - przywitał się z nim Łukasz i już miał wspiąć się po schodach, gdy zatrzymał go poirytowany głos rodzica.
- Co zrobiłeś z samochodem?
Łukasz drgnął. Po plecach przebiegły mu nieprzyjemne dreszcze, mimo że wcale nie wiedział o co ojcu chodziło. Wystarczył jednak jego ton, żeby wszystkie włoski na ciele Łukasza stanęły dęba.
- Co? - wymamrotał.
- Z polonezem - wyjaśnił. - Przetarty jest z boku! - Zrobił krok w kierunku Łukasza, a jego czerwona twarz (nie wiadomo tylko czy ze złości, czy z zimna) budziła niepokój.
- Jak przetarty...? - Łukasz nie zrozumiał. Nie przypominał sobie, żeby cokolwiek stało się z autem, przecież na nie uważał! Zresztą, polonez miał już jakieś siedem lat i po drodze kilku właścicieli, w kilku miejscach karoseria faktycznie była lekko zarysowana, ale o tym ojciec doskonale wiedział. W końcu zanim zakupił samochód, najpierw go uważnie z każdej strony obejrzał, nigdy nie wydawał pieniędzy pochopnie.
- Darek, spokojnie, dlaczego krzyczysz? - Mama wyjrzała z kuchni zaalarmowana podniesionym głosem męża. Nic jednak nie mogła zrobić, kiedy ten ruszył na jej syna i złapał go za przód koszulki.
- Ty niewdzięczny łamago - szarpnął nim, a po chwili zamachnął się, uderzając Łukasza z otwartej (całe szczęście) dłoni w twarz. Łukasz zrobił tylko krok do tyłu, o mało nie potykając się o stopień schodów, jaki znajdował się za nim i nie wyrzucając przy tym blachy z ciastem. Przycisnął ją do swojego ciała, doskonale wiedząc, że gdyby ją upuścił, ojciec wpadłby w furię.
- Nic nie zrobiłem, naprawdę na niego uważałem - powiedział, zdając sobie sprawę, że mógłby zareagować. Umiał się bić. Mógłby pokazać ojcu, że już nie jest bojaźliwym dzieckiem, ale mimo wszystko nie potrafił. Ojciec wzbudzał w nim szacunek wybudowany na mocnych fundamentach strachu.
- Myślisz, że wszystko z nieba spada?! Zrobiłem błąd, że kiedykolwiek dałem ci poprowadzić ten samochód! - wrzasnął jeszcze, wciąż nabuzowany.
- Nie, nie my... - Urwał. Ojciec znów do niego dopadł, bo jak zwykle brak większych reakcji ze strony syna doprowadzał go do jeszcze większej furii. Tym razem Łukasz nie zdążył utrzymać się w pionie, padł tyłkiem na schody, a ciasto wylądowało na podłodze. - I co, kurwa, zrobiłeś-! - ryknął, łapiąc go za włosy. Serce Łukasza łomotało mu w piersi, jak u kilkuletniego dziecka. Znów poczuł się tym małym, przypartym do ściany i bezbronnym dzieckiem. Ojciec dawno już go tak nie potraktował, ostatnimi czasy po prostu mijali się, nawet nie rozmawiając. Na chwilę całkowicie się od tego odciął. Krzyki matki i ojca docierały do niego jak zza ściany. Jako kilkulatek często potrafił wprowadzić się w taki stan, wyłączał się na moment, a powracał dopiero gdy cała farsa z ojcem dobiegała końca.
Ale teraz nie mógł wyłączyć się całkowicie. Wezbrało w nim dotąd nieznane, palące uczucie specyficznej złości. Przez tyle lat dawał sobą pomiatać, pozwolił, żeby ojciec doszczętnie zdeptał jego samoocenę. Nawet nie wiedział kiedy, a już zerwał się na równe nogi. Jego ciało zadziałało mechanicznie, najpierw uniemożliwił ojcu ponowne uderzenie go, łapiąc za nadgarstek i unieruchamiając, a dopiero później popychając z całej siły na ścianę.
- Nie podnoś na mnie ręki! - Jego głos zabrzmiał jakoś tak inaczej. Całkowicie niepodobnie do Łukasza. - Zbliż się jeszcze kiedykolwiek, czy to do mnie, czy do matki, to pożałujesz - dodał już trochę spokojniej, oddychając ciężko przez nos.
- Łukasz, przestań! - sapnęła mama, przywracając go na ziemię. Posłała mu takie spojrzenie, jakby to on był winny całej tej kłótni.
I nagle zdał sobie sprawę, jak była smutną kobietą. Obojętnie co by się nie działo, zawsze ostatecznie stawała w obronie męża. Już nigdy się od niego nie uwolni.

***

Dwudziesty czwarty grudnia zawsze kojarzył się Maciejowi z niepotrzebnym stresem, zabieganiem i hipokryzją, kiedy już siadało się do stołu i udawało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ostatnimi czasy jednak dwudziesty czwarty grudnia nie wydawał się w sumie taki zły, głównie przez to, że ojciec zarządził koniec szopek rodzinnych. Czyli inaczej rzecz ujmując: nie zapraszali nikogo, ani do nikogo nie jechali. Odkąd skończyli z takimi wygłupami (Maciej naprawdę nie widział sensu w siedzeniu przy stole z nielubianymi ciotkami i udawaniu, że w ten jeden dzień nie lubił ich trochę mniej niż na co dzień), kolacja wigilijna była znacznie przyjemniejsza. Daria, mama oraz ojciec to dla niego i tak już tłum.
Gdy jednak już usiedli w swoim małym, ale wystarczającym gronie, odświętnie ubrani, bo mama oczywiście nie pozwoliłaby na przyjście w dresach (chociaż Maciej starał się ją przekonać, że to nic takiego), poczuł się jakoś tak lepiej. Przyznanie, że atmosfera świąt nim zawładnęła to zbyt wiele, ale od naprawdę dawna mieli wreszcie chwilę, żeby posiedzieć razem z ojcem. Nawet nie kłócił się z Darią, chociaż oczywiście przy dzieleniu się opłatkiem nie zabrakło między nimi złośliwości.
- Oby ci cycki w końcu urosły - pożyczył jej.
- Oby ci pryszcze zniknęły.
- To od golenia - warknął, marszcząc groźnie brwi, bo owszem, osiemnastoletni Maciej zmagał się z lekkim trądzikiem.
- Ehe, chyba jaj.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Poczucie humoru zdecydowanie odziedziczyła po nim.
Kiedy jednak stanął przed ojcem, jak zwykle zaczęła zżerać go trema. Nie potrafił nigdy podejść do taty bez stresu, zbyt wiele ich dzieliło, żeby mógł potraktować tę chwilę normalnie. Ojciec zawsze zdawał mu się niedościgniony, ciągle albo w pracy, albo nad papierami związanymi z pracą. Tylko wieczorami siadał w swoim skórzanym fotelu, zapalał fajkę, pił alkohol i po prostu zamierał, ze wzrokiem wbitym w oszklone drzwi tarasu. Maciej nie potrafił jednak wtedy tak po prostu podejść, miał wrażenie, że tata by sobie tego nie życzył.
- Dobrze zdanej matury - powiedział ojciec dość szorstko, bez większych emocji i klepnął go w ramię. Maciej wymusił uśmiech, czego innego mógłby się spodziewać?

Otwieranie prezentów zawsze następowało po zjedzonej kolacji. To już była swoista tradycja, Maciej do teraz pamiętał, że jako mały chłopiec ledwo mógł usiedzieć na krześle. Wiercił się na nim, popatrując na talerze reszty rodziny. To były jeszcze czasy, gdy zbierali się wielką familią. Ciotki plotkowały, babcie co chwilę pytały czy smakuje, a dziadkowie jedli tak dużo, że mały Maciej nie mógł sobie wyobrazić, jak to wszystko mieści się w ich żołądku. Przecież gdyby tyle w siebie wcisnął, z pewnością by pękł! Ale etap jedzenia (i smakowania wszystkiego po kolei, bo przecież taka tradycja, żeby nawpychać się jak wieprze) przeciągał się w nieskończoność, wolne miejsce przy stole świeciło pustkami, a czas płynął irytująco niespiesznie, podczas gdy pod choinką czekała cała sterta kolorowych paczek.
Wszystko się jednak skończyło, gdy dziadkowie odeszli. Babcia i dziadek od strony mamy umarli rok po roku, rodzice ojca kilka lat później. Przyczyną oczywiście była starość, wszyscy dożyli sędziwego wieku; rodzina Wyszyńskich i Beńkowskich (od mamy) cieszyła się dość długą żywotnością, jak zauważył już nastoletni Maciej. Siedem lat później Felicjan Wyszyński przerwał jednak tę passę długowieczności, a przyczyną śmierci niewątpliwie był stres związany z pracą. Tamtej Wigilii roku dwa tysiące drugiego nikt jednak nie mógł o tym wiedzieć. Mama biegała od stołu do kuchni, to dolewając im barszczu, to donosząc pierogów, nawet jeśli wszyscy już pękali z przejedzenia, Daria stękała, że już więcej nie, bo będzie gruba, a ojciec jak zwykle wydawał się nieobecny.
- To teraz prezenty - odezwał się wreszcie Felicjan, jakby przechodzili z jednego punktu przedstawienia do drugiego i jakby pominięcie jakiegokolwiek z nich zaburzyło całą koncepcję reżysera.
Gdy był dzieckiem jakoś bardziej cieszyło go dopadanie do choinki i zabieranie się za rozdawanie podarunków. Tym razem nie bardzo miał na to ochotę, kolorowe opakowania starannie ułożone pod drzewkiem przypomniały mu tylko, że nic nie kupił Łukaszowi. W chwili, kiedy to Daria przejęła rolę Gwiazdora* i zaczęła przydzielać każdemu jego prezent, myślał tylko o tym, że nie miał jak odwdzięczyć się Łukaszowi. Nie wiedział co mu dać; dzisiaj zabrał się nawet z mamą do miasta, żeby dokupić ostatnie potrzebne rzeczy do wigilijnego obiadu, ale naprawdę nic nie wpadło mu w oko. A przecież nie chciał być banalny i brać pierwszej lepszej rzeczy.
- Maciej - powiedziała Daria, podając mu paczkę. Uśmiechnął się i odebrał mały kartonik z którego uśmiechały się do niego zezowate renifery.
- Dzięki - mruknął cicho w stronę rodziców. Mama wyglądała na wniebowziętą, patrząc na swoje dzieci z niejakim niedowierzaniem (Maciej już wiedział, że za chwilę zacznie się seria zwierzeń typu: ?wy już jesteście tacy duzi!?), a ojciec jak zwykle raczej nie prezentował zbytniego zainteresowania.
Rozdarł ozdobny papier i spojrzał na karton z żółtym logiem Idei i zdjęciem przedstawiającym nowy telefon.
- Kończyła się umowa, więc pomyślałem, że ci wezmę - powiedział ojciec w celu wyjaśnienia. Maciej kiwnął sztywno głową, bo ani jakoś bardzo się nie cieszył na nowy telefon, ani szczególnie nie interesowało go, dlaczego ojciec postanowił zrobić taki prezent. Już miał odłożyć karton na bok, gdy nagle jakby dostał olśnienia. Zapatrzył się na błyskającą kolorowymi lampkami żywą choinkę (nigdy nie mieli plastikowej) i sięgnął po swoją starą komórkę do kieszeni. Obejrzał ją ze wszystkich stron, dochodząc do wniosku, że wyglądała naprawdę dobrze. Tylko kilka rysek na obudowie zdradzało jej stan używalności.
- Coś się stało? - zapytała mama, a Daria podała Maciejowi drugi prezent.
- Nie, nie - odparł szybko, chowając aparat z powrotem do kieszeni. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na usta, ale szybko zamaskował go pochyleniem głowy.
- Okej, wszystko - stwierdziła Daria i zaraz, zupełnie jakby wciąż była kilkuletnim dzieckiem oczekującym jedynie na prezenty, rzuciła się na swoje paczki.
Maciej bez słowa sięgnął po drugi prezent, wyraźnie będąc bardziej zadowolony i rozluźniony. Nie oczekując niczego wielkiego, rozdarł opakowanie i popatrzył na kolorową okładkę gry, żeby zaraz przenieść spojrzenie na ojca.
- Chciałeś ją, dobrze pamiętam? - zapytał Felicjan, wyginając usta w lekki uśmiech. Maciej uniósł brwi, naprawdę nie spodziewając się, że tata kiedykolwiek go słuchał. Przecież nie wspominał często o tym, że chciałby GTA III, zdarzyło mu się chyba tylko jeden raz w obecności ojca. A raczej wątpił, żeby mama zapamiętała, nie miała głowy do takich rzeczy i była przekonana, że gry to strata czasu.
- Dzięki - powiedział, czując się naprawdę głupio ze swoim ciągłym narzekaniem na ojca.

***

- Maciej! - Z dołu rozbrzmiał głos mamy. Zmarszczył brwi, stopując grę.
- Co?! - wrzasnął, nie bardzo mając ochotę na wstawanie i otwieranie drzwi. Wolał więc podnieść głos, bo to nie wymagało ruszania swoich czterech liter sprzed ekranu telewizora.
- Telefon! Łukasz dzwoni! - odkrzyknęła i tyle wystarczyło, żeby objedzonemu, zasiedziałemu Maciejowi zachciało się podnieść. Odłożył pada na podłogę, ruszając dość szybkim krokiem do drzwi.
Przez cały dzień nie miał kontaktu z Maleckim. Nie powiedziałby tego oczywiście na głos, bo to trochę lamerskie, pedalskie i w ogóle, ale tak trochę się za nim stęsknił. W końcu w normalne dni potrafili dzwonić do siebie co chwilę i gadać o bzdurach godzinami (chociaż to głównie Maciej mówił), a święta skutecznie ograniczyły ich kontakt. Wiedział, że Łukasz miał sporo do roboty w domu, dużo pomagał mamie w gotowaniu, sprzątaniu i przygotowywaniu świąt. Maciej był jednak trochę bardziej leniwy, no i jego mama też jakoś szczególnie nie przymuszała go do pracy. Zdecydowanie więcej robiła Daria.
Zbiegł ze schodów z taką werwą, jakby wcale nie zjadł całej tony pierogów i nie popił ich barszczem. Mama stała na samym dole, czekając ze słuchawką w dłoni. Nic nie mówiąc, podała ją Maciejowi.
- No hej - rzucił, gdy tylko odebrał telefon, starając się brzmieć normalnie, co jednak wcale nie było takie proste. Jego zniecierpliwienie i zadowolenie było aż nazbyt wyczuwalne.
- Hej, jak tam? - zapytał Łukasz, a Maciej odwrócił się na pięcie i tak szybko jak zbiegł ze schodów, tak szybko się na nie wdrapał, pomijając co drugi stopień.
- Masakra. Zaraz się porzygam - odparł Maciej, dopadając do drzwi swojego pokoju. - A ty gdzie? Już w domu czy jeszcze u babci?
- U babci. Idziemy na pasterkę? - zapytał zaraz.
- No pewnie. Brać jakiś alkohol, czy podjedziesz samochodem? - Przygryzł wargę, starając się zignorować szybciej bijące serce. Zrobiło mu się goręcej na samą myśl, co mogliby zrobić w tym samochodzie i jak przyjemnie spędzić czas na pasterce.
- Ciotka mi pożyczy samochód. - Maciej zmarszczył brwi. Poznał po głosie Łukasza, że coś było bardzo >nie tak.nie taki, jednak teraz przeczucie podpowiadało mu, że tym razem naprawdę musiał przesadzić.
- A polonez? - zapytał, marszcząc brwi. Mimo że jeszcze nie wiedział co wydarzyło się u Łukasza, już nabrał ochoty, żeby jakoś odpłacić się jego ojcu. Oczywiście miał świadomość, że to byłoby naprawdę niedorzeczne, zresztą, Łukasz już kiedyś bardzo dobitnie jak na siebie, zakazał mu mieszania się w jego sprawy rodzinne.
- Powiem ci później.
- Okej - odparł Maciej powoli i zerknął jeszcze na zegarek elektroniczny stojący na biurku. Dwie godziny do dwunastej, cholera. Do tego czasu zeżre go nie tylko irytacja na ojca Łukasza, ale także zniecierpliwienie. - Przyjedziesz po mnie?
- Jak zawsze. I... Maciej?
- No?
- Kocham cię - powiedział tak cicho, że Maciej ledwo zrozumiał, ale nawet gdyby nie potrafił dosłyszeć słów, chyba by po prostu wiedział. Serce zabiło mu mocniej w piersi i to wcale nie przez złość na pana Maleckiego. Tym razem po jego ciele rozlało się rozkosznie ciepłe uczucie, wypełniające całą klatkę piersiową i promieniujące aż do twarzy, przez co ta przybrała purpurowy kolor.
Nie był jednak w stanie odpowiedzieć. Głos mu uwiązł w gardle, a w głowie miał kompletną, ale całkiem przyjemną pustkę. Rozłączył się.

***

Zbiegł po schodach na parter, krzywiąc się na dźwięki świątecznego utworu Abby. Już miał przemknąć obok salonu i tylko z przedpokoju krzyknąć, że wychodzi, gdy nagle zatrzymał go głos ojca:
- Maciej, chodź na chwilę. - Stanął jak wryty, nie spodziewając się, że tata jeszcze tego wieczora będzie chciał wejść z nim w jakąkolwiek interakcję. Myślał, że spędzenie z rodziną obiadu wigilijnego to i tak już duży wyczyn jak na Felicjana Wyszyńskiego.
Zajrzał trochę niepewnie do salonu, nie mając kompletnie żadnego pojęcia, czego się spodziewać.
- Wychodzę na pasterkę - wytłumaczył się, zupełnie jakby zaraz miały spaść na niego jakieś pretensje.
- Dobrze, chciałem tylko z tobą szybko porozmawiać. Chcesz trochę koniaku? - zapytał, jak zwykle okupując swój fotel, z nieodłączną fajką w dłoni. W tle na gramofonie przygrywały utwory świąteczne ulubionych wykonawców ojca, w kominku płonęło drewno, a z kuchni dobiegały ich odgłosy krzątania się mamy. Aż musiał kilka razy zamrugać, bo przez moment miał wrażenie, jakby nagle stał się bohaterem jakiegoś durnego, krzepiącego serca filmu świątecznego. Brakowało tylko tego, by mama wreszcie opuściła swoje królestwo, zostawiła gary i żeby wszyscy, jak jedna, wielka, szczęśliwa rodzina usiedli przed kominkiem. Ale to już byłoby zbyt karykaturalne i niedorzeczne.
Maciej jednak doskonale wiedział, że kiedy Agata wysprząta już wszystko na błysk, to usiądzie obok męża na kanapie, weźmie w ręce jakiś z tych swoich harlequinów i pogrąży się w czytaniu. Tak jego rodzice spędzali większość wieczorów; początkowo, gdy jeszcze był dzieckiem, wydawało mu się to okropnie nudne, teraz jednak widział w tym swoisty urok. Robienie ze sobą masy interesujących rzeczy to żadne wyzwanie, wyzwaniem jest umiejętność siedzenia z drugą osobą w milczeniu i cieszenie się jej obecnością.
- Może... trochę - mruknął a ojciec sięgnął po duży kieliszek na krótkiej nóżce, żeby zaraz wlać tam bursztynowego trunku. Maciej wpatrzył się rodzica dość podejrzliwie, ale wreszcie zrobił krok w kierunku kanapy i opadł na nią. Gdy odbierał alkohol, w głowie tłukło mu się tylko, że przecież jeszcze nigdy z ojcem nie pił. Nie wnieśli ze sobą żadnego toastu, nie siadali przed telewizorem z piwem, czy nawet tak jak teraz - z koniakiem - i nie rozmawiali. Tata zawsze był przeciwny piciu ze swoim dzieckiem, co więc się zmieniło?
- Chciałem zapytać, jak widzisz swoją dalszą przyszłość?
Maciej uniósł brwi. Tata chciał słuchać o jego planach?
- Ja... no... studia? - odparł mało elokwentnie, trochę zestresowany. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Bez słowa wziął więc duży łyk alkoholu, a ten momentalnie aż zapalił go w przełyku. Skrzywił się, nieprzyzwyczajony do smaku tego typu trunków. Wódkę przecież zapijał całą masą innych płynów, a to... naprawdę nie wiedział, jak ojciec mógł to pić dla przyjemności. Przecież to smakowało jak rozpuszczony lakier! Ohyda.
Gdy dostrzegł lekki, rozbawiony uśmiech na twarzy taty, aż wcisnęło go w kanapę. Wpatrzył się w twarz rodzica, zazwyczaj ściągniętą w dość posępnym wyrazie, a teraz ocieploną o delikatny uśmiech. Momentalnie zaczął się zastanawiać kto i kiedy podmienił mu tatę.
- Do smaku koniaku trzeba dorosnąć - powiedział, wciąż lekko rozbawiony, przez co Maciej poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. - Powąchaj go najpierw. Wpraw koniak w ruch - powiedział, zaczynając kręcić kieliszkiem powolne kółka, tak, żeby wzburzyć trunek. - A teraz włóż nos do środka.
Maciej uniósł brwi. Gdyby jakikolwiek kolega mu coś takiego powiedział, od razu by go wyśmiał, bo takie wąchanie jakichś tam procentów było przeokropnie dziwne. Alkohol to alkohol; zdaniem młodego, osiemnastoletniego Macieja miał tylko kopnąć i umilić imprezę. Teraz jednak siedział z ojcem; nawet gdyby tata zaczął opowiadać mu o kosmitach, siedziałby i słuchał z uwagą. W końcu raczej nieczęsto zdarzały im się takie ?męskie? wieczory.
- No... dobrze pachnie - wymruczał, nie bardzo wiedząc co więcej dodać i czego oczekiwał ojciec.
- Widzę, że niezbyt cię to obchodzi. - Ojciec zaśmiał się cicho. Może mama dosypała coś do pierogów? - Ale nie przejmuj się, też miałem kiedyś osiemnaście lat. Wcale mnie to nie dziwi. - Maciej kiwnął powoli głową, zapominając na moment, że umówił się z Łukaszem. Był zbyt zaskoczony rozmową z ojcem (i chyba równie szczęśliwy), żeby myśleć o czymkolwiek innym. - Ale wracając, jakie studia? Masz już coś zaplanowane?
Maciej nerwowo pokręcił się na sofie, zaciskając bardziej dłoń na kieliszku. Nie wiedział co odpowiedzieć, bo jak na razie jego najbliższym celem była zdana matura, a później jakiś kierunek inżynieryjny. Nie zastanawiał się dokładnie jaki, studia wydawały się w tym momencie naprawdę odległą wizją.
- Informatyka? - palnął pierwsze co przyszło mu na myśl. Zaraz jednak poczuł przyjemne mrowienie w piersi, gdy dostrzegł zadowolony uśmiech ojca.
- Bardzo dobry wybór - powiedział, kiwając głową. - Świetny pomysł, jak najbardziej popieram.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Czuł rozpierające go od środka zadowolenie, możliwe że z tego wszystkiego nawet lekko się zaczerwienił. Ojciec rzadko go chwalił, nic więc dziwnego, że Maciej w tamtej chwili naprawdę czuł się szczęśliwy. I chociaż nigdy wcześniej nie wiązał swojej przyszłości z informatyką, teraz już wiedział, że zrobi wszystko, aby tam się dostać i ukończyć studia.
- No, możesz już iść. Łukasz na ciebie czeka? - zapytał jeszcze, a Maciej był w stanie tylko kiwnąć głową. Z tego wszystkiego głos uwiązł mu w gardle. - To leć do niego. Wiesz, że spóźnialstwo jest niekulturalne.
Och, gdyby tylko wiedział o tych wszystkich razach, kiedy to Maciej spóźnił się na lekcje... Całe szczęście mama wszystkie nowinki z wywiadówek zostawiała dla siebie, więc ojciec pozostawał nieświadomy. Możliwe nawet, że zamiast ?świetny pomysł, jak najbardziej popieram?, Maciej usłyszałby coś innego. Nic takiego jednak się nie stało, a Maciej wyleciał z domu jak na skrzydłach.
To chyba była najlepsza Wigilia w jego życiu.

***

Maciej wpatrzył się w małe, czerwone tico stojące na wjeździe do jego domu. Zawahał się, ale wreszcie pchnął bramkę, a gdy podszedł do samochodu wystarczająco blisko, zobaczył za kierownicą nieco skurczonego Łukasza.
- Spodziewałem się wszystkiego, ale nie puszki na konserwy - rzucił wesoło, wsiadając do pojazdu i trzaskając drzwiami. Łukasz posłał mu zdziwione spojrzenie znad kierownicy.
- Bez przesady.
- Myślałem, że twoja ciotka jest gruba - powiedział beztrosko Maciej, naładowany niespotykaną dotąd, niezrozumiałą dla Łukasza energią. Z pewnością widok takiego uśmiechniętego, beztroskiego Macieja był dziwny.
- No i?
- I mieści się tutaj? - parsknął, próbując odsunąć fotel choć odrobinę do tyłu. Nigdy nie był przesadnie wysoki, a już na pewno nie szeroki w barkach. Mierzył trochę ponad metr osiemdziesiąt, więc jak na mężczyznę idealnie, jednak tutaj, w tym ciasnym, niezbyt przestrzennym pojeździe faktycznie czuł się jak taka mielonka w puszce.
- Nie wiem, Maciej, ale mogłem przyjechać albo tico, albo iść na pieszo - prychnął Łukasz, niepodobnym do siebie, trochę poirytowanym głosem. Maciej popatrzył na niego z niezrozumieniem, ale Malecki zaraz odwrócił wzrok i szybko przekręcił klucz w stacyjce. - Więc nie narzekaj, z łaski swojej - dodał jeszcze, marszcząc się z niezadowoleniem. Maciej już miał zapytać o ojca i powód zabrania poloneza, gdy nagle przez głowę przemknęły mu ostatnie słowa ich rozmowy, a dokładniej ostatnie dwa Łukaszowe słowa. Kocham cię.
Aż przełknął ślinę. Przez swojego tatę o wszystkim zapomniał. Rozpierała go taka radość, że naprawdę nie przejmował się niczym innym. Ale to kocham cię też było na swój sposób całkiem... przyjemne? Sprawiające, że w brzuchu Macieja zaczęło rosnąć nieznośne uczucie będące mieszanką zdenerwowania, zadowolenia i jakiejś takiej dziwnej lekkości.
I nagle przypomniało mu się też, że w żaden sposób na owo kocham cię nie odpowiedział.
- To gdzie jedziemy? - zapytał Łukasz, wycofując samochód z podjazdu. Maciej zagryzł wargę, patrząc jeszcze na swój dom, a w szczególności na okno od salonu, z którego pobłyskiwały kolorowe światła choinki.
- Cyganka? - odpowiedział, zerkając kątem oka na Łukasza, który zamiast odpowiedzieć, kiwnął jedynie głową i sięgnął dłonią do radia, żeby je włączyć. Już po chwili z głośników popłynęły skoczne akordy Jingle bell rock.
- Będzie zimno - mruknął Łukasz w pewnym momencie, gdy wyjechali z osiedla domków jednorodzinnych, na którym mieszkał Maciej, a dookoła zaczęły ciągnąć się białe pasy pól i łąk.
- Trudno - odparł Wyszyński, zaciskając dłoń na kolanie. Wesoła melodia trochę go drażniła, bo nie bardzo mógł się przez nią skupić, jednak nic na ten temat nie powiedział. - Lubię tamto miejsce - stwierdził, zamiast narzekać na świąteczną muzykę, której miał już po dziurki w nosie. Dobrze, że słuchało się jej jedynie raz do roku, dłuższego okresu ranienia uszu tymi upierdliwie słodkimi pioseneczkami z pewnością by nie zdzierżył.
Kątem oka zauważył jak Łukasz się uśmiecha.
- Ja też. - Jego głos ledwo co przebił się przez śpiew Bobby'ego Helmsa.
Cyganka była ich miejscem. Nie Darii, nie żadnego bliższego czy dalszego znajomego. Ich. To tam chodzili jako dzieciaki, spędzając nieraz całe dnie; latem kąpali się w brudnym stawie, pomimo zakazu rodziców, a zimą wchodzili na lód, całkowicie zapominając o tym, że w każdej chwili mógł się pod nimi zarwać. To na Cygance wypalili pierwszego w życiu papierosa, urżnęli się w sztok podkradzioną ojcu Macieja wódką, czy też... no właśnie - pocałowali się. Maciej uśmiechnął się lekko pod nosem na samo wspomnienie ich pierwszego pocałunku, bo co do tego, że Łukasz również nie całował wcześniej żadnego chłopaka, nie miał żadnych wątpliwości. Dziewczyn w to nie wliczał, był przekonany, że obaj są stuprocentowymi gejami, a że wcześniej próbowali czegoś z przeciwną płcią - zdarza się. Musieli przecież sprawdzić.
Wjechali w wąską, polną dróżkę. Małym tico ciotki Łukasza zaczęło trząść na wszystkie strony, ale o dziwo mizerny samochodzik dał sobie radę z niewyjeżdżonym śniegiem i już po chwili zatrzymał się tuż u brzegu zamarzniętego stawu. Maciej momentalnie uśmiechnął się na spokojny, niczym nie zmącony widok. Gołymi gałęziami najbliższych drzew potrząsał lekki wiatr, a wiszący wysoko na niebie garbaty księżyc oświetlał zastygłą grubym lodem taflę stawu.
- Więc? Co się u ciebie stało? - zaczął Maciej cichym, stłumionym głosem, jakby bojąc się, że gdy odezwie się trochę głośniej, intymna magia chwili pryśnie, odchodząc w zapomnienie.
- Prawie pobiłem ojca - odparł Łukasz również półgłosem, cały czas wpatrując się w widok rozciągający się nad deską rozdzielczą.
- Pobiłeś? - zapytał Maciej trochę głośniej, myśląc, że właśnie się przesłyszał.
- Mhm. - Kiwnął głową, żeby zaraz westchnąć ciężko. Przeczesał nerwowo włosy, cały czas jednak nie odrywając spojrzenia od przedniej szyby. - Nie wiem w sumie co się stało. - Wzruszył trochę bezradnie ramionami. Maciej przełknął ślinę. W tamtym momencie Łukasz w ogóle nie wyglądał jak ten sam chłopak, który już nie raz uratował mu tyłek przed zirytowanymi, pijanymi ludźmi... których oczywiście do tego zirytowania doprowadził sam Maciej. Po alkoholu Wyszyński stawał się bardzo zaczepny, a że niestety lepiej mielił językiem, niż się bił, musiał szukać oparcia w Łukaszu, który od kilku lat trenował sztuki walki. Pod tym względem naprawdę się dopełniali.
- No jak to co? - prychnął Wyszyński, zakładając ramiona na piersi i marszcząc brwi ze zbulwersowaniem. - Należało mu się. Gdybyś kilka razy oklepał mu mordę, może w końcu siedziałby cicho. - Przewrócił oczami. - I tak cię podziwiam, że wciąż nad sobą panujesz.
- Nie lubię przemocy - odparł cicho Łukasz i sapnął ciężko. Maciej przyglądał się jego oświetlonej jedynie zimnym światłem księżyca sylwetce. Zapadniętym ramionom i zmęczonemu wyrazowi twarzy. To nie były dobre święta dla Łukasza.
- A ojciec już może ją lubić? - warknął.
- To mimo wszystko mój ojciec. - Popatrzył na Macieja tak smutno, że Wyszyński na moment aż zapomniał jak się oddycha. Łukasz zazwyczaj nie obnosił się ze swoimi emocjami, nawet przy Macieju często pozostawał nieprzyjemnie skryty, odległy i zamknięty. Zdarzały się jednak chwile, dokładnie takie jak te, kiedy Łukasz pokazywał siebie, a Maciej zdawał sobie sprawę, naprawdę nie miał powodów do narzekania na swojego zapracowanego tatę. Niektórzy mieli znacznie gorzej.
- Łukasz, przestań, proszę cię - sapnął, obracając się do niego przodem. - On jest chory psychicznie. Twoja matka cierpi na syndrom sztokholmski i to ty obrywasz najbardziej - zmarszczył brwi, posyłając Łukaszowi zdeterminowane spojrzenie. - Pokaż mu, że nie może ciebie traktować jak psa, a za pół roku już nas tu nie będzie. Wyjedziemy na studia i...
- A co u ciebie? - Łukasz wszedł mu w słowo. Zdezorientowany Maciej najpierw zamrugał, urywając swoją myśl w połowie i zapominają co tak właściwie chciał dodać (nienawidził, gdy mu się przerywało, bo momentalnie gubił wątek). - Byłeś cholernie zadowolony, jak wsiadałeś do samochodu.
- Byłem? - zapytał Maciej, nie przypominając sobie, żeby jakoś szczególnie afiszował się ze swoim zadowoleniem. Łukasz kiwnął głową, szczęśliwy, że porzucili poprzedni temat. Nie lubił zastanawiać się nad swoją przyszłością, bo nawet jeśli naprawdę chciał gdzieś z Maciejem wyjechać, wiedział, że nie tak łatwo przyjdzie mu zostawienie matki samej z ojcem. Tomka nie liczył, szesnastolatek już układał sobie osobne życie i raczej nie przejmował się sprawami rodziców. - A nic w sumie. Tak jakoś - mruknął, odwracając zawstydzone spojrzenie na okno. Wspominanie o przyjemnej rozmowie ze swoim ojcem byłoby teraz nie na miejscu. Milczał więc i wsunął ręce w kieszenie kurtki, bo odkąd Łukasz wyłączył silnik, w samochodzie zaczęło robić się coraz zimniej. Jego palce przesunęły się po nieregularnym kształcie przedmiotu, który tam wrzucił. Zwilżył wargi, przypominając sobie o swoim pomyśle na prezent dla Maleckiego. Momentalnie zaczerwienił się lekko, kiedy odwrócił głowę w stronę Łukasza. Jakoś nigdy nie lubił ani składać życzeń, ani dawać podarunków.
- Mamy święta... - zaczął i momentalnie nabrał ochoty na spoliczkowanie się. Chrząknął, czując, jak zaczyna jeszcze bardziej się denerwować, a pytające spojrzenie Łukasza w niczym mu nie pomagało. - No i wiesz... kupiłeś bilety i tak dalej... - Jeszcze kilka takich nerwowych pauz, a naprawdę wysiądzie z tego przeklętego tico, żeby własnoręcznie zrobić sobie przerębel i wskoczyć do wody. - No to pomyślałem, że przydałaby ci się - burknął, wyciągając w końcu swoją starą komórkę pod nos Łukasza. Malecki popatrzył na prawie niezniszczoną motorollę, żeby po chwili przenieść wzrok na zestresowanego Macieja, patrzącego wszędzie, tylko nie na niego. Dość osobliwy, ale przy tym całkiem uroczy widok. W końcu kto jak nie Maciej zawsze nosił dumnie zadartą głowę? Rzadko kiedy widział go zawstydzonego. - Wiesz, jakie mamy problemy z rozmowami przez telefon i tak dalej. To wszystko ułatwi, a ja i tak dostałem od ojca nową komórkę - powiedział, siląc się na opanowany, trochę nawet obojętny ton, zupełnie jakby dawał Łukaszowi swoją motorollę z łaski. Malecki obserwując taką zmianę taktyki u Macieja, nie mógł się nie zaśmiać. - Co niby?
- Nic, nic - zbył go szybko, unosząc dłonie w geście poddania. Nie miał zamiaru tłumaczyć Maciejowi swoich myśli; Wyszyński z pewnością od razu by się obraził i z uroczego, zawstydzonego Macieja pozostałoby tylko wspomnienie. - Nie wiem czy mogę wziąć od ciebie coś takiego - dodał zaraz, już bez cienia rozbawienia w głosie.
- Bez przesady - prychnął Maciej, przewracając oczami. - Weź i nie gadaj. Po świętach kupisz jakąś kartę i nie będziemy musieli się kitrać po kątach.
Łukasz uśmiechnął się pod nosem i wreszcie odebrał telefon. Popatrzył na niego, jakby wciąż rozważając, czy może go przyjąć.
- Czasem jak do siebie dzwonimy, mam ochotę powiedzieć ci kilka rzeczy - powiedział cicho, przesuwając opuszką kciuka po wyłączonym wyświetlaczu.
Maciejowi momentalnie zrobiło się goręcej, kiedy powiązał te ?kilka rzeczy? z ?kocham cię?. Od razu też nabrał ochoty na strzelenie sobie w twarz, w końcu pierwszym, o czym powinien pomyśleć, były jakieś świństwa, seks rozmowy i tak dalej, a nie słodkie wyznania miłosne.
- No tak. Wiem - mruknął jedynie, odwracając wzrok na okno. - A ty dzisiaj... - zaczął, czując, że w samochodzie wcale nie jest mu już tak zimno, jak jeszcze chwilę temu. - To tak serio? - zakończył kulawo.
Łukasz oderwał wzrok od telefonu i przeniósł go na Macieja.
- Co?
- No z tym... co dzisiaj... - Boże, jakie to było beznadziejne! - Co powiedziałeś - wydusił wreszcie.
Łukasz jeszcze chwilę patrzył na niego z niezrozumieniem, aż wreszcie przypomniał sobie, co dokładnie powiedział Maciejowi na zakończenie ich dzisiejszej rozmowy. Momentalnie i on się zawstydził, bo wyznanie przyszło mu całkowicie spontanicznie. Po prostu powiedział te dwa słowa i dopiero chwilę później zdał sobie sprawę z ich wagi. Ale chyba nie skłamał.
Nie. Na pewno nie skłamał.
- I co z tym? - odpowiedział, zerkając nerwowo na tak samo skonfundowanego Macieja.
- No nic? - burknął, odwracając spojrzenie na bok.
- To chyba słabo, jak nic.
Maciej mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, ale chwilowe rozbawienie wcale nie rozwiało jego zawstydzenia, które przecież pasowało do niego jak pięść do nosa. Nigdy się tak nie zachowywał, a teraz, w tym małym tico kocham cię nabrało jeszcze większej mocy.
- Czy ja wiem. - Przysunął się bardziej do Łukasza. Wyciągnął rękę i złapał go za granatowy szalik, którym Malecki owinął się aż do samej brody. Pociągnął go w swoją stronę i pocałował szybko lekko spierzchnięte od mrozu i ciągłego zwilżania językiem wargi Łukasza. - To było całkiem miłe - szepnął, bo tylko na tyle mógł się zdobyć. Mówienie sobie słodkich słówek do uszka zdecydowanie nie było w jego stylu. - Możemy to bardziej rozpatrzeć w Hamburgu, jak już znajdziemy się w jakimś hotelu i spędzimy pół dnia w łóżku.
Łukasz popatrzył z bliska w Maciejowe oczy i nagle jego usta wygięły się w lekki uśmiech.
- Zdecydowanie.
- Ale wcześniej jakiś numerek w pociągu.
Po plecach Łukasza przebiegły przyjemne dreszcze na samo wyobrażenie, co takiego mogliby robić i w drodze do Hamburga, i w samym Hamburgu.
- Nie usiądziesz przez tydzień - stwierdził ostatecznie, na co Maciej początkowo uniósł wysoko brwi, zaskoczony, w końcu zaciekle bronił swojej dominującej pozycji w łóżku, gdy wreszcie parsknął śmiechem.
- Mogę nie siadać. Jakoś wytrzymam.
Łukasz uśmiechnął się pod nosem i jeszcze raz zerknął na komórkę. Wigilia tego roku zdecydowanie nie była dla niego niczym przyjemnym, jednak siedzenie z Maciejem w samochodzie, w miejscu, gdzie nikt by ich nie znalazł, wszystko wynagradzało. Nie myśląc wiele, tym razem to on pochylił się do Wyszyńskiego i złożył na ustach początkowo delikatny pocałunek. Już po chwili jednak złapał Macieja za kark, żeby pogłębić pieszczotę i wsunąć język do wnętrza jego ust.

Naprawdę go kochał. I pomimo braku odpowiedzi ze strony Macieja, doskonale wiedział, że nie był osamotniony w tym uczuciu. Łukasz jeszcze nieprędko usłyszy te dwa słowa wypowiedziane przez Wyszyńskiego, ale nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Maciej go kochał, a on zdawał sobie z tego sprawę; tyle wystarczy.
______________

*Gwiazdor - postać rozdająca prezenty na święta Bożego Narodzenia, wyglądem przypominająca znanego z kultury masowej Świętego Mikołaja. Występuje w okolicach Wielkopolski i Kujaw (przyp. aut.).