Running away 38
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 23 2013 13:11:41


Rozdział 38

Flashback
Liam Seanan szedł dziarsko przez leśną gęstwinę. Właściwie była to leśna ścieżka, a gęstwina porastała ją z obu stron. Drzewa wzbijały się wysoko w górę rzucając cień na kroczących ścieżynką wędrowców. Dzień był tak piękny, że nawet myśliwy musiał przyznać sam przed sobą, że pogoda ta go zachwyca. Jego czteroletni syn szedł tuż obok niego, próbując nadążyć za ojcem, choć nie wychodziło mu to zbyt dobrze. podbiegł parę kroków i oznajmił wszem i wobec, że już dalej nie pójdzie, bo bolą go nogi. Liam spojrzał na swoje dziecko z góry i pokręcił głową.
- Mówiłem ci, synu, że zostawię cię z Eleną. – rzekł, poprawiając swój łuk, który dźwigał na ramieniu. Przyjemny ciężar broni.
Mały Casius skrzywił się na te słowa.
- Nie! – powiedział w końcu bardzo urażony.
Liam westchnął ciężko i kucnął przy dziecku.
- Chodź na ręce, lisku. – zaproponował.
Na twarzy malucha wypisane było zrezygnowanie. Przystał na propozycję ojca, obejmując go mocno za szyję.
- Szybko rośniesz. – skwitował Liam, spoglądając w zielone oczy swojego syna. Ten tylko wzruszył ramionami, nie do końca rozumiejąc swojego ojca. – Rainamar, nie biegnij tak, bo na coś wpadniesz! – krzyknął w końcu myśliwy, wypatrując ośmiolatka. Czarnowłosy chłopak zatrzymał się nagle i odwrócił za krzyczącym.
- Wypisz wymaluj Elena. – wymamrotał pod nosem Liam. – Dokąd tak biegniesz, Ashghan? – zapytał w końcu, podchodząc do chłopaka.
- Przed siebie. – odparło dziecko.
- Rozmowy z tobą to prawdziwa przyjemność. – Liam nie omieszkał tego skomentować.
- Nawzajem. – odgryzł się ośmiolatek.
Myśliwy przyjrzał mu się uważnie. Dziecko jeszcze bardzo słabo przypominało cokolwiek, co miało wspólnego z orkiem. Wyróżniały go tylko spiczaste uszy i te przeklęte bursztynowe oczy. Liam musiał przyznać, że w książkach nie kłamali o nich ani trochę. To był naprawę ładny kolor. Ładny i dziwny zarazem. Rainamar bardzo przypominał matkę. Bardziej niż jego siostra i brat. Liam uważał, że to dobrze dla niego. Elena była piękna. Mały zapewne nie będzie się odznaczał zachwycającą urodą, ale coś po niej na pewno mu zostanie. Już teraz nie miał w sobie nic z uroku typowego dla dziecka w jego wieku.
- Zastanawiam się, jaki brzydalek z ciebie wyrośnie, Rainamar. – rzucił niby nonszalancko Liam.
- Strasznie dużo gadasz. – warknął mały półork.
- Taką mam naturę. – zaśmiał się myśliwy, huśtając swojego syna. Casius zaśmiał się, ściskając ojca jeszcze mocniej. – Życie jest jak las. – wyszeptał Liam, spoglądając przed siebie.
Słowa myśliwego zafundowały mu wyjątkowo lekceważące spojrzenie Rainamara. Mały z tak poważną miną wyglądał przezabawnie. Liam zaśmiał się i pokręcił głową. Półork prychnął tylko jak urażony kocur, któremu jakiś nieostrożny jegomość podeptał ogon. Nie zastanawiając się dłużej, mały półork znów zaczął iść przed siebie. Liam podążył za nim, niosąc swojego syna na ręku. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jaką mamy porę roku, Casius? – zapytał, bujając dziecko na ręku.
- Lato. – odparł pewnie czterolatek.
- Bardzo dobrze.
Liam rozejrzał się, lecz nigdzie nie mógł dostrzec Rainamara. Przeklął w myślach i przyspieszył kroku. Według niego, ten mały potwór, jakim był półork potrafił szukać tylko kłopotów. Po chwili myśliwy znalazł się na niewielkiej polance. Jego wzrok przykuł jednak wielki, szary wilk, stojący nie więcej jak trzy metry od przerażonego ośmiolatka, który wpatrywał się w bestię.
- O łowco! – wyszeptał pod nosem myśliwy. Milion myśli przetoczyło się po jego głowie, pozostawiając po sobie pustkę. Musiał działać, zanim wilk postanowi, że kilkuletni półork będzie dobrą przegryzką przed obiadem. Jednak, by użyć łuku, musiał mieć wolne ręce. Poczuł nagle, jak Casius mocniej obejmuje go za szyję.
- Liam… - Rainamar wypowiedział jego imię, nie odrywając oczu od wilka. Bestia tylko stała i wpatrywała się w dziecko. Liam poczuł jak z czoła spływają mu krople potu. Deris go zamorduje. Nie mówiąc już o Elenie. Cały klan orków go zamorduje a potem urządzą sobie rytualny taniec na jego zbezczeszczonych zwłokach.
- Cicho, mały. – odparł najspokojniej, jak tylko mógł. Ostrożnie kucnął i wypuścił syna z objęć. Casius natychmiast przyczepił się do jego nogi. Liam sprawny ruchem wydobył strzałę. Cięciwa była napięta, łuk gotowy, by wystrzelić.
- Liam! – myśliwy nawet z tej odległości mógł dostrzec łzy, spływające po policzkach ośmiolatka.
- Nie ruszaj się, na najniższe piekła! – rzucił myśliwy i wycelował w wilka. Ten, jakby czytał w jego myślach. Odwrócił łeb i spojrzał na Liama. Ten wzrok zmroził krew myśliwego i unieruchomił go. Tylko na kilka sekund, ale to wystarczyło, by wilk umknął w leśną gęstwinę. Strzała świsnęła i wbiła się w drzewo. Liam stał tak przez chwilę, ściskając w dłoni łuk. Odetchnął w końcu i ruszył przed siebie, prowadząc ze sobą syna.
- Rainamar… - zaczął niepewnie myśliwy, podchodząc do dziecka. Ośmiolatek spojrzał na niego jasnobrązowymi oczami, pełnymi łez. Nawet nie starał się zachować spokoju. Płakał, ocierając policzki wierzchem dłoni. – Mały, wilka już nie ma. – próbował uspokoić go Liam, ale to wywołało skutek odwrotny do zmierzonego.
- Boję się. – wyszeptał mały półork, wpatrując się bezradnie w myśliwego.
- Wiem, wiem… - westchnął bezradnie Liam. Uklęknął przy nim i przyciągnął go do siebie. Chłopak nie protestował, wtulając twarz w letnią kurtkę myśliwego. Liam pomyślał, że mały musiał być naprawdę przerażony. Wiedział, że Rainamar nie darzy go sympatią, więc ten gest świadczył o wielkim przeżyciu. Casius przytulił się do starszego chłopca.
- Już dobrze, mały. – Liam pogłaskał go delikatnie po czarnych włosach. W myślach już przerabiał to, jak ma powiedzieć Elenie i Derisowi o tym małym… incydencie. Rainamar jest wytrzymały i odważny, ale na Stwórcę, on ma osiem lat! To naturalne, że potrzebuje pocieszenia ze strony rodziców.
- Wracamy do domu. – orzekł w końcu myśliwy i wstał, biorąc na ręce Casiusa. Rainamar ściskał go za drugą rękę tak mocno, że myśliwy przez moment obawia się, że mały może mu coś złamać. – Będę przeklęty… - westchnął ciężko Liam, myśląc o rozmowie z Derisem i Eleną.

***


- Czy coś się stało? – zapytał Deris, odrywając się od roboty przy drewnie. Liam zapatrzył się przez krótką chwilę w trawę pod swoimi butami, następnie znów na twarz swojego przyjaciela, orka. Już niedługo zapewne nie będą przyjaciółmi. Nie po tym, co zaraz miał powiedzieć Liam. Rainamar patrzał na ojca wielkimi, jasnobrązowymi oczami, mokrymi od łez. Usta drżały mu, jakby za chwilę znów miał na nowo się rozpłakać. Deris zmarszczył brwi i podszedł do syna. Niewiele się zastanawiając podniósł go i przytulił.
- Liam, co się stało? – ponowił pytanie, głaszcząc chłopca po włosach. Myśliwy przymknął oczy i odetchnął głęboko, zastanawiając się jak ma powiedzieć Derisowi, że jego najmłodsze dziecko zostało prawie zeżarte przez bestie.
- Wilk! – powiedział Rainamar, ściskając ojcowską koszulę. Deris zmierzył wzrokiem Liama, wyraźnie nakazując mu kontynuację wątku podjętego przez syna.
- Tak… otóż… widzisz przyjacielu…
- Tam był ogromny wilk, tato! – znów przerwał Rainamar, odrywając się od ojcowskiego ramienia, by spojrzeć mu prosto w oczy. Deris otarł dłonią łzy chłopca, uśmiechając się do niego.
- Już dobrze, smyku. Nic ci nie grozi. – powiedział spokojnie. – Liam, o czym mówi Rainamar?
- W lesie rzeczywiście był wilk. Trudno, by go tam nie było… - odparł myśliwy, czując, że się tym pogrąża. – Rainamar natknął się na wilka. To było… dosyć bliskie spotkanie.
- Nic mu się nie stało?
- Jak widzisz. Przestraszył się tylko. Wcale mu się nie dziwię. Nie chciałbym znaleźć się oko w oko z tą bestią nieuzbrojony.
- Wcale nie pomagasz, Liam. – rzucił sucho Deris, próbując uspokoić syna, który słysząc słowa myśliwego znów zaczął płakać. – Nie wiem, co będzie, jeśli Elena się o tym dowie. – westchnął ork.
- Dowie się o czym? – obaj nagle usłyszeli pewny siebie, kobiecy głos. Deris spojrzał błagalnym wzrokiem w niebo. Liam natomiast już zaczynał się modlić do Stwórcy…
- O co chodzi? – domagała się Elena, podchodząc do obu mężczyzn. Zmierzyła ich oskarżycielskim wzrokiem. Zaraz jednak jej uwagę przykuł widok syna, wtulającego się w ramię ojca. – Co się stało, Rhain? – zapytała, gładząc dziecko po policzku, mokrym od łez.
- Wilk! – wyjęczał żałośnie ośmioletni półork, wpatrując się w oczy matki. Elena natychmiast skierowała swój wzrok na Liama.
- Czy ja dobrze słyszę! Na Stwórcę i wszystkich potępionych Imperium! – zawołała ze złością.
- Nie ma powodu, by się tak unosić, moja droga przyjaciółko… - odparł niepewnie Liam.
- Chyba coś mnie ominęło, bo nie wiedziałam, że zostaliśmy przyjaciółmi, Liam. Wytłumacz mi o czym mówi mój syn! Natychmiast! – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Liam z niechęcią przystąpił do wyjaśnienia tej przykrej sytuacji. Elena gotowała się ze złości.
- Zabierasz swojego czteroletniego syna na polowanie! Polowanie z użyciem broni! Polowanie na dzikie zwierzęta! Czy ja dobrze słyszę? – zawołała kobieta.
- Och, mój ojciec też tak robił i żyję! – zbagatelizował te argumenty myśliwy.
- Twój ojciec! Ty nie jesteś swoim ojcem, Liamie Seanan! Nie mogę uwierzyć w to co słyszę! To jest poważna sprawa! Jeśli chcesz wychować Casiusa, to zacznij myśleć jak ojciec! Rozumiem, że chcesz go nauczyć fachu, ale na litość Stwórcy, pomyśl trochę! On ma cztery lata! Spójrz na Rhaina! Dawno nie widziałam go tak roztrzęsionego! Cieszę się, że skończyło się tylko na jego łzach, ale mogło być znacznie gorzej!
Liam nie odpowiedział. Nie znał takich słów, które uspokoiłyby Elenę.
- Deris, spróbuj uspokoić Rhaina, może zaśnie. – kobieta zwróciła się do męża. Pocałowała w policzek syna, który nie odrywał się od ojca.
- Przechodzisz samego siebie, Liam. – stwierdziła Elena, patrząc za mężem, który zniknął w drzwiach domu.
- To była niewinna wycieczka do lasu. Zostawiałaś już dzieci pod moją opieką i nigdy im się nic nie stało. Powiem ci prawdę. Nie spodziewałem się wilka w tamtym miejscu. Nigdy ich tam nie widziałem! Przysięgam. Przecież nie zaprowadziłbym twojego nie potrafiącego usiedzieć w miejscy syna gdzieś, gdzie jest niebezpiecznie.
- Wiem, jednak… Postaw się na moim miejscu, Liam! Nie chciałam go. Na początku ciąży nie chciałam go, rozumiesz! Nie chciałam własnego dziecka. Za każdym razem, kiedy grozi mu jakaś krzywda, myślę, że to kara dla mnie! – powiedziała nagle Elena, ocierając łzy z policzka.
- Nie wiedziałem… - odparł cicho Liam.
- Chyba jako jedyny. Najgorsze jest to, że stary Armin Ashghan doskonale orientuje się w temacie. Modle się, żeby ktoś nie powiedział tego Rhainowi. Kocham mojego syna, jednak wtedy… Nie wszystko było takie proste jak dziś.
- Eleno, to już należy do przeszłości. Skup się na tym co jest.
- To chyba jedyne, co mogę zrobić.
- To jest najlepsze, co możesz zrobić. – poprawił ją myśliwy. – Wiesz, ja też kiedyś się przestraszyłem wilka.
- Nie zaczynaj znowu! – zagroziła Elena, uśmiechając się przez łzy.


End of a flashback
***


Casius
Wiedziałem, wiedziałem, że nie powinienem puszczać Leitha samego. Polazł przed siebie, nie zważając na nic i oto znaleźliśmy się w dosyć niezręcznej sytuacji…
Stanęliśmy naprzeciwko na przeciwko wielkoluda, który bez skrępowania mierzył do nas z kuszy. Wyszczerzył przy tym wielkie kły w złośliwym uśmieszku, który nie zwiastował nic dobrego. Spiczaste uszy i jasnobrązowe ślepia w połączeniu z ogólnym obrazem jego osoby pozwalało stwierdzić, że był to zdrowy okaz samca orka. Przekląłem w myślach i spojrzałem bezradnie na Rainamara. On wydawał się być poirytowany samą obecnością tegoż osobnika. Leith natomiast zaśmiał sie nerwowo i postąpił krok do przodu.
- Po cóż ta przemoc? - zapytał, starając się ukryć zdenerwowanie. Zapewne nie uśmiechało mu się być nadzianym na orkowy bełt.
- Nie odzywaj się nieproszony! - syknął ork, warcząc przy tym cicho. Jego wzrok zmierzył nasze sylwetki po czym zatrzymał się na osobie mojego narzeczonego. - Uhu – gwizdnął nieznajomy – Mieszaniec. Myślałem, że się tacy już nie rodzą!
- Źle myślałeś. - odrzekł Rainamar, krzyżując ręce przed sobą.
- Mówcie czego chcecie! - ork zmienił temat, ale nie przestawał szczerzyć zębisk.
- Cóż, może to zbyt prosta sprawa dla twojego skomplikowanego mózgu, ale chcemy przejść – oświadczył Leith. Jego dłonie lekko błyszczały aurą magii, którą szykował zapewne w razie nagłej potrzeby. Ork spojrzał na niego, jakby urosła mu dodatkowa głowa.
- Niby dokąd? - zapytał.
- Cóż – zaczął starszy czarownik, przeczesując palcami jasne włosy – Naprzód.
- Bardzo zabawne – syknął ork i naprężył kuszę jeszcze bardziej.
- Nie chcemy kłopotów – wtrącił nagle Rainamar – Daj nam przejść.
- Jesteście na naszym terenie, a to oznacza, że ja zdecyduję czy i kiedy będziecie mogli sobie pójść! Czy to zrozumiałe?
- Nie dla mnie – warknął mój narzeczony, zaciskając palce na rękojeści miecza. Mimowolnie ja też wzmocniłem uścisk na moim łuku, jednak wciąż go nie uniosłem.
- Nie waż się ruszyć tego miecza! Zanim go wyciągniesz, mój bełt zagra w twoich flakach! - rzucił ork, mierząc Rainamara wzrokiem.
- Zanim zdążysz wycelować on rozwali ci łeb – odrzekł mój narzeczony, wskazując na mnie. Ork zmierzył mój łuk jasnobrązowymi oczyma i zastanowił się przez chwilę.
- Łucznik – wymamrotał pod nosem, opuszczając lekko kuszę, tak, że była teraz wycelowana w ziemię. Doprawdy, powinienem mu gratulować spostrzegawczości. - Nie wiem, czy przychodzicie w dobrych zamiarach. Taka grupa ludzi, w dodatku nie kupców budzi podejrzenia.
- Zmierzamy do małej wioski Eivenlath – rzekł w końcu Leith Daire, poprawiając kołnierzyk swojego haftowanego płaszczyka. Ork spojrzał na niego z lekkim wstrętem. Cóż, Leith przesadnie dbał o swoją urodę i schludny wygląd, co było dosyć dziwnym zachowaniem, jeśli chodzi o mężczyznę.
- Idziecie z Imperium do sadalskiej dziury, ha? - zauważył ork.
Cóż za spryt…
- A co to, nienawiść jest wpisana w imperialną krew? - zapytał nagle Cahan, zwracając na siebie uwagę nas wszystkich.
- Widzi mi się, że lubicie gadać, a ja nie mam czasu na to. Zabierajcie się stąd, ale żebym nie słyszał o żadnych wybrykach! - zawołał ork i założył swoją kuszę na ramię. Leith mimo wszystko pozostawał spięty, jakby wciąż zbierał energię. Dosiadł klaczki, a my wkrótce podążyliśmy za nim. Kryształ rzucił się do kłusa, jak zwykle ciągnąc Czerwonego Demona za sobą, co sprawiło, że reszta została z tyłu. Rainamar nagle zwolnił, chwytając wodzy mojego konia.
- Co on tu robił? - zapytał. Wzruszyłem ramionami.
- Sam nie wiem. Myślałem, że orkowie siedzą w swoim klanie. - odparłem zdezorientowany.
- No właśnie – przyznał, oglądając się w tył. - Dziwne.
- Myślisz, że to może być przyjaciel tego całego Sirke? Lepiej, żeby tak nie było, bo bardzo starałem się, żeby nikt za nami nie podążył. - zagadnąłem go. Zamyślił się, patrząc prosto przed siebie.
- Wszystko możliwe.
- Bardzo mnie pocieszyłeś. – westchnąłem zrezygnowany.
- Stwierdzam fakty, Casii. – powiedział pewnie, poklepując Kryształa po szyi. - Musimy się gdzieś zatrzymać. Dzień chyli się ku końcowi, a mnie tyłek boli niemiłosiernie. - przyznał, szczerząc się przy tym.
- Szczerość… W ogóle to jest dobry pomysł. - przyznałem. – Choć teraz obawiam się, że ta radosna banda znów wpadnie na nasz trop.
- Nie sądzę, żeby znów ośmielili się nam wchodzić w drogę. Przyznaj, ale to już było by bardziej niż podejrzane.
Poczekaliśmy, aż reszta grupy zbliżyła się do nas. Pierwszy nadjechał Leith. Jego biała klaczka niezgrabnie pokonywała piaszczystą drogę.
- Nasza parka chciała pobyć chwilę sam na sam? - zapytał zgryźliwie. Pokręciłem głową, stwierdzając, że nie warto męczyć się nawet w odpowiadaniu na zaczepki Leitha.
- Powinniśmy poszukać miejsca na obóz. - rzekł Rainamar tonem nie znoszącym sprzeciwu. Leith zgodził się skinieniem głowy.
- Najpewniej jutro opuścimy granice Imperium… - westchnął starszy mag.
Bałem się tego. Nie wiem już sam, czy chciałem poznać moją rodzinę, kraj moich przodków. Czytałem o Sadal, słuchałem opowieści wielu ludzi na temat tego państewka, ale nigdy nie przywiązywałem wielkiej wagi do jego historii. Teraz jednak miała się stać częścią mnie. Nie potrafiłem nawet sobie tego wyobrazić. Co z moją matką? Czy rodzina mojego ojca też tam mieszka? Kim oni są? Z każdym krokiem myślałem o tym coraz więcej. Z każdą myślą powiększał się także mój strach.
Spojrzałem niepewnie w głąb lasu. Zawsze przynosił mi ukojenie, teraz jednak nieznane budziło w moim sercu lęk. Niedługo drzewa się przerzedzą i ukażą mi to, czego się naprawdę obawiam.
- W porządku? – zapytał mój narzeczony, także wpatrując się w leśną głębinę.
- Za dużo myślę i to psuje mi nastrój. – skrzywiłem się, spoglądając na niego. Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. – Boisz się tego, co możesz zastać w Sadal, w tym całym Eivenlath…
- Aż tak to widać?
- Nie, ale ja cię znam. – odrzekł. – Bałem się lasu. Przez długi czas. – przyznał bez cienia wstydu. Zapatrzyłem się w niego, oczekując kontynuacji.
- Pamiętasz może, jak podczas przechadzki w lesie, na którą zabrał nas Liam, natknąłem się na wielkiego wilka?
- Bardzo niewyraźnie, ale przypominam sobie to wydarzenie.
- Ja je pamiętam, jakby to było wczoraj. Nie wiem, czy kiedykolwiek potem zdarzyło mi się tak płakać. – mój narzeczony uśmiechnął się do swoich myśli.
- Mało jeszcze rozumiałem, ale ciężko mi było znieść widok twoich łez. Nie cierpiałem, kiedy coś ci się stało. – powiedziałem, niewiele zastanawiając się nad moim słowami.
- Casius. – Rainamar pogłaskał mnie po policzku i lekko pocałował. Uśmiechnąłem się mimowolnie. – Wiesz, że cokolwiek się stanie, czegokolwiek się dowiesz, ja będę przy tobie. Tak długo, jak długo będziesz tego chciał.
- Wiesz, że cię kocham, Rhain.
- Wiem, ale lubię to słyszeć.
- Chłopcy, skoro już tam stoicie, może nazbieracie drewna na ognisko? – zawołała Lilijka, uśmiechając się szeroko.
- Już się robi, moja pani. – odrzekł Rainamar.
- Nie patrz tak na mnie! – rzuciłem i klepnąłem go w ramię.
- Jak?
- Dobrze wiesz o czym mówię, półorku!
- Mógłbyś wyrażać się jaśniej, człowieku?
No cóż, nie sądziłem, że można tak długo poszukiwać drewna w lesie…