Zaklęty w miecz 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 21:20:47
Spojrzał na mnie czujnie, gdy wślizgnąłem się do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Uśmiechnąłem się do niego, on jednak tego uśmiechu nie oddał.
- Nie żyją? - zapytał.
Pokręciłem głową.
- Nie. Byli w śpiączce, nie udałoby się jej ich przebudzić.
- To samo powiedziała mnie - przytaknął i odłożył na stolik tacę z niedokończoną kolacją. Sądząc po zapachu, dano mu same gotowane warzywa. Okropność - Wyglądasz o niebo lepiej.
- I tak się czuję - uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej, by uklęknąć przy łóżku i chwycić jego dłonie w swoje - Teraz mi przyszło tobie podziękować.
Wreszcie się uśmiechnął.
- Wygląda na to, że tak. Jesteś głodny?
Z obrzydzeniem spojrzałem na tacę z jedzeniem. Śmierdziało.
- Wolę sam zapolować. Ale jutro. Teraz muszę się z tym wszystkim przespać.
Delikatnie ująłem jego prawą dłoń i musnąłem wargami kikut palca. Spojrzałem na niego smutno. Rumienił się.
- Przestań - powiedział cicho.
- Nie mogę sprawić, by odrósł - powtórzyłem z bólem w głosie i sercu - Starałem się, ale nie mam takiej mocy.
Pogładził mnie po głowie.
- Nie musisz się o to martwić. Walczyć będę mógł, jestem oburęczny. I wcale nie boli.
Czułem jego smutek i zmęczenie. A także wstyd, ale nie spowodowany tym, co pozwolił mi przed chwilą zrobić.
- Spałem tak długo, a znowu czuję się senny - powiedział po chwili milczenia. Spojrzał na posłanie, na którym siedział - Podobno co noc leżałeś obok mnie.
Wzruszyłem ramionami, niepewny jego reakcji.
- W ciemności lepiej się koncentruje. Leczyłem cię wtedy, bo było mi łatwiej. I wiedziałem, że nikt mi nie przeszkodzi, wchodząc nagle do pokoju.
Ku mojej uldze roześmiał się szczerze.
- Karczmarz wydaje się tym strasznie zbulwersowany.
Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.
- Jeszcze nie zrobiliśmy nic, by miał powód się tak poczuć - powiedziałem i objąłem Cearteha w pasie. Ku memu zdumieniu nie bronił się przed moim dotykiem. Wyciągnął ku mnie ręce i położył się, zachęcając mnie do ułożenia się obok. Zrobiłem to, patrząc na niego nieufnie i ze zdumieniem.
- Co robisz? - zapytałem, gdy pozwolił się objąć. Ba! Położył mi nawet głowę na ramieniu.
Roześmiał się raz jeszcze. I nieco ironicznie, jak mi się wydawało.
- Uwierzyłem tobie - powiedział - Wierzę już, że chcesz zgładzić mrocznych i oczyścić świat i siebie z magii krwi. Bałem się tylko tego, co zrobisz po tym wszystkim. Dziś przekonałeś mnie, że mogę ci zaufać.
Patrzyłem na niego podejrzliwie. Za to on nie bardzo przekonał mnie co do swoich intencji. Nadal nie mogłem pojąć, dlaczego tak nagle pozwolił mi na tak wiele. - Nie wierzysz mi - powiedział, dostrzegając moją minę.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałem jak on nie tak dawno - Jesteś kapłanem. Nie pozwolisz na zło, nawet jeżeli będzie ostatecznie prowadzić do dobra. Wy nie wierzycie, że cel uświęca środki.
- Są tacy, co wierzą - zauważył z przekąsem - Ale masz rację, to nie odnosi się do mnie. Dlatego chcę być zupełnie pewien, że będziesz mi posłuszny.
Skrzywiłem się.
- Nie zabrzmiało to przyjemnie.
- Bo nie miało.
- Przecież złożyłeś przysięgę. Mówiłem, że będę jej przestrzegał. Tu chodzi o mój honor.
- Honor - parsknął - Chcę być zupełnie pewien, a twój honor, smoczy czy nie, mi nie wystarczy. Muszę związać cię ze sobą silniejszymi więzami. Dlatego chodź - wyciągnął ręce - Chodź do mnie.
Początkowo osłupiałem gdy do końca doszło do mnie, że nie żartuje i naprawdę chodzi mu o to, o czym myślałem. Ale on pachniał pożądaniem i podnieceniem, a tego już nie dało się udawać. Nachyliłem się nad nim i uważnie spojrzałem mu w twarz.
- Dla mnie to bardzo ważne, Cearteh - powiedziałem zimno - Smoki traktują partnerstwo niezwykle poważnie.
Pokiwał spokojnie głową.
- Będziesz moim pierwszym - nie odwrócił wzroku - Dla mnie też jest to coś bardzo ważnego.
- Więc dlaczego? - wyszeptałem - Co jest ważne na tyle, żeby poświęcić dla tego swoją czystość?
Zamknął oczy i uśmiechnął się nieznacznie.
- A może wcale nie muszę się poświęcać? - zapytał.
Serce zamarło mi na moment w piersi. Nabrałem tchu myśląc, że jeszcze chwila, a rozerwie mi klatkę piersiową. I już wiedziałem, że nad sobą nie zapanuję.
- Z mojej strony poświęceniem było to, że robimy to dopiero teraz - wyszeptałem chrapliwie i przylgnąłem ustami do jego warg.
Początkowo był bierny i straszliwie zawstydzony, jakby dopiero po czasie doszło do niego, co pozwolił mi zrobić. Jego opór był słodki i niewinny. Właściwie to bronił się tylko z zasady i chyba trochę z przyzwyczajenia. Rosnące pożądanie pozwoliło nabrać mu jednak śmiałości. Otworzył oczy, sam zainicjował pocałunek, sięgnął palcami do mych włosów, karku i ramion. Przesunąłem jego dłonie niżej, czule gładząc kikut palca. Początkowo nieśmiało, potem coraz śmielej, badał moje ciało i pozwalał dotykać swojego. Słysząc kroki na schodach oderwałem się od niego, by nałożyć osłonę na drzwi, a potem znów przylgnąłem ustami do jego skóry, ciesząc się jej smakiem i zapachem. Zaśmiał się miękko i przysunął me dłonie do oczu, by przyjrzeć się z bliska czarnym pazurom. Delikatnie wyrwałem ręce i zsunąłem się na dół, do tego gorącego miejsca, które mnie tak przyzywało. Zachłysnął się oddechem, gdy poczuł moje wargi; ja zatopiłem się w jego smaku. Pożądanie zgęstniało wokół nas, otoczyło nasze ciała niczym peleryna. Splotłem z nim czar ukrycia, zasłoniłem nas przed wścibskimi spojrzeniami i magią. Nawet nie poczuł, że używam swej mocy. Trzymał mnie kurczowo za włosy i walczył o każdy oddech, gorączkowo szepcząc me imię. Oszołomiony żądzą podciągnąłem się w górę, ku jego piesi i ustom. Przywarł do mych warg, błagając spojrzeniem o jeszcze. Łagodnie otoczyłem go czarem rozluźniającym i pchnąłem.
Wygiął się w łuk i zajęczał. Moc nie pozwoliła mu poczuć bólu, ale nie mogła stłumić zaskoczenia i niepokoju. Pocałowałem go łagodnie, szepcząc uspakajające słowa, gładząc po zwichrzonych włosach i wilgotnych ramionach. Przywarł do mnie całym ciałem i spojrzał spokojnie, choć też i z lekką złością.
- Mogłeś mnie ostrzec - wyszeptał - Na pewno nie pozwoliłbym ci tego zrobić.
Roześmiałem się łagodnie.
- Przekonasz się teraz, co byś stracił.
Otuliłem go szczelniej mocą i przywarłem ustami do jego ust, chcąc odciągnąć jego uwagę. Zajęczał, gdy zacząłem się poruszać, ale w jego głosie i myślach nie było bólu, jedynie zaskoczenie i rodząca się rozkosz. Dałem mu wszystko co mogłem, użyłem wszystkiego, czego nauczyłem się przez te lata. Przyjął to z pomrukiem, potem jękiem, a na końcu krzykiem, gdy pożądanie zmieniło się w płomień pierwotnej żądzy i opanowało do cna jego ciało i umysł. Karmiłem się jego rozkoszą niczym nektarem, dopóki i mnie ona nie ogarnęła, pociągnęła za sobą w chaos zmysłów i woni. Patrzyłem mu w oczy gdy, zaspokojony, uśmiechnął się do mnie i objął, przyjmując mnie i moje ciało. A potem świat zapłonął, rozbił się od mego krzyku na miliony odłamków i narodził się na nowo, pachnący żarem i potem, wstrząsany grzmiącym rykiem mego pędzącego serca, naszymi chrapliwymi oddechami.
Oczy Cearteha były ciemne od zmęczenia i pożądania, włosy skręciły mu się w loki od wilgoci. Dotknął delikatnie mojej twarzy, a w głębi jego umysłu wyczytałem to coś, dzięki czemu zrozumiałem, że żaden z nas nie musiał się wcale poświęcać. Pocałowałem go chciwie, objąłem rozpaczliwie, jakby mógł w każdej chwili zniknąć i okazać się jedynie pięknym snem. Roześmiał się i zrobił to samo, gładząc moje plecy i kark. Pociągnął mnie za zwichrzony warkocz, zmuszając bym podniósł głowę i spojrzał mu w oczy. Uśmiechał się szeroko. Jakże wielbiłem ten uśmiech!
- Ktoś dobijał się do drzwi. Jaką nałożyłeś osłonę? - zapytał głosem zduszonym ze śmiechu.
Przekląłem. A potem sam roześmiałem się głośno.
- Na pewno nie taką co tłumi dźwięk. Przepraszam, nie pomyślałem o tym.
- Przestał walić, kiedy krzyknąłeś - uśmiechnął się szeroko i obwiódł palcem zarys moich warg - Pewnie pojął, co takiego się tu dzieje.
Zamruczałem z zadowoleniem i przylgnąłem ustami do jego szyi.
- Teraz mają zupełne prawo poczuć się zbulwersowani.
Dał mi znak, żebym zsunął się z niego i z ulgą nabrał tchu. Przeprosiłem go spojrzeniem, przypominając sobie o jego żebrach. Machnął ręką.
- Nic nie boli. Po prostu jesteś strasznie ciężki - objął mnie i westchnął - Ale jednak mogłeś mnie ostrzec.
- Boli?
- Nie. Ale mam wrażenie, że jeszcze zacznie - mruknął i przejechał dłonią po wnętrzu uda - Czy teraz rozumiesz?
- Przyznam, że nie do końca - powiedziałem, zamykając oczy i gładząc go po plecach - Może po prostu dlatego, że nawet bez tego bym cię nie zdradził. Ale propozycję partnerstwa przyjmuję - uśmiechnąłem się szeroko - Wierność za wierność.
Milczał długą chwilę.
- Złożyłem ci propozycję partnerstwa? - zapytał dziwnym tonem.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Dokładnie. A ja ją przyjąłem.
Pomilczał jeszcze trochę.
- Co to oznacza? - zapytał poważnie i nieco ostrożnie.
Otworzyłem oczy i pochyliłem się, by pocałować go w policzek.
- Że należę do ciebie - wyszeptałem - A ty do mnie. Wierność za wierność - powtórzyłem.
Ku memu zaskoczeniu roześmiał się cicho. Zaskoczeniu i pewniej uldze, bo przyznam, że obawiałem się jego reakcji.
- Aż do śmierci? - upewnił się - Niezależnie od niczego?
- Oczywiście - uśmiechnąłem się.
Podejrzewałem, o czym myślał. Ja jestem niemal nieśmiertelny, on jedynie kruchym, krótkowiecznym człowiekiem. Zestarzeje się przecież i w końcu ode mnie uwolni. Nie wiedział tylko, że przy odrobinie starań mogłem go obdarzyć życiem równie długim co moje.
- Więc nie musiałem nakładać zaklęcia - powiedział, zamykając oczy i przylegając policzkiem do mego ramienia - Marnotrawstwo energii. Ale może jeszcze się przyda.
Uniosłem brwi.
- Zaklęcia? Jakiego zaklęcia?
- Sprawdź - sądząc po głosie, tłumił śmiech. Sięgnąłem ku sobie mocą.
Czar był tak zwiewny i delikatny, że niemal go przegapiłem. Tylko to, że promieniował kapłańską magią naprowadziło mnie na jego ślad. Przebadałem go, śledząc łączące nas sploty, zdumiewając się nad ich sprężystością i wytrzymałością.
- Co to jest?
- Zaklęcie wierności. Rzucamy je na młodą parę przy ślubie, jeżeli sobie tego oczywiście życzą - uśmiechnął się zdumiewająco psotnie - To jest silniejsze, bo wykorzystałem energię mojego orgazmu. Nie złamiesz go tak łatwo.
Roześmiałem się. Zawtórował mi.
- Pomyśleliśmy dokładnie o tym samym - wyszeptałem, muskając czar i badając jego wytrzymałość.
Spoważniał nagle, jakbym mu o czymś przypomniał. Jego mięśnie stężały.
- Czeka nas w końcu cholernie trudne zadanie - powiedział i spojrzał mi uważnie w oczy - A ja zamierzam ci w nim pomóc. Dopuścić do ksiąg i świątyń, walczyć u twego boku, jeżeli będzie taka potrzeba.
Przytaknąłem i uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Nie za darmo, jestem pewien.
Pokręcił głową. Milczał przez moment, jakby się na coś zbierał.
- Byłem świadkiem tego, że nie obędziesz się bez magazynowania mocy - mina mu spochmurniała - Jak często musisz składać ofiarę?
Uniosłem brwi. Coś takiego!
- Po trzy osoby na dwa tygodnie. Jeżeli to dorośli, silni mężczyźni, to nawet na trzy - odpowiedziałem bez namysłu. Już dawno to sprawdziłem, aby nie brukać się bardziej niż trzeba.
Zachmurzył się jeszcze bardziej. Zagryzł wargi.
- I nie ma innego wyjścia?
- Jest jeszcze las. Śmierć zadawana przez Tworzyciela na przekór jego naturze.
Skrzywił się z bólem.
- Nigdy z niej nie korzystaj, Terinose, nawet w wielkiej potrzebie - nabrał tchu i raz jeszcze pokręcił głową - Cholera... więc nie ma innego wyjścia. Ta misja jest zbyt ważna, żeby wybrzydzać.
Patrzyłem na niego w milczeniu. Podejrzewałem o co chodzi, jednak nadal nie mogłem w to uwierzyć.
- Mówiłem o poświęceniu, prawda? - zapytał ostro - Więc słuchaj. Będę wybierał ludzi, z których będziesz składał ofiary. Morderców, nieuleczalnie chorych, szaleńców. Nie zabijesz nikogo, na kogo ci nie pozwolę.
Patrzyłem na niego w milczeniu. Zacisnął wargi, biorąc to za oznakę buntu. Zupełnie błędnie.
- Jesteśmy partnerami - powiedział zimno, wbijając mi palec pod żebra - Zabijesz kogoś, to mnie zdradzisz, rozumiesz? Zakazuję ci tego. I jest jeszcze to zaklęcie. Powstrzyma cię przed podobnym czynem. Może nie na tyle, byś po odrobinie starania go nie przezwyciężył, da ci jednak nieco do myślenia.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem go w policzek.
- Oczywiście - powiedziałem łagodnie - Zabiję tylko na twoją prośbę.
Skrzywił się.
- Potrafisz wszystko powiedzieć tak, że natychmiast zaczynam żałować, że się w ogóle zgodziłem.
Roześmiałem się.
- Jest zaklęcie - wyszeptałem - Powstrzyma i mnie i ciebie.
- Tak - uśmiechnął się - Jest zaklęcie.
Dotknąłem raz jeszcze cieniutkich nitek i szarpnąłem je na próbę. Nawet nie musiałem się zbytnio wysilać, by rozerwać je i zniszczyć czar. Wystarczy odrobina mej mocy. Nie zrobiłem tego jednak. Otuliłem go swoim zaklęciem, wzmacniając nieznacznie jego splot i siłę. W każdej chwili mogłem odwrócić te działania i uwolnić nas obu. Nie byłem wcale podległy temu czarowi, nie stanowił dla mnie żadnej przeszkody.
On jednak wcale nie musi o tym wiedzieć. Może lepiej jeśli sądzi, że to on mnie przy nim przytrzymuje, a nie to, co robi to naprawdę. Nigdy by mi chyba nie uwierzył.
W końcu jestem przecież mrocznym, nieprawdaż?


KONIEC
CIĄG DALSZY W "ZAKLĘTYM W MIECZ - PS"