Pod moim i twoim niebem 6
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 21 2014 13:10:27


Bał się. Nawet więcej, był śmiertelnie przerażony. Przerażały go wrzaski pełne nienawiści i żądzy mordu, przerażały go kamienie, które rzucali w ich stronę. Jednak najbardziej z tego wszystkiego przerażało go to, co się z nim działo. Miał dziesięć lat i przerażał go szalejący w trzewiach niewytłumaczalny głód, przerażały go jego własne dłonie, które nie przypominały ludzkich dłoni – zakończone ostrymi, czarnymi pazurami. Przerażał go ból, który czuł w całym ciele. Przerażała go wściekłość, która rodziła się w głębi gardła dzikim warkotem. Przerażały go kły, które czuł językiem. Przerażał go ten obcy intynkt, który podpowiadał by rzucić się tym ludziom do gardeł. Ludziom, którzy do niedawna byli mieszkańcami tej samej osady. Ludziom, którzy już wzięli i zabili ich matki, mówiąc, że oddały ciała Pustym. Wiedział, że ci ludzi ich też chcą zabić.
Bał się, gdy ból zgiął go w pół, przygniótł do ziemi i zmusił do stanięcia na czterech łapach. Z gardła wyrwał się ryk pełen bólu i nienawiści. Ryk, którego nie mogłoby wydać ludzkie gardło. Ci tchórzliwi ludzie odsunęli się przerażeni, a on się ucieszył. Podobał mu się ten strach. Rzucił się na nich pierwszy, ale dobrze wiedział, że pozostali są tuż za nim. Pierwszy zatopił kły w miękkim ludzkim gardle. Poczuł na języku krew i wraz z krwią pojawiły się obrazy, których nie był w stanie zrozumieć. Nie było to ważne. Ważny był głód, wściekłość, żądza mordu.
Był przerażony, gdy już nie pozostał nikt, w kim mógłby zatopić swoje kły. Znowu był tylko dziesięcioletnim dzieckiem i stał wśród stosu martwych ciał. Zaczął więc płakać, zwykłym dziecięcym płaczem, bo nie rozumiał, co się działo. On chciał być tak jak inni ludzie, nie rozumiał dlaczego był inny i dlaczego inni go za to nienawidzili. Słyszał tylko, że pozostali również płaczą, słyszał, że ktoś wołał swoją matkę. On swojej nie wołał, wiedział, że jest martwa. Wiedział, że zostali sami. Te kilka dzieciaków, które nie wiedziało, co się z nimi właściwie działo.


Grimmjow obudził się i wściekły walnął pięścia we włącznik światła, w jednej chwili rozświetlając jego małą kwaterę – łóżko, stolik, szafka na mundury i przybory toaletowe. Podniósł się, odetchnął głębiej – w duchu podziękował tylko, że był sam – i dopiero wtedy spojrzał na własne dłonie. Normalne, zupełnie normalne. Metal protezy i zwykłe ludzkie palce, ale czuł, w swojej zdrowej ręcę, to swędzenie pod skórą, miał to dziwne wrażenie, że jego kości, próbują zmienić położenie. Zaciśnął pięści. Czuł paznokcie wbijające się w skórę zdrowej dłoni i tylko w myślach powtarzał sobie jak mantrę: paznokcie, nie pazury, paznokcie nie pazury. W końcu to dziwne uczucie minęło.
Nie zdarzało się to często, ale i tak częściej niż by sobie tego życzył. Na szczęście nigdy nie powracało w tak ekstremalnej postaci jak trzynaście lat temu i miał nadzieję, że nigdy nie powróci. Podejrzewał, że reszta pilotów Espady też tak miała. Ale nigdy o tym nie rozmawiali. Raz tylko Nnoitra rzucił jakąś uwagę na ten temat, ale wszyscy zgromili go takim wzrokiem, że się zamknął. Wciąż nie wiedzieli, co się z nimi wtedy stało, ale on osobiście przestał się tym w ogóle przejmować. Tamto wyderzenie, tuż przed tym jak znalazł ich Aizen – ochlapanym nie swoją krwią i przerażonych – nie istniało. Nie istniał tamten strach, za to pozostała wściekłość. Wściekłość i coś jeszcze, ten trochę obcy instynkt, który nie raz i nie dwa uratował mu dupę, jak również pozwalał mu wynajdować najbardziej znakomite kąski w "Jaskini". Jak chociażby jego ostatnia ofiara.
Owszem był odrobinę skołowany, gdy zobaczył Kurosakiego ze śladem na szyi. Jednak w tym samym momencie zdał sobie sprawę z tego, dlaczego Hisagi tak bardzo mu nie pasował do jego ofiary. Zapach. Nie zwrócił na to uwagi gdy rozmawiał z Hisagim w symulatorze, ale zorientował się, że coś było nie tak, gdy przeszedł obok rudzielca na korytarzu. To był ten zapach, który go tak oszołomił w "Jaskini", ten a nie podszyty strachem zapach Hisagiego. Kurosaki był jego ofiarą. Był ciekawy, czy chłopak zdaje sobie sprawę z tego komu dał się zerżnąć tamtej nocy. A jeżeli nie wie, to Grimmjow był bardziej niż chętny by go uświadomić. Dlatego zaproponował walkę i czuł się nieco zawiedziony, gdy Kurosaki końcem końców nie zjawił się w symulatorze. Chociaż nie był juz pewien, dlaczego był zawiedziony bardziej, bo nie mógł z nim powalczyć, czy dlatego, że nie mógł się z nim zabawić. Nie żeby rudzielec miał gdzie ucieć, wcześniej czy później Grimmjow dopadnie go w swoje pazury... paznokcie... dłonie. Nieważne, dopadnie go i tyle.
Przeczesał jeszcze palcami włosy, teraz i tak nie zaśnie, więc w sumie mógł równie dobrze wstać i zrobić coś kontruktywnego. Poćwiczyć, wypędzić z głowy resztki koszmaru przez fizyczne zmęczenie. Zarzucił na siebie mundur i wyszedł, od razu kierując się w stronę symulatorów. Jednak w pewnym momencie zatrzymał się w pół kroku i skręcił w jeden z bocznych korytarzy, prowadzący w głąb bazy, wiedziony tym już dobrze poznanym instynktem.
Baza Seireitei nigdy nie zasypiała, dlatego nie przejmował się mijanymi ludźmi, chociaż wiedział, że oni przyglądają mu się nieco zdziwieni – nie często widywało się pilotów Zanpakutou w tej części bazy. Szedł przed siebie wiedziony tym mglistym przeczuciem, że powinien iść w tą stronę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że podąża za ledwo wyczuwalnym zapachem, jakby znajomym. Bardzo szybko zapomniał o nieprzyjemnym śnie. Teraz był za to bardzo podekscytowany.
Wyszedł z kolejnego korytarza i wtedy zobaczył za czym właściwie podążą – mignięcie pomarańczu przy kolejnym zakręcie. Wyszczerzył się i ruszył pewnie, ale ostrożnie, jak drapieżnik podążąjący za ofiarą – o mały włos nie roześmiałby się, jak pomyślał o tym porównaniu, przecież pasowało idealnie.
Szedł za nim dobre dziesięć minut. Doszli do tej, wyższej, jeszcze rzadziej wykorzystywanej części, tutaj nawet oświetlenie było ograniczone – jedyne pojedyncze lampki przy podłodze – musiał iść ostrożniej, bo nagle zostali tylko we dwójkę na korytarzu. Kolejny zakręt – szlag, zaczynał tracić orientacje, gdzie się znajduje, ostatnimi czasy rzadko kiedy zapuszczał się w trzewia bazy – ciemny, ślepy, nie za głęboki zaułek, żadnych drzwi. I ani śladu Kurosakiego. Nie mógł się przecież rozpłynąć w powietrzu i na pewno tędy szedł, wciąż czuć było jego zapach. Cisza.
Przytłumiony zgrzyt. Podmuch świeżego powietrza od ściany na końcu zaułka.

* * *

Ichigo musiał przyznać, że był jeden niewątpliwy plus w pracy jako technik konserwujący bazę, nikt inni nie miał lepszej okazji poznać tych wszystkich zakamarków, o których większość zapomniała. Miejsc, które przestały być, z różnych przyczyn, wykorzystywane, a które były czasami naprawdę przydatne, jak na przykład chciało się być zupełnie samemu i żeby nikt na pewno nie przeszkodził. Ichigo miał jedno takie miejsce i bywał tam nadzwyczaj często, najczęściej w pogodne noce. Wtedy najlepiej mu się myślało. A miał nad czym myśleć.
Nie potrafił wyrzucić z głowy tego co wydarzyło się przy okazji ostatniego ataku. Nie potrafił przestać myśleć o tej drugiej perspektywie. Jeszcze przechodziły mu dreszcze, jak przypomniał sobie to dziwne poczucie rozpadania się. Jednak im dłużej o tym myślał, tym bardziej przekonywał się, że to było to uczucie zupełnie nowe. Posiadał mgliste wspomnienia z czasów, gdy miał siedem może osiem lat, chociaż podejrzewał, że i wcześniej się to zdarzało. Zaczynał płakać zupełnie zagubiony, bo nagle zaczynał widzieć dziwne rzeczy. Gdyby były to jedynie sny, to nie byłoby to aż takie dziwne. Jednak kilkakrotnie zdarzyło mu się to w środku dnia, gdy nie miał nawet możliwości, że przysnął. Były to rzeczy – budynki, pojazdy, widoki – które nie mogły mu się po prostu przewidzieć, były zbyt obce i jednocześnie zbyt rzeczywiste. W takich momentach zazwyczaj jego matka go uspokajała i co najważniejsze słuchała i wydawało mu się, że wierzyła w to co opowiadał, wierzyła, że faktycznie widzi takie rzeczy. Często też była przy nim, gdy budził się z niezrozumiałych dla niego wtedy, i dzisiaj zresztą też, snów. Wtedy bardzo często, żeby odwrócić jego uwagę od nieprzyjemnych myśli zaczynała mu opowiadać o gwiazdach. Uczyła go położenia poszczególnych konstelacji, wyjaśniała mu różne rzeczy. Właśnie z tym kojarzyło mu się patrzenie w gwiazdy, z bezpieczeństwem i spokojem. Pamiętał doskonale jej ciepły, łagodny głos, który cierpliwie tłumaczył, że widzisz Ichigo tamte gwiazdy, te pomiędzy moimi dłońmi, to konstelacja Ursa Maior, zwana równiez Wielką Niedźwiedzicą, a jak spojrzysz w tą stronę to dojrzysz podobny, nieco mniejszy układ. To Ursa Minor, Mała Niedźwiedzica, a ta jasna gwiazda w tej konstelacji, to Gwiazda Polarna, która wskazuje północ. Wiesz dlaczego jest tak jasna? Na to małe światełko, które do nas dociera, składa się światło trzech słońc, które krążą wokół siebie... Pamiętał doskonale jak chłonął tą całą wiedzę zafascynowany, jak cieszył się, gdy odnajdywał wśród, wydawałoby się, zupełnie losowo rozrzuconych punktów, kształty, o których mu opowiadała. Doskonale zapamiętał jej słowa, które nie raz powtarzała, chociaż nie do końca je wtedy rozumiał. Dopóki widzisz te gwiazdy, dopóki kroczysz pod tym niebem, jesteś w domu, jakkolwiek daleko byś nie był. I jakkolwiek daleko nie byliby twoi bliscy, to pamiętaj, że oni patrzą na dokładnie to samo niebo. Zrozumiał je dopiero lata później, po zaciągnięciu się do bazy Seireitei – ostatni raz widział się z siostrami i ojcem na przepustce dwa lata temu. Mówiła również, że jeżeli ktoś kiedyś zechce z tobą oglądać gwiazdy, Ichigo, to znaczy, że warto go przy sobie zatrzymać, że jest to ktoś wyjątkowy.
Jak do tej pory nawet nie zaprosił nikogo by razem z nim poszedł tym zapomnianym korytarzem do ślepego zaułka i nie pokazał tego niemalże niewidocznego przejścia węwnątrz ścian. Wciąż miał przygotowaną jedynie jedną kurtkę – na zewnątrz było zawsze zimno. Podejrzewał, że nikt inny oprócz niego, nie wchodził tą drabinką. A włazu, gdyby nie on, już dawno nie dałoby się otworzyć. Jak do tej pory nie znalazł nikogo, z kim chciałby dzielić tę chwilę samotności wysoko w górach, w ciemności rozświetlanej jedynie milionami gwiazd i księżycem – dzisiaj będącego jedynie cienkim sierpem. To była jedynie jego chwila wytchnienia, gdy oddychał głęboko mroźnym, świeżym powietrzem. To było jego miejsce ta opuszczona platforma. Siadał w zagłębieniu za jakąś zapomnianą instalacją – chyba wieżyczką po jakimś dziale przeciwlotniczym - by ochronić się nieco od przeszywającego wiatru. Mógł wtedy w spokoju myśleć o czym tylko chciał, czy potrzebował. O Szalonym Kapeluszniku i jego bajce i jak go wyśledzić, skoro ślad po jego wiadomościach ucinały zabezpieczenia NEMU. Mógł myśleć o tym, co się z nim działo. Mógł popatrzeć w ciemność i niemalże czuć, gdzieś tam jakąć nie do końca obca obecność. Tutaj, w tej jego małej samotni. W ciszy i w spokoju.
- Kurwa, ja pierdolę, pizga jak skurwysyn!
Sam o mały włos nie zaczął kląć. Bardziej był wściekły na siebie. Szedł tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważył, że ktoś go śledzi, a musiał, bo inaczej wątpliwe, by tutaj trafił samodzielnie. Była jeszcze szansa, że jak będzie siedział spokojnie, to nie zostanie zauważony, a intruz zwyczajnie zniechęcony zimnej sobie pójdzie.
- Oj! Kurosaki, wiem, że gdzieś tutaj jesteś. Wyłaź!
Doskonale! Z dziesiątek tysięcy ludzi, którzy przebywają w bazie, za nim musiał przyjść właśnie ten kretyn. Swoją droga było to zastanawiające. W hangarze zaczął służbę ponad pół roku temu, jednak przez długie miesiące jedyny moment, gdy widział Jaegerjaqueza to podczas alarmu, gdy szedł do swojego Zanpakutou, a teraz nagle w ciągu ilu, tygodnia czy dwóch, napotykał go co chwilę. Gdzie nie postawi stopy, tam wyrasta Jaegerjaquez. Może coś go ominęło i sklonowali tego dupka i postawili na każdym rogu bazy.
- Jakbyś przyszedł do symulatora, to byśmy dokończyli nasze sprawy, a tak...
Ichigo przyszedł do symulatora o godzinie, którą podał Jaegerjaquez, a właściwie to przechodził tamtędy przez przypadek o tamtej porze. Nawet położył dłoń na klamce, żeby wejść, ale na szczęscie w porę się opamiętał. Niby po co miałby się zjawiać na zawołanie tego gościa.
Westchnął tylko ciężko. I tak nie miał co liczyć na spokój, którego tak potrzebował. Wyszedł ze swojej kryjówki.
- Nie widzę potrzeby kończyć z tobą czegokolwiek, Jaegerjaquez – mruknął, zerkając tylko przelotnie na pilota, który był jedynie ciemniejszą plamą na tle otwartej przestrzeni.
Nie zauważył więc, jak tamtej uśmiecha się szeroko i patrzy na niego uważnie. Po prostu skierował się prosto do włazu.
- Patrzecie – powiedział Jaegerjaquez niezwykle zadowolonym głosem, nie ruszając się z miejsca. - W "Jaskini" nie miałeś nic przeciwko, żeby ze mną skończyć. Chociaż przyznam szczerze, że owszem, skończyłem pierwszy. Ale nie wyglądałeś, jakby ci to w jakikolwiek sposób przeszkadzało.
Ichigo zamarł wpół kroku. To nie mogła być, kurwa, prawda. Jakim cudem miałby takiego pecha, żeby w całym tym tłumie trafić właśnie na niego. W dodatku, to on sam przecież zaczął.
- Co ty pierdolisz, Jaegerjaquez? - zapytał najbardziej obojętnie, jak tylko potrafił. Nawet dla samego siebie nie zabrzmiał szczerze. Nigdy nie był najlepszy w udawaniu.
Jaegerjaquez zaśmiał się tylko, Ichigo nie widział, ale doskonale potrafił sobie wyobrazić, jak odrzuca przy tym głowę do tyłu, by zaraz, gdy przestał się śmiać, pochylić się do przodu, w jego stronę, niczym kot nad myszką.
- Co? Nie. - mówił pilot i faktycznie wydawało się po głosie, że był nieco bliżej. - Bardziej właściwym pytaniem, byłoby kogo i wtedy mógłbym odpowiedzieć, że ciebie, Kurosaki.
Nagle Jaegerjaquez był bliżej niż by sobie Ichigo życzył, jednak nim tamten mógł go chociaż chwycić, czy cokolwiek miał w planach, Ichigo zadziałał instynktownie, rzucając się do ataku. Jaegerjaquez był dla niego jedynie cieniem wśród ciemności, ale to wystarczyło, żeby go namierzyć i dalej jakoś sobie poradził, a jego przeciwnik był niewątpliwie zaskoczony takim obrotem spraw, bo dał się przygwoździć do podwyższenia, na którym stało działko, i wykręcić sobie rękę. Ichigo na wszelki wypadek przytknął mu do twarzy wyciągnięty z rękawa nóż sprężynowy – teoretycznie w bazie broń biała była od kilku lat zakazana.
- Słuchaj – syknął pilotowi do ucha, albo raczej w kark, bo był od niego niższy. - Gówno mnie obchodzi, czy to z tobą, czy z kim innym rżnąłem się w "Jaskini", ale spróbuj chociażby spróbować położyć na mnie łapy jeszcze raz, to przysięgam, że będę miał głęboko w jelicie grubym, że jesteś pilotem ratującym nasze tyłki i cię po prostu zabiję.
- Dobrze, dobrze, będę trzymał rączki przy sobie – powiedział ugodowo Jaegerjaquez, jednak było doskonale słychać, że nie bierze groźby Ichigo na poważnie. - Chociaż jak na razie, to ty nie możesz utrzymać swoich przy sobie, Kurosaki. - Niemalże można było dostrzec szeroki uśmiech.
Ichigo prychnął tylko i puścił pilota. Jak najszybciej wszedł do włazu, żeby wrócić do środka i zostawić tego przeklętego kota z Cheshire. Bo Jaegerjaquez był kotem z Cheshire, który znalazł sobie rozrywkę w doprowadzaniu go do szaleństwa.
woją drogą – krzyknął za nim Jaegerjaquez, gdy już schodził po drabince. - Co ty tu w ogóle robiłeś w taką piździawę?
- Sikałem pod gwiazdami – odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem. - Naprawdę relaksujące zajęcie, musisz koniecznie spróbować.
Miał nadzieję, że ten kretyn naprawdę to zrobi i przy okazji odmarzną mu klejnoty.

* * *

Grimmjow zaśmiał się bardzo ubawiony, tym co miało przed chwilą miejsce. Chwycił się barierki odchylił do tyłu. Po przedstawieniu i groźbie Ichigo, polowanie stawało się jeszcze bardziej interesujące. Do tej pory nie był do końca pewien, co tak właściwie zaciekawiło go w Kurosakim. Teraz jednak już wiedział. Ten chłopak się go w ogóle nie bał i w dodatku śmiał mu grozić. Cała reszta ludzi zwyczajnie bała mu się podskoczyć, nikt nie odważyłby się na to, co przed chwilą zrobił rudzielec. Wspaniale będzie go w końcu złapać i zmusić do posłuszeństwa. A Grimmjow był pewien, że wcześniej czy później dopnie swego.
Uśmiechnął się wciąż odchylony do tyłu, jednak uśmiech po chwili przygasł. Pierwszy raz od kiedy pamięta, przyjrzał się nocnemu niebu. W tym miejscu było ono niezwykle wysokie i olbrzymie. Nagle w jednej chwili w niewiele dającym, migotliwym świetle gwiazd, Grimmjow poczuł się przytłoczony, samotny, a jednocześnie w absurdalny sposób obserwowany. Bardzo szybko przypomniał sobie, że w sumie jest mu zimno. Wrócił do środka, nie oglądając się za siebie. Nie był w stanie pojąć, że ktoś mógłby chcieć sikać pod gwiazdami dla relaksu.

* * *

Ichigo wdrapał sięm już przebrany do snu, na piętro do swojego łóżka. Na zaspane pytanie Keigo, gdzie był, odmruknął tylko, że poszedł sikać. Położył się i zapatrzył się nie tak odległy sufit. Widział go doskonale pomimo zgaszonego w pokoju światła – w bazie zawsze panował rozświetlony elektronika półmrok. Słyszał miarowe oddechy pozostałych dziewięciu osób, ktoś pochrapywał cicho, ktoś coś mruczał przez sen, ktoś się masturbował. Ichigo chciał tylko kilku chwil wśród ciemności i w całkowitym odosobneniu, ze świadomością, że nie w jego pobliży żadnego innego człowieka, jednak teraz mógł się pożegnać nawet z tą odrobiną luksusu, jaką dawała mu jego opuszczona platforma. Warknął tylko pod nosem i przewrócił się na bok, zwijając się do pozycji embrionalnej. Może kiedy indziej poszuka sobie innej miejscówki.
Zamykał już oczy i powoli zasypiał, gdy jego tablet, odłożony obok poduszki, zapiszczał dźwiękiem otrzymanej wiadomości. Kto u pustego, wysyłałby wiadomości w środku nocy. Sięgnął po urządzenie i już po pierwszych słowach zmarszczył brwi.

Najchętniej napisałbym "podążaj za białym króliczkiem", najlepiej by pasowało. Jednak moja towarzyszka, jak na kobietę przystało, jest uparta i zupełnie nie chce ze mną współpracować. Stwierdziła, że o wiele lepiej pasuje do niej czarny kot. Cóż biedny mogę zrobić? Mogę jedynie przekazać, że czarne koty też wiedzą, gdzie można się napić herbaty z Szalonym Kapelusznikiem.

Nim wiadomość zniknęła z ekranu, Ichigo już siedział i pośpiesznie wstukiwał kolejne komendy na tablecie, próbując wyśledzić nadawcę. Jednak znowu wylądował gdzieś w czeluściach NEMU. Wyglądało to tak, jakby sama sztuczna inteligencja wysłała mu tą wiadomość, tylko po co miałaby to robić. Poza tym wątpił, żeby NEMU była zdolna do samodzielnego stworzenia takiej nie bezpośredniej wiadomości. Ichigo rozumiał intencję nadawcy, kimkolwiek był, właśnie dostał zaproszenie do spotkania. Gdzie niby miał znaleźć tego cholernego czarnego kota, to już nie miał pojęcia. Opadł ciężko na łóżko, aż skrzypnęło i usłyszał jakiś pomruk Keigo z dołu. Co to wszystko miało znaczyć? Zasnął, zanim zdążył się nad tym wszystkim porządnie zastanawić.
Obudził go alarm i dopiero po chwili zorientował się, że nie jest to ani alarm ataku, ani pobudki dla jego pokoju. Był to alarm rozkazu. Zaspany chwycił tablet i tylko kątem oka dojrzał, że miał jeszcze dobrą godzinę do pobudki na swoją zmianę. Zdziwił się, widząc rozkaz natychmiastowego wstawienia się w gabinecie bezpośredniego przełożonego – patrz Akona – nie przypominał sobie, żeby coś ostatnio przeskrobał. Potwierdził otrzymanie rozkazu i przetarł twarz dłońmi. Zwlekł się niechętnie, ogarnął, żeby chociaż jakoś się prezentować.
Ziewnął przeciągle po raz kolejny, gdy dochodził do gabinetu Akona i o mały włos nie wpadł by na wychodzącego z niego Hisagiego, który rzucił mu tylko szybkie "hej" i poszedł dalej. Jednak odrobinę intrygujący był szeroki uśmiech na twarzy zazwyczaj ponurego pilota. Ichigo nie zastanawiał sie jednak nad tym. Zapukał i wszedł do gabinetu, po nieco zmęczonym "proszę". Wszedł, stanął przez biurkiem swojego przełożonego i zmarszczył brwi. Akon zazwyczaj wyglądał na zmęczonego, jednak teraz właśnie miał zejść z wyczerpania.
- Nie – powiedział Akon, chociaż Ichigo nawet nie zamierzał się odzywać. - Jakimikolwiek ścieżkami zaczyna iść twoja logika, odpowiedź brzmi nie.
Cóż, gdyby nie był sobą, a na przykład Keigo, albo Mizuiro, to po śniadaniu wszyscy by wiedzieli, z kim szef spędza noce. Podejrzewał, że kilka osób wygrałoby, bądź przegrało, jakieś zakłady.
- Oczywiście panie majorze – odpowiedział jedynie z pełną powagą.
Akon spojrzał jeszcze na niego spode łba i weschnął ciężko.
- Pewnie chciałbyś wiedzieć – powiedział Akon, zapalając papierosa. - Czemu kazałem ci wstawać z twojego ciepłego, może nawet wygodnego łóżeczka aż godzinę wcześniej.
Ichigo w żaden sposób nie odpowiedział. Jego mózg jeszcze nie do końca zaczął poprawnie funkcjonować, więc nie miał zamiaru silić się na cokolwiek. Wcześniej czy później Akon mu powie, o co chodzi.
- Cóż... Zostajesz przeniesiony – powiedział spokojnie, niemalże obojętnie Akon.
Ichigo w jednej chwili był przytomny.
- Jak to przeniesiony? - zapytał zupełnie zaskoczony i odrobinę oburzony. - Za co, przecież nic nie zrobiłem! - Zaraz jednak przypomniał sobie, że dzisiaj w nocy groził śmiercią pilotowi Espady. Jaegerjaquez musiał się komuś poskarżyć i teraz Ichigo miał za swoje.
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny – mruknął Akon, wypuszczając dym. - Dzisiaj z samego rana otrzymałem wytyczne. Zostaniesz przeniesiony do ekipy techników Espady, gratuluję. - Niezbyt szczere były to gratulacje, albo to kwestia zmęczenia.
Ichigo aż zamrugał zupełnie zbity z tropu. Do techników Espady, ale jak to? Dlaczego? A chwilę później zdał sobie sprawę z tego, że będzie miał jeszcze większą szansę wpadania przypadkiem na Jaegerjaqueza.
- Nie – powiedział, zanim zdążył się powstrzymać.
Akon przeniósł na niego zmęczone spojrzenie.
- Tak jakbyś miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia – powiedział sucho. - Zaczynasz dzisiaj, wszystkie niezbędne informacje zostaną ci przesłane. Przenosisz się też do ich kwater. Możesz odejść.
Ichigo otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
- Możesz odejsć – powtórzył Akon chłodno, patrząc na chłopaka spode łba.
Ten kiwnął tylko głową i odwrócił się.
- A, Kurosaki – zawołał jeszcze jego przełożony. - Zanim wpadniesz na genialny pomysł, żeby coś spieprzyć by cię stamtąd wylali. Mamy w tej chwili napiętą sytuację, szykują się pewne zmiany. Jeżeli coś spieprzysz, to nie skończy się na przeniesieniu do tyłu. W najlepszym wypadku zostaniesz wyrzucony na zbity pysk z bazy. A w tym bardziej prawdopodobnym, zwyczajnie skazany za sabotaż i zdradę i rozstrzelany na miejscu. Więc się raczej postaraj.
Znowu tylko bez słowa kiwnął głową i wyszedł. Stanął jednak zaraz za drzwiami gabinetu, próbując przetrawić, co właściwie przed chwilą zaszło. Dlaczego, do stu menosów, nagle został przeniesiony i to do techników Espady. To znaczyło, że Jaegerjaquez się nikomu nie poskarżył. Co więcej, musiał osobiście wystosować polecenie przeniesienia, inaczej nigdy tak szybko by to nie poszło. Nawet nie osobiście, musiał poprosić kogoś wyżej, bo przecież Akon nie miał obowiązku słuchać poleceń Espady, którzy owszem mieli stopnie oficerskie Gotei, ale niższe niż Akon. Tylko czego, do cholery jasnej, Jaegerjaquez od niego chciał? A czy musiał mieć jakiś powód, poza chęcią doprowadzenia go do szaleństwa? W końcu był kotem z Cheshire. Tak czy siak, będzie musiał się dostosować do rozkazu, czy mu się to podobało czy nie.
Warknął tylko gniewnie pod nosem, wcisnął dłonie w kieszeni kombinezonu i poszedł w stronę najbliższego symulatora. Włączył sobie program treningowy Espady, ten z tą ich przeciwniczką nie do pokonania. Założył okulary, odwrócił się i spojrzał nieco zdziwiony. Owszem słyszał, że jest nakładka, która sprawia, że przeciwnicy są nadzy, albo przynajmniej półnadzy, ale on jej nigdy nie stosował. Z Yoruichu walczył już wcześniej i jej avatar miał zazwyczaj na sobie czarne obcisłe spodnie i pomarańczową kurtkę. Tymczasem w tej chwili patrzył na kobietę w jej pełnej nagiej glorii. A ta zamiast rozpocząc walkę, czy chociażby stanąć w postawie obronnej, uśmiechnęła się znacząco, chwyciła się pod boki i odwróciła. To był odruch, bardzi zdrowy odruch należy zaznaczyć, gdy Ichigo spojrzał na jej kształtne pośladki. A jak spojrzał, to już nie mógł oderwać wzroku. Na lewym pośladku widoczny był tatuaż.
Kot. Czarny kot.
- Szalony Kapelusznik zaprasza na herbatkę – powiedziała Yoruichi, patrząc na niego ponad ramieniem. - Bądź u mnie jutro o godzinie osiemnastej, zaprowadzę cię do niego. A teraz... - Zanim Ichigo zdążył zareagować była przy nim. Uśmiechała się miło. - Przejdźmy do ważniejszych spraw. - Kopnęła go prosto w bebechy i bardzo szybko przestał myśleć o czymkolwiek innym niż przetrwaniu tej walki.

* * *

Na barierce otaczającej zapomnianą platformę, na której znajdowała się wieżyczka z dawno nieużywanym działkiem przeciwlotniczym, pojawiły się najpierw białe, nagie pośladki, potem zaczęły pojawiać się nogi, jakby formowane z ziarenek piasku zlatujących się z powietrza. Zanim uformowały się stopy, zaczął tworzyć się szczupły korpus. Dłonie tworzyły się jednocześnie z szyją. Głowa z szarymi włosami i oczami o czarnych białkach i żółtych tęczówkach, pojawiła się zanim do końca utworzyły się ramiona. Uśmiechał się szeroko, odsłaniając czarne zęby. W końcu na barierce siedział, nieświadomy swojego imienia, Bleach.
Zeskoczył z barierki i podszedł do włazu, zanim jednak do niego sięgnął, pojawiła się na nim postać. Równie biała co on sam, tylko długie proste włosy miała czarne, była szczuplejsza nawet od niego. Za to szerokie uśmiechy mieli podobne. Popatrzyli po sobie bez emocji.
- Królik z zegarkiem kieszonkowym – powiedział Bleach wskazując na siebie. - Królicza nora. - Wskazał na właz. - Idę do Krainy Czarów.
Czarnowłosy pokręcił tylko głową.
- Jedz – powiedział, wyciągając przed siebie palec i podtykając go pod usta Bleach'a.
Ten bez wahania wziął podany palec i odgryzł. Nie polała się jednak krew, nic nie chrupnęło pomiędzy zębami. Przez chwilę nic się nie działo.
- Wrócę – powiedział w końcu Bleach.
- Wiemy – odpowiedział czarnowłosy z uśmiechem.
Bleach zniknął, nie zaszczyjąc pozostałych bladych postaci, które przysiadły w różnych miejscach na wieżyczce.
Jak nie przez króliczą norę, to dostanie się Krainy Czarów inną drogą. Był tego pewien, bo teraz wiedział, że to czego szukał jest właśnie tam.