Co w tobie jest 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 20:31:14
Nadjechali wieczorem, kiedy wszyscy kładli się już spać, nie oczekując żadnych niespodzianek. Było ich trzynastu. Dwunastu jeźdźców na śnieżnobiałych koniach wyglądało niemal jednakowo. Ubrani w czarno - czerwone uniformy ze złoconymi wykończeniami, uzbrojeni w ciężkie, bogato zdobione rapiery, przytroczone do lśniących siodeł. Szkarłatne płaszcze ozdobione symbolem gwardii królewskiej powiewały na wietrze, kiedy szybko zbliżali się do wioski przycupniętej na zboczu wzgórza, tuż pod lasem. Trzynasty jechał na czele. Kary ogier z godnością unosił kopyta w lekkim stępie. Mężczyzna ubrany był od stóp do głów w nieskazitelną czerń, którą łamały jedynie srebrzyste refleksy szpady i zapinki od płaszcza. Wstrzymał konia i ruchem ręki wskazał żołnierzom jedną z chat, na samym obrzeżu wioski.
Pomknęli wprost ku niej, a bujna trawa, stłumiła odgłosy kopyt.
Aura właśnie zasypiał, kiedy drzwi jego domu otwarły się z hukiem, wylatując z zawiasów i uderzając ciężko o podłogę. Poderwał się, gdy do kuchni wkroczyło sześciu gwardzistów królewskich z obnażonymi rapierami.
- Ty jesteś Aura, zwany też Płomiennym - bardziej stwierdził niż zapytał jeden z żołnierzy - Pójdziesz z nami. Król ziem północnych, władca dolin Whregonu, miłościwie nam panujący
Vellran pragnie widzieć cię jak najprędzej.
Płomienny pobladł. Wodził wzrokiem od jednego żołnierza do drugiego, jakby próbując odgadnąć, czego król może chcieć od niego. Nie chciał jechać z nimi. Nie mógł. O świcie jak zwykle miał pójść z Irsą po zioła do lasu, nad rzekę. Koło południa umówiony był z jednym z chłopów, któremu składał połamane ramię, a któremu miał zdjąć opatrunek. Gwardzista zmierzył rudowłosego zimnym spojrzeniem
- Pójdziesz z nami - powtórzył, dając znać pozostałym znajdującym się w pomieszczeniu
- Ale ja nie chcę... - zaczął Aura, usiłując wyrwać się z uchwytu dwóch żołnierzy. Trzymali go mocno pod ramiona, podczas, gdy inny szykował sznur, by skrępować nadgarstki uzdrowiciela.
Szarpnął się mocno. Udało mu się uwolnić ręce. Widząc zbliżających się do niego mężczyzn rozpostarł przed sobą dłonie, wysyłając przez nie silne uderzenie energii. Cofnęli się o krok, a wtedy na kark Płomiennego spadło uderzenie, niemal pozbawiając go przytomności. Czerwone plamy zawirowały mu przed oczami. Poczuł jak gruby sznur zaciska się powyżej jego dłoni. Silne ręce wyprowadziły go na zewnątrz. Chłodne powietrze otrzeźwiło go nieco.
Potrząsnął głową i podniósł wzrok. Widok, jaki miał przed oczyma, otrzeźwił go bardziej. Napotkał zimne spojrzenie, spowitego w czerń mężczyzny. Mur opanowania, który wokół siebie zbudował, runął w jednym uderzeniu serca, pozostawiając go roztrzęsionego, niezdolnego do wypowiedzenia słowa. Poza jednym. Hobe - wargi Aury poruszyły się bezgłośnie.
- Aura... - najemnik pochylił głowę w parodii dworskiego ukłonu - Cóż za mile spotkanie, nieprawdaż? Nie spodziewałeś się mnie tak szybko z powrotem?
- Ty... - wyszeptał Płomienny pobladłymi wargami - Dlaczego....
- Na pytania czas będzie później. Vellran życzy sobie widzieć cię jak najprędzej - rzucił zdawkowo - Ruszamy! - wydał krótki rozkaz żołnierzom.
Muskularne ramię oplotło talię zielarza, podrywając go w górę tak, że znalazł się na końskim grzbiecie, przed jednym z gwardzistów. Kurczowo zacisnął skrępowane dłonie na kuli siodła, gdy wierzchowiec poderwał się do galopu, spięty lekko ostrogami. Ziemia umykała błyskawicznie spod kopyt, paraliżując strachem nie przywykłego do jazdy konnej rudowłosego. Zacisnął oczy, chroniąc je przed pędem powietrza, nie chcąc patrzeć na szybko oddalającą się wioskę.
To było straszne uczucie, świat podskakiwał i mimo, że gwardzista podtrzymywał Aurę przez cały czas, uzdrowiciel nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zaraz czeka go niechybny upadek. Napiął wszystkie mięśnie, przywierając do końskiego karku i modlił się, modlił się by ta szaleńcza jazda nie trwała długo. Ale bóg był głuchy na jego błagania. Ta dziwna podróż przypominająca swym tempem raczej pościg lub ucieczkę trwała. Wydawało mu się, ze gnają już tak od wielu godzin, kiedy w końcu donośny głos na przedzie kawalkady zarządził postój. Jednak gdy spojrzał na księżyc, dostrzegł, że nie minęła nawet północ. O dziwo, zdążyli w tym czasie ujechać dystans tak długi, że Płomienny nie był już w stanie rozpoznać okolicy. Obca była mu polana, na której rozbijali obóz gwardziści i obcy był szemrzący wesoło potok. Tyle zdążył zauważyć w pierwszych chwili, zanim jeździec, z którym jechał bezceremonialnie zrzucił go z konia. Mając związane ręce, nie zdołał zamortyzować upadku. Gruchnął o ziemię, jak worek kartofli. Z bólu zaparło mu oddech.
- Uważaj do jasnej cholery! - usłyszał nagle wściekły głos nad głową - Pamiętaj, że on ma dotrzeć do zamku cały i zdrowy. To on ma leczyć, a nie być poddawany kuracji!
Hobe.
Koń, którego kopyta były stanowczo zbyt blisko jego twarzy przestąpił z nogi na nogę, zanim zielarz usłyszał złośliwą odpowiedź gwardzisty.
- Wybaczcie, panie, wymsknął mi się.
Paru innych gwardzistów roześmiało się, słysząc te słowa, lecz śmiech urwał się jak ucięty nożem.
- Ty. Ty i ty - będziecie pełnić wartę. Reszta spać. Jutro jeszcze kawał drogi przed nami.
Aura usłyszał ruch, świadczący o tym, że żołnierze udali się, by wypełnić rozkaz Hobego. Zmusił się do zajęcia pozycji siedzącej, choć tak naprawdę było mu wszystko jedno, mógłby zostać na ziemi tak jak leżał. Najemnik nachylił się na nim i jednym szarpnięciem wwindował w górę. Aura zatoczył się, łapiąc równowagę, a potem wyrwał się z uścisku dłoni czarnowłosego.
- Wszystko w porządku? - zapytał Hobe dość szorstko.
- Nie mówisz chyba poważnie.
- Chodź - Hobe mimo protestu ponownie ujął go za ramię i podprowadził bliżej ogniska, które do tej pory zdążył już rozpalić któryś z gwardzistów. Następnie pchnął go na rozłożony koc. - Jeżeli obiecasz mi, że nie będziesz próbował żadnych sztuczek, rozwiążę cię i dam coś do jedzenia.
- Dziękuję, jadłem już kolację. W domu.
Hobe uśmiechnął się.
- Nie doczekasz się przeprosin - mruknął w końcu i wziął z ręki żołnierza parującą menażkę.
- Może choć wyjaśnień?
- Jeszcze nie.
- Nie możesz tak po prostu... - uniósł się Aura po raz pierwszy tego wieczoru. Najemnik przerwał mu brutalnie.
- Zamknij się, albo ja cię zamknę. Gwarantuję, że to ci się nie spodoba.
Aura, bezradny, wściekły i pokonany odwrócił się, próbując zakopać się w koc, na którym siedział. Nie było to łatwe przy związanych rękach.
- Pomóc ci? - zapytał usłużnie Hobe.
- Nie, dziękuję.
- Jak chcesz - mruknął czarnowłosy i przyglądał się wysiłkom uzdrowiciela.
Płomienny miał na sobie tylko cienką koszulę i płócienne spodnie. Jego długie włosy były poczochrane i pełne liści, mimo, że jechali otwartym gościńcem. Hobe uważniej przyjrzał się odzieniu zielarza. Noc jest ciepła, nie powinien zmarznąć, stwierdził w końcu. Aura musiał dojść do podobnego wniosku, bo przestał walczyć z kocem i legł bezwładnie, wpatrując się w niebo. Minuty upływały wśród szmeru rozmów gwardzistów, lokujących się nieco dalej od nich i pokrzykiwań nocnych stworzeń. Ognisko dogasało. Po chwili spali już wszyscy, poza strażą, Hobem... i Aurą. Rudowłosy miał oczy zamknięte, jednak najemnik był pewien, że uzdrowiciel nie śpi.
Hobe ułożył się wygodnie, lecz sen jak na złość nie nadchodził. Milczący towarzysz po jego lewej stronie przyciągał wzrok jak magnes. Czarnowłosy rozejrzał się po obozie, a potem przeturlał się do zielarza. Ich ciała niemal się zetknęły.
- Aura... - wyszeptał mężczyzna - Obiecaj. Wtedy cię rozwiążę. Nie ma sensu żebyś się męczył.
Wargi Płomiennego zadrżały, dostrzegł to nawet w mroku nocy, ale powieki wciąż ciasno okrywały źrenice.
Hobe wyciągnął dłoń, odgarniając z twarzy zielarza nieposłuszny kosmyk włosów. Jego palce niemal dotknęły policzka jeńca.
Uzdrowiciel szarpnął się w tył, umykając przed dotykiem i wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w najemnika.
- Czego chcesz?!
Hobe nie odpowiedział. Po paru chwilach ton Aury spokorniał.
- Czego chcesz ode mnie?
- Chwilowo chcę tylko zdjąć ci więzy. Pozwolisz mi?
Minęło kilka kolejnych chwil, zanim Płomienny skinął głową. Hobe ujął jego ręce i dotknął sznura, który je unieruchamiał.
- Obiecaj.
Aura umknął spojrzeniem w bok przed jasnymi źrenicami najemnika.
- Obiecuję - jego szept był ledwie dosłyszalny.
- Widzisz, nie było to takie trudne - czarnowłosy rozmasował nadgarstki zielarza, nie napotykając żadnego sprzeciwu. Jego dłonie powędrowały wyżej, przesuwając się po ramionach, by zatrzymać się na piersi rudowłosego. Hobe przetoczył się jeszcze odrobinę, kładąc się na uzdrowicielu.
Płomienny milczał, tylko twarz zwrócił w bok i zacisnął powieki.
- Co w tobie jest? - wyszeptał mu najemnik wprost do ucha - Że kiedy jesteś blisko mogę myśleć tylko o tobie?
- Zostaw mnie.
- Twoje usta wciąż mówią "nie", twoje ciało wciąż powtarza "tak".
Aura nie odpowiedział mu, głównie dlatego, że nie był zdolny do odpowiedzi.
- Niedawno usłuchałem twego ciała, teraz usłucham twoich ust.
Płomienny pozwolił sobie westchnąć głębiej, gdy Hobe zsunął się z niego i wrócił na swoje miejsce. Nie chciał przyznać przed samym sobą, że w tym westchnieniu był żal. Nie ośmielił się otworzyć oczu. Usnął dopiero, gdy świtało, jednak natychmiast zbudziło go silne potrząśnięcie za ramię. Tym razem to Hobe wiózł zielarza przed sobą, obejmując go mocno w pasie. Jazda była równie szaleńcza i nieprzyjemna jak poprzednio. Kurczowo trzymający się kuli siodła Aura nie zwracał uwagi na ciepły oddech na karku i niby przypadkowe dotknięcia najemnika. Gdy zatrzymali się na krótki popas koło południa, jego ramiona i uda były zesztywniałe od ciągłego napięcia. Obiecał sobie, że tak długo, jak nie będzie to absolutnie konieczne, nie wsiądzie na koński grzbiet. Mimo, że jego żołądek domagał się swoich praw, po raz kolejny odmówił przyjęcia posiłku. Hobe przez chwilę przyglądał mu się uważnie. Coś nieuchwytnego czaiło się w jego spojrzeniu
- Jak chcesz - skomentował zwięźle
Po zbyt krótkiej, jak na gust Płomiennego chwili, znów znalazł się siodle. Jechali teraz przez rozmokłe łąki, konie zwolniły na grzęzawisku, dając uzdrowicielowi szansę wytchnienia. Kiedy ziemia nie uciekała spod kopyt w szaleńczym tempie, jazda nie była wcale taka zła. Odprężył się nieco, wygodniej opierając kolana o końskie boki. Okolica była piękna. Młode brzózki uginały się wdzięcznie w lekkich podmuchach wiatru, szeleszcząc soczyście zielonym listowiem. Spod kęp bagiennej trawy rozlegało się radosne rechotanie żab, w koronach drzew ptaki dawały swój codzienny koncert na cześć słońca. Aura zmęczony niemal całonocnym czuwaniem oparł się lekko o pierś jadącego za nim najemnika i przymknął oczy, poddając się usypiającemu rytmowi kroków wierzchowca. Ręka obejmująca go dotychczas w talii uniosła się nieznacznie, wpełzając pod płócienną koszulę. Płomienny gwałtownym ruchem odepchnął się od najemnika i z cichym mlaśnięciem wylądował na rozmiękłej darni. Jego wargi zacisnęły się gniewnie, gdy wyszeptał ostro
- Nie dotykaj mnie...
- Wracaj tu - rzucił spokojnie Hobe
- Nie.
- Wracaj - zmarszczył brwi, powoli zsiadając z konia. Jego stopy nie wydały najcichszego szmeru, zapadając się w błotniste podłoże.
- Nie - powtórzył rudowłosy cofając się o krok
Gwardziści wstrzymali konie i zbliżyli się, ciekawi przebiegu zajścia. Hobe obejrzał się i jego wargi zacisnęły się w wąską kreskę.
- Przestań odstawiać sceny - wyszeptał złowrogo.
Płomienny nie mógł powiedzieć potem, o czym dokładnie myślał. Potrafił się tylko cofać, nie zdając sobie sprawy, że zapada się w grzęzawisku coraz bardziej, że buty już ma całe przemoczone, że śmierdząca woda wypełnia zagłębienia, które w miękkiej glebie uczyniły jego stopy. Najemnik zaklął cicho i postąpił naprzód i wyciągnął rękę, łapiąc uzdrowiciela za rozchełstaną na piersi koszulę. Aura w panice cofnął się bardziej, ale poślizgnął się na wilgotnej, wystającej z topieli, gałęzi. Zachwiał się, tracąc równowagę. Ostrzegawczy okrzyk żołnierzy zlał mu się w jedno z przekleństwem ciśniętym przez Hobego. Zamachał rękoma, bezskutecznie próbując ustać na nogach i poleciał w tył. Hobe, który zamiast rozluźnić, tylko wzmocnił uścisk, w którym trzymał koszulę zielarza, przy wtórze dartego materiału poleciał za nim. Pod Aurą rozwarła się zielonkawa otchłań stawu, ukrytego pod mylącą zasłoną gęstej trawy. Nie zdążył nawet zaczerpnąć tchu, więc woda natychmiast wdarła mu się do ust i nosa.