Czarny anio艂 1
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 25 2014 11:32:30


A wi臋c tak to ma si臋 sko艅czy膰? – pomy艣la艂 spadaj膮c. – Nie do艣膰, 偶e przegra艂em z kim艣 takim, to jeszcze mam zgin膮膰 nie zaznawszy…

Z oczu pop艂yn臋艂y 艂zy, a ogromny b贸l wype艂ni艂 klatk臋 piersiow膮, 艣ciskaj膮c j膮 niczym w imadle. W tym momencie zupe艂nie zapomnia艂 o tym w jakiej sytuacji si臋 znajduje. Zapomnia艂 o uciekaj膮cym z niego w zastraszaj膮cym tempie 偶yciu, o tym, 偶e spada z ogromnej wysoko艣ci, kt贸ra wyciska mu powietrze z p艂uc. Zapomnia艂 nawet o brocz膮cych krwi膮 ranach po wyrwanych skrzyd艂ach. To wszystko nie mia艂o teraz znaczenia, jego my艣li zajmowa艂o tylko jedno. Jednak偶e to te偶 ulecia艂o, gdy jego umys艂 nieub艂aganie zacz膮艂 pod膮偶a膰 za cia艂em, kt贸re ju偶 dawno temu odm贸wi艂o wsp贸艂pracy. Czu艂, 偶e wraz z wyp艂ywaj膮c膮 z niego krwi膮 uciekaj膮 te偶 ostatnie resztki 艣wiadomo艣ci.

Mo偶e to i lepiej. Przynajmniej nic nie b臋d臋 czu艂 gdy uderz臋 w ziemi臋. Umr臋 w powietrzu, niczym ptak, z tym wspania艂ym b艂臋kitem przed oczami.

M贸zg nie by艂 w stanie sformu艂owa膰 wi臋cej sensownych my艣li, powieki sta艂y si臋 tak bardzo ci臋偶kie, 偶e same si臋 zamkn臋艂y. Chwil臋 potem nie czu艂 ju偶 nic, ani b贸lu z odniesionych ran, ani powietrza na twarzy, zupe艂nie nic.

Nagle czucie wr贸ci艂o. Nie by艂o to powietrze na twarzy, czy b贸l z ran odniesionych w walce, ani nic konkretnego. Po prostu czu艂.

A wi臋c tak si臋 czuje 偶ycie?

Powoli otworzy艂 oczy. Powieki piek艂y i wydawa艂y si臋 strasznie ci臋偶kie, ale pos艂usznie powoli unios艂y si臋. W pierwszej chwili wszystko by艂o rozmazane, lecz cierpliwie czeka艂 a偶 wzrok si臋 wyostrzy. I zobaczy艂 ciemno艣膰. By艂 zdezorientowany. Nie widzia艂 nic, nie czu艂 nic, co si臋 z nim dzia艂o? Przymkn膮艂 oczy, by da膰 chocia偶 na chwil臋 odpocz膮膰 znu偶onym powiekom. Kiedy je znowu otworzy艂, serce zacz臋艂o mu bi膰 jak szalone. Zobaczy艂 przed sob膮 niewielk膮 po艣wiat臋 i wy艂aniaj膮ce si臋 z niej czyje艣 b艂臋kitne oczy. Zanim zd膮偶y艂 zareagowa膰, w艂a艣ciciel oczu powiedzia艂:
- Jeszcze nie czas, 艣pij. – I dotkn膮艂 jego czo艂a. Powieki znowu sta艂y si臋 ci臋偶kie.
Pr贸bowa艂 z tym walczy膰, staraj膮c si臋 je otworzy膰 znowu, lecz t膮 walk臋 przegra艂. Przegra艂 te偶 z w艂asnym umys艂em, kt贸ry nie chcia艂 nawet powtarza膰 czego艣 tak prostego jak tabliczka mno偶enia, wci膮gaj膮c go znowu w otch艂a艅 niebytu.

Znowu czu艂. Jednak tym razem by艂o jako艣 inaczej. Czu艂 co艣 wi臋cej. Otworzy艂 oczy. Zobaczy艂 t臋 sam膮 ciemno艣膰 co wcze艣niej. Spr贸bowa艂 si臋 poruszy膰. Nie m贸g艂, co艣 go wi臋zi艂o. Pr贸bowa艂 si臋 rozejrze膰 w ko艂o, lecz g艂owy te偶 nie m贸g艂 przekr臋ci膰, to co艣 mu to uniemo偶liwia艂o. Niewielka panika wkrad艂a si臋 w serce. Jednak to by艂o zbyt ma艂o by zacz膮艂 si臋 ba膰. O nie! On, kt贸ry nie ba艂 si臋 po艣wi臋ci膰 偶ycia w walce, mia艂by ba膰 si臋 czego艣 takiego? Ostro偶nie poruszy艂 r臋kami. Poczu艂, 偶e ma je z艂o偶one na piersi. To ju偶 co艣. Wprawdzie to, co go trzyma艂o, ogranicza艂o ich mo偶liwo艣ci, jednak偶e nie do ko艅ca. M贸g艂 nimi rusza膰 w niewielkim stopniu. A wi臋c wr贸g pope艂ni艂 pierwszy b艂膮d! U艣miechn膮艂 si臋 zadowolony. Kr臋c膮c nimi powoli i przesuwaj膮c je palec za palcem, w ko艅cu u艂o偶y艂 je tak, 偶e m贸g艂 dotkn膮膰 tego czego艣. I poczu艂 pod palcami co艣 chropowatego, przypominaj膮cego drzewo. Zdziwi艂 si臋. Ostro偶nie podrapa艂 to jednym paznokciem, nic si臋 nie sta艂o, nie w艂膮czy艂 si臋 偶aden alarm, ani nic go nie zaatakowa艂o. O艣mielony tym, podrapa艂 przeszkod臋 wszystkimi pi臋cioma paznokciami. W dalszym ci膮gu nic si臋 nie dzia艂o, z jednym wyj膮tkiem. Poczu艂 jak to co艣 mu si臋 poddaje, zostaj膮c pod paznokciami. Przesun膮艂 palcami w miejscu gdzie wcze艣niej drapa艂. Wyra藕nie czu艂 wg艂臋bienia. Zadowolony tym faktem wznowi艂 drapanie, tym razem obiema r臋kami. W pewnym momencie poczu艂 jak przeszkoda poddaje mu si臋 i palce przebijaj膮 si臋 na zewn膮trz. Na chwil臋 przerwa艂, czekaj膮c czy to co艣 spowoduje, jednak nic si臋 nie dzia艂o. O艣mielony tym faktem wsadzi艂 palce w powsta艂e dziury staraj膮c si臋 powi臋kszy膰 je. Zdumia艂 si臋 z jak膮 艂atwo艣ci膮 mu to przychodzi艂o. To co艣, co go wi臋zi艂o, kruszy艂o si臋 niczym skorupka od jajka, tak 偶e nie min臋艂a d艂uga chwila, a otw贸r by艂 na tyle du偶y, 偶e m贸g艂by przez nie przecisn膮膰 ca艂e cia艂o. Na chwil臋 przerwa艂 prac臋, nas艂uchuj膮c, czy w pobli偶y nie ma jakiego艣 wroga, ale nie us艂ysza艂 nic. Ostro偶nie przecisn膮艂 si臋 przez powsta艂y otw贸r. Niestety otaczaj膮ca go ciemno艣膰 nie pozwala艂a rozpozna膰 otoczenia, wi臋c stara艂 si臋 zachowywa膰 ostro偶nie, wyczulaj膮c wszystkie zmys艂y w maksymalny spos贸b. Wystawi艂 jedn膮 z n贸g przez otw贸r. Nagle zachwia艂 si臋 i polecia艂 w d贸艂.
Znowu? - zd膮偶y艂 pomy艣le膰, zanim bole艣nie zetkn膮艂 si臋 z jak膮艣 powierzchni膮.
Kiedy le偶a艂 pr贸buj膮c opanowa膰 ten irytuj膮cy b贸l wdzieraj膮cy si臋 do ka偶dej z kom贸rek cia艂a, nagle gdzie艣 rozb艂ys艂y 艣wiat艂a o艣wietlaj膮c wszystko, a za plecami us艂ysza艂 jaki艣 m臋ski g艂os.
- A wi臋c w ko艅cu obudzi艂e艣 si臋?
W tym momencie zadzia艂a艂 jego instynkt. Zapomnia艂 o tym irytuj膮cym b贸lu, spi膮艂 si臋 i skoczy艂. Z艂apa艂 przeciwnika za szyj臋 i powaliwszy go, usiad艂 na nim, zaciskaj膮c chwyt na tyle by w ka偶dej chwili m贸c wyko艅czy膰 przeciwnika. Dopiero wtedy uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂. Mia艂 pod sob膮 m艂odego m臋偶czyzn臋 o b艂臋kitnych oczach. Jego d艂ugie blond w艂osy rozrzucone by艂y w nie艂adzie. Mimo sytuacji w jakiej si臋 znajdowa艂, twarz mia艂 nad wyraz spokojn膮.
- Kim ty jeste艣? – zapyta艂. Przeciwnik nie odpowiedzia艂. – Gadaj! – warkn膮艂 zacie艣niaj膮c nieco uchwyt.
- Pu艣膰 mnie, czarny aniele – odpowiedzia艂 spokojnie blondyn.
- Sk膮d wiesz kim jestem?! – Po plecach przesz艂y mu ciarki, jednak nie da艂 tego po sobie pozna膰. Walczy艂 ju偶 z wieloma gro藕niejszymi od niego przeciwnikami i doskonale nauczy艂 si臋 ukrywa膰 swoje uczucia.
- Ja wiem wszystko.
Nagle blondyn ruszy艂 si臋. Pr贸bowa艂 go zatrzyma膰 zaciskaj膮c jeszcze bardziej uchwyt na jego gardle, lecz z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e nie mo偶e si臋 ruszy膰. Tymczasem blondyn powoli wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i bez 偶adnego wysi艂ku odsun膮艂 t膮 zaciskaj膮c膮 si臋 na jego gardle. Przez chwil臋 na sk贸rze wida膰 by艂o 艣lady palc贸w, kt贸re szybko znik艂y, pozostawiaj膮c j膮 w idealnym stanie.
Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰, chocia偶 pr贸bowa艂. Jedyne co m贸g艂, to patrze膰 z przera偶eniem w spokojne oczy blondyna, kt贸ry wci膮偶 le偶a艂 pod nim nie ruszaj膮c si臋. Blondyn rozpi膮艂 swoj膮 koszul臋, ukazuj膮c praw膮 pier艣. Oczy ch艂opaka rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. To, co zobaczy艂 sprawi艂o, 偶e zupe艂nie zapomnia艂, 偶e nie mo偶e si臋 w og贸le ruszy膰. Pier艣 blondyna zdobi艂a zabarwiona na czerwono blizna w kszta艂cie lilii.
- Szkar艂atna lilia. Wied藕ma – wyszepta艂. – Niemo偶liwe, przecie偶 wied藕my nie istniej膮, wygin臋艂y przed wiekami.
- Nie wszystkie – odpar艂 blondyn spokojnie.
- K艂amiesz! – zakrzykn膮艂 impulsywnie. Chcia艂 uderzy膰 przeciwnika, ale przypomnia艂 sobie, 偶e nie mo偶e si臋 rusza膰. – Czyta艂em o wied藕mach, zosta艂y wybite przed wiekami przez jednego z bia艂ych, kt贸ry chcia艂 obj膮膰 panowanie nad 艣wiatem. Nie m贸g艂 podporz膮dkowa膰 sobie wied藕m, wi臋c je wszystkie zabi艂.
- Widz臋, 偶e by艂e艣 pilnym uczniem – w oczach blondyna pojawi艂y si臋 weso艂e ogniki. – Jednak偶e s膮 rzeczy o kt贸rych nawet wy, anio艂y, nie wiecie. Tylko wied藕my wiedz膮 wszystko.
- K艂amiesz! Pr贸bujesz mnie z艂ama膰, wprowadzaj膮c zam臋t do mej g艂owy! – wykrzykn膮艂. – Ale ja si臋 nie dam! – Ci臋偶ki oddech i zmieniaj膮ca si臋 mimika jego twarzy pokazywa艂y, 偶e pr贸buje si臋 poruszy膰. Niestety bezskutecznie, nieznana si艂a wci膮偶 go trzyma艂a.
Blondyn u艣miechn膮艂 si臋 drapie偶nie.
- Wci膮偶 pr贸bujesz walczy膰, mimo sytuacji w jakiej si臋 znajdujesz. To dobrze, b臋dziesz dobrym kontraktorem.
- Kontraktorem? – zdumia艂 si臋.
- Skoro czyta艂e艣 o nas, to wiesz, kto to jest kontraktor.
M艂odzieniec odruchowo zacz膮艂 recytowa膰:
- Kontraktor – anio艂, kt贸ry dost膮pi艂 zaszczytu zawi膮zania kontraktu z wied藕m膮. Po zawi膮zaniu kontraktu anio艂 otrzymuje w czasie walki wsparcie ze strony swojego opiekuna, wied藕my.
- Dok艂adnie.
- Nie potrzebuj臋 偶adnego opiekuna, sam daj臋 sobie rad臋 w czasie walki!
- Hardy do ko艅ca. Jednak uwa偶aj, ta duma, mo偶e sta膰 si臋 twoj膮 zgub膮. M贸wisz, 偶e nie potrzebujesz opiekuna? Twoja ostatnia walka w艂a艣nie to pokaza艂a. - Ch艂opak tylko zacisn膮艂 ze z艂o艣ci z臋by, wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. – Dzi臋ki swoim mocom uratowa艂em ci臋 od 艣mierci. Jak sam powiedzia艂e艣, bycie kontraktorem, to dla anio艂a zaszczyt, wi臋c ciesz si臋, 偶e to ty go dost膮pi艂e艣. Mog艂em wzi膮膰 kogo艣 innego.
- Trzeba by艂o – powiedzia艂 dziwnie zrezygnowanym tonem. – Po co ci kontraktor, kt贸ry ju偶 nawet nie ma skrzyde艂?
Blondyn tylko u艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem. Nagle ch艂opak poczu艂 jak co艣 go unosi do pozycji pionowej, a blondyn spokojnie wstaje.
- Chod藕 za mn膮 – powiedzia艂 zapinaj膮c koszul臋 i ruszy艂 przed siebie.
Wprawdzie m贸g艂 ju偶 si臋 rusza膰, ale to i tak nie mia艂o znaczenia, bo jedyne co jego cia艂o mog艂o robi膰, to i艣膰 za blondynem. Szed艂 wi臋c pos艂usznie. Przeszli przez jakie艣 drzwi. Znale藕li si臋 w korytarzu, w kt贸rym 艣wiat艂a zapala艂y si臋 tu偶 przed nimi o艣wietlaj膮c drog臋 i gas艂y jak tylko je min臋li, pogr膮偶aj膮c przebyte miejsca w pierwotnej ciemno艣ci. Potem by艂y kolejne drzwi i nagle okaza艂o si臋, 偶e s膮 na zewn膮trz. M艂odzieniec wyra藕nie widzia艂 b艂臋kitne niebo i leniwie p艂yn膮ce chmury. Rozejrza艂 si臋 w ko艂o. Zauwa偶y艂, 偶e stoj膮 na jakim艣 klifie. Podszed艂 do kraw臋dzi i spojrza艂 w d贸艂. Zobaczy艂 tylko czer艅 przepa艣ci.
- Po co mnie tu przyprowadzi艂e艣? – zapyta艂 si臋 zdziwiony, Ju偶 chcia艂 si臋 odwr贸ci膰, by spojrze膰 na blondyna, gdy nagle poczu艂 uderzenie w plecy i polecia艂 w przepa艣膰.
Z jego ust wyrwa艂 si臋 krzyk. Nie! Znowu?! Nie chce tak umrze膰! Nie! Zamkn膮艂 oczy. Jego serce bi艂o rozpaczliwie, a dusza krzycza艂a: chc臋 偶y膰! Chc臋 偶y膰!
- Wi臋c 偶yj – us艂ysza艂 nagle. Otworzy艂 oczy i zobaczy艂 blondyna stoj膮cego na brzegu klifu.
Ale chwil臋, skoro tamten stoi tam, to gdzie JA stoj臋? - zastanawia艂 si臋. Spojrza艂 pod nogi i
zdumia艂 si臋. Nie widzia艂 ziemi tylko czer艅 przepa艣ci. Przerazi艂 si臋 i w tym momencie znowu zacz膮艂 spada膰. Jednak w ostatniej chwili wyci膮gn膮艂 r臋ce i z艂apa艂 si臋 jakiego艣 korzenia wystaj膮cego z klifu. Z niema艂ym trudem podci膮gn膮艂 si臋 i wdrapa艂 na bezpieczny l膮d.
- Co to by艂o? – wycharcza艂 pr贸buj膮c uspokoi膰 rozko艂atane serce.
- Od kiedy to boisz si臋 lata膰? – zdziwi艂 si臋 blondyn.
- Lata膰?! Jakie lata膰?! Ja spada艂em! – wykrzykn膮艂 histerycznie.
- Tak si臋 zwykle dzieje jak si臋 nie u偶ywa skrzyde艂.
- Skrzyde艂?! Jakich skrzyde艂?! – Histeria wci膮偶 pobrzmiewa艂a w jego g艂osie. – Ja ju偶 nie mam skrzyde艂 – wyszepta艂 pr贸buj膮c zd艂awi膰 p艂acz i powstrzyma膰 艂zy, kt贸re nagle zacz臋艂y mu si臋 zbiera膰 w oczach. - Zosta艂y wyrwane. Wyrwane skrzyd艂a nie odrastaj膮. – Jednak nie powstrzyma艂 ich, kapa艂y niczym wodospad, nios膮c ze sob膮 ca艂y b贸l i 偶al.
- Ale艣 ty g艂upi – blondyn westchn膮艂. – I kto艣 taki zosta艂 dopuszczony do walki? Przynosisz tylko wstyd swojemu nauczycielowi, ha艅bisz jego imi臋.
- Nie wa偶 si臋 tak m贸wi膰 o moim nauczycielu! – wrzasn膮艂 ch艂opak i rzuci艂 si臋 na blondyna. – On by艂 wspania艂ym nauczycielem! Najlepszym ze wszystkich!
- Wi臋c udowodnij to – odpar艂 blondyn zimno, zupe艂nie ignoruj膮c r臋ce zaciskaj膮ce si臋 na jego koszuli i w艣ciek艂o艣膰 w oczach ch艂opaka.
- Niby jak?! – wykrzykn膮艂 rozpaczliwie, zaciskaj膮c jeszcze bardziej pi臋艣ci. – Nie mam ju偶 skrzyde艂, jak mam walczy膰?!
Blondyn bez s艂owa si臋gn膮艂 za plecy ch艂opaka. Chwil臋 potem w zasi臋gu wzroku ich obu ukaza艂o si臋 bia艂e skrzyd艂o. Zdumiony ch艂opak pu艣ci艂 koszul臋 blondyna i z艂apa艂 za skrzyd艂o. Obmacywa艂 je i obw膮chiwa艂, ci膮gn膮艂 za lotki, a偶 w ko艅cu dotar艂o do niego, 偶e to nie 偶adne przywidzenie, ani magia, tylko jego w艂asne skrzyd艂o.
- Ale jak… - wyst臋ka艂. – Przecie偶 Panastin wyrwa艂 mi je. Wyrwane skrzyd艂a nie odrastaj膮. I dlaczego one s膮 bia艂e a nie czarne? Jak ja si臋 teraz poka偶臋 innym? Bia艂e skrzyd艂a to symbol wroga! – wykrzykn膮艂. – Jak maj膮 mnie nazywa膰 czarnym anio艂em, je艣li moje skrzyd艂a s膮 bia艂e?!
- Sk膮d si臋 wzi膮艂 podzia艂 na czarne i bia艂e anio艂y?
- Co? – Spojrza艂 rozkojarzony na blondyna.
- Sk膮d si臋 wzi膮艂 podzia艂 na czarne i bia艂e anio艂y? – ponowi艂 pytanie.
- Podobno przed wiekami cz臋艣膰 anio艂贸w zbuntowa艂a si臋 przeciwko swojemu stworzycielowi. Zostali przez to ukarani banicj膮, a ich skrzyd艂a zmieni艂y kolor na czarne. Co to ma do rzeczy?
- Bardzo skr贸towo to powiedzia艂e艣. Dawno temu, gdy 艣wiat zosta艂 dopiero stworzony, ta sama istota, kt贸ra go stworzy艂a, powo艂a艂a te偶 do 偶ycia anio艂y i wied藕my. Anio艂y mia艂y sta膰 na stra偶y prawa i pilnowa膰 by ludzie go przestrzegali. Wied藕mom natomiast da艂 moc niemal r贸wn膮 swojej, by mog艂y one by膰 wsparciem dla anio艂贸w i ludzi. I tak by艂o przez wieki, wszyscy 偶yli w harmonii. Z czasem ludzie zacz臋li traktowa膰 stw贸rc臋 jako swojego boga, sk艂ada膰 mu dary, wielbi膰. Jednak im wi臋cej ludzi go czci艂o, tym bardziej zepsute stawa艂o si臋 jego serce, a偶 w ko艅cu ogarn臋艂a je ciemno艣膰. Widz膮c to cz臋艣膰 anio艂贸w wyst膮pi艂a przeciwko niemu. Niestety by艂o ich zbyt ma艂o, wi臋c ich przewr贸t sko艅czy艂 si臋 fiaskiem. Zostali prawie wyt臋pieni. Na szcz臋艣cie garstka z nich ocala艂a. Korzystaj膮c z pomocy jednej z wied藕m przenie艣li si臋 do innego 艣wiata, gdzie odzyskiwali si艂y i uczyli si臋 nowych zakl臋膰 i technik, kt贸re mia艂y im pom贸c w walce ze stworzycielem. A gdy poczuli si臋 dosy膰 mocni, wr贸cili na ziemi臋. Okaza艂o si臋, 偶e wprawdzie mogli wr贸ci膰 bez przeszk贸d i nawet znale藕li miejsce w kt贸rym mogli si臋 ukry膰 i wybudowa膰 swoj膮 siedzib臋 g艂贸wn膮, to jednak zostali naznaczeni czarnymi skrzyd艂ami. Odt膮d ka偶dy nast臋pny zrodzony z nich anio艂 mia艂 czarne skrzyd艂a. Kiedy wr贸cili okaza艂o si臋, 偶e Stworzyciel zosta艂 pokonany przez wied藕my i uwi臋ziony na wieczno艣膰. Niestety walka z nim powa偶nie uszczupli艂a szeregi wied藕m, a walka mi臋dzy zwolennikami stworzyciela a jego przeciwnikami nie sko艅czy艂a si臋 mimo jego przegranej. Od tej pory jego zwolennicy nazywani s膮 bia艂ymi anio艂ami, a przeciwnicy czarnymi. Jednak to tylko ze wzgl臋du na kolor skrzyde艂, gdy偶 ich serca s膮 zupe艂nie inne. Bia艂e anio艂y nios膮 z艂o i zniszczenie, a czarne pok贸j i szcz臋艣cie.
- 艁adna bajka, ale co ona ma wsp贸lnego z moimi skrzyd艂ami?
- Wyleczy艂em ci臋, gdy by艂e艣 bliski 艣mierci i da艂em nowe skrzyd艂a. Jednak te moje r贸偶ni膮 si臋 od tych kt贸re mia艂e艣 wcze艣niej.
- R贸偶ni膮 si臋? Niby jak? – Ogl膮da艂 skrzyd艂a ze wszystkich mo偶liwych stron. – Jako艣 nie widz臋 r贸偶nicy, poza kolorem.
- Tamte skrzyd艂a by艂y cz臋艣ci膮 cia艂a, a poniewa偶 cia艂o anio艂a by艂o niedoskona艂e, wi臋c i skrzyd艂a 艂atwo by艂o zanieczy艣ci膰 kl膮tw膮. Moje skrzyd艂a s膮 cz臋艣ci膮 twoje duszy i przyjmuj膮 taki sam kolor jak ona. Je艣li s膮 bia艂e, oznacza to i偶 twoja dusza jest czysta i jakakolwiek skaza mo偶e si臋 na nic pojawi膰 tylko wtedy, gdy splamisz swoj膮 dusz臋. Jednak偶e, je艣li bardzo chcesz, to mog臋 te skrzyd艂a zabarwi膰 na czarno. – Podszed艂 do m艂odzie艅ca i dotkn膮艂 palcem wskazuj膮cym jednego z pi贸r, kt贸re momentalnie si臋 zaczerni艂o. Chwil臋 potem czer艅 zacz臋艂a si臋 powoli rozszerza膰, poch艂aniaj膮c kolejne pi贸ra, a偶 w ko艅cu zabarwi艂a ca艂e skrzyd艂a.
- Niestety to nie jest na sta艂e – powiedzia艂 blondyn. – Je艣li w jaki艣 spos贸b stracisz skrzyd艂a i odrosn膮 ci nowe, to znowu b臋d膮 bia艂e.
- Dobre i to – mrukn膮艂 ch艂opak.
- Skoro ju偶 si臋 uspokoi艂e艣, mo偶e przejdziemy dalej?
- Dalej? Co jeszcze chcesz zrobi膰?
- Przyda艂oby si臋 ubra膰 ci臋, na pocz膮tek – odpar艂 blondyn i bez s艂owa wyja艣nienia odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w kierunku budowli z kt贸rej wyszli wcze艣niej.
W tym momencie ch艂opak spojrza艂 na swoje cia艂o i zaczerwieni艂 si臋. By艂 kompletnie nagi.
- Dra艅 widzia艂 mnie nagiego i nawet powieka mu nie drgn臋艂a – mrukn膮艂.
I chocia偶 jeszcze jaki艣 czas warcza艂 na blondyna, to jednak pos艂usznie ruszy艂 za nim zakrywaj膮c dra偶liwe miejsca skrzyd艂ami.
Wr贸cili do pomieszczenia w kt贸rym si臋 zobaczyli po raz pierwszy. Dopiero teraz ch艂opak m贸g艂 si臋 rozejrze膰 uwa偶nie dooko艂a. Niestety, jedynym co zobaczy艂, by艂y drzwi na przeciwleg艂ej 艣cianie. Nagle przystan膮艂. Natr臋tna my艣l zakie艂kowa艂a mu w g艂owie. Pod jej wp艂ywem podni贸s艂 g艂ow臋 do g贸ry. I zobaczy艂 zwyk艂y prosty sufit dobre kilkadziesi膮t metr贸w nad ziemi膮 oraz…
- Kokon? – zdumia艂 si臋.
- W ten spos贸b ci臋 wyleczy艂em – odpar艂 blondyn nie zwalniaj膮c.
Ch艂opak tak si臋 zapatrzy艂 w ten rozpruty kokon, 偶e zupe艂nie zapomnia艂 o otaczaj膮cym go 艣wiecie. Dopiero zimny g艂os blondyna przywr贸ci艂 go do rzeczywisto艣ci.
- D艂ugo jeszcze masz zamiar tak si臋 gapi膰 na t膮 skorup臋?
Otrz膮sn膮艂 si臋 i spojrza艂 w stron臋 blondyna, kt贸ry sta艂 w tych drugich drzwiach. Pod艣wiadomie poczu艂, 偶e lepiej nie dra偶ni膰 wied藕my, wi臋c szybko do niego podbieg艂. Przeszli przez drzwi. Znale藕li si臋 w pomieszczeniu podobnym do wcze艣niejszego, z t膮 tylko r贸偶nic膮, 偶e sufit by艂 o wiele ni偶ej i by艂o w nim pe艂no drzwi. Niestety wszystkie by艂y takie same i na 偶adnym z nich nie by艂o 偶adnego napisu, czy chocia偶 znaku sugeruj膮cego chocia偶 odrobin臋, co mo偶e si臋 za nimi kry膰. Przeszli przez pierwsze z nich. Kolejne pomieszczenie by艂o takiej samej wielko艣ci jak poprzednie, lecz r贸偶ni艂o si臋 od niego tym, 偶e sta艂o w nim pe艂no najr贸偶niejszych szaf. Blondyn podszed艂 do jednej z nich i otworzy艂 drzwi. Z kilku p贸艂ek wzi膮艂 jakie艣 posk艂adane w kostk臋 ubrania i poda艂 je ch艂opakowi. Ten najpierw obejrza艂 ubrania, dopiero potem za艂o偶y艂 je, jednocze艣nie chowaj膮c skrzyd艂a pod sk贸r膮. Czarne jeansowe spodnie, do tego czarna koszulka i czarna bluza z kapturem i czarne adidasy.
- Nic specjalnego, ale mo偶e by膰 – mrukn膮艂. – Ok., to co teraz? Uleczy艂e艣 mnie, da艂e艣 ubranie i co dalej? Gdzie ja w og贸le jestem?
- Teraz obja艣ni臋 ci par臋 rzeczy. Chod藕.
Wr贸cili do pomieszczenia z drzwiami i przeszli przez kolejne drzwi. Ch艂opak doszed艂 do wniosku, 偶e to musia艂o by膰 jakie艣 przechodnie pomieszczenie i nagle strasznie zaciekawi艂o go, co kryje si臋 za pozosta艂ymi drzwiami.
- Niekt贸rych rzeczy lepiej nie wiedzie膰 – odezwa艂 si臋 blondyn, a ch艂opakowi a偶 ciarki przesz艂y po plecach. Cholera, czy偶by on czyta艂 w my艣lach?! No tak, przecie偶 to wied藕ma, a wied藕my wiedz膮 wszystko, pomy艣la艂.
- W ko艅cu to zrozumia艂e艣. – A偶 podskoczy艂 s艂ysz膮c g艂os blondyna i widz膮c jego u艣miech. Przera偶aj膮cy u艣miech.
Weszli do kolejnego pomieszczenia. R贸偶ni艂o si臋 ono od poprzednich diametralnie. Jak tamte by艂y surowe i bez kolor贸w, tak tutaj kr贸lowa艂 pastelowy i sta艂y meble: jaki艣 st贸艂, dwie kanapy, szafa z ksi膮偶kami i kilka niewielkich stolik贸w z r贸偶nymi akcesoriami lub bibelotami poustawianymi na nich. Blondyn usiad艂 na jednej z kanap drug膮 wskazuj膮c towarzyszowi, nast臋pnie nala艂 herbaty do dw贸ch fili偶anek stoj膮cych na stoliku tu偶 obok kanapy. Postawi艂 jedn膮 z nich przed sob膮, a druga przed ch艂opakiem, kt贸ry pos艂usznie usiad艂 naprzeciwko blondyna, po drugiej stronie sto艂u. Jeszcze tylko cukier i ch艂opak m贸g艂 rozmawia膰.
- Jak ju偶 ci wspomina艂em, przywr贸ci艂em ci臋 do 偶ycia i wyleczy艂em wszystkie twoje rany, dzi臋ki czemu mo偶esz wraca膰 do walki z bia艂ymi natychmiast. Jako m贸j kontraktor…
- Ju偶 m贸wi艂em, 偶e si臋 na to nie zgodzi艂em jeszcze! - zakrzykn膮艂 impulsywnie, lecz szybko po偶a艂owa艂 swojego wybuchu, widz膮c wzrok blondyna. Skuli艂 si臋 spuszczaj膮c wzrok i zaciskaj膮c r臋ce na fili偶ance.
- Jako m贸j kontraktor – blondyn spokojnie kontynuowa艂 – dostajesz pewne profity. Pierwszy z nich to fakt, 偶e twoje rany b臋d膮 goi艂y si臋 o wiele szybciej ni偶 do tej pory. Magia wied藕m mo偶e przyspieszy膰 proces gojenia. Niestety s膮 rany, kt贸rych wyleczenie mo偶e potrwa膰 troch臋 d艂u偶ej, jak na przyk艂ad utrata skrzyde艂, dlatego te偶 wa偶ne jest 偶eby艣 nie pozwoli艂 by kolejny raz spotka艂o ci臋 co艣 takiego.
- Troch臋 d艂u偶ej, czyli ile dok艂adnie?
- No c贸偶, to akurat zaj臋艂o rok.
- Rok?! – podskoczy艂 na r贸wne nogi. – A co z moim 偶yciem prywatnym? Co ze szko艂膮? Ty my艣lisz, 偶e nikt nie zauwa偶y艂 mojego znikni臋cia na ca艂y rok?! Jak ja to innym wyt艂umacz臋?!
- Siadaj – warkn膮艂 blondyn. Ton jego g艂osu i gniew w oczach sprawi艂, 偶e ch艂opak szybko wykona艂 polecenie. – Tym te偶 si臋 zaj膮艂em. Potem ci wyt艂umacz臋. Wracaj膮c do korzy艣ci z bycia kotraktorem, kolejnym jest fakt, 偶e w przypadku, gdy b臋dzie ci grozi艂a 艣mier膰 mo偶esz b艂yskawicznie przenie艣膰 si臋 tutaj, 偶ebym m贸g艂 ci臋 wyleczy膰. To jest bezpieczne miejsce, w innym wymiarze i 偶aden z anio艂贸w nigdy si臋 do niego nie dostanie, chyba, 偶e ja mu na to pozwol臋.
- Jak mog臋 si臋 tu przenie艣膰?
- Wystarczy, 偶e dotkniesz jak膮kolwiek powierzchni臋 w kt贸rej mo偶esz zobaczy膰 swoje odbicie. Nie musi to by膰 lustro, mo偶e by膰 nawet ka艂u偶a wody, czy metalowa powierzchnia, aby艣 tylko m贸g艂 zobaczy膰 swoj膮 twarz.
- W takim razie musz臋 przesta膰 si臋 my膰, bo za ka偶dym razem kiedy wejd臋 pod prysznic, to si臋 tutaj przenios臋 – mrukn膮艂 ch艂opak z przek膮sem.
- Nie. Musisz dodatkowo pomy艣le膰 o mnie, przywo艂a膰 w pami臋ci moj膮 twarz albo wypowiedzie膰 moje imi臋.
- Ciekawe jak, skoro nawet go nie znam.
- Aquan.
- B臋d臋 pami臋ta艂.
- Lepiej 偶eby tak by艂o – mrukn膮艂 blondyn, a ch艂opakowi znowu przesz艂y ciarki po plecach. – To by艂 drugi profit. Trzeci jest taki, 偶e swoj膮 magi膮 mog臋 wzmacnia膰 twoj膮 bro艅, dzi臋ki czemu b臋dziesz m贸g艂 mie膰 przewag臋 nad przeciwnikiem.
- To super!
- Na twoim miejscu nie cieszy艂bym si臋 tak – mrukn膮艂 Aquan. – Je艣li b臋dziesz polega艂 tylko i wy艂膮cznie na moich czarach i wzmocnionej broni, szybko zginiesz, bo w takim przypadku nawet nie kiwn臋 palcem 偶eby ci pom贸c. Uprzedzaj膮c twoj膮 odpowied藕, ja mog臋 sobie pozwoli膰 na strat臋 kontraktora, zawsze mog臋 znale藕膰 nowego, ty nie mo偶esz utraci膰 opiekuna, bo to b臋dzie oznacza艂o dla ciebie utrat臋 偶ycia. A tego by艣 chyba nie chcia艂, czy偶 nie?
- Raczej nie – mrukn膮艂. – Za m艂ody na to jestem.
- Lepiej wi臋c pami臋taj o swoich ograniczeniach. To w sumie wszystkie profity. Dodatkowo mo偶esz tutaj trenowa膰.
- W g艂贸wnej siedzibie te偶 mog臋 – b膮kn膮艂 niepewnie boj膮c si臋 reakcji opiekuna.
- Dlatego tez m贸wi臋, 偶e mo偶esz, ale nie musisz. Zechcesz, to przyjdziesz tutaj, nie zechcesz, b臋dziesz 膰wiczy艂 w g艂贸wnej siedzibie. Da艂em ci jeszcze jeden bonus, ale nie powiem jaki.
- To jak mam z niego korzysta膰?
- Odkryjesz go i skorzystasz z niego, gdy nadejdzie odpowiedni czas. I 偶adnych wi臋cej pyta艅 – doda艂 widz膮c jak ch艂opak otwiera usta. Odstawi艂 pust膮 fili偶ank臋 na st贸艂. – No dobra, je艣li nie masz wi臋cej pyta艅, to wracamy do domu.
Ch艂opak pomy艣la艂 z niech臋ci膮, 偶e pyta艅 to on ma ca艂e multum, ale boi si臋 je zada膰, 偶eby nie zirytowa膰 wied藕my. Wi臋c powiedzia艂 jedyne, jego zdaniem, bezpieczne:
- Do domu? Jakiego?
- Nie jakiego, tylko czyjego. Twojego. My艣la艂e艣, 偶e b臋dziesz siedzia艂 tu nie wiadomo jak d艂ugo? Wyleczy艂em twoje rany, wi臋c nie ma powodu ci臋 tu d艂u偶ej trzyma膰.
- Aha – b膮kn膮艂 kompletnie nie wiedz膮c co ma powiedzie膰.
Aquan ruszy艂 do wyj艣cia. Kiedy ch艂opak w ko艅cu odstawi艂 swoj膮 fili偶ank臋 i podni贸s艂 si臋, ze zdziwieniem stwierdzi艂, 偶e jego opiekun ma na sobie d艂ugi do ziemi p艂aszcz w czarnym kolorze, z naci膮gni臋tym na g艂ow臋 kapturem. Zdziwi艂 si臋 lekko, ale nic nie powiedzia艂. Przeszli do pomieszczenia z drzwiami, a potem znowu prze kolejne drzwi. W pomieszczeniu, w kt贸rym si臋 znale藕li sta艂o, a w艂a艣ciwie przymocowane do 艣ciany znajdowa艂o si臋 ogromne lustro. Aquan podszed艂 do niego i wykona艂 niewielki ruch r臋k膮, tu偶 przy jego powierzchni. Zdumiony m艂odzieniec zobaczy艂 jak obraz w lustrze zmienia si臋.
- To m贸j dom! – wykrzykn膮艂, kiedy dotar艂o do niego co widzi.
W lustrze wida膰 by艂o do艣膰 du偶膮 rezydencj臋 otoczon膮 drzewami. By艂o ciemno i pada艂o. Jednak mimo tego ch艂opak bez trudu rozpozna艂 posiad艂o艣膰 rodzic贸w. Zanim przesz艂o mu zdumienie, Aquan z艂apa艂 go za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 w stron臋 lustra. Odruchowo zamkn膮艂 oczy. Poczu艂 dziwne szarpni臋cie, a potem krople deszczu na twarzy. Szybko naci膮gn膮艂 kaptur na g艂ow臋 i otworzy艂 oczy. Zdumia艂 si臋. Stali na podje藕dzie tu偶 przed jego domem! Aquan bez s艂owa ruszy艂 w stron臋 drzwi. Ch艂opak szybko ruszy艂 za nim, zd膮偶ywszy zarejestrowa膰, 偶e w gabinecie ojca wci膮偶 pali si臋 艣wiat艂o.
Aquan zastuka艂 ko艂atk膮 do drzwi. Chwil臋 potem otworzy艂y si臋 powoli i ukaza艂a si臋 w nich niem艂oda kobieta w bia艂ym fartuchu. Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony i ju偶 chcia艂 si臋 przywita膰 z gosposi膮, gdy ta nagle znikn臋艂a z dziwnym wyrazem twarzy. Weszli do 艣rodka. Ch艂opak 艣ci膮gn膮艂 buty, natomiast Aquan ruszy艂 wprost do salonu. Ch艂opak nie wiedzia艂 co ma robi膰, mimo i偶 by艂 we w艂asnym domu, wi臋c ruszy艂 za swoim opiekunem. Pod艣wiadomie czu艂, 偶e powinien czeka膰 a偶 tamten mu pozwoli odej艣膰. Aquan stan膮艂 przy oknie, wpatruj膮c si臋 w ogr贸d, ch艂opak usiad艂 w jednym z foteli. Nie min臋艂a d艂uga chwila, gdy us艂ysza艂 kroki i w salonie pojawi艂 si臋 jego ojciec, wci膮偶 jeszcze w garniturze i matka w podomce zarzuconej na nocn膮 koszul臋. Kiedy go zobaczy艂a wyda艂a z siebie dziwny pisk i podbieg艂szy do niego, obj臋艂a z p艂aczem i zacz臋艂a go obca艂owywa膰.
- Mamo – j臋kn膮艂 – daj spok贸j.
- Synku… Micha艣… ty 偶yjesz – powtarza艂a kobieta przez 艂zy, ca艂y czas g艂aszcz膮c syna i ca艂uj膮c.
M臋偶czyzna podszed艂 do Aquana. Ukl臋kn膮艂 pochylaj膮c g艂ow臋.
- To prawdziwy zaszczyt dla nas, twoja wizyta w naszym domu, wied藕mo.
Aquan odwr贸ci艂 si臋.
- Wsta艅, Adamie. – Ojciec pos艂usznie podni贸s艂 si臋, lecz g艂ow臋 wci膮偶 mia艂 pochylon膮. – Chocia偶 twoja rodzina nie nale偶y do g艂贸wnej ga艂臋zi rodu Walnickich i ostatnimi czasy wasza pozycja nieco os艂ab艂a, jednak偶e to w艂a艣nie wy przyczynicie si臋 do zmiany historii. Jednak wszystko w odpowiednim czasie. Teraz przyprowad藕cie go.
M臋偶czyzna spojrza艂 na gosposi臋 i kiwn膮艂 lekko g艂ow膮. Ta potwierdzi艂a niemym kiwni臋ciem g艂owy i znikn臋艂a. Chwil臋 potem wr贸ci艂a prowadz膮c…
- Ja pierdol臋… - Micha艂 a偶 gwizdn膮艂 z wra偶enia widz膮c osob臋 towarzysz膮c膮 gosposi. Nie zd膮偶y艂 powiedzie膰 nic wi臋cej, gdy d艂o艅 ojca dosi臋g艂a jego g艂owy.- A艂膰 – j臋kn膮艂 i ju偶 chcia艂 powiedzie膰 co艣 wi臋cej, lecz powstrzyma艂 si臋 widz膮c karc膮cy wzrok ojca. Siedzia艂 wi臋c tylko obserwuj膮c uwa偶nie drugiego siebie, stoj膮cego bez ruchu.
- To jest golem, stworzony przeze mnie na czas gdy leczy艂em twoje rany – powiedzia艂 Aquan podchodz膮c do tego drugiego Micha艂a. – Da艂em mu twoje wspomnienia, wi臋c m贸g艂 bez problemu udawa膰 ci臋 dop贸ki nie wr贸cisz do zdrowia. Teraz czas by on wr贸ci艂 do domu. Podejd藕 tu – zwr贸ci艂 si臋 do prawdziwego Micha艂a, a gdy ten pos艂usznie zbli偶y艂 si臋, po艂o偶y艂 r臋ce na czo艂ach obu ch艂opak贸w. W tym momencie przed oczami Micha艂a zacz臋艂y przelatywa膰 r贸偶ne obrazy.
- To ca艂e twoje wspomnienia z ostatniego roku – powiedzia艂 Aquan, kiedy ju偶 obrazy przesta艂y si臋 pojawia膰, a prawdziwy Micha艂 siedzia艂 lekko sko艂owany. – Dzi臋ki temu b臋dziesz m贸g艂 wr贸ci膰 do swojego 偶ycia i nikt nie rozpozna, 偶e to nie by艂e艣 ty.
W mi臋dzyczasie Aquan dotkn膮艂 czo艂a golem dwoma palcami i ten momentalnie zmieni艂 si臋 w figur臋 z gliny. Kolejne dotkni臋cie i rozsypa艂 si臋 pozostawiaj膮c po sobie kup臋 piasku. Aquan roz艂o偶y艂 nad nim r臋k臋 i piasek zacz膮艂 powoli unosi膰 si臋 do niej, jakby by艂 przez ni膮 wch艂aniany. W ko艅cu na dywanie nie zosta艂 偶aden 艣lad.
- To by by艂o na tyle. – Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Micha艂a. – Jutro mo偶esz wr贸ci膰 do swojego normalnego 偶ycia. Za dnia zwyk艂y siedemnastolatek, w nocy czarny anio艂 broni膮cy sprawiedliwo艣ci i walcz膮cy ze z艂em.
Aquan skierowa艂 si臋 w stron臋 wisz膮cego nad kominkiem lustra. Ju偶 mia艂 go dotkn膮膰, gdy nagle odezwa艂a si臋 matka Micha艂a.
- Wybacz 艣mia艂o艣膰, czcigodny wied藕mo – zacz臋艂a dr偶膮cym g艂osem. – Chcia艂am tylko podzi臋kowa膰 za zwr贸cenie naszego syna.
- Pami臋tajcie jaka za to jest cena – odpar艂 Aquan i dotkn膮艂 tafli lustra. Chwil臋 potem znikn膮艂.
Wr贸ci艂 do swojej fortecy. Przeszed艂 do jednego z wielu pomieszcze艅. Pstrykni臋ciem palc贸w zapali艂 艣wiat艂o o艣wietlaj膮c le偶膮cy na ziemi ogromny kokon. Podszed艂 do niego. By艂 on tak prze藕roczysty, 偶e mo偶na by艂o zobaczy膰 le偶膮c膮 w nim niem艂od膮 ju偶 kobiet臋 o d艂ugich siwych w艂osach, w kremowej sukni, z r臋kami z艂o偶onymi na piersi. Ostro偶nie dotkn膮艂 kokonu, przez chwil臋 wpatruj膮c si臋 w spokojn膮 twarz kobiety.
- Ju偶 nied艂ugo, kochana matko – wyszepta艂 g艂aszcz膮c kokon. – Tak jak przepowiedzia艂a艣, zacz臋艂o si臋 od trzynastego pokolenia. Ju偶 nied艂ugo odrodzimy si臋 i znowu b臋dziemy pot臋g膮.