D艂uga droga 12
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 07 2013 11:34:15


Rozdzia艂 12,
o dzikich plemionach i kolorowym cz艂owieku


„Im wi臋cej pogrzebowych stos贸w usypiesz, tym szybciej b臋dziesz uk艂ada艂 na nich kamienie. Ale wci膮偶 b臋d膮 tak samo rani膰 ci d艂onie.”
Loren Ravick, „Dziennik z Podr贸偶y”


Anuril sko艅czy艂 rozmawia膰 ze smag艂膮 przyw贸dczyni膮 plemiennych wojownik贸w, kt贸ra przedstawi艂a mu si臋 jako Zula. Nie czu艂 si臋 szczeg贸lnie pewnie nawi膮zuj膮c z ni膮 to niewielkie przymierze, ale podobno ludy Ziemi Niczyich mimo swojej niech臋ci do obcych by艂y bardzo honorowe. Raczej wi臋c nie grozi艂o im zagro偶enie ze strony barbarzy艅c贸w, skoro ci obiecali im swoj膮 pomoc. Raczej.
Zdo艂a艂 si臋 dowiedzie膰, 偶e w艣r贸d nich nie ma 偶adnego szamana, czy Sai’hi, jak oni sami ich nazywali. Zmierzali jednak do osady plemienia Tuhan, gdzie z pewno艣ci膮 kogo艣 takiego znajd膮 i by艂y spore szanse, 偶e ten pomo偶e im w sprawie znamion wyniesionych z opuszczonej 艣wi膮tyni. Zn贸w wprawdzie musieli zboczy膰 z trasy, ale okazja kt贸r膮 otrzymali – dostanie si臋 do osady pod ochron膮 innego plemienia – mog艂a si臋 ju偶 nie powt贸rzy膰. Do tego dochodzi艂a jeszcze kwestia Sarisa i tego jego cholernego naszyjnika. Na razie Anuril nie porusza艂 z Zul膮 tematu je藕d藕c贸w, kt贸rzy ich zaatakowali. Nie mieli na tyle czasu, aby wdawa膰 si臋 w t膮 dyskusj臋, ale zapewne uda im si臋 zdoby膰 jakie艣 informacje kiedy wr贸c膮 do obozowiska.
Teraz jednak mieli wa偶niejsze sprawy na g艂owie, Shivu u偶ywaj膮c tajemniczych specyfik贸w ze swojej torby sporz膮dzi艂 jaki艣 nap贸j, kt贸ry podobno mia艂 u艣mierza膰 b贸l i sprowadzi膰 艂agodny sen i teraz przy pomocy dw贸ch innych m臋偶czyzn podawa艂 go tym rannym, kt贸rzy tego wymagali, staraj膮c si臋 ich jako艣 prowizorycznie opatrzy膰. Torquen zaoferowa艂 swoj膮 pomoc przy budowaniu noszy, mieli do dyspozycji tylko w艂贸cznie i jakie艣 szmaty, ale wygl膮da艂o na to, 偶e nie idzie im tak 藕le. Anuril niemal ze znu偶eniem skonstatowa艂, 偶e najemnik i tak nawija o czym艣 bez przerwy, za nic maj膮c sobie nawet to, 偶e jego rozm贸wcy nie rozumiej膮 ani s艂owa. Saris natomiast stara艂 si臋 skompletowa膰 ich stratowany dobytek i odnale藕膰 konie.
Luxuris mia艂 wi臋c troch臋 czasu, kt贸ry wykorzysta艂 zbieraj膮c swoje strza艂y. Zawsze kupowa艂 takie najwy偶szej jako艣ci i dlatego dba艂, aby nie traci膰 ich niepotrzebnie. Podobnie zreszt膮 czynili 艂ucznicy barbarzy艅c贸w, ale ci zbierali tak偶e pozosta艂膮 bro艅, a nawet niekt贸re cz臋艣ci pancerzy. Widocznie nie lubili niczego marnowa膰.
Elf skrzywi艂 si臋 lekko, wysuwaj膮c drzewce z oka jednego z naje藕d藕c贸w. Towarzyszy艂o temu ciche chrobotanie, gdy grot zahaczy艂 o ko艣膰 czaszki i paskudne mla艣ni臋cie mi臋kkiej tkanki. W 艣lad za strza艂膮 wyp艂yn臋艂o troch臋 brunatno-krwawej mazi. Z obrzydzeniem star艂 resztki posoki i m贸zgu, i wsadzi艂 swoj膮 w艂asno艣膰 z powrotem do ko艂czanu.
Gdy uni贸s艂 wzrok dostrzeg艂 tu偶 przed sob膮 jednego z plemiennych wojownik贸w, kt贸ry przypatrywa艂 mu si臋 uwa偶nie.
Nie r贸偶ni艂 si臋 zbytnio od swoich pobratymc贸w – r贸wnie wysoki i mocno opalony, o zdecydowanych rysach i bardzo ciemnych, 艂adnych oczach. Swoje czarne w艂osy nosi艂 do艣膰 kr贸tko 艣ci臋te z przodu, z ty艂u jednak, zaplecione w cienkie warkoczyki przetykane jakimi艣 ozdobami z pi贸r i ko艣ci, si臋ga艂y a偶 do po艂owy plec贸w. Nale偶a艂 do tych szczuplejszych, ale jego sylwetka tak偶e by艂a niezwykle wysportowana, silna, ale te偶 niepozbawiona gracji, Anurilowi kojarzy艂 si臋 troch臋 z drapie偶nym kotem. Jego nagi, umi臋艣niony tors przecina艂 sk贸rzany pas z broni膮, a ca艂e rami臋 i cz臋艣膰 lewego barku pokrywa艂 tatua偶 z艂o偶ony z prymitywnych znak贸w i symboli.
Elf zamruga艂, widz膮c jak m臋偶czyzna z nieodgadnion膮 min膮 wyci膮ga w jego kierunku r臋k臋.
- Dzi臋kuj臋 – powiedzia艂, gdy opanowa艂 ju偶 zaskoczenie i odebra艂 od wojownika swoje strza艂y. Tamten skin膮艂 tylko g艂ow膮 i powr贸ci艂 do swoich zaj臋膰, wi臋c Anuril otrz膮sn膮艂 si臋 szybko i tak偶e zaj膮艂 si臋 swoimi sprawami. Co jaki艣 czas czu艂 jednak na sobie ciekawe spojrzenie ciemnych oczu.

*

- Znalaz艂em twojego konia – burkn膮艂 Saris. – By艂 niedaleko.
- Chojrak! – Torquen, wyra藕nie uradowany przej膮艂 od kompana lejce swojego rumaka i poklepa艂 go po karku. – Jednak do mnie wr贸ci艂e艣!
- Nie s膮dzi艂em, 偶e tak si臋 ucieszysz – wojownik uni贸s艂 lekko brwi. – Zosta艂o tu te偶 kilka lepszych koni, silniejszych i sprawionych w walce, na twoim miejscu bym go wymieni艂.
- Nie – najemnik u艣miechn膮艂 si臋 i szybko uciek艂 d艂oni膮, gdy Chojrak obna偶y艂 偶贸艂te z臋by staraj膮c si臋 chapn膮膰 mu palce. – To najpaskudniejsza i najbardziej wredna chabeta jak膮 mia艂em… ale moja chabeta – wzruszy艂 ramionami.
- Zbyt szybko si臋 przywi膮zujesz – stwierdzi艂 Dreikhennen tylko i odwr贸ci艂 si臋, aby wr贸ci膰 do swoich spraw.
- Przynajmniej do 偶ywych istot – rzuci艂 Torquen za nim. – Nie do kawa艂ka metalu.
M臋偶czyzna st臋偶a艂 na te s艂owa.
- M贸wi艂em ci…
- Wiem – przerwa艂 najemnik. – Nie m贸wi臋, 偶e nie powiniene艣 pr贸bowa膰 go odzyska膰, tylko… wiesz, 艣wiat si臋 na tym nie ko艅czy. Masz te偶… – urwa艂, widz膮c jak Saris zerka nie niego przez rami臋 ze zmru偶ony oczami.
- C贸偶 – powiedzia艂 tamten wolno. – Ten kawa艂ek metalu przynajmniej nie pr贸buje mnie ze偶re膰. W przeciwie艅stwie do twojego „przyjaciela”.
Torquen drgn膮艂. Wykorzystuj膮c chwil臋 nieuwagi Chojrak capn膮艂 z臋bami ko艂nierz jego kurtki i poci膮gn膮艂 go, na co najemnik zakl膮艂 i odepchn膮艂 od siebie nachalne zwierz臋. Skrzywi艂 si臋 z obrzydzeniem widz膮c imponuj膮c膮 ilo艣膰 g臋stej 艣liny, kt贸r膮 jego wierny wierzchowiec pokry艂 mu ubranie.
- Fuj – mrukn膮艂 marszcz膮c nos, a Saris tylko u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.
- Zbieraj si臋 – rzuci艂 jeszcze. – Nied艂ugo ruszamy.

*

I faktycznie, nied艂ugo ruszyli. Anuril zd膮偶y艂 dowiedzie膰 si臋, 偶e ob贸z barbarzy艅c贸w znajduje si臋 blisko – zostawili tam kilku swoich ludzi do pilnowania koni i dobytku, podczas gdy wi臋kszo艣膰 wojownik贸w pieszo podkrad艂a si臋 do miejsca, sk膮d wida膰 by艂o dym. Pocz膮tkowo my艣leli, 偶e maj膮 do czynienia ze zwiadowcami od tych zbrojnych, dlatego od razu zaatakowali, nie chc膮c, 偶eby ci wykryli ich pierwsi i sprowadzili na ich trop ca艂y oddzia艂.
Teraz pop臋dzali swoje zdobyczne konie, jad膮c na tyle szybko, na ile pozwala艂 im stan rannych, chc膮c aby ci jak najszybciej uzyskali pomoc. Nie dla wszystkich starczy艂o wierzchowc贸w i Anuril z uznaniem przekona艂 si臋, 偶e barbarzy艅cy biegn膮c niemal dotrzymywali im kroku. Elf co jaki艣 czas odwraca艂 si臋 w siodle, aby podziwia膰 jak m臋偶czy藕ni gnaj膮 za nimi – by艂 za daleko, 偶eby dostrzec jak te silne mi臋艣nie napinaj膮 si臋 pod opalon膮 sk贸r膮, ale potrafi艂 to sobie wyobrazi膰, a偶 za dobrze. Na dodatek zdawali si臋 oni w og贸le nie m臋czy膰, sam by艂 pewien, 偶e mimo nie najgorszej kondycji po kilkuset metrach utrzymywania takiego t臋pa, wyplu艂by w艂asne p艂uca. Na ca艂e szcz臋艣cie ich sp臋tane wierzchowce nie zdo艂a艂y uciec daleko i nikt z ich dru偶yny nie musia艂 bra膰 udzia艂u w tym morderczym maratonie.
Ob贸z zgodnie ze s艂owami Zuli nie znajdowa艂 si臋 zbyt daleko. Powracaj膮cych musiano dostrzec ju偶 wcze艣niej, gdy偶 kilku ludzi wysz艂o im naprzeciw – po grobowych minach wida膰 by艂o, 偶e zauwa偶yli ju偶 kilka bezw艂adnych cia艂.
W艣r贸d t艂umu smag艂ych barbarzy艅c贸w znajdowa艂 si臋 jednak kto艣, kto wyra藕nie si臋 wyr贸偶nia艂.
Anuril a偶 wstrzyma艂 lekko konia i spojrza艂 pytaj膮co na Shivu, kt贸ry wygl膮da艂 na r贸wnie zaskoczonego.
- My艣lisz, 偶e go pojmali? – zapyta艂 z艂odziej niepewnie.
- Nie wydaje mi si臋 – odmrukn膮艂 elf marszcz膮c brwi. – Wygl膮da, jakby m贸g艂 swobodnie si臋 porusza膰 po obozie i nie wydaje si臋 przestraszony.
- Mo偶e jest pomylony? – podsun膮艂 ch艂opak szeptem.
Faktycznie, wygl膮da艂 troch臋 na pomyle艅ca. Mia艂 na sobie ciemnozielone spodnie, do nich kanarkowo偶贸艂ty kubrak, a pod szyj膮 przybrudzony, ale kiedy艣 chyba bia艂y 偶abot. Ca艂o艣ci dope艂nia艂 r贸wnie偶 zielony kapelusz, ozdobiony absurdalnie wielkim, czerwonym pi贸rem. Na widok obcych je藕d藕c贸w podskoczy艂 w miejscu i zacz膮艂 wymachiwa膰 rado艣nie r臋kami.
Anuril uni贸s艂 brwi jeszcze wy偶ej i zaczeka艂, a偶 do艂膮cz膮 do nich Saris i Torquen. Ci spojrzeli najpierw na dziwnego cz艂owieka w kapeluszu z pi贸rem, a potem na elfa, jakby spodziewali si臋 otrzyma膰 od niego wyja艣nienia.
- Kto to jest? – zdziwi艂 si臋 najemnik na g艂os, akurat w momencie, gdy przeje偶d偶a艂a obok nich Zula.
- M贸wim na niego Ikhin Sher’on. Kolorowy Cz艂owiek – wyja艣ni艂a. – Podr贸偶owa艂 t臋dy, twierdzi艂, 偶e zab艂膮dzi艂. Nie gro藕ny jest, to go wzi臋lim – wzruszy艂a ramionami. – 艁adnie 艣piewa i umie gra膰 – doda艂a. – To go wzi臋lim, zdech艂by sam.
- Macie niespotykanie dobre serce – zauwa偶y艂 Anuril u艣miechaj膮c si臋 lekko, a kobieta zmarszczy艂a si臋 gro藕nie.
- Spotykanie, niespotykanie – fukn臋艂a. – Wam si臋 lepiej cieszy膰, nie dziwi膰. My mamy dobre serce, a wy jeszcze g艂owy na karkach, ot, takie nasze dobre serce – z tymi s艂owami spi臋艂a pi臋tami swojego gniadosza i wysun臋艂a si臋 na prowadzenie.
- To… chyba dobrze nam wr贸偶y, prawda? Ten nie wygl膮da na ofiar臋 rytualnego mordu, wi臋c mo偶e i nas przygarn膮, skoro ju偶 si臋 do czego艣 zd膮偶yli艣my przyda膰? – zauwa偶y艂 Torquen, szepc膮c mimo 偶e otaczaj膮cy ich barbarzy艅cy prawdopodobnie i tak nie rozumieli ani s艂owa.
- Miejmy nadziej臋, 偶e przys艂u偶yli艣my si臋 dostatecznie – odmrukn膮艂 Shivu. – Bo je艣li ka偶膮 mi 艣piewa膰, to obawiam si臋, 偶e m贸j los nie maluje si臋 w najja艣niejszych barwach.

*

Nikt na szcz臋艣cie nie wymaga艂 od nieznajomych 偶adnego pokazu zdolno艣ci artystycznych. W艂a艣ciwie tak naprawd臋 nie zwr贸cono na nich zbyt wielkiej uwagi, gdy dotarli ju偶 do obozowiska od razu wybuch艂o zamieszanie. Zajmowano si臋 rannymi, wypytywano o co艣, krzyczano i Shivu nie do ko艅ca potrafi艂 si臋 w tym wszystkim odnale藕膰. Spokoju dodawa艂a mu jak zawsze idealnie opanowana postawa Anurila. Ten, niczym si臋 nie przejmuj膮c zsiad艂 z siod艂a i b臋d膮c na uboczu, aby nikomu nie wchodzi膰 w drog臋, zacz膮艂 oporz膮dza膰 swego gniadosza. Pozostali m臋偶czy藕ni, po chwilowej konsternacji, postanowili p贸j艣膰 w jego 艣lady.
Z艂odziej nie spodziewa艂 si臋 mo偶e jakiego艣 wielkiego powitania, ale dziwne zdawa艂o mu si臋, 偶e ich obecno艣膰 zosta艂a niemal zupe艂nie zignorowana. Rzucono im wprawdzie kilka nieufnych spojrze艅, ale nic ponadto. Jedynie ten dziwaczny, kolorowy cz艂owiek w kanarkowym kubraku bieg艂 rado艣nie w ich kierunku wymachuj膮c kapeluszem.
Shivu zanotowa艂, 偶e m臋偶czyzna ten zmierza w jego stron臋, w艂a艣ciwie to prosto na niego i wcale nie traci rozp臋du a偶…
Ch艂opak st臋kn膮艂 i upad艂by chyba na ziemi臋, gdyby szczup艂e ramiona nieznajomego nie oplot艂y go w zaskakuj膮co silnym u艣cisku.
- Och, przyjaciele! – zakrzykn膮艂 owy dziwak, dopiero po d艂u偶szej chwili odsuwaj膮c si臋 od zesztywnia艂ego ze zdziwienia skrytob贸jcy. Wtedy te偶 Shivu mia艂 szans臋 dok艂adniej si臋 przyjrze膰 z kim ma do czynienia. M臋偶czyzna by艂 m艂ody i ca艂kiem przystojny – mia艂 owaln膮 twarz i symetryczne rysy twarzy, si臋gaj膮ce ramion br膮zowe w艂osy zwijaj膮ce si臋 w lekkie fale i, podobnie jak Torquen, kr贸tki zarost na twarzy. Natomiast jego oczy, co ch艂opak zanotowa艂 z niejakim zaskoczeniem, wcale nie przypomina艂y oczu szale艅ca – du偶e i bystre, koloru gorzkiej czekolady, l艣ni膮ce teraz od wzruszenia, ale zupe艂nie rozumne.
- Wybaczcie! – krzykn膮艂 po chwili, opami臋tuj膮c si臋 troch臋 na widok ich pytaj膮cych spojrze艅. – Po prostu od kilku tygodni towarzysz臋 tym barbarzy艅com i widok kogo艣 z cywilizowanego 艣wiata ogrza艂 mi serce jak nic innego! To wprawdzie znacznie uprzejmiejsi i pomocniejsi ni偶 si臋 ich przedstawia ludzie, jednak tylko ich przyw贸dczyni pos艂uguje si臋 moj膮 mow膮, a niecz臋sto mam okazj臋 z ni膮 porozmawia膰, dlatego tak cieszy mnie, 偶e wreszcie b臋dzie mi to dane! Ach, m贸wcie do mnie, pozw贸lcie wreszcie mi us艂ysze膰 czysty d藕wi臋k naszej pi臋knej, cywilizowanej mowy…!
- Eee, um – powiedzia艂 Shivu i nie zabrzmia艂o to ani pi臋knie, ani cywilizowanie, ale nieznajomemu chyba to nie przeszkadza艂o, bo za艣mia艂 si臋 i u艣cisn膮艂 go jeszcze raz. Z艂odziej rzuci艂 nad jego ramieniem lekko spanikowane spojrzenie w kierunku Anurila, ale ten tylko wzruszy艂 ramionami.
- Ale, ale, gdzie偶, moje maniery! – ku uldze z艂odzieja m臋偶czyzna odsun膮艂 si臋 i wykona艂 dworski uk艂on, zamiataj膮c przy okazji ziemi臋 swym czerwonym pi贸rem. – Nazywam si臋 Loren Ravick, do waszych us艂ug.
- Zaraz, zaraz, ten Loren Ravick?! – zdziwi艂 si臋 Torquen.
- C贸偶, je艣li masz na my艣li barda, wielkiego artyst臋 i filozofa… – zacz膮艂 tamten z dumnym u艣miechem, ale najemnik wpad艂 mu w s艂owo.
- Jeste艣 autorem „Przy艣piewki o wiejskiej dzi…”
- C贸偶, to nie jest akurat moje najbardziej udane dzie艂o – Loren odchrz膮kn膮艂 i z rozmachem poprawi艂 kapelusz sprawiaj膮c, 偶e to absurdalnie wielkie pi贸ro zafalowa艂o lekko.
- Jaki znowu Loren? Jaka przy艣piewka? – zawarcza艂 Saris wyra藕nie zirytowany, 偶e nie nad膮偶a i 偶e kompletnie nie wie o co chodzi.
- Och, nie 偶artuj, 偶e jej nie znasz! – 偶achn膮艂 si臋 Torquen. – Wszyscy j膮 znaj膮! Przejecha艂em p贸艂 艣wiata i wsz臋dzie jak j膮 zaczniesz 艣piewa膰 w karczmie, to po艂owa bywalc贸w si臋 przy艂膮czy!
- Jak m贸wi艂em, to nie jest moja zbyt udana praca, ale mo偶e inne moje dzie艂a… – zacz膮艂 Loren, ale najemnik zn贸w mu przerwa艂, intonuj膮c piosenk臋:

Idzie Lelka wiejsk膮 drog膮
i pow艂贸贸贸czy lew膮 nog膮!
Jeszcze trwa koguta pianie,
lecz ju偶 daaa艂a mi na sianie!
Bluzki sobie nie dopi臋艂a,
cycek goooo艂y z niej wyziera!
I wie艣 ca艂a za ni膮 gwizda,
cho膰 kaaanion jest jej…


- Dobrze, wystarczy – burkn膮艂 bard, czerwieniej膮c lekko. Nie wygl膮da艂 na zbyt dumnego z tego „dzie艂a”. – Poza t膮 krety艅sk膮 przy艣piewk膮 stworzy艂em ballady, kt贸re 艣piewa艂em na kr贸lewskich dworach! Pie艣ni, kt贸re wzrusza艂y najtwardszych 偶o艂nierzy! Ale oczywi艣cie – fukn膮艂, wyrzucaj膮c w g贸r臋 ramiona, jakby 偶膮daj膮c jakiej艣 pomsty od bog贸w – napisz co艣 cyckach, pizdach i dupczeniu, a wszyscy zapami臋taj膮!
- G贸wno mnie obchodzi, co za bzdury zdarzy艂o ci si臋 napisa膰 – warkn膮艂 Saris, z typow膮 dla siebie uprzejmo艣ci膮. – Bardziej mnie interesuje, 偶eby艣 wyja艣ni艂 nam kilka spraw. Na przyk艂ad kim s膮 zbrojni, kt贸rzy napadaj膮 na barbarzy艅c贸w?
- Wybacz przyjacielowi brak og艂ady – Torquen u艣miechn膮艂 si臋 uprzejmie i sk艂oni艂 dworsko. – Ale fakt, 偶e byliby艣my bardzo wdzi臋czni, gdyby艣 podzieli艂 si臋 tym, co uda艂o ci si臋 zas艂ysze膰 – powiedzia艂, ignoruj膮c burkliwe „nie jest 偶adnym twoim przyjacielem” od strony Sarisa.
- Hm – Loren potar艂 w zamy艣leniu kr贸tk膮 br贸dk臋. – Przyznam, 偶e sam nie wiem do ko艅ca o co chodzi z tym polowaniem. Ale z tego co zanotowa艂em, ci zbrojni to 艂owcy niewolnik贸w. Staraj膮 si臋 nie zabija膰, tylko 艂apa膰 偶ywcem, podobno pojmali wi臋kszo艣膰 z plemienia Zuli. Zula to ta wysoka czarnulka, c贸rka wodza.
- Domy艣lili艣my si臋, 偶e tu dowodzi – Anuril skin膮艂 kr贸tko g艂ow膮. – Masz jakie艣 koncepcje sk膮d ci 艂owcy niewolnik贸w pochodz膮? Z tego co zrozumia艂em, s膮 dobrze zorganizowani, wi臋c chyba kto艣 ich wynaj膮艂?
- Niewolnictwo jest nielegalne – wtr膮ci艂 Torquen. – Najd艂u偶ej utrzymywa艂o si臋 na po艂udniu, mo偶e postanowili do tego wr贸ci膰? – zastanowi艂 si臋 na g艂os, ale Loren pokr臋ci艂 g艂ow膮 s艂ysz膮c jego przypuszczenia.
- Ci 艂owcy to najemnicy, z r贸偶nych stron 艣wiata, ale podobno zleceniodawc膮 jest zach贸d.
- Zach贸d? – powt贸rzy艂 艂ucznik zdziwiony, a bard skin膮艂 na potwierdzenie.
- Rivennerth, Lothania, Lavine – wymieni艂. – Tak przynajmniej s膮dz臋, 偶e trzy korony, kt贸rymi si臋 sygnuj膮 oznaczaj膮, 偶e te trzy pa艅stwa wykupi艂y ich wierno艣膰.
- To bez sensu, na choler臋 zach贸d 艂apie niewolnik贸w? – Torquen zmarszczy艂 brwi, a Loren roz艂o偶y艂 ramiona.
- M贸wi臋 tyle, ile zas艂ysza艂em od Zuli, kt贸ra przes艂ucha艂a kilku z艂apanych zbrojnych. Osobi艣cie mam zbyt wra偶liwy 偶o艂膮dek, 偶eby bra膰 udzia艂 przy takich procederach – doda艂, krzywi膮c si臋 lekko. – To jednak nie jest tak pozbawione sensu, jak mo偶e si臋 zdawa膰 na pierwszy rzut oka. Niewolnictwo wci膮偶 kwitnie w艣r贸d Wolnych Lud贸w P贸艂nocy. Zawsze prowadzili mn贸stwo wojen, tak偶e mi臋dzy sob膮, a je艅c贸w wojennych zaprz臋gano do najci臋偶szych prac, budowy dr贸g, obs艂ugi najci臋偶szych maszyn. Ostatnio d艂ugo panowa艂 tam pok贸j, wi臋c i darmowej si艂y roboczej zacz臋艂o brakowa膰. A dla nich to ju偶 wystarczaj膮cy pow贸d, 偶eby zn贸w przywdzia膰 zbroje i ruszy膰 na podb贸j. Najbli偶szy i przez to najbardziej zagro偶ony, jest w艂a艣nie zach贸d. Ju偶 zacz臋艂y pojawia膰 si臋 pewne niesnaski wi臋c, zach贸d jak to zach贸d, posra艂 si臋 w gacie i zacz膮艂 szuka膰 sposobu, 偶eby jako艣 udobrucha膰 p贸艂nocnych. No wi臋c wpadli na genialny pomys艂, 偶eby dostarczy膰 im niewolnik贸w w prezencie i za艂atwi膰 problem bez niepotrzebnej wojny. A mieszka艅cy Ziemi Niczyich s膮 wr臋cz idealni – nie tylko silni i wytrzymali, ale co najwa偶niejsze nikt si臋 o nich nie upomni.
- I to wszystko Zula wyci膮gn臋艂a od schwytanych najemnik贸w? – Anuril uni贸s艂 brwi z lekkim niedowierzaniem.
- C贸偶, nie do ko艅ca, jest w tym sporo mojej w艂asnej interpretacji – wyja艣ni艂 Loren powa偶nie. – Jak ju偶 wspomina艂em, jestem 艣wiatowym cz艂owiekiem, na zachodnich dworach tak偶e zdarzy艂o mi si臋 sp臋dzi膰 troch臋 czasu. Pos艂ysza艂em troch臋 tu, troch臋 tam… – wzruszy艂 ramionami. – Ale! – zreflektowa艂 si臋 nagle. – Nawet nie wiem sk膮d u was taka 偶膮dza wiedzy – zauwa偶y艂 podejrzliwie. – Ba, nie wiem nawet, jak wam na imi臋! – doda艂 z wyrzutem, na co Torquen u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co.
- Rzeczywi艣cie, zapomnieli艣my chyba o dobrych manierach – przytakn膮艂 i wygl膮da艂o na to, 偶e jego czaruj膮cy u艣miech szybko udobrucha艂 lekko ura偶onego barda. – Moi towarzysze to Anuril, Shivu, a ten najmilszy nazywa si臋 Saris Dreikhennen… i tak, zawsze jest r贸wnie uroczy, to nie jest kwestia z艂ego dnia, raczej z艂ego dziesi臋ciolecia… co najmniej – mrukn膮艂, a wojownik zerkn膮艂 na niego z irytacj膮, ale powstrzyma艂 si臋 od warkni臋cia czego艣 nieprzyjemnego. – A ja jestem Torquen z Rifft, mi艂o mi pozna膰 – przedstawi艂 si臋 na koniec, a Loren przyjrza艂 mu si臋 z zastanowieniem.
- Torquen, Torquen… – powtarza艂 w zamy艣leniu. – Mam niezwyk艂膮 pami臋膰 do twarzy – wyzna艂 po chwili. – I przysi膮g艂bym, 偶e gdzie艣 ci臋 ju偶 widzia艂em… z drugiej strony na tyle niecodzienne imi臋 pewnie bym zapami臋ta艂… – zastanawia艂 si臋 na g艂os, a najemnik wzruszy艂 ramionami, aby zby膰 temat.
- Bywa艂em w wielu miejscach – wyja艣ni艂. – Niewykluczone, 偶e kiedy艣 na siebie wpadli艣my, a nie zostali艣my sobie przedstawieni – podsun膮艂, a bard po chwili wahania skin膮艂 g艂ow膮, chyba tak偶e nie maj膮c teraz ochoty dr膮偶y膰 tematu.
- Wci膮偶 jednak nie wiem, sk膮d u was takie zainteresowanie spraw膮 艂owc贸w niewolnik贸w – przypomnia艂 i Torquen znowu pospieszy艂 z wyja艣nieniem.
- Mamy podstawy przypuszcza膰, 偶e kt贸ry艣 z nich ma przy sobie w艂asno艣膰 jednego z nas i chcieliby艣my to odzyska膰 – odpar艂, a Saris pos艂a艂 mu kr贸tkie spojrzenie, nie komentuj膮c jednak ani s艂owem.
Dalsz膮 rozmow臋 przerwa艂a Zula, podchodz膮c do nich i jak zwykle mierz膮c ich twardym spojrzeniem. Towarzyszy艂 jej smuk艂y, przystojny m臋偶czyzna o lewym barku i ramieniu pokrytymi plemiennym tatua偶em, kt贸ry od razu skierowa艂 zaciekawione spojrzenie ciemnych oczu na Anurila.
- Rozmawia艂am z lud藕mi – oznajmi艂a kobieta od razu. – Wasze cztery i Ikhin Sher’on mog膮 nam towarzyszy膰 do ludzi Tuhan. Je艣li si臋 nie zgodz膮 was przyj膮膰, pojedziecie. Wam samym trzeba pilnowa膰 w艂asnych spraw, jak wam pomog膮, dobrze. Jak nie, te偶 dobrze – wzruszy艂a ramionami. – To jeszcze kilka dni drogi na p贸艂noc, z rannymi – tydzie艅. Za ten czas jeste艣cie z nami, ale nie nasi go艣cie – t艂umaczy艂a ze swoim 艂amanym akcentem, ostro偶nie dobieraj膮c s艂owa w obcym j臋zyku. – Nie jecie naszego jedzenia, nie pijecie naszej wody. Nie czekamy na was, zostajecie w tyle – dalej jedziecie na w艂asn膮 r臋k臋.
- To uczciwy uk艂ad – zgodzi艂 si臋 Anuril, staraj膮c si臋 zignorowa膰 pal膮ce spojrzenie jakim wci膮偶 przeszywa艂 go ten wytatuowany barbarzy艅ca, a Zula tylko skin臋艂a g艂ow膮.
- I przestrzegacie te偶 naszych zasad – doda艂a twardo. – Nie przyci膮gamy uwagi, 偶adnego ognia, 偶adnego ha艂asu. Podr贸偶ujemy szybko, postoje tylko na noc, chyba 偶e b臋dzie potrzeba rannym. Nie rozk艂adamy obozowiska, bo za du偶o czasu. Je艣li chcecie po艣wi臋ca膰 jedyne godziny snu na to, wasza wola, ale nie czekamy na was. 艢picie blisko nas, dla ciep艂a i 偶eby wartownicy was mieli na oku. Jasne?
Wszyscy potwierdzili zgodni, odrobin臋 przyt艂oczeni w艂adczym spojrzeniem kobiety. Wtedy ta nie sil膮c si臋 na 偶adne po偶egnania po prostu odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, aby odej艣膰 do w艂asnych spraw, ale zatrzyma艂 j膮 Anuril.
- Jak nazywa si臋 tw贸j towarzysz? – zapyta艂 spokojnie, ignoruj膮c pytaj膮ce spojrzenia swoich kompan贸w. Zula tak偶e zmarszczy艂a lekko swoje ciemne brwi i powiod艂a spojrzeniem od elfa, do wytatuowanego barbarzy艅cy, kt贸ry chyba nie zrozumia艂 zbyt wiele z tej rozmowy.
- Zadran – odpar艂a w ko艅cu kobieta, na co tamten zerkn膮艂 na ni膮 pytaj膮co.
- Podzi臋kuj mu ode mnie – poprosi艂 Anuril. – Za strza艂y.
Zula rzuci艂a w kierunku m臋偶czyzny kilka s艂贸w w swoim j臋zyku, a ten odpowiedzia艂 co艣 i znowu przeni贸s艂 spojrzenie na niebieskookiego 艂ucznika.
- M贸wi, 偶e by艂y twoj膮 w艂asno艣ci膮, wi臋c nie musisz dzi臋kowa膰. I pyta, czy m贸g艂by dotkn膮膰 twoich uszu – przet艂umaczy艂a.
- Moich… moich uszu? – powt贸rzy艂 zaskoczony, ale szybko doszed艂 do wniosku, 偶e w zasadzie nie powinien by膰 zaskoczony. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w Ziemi Niczyich pewnie nigdy nie widzia艂o elfa, wi臋c faktycznie, m贸g艂 dla nich wygl膮da膰 co najmniej niecodziennie. Zignorowa艂 wi臋c rozbawione parskni臋cie Torquena i skin膮艂 g艂ow膮 przyzwalaj膮co.
Smuk艂y wojownik podszed艂 do niego z twarz膮 nie wyra偶aj膮cej 偶adnej emocji – tylko w ciemnych oczach wci膮偶 b艂yszcza艂a ciekawo艣膰. Anuril spi膮艂 si臋 odruchowo, gdy m臋偶czyzna ostro偶nie odgarn膮艂 mu w艂osy, ale szybko rozlu藕ni艂 si臋 czuj膮c szorstki, ale delikatny dotyk d艂ugich palc贸w. Zadran przez chwil臋 bada艂 kszta艂t jego ma艂偶owiny, najwi臋cej uwagi po艣wi臋caj膮c ostro zako艅czonemu czubkowi, ale przez chwil臋 potar艂 te偶 delikatny p艂atek mi臋dzy palcami, a nawet przesun膮艂 palcem za jego uchem. Sta艂 przy tym na tyle blisko, 偶e 艂ucznik wyra藕nie czu艂 ciep艂o jego cia艂a i zapach, odurzaj膮c膮 mieszanin臋 potu, sk贸r i jaki艣 ci臋偶kich, korzennych przypraw. Powstrzyma艂 si臋, aby nie wci膮gn膮膰 g艂臋biej do p艂uc tej ca艂kiem przyjemnej woni, cierpliwie poddaj膮c si臋 tym ciekawskim zabiegom. K膮tem oka dostrzeg艂, 偶e Saris przygl膮da si臋 ca艂ej scenie z gniewnym grymasem i spi臋ty niczym do skoku, jakby barbarzy艅ca mia艂 zaraz poder偶n膮膰 mu gard艂o.
Po kilku chwilach Zadran przerwa艂 czynno艣膰 i ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Zuli. Anuril stwierdzi艂, 偶e ma 艂adny g艂os – g艂臋boki i ciep艂y, mi臋kki mimo ostrego akcentu.
- Pyta, dlaczego s膮 takie – przet艂umaczy艂a kobieta.
- Tak si臋 urodzi艂em – wzruszy艂 ramionami. – Jestem elfem. Mo偶esz mu powiedzie膰, 偶e to dla nas naturalna cecha, tak jak dla was ciemne w艂osy – wyja艣ni艂.
Plemienny wojownik wys艂ucha艂 t艂umaczenia z oboj臋tn膮 min膮, po czym skin膮艂 g艂ow膮 i odsun膮艂 si臋, jak gdyby nigdy nic odchodz膮c w swoj膮 stron臋. Zula wykona艂a ruch, jakby chcia艂a ruszy膰 za nim, ale tym razem powstrzyma艂 j膮 Saris.
- Rani艂em jednego z twoich ludzi – burkn膮艂, przest臋puj膮c z nogi na nog臋 w rzadkim dla siebie ge艣cie niepewno艣ci. – Czy on…
- 呕yje – odpar艂a kobieta. – Ale i tak usypiem dzisiaj jeden gr贸b.
- Przykro nam – mrukn膮艂 Shivu, a ta wzruszy艂a lekko ramionami, chocia偶 na jej surowej twarzy rysowa艂 si臋 wyra藕ny smutek. Czerwony poblask zachodz膮cego s艂o艅ca odbi艂 si臋 w splotach ciemnych w艂os贸w, gdy odwr贸ci艂a g艂ow臋 aby spojrze膰 na swoich ludzi, kt贸rzy kawa艂ek dalej w milczeniu zbierali kamienie, aby u艂o偶y膰 z nich stos dla poleg艂ego towarzysza.
- Nie pierwszy to ju偶, a i pewno nie ostatni – mrukn臋艂a. – Z czasem szybciej si臋 je usypuje.
- Szybciej nie znaczy 艂atwiej – zauwa偶y艂 milcz膮cy do tej pory Loren, a Zula zerkn臋艂a kr贸tko w jego stron臋.
- Nie – przyzna艂a. – Nie znaczy.