Stranger in your soul 5
Dodane przez Aquarius dnia Marca 22 2014 12:47:31


ROZDZIAŁ 5

- Co zrobił? – Kyla spojrzała na Gregora wielkimi, brązowymi oczyma. Mężczyzna uśmiechnął się smutno i wskazał jej fotel. Dziewczyna usiadła, zerkając na drzwi. – Nie rozumiem... Rozmawialiśmy o tym. Obiecał, że nie zrobi nic głupiego. – dodała.
- To zależy co on rozumie pod postacią „coś głupiego”. Dobrze, że nie zostawiłem go dzisiaj samego.
- Powinnam to była przewidzieć! – rzuciła Kyla, kręcąc głową. – Myślałam, że mamy to za sobą! Co, jeśli Kristoffowie wniosą oskarżenie! Mogą to zrobić! – dodała zrozpaczona.
- Nie pozwolimy na to. Nawet jeśli uda im się coś wskórać, będzie to tylko zadośćuczynienie w postaci pieniędzy. – rzekł najemnik.
- Bardzo chcę w to wierzyć.
- Po cóż te czarne myśli, Kyla, dziecinko! – pocieszał ją Gregor. – Nieco sobie porozmawialiśmy z Riddockiem. On jest zagubiony, nie wie, komu ma ufać. Chce ciebie bronić, ale jednocześnie boi się, że nie będzie potrafił.
- Potrafię sobie poradzić. – upierałą się Kyla.
- W to nie wątpię. Jesteś odważna i samodzielna, pochwalam to. Pozwól jednak sobie pomóc i pokaż bratu, że to doceniasz. Ta nieszczęsna przygoda, jeśli mogę to tak nazwać, w której główną rolę grali bracia Kristoff wstrząsnęła nim i jego dumą. Poza tym mógł umrzeć, zostawiając ciebie samą.
- Cóż, mam jeszcze ojca-pijaka, jeśli to się liczy.
- Gdzież on jest? – zaciekawił się Gregor.
- Sama chciałabym wiedzieć. On nazywa się Riddock Taranis. Kiedyś nazywali mojego brata, Archera, małym Riddockiem. Cóż, tak już zostało. – wytłumaczyła dziewczyna.
- Kels również nie używa swojego imienia. Mówi, że to go dystansuje. Dla mnie to co najmniej dziwne, lecz nie komentuję tego.
- Jak więc brzmi jego imię?
- Daearen. Powiedział, że przestał go używać, odkąd rodzice pozostawili go w klasztorze Świętych Żywiołów. Widzisz, dziecinko, w Imperium boją się magii a nawet nienawidzą. Uczucia te są tak silne, że rodzice wyrzekają się swoich dzieci.
- Nigdy bym tego nie zrobiła! – zaprotestowała dziewczyna. – Choćbym miała wychowywać mentalistę! Zawsze pragnęłam mieć rodzinę, bo sama nigdy jej nie zaznałam.
- Wiem, co czujesz. Wychowałem trzech chłopaków.
- Masz synów?
- Tak, dziecinko. – przyznał z trudem Gregor.
- Dlaczego...
- Pozwól, że zostawię tą opowieść na inny dzień. – przerwał jej mężczyzna.
- Wybacz, nie chciałam przywołać złych wspomnień. – odrzekła nieco zmieszana Kyla.
- To nic. – zapewnił ją Gregor. – Pewnych wydarzeń nie da się zmienić. Nie byłem świętym człowiekiem, lecz kara jaką zgotowali mi synowie jest ciężka. To moja pokuta, nie gorsza niż innych ludzi.
Zapadła cisza. Kyla nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, wybrała więc milczenie. Każdy człowiek skrywał jakieś tajemnice i każdy popełniał w życiu błędy. Jej ojciec kochał bardziej gorzałę i towarzystwo panienek lekkich obyczajów niż własne dzieci. Już dawno przestała się tym faktem przejmować. Widywała go czasami w karczmach. Bywało także, że przychodził pożyczyć pieniądze, których nigdy nie oddawał. Czasami, w tajemnicy przed Archerem dawała ojcu pieniądze. Żałowała tego potem, lecz gdy znów się zjawiał, robiła to samo. Usprawiedliwiała się sama przed sobą. Powtarzała sobie, że to w końcu jej rodzony ojciec.
Kyla westchnęła głośno, zwracając uwagę Gregora.
- Och, dziecinko, wybacz mi. Zamyśliłem się. – odparł mężczyzna. – Poprosiłem Kelsa, by zabrał Riddocka do Saesa Caireanna.
- To mąż Laveny? Nie zostaliśmy sobie przedstawieni.
- Tak, mam nadzieję, że pojawi się na kolacji, którą zaplanowałem za kilka dni.
- Nie chcę być wścibska, lecz wydawało mi się, że Lavena i Nevis... Nie wiem, jak to ubrać w słowa...
- Tak, wiem, co masz na myśli, dziecinko. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, lecz przestałem ją moralizować, gdy uzmysłowiła mi, że nie mam do tego żadnego prawa. – rzekł Gregor Tearlach.
- A ten Saes? Czy on wie? – zainteresowała się Kyla.
- Kiedyś powiedział mu o tym Kels. Lavena zemściła się na nim. – zdradził najemnik, lecz nie powiedział już nic więcej.
- Cóż... - dziewczyna stwierdziła, że komentarze są zbędne.
Nagle oboje usłyszeli głośne pukanie do frontowych drzwi. Gregor podniósł się z fotela zanim Kyla zdążyła to zrobić i udał się w kierunku korytarza. Gdy otworzył drzwi, zobaczył w nich Kelsa, tak, jak się spodziewał.
- Dzień dobry!
- Dobrze cię widzieć. – rzekł, wpuszczając maga do środka. Kels wszedł do izby, w której Kyla rozprawiała z Gregorem. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Witam, księżniczko!
Kyla nie mogła zrobić nic innego, jak tylko uśmiechnąć się w odpowiedzi. Nastrój maga był zaraźliwy.
- Co zrobiłeś z włosami? – zapytała, uważnie mu się przyglądając.
- Nieco je skróciłem. – odparł Kels, przeczesując palcami swoje jasne włosy. – Źle to wygląda? Sam ich nie ścinałem, zaręczam ci!
- Nie, wręcz przeciwnie. – pochwaliła go dziewczyna. – Wybierasz się z moim bratem do kowala? – zapytała.
- Owszem. – odparł Kels, spoglądając na Gregora. – A gdzie on jest?
- Na górze. – rzekł Gregor. – Zawołam go.
- Nie kłopocz się, Gregor. Sam po niego pójdę. Byłem wczoraj u Saesa i powiedziałem mu jak się sprawy mają. Był rozbawiony tym, że Riddock dał nauczkę Gracjanowi.
- Nie cieszyłabym się tak na jego miejscu! – wtrąciła bardzo poważnie Kyla. – To mogło ponieść za sobą wielkie konsekwencje! Stwórca wie, czy tak się nie stanie.
- Zrobię wszystko, co będę mógł, żeby tak się nie stało. – przyrzekł Kels.
- Nie wiem, co w tobie jest, ale ci wierzę. – stwierdziła dziewczyna.
Mag uśmiechnął się lekko.
- Pójdę po Riddocka.
Gregor przegonił go tylko gestem ręki, udając się do kuchni. Kyla podążyła za nim.
Kels wbiegł po schodach i udał się wzdłuż korytarza. Na piętrze w kamienicy Gregora znajdowały się dwa pokoje oraz niewielki strych, który pełnił funkcję schowka na wszystko. Mag zatrzymał się na końcu korytarza, przy ciężkich drewnianych drzwiach i zapukał. Chwilę później otworzył je Riddock.
- Och, już jesteś... - powiedział prawdziwie zaskoczony pojawieniem się Kelsa.
- Wydaje mi się, że jestem o czasie. – odrzekł jasnowłosy. – Nie każ na siebie czekać.
- Jedną chwilę. – rzucił chłopak, wkładając skórzane buty. – Kyla jest już w domu?
- Tak. Lavena dopiero o trzeciej nad ranem skończyła poznawać ją ze swymi znajomymi.
- Mam nadzieję, że nie są tak szalone jak ona. – burknął pod nosem chłopak. Kels roześmiał się w głos.
Obaj wyszli z domu i udali się do kowala, męża Laveny. Kels ukradkiem spoglądał na Riddoka, próbując odgadnąć w jakim nastroju jest dziś chłopak. Wczorajsze wydarzenia nie były zbyt fortunne a on spędził dwie godziny na dogadywaniu się z kapitanem straży miejskiej. Całe szczęście, że jego matka regularnie kupuje u niego zioła, a raz przyjmował żonę owego kapitana jako swoją pacjentkę. Gregor również natrudził się nieco. Kels miał nadzieję, że ich wysiłki się opłacą i Riddock nie zostanie ukarany zbyt surowo. Mag nie pochwalał zachowania chłopaka, jednak rozumiał go.
- Jak się dziś czujesz? – zapytał uzdrowiciel.
- Dobrze, dlaczego pytasz? – zdziwił się Archer.
- Sam wiesz, dlaczego.
- No tak, bracia Kristoff. – Archer skrzywił się, jak po zjedzeniu cytryny.
Gdy szli tak ramię w ramię, Kels zauważył, że chłopak dorównywał mu wzrostem. Sam był wysokim mężczyzną, a chłopak przecież miał dopiero dziewiętnaście lat. Spodziewał się, że urośnie jeszcze nieco. Trening także zrobi swoje. Mag musiał przyznać, że bliźniaki były urodziwe. Miały też silne charaktery, co na pewno podobało się Gregorowi.
- O czym tak rozmyślasz? – zagadnął go Archer.
- O życiu. – odparł Kels, uśmiechając się szeroko. Po raz pierwszy od czasu wydarzeń w kopalni chłopak odpowiedział mu swoim uśmiechem. To nieco podniosło na duchu uzdrowiciela. Miał nadzieję, że się dogadają, nawet jeśli nie zostaną przyjaciółmi, będzie im się lepiej pracowało.
- Nie zapytałem Gregora, ale... po co idziemy do tego Caireanna?
- Słyszałem, że przyda ci się nowy miecz.
- Ale... - Archer zatrzymał się gwałtownie. – Ale ja nie mam z czego zapłacić. Nie teraz.
- Potraktuj to jak prezent. – uspokoił go mag.
- Nie mogę.
- Oczywiście, że możesz.
- Kels, to nie jest dobry pomysł. Jeżeli ktoś daje ci coś, oczekuje czegoś w zamian. – powiedział chłopak, wpatrując się w postać jasnowłosego maga.
- Myślałem, że dawno już nie jesteśmy w tym miejscu. Riddock, pracujesz z nami, przyjmujemy zlecenia, zarabiamy na nich. Nie zamartwiaj się tak bardzo o pieniądze. Poza tym przyda ci się lepszy oręż. Zaufaj mi, wiem co mówię.
- Wciąż nie jestem przekonany. – rzekł niepewnie chłopak.
- Jeśli tak bardzo chcesz coś robić, pomóż mi przy moich pacjentach. – zaproponował Kels.
- Nie wiem jak.
- Nie martw się tyle, Riddock. Wystarczy, że będziesz spełniał moje polecenia i nikomu nie stanie się krzywda. Nie leczę tylko za pomocą ziół, ale też za pomocą naturalnego daru, magii. Będzie dobrze. – zapewnił go uzdrowiciel.
- Skoro tak mówisz.
Obaj znów ruszyli w stronę kuźni. Archer co chwila zerkał na maga, rozważając, czy powiedzieć mu o słowach braci Kristoff. W końcu zdecydował, że zatrzyma je dla siebie. Na pewno postawiły by Kelsa w niezręcznej sytuacji.
Słońce świeciło dziś mocno, choć dzień nie był bardzo gorący. To było raczej przyjemne ciepło początku lata. Promienie rozświetlały jasne włosy Kelsa, malując je na złoto. Archer nagle wzdrygnął się. Stwórco, skąd takie głupie myśli? Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. To na pewno wina ostatnich wydarzeń. Nie kontroluje siebie w pełni. Tak, o to chodzi.
Wyprostował się i nieco przyspieszył. Kels nawet tego nie zauważył, równo dotrzymując mu kroku. Archer stwierdził w duchu, że mag wcale nie był taki brzydki. Cóż, miał dosyć wysokie kości policzkowe, nieco długi nos i pełne usta. Całości dopełniały duże oczy, koloru czystego, letniego nieba w naprawdę ciepły dzień. Jasne włosy przydawały mu tylko uroku. Co chwila odgarniał je z czoła, lecz uparte kosmyki i tak wracały na swoje miejsce.
Archer poczuł nagle nieodpartą chęć dotknięcia tego mężczyzny. Spojrzał na swoje dłonie i skrzywił się. Co się w ogóle z nim działo?
- Już prawie jesteśmy na miejscu. – oznajmił Kels, nieświadomy niepokoju chłopaka.
- To dobrze. – odparł ściszonym głosem.
Kamienica w której znajdowała się kuźnia była dosyć obszerna. Na parterze pracował kowal. Piętro z kolei wydawało się być przeznaczone na część mieszkalną. Na ulicę wychodziły dwa okna, ozdobione od zewnątrz koszami z czerwonymi kwiatami, natomiast od wewnątrz dostrzec można było ciężkie, białe firany, broniące dostępu do domu przed wścibskim okiem. Całość wieńczył stromy, ciemny dach. Szary budynek z surowego kamienia wyglądał dosyć smutno, ale wpisywał się w obraz ulicy, która nazwana była kowalską.
- Kels, odniosłem wrażenie, że Lavenę i tego błazna Nevisa łączą jakieś bliższe relacje. – zaczął bez ogródek Archer.
- Skąd takie przypuszczenia?
- Ślepiec by zauważył. – odparł niewzruszony chłopak, spoglądając na maga. – To prawda?
- Owszem. – przyznał niechętnie jasnowłosy mężczyzna.
- Ten Saes, to jej mąż. Zastanawiam się, czy on zdaje sobie z tego sprawę, skoro nawet ja i Kyla to zauważyliśmy.
- Wie. Sam mu powiedziałem. – wyjawił Kels. Archer zapatrzył się w niego zaskoczony tymi rewelacjami. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie wiedział, jak ma o to zapytać. Kels, jakby czytał w jego myślach.
- To było jakiś czas temu. Saes jest moim przyjacielem. On wiedział, że coś się dzieje a ja nie mogłem już na to patrzeć. Powiedziałem mu o moich przypuszczeniach... Wtedy tylko podejrzewałem, że jego żona i Nevis są razem, ale okazało się, że słusznie. Lavena się wściekła. Nie rozmawialiśmy przez długi czas. W końcu sama wyszła z inicjatywą pogodzenia się. Byliśmy w końcu przyjaciółmi. Ja tak myślałem. Jakiś czas potem poznałem kogoś, na kim zaczęło mi zależeć. – opowiadał Kels.
Archer zastanawiał się, co to ma wspólnego z całą historią, lecz nie przerywał.
- Lavena to dostrzegła i nie miała żadnych skrupułów, żeby pójść z nim do łóżka.
Oczywiście, to mężczyzna. Chyba, że Lavena gustuje także w kobietach. Archer już spotkał się z takimi przypadkami.
- Z nim?
- Tak. – przyznał Kels, kręcąc głową. – Lavena powiedziała mi potem prosto w twarz, że to była zemsta. Minęło trochę lat od tamtego momentu a ona ostatnio znów w rozmowach zaczęła do tego wracać.
- Rozumiem, że wasza przyjaźń, jakkolwiek to wygląda, nie istnieje.
- Nie ufam jej. – odrzekł stanowczo Kels.
- Nie dziwię ci się. Powiedz mi, znasz mnie niewiele ponad dwa tygodnie i mówisz mi o tym. Dlaczego?
- Nie wiem. Czuję, że mogę ci zaufać. Mylę się?
- Nie. – rzucił pewnie Archer.
Kels uśmiechnął się.
- Wybacz, że zamęczam cię tymi smętnymi historyjkami. Chłopak w twoim wieku pewnie wolałby rozmawiać o czymś innym. – zażartował mag.
- O czym? – zainteresował się Archer, spoglądając na szarą, kowalską kamienicę.
- Cóż, może o dziewczętach?
- Masz w tym temacie jakieś doświadczenia?
Kels roześmiał się w głos.
- Celna uwaga, Riddock.
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
- Do środka. – zawołał Kels i otworzył wreszcie drzwi do kuźni. – Tylko proszę cię, ani słowa o Lavenie i...
- Nie martw się.
W środku było gorąco jak w piekle. Archer od razu pomyślał, że jeszcze kilka minut a zacznie się pocić jak po przebiegnięciu długiego dystansu pustynną drogą. Podążył za magiem, który pewnym krokiem omijał kowalskie narzędzia, porozrzucane wokół. Bez zbędnego badania otoczenia Archer mógł stwierdzić, że wokół panuje wybitny nieporządek. Kels obejrzał się na niego, być może, żeby upewnić się, czy nie potknął się o któryś z młotów i nie złamał sobie nogi.
- Bałagan. – Kels wyszczerzył zęby.
- Zdążyłem zauważyć. – odparł złośliwie chłopak.
Kowal siedział przy dużym, drewnianym stole, który wyglądał na bardzo ciężki i równie stary. Od razu ich zauważył, mimo, iż wyglądał na zamyślonego. Wstał z miejsca i podszedł do nich.
Był to wysoki i barczysty mężczyzna o włosach ostrzyżonych na krótko. Oczy miał jasne, głęboko osadzone. Wyglądał, jakby był już dobrze po trzydziestce.
- Kels, witam! – zawołał donośnym głosem. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Wzrok Saesa przeniósł się teraz na postać Riddocka. Chłopak przywitał się, przyglądając się kowalowi.
- A więc chłopcze, potrzebujesz miecza? – zagadnął go mężczyzna.
- Ja... Riddock już miał zaprotestować, kiedy poczuł dłoń Kelsa na swoim ramieniu. Mag pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Oczywiście, że potrzebuje. Wiesz przecież, że dobry sprzęt to podstawa.
- Owszem, ale przyda się także talent. – odparł ze spokojem kowal. – Słyszałem także, że i tego ci nie brakuje. – dodał z dziwnym uśmieszkiem.
- Chodzi ci o braci Kristoff, sir?
- A o cóżby innego? Widziałem dziś rankiem Gracjana. Nie wyglądał na najszczęśliwszego.
- Niestety, nic mu nie jest.
- Jest obolały i cały w bandażach. Podejrzewam, że robi więcej zamieszania, iż to warte. – zdradził kowal. Spojrzał na Archera oceniająco. Przez chwilę chłopak zastanawiał się, co to miało znaczyć. Rzucił spojrzenie Kelsowi, szukając w nim pomocy. Mag jednak rozglądał się wokół, nieświadomy tego.
- Myślę, że dwuręczne ostrze będzie ci najbardziej odpowiadać. Mogę się jednak mylić. Jak walczysz? Masz predyspozycje do ciężkiego miecza, sądząc po budowie ciała.
- Ja... Zgadza się. – przyznał Archer.
- Znakomicie. Wojownik musi mieć miecz wykuty specjalnie dla niego. To jest przedłużenie twojego ramienia. – oznajmił uroczyście Saes Caireann. Archer nie mógł nie zgodzić się z tym stwierdzeniem.

***

Posłaniec rozejrzał się jeszcze raz i westchnął głośno. Uzdrowiciela Kelsa Ruanaidha jak zwykle nie było w domu. To nie była żadna nowość, ale mężczyzna musiał przyznać sam przed sobą, że już to go powoli męczyło. Zastanowił się, gdzie ma zostawić wiadomość, którą miał dla szanownego pana maga. Nie mógł przecież przypiąć jej do drzwi. Miała na sobie pieczęć klasztorną. Kto wie, co byłoby, gdyby się zgubiła. Zrezygnowany oparł się o ścianę, intensywnie się zastanawiając nad możliwym rozwiązaniem. W końcu uznał, że zaniesie list do Greora Tearlacha. Bez chwili zwłoki udał się tam.
Drzwi posłańcowi otworzyła drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Była bardzo ładna, co on od razu zauważył. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Dzień dobry! – rzucił posłaniec, zaglądając do wnętrza domostwa. – Zastałem Gregora?
- Och, tak. Zawołam go. – odparła panienka.
- Nie wiedziałem, że ma córkę. – zagadnął mężczyzna. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Zniknęła tylko w środku. Po chwili zjawił się Gregor.
- Czy coś się stało? – zdziwił się. Nie spodziewał się żadnego listu czy też przesyłki. Spojrzał uważnie na wiadomość, którą posłaniec ściskał w dłoni.
- Ach, miałem dostarczyć list do Kelsa Ruanaidha, lecz człowieka ja zwykle nie ma w domu. – żalił się posłaniec. – Pomyślałem więc, że zajrzę do pana, sir.
- Dobrze zrobiłeś, Hobbs. – odparł najemnik, przyjmując wiadomość zaadresowaną do Kelsa. Opatrzona była pieczęcią klasztorną.
- Dziwne, Kels mówił, że dostał już odpowiedź na swą wiadomość.
- Nie mnie to osądzać. Dali mi list, to go dostarczyłem. – wytłumaczył Hobbs i skłonił się nisko. – Proszę mu przekazać, żeby czasem bywał w domu. – dodał i pożegnał się. Gregor zamknął drzwi i udał się do kuchni. Kyla siedziała przy stole, wycierając naczynia. Spojrzała na najemnika z pytaniem w oczach.
- Widomość do Kelsa. Z klasztoru. – rzekł Gregor, kładąc list na komodzie, stojącej obok drzwi wejściowych.
- Ciekawe, czego mogą chcieć.
- Zapewne wszystkiego. Bywało, że Kels był częstym gościem klasztornych murów. Jest uzdrowicielem i na dodatek mówią, że zdolnym. Nie dziwię się, że magowie chcą go u siebie. Zazwyczaj uzdrowiciele dostają pozwolenie na pracę w miastach i wsiach, wśród ludzi. – wytłumaczył jej Gregor.
- On chce tam wrócić? – zastanowiła się Kyla.
- Nie sądzę. Owszem, w klasztorze pomogli mu, jak to ujmuje „odnaleźć właściwą drogę”, jednak on woli być tu, pomagać ludziom. Myślę, że ta cecha jest przypisana do magii uzdrowicielskiej. Dzięki Kelsowi widziałem w życiu sporo magów, w tym także uzdrowicieli i wszyscy mieli coś na punkcie pomagania! Nie ważne, czy była to kobieta czy mężczyzna.
- Lubię go. – przyznała dziewczyna, licząc, że nie zostanie to odebrane jako deklaracja uczucia głębszego niż ewentualna przyjaźń. Kels jej nie pociągał w ten sposób, nie fizycznie. Owszem, dostrzegała jego urodę, ale widziała w nim raczej przyjaciela niż kochanka.
- Nie wątpię. – zaśmiał się Gregor.
- Wydaje mi się, że mój brat też. – zaczęła, przypominając sobie słowa Laveny.
- Doprawdy? – zainteresował się najemnik.
- Nie widziałam jeszcze, żeby on tak chętnie chciał z kimś rozmawiać, co dopiero spędzać czas. – wyznała dziewczyna.
- Nasz mag działa cuda.
Kyla uśmiechnęła się. Cóż, może rzeczywiście jest tak, jak mówiła Lavena? Chciała zapytać Archera, ale wiedziała, że to nienajlepszy pomysł. Postanowiła, że na razie będzie obserwować jego zachowanie w stosunku do Kelsa. Być może jest to zwykła wdzięczność za uratowanie życia. Ona jest w stanie to zrozumieć. Sama nie wiedziała, w jaki sposób zrewanżuje się Kelsowi i pozostałym najemnikom za ich pomoc.
- Chciałabym, żeby mój brat znalazł kogoś, komu mógłby ufać. Chciałabym, żeby znalazł przyjaciela.
- Stwórca jeden wie, że taki człowiek przydałby się Riddockowi. – zgodził się z nią Gregor.

***

Nevis Dorrell siedział pochylony nad księgami rachunkowymi. Musiał przyznać, ze ten miesiąc wyszedł im korzystnie. To dobrze. Od dawna nie mieli dodatkowych pieniędzy. Sam zarabiał na myślistwie, co było dla niego nieocenionym źródłem dochodów. Dobrze, ze dziadek, stary Dorrell uparł się kiedyś, by nauczyć go strzelać z łuku. Po dziś dzień dziękuje dziadkowi. Uśmiechnął się do siebie, na to wspomnienie. Jedyne pogodne i szczęśliwe, jakie pamiętał.
Bardzo chciał, żeby pojawiło się jakiś nowe zlecenie, najlepiej duże. Po wojnie domowej wojsko było bardziej zajęte polityką i potyczkami o władzę, niż bezpieczeństwem obywateli Imperium. Najemnicy się przydawali, jeśli nie do chronienia kupców, to do tępienia zbójeckiej hołoty, która grasowała w laskach i pod miastami. Niegdyś spokojny kraj, dziś zmienił się pod tym względem.
Rozmyślania Nevisa przerwało głośne pukanie do drzwi. Myśliwy wstał ciężko i poszedł sprawdzić, kto się tak dobija. Za nim podążył jego ogar, z którym polował. Otworzył drzwi. Ukazała się mu postać jasnowłosej kobiety o pokaźnym biuście. Właściwie na jej piersi zwrócił uwagę, gdy tylko jej otworzył. Skarcił się szybko i oderwał wzrok od dużych skarbów nieznajomej niewiasty. Ona zauważyła to, jednak nie wydawała się ani trochę tym zniesmaczona. Wręcz przeciwnie. Spojrzała na niego, uśmiechając się wyzywająco.
- Nevis Dorrell? – zapytała.
- Owszem. Kto pyta?
- Lianna Laiho. – odparła. – Mój ojciec jest kupcem. Nie jesteśmy stąd a musimy dostać się do innego miasta. Prawdę mówiąc w ogóle nie jesteśmy z Imperium. Zrobiłam mały rekonesans i dowiedziałam się, że nie jest tu bezpiecznie. Nie chciałabym, żeby dobra mego ojca ktoś ograbił a nam stała się krzywda. – rzekła dziewczyna.
- Rozumiem. Chce nas panna wynająć do ochrony? – rzekł Nevis, starając się wyjaśnić, o co chodzi jasnowłosej.
- Zgadza się. Czy mogę wejść? – zapytała.
Nevis zorientował się nagle, że wciąż rozmawiają w progu. Zawstydził się bardzo, szybko zapraszając damę do środka. Uśmiechnęła się do niego raz jeszcze i weszła, kołysząc biodrami. Nevis bezwstydnie wodził za nią wzrokiem.
- Proszę na lewo. Do moje pracowni. – rzekł, zamykając za sobą drzwi.