Co w tobie jest 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:35:35
Hobe, zajęty własnymi sprawami, skierował się do komnat Płomiennego dopiero po zapadnięciu zmroku. Zdziwił się, widząc brak straży przed drzwiami i klucz tkwiący w zamku. Przekręcił go szybko, wchodząc do pomieszczenia. W środku było ciemno, gdyż nikt nie pofatygował się zapalić lampek oliwnych zawieszonych u ścian. Najemnik szybko naprawił stan rzeczy, rozglądając się uważnie po pokoju. Aura spał, przykryty pościelą tak, że wystawały spod niej jedynie splątane, rude kosmyki. Czarnowłosy byłby wyszedł i wrócił jutro, gdyby nie dziwne cienie, kładące się na pościeli śpiącego. Podszedł bliżej, przyświecając sobie latarnią. Białe przykrycie splamione było szkarłatem. Hobe odstawił latarnię i przyklęknąwszy przy łóżku ostrożnie podniósł przykrycie. Zacisnął wargi i odwrócił wzrok. Zielarz drgnął. Jego powieki uniosły się powoli, wbił w najemnika półprzytomne spojrzenie
- Hobe.... - wyszeptał
- Aura... - najemnik tak delikatnie, jak tylko mógł skłonił uzdrowiciela do tego, by przewrócił się na brzuch. Rudowłosy jęknął cicho, a na widok jego pleców Hobe aż się skrzywił. "Co on zrobił, żeby zasłużyć na coś takiego?". Aura nie miał pleców... miał zamiast nich krwawą miazgę. Żołądek podjechał czarnowłosemu do gardła, oczy przesłoniła mgła.
"To moja wina" zdał sobie sprawę. "To wszystko moja wina... Gdybym go tu nie ściągnął.... Gdybym nie był takim pieprzonym egoistą, gdybym nie chciał, nie pragnął zobaczyć go znów tak bardzo...". - Poczekaj... ja zaraz wrócę.
Płomienny nie odpowiedział. Prawdopodobnie stracił przytomność, co w jego stanie było błogosławieństwem.
Hobe wybiegł z pokoju i złapał stojącego obok służącego.
- Przynieś mi miskę z wodą i czyste płótno... I sprowadź tu kogoś, zielarza, kogokolwiek kto zna się choć trochę na opatrywaniu ran.
"Ran..." przemknęło mu przez myśl " To, co miał Aura na plecach to nie była rana... to było..." . zabrakło mu słów. Służący nawet się nie ruszył.
- No już, na co czekasz, u cholery?!
- Najjaśniejszy pan zabronił.
- Co?... - pod najemnikiem ugięły się nogi - Czego zabronił?
- Zajmować się nim. Więzień ma nauczyć się na cały życie, jak powinien traktować członków rodziny królewskiej.
"Więc już więzień... Już nie gość, nie zbawca.. Więzień".
Palce, zesztywniałe nagle puściły haftowaną materię odzienia służącego.
- W porządku - powiedział Hobe spokojnie - Przynieś mi więc tylko wodę.
Mężczyzna pochylił głowę i zniknął za zakrętem.
Najemnik poczekał, aż wróci. Bał się wchodzić do pokoju, w którym leżał Aura. Wyjął z rąk służącego miskę i ręczniki i zamknął oczy, przekraczając próg komnaty. Płomienny leżał tak, jak go zostawił. Na brzuchu, odkryty. Wziął po pachę taboret, na którym postawił miskę. Nachylił się nad twarzą zielarza. Aura miał oczy zamknięte.
- Wybacz mi... - szepnął czarnowłosy i zamoczył ręcznik w wodzie.
Aura niemal krzyknął czując na plecach dotyk wilgotnej materii.
Hobe zagryzł wargi.
- Spokojnie... to tylko ja... przecież wiesz, że muszę... że tak trzeba...
Aura nie odpowiedział, tylko zacisnął dłonie na prześcieradle, twarz wtulił w poduszkę.
Woda zmywała ledwie skrzepłą krew, ukazując liczne, przecinające się szramy, w tych miejscach, w których bat spotykał się ze skórą. Ramiona Płomiennego drżały, mocniej za każdym razem, kiedy Hobe przykładał mu ręcznik do pleców. Każda minuta cierpienia uzdrowiciela była jak wiek, jak najbardziej wyrafinowana piekielna tortura.
Hobe był spocony jak mysz, kiedy skończył.
Aura nie odezwał się do niego przez cały czas trwania operacji ani słowem, choć najemnik wiedział, że był przytomny. Niestety, był przytomny.
Czarnowłosy przyłożył do poranionych pleców Płomiennego czysty, delikatny ręcznik i wrzucił materię, którą przemywał rany uzdrowiciela do miski z wodą. Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić. Co więcej, nie wiedział, co mógłby powiedzieć.
- Aura... - zaczął cicho.
Nic, najmniejszego znaku, że uzdrowiciel usłyszał jego szept i że chciałby na niego odpowiedzieć.
- Aura... gdybym tylko wiedział... Gdybym tylko przewidział...
Z łóżka dobiegło go ciche chlipnięcie. Rudowłosa głowa poruszyła się i znad poduszki wyjrzały na niego zielone, nieprzytomne od gorączki oczy.
- Co mogę zrobić? - zapytał Hobe bezradnie.
Powieki opadły na szmaragdowe źrenice, lecz nie powstrzymało to łez, które powoli, ukradkiem, wymknęły się spod nich i wsiąkły w materiał poszewki.
Najemnik zrozumiał, że teraz już niewiele może zrobić. Chociaż może... jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Z nagłą stanowczością wstał i zacisnął usta.
- Poczekaj tu. Wrócę...
Szarpnął za klamkę i zamknął za sobą drzwi tak cicho, jakby w komnacie spało dziecko.
Gniewne kroki echem odbijały się od kamiennych ścian, gdy Hobe szybko zmierzał ku królewskim komnatom. Vellrisa znalazł w Sali tronowej, wpatrującego się w ogień, wesoło trzaskający na kominku. Gdy Książe ujrzał zasępione oblicze najemnika, uśmiechnął się szeroko i zagadnął swobodnie
- Mniemam, że rozmawiałeś z uzdrowicielem, cóż, nie stanowi już zbyt pięknego widoku
- Jak mogłeś - syknął czarnowłosy, zaciskając zęby - Co on ci zrobił?
- Uderzył mnie. Podniósł rękę na księcia. Wyobrażasz sobie?
- Kto podniósł rękę na księcia? - za plecami mężczyzn odezwał się chłodny głos Vellrana.
Hobe skłonił się lekko z szacunkiem, natomiast następca tronu urwał skonfundowany
- Kto podniósł rękę na księcia? - powtórzył król
- Aura... - zaczął Hobe, jednak Książe przerwał mu, wpadając w słowo
- Spoliczkował mnie. Zwykły wsiowy kmiotek. Powinien za to zgnić w lochu, niech zna łaskę pana...
- Musiał mieć jakiś powód - warknął najemnik
- Spokój! - obaj mężczyźni umilkli - I co zrobiłeś? - Vellran zwrócił się do syna
- Kazałem go obić...
- Jasne - przerwał mu czarnowłosy - Ile mu dałeś? Dwadzieścia? Czterdzieści batów?
Vellris spojrzał na ojca, jednak wyraz jego twarzy był nieodgadniony. Nozdrza młodego księcia drgały z wściekłości. Jak najemnik śmiał traktować go w ten sposób? Zwłaszcza przy ojcu
- Uważaj Hobe... - zaczął, jednak cichy głos króla przerwał groźbę, jaką miał zamiar wygłosić
- Ile mu dałeś synu?
- Osiemdziesiąt... Należało mu się...
Tylko dzięki swojej silnej woli Hobe nie rzucił się na księcia z zamiarem skręcenia mu karku. Stał tylko sztywno wyprężony i na przemian zaciskał palce w pięści i rozprostowywał je.
- Czemu nie dokończysz Książe? - jad w głosie najemnika byłby w stanie otruć połowę mieszkańców stolicy - Kazałeś chłopaka skatować niemal na śmierć i zabroniłeś medykom opatrzyć jego rany, żeby... jak to się wyraziłeś? ...ach już wiem, żeby na całe życie zapamiętał jak traktuje się członków rodziny królewskiej.... Tylko coś ci powiem, Książe - skłonił się w parodii ukłonu - Martwy uzdrowiciel nie będzie w stanie pokonać trucizny dodanej do wina przez zdrajcę...
Vellran surowym wzrokiem wpatrywał się to w syna, to w oskarżającego go mężczyznę
- Czy to prawda Vellrisie?
- Ojcze ja...
- Czy to, co mówi Hobe jest prawdą? - powtórzył surowo
- Tak ojcze.
- Nie tak cię wychowałem. Idź do siebie, porozmawiamy później
- Ależ...
Król stanowczo klasnął w dłonie. Na ten umówiony znak w Sali pojawiło się czterech zbrojnych gwardzistów
- Książe pragnie udać się do swych komnat - rzekł sucho - Nie opuści ich aż do mojego przybycia
- Tak jest
Gwardziści zajęli miejsca po bokach księcia i wyprowadzili go z komnaty tronowej.
- Doprawdy nie wiem co czasami w niego wstępuje - westchnął Vellran, siadając ciężko na podwyższeniu - Co z tym... Aurą...
- Źle - odparł zwięźle
- Każę pójść do niego moim medykom. Dziękuję ci Hobe. Mam wrażenie, że tylko ty trzeźwo oceniasz sytuację.
Najemnik skinął głową. Patrzył przez chwile na władcę, czy nie będzie chciał powiedzieć czegoś więcej, jednak ten milczał, zatem skłoniwszy się nisko, opuścił sale tronową i pospieszył do komnat uzdrowiciela.
Płomienny ani drgnął, gdy drzwi za Hobem zamknęły się z cichym trzaskiem. Leżał wciąż na brzuchu, z rękami spoczywającymi wzdłuż boków i twarzą wtulona w poduszki. Ręcznik na jego plecach zupełnie przesiąkł krwią, więc czarnowłosy zabrał go i dorzucił do miski. Ostrożnie odgarnął rude, sklejone potem kosmyki, opierając dłoń na czole zielarza. Było rozpalone. Przysiadł na piętach, lekko głaskając Aurę po włosach, czekając na przybycie medyków. Po chwili drżące powieki uniosły się, ukazując szkliste, szmaragdowe tęczówki. Płomienny powiódł nieprzytomnym wzrokiem po pokoju nie zauważając Hobego. Jego wyschnięte usta rozchyliły się wypuszczając tylko jedno słowo
- ...boli...
- Wiem, Aura. Wiem... zaraz przyjdą lekarze i zajmą się tobą
- ... boli ... - powtórzył rudowłosy, na oślep sięgając ręką i zaciskając ją na dłoni najemnika
Drzwi pomieszczenia otwarły się cicho, wpuszczając do środka dwóch wiekowych mężczyzn, którzy natychmiast zbliżyli się do leżącego. Jeden zajął się przygotowaniem ziół, natomiast drugi, przysiadłszy na skraju łóżka, pochylił się nad Płomiennym i zaczął palcami badać krwawiące rozcięcia skóry. Aura kulił się pod jego dotykiem, coraz mocniej ściskając dłoń Hobego. Wkrótce z jego gardła wydobywał się jednostajny, przejmujący krzyk, a drobne palce z zaskakującą siłą miażdżyły prawicę Hobego. Po pokoju rozszedł się dziwny mdlący zapach, kiedy jeden z mężczyzn zbliżył się do zielarza z parującą czarką. Odwrócił głowę, zacisnął usta. Nie chciał pić. Najemnik przytrzymał jego głowę, podczas gdy medyk wlał mu do ust kilka łyków naparu. Powieki Płomiennego opadły ciężko niemal natychmiast. Żelazny uścisk jego dłoni zelżał, oddech wyrównał się. Dopiero wtedy mężczyźni zajęli się poharatanymi plecami. Smarowali pociętą skórę maściami i dopychali jej brzegi, aby się zetknęły. Aura rzucał się przez sen, wzywał nieznanych imion, krzyczał, wkrótce jednak opadł bezwładnie na pościel i tak już pozostał. Teraz zabieg szedł dużo sprawniej, gdyż pracy lekarzy nie niszczyły ruchy spiętych mięśni. Wprawnie nałożyli na plecy Aury zieloną papkę o ostrej woni kamfory, po czym zabandażowali poczynając od karku, a na pasie kończąc. Zebrali swoje rzeczy i bez słowa opuścili komnatę. Aura spał, a Hobe był tak zmęczony, że ledwie widział na oczy. Uzdrowiciel wydawał się bezpieczny, Vellris zamknięty. Z ciężkim sercem najemnik raz jeszcze pogładził zielarza po rudych kosmykach i wyszedł z komnaty, szukając we własnym pokoju namiastki wypoczynku.
Aura spał... może dlatego nie zauważył, jak regał ustawiony w rogu przesuwa się o kilka centymetrów, ukazując ukryte za nim drzwi. Vellris wyjrzał ostrożnie zza mebla i uspokojony pustką w pokoju uzdrowiciela, wyszedł zza regału. Bezszelestnie zbliżył się do łóżka, na którym spał ciężkim snem zielarz. Lekko dotknął rudych kosmyków.
- Bolesną zafundowałem ci lekcję, czyż nie? - wyszeptał książę.- Ale wyzdrowiejesz... może rzeczywiście głupio zrobiłem, że zabroniłem medykom się tobą zająć. Nie chcę przecież, żeby stała ci się większa szkoda.... To byłaby wielka strata, gdybyś.... powiedzmy umarł, prawda?
Zamyślony zerknął przez odsłonięte okno, przez który widział tylko kolejny fragment murów królewskiego zamku.
- Ale na szczęście wyzdrowiejesz... Wiem to od zielarzy. To dobrze.... bo widzisz, przede mną nie ma ucieczki... chyba, że w śmierć.
Ucisnął plecy Aury, słysząc w odpowiedzi jęk, który był rezultatem bólu, przed którym nie chronił nawet głęboki sen. Książę podniósł do oczu dłoń, wilgotną od krwi Płomiennego i pachnącą ziołami, których używali medycy, do leczenia go.
- Ale wyzdrowiejesz... I jeżeli będzie ci mało jednej lekcji... zafunduję ci kolejną. Aż w końcu nauczysz się, że mnie nikt nie mówi "nie". Nikt, nawet kochanek zaufanego najemnika mego ojca.
Ostrożnie wytarł dłoń o ręcznik.
- Najemnicy przychodzą i odchodzą, monarchowie zostają. Czyż nie lepiej trzymać się zatem monarchy? Przyszedłeś do mnie w chwili, w której byłem słaby, jako anioł. Wyciągnąłeś mnie z nielichych tarapatów. Durny Riddermark, nie rozumie najprostszych poleceń... - Jego wciąż wilgotna dłoń zacisnęła się w pięść. - Widzisz, ja nie zapominam takich... przysług. A jak mógłbym ci lepiej odpłacić za dar życia, niż samym sobą? Zatem będziesz mnie miał... Będziesz mnie miał noc po nocy, będę oddawał ci cześć, jakiej nie oddałem jeszcze ani jednej z królewskich nałożnic. Po prostu nie nauczyłeś się jeszcze doceniać prawdziwych honorów. Pewnie dlatego, że nigdy dotąd ich nie doświadczyłeś. Ale to nic... nie ma takich wad, których nie wypleni chłosta. A ja jestem cierpliwy. Nie wiesz nawet, jak bardzo...
- Co ty tu robisz? - przerwał mu cichy, ale aż wibrujący wściekłością głos.
Vellris spojrzał ponad ciałem Aury na stojącego w drzwiach Hobego.
- No no no... - uśmiechnął się złowrogo - Widzę, że nie mnie jednemu zebrało się na nocne wizyty. Ale ja przyszedłem tylko porozmawiać... Nie wiem czy wiesz, ale podobno nieprzytomni ludzie słyszą to, co się do nich mówi.
- Więc? - warknął najemnik.
- Więc przyszedłem zapewnić naszego młodego przyjaciela, że wciąż o nim myślę. I że z niecierpliwością wyglądam chwili, kiedy stanie na nogi.
Hobemu ciarki przeleciały po grzbiecie. Gdyby mógł zrobić to, co chciał, wyrzuciłby Vellrisa w tej chwili za okno. Gdyby tylko mógł....
- A ty? - zagadnął tymczasem książę - Przyszedłeś tu w tych samych celach, co ja... czy może... w nieco bardziej rozrywkowych?
- Co...? - wyszeptał wstrząśnięty najemnik, ale w tej chwili ze źrenic Vellrisa wyjrzało wyrachowane, niebezpieczne szaleństwo i Hobe, który widział takich ludzi nie raz i nie dwa, zmartwiał.
- O, nie obawiaj się. Myślę, że Aura nie miałby nic przeciwko... i o to przecież chodzi, czyż nie? Teraz, kiedy tak się nad tym zastanawiam... niegłupio to wymyśliłeś. Nie doceniłem cię.
Hobe zacisnął zęby tak mocno, że usłyszał jak zgrzytają.
- Król już pozwolił ci wyjść? - zapytał krótko.
Spojrzenie księcia oderwało się od twarzy Aury i zabłądziło gdzieś na przeciwległą ścianę.
- Król... już wkrótce nie będzie mógł mi rozkazywać. Już by nie mógł, ale przeklęty Riddermark..
- Co? - Hobe zamarł, gdyż był pewien, że się przesłyszał. Vellris znieruchomiał, zdając sobie sprawę, że powiedział słowo za dużo.
- Ojej... - uśmiechnął się - Zdaje się, że moja mała tajemnica się wydała. Jaka szkoda...
Hobe myślał intensywnie.
I nagle przypomniał sobie opowieść pewnego starego wojaka i dobrą radę, której mu tamten udzielił. "Gdy wpadniesz w zasadzkę i będziesz stał naprzeciwko ostrza swego wroga..." powiedział mu wiarus "... módl się, żeby to był zły człowiek. Da ci to czas, bowiem źli ludzie uwielbiają chwalić się i rozkoszować swoim zwycięstwem. Dobrzy po prostu zabijają.".
Źli ludzie uwielbiają...
- Widzę... - uśmiechnął się Hobe - że to ewidentnie ja nie doceniłem waszej wysokości. Nie podejrzewałem, że wasza wysokość okaże się na tyle sprytny, by opracować tak subtelny plan...