Pod moim i twoim niebem 3
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 16 2013 12:07:16


Rozdział III - Draco


Grimmjow szczerze i z całego serca nienawidził porannych odpraw, zupełnie nie rozumiał dlaczego, ktoś wpadł na pomysł, żeby organizować je o godzinie, gdy wszyscy jeszcze jedną nogą byli w łóżku. Dlatego też zupełnie bez zainteresowania i jakiekolwiek głębszej myśli patrzył na przesujące się na ekranie nagrania z kamer jego Pantery i absolutnie nie słuchał, mówiącego coś oficera i nawet niezbyt udawał, że słuchał. Po prostu siedział z głową opartą na dłoni i ziewał co chwilę. Zresztą nie tylko on wyglądał na mało świeżego. Starrk chyba po prostu spał, Nnoitra był w podobnej pozycji co on sam, tylko Tia sprawiała lepsze wrażenie. Tak właśnie się kończy granie po nocach.
Swoją drogą było to na swój sposób fascynujące. Rodziły się i upadały cywilizacje, ginęli bogowie i ich religie, wojny przetaczały się przez kontynenty, a ludzie wciąż odczuwali potrzebę by spotykać się i grać w karty lub w kości. Zasady rozgrywki mogły się zmieniać, ale sam fakt powracania do tej formy był ciekawy, tak jakby ta potrzeba była zapisana gdzieś w pierwotnym ludzkim software'rze... Naprawdę był niewyspany, skoro myślał o takich rzeczach. Podczas nocnej rozgrywki myślał o zupełnie czymś innym - dlatego tak sromotnie przegrywał.
Kombinował, jaką taktykę obrać w kwestii tego Kurosakiego. Nie widział go od tego spotkania w symulatorze, czyli od ponad tygodnia. Dopiero wczoraj, jak był kolejny atak, to mignęły mu pomarańczowe włosy w hangarze, ale to wszystko. Przez ten tydzień jeszcze kilka razy walczył z avatarem chłopaka i tylko utwierdził się w przekananiu, że chce się z nim spróbować w walce, zobaczyć jak dobry jest w rzeczywistości. Przy tej okazji miał okazję popodziwiać sobie chłopaka i jego całkiem zgrabne ciałko i przyjemnie wyglądający tyłek. W sumie zaciągnięcie go do łóżko byłoby mile widzianym bonusem, a dodatkowo, biorąc pod uwagę podejrzewaną niechęć jaką rudzielec żywił do niego, mogło to stanowić pewne wyzwanie. Uwielbiał wyzwania.
- Zatrzymaj - odezwał się nagle Ulquiorra, jako jedyny uważnie śledzący nagranie, wyrywając Grimmjowa ze swoich myśli. - Cofaj poklatkowo - polecił, patrząc obojętnie na ekran, gdzie Pantera właśnie zawisła na masce Menosa. - Zatrzymaj, zbliż kwadrat A7. To człowiek - bardziej stwierdził niż zapytał.
W tym momencie nawet Grimmjow się zainteresował. Faktycznie teraz na przybliżeniu widać była białą postać, albo bardziej, białą rozpikselizowaną plamę, pomiędzy drzewami. Przy odrobinę wyobraźni faktycznie przypominało to kształtem i wzrostem dorosłego człowieka. Tylko musiałby być zupełnie biały.
- Hmmm możliwe - stwierdził Starrk, który chyba próbował wyglądać, jakby wiedział o co chodzi. - Tylko co człowiek robił by w takim miejscu jak to?
- Chuj wie - stwierdził Nnoitra, absolutnie nie przejmując się obecnością wyższych szarżą.
- Puśćcie dalej nagranie - polecił spokojnym głosem doktor Aizen, siedzący u szczytu stołu z brodą opartą na splecionych dłoniach. - Może udało się go uchwycić gdzieś jeszcze.
Grimmjow zerknął jeszcze na doktora kątem oka. Drażniła go protekcjonalna postawa i ton mężczyzny, których używał podczas wszystkich rozmów z członkami Espady. Owszem, temu gościowi zawdzięczali życie, a teraz jeszcze obecną pozycję. Najgorszy z możliwych długów wdzięczności, który możesz spłacić jedynie umierając z jego imieniem na ustach. Z tego, co wiedział innym to nie przeszkadzało. Jednak Grimmjowowi nie podobała się ta nieformalna władza, jaką ten facet miał nad nimi. To nie jest tak, że musieli się go w czymkolwiek słuchać, ale nie mieli jak odmówić jego prośbom związani wiecznym długiem wdzięczności.
Wrócił spojrzeniem do ekranu, na którym leciała dalsza część nagrania w zwolnionym tempie.
- Czy on jest nago? - zapytała się Tia, gdy białas znowu pojawił się w kadrze tym razem bliżej.
Teraz faktycznie było widać, że jest to zupełnie biały człowiek, a dokładnie, jak słusznie zauważyła Tia, nagi mężczyzna. Długie białe włosy opadaly na twarz, więc ciężko było stwierdzić na ile ludzkie miał rysy. Za to wyraźnie widoczny był jego szeroki uśmiech odsłaniający czarne zęby.
- Jak to się stało, że go nie zauważyłeś, Grimmjow? - zapytał się oficer prowadzący.
Grimmjow wzruszył tylko ramionami, nie odrywając spojrzenia od ekranu. Jakieś dziwne uczucie przysiadło tuż na granicy świadomości, gdy patrzył na tą białą postać. Nie potrafił go nazwać, nie potrafił nawet stwierdzić, czy jest pozytywne czy negatywne. Strach? Nie. Niepokój? Bliżej. Coś znajomego? Może. Fascynacja? Odrobinę. Obrzydzenie? Też się znajdzie. Podniecenie? Gdzieś w tylnim rzędzie. Na pewno zapamięta tę postać i na pewno będzie jej wypatrywał następnym razem.
- Miałem ważniejsze sprawy na głowie - mruknął w odpowiedzi. - A radar go nie wychwycił.
Oficer pokręcił tylko głową. Nagranie zostało puszczone dalej, jednak białas nie pojawił się już. Na nagraniach reszty żadna taka postać też się nie pojawiła. Zarządzono, by dorzucić na Zanpakutou dodatkowe kamery zwykle i termowizyjne. Ciężko było stwierdzić, kim właściwie była ta postać. Teoretycznie, gdyby była cudem ocalałym na tamtym terenie człowiekiem to powinno bardziej zamanifestować swoją obecność, zwrócić na siebie uwagę. Z drugiej strony nie posiadała żadnych cech Pustego. Czyżby jakaś trzecia opcja? Polecono Espadzie pilniejszą obserwację swojego otoczenia następnym razem i jeżeli znowu pojawi się ta istota - nadano jej roboczą nazwę Bleach - spróbować nawiązać kontakt.
Grimmjow z sprawdziwą ulgą opuścił sale odpraw.
- Grimmjow - zawołał go uprzejmym głosem doktor Aizen.
Zmiął w ustach przekleństwo i odwrócił się do mężczyzny z obojętnym, lekko znudzonym wyrazem twarzy.
- Tak? - zapytał niemalże uprzejmie.
Aizen obdarzył go jednym z tych uśmiechów, od których dreszcz przechodzi po plecach - nie sięgający oczu i chłodno wykalkulowany.
- Dobrze się czujesz? - zapytał doktor. Ci, którzy znali go gorzej, mogliby usłyszeć troskę w jego głosie, ale była to jedynie zwykła ciekawość. - Wydawałeś się nieobecny podczas odprawy.
- Wszystko w porządku - odpowiedział lakonicznie, chowając dłonie do kieszeni.
- To dobrze - kolejny uśmiech. - Jesteś ważnym elementem strategii obrony bazy, byłaby to wielka szkoda, gdybyś stracił swoje możliwości bojowe z powodu... jakieś choroby.
"Element strategii obrony" tym właśnie byli dla tego mężczyzny, elementem maszyny i w taki właśnie sposób na nich patrzył, jak na okazy, a nie ludzi. Nie skomentował w żaden sposób słów doktora, po prostu zacisnął dłonie w kieszeniach. Widać było, że Aizen chciał dodać coś jeszcze.
- Doktorku, doktorku - zawołał wesoło Ichimaru Gin; kolejny psychol, którego Grimmjow nie znosił; podchodząc do nich. - O dzień dobry, Grimmjow - przywitał się z szerokim uśmiechem. - Jak tam samopoczucie?
- Dobrze - odmruknął.
- Jak tam rąsia? - zapytał Ichimaru wciąż uśmiechnięty, przechylając głowę. Grimmjow miał ochotę pięściami zmyć mu ten uśmieszek z gęby.
Ichimaru ilekroć widział Grimmjowa zawszę pytał go o jego protezę, widocznie znajdując w tym jakąś sadystyczną przyjemność. Dziwne, że się nie znudził po takim czasie.
- Ach - wtrącił się Aizen. - O to samo miałem pytać.
- Dzisiaj idę na przegląd - niemalże warknął przez zaciśnięte zęby.
- To dobrze - powiedział Aizen tonem rodzicelskiej pochwały, jakby Grimmjow był kilkuletnim chłopcem i właśnie powiedział, że zrobił sam kupę w nocniku. - Miałeś do mnie jakąś sprawę, Gin? - zwrócił się do Ichimaru, tracąc zupełnie zainteresowanie Grimmjowem.
- Pozdrów ode mnie koniecznie panienkę Inoue - rzucił jeszcze Ichimaru i również przestał się nim interesować.
Grimmjow był bardziej niż szczęśliwy. Zrobił zwrot na pięcie i jak najszybciej zostawił, rozmawiających przyciszonymi głosami, mężczyzn za sobą.
Zatem, co zrobić z tak wspaniale zjabanie rozpoczętym dniem? Znaleźć szybko sposób na odstresowanie się, jeżeli ma wytrzymać przegląd i nie udusić własnej protetyczki - jak zwykle będzie nadawała tym swoim piskliwie radosnym glosikiem o rzeczach, które miał głęboko w jelicie grubym.
Znalazł tylko jeden sposób na szybkie odstresowanie - rzadko z niego korzystał, ale czasem po prostu nie było wyjścia - dlatego teraz siedział na przeciwko rudej dziewczyny, która grzebała mu w przedramieniu i nawet się uśmiechał. Błogosławione niech będą różowe tabletki. Będzie musiał uśmiechnąć się do Illforte, żeby załatwił ich więcej.
- ... i rakiety z cycków i lasery z oczu - świergotała Inoue entuzjastycznie. - I gąsienice, zawsze myślałam, że napęd gąsienicowy będzie bardziej praktyczny. Koniecznie wielkie szczypce i piła łańcuchowa. Nie uważasz, Grimmjow-kun?
Nie odpowiedział, dobrze wiedząc, że było to pytanie retoryczne. Tym dziwnym dodatkiem na końcu swojego imienia też przestał się przejmować. W sumie podziwiał ją za umiejętność skupienia się na bardzo precyzyjnej pracy przy jednoczesnym gadaniu o głupotach z taką pasją. Na początku kazał zazwyczaj jej się zamknąć i robić swoje, w obawie, że się rozkojarzy i pomyli. Wtedy zazwyczaj myliła się bardziej. Widać bycie cicho wymagało od niej większego wysiłku umysłowego niż gadanie. Więc czy mu sie to podobało czy nie musiał przyzwyczaić się do jej świergotania.
Przez kilka lat da się do wszystkiego przyzwyczaić. Do tego, że jedna z twoich rąk jest sztuczna, że nie odczuwa normalnego bólu, że jest zawsze zimna, bo ważniejsze od tego jaka jest, był fakt, że w ogóle jest. Doskonale pamiętał czystą rozpacz gdy uświadomił sobie, że bez ręki nie będzie mógł usiąść za sterami Pantery, że w chwili, gdy ten skurwysyn pierdolony - aż zagryzł zęby ze wściekłości - pozbawił go ręki, stracił wszystko, że w jednej chwili stał się nikim. To było najstraszniejsze kilka chwil w jego życiu - dopóki nie zemdlał. Gdy się obudził pochylała się nad nim ruda dziewczyna i szpecząc coś do siebie mierzyła jego zdrowe ramię. Jej pytanie, gdy zorientowała się, że już nie śpi, o rodzaj i kolor obudowy, całkowicie zbiło go z tropu. Dopiero, gdy spokojnie wyjaśniło mu, że chodzi o protezę, zdał sobie sprawę z tego jak absurdalna była jego wcześniejsza panika. Cóż przynajmniej odkrył, co jest jego największym strachem. Niestety nie tylko on się tego dowiedział.
- Kurosaki-kun tutaj! - zawołała Inoue wyrywając Grimmjow ze swojego świata, w sumie w doskonałym momencie, i jednocześnie wywołując na jego usta szeroki uśmiech.
Odwrócił się akurat w czas, by zobaczyć jak Kurosaki zatrzymuje się w pół kroku na sekundę, mierząc Grimmjowa podejrzliwym spojrzeniem. Chyba dostrzegł wybebeszoną protezę na stole, bo jednak podszedł.
- Widzę, że jesteś zajęta - powiedział rudzielec. - Przyjdę później.
- Och nie nie, zaraz kończę - powiedziała szybko Inoue.
- Właśnie, po co masz latać tam i z powrotem - dodał Grimmjow szczerząc się do chłopaka. - Kurosaki-kun - dodał przymilnie przedrzeźniając dziewczynę.
- Znacie się? - zapytała zaraz Inoue podekscytowana.
- Nie - powiedział Ichigo.
- Tak - powiedział Grimmjow. - Jak możesz nie pamiętać - dodał zaraz teatralnie urażonym głosem. - Ćwiczyliśmy przecież razem, jakiś tydzień temu, walka nożem te sprawy...
Ichigo zmarszczył brwi, przyglądając się Grimmjowowi intensywnie.
- Możliwe - powiedział w końcu, niezbyt zadowolony z implikacji słów pilota.
- O to wspaniały zbieg okoliczności, że się spotkaliście, prawda Kurosaki-kun? - spytała Inoue z uśmiechem, absolutnie nieświadoma ponurego nastroju kolegi.
- Ta - mruknął Ichigo.
Zapadła cisza. Prawdopodobnie większość osób nazwałaby ją niezręczną, ale Grimmjowowi ona absolutnie nie przeszkadzała. Uśmiechał się szeroko i bezczelnie gapił się na Kurosakiego. Ten całkowicie ignorował Grimmjowa i patrzył się bezmyślnie w bebechy protezy. Inoue zupełnie zamilkła, chyba jednak zrozumiała, że coś jest nie tak, i w skupieniu patrzyła na diagnozowaną właśnie dłoń - palce Grimmjowa poruszały się samoczynnie pod wpływem delikatnych impulsów posyłanych przez aparaturę diagnostyczną.
- Usiądź sobie, Kurosaki-kun - odezwał się w końcu Grimmjow nie odwracając spojrzenia od chłopaka.
- Nie ma gdzie - odpowiedział Ichigo, wciąż nie patrząc na Grimmjowa.
- Możesz usiąść na moich kolanach - zaproponował uprzejmie, klepiąc się po udzie.
I w tym momencie stało się kilka rzeczy. Kurosaki się skrzywił i zarumienił na raz. Inoue również się zarumieniła, a Grimmjow wrzasnął zupełnie zaskoczony mocniejszym impulsem, który poszedł po sztucznym nerwie. Zaraz też posłał mordercze spojrzenie dziewczynie, która powiedziała szybkie przepraszam, i drugie równie mordercze Kurosakiemu, który uśmiechnął się triumfalne.
- A ty co się szczerzysz? - warknął.
- Spokojnie, Jeagerjaquez, bo ci żyłka pęknie i kto wtedy będzie ratował nasze leniwe tyłki - powiedział Ichigo, patrząc już na Grimmjowa z wyzywającym uśmieszkiem.
Spryciarz sie znalazł - dobrze wiedział, że w tej sytuacji Grimmjow i tak nic nie zacznie, nie z wywleczoną na wierzch protezą. Co nie znaczyło, że nie miał zamiaru się odgryźć.
Inoue faktycznie już kończyła. Jeszcze poprawiła jedną drobna rzecz i po chwili elektronika na powrót została przysłonięta metalem obudowy. Grimmjow sprawdził jeszcze, czy wszystko rusza się jak należy.
- Wiesz, Kurosaki-kun - odezwał się z uśmiechem, wstając.
Ichigo spojrzał na niego spode łba. Uśmiech Grimmjow tylko się poszerzył, gdy pochylił się w stronę chłopaka.
- Tak słodki tyłek jak twój - wyszeptał mu niemalże do ucha. - Mógłbym co najwyżej atakować. - Na potwierdzenie swoich słów, chwycił pośladek rudzielca.
Następną rzeczą jaką zarejestrował był pulsujący ból gdzieś w okolicy żuchwy, smak krwi w ustach. Chłopak naprawdę był szybko, nawet nie zauważył skąd i kiedy nadszedł cios. Z powrotem siedział na krześle, tylko tym razem nieco krzywo, a nad nim stał z zaciśniętymi pięściami, dyszący ciężko i czerwony od szyi po czubki uszu Kurosaki. Grimmjow aż zamrugał na ten obrazek - absolutnie, obezwładniająco piękny.
- Za kogo ty się masz?! - wrzasnął Kurosaki, gdy uspokoił się na tyle, żeby mówić.
Grimmjow nie odpowiedział, poruszył szczęką, żeby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu - było. Uśmiechnął się.
- To mi się podoba - powiedział, czym wywołał nieco zaskoczone zmarszczenie rudych brwi.
Zanim Ichigo się zorientował, co jest granie, Grimmjow wystrzelił w jego stronę. Chwycił go w pasie i obalił na ziemię. Natychmiast skorzystał i usiadł na chłopaku. Ten wierzgnął się zaraz pod nim i walnął go kolanami po plecach. O mały włos uniknęli mało romantycznego pocałunku, gdy Grimmjow poleciał do przodu. W tym momencie Kurosaki odwrócił ich role. Teraz sam siedział na biodrach Grimmjowa. Podniósł pięść do kolejnego ciosu. Grimmjow chwycił jego dłoń i podniósł się gwałtownie. Czołem wyrżnął w twarz rudzielca - chciał trafić w nos, trafił w szczękę - którego odrzuciło do tyłu. Wciaż trzymał pięść chłopaka, co od razu wykorzystał. Wykręcił mu ramię do tyłu. Przygniótł kolanem do ziemi.
- Co tu się do cholery jasnej dzieje?! - wrzask zatrzymał ich obu.
Grimmjow spojrzał w stronę drzwi, w których stał brunet, z papierosem między zębami w uniformie Intytutu Badawczego, miał też insygnia majora Gotei, czyli ktoś z samej góry. Popatrzył spokojnie na Grimmjowa przygniatającego i wykręcającego ramię Ichigo, który leżał bez ruchu, tylko dyszał wściekły.
- Jeagerjaquez, tak? - powiedział oficer. - Nie masz może jakiś innych obowiązków w tej chwili do spełnienia.
- Aj, sir - odpowiedział. Pochylił się jeszcze do Ichigo. - To jeszcze nie koniec słodziutki - szepnął, dopiero wtedy puścił chłopaka i wstał.
Wyszedł z pomieszczenia nonszalanckim krokiem, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
- Kurosaki, zapraszam do siebie - usłyszał jeszcze za plecami.
Dopiero jak minął róg skrzywił się i dotknął miejsce, gdzie trafił pierwszy cios Ichigo. Będzie miał pamiątkę. Uśmiechnął się do siebie. Prawie jak malinka. Zapowiadała się raczej burzliwa znajomość.

* * *

Jeagerjaqez - zaczynało to brzmieć jak przekleństwo. Może faktycznie nim było. W ciągu tygodnia zdążył niemlże o nim zapomnieć, miał sprawy do załatwienia, był zajęty, poza tym plan polegający na unikaniu miejsc, gdzie mógłby go spotkać okazał się skuteczny. Przez cały tydzień gościa nie widział. Poza tym to było naprawdę fascynujące - wystarczyły dwa przypadkowe spotkania, żeby zapałał do Jeagerjaqeza czystą, niczym nieskrępawaną niechęcią, miał facet prawdziwy talent. Gorzej, że przedwczoraj kilka słów Shuuheia spowodowało, że oprócz niechęci, pojawiło się coś jeszcze... ciekawość.
Podszedł do stanowiska Zanpakutou Hisagiego - interesujący gościu swoją drogą, nieczęsto spotyka się pilotów, którzy osobiście dbają o swoje maszyny - żeby dać mu uszczelki, o które prosił wcześniej. Dał, Hisagi podziękował i Ichigo już chciał odchodzić.
- Kurosaki - zwołał jeszcze. Chłopak odwrócił się z pytająco uniesioną brwi. - Jeagerjaqez o ciebie jakiś czas temu pytał - powiedział po chwili wahania.
- O mnie? - zdziwił się. - Jak to?
- Znał twoje imię i nazwisko. Pytał czy cię znam. - odpowiedział. - Powiedziałem, że nie.
- O. - Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co pilot Espady chciał w ten sposób osiągnąć. - Dzięki.
- Spoko - rzucił i chciał już wrócić do pracy, ale jednak zrezygnował, jeszcze raz zatrzymując Ichigo. - Swoją drogą, wiesz jak Jeagerjaqez stracił rękę?
Ichigo nie za bardzo wiedział, co to ma do rzeczy.
- Pusty mu ją odgryzł? - rzucił niepewnie. Nie interesował się, tyle co jakies plotki zasłyszał.
Hisagi uśmiechnął się trochę kwaśno na to stwierdzenie.
- Bynajmniej - powiedział, patrząc na Ichigo poważnie, przez co Ichigo sam nie wiedział gdzie podziać wzrok. - Jak będziesz miał trochę czasu to się zainteresuj tematem. To w sumie ciekawa historia. - Kolejny kwaśny uśmiech.
- Dlaczego sam mi nie powiesz?
Nie rozumiał, po co te podchody.
- Byłbym nieobiektywny - wyjaśnił lakonicznie Hisagi. - Trzymaj się, Kurosaki - rzucił, kończąc rozmowę i wracając do swojej roboty.
W tamtym momencie Ichigo temat postanowił po prostu olać. Jakoś nie uśmiechało mu się marnowanie swojego wolnego czasu na próbach rozwikłania jakieś mrocznej tajemnicy Jeagerjaqeza. I pewnie by tak została, gdyby nie dzisiejsze nieoczekiwane spotkanie u Inoue; a jednak to ona była jego protetyczką. Powinien jednak odwrócić się na pięcie jak tylko zobaczył kim zajmuje się dziewczyna. Ale został. Jeagerjaqez rzucił jeszcze tekst, który w niezbyt oględny sposób sugerował, że pilot odtworzył walkę Ichigo w symulatorze i dowiedział się o swoim avatarze na koncie chłopaka. Tylko nie za bardzo rozumiał zmianę w nastawieniu Jeagerjaqeza do siebie. Ostatnim razem był totalnym bucem i kazał mu po prostu spierdalać, a teraz uśmiechał się - albo raczej szczerzył - i rzucał jakieś głupie teksty; przy tej okazji ciało jak zwykle go zdradziło i się dodatkowo zarumienił.
A później stało się, co się stało - co ten skurwysyn sobie myślał, łapiąc go za tyłek - i teraz stał w gabinecie Akona - nikt nie wiedział, czy to było jego imię, nazwisko czy tylko ksywka - oficera odpowiedzialnego za szeroko rozumianą dyscyplinę i morale pracowników technicznych. W sumie mógł się domyślić, że Akon w ten czy w inny sposób zareaguje - lepiej on niż ktoś z Żandarmerii. Był jednym z nielicznych ludzi w bazie, którzy, pomimo wydarzeń sprzed 9 lat, wciąż korzystali ze wszczepki. Ta pewnie natychmiast poinformowała go, że któraś z kamer wychwyciła bójkę. Albo po prostu przechodził obok. Człowiek nabywał paranoi związanej z możliwościami, jakie daje to ustrojstwo. Pomyśleć, że do niedawna praktycznie każdy pracownik bazy miał coś takiego.
- I co ja mam z tobą zrobić Kurosaki? - zapytał Akon zmęczonym głosem, zapalając kolejnego papierosa. - Kolejna bójka, tym razem z członkiem Espady. Widzę, że mierzysz coraz wyżej.
- Broniłem się tylko - powiedział obojętnie, patrząc się w ścianę za Akonem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego tłumaczenia niewiele pomogą. W końcu cokolwiek by się nie działo, przecież nie ukarzą członka Espady.
- Nie wystarczyło po prostu się odsunąć i słownie wyrazić swój sprzeciw?
- Może jeszcze przeprosić? - mruknął zanim zdążył się powstrzymać. Był zirytowany, miał prawo być. Chociaż akurat wyrzucenie tego swojemu przełożonemu nie było aż takie mądre. - Rozumiem, że teraz ja zostanę ukarany, a Jeagerjaqezowi nawet nikt nie pogrozi palcem.
Akon po prostu westchnął, wydmuchując przy okazji dym, i pokręcił głową.
- Tak właśnie będzie - powiedział spokojnie. - Jesteśmy w stanie ciągłej wojny, a to jest baza wojskowa, czego się spodziwasz?
- Niczego, przepraszam - odpowiedział zrezygnowany. - To się już nigdy więcej nie powtórzy.
- Mam taką nadzieję, bo tym razem dostaniesz karną zmianę. Następnym razem po prostu wywalę cię z hangarów z powrotem na tyły. - Zamilkł na chwilę i spojrzał gdzieś w bok, wyglądał jakby gonił wzrokiem muchę na ścianie. - A szkoda by było - kontynuował, patrząc z powrotem na chłopaka - bo z raportów wynika, że radzisz sobię całkiem dobrze. Nie jesteś głupi, więc mógłbyś być jeszcze lepszy, ale z tego co widzę cię to nie interesuje. Co takiego jest w Gotei, że tak bardzo chcesz się tam dostać?
- Po to zgłosiłem się na ochotnika, gdy robili zaciąg do bazy.
- I teraz jesteś niezadowolony, że cię nie przyjęli. Oszukali cię, nie pozwolili spełnić marzeń? - zapytał tylko z nutka kpiny.
Ichigo odetchnął głebiej, żeby się uspokoić i czegoś nie odpyskować.
- Zrozumiałbym, gdybym się zupełnie nie nadawał do tego, ale miałem świetne wyniki z testów na kurs pilotów...
- Więc jednak czujesz się oszukany? - wszedł mu słowo, teraz już odrobinę rozbawiony. - Czujesz się oszukany, że ciebie takiego wspaniałego przyszłego-niedoszłego pilota tak upokorzyli i zrobili z niego nędznego technika?
- To nie... - zaczął.
- Nie? Ale na pewno? Oj przyznaj się, czujesz się lepszy. Jak bardzo? - drażnił się z nim dalej. - Lepszy od techników, którzy wykonują brudną robotę? Lepszy od wieloletnich pilotów Gotei? Lepszy od Espady, skoro zaczynasz z nimi bójki?
- Po prostu... - powiedział i spuścił wzrok. Czuł się głupio.
- Chciałeś spełnić swoje marzenie - powiedzial Akon bez kpiny, podchodząc do chłopaka i kładąc mu dłonie na ramionach. - Przykro mi to mówić, ale żyjemy w czasach niespełnionych marzeń, za to w konieczności spełniania obowiązku. Odrobinę smutne, ale da się z tym żyć, to nie jest jakaś śmiertelna choroba. I uświadomię cię, jeżeli nie wzięli cię wtedy, nie wezmą cie teraz. Za stary już jesteś, żeby zaczynać szkolenie pilota Zanpakutou, więc przestań składać te podania - poklepał go jeszcze pocieszająco, odsunął się i przysiadł na brzegu biurka.
- Dziękuję, sir - mruknął Ichigo.
- Ależ nie za co, ja to naprawdę z dobroci serca mówię, bo w tym momencie mam pod sobą niedoszłego pilota i kiepskiego technika, a mogę mieć po prostu dobrego technika, gdy ten skupi się na tym, na czym powinien zamiast marzyć o zachodnich morzach. Dostaniesz nocną zmiane na zewnątrz, będziesz miał te trzy godziny na świeżym powietrzu na życiowe przemyślenia. Może nawieje ci rozumu do łba. Możesz odejść.
- Aj, sir - mruknął mało entuzjastycznie.
Odwrócił się i wyszedł, bo co innego mu pozostało. W sumie ta nocna zmiana na zewnątrz nie była znowu aż taka zła. Ale nie liczył na jakieś nowe wnioski od stania na świeżym powietrzu, robił to wcześniej już wielokrotnie - częściej z własnej woli niż za karę - i jakoś to nie pomogło. Może tym razem będzie inaczej.

* * *

Śnił.
Okrągła tarcza księżyca wisiała nisko nad horyzontem, widoczna w długiej nienaturalnie prostej dolinie otoczonej równie nienaturalnie prostymi ścianami. Jasne światło wydobywało z ciemności góry budynków - na wpół zburzonych, obleczonych w rośliny - wyglądały jak zdeformowane chorobą. Porośnięty pleśnią owoc poprzedniej epoki. Wiedział, że znajduje się w mieście.
Miasto. Smakował ten wyraz, który wydawał się zupełnie obcy. Dopiero po chwili pojawiają się ciągi skojarzeń. Miasto, ludzie, tłumy, samochody, budynki, mieszkania, życie. Za skojarzeniami wybuchają obrazy - zatrzymane w pół ruchu kadry - kolorowe, słoneczne, deszczowe, pełne ludzi. Widzi i nazywa - chociaż nigdy nie widział na oczy - tramwaje, kawiarenki, rowery, plaże. Wszystko fascynujące, zadziwiające i pudzące dziecięcą ciekawość.

Miasto, ludzie, epoka, która minęła i zgniła. Pozostał tylko ten księżyc wiszący nisko nad horyzontem i ciemne, obce bryły budynków, które mieściły kiedyś w sobie życie. Martwe, chociaż na powrót zwrócone naturze.
Martwe, więc skąd to ciepłe, drgające światło w jednym z okien. I czemu zamiast przerażać, cieszy.