Co w tobie jest 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:31:54
Ciężar ciała najemnika tylko pchnął go głębiej. W tym wszystkim zupełnie stracił rozeznanie gdzie jest dół, a gdzie góra. Pochłonięty walką o oddech nie zauważył, kiedy ciało najemnika znikło gdzieś. Próbował się zatem wyrwać, kiedy coś złapało go w za resztki podartej koszuli i zaczęło ciągnąć. Jednakże osiągnął tylko tyle, że zaplątał się w resztki roślin i wodorosty, a cokolwiek ciągnęło go w głąb, jak mu się wydawało, tylko wzmocniło swój nacisk. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie legendy o wodnikach i topielcach i szarpnął się w uścisku. Zaczynało brakować mu powietrza, przed oczyma latały mu mroczki. W kończynach czuł niepokonaną słabość. Wreszcie poddał się i przestał walczyć, myśląc, że najwyraźniej przyjdzie mu dokonać żywota w przydrożnym stawie. Wtedy właśnie, przy mocy Hobego wydostał się na powierzchnię.
- A żeby cię jasny szlag trafił! - wrzasnął przemoczony najemnik, wyciągając go na brzeg - Skaranie boskie z tobą!
Aura nie był w stanie odpowiedzieć, leżał na trawie, krztusząc się i desperacko łapiąc powietrze. Stopniowo jego oddech uspokajał się. Zerknął w bok, prosto na buty Hobego, który stał nad nim i na kopyta koni gwardzistów.
"Cholera" - odetchnął głębiej, ciesząc się każdą drobiną powietrza, która wypełniła mu płuca. To nic, że powietrze to śmierdziało wprost potępieńczo, a co się z tym wiąże i on i Hobe cuchnęli... właśnie jak potępieńcy. Przewrócił się na plecy, po to tylko by dostrzec nad sobą chmurną twarz czarnowłosego i dojrzeć, że najemnik ewidentnie zapachem tym uradowany nie jest. Hobe był przemoczony do suchej nitki, a we włosy zaplątały mu się wodorosty.
-Wstawaj! - warknął mężczyzna, ignorując narastającą falę chichotów zza pleców - Ale już! Skończyło się dobrze...
Dopiero, gdy uzdrowiciel dźwignął się na nogi, zrozumiał, co miał na myśli czarnowłosy. Najemnik, nie bawiąc się w delikatność złapał go za oba nadgarstki i związał mu ręce. Mokry sznur boleśnie zacisnął się na skórze.
- Idź! - pchnął go do przodu, postępując za nim krok w krok. Wyprzedził go dopiero przy wierzchowcu, na którego siodło wspiął się, kapiąc wszędzie wokół. Wyjął stopę ze strzemienia, gestem pokazując Aurze, co ma zrobić. Płomienny wsunął stopę w srebrne strzemię i wyciągnął związane dłonie w stronę najemnika. Mężczyzna jednym ruchem wciągnął go na koński grzbiet, sadzając przed sobą.
- Ruszamy! - zakomenderował krótko.
- Ja... - zaczął po chwili Aura, ale przerwano mu:
- Zamknij się, albo przerzucę cię przez siodło, skrępowanego jak prosię. I zaknebluję.
Jasne źrenice Hobego ciskały błyskawice, ale przynajmniej do samego wieczora najemnik nie dotknął go ani razu, chyba że było to absolutnie konieczne. Gwardziści trzymali od nich rozsądny dystans, mądre posunięcie, zważywszy na smród. Aura chętnie uciekłby sam przed sobą.
Przed wieczorem dotarli do zamku. Była to potężna budowla, wykonana z beżowego piaskowca, wznosząca się dumnie nad ogromną stolicą. Zachodzące słońce odbijało się w złocistych herbach wyhaftowanych na szkarłatnych sztandarach, zawieszonych nad szeroką, rzeźbioną bramą, prowadzącą na brukowany dziedziniec, a dalej na komnaty. Aura przyglądał się wszystkiemu z zachwytem, z pół otwartymi ustami, gdy z głośnym stukotem kopyt pokonywali most nad fosą zdążając ku zamkowemu podwórcowi. Gwardziści nie wjechali za nimi za bramę. Oddalili się w kierunku mniejszego nieco budynku, który musiał być królewską stajnią. Brutalne zetknięcie z kamieniem przypomniało mu jak wściekły jest na niego najemnik, nie miał jednak czasu nad tym się zastanawiać, gdyż silne szarpnięcie za skrępowane nadgarstki zmusiło go do pozbierania się z ziemi i podążenia za czarnowłosym. Szli szybko wąskimi kamiennymi korytarzami, oświetlonymi migotliwym blaskiem pochodni. Skręcali tyle razy, że oszołomiony zielarz zostawiony sam sobie, nie byłby w stanie trafić powrotem do wyjścia. Wreszcie Hobe z furią pchnął jedne z drewnianych, okutych drzwi z taką siłą, że trzasnęły o ścianę wewnątrz. Aura i starszy, szykownie ubrany mężczyzna w środku podskoczyli z zaskoczenia. Rudowłosy został wepchnięty do pomieszczenia z takim impetem, że potoczył się po kamiennej posadzce aż pod stopy staruszka. Ten spojrzał na niego z nieskrywanym obrzydzeniem, podciągnął nosem i cofnął się o krok, zasłaniając nos dłonią
- Co TO jest Hobe? - jego głos był zimny i twardy niczym stal, zupełnie nie pasował do dobrotliwego wyglądu
- To? - najemnik spojrzał obojętnie na podnoszącego się z trudem Płomiennego - To jest ten uzdrowiciel, o którym mówiłem jego wysokości.
- To? - brwi mężczyzny uniosły się wysoko, gdy mierzył Aurę spojrzeniem od stóp do głów
- Tak Livanes. Właśnie to. Aktualnie potrzebuje kąpieli. Ja zresztą również...
- W takim razie zajmij się tym! Na co jeszcze czekasz?
- Nie rozkazuj mi. - brwi czarnowłosego ściągnęły się w gniewnym grymasie - Nie jesteś królem, tylko zwykłym doradcą. - rzucił mu prosto w twarz z pogardą - Ja zrobiłem już to co do mnie należało i za co mi zapłacono. Reszta to już nie moja sprawa.
Drzwi zamknęły się za plecami najemnika z takim samym trzaskiem, jak się otworzyły. Livanes spojrzał jeszcze raz na zielarza, z niemniejszym obrzydzeniem jak poprzednio. Zacisnął usta i zamaszystym krokiem wyszedł z pomieszczenia, zostawiając rudowłosego samemu sobie. Szmaragdowe tęczówki uważnie zlustrowały wnętrze pokoju. Był urządzony ze smakiem i przepychem. W narożniku stało łoże ze szkarłatnym baldachimem i jedwabną pościelą, pod przeciwległą ścianą rzeźbiony misternie, czarny sekretarzyk z mnóstwem szuflad i stosem papierów na blacie. Przez witrażowe okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca, rozświetlając miękko obrazy, zawieszone jeden koło drugiego, wzdłuż wszystkich ścian pokoju. Płomienny złowił kątem oka srebrny refleks i odwrócił się, stając twarzą w twarz z potworem. Wzdrygnął się, uprzytomniwszy sobie, że spogląda w polerowane zwierciadło, na samego siebie. Długie, rude dotąd, kręcone kosmyki, pokryte teraz zieloną zaschniętą rzęsą bagienną, zwisały w posklejanych strąkach wokół bladej, zmęczonej twarzy, Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dorobił się krwawej pręgi na lewej skroni, która pokryta zaskorupiałym kożuchem glonów wyglądała doprawdy makabrycznie. Obrazu dopełniała podarta, poplamiona zieloną mazią, trawą i błotem koszula, na poły wyciągnięta ze spodni. Kontemplację własnego wyglądu przerwało mu wejście dwóch ciemnoskórych, ubranych na biało mężczyzn, którzy bez przesadnej delikatności wyprowadzili go z pokoju i powiedli kolejnym długim, krętym kamiennym korytarzem. Gdy otworzyły się przed nimi drewniane drzwi, w twarz Aury buchnęły kłęby gorącej pary. Pomieszczenie w całości wyłożone było drewnem, a wzdłuż ścian poustawiano ogromne balie, wypełnione gorącą i zimną wodą. Jedna z wanien była zajęta. Hobe odwrócił się specjalnie na brzuch, by móc obserwować toaletę rudowłosego. Jego spojrzenie wywołało ognisty rumieniec na policzkach zielarza, gdy jeden z posługaczy sprawnie pozbawił go ubrania i wepchnął do najbliżej stojącej balii. Zanurzył ręce w gorącej wodzie i energicznie zaczął zmywać śmierdzące pozostałości bagna z jego bladej skóry
- Sam się umyję - zaprotestował Aura, gdy dłonie mężczyzny zsunęły się niżej - Zostaw!!
- Nie obawiaj się - zachichotał Hobe - To kastraci, nie skrzywdzą cię.
- Nie lubię być dotykany przez obcych - Płomienny rzucił czarnowłosemu mordercze spojrzenie
- Doprawdy? - najemnik kpił otwarcie - To ciekawe... Nie powiedziałbym... Zostaw go - parsknął śmiechem, a posługacze posłusznie wyszli z pomieszczenia -Wygodnie ci tak z tym sznurem? - zapytał drwiąco
- Dam sobie radę - warknął Aura, wybitnie sobie rady nie dając.
Hobe wstał i ociekając wodą zbliżył się do młodszego mężczyzny, przechylił się przez brzeg balii i ująwszy jego nadgarstki w dłonie, wprawnie rozwiązał sznur i odrzucił go za siebie
- Tak chyba będzie lepiej - powiedział cicho, a w jego głosie nie było już cienia kpiny
Uzdrowiciel rozpaczliwie starał się nie patrzeć, na stojącego tak blisko, zupełnie nagiego mężczyznę, jednak myjąc się, ukradkowo spoglądał w jego stronę, chłonąc każdy szczegół wyglądu. Muskularna pierś najemnika opalona była na ciemny brąz, odcinając się wyraźnie od linii, wyznaczanej przez pas spodni. Skóra lśniąca teraz od wody poznaczona była wieloma cienkimi bliznami, nieodłącznymi w zawodzie najemnika. Rudowłosy mimowolnie pomyślał, że niektóre z nich mógłby wyleczyć, jednak natychmiast sam siebie za to skarcił. Zanurzył głowę w wodzie, energicznie szorując mydłem długie włosy, kiedy podniósł wzrok Hobe stał nieco dalej, wycierając się dużym, kwadratowym ręcznikiem. Zwrócony tyłem do Aury, nie mógł dostrzec pałającego, szmaragdowego spojrzenia, badającego każdy centymetr jego ciała. Wilgotne włosy najemnika lekko przykleiły się do masywnego karku, kiedy szybkimi ruchami osuszał ramiona i pierś. Mięśnie na jego plecach grały przy każdym ruchu. Byłoby tak prosto podejść i przytulić się do tych szerokich pleców...
Najemnik ubrał się szybko, nieświadomy tak szczegółowych oględzin jego osoby. Odwrócił się i rzucił zielarzowi czysty ręcznik
- Zaraz przyniosą ci świeże ubranie
Aura złapał ręcznik i puścił go tak, że opadł tuz przy balii. Teraz bardzo pilnował się, by nie spojrzeć na najemnika nawet przypadkiem. Słyszał tylko szelest materiału, gdy Hobe się ubierał.
- Hobe... - wyszeptał.
- Tak? - zapytał czarnowłosy dość obojętnie.
- Po co mnie tu przywiozłeś?
- Bo kazano mi sprowadzić najlepszego uzdrowiciela, jakiego znam.
Aura uśmiechnął się blado, bez cienia radości.
- Najlepszego mówisz... Trudno powiedzieć, żebym pasował do tego określenia.
Hobe westchnął i zbliżył się do balii. Ujął podbródek Płomiennego w palce, i uniósł jego twarz do góry. Aura mógł spojrzeć teraz w jasne, przenikliwe oczy najemnika.
- Uważasz, że powinieneś umieć wygrywać ze śmiercią?
Uzdrowiciel już zaczynał zaprzeczać, ale zawahał się... Tak, w gruncie rzeczy o to właśnie chodziło. O wygrywanie ze śmiercią, o wydzieranie jej kolejnych dni, miesięcy, lat.
- Jesteś dobrym uzdrowicielem, Aura. Wiem o tym. Poza tym... - zawahał się, widząc przed oczyma obraz Płomiennego na stole, siedzącego okrakiem na konającym mężczyźnie i z całych swoich sił próbującego tchnąć w jego serce odrobinę życia. Płomiennego o rozczochranych włosach i panice w oczach. Nie mógł wiedzieć, że zielarz w tej samej chwili ogląda to samo wspomnienie, bez cienia jednak wyrozumiałości czy zachwytu dla siebie samego. - Poza tym jesteś jedynym uzdrowicielem, jakiego znam.
Puścił jego podbródek i podszedł do drzwi.
- I nie podglądaj następnym razem, bo mogę wziąć to za zaproszenie. A tego byś przecież nie chciał, prawda?
- Cc..o?... - wykrztusił Płomienny wstrząśnięty - wcale nie podglądałem!
Pożałował tych słów w chwili, w której Hobe bardzo powoli zdjął dłoń z klamki i odwrócił się.
- To znaczy... - zaplątał się - Ja tylko...
- Ty co? - zagadnął najemnik drapieżnie uśmiechnięty.
- Ja... tylko...
- Rozumiem - mruknął mężczyzna i jakby nigdy nic przekręcił klucz w zamku.
- Co ty robisz? - wyjąkał Aura, cofając się pod najdalszą ściankę balii.
- Nie chcę, żeby nam przeszkodzono.
-Przeszkodzono w czym? - wyjąkał Płomienny, choć dobrze wiedział, o czym myśli teraz Hobe. Sprowokował drapieżcę i teraz musi za to odpokutować. Najemnik wciąż nieznośnie powoli odłożył na bok trzymaną w dłoni kamizelkę i zaczął rozsznurowywać koszulę. - Co ty robisz? - powtórzył zielarz, czerwieniejąc gwałtownie.
- Lubisz patrzeć z tego, co zauważyłem. A ja dbam o to, byś miał na co popatrzeć.
Koszula sfrunęła na posadzkę, jak biały ptak.
- A..ale - uzdrowiciel zdawał sobie sprawę, że się jąka i nienawidził siebie za to, ale naprawdę nie mógł nic na to poradzić. Tym bardziej, że był stanowczo mniej przeciwny temu, co się tu działo, niż to okazywał i ... niż by sobie życzył.
Brzdęknęła cicho sprzączka rozpinanego paska. Aura zacisnął powieki.
- O, nie - warknął Hobe - Chciałeś, to patrz. I nie próbuj zaprzeczać.
Słychać było tylko niemal bezszelestny plusk kropel, które spadały w wysokości balii na ziemię.
Płomienny otworzył oczy.
Hobe stał tuz przed nim, tylko w rozpiętych spodniach. Wzrok zielarza automatycznie przesunął się po umięśnionej klatce piersiowej najemnika i zabłądził w okolicach brzucha, tam, gdzie zaczynały się spodnie. Uzdrowiciel zdał sobie sprawę, że wtedy, w jego domu, sprawy potoczyły się tak szybko, że nie miał nawet okazji dobrze się Hobemu przyjrzeć.
- Mało ci? - uśmiechnął się czarnowłosy.
"Nienawidzę cię" pomyślał Aura.
- Wcale nie - uśmiech mężczyzny poszerzył się, tak jakby znał myśli uzdrowiciela.
Miał rację. "Nienawidzę siebie" poprawił się zielarz. Pożądanie wypełzło z ukrycia i objęło w posiadanie wszystkie jego myśli, jego pragnienia, nawet jego oczy. Spodnie opadły na podłogę. Najemnik przekroczył je, stając tuż tuż przy balii. Wszedł do środka bardzo powoli, pozwalając Płomiennemu nasycić się widokiem swego ciała. Już w wodzie ukucnął i zbliżył się do rudowłosego.
Aura otworzył usta.
- Nie... - Hobe położył mu mokrą dłoń na wargach - Nie chcę znów słyszeć "nie".
Jego druga dłoń zawędrowała po powierzchnią wody na udo uzdrowiciela.
- Podobam ci się? - zapytał, z ustami już przy szyi Aury. Silne, szorstkie, ciepłe palce obrysowały kształt ust Płomiennego, domagając się odpowiedzi. - Powiedz to.
- Tak... - wyszeptał zielarz , przymykając oczy i oddając się pieszczocie rąk i warg Hobego.
Jak zwykle w obliczu żądań zmysłów był bezwolny, mógł tylko poddać się im, starając się nie myśleć, że poddaje się... jemu.
Najemnik przygniótł go ciałem do dna balii, a potem przekręcił się, tak że Aura znalazł się teraz na górze, oparty na piersi czarnowłosego. Woda stygła z każdą sekundą, lecz on tego nie czuł. Hobe podniósł go lekko, sadzając sobie na brzuchu. Aura zamknął oczy i sam wprowadził go w siebie, odrzucając głowę do tyłu, tak, że z mokrych włosów wzbiła się chmura lśniących w świetle zachodu kropel. Najemnik pozwalał mu przez jakiś czas poruszać się we własnym tempie, spoglądając na niego spod przymkniętych powiek. Policzki zielarza poczerwieniały gwałtownie, oddany przeżywaniu i doświadczaniu przyjemności nie myślał o niczym innym. Nic innego się nie liczyło. Przygryzł wargę, pragnąc na chwilę powstrzymać rodzący się w jego gardle krzyk. Lecz w tym samym momencie Hobe dotknął go, przesunął pieszczotliwe palcami po jego męskości, zatrzymując się przez chwili przy główce, a potem ujmując ją w dłoń. Aura jęknął głośno. Mocniej naparł na najemnika. Palce czarnowłosego bawiły się, dotykając go, przynosząc przyjemność i zabierając resztki zdrowego rozsądku.
- Chodź... - wyszeptał Hobe.
Aura, ze łzami w oczach, spocony, zapamiętany w przeżywaniu, krzyknął i ... przyszedł. Przez chwilę zdolny był tylko do tego, by leżeć bezsilnie w ramionach najemnika, drżeć i szeroko otwartymi ustami chwytać powietrze. I przez chwilę Hobe mu na to pozwalał. Potem przewrócił go na plecy tak, że woda chlusnęła na podłogę poza balię, nawet nie wysuwając się z jego wnętrza. Dłonie Płomiennego zacisnęły się w pięści, kiedy najemnik zaczął się w nim poruszać, coraz szybciej i bardziej zdecydowanie. Usta czarnowłosego odnalazły usta zielarza, na chwilę przed tym zanim szczytował. Uzdrowiciel oplótł kochanka ramionami, chcąc zatrzymać przemijającą chwilę choć trochę dłużej.
- No... - wymruczał Hobe parę minut później - nie mam nic przeciwko TAKIM kąpielom.
Aura nie odpowiedział, znów bojąc się spojrzeć w stalowe oczy. Siedział w wystygłej wodzie, obejmując ramionami kolana, spod przymkniętych powiek obserwując jak najemnik ubiera się ponownie i podchodzi do drzwi, przekręcając klucz w zamku. Złożone w staranną kostkę czyste ubranie dla zielarza ktoś położył na progu. Możliwe, że pukał, ale w ferworze uniesienia mogli tego nie usłyszeć. Teraz z kolei czarnowłosy przyglądał się jak młodszy mężczyzna nakłada na siebie dopasowane brązowe spodnie i cienką koszulę. Z lekko wilgotnymi jeszcze kasztanowymi włosami i policzkami zarumienionymi niedawną miłością wyglądał jak młody bóg. Hobe z autentyczna niechęcią znów założył na otarte nadgarstki zielarza gruby sznur. Ten nie zaprotestował, wbił tylko wzrok w podłogę, pozwalając najemnikowi ująć się za ramię i poprowadzić labiryntem korytarzy.