Running away 28
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 27 2013 10:36:24


ROZDZIAŁ 28

Flashback
Rainamar
Całe to szkolenie przedłużyło się niespodziewanie z pięciu miesięcy do dwóch lat. Zostałem wysłany do Zachodniego Imperium, bardzo daleko od mojego miejsca zamieszkania. Było to częścią rutynowego szkolenia żołnierzy i miało służyć integracji armii. Jednak dwa lata jak dla mnie, to było to stanowczo za dużo. Mój jedyny kontakt z rodziną ograniczał się do częstych listów. Ojciec odwiedził mnie również dwa razy, jednak regulamin wojskowy zakazywał odwiedzin. Sam też nie mogłem wrócić choćby na kilka dni do rodzinnego domu. Ciężko to znosiłem, gdyż podróże nigdy nie należały do moich ulubionych czynności. Ludzie niemożliwie mnie denerwowali, toteż musiałem ciągle się powstrzymywać, żeby nie dopuścić do kłótni, czy nawet rękoczynów. Dobrze znałem swój nieobliczalny temperament.
Cholernie cieszyłem się więc, że zobaczę w końcu moich rodziców, siostrę, mojego głupiego brata i Casiiego. Nie spodziewałem się jednak, że ten wyjazd tak wiele zmieni w moim życiu. Powrót do domu uważałem za jedną z najlepszych rzeczy, które mnie ostatnio spotkały. Ojciec zaoferował, że przyjedzie do stolicy po mnie. Zgodziłem się, choć nie potrzebowałem wcale eskorty. Domyślałem się jednak, że chce mnie zobaczyć, więc zgodziłem się. Do stolicy z Zachodniego Imperium wróciłem z całym oddziałem. Od razu dostaliśmy przepustkę. Deris rozmawiał przez całą drogę do klanu, mówił, jak bardzo według niego wydoroślałem. Uważał nawet, że nieco zmieniłem się, jeśli chodzi o wygląd. Nie mogłem przyznać mu racji, toteż gotów był się posprzeczać ze mną. Ojciec jednak bardziej żartował, wyraźnie zadowolony, że mnie wreszcie wracam do domu, nawet jeśli na krótko. Miałem już dwadzieścia dwa lata i czekał mnie jeszcze rok szkoleń, po którym mogłem już rozpocząć służbę w przygranicznym oddziale. W Aeral.
Podwórko przed domem było puste i ciche. Jesienne słońce grzało jeszcze dosyć mocno. Chude, myśliwskie psiska zmarłego już Liama, leżały nieopodal stodoły, nawet nie racząc podnieść łbów, by zobaczyć kto nadjeżdża. Obaj zsiedliśmy z koni, a ojciec poszedł zawołać matkę, która według niego była w sadzie. Chciałem iść z nim, ale on uważał, że lepiej będzie, jeśli sam jej przekaże. Dobrze wiedziałem, że stęskniła się za mną i nie obędzie się bez łez. Stałem przez chwilę, rozglądając się wokół. Wydawało się, że czas się tu zatrzymał, gdyż otoczenie niewiele się zmieniło od mojego wyjazdu. Nawet psy myśliwskie wyglądały identycznie. Naprawdę tęskniłem za tym miejscem i za moją rodziną.
- Rainamar? – usłyszałem znajomy głos, choć nieco zmieniony. Uniosłem wzrok i zobaczyłem jeźdźca na karym koniu. Brązowe włosy opadały mu na czoło a jasne oczy skrzyły się w bladym, jesiennym słońcu. Cóż, musiałem przyznać w duchu, że Casius Seanan był już prawie mężczyzną.
Uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z konia. Chwilę później obejmował mnie mocno.
- Casius. – zaśmiałem się, ściskając go serdecznie. – W pierwszej chwili cię nie poznałem. – przyznałem, odrywając się od niego. – Urosłeś. – dodałem, uśmiechając się złośliwie.
- Co ty nie powiesz? – zapytał z ironią i pociągnął mnie za włosy. – Ty też się zmieniłeś. Trochę, ale jednak. – zawyrokował.
- Stęskniłem się za twoim dziwnym poczuciem humoru.
- Ja też cię kocham. – roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu. – Idź, pokaż się matce. Ja się zajmę końmi. – zaproponował.
- Będę na ciebie czekał.
- Nie wątpię. – odparł, nie przestając się uśmiechać.
Wydoroślał. Był przystojny i miał w sobie bardzo dużo uroku. Nie dostrzegłem zimnego spojrzenia Liama, mimo widocznego podobieństwa. Poczułem nagle coś dziwnego, co z braterską miłością nie miało nic wspólnego. Przekląłem siebie w myślach.
- Pójdę do matki. – powiedziałem i tak też zrobiłem.
Elena, jak się spodziewałem zalała się rzewnymi łzami, nie mogąc oderwać ode mnie wzroku. Lamentowała, że przez całe dwa lata nie widziała mojej twarzy i że czekała na każdy list. Kilka razy powtarzała też, że Casius równie mocno oczekiwał mojego przyjazdu. Nie wiem, czy chciałem teraz z nim rozmawiać. To, co czułem, patrząc na niego jeszcze kilka chwil wcześniej wzbudzało we mnie teraz niepewność. Miałem nadzieję, że to dziwne uczucie przejdzie równie szybko, jak się pojawiło. Uśmiechnąłem się, deklarując, że ja również nie mogłem się doczekać, kiedy znów zobaczę swoją rodzinę. Elena wydawała się naprawdę szczęśliwa, mając swoją rodzinę w komplecie. Powiedziała mi, że podczas mojej nieobecności wieloletni przyjaciel Amiry, Sein wyraził wobec niej poważniejsze zamiary. Elena nawet poważyła się na stwierdzenie, że jest on szaleńczo zakochany w mojej siostrze. Lubiłem tego faceta, toteż ucieszyła mnie ta wiadomość. Chciałem się z nią zobaczyć, jednak przebywała u babki Iveen i miała wrócić pod koniec tygodnia. Kanthar pracował przy obróbce drewna u jakiegoś szlachcica i Deris powiadomił mnie, że będzie on dopiero wieczorem. Mogłem więc do tego czasu odpocząć w moim pokoju. Zaniosłem swoje rzeczy do domu i odświeżyłem się nieco po podróży. Rodzinny dom pachniał tak, jak to zapamiętałem. Musiałem pomyśleć o wyprowadzce. Nie chciałem całe życie siedzieć rodzicom na głowie.
- Rainamar! – nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się z impetem i do środka wpadł Casius. Najwidoczniej wciąż zachowywał się jak nastolatek, którego pożegnałem, wyjeżdżając na szkolenie, ale wyglądał już znacznie doroślej.
Uśmiechnąłem się nieporadnie, nie bardzo wiedząc, co mam mu odpowiedzieć. Miałem nadzieję, że między nami się nic nie zmieni, choć nie widzieliśmy się przez długi czas. Casius odpowiedział na mój uśmiech swoim i podszedł do mnie. Bez ostrzeżenia pociągnął mnie za włosy, jak to zrobił już wcześniej.
- Włosy ci urosły. – stwierdził, przyglądając mi się.
- Niesamowite spostrzeżenie. – zauważyłem z lekką ironią w głosie. Nie przestawał się uśmiechać. Nagle odgarnął mi włosy z czoła. Ten zwykły gest, który czynił przedtem wiele razy wzbudził we mnie dziwne uczucie, jakby wstrząsnęły mną dreszcze. Znów poczułem niepokój.
- Tęskniłem za tobą, półorku. – powiedział, znów mnie obejmując. Przycisnąłem go do siebie w bardzo przyjacielskim uścisku. Powtarzałem sobie to w myślach, jednak gdzieś w środku czułem coś innego.
- Ja za tobą też. – odpowiedziałem, czując jak jego uścisk się wzmacnia.
- Nie zostawiaj mnie więcej na tak długo. – powiedział nagle, zaskakując mnie zupełnie. Chciałem na niego spojrzeć, ale mnie nie wypuścił.
- Casii… - zacząłem, ale przerwał mi.
- Obiecaj, Rainamar.
- Obiecuję, ale… Casius, jesteś już prawie dorosły. Na pewno poradzisz sobie beze mnie. Przecież…
Na te słowa oderwał się ode mnie, spoglądając mi w oczy. W jego spojrzeniu malowała się determinacja i dziwny smutek.
- Nie zostawiaj mnie więcej. – powtórzył z naciskiem na każde słowo. – Nie chcę być sam.
- Nie jesteś. – zapewniłem go. – Elena i Deris kochają cię jak własnego syna. Nigdy nie będziesz sam.
- Możesz mi to obiecać? Tak jak wtedy, kiedy umarł Liam. Wtedy mi obiecałeś. – mówił dalej uparcie Casius. Nie miałem pojęcia, co się z nim stało. Wyglądał na zdenerwowanego, a jeszcze niedawno widziałem na jego twarzy uśmiech. Nie rozumiałem tego.
- Mogę. – odparłem poważnie. – Nie zostawię cię. – przyrzekłem, dokładnie tak, jak chciał. Uśmiechnął się słabo, zaciskając dłonie na moich przedramionach. – Już dobrze. – powiedziałem cicho, głaszcząc go po brązowych włosach. Cholera, naprawdę przypominał Liama, człowieka, którego szczerze nienawidziłem. Mogłem stwierdzić, że im starszy Casius się stawał, tym bardziej widoczne było podobieństwo między nim a ojcem. Jednak był coś, czym obaj się różnili, a czego nie dało się nie zauważyć. Oczy Casiusa, mimo iż tak samo zielone, jak Liama, nie spoglądały na mnie z lodowatą złością. Jego uśmiech również wydawał się inny, szczery. Zastanawiałem się chwilę, czy było w nim coś z jego matki, ale z trudnością mogłem sobie przypomnieć jej twarz.
Casius skrzywił się nieco, jak gdyby odczytał moje myśli. Mimo wszystko zdziwiło mnie, gdy powiedział:
- Przypominam ojca, tak?
Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale nie chciałem kłamać.
- Trochę. – odrzekłem w końcu, chcąc uzyskać jakiś kompromis.
- Bardzo. – poprawił mnie, uśmiechając się krzywo. Pociągnął mnie za włosy, chcąc chyba, żebym nieco się schylił. – Za to ty jesteś podobny do matki. Kiedy byłeś młodszy myślałem, że będziesz jak Deris, ale teraz wyraźnie widzę, że jest inaczej. – dodał bardzo poważnie. – Nie mogę się napatrzeć.
Te słowa zaskoczyły mnie na nowo. Zaśmiał się, zapewne na widok tej emocji, wymalowanej na mojej twarzy.
- Byłbym zapomniał… - rzucił nagle, odrywając się ode mnie. – Miałem ci przekazać, że obiad już gotowy. – dodał i z uśmiechem wyszedł z pokoju, pozostawiając mnie zupełnie zdezorientowanego.


End of a flashback

***

Gdzieś na granicy…
Ciemnowłosy, na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna odłożył niewielką książkę, którą czytał, lub też tylko udawał tą czynność. Jego uwagę zaprzątała teraz zupełnie inna sprawa. Sprawa ta miała jasne włosy i nazywała się Leith Daire. Nie spodobał mu się też fakt, że czarownik poszukiwał wsparcia u człowieka, którego niegdyś znał. Liam Seanan. To bardzo dobrze, że nie ma już go na tym cudownym świecie. Jednak wciąż istniało niebezpieczeństwo, że Leith zdoła wykonać swój zamierzony plan w całości. Czarnowłosemu ta myśl nie podobała się wcale.
Nagle do izby wpadł nieco młodszy jego towarzysz, zdyszany, prawdopodobnie od jakiegoś wysiłku. Zamknął za sobą drzwi i szybko podszedł do fotela, na którym siedział czarnowłosy.
- Ile można czekać! – powiedział wreszcie, po krótkiej chwili milczenia, którą wykorzystał na złapanie oddechu. Starszy z mężczyzn spojrzał na niego tak, jak gdyby nie wiedział o czym mówi ten drugi.
- Nie rozumiem?
- Nie udawaj, Niklas! Pytam o Leitha!
- Ach, dobrze się składa, bo akurat zaprzątał moje myśli. – odrzekł lekkim tonem Niklas, wyraźnie denerwując swoim zachowaniem młodszego mężczyznę. Ten prychnął wściekle i zaczął chodzić bezcelowo po izbie.
- Co jeśli się nie uda? Co się stanie, jeśli on zwieje! Oleig powiedział mi, że go obserwujecie, że wiecie z kim dokładnie przebywa! Martwię się, że to nie wystarczy! Dobrze wiesz, jak bardzo potrzebujemy tego amuletu, Niklas.
Czarnowłosy przytaknął bez zbędnego pośpiechu. Na jego ustach zagościł nieśmiały uśmiech. Nie był to jednak beztroski wyraz twarzy, a raczej grymas człowieka, który skrywa jakąś tajemnicę. Owa tajemnica najwyraźniej bardzo go cieszy.
- Bez obaw, przyjacielu. – zapewnił go Niklas. – Na Leitha czeka nad wyraz nieprzyjemna niespodzianka. Już wkrótce… Jestem w dobrej myśli. Polecam uzbroić się w cierpliwość. Aktualnie czasem dysponujemy w ilościach aż nazbyt wielkich. – dodał czarnowłosy, zachowując niezachwiany spokój.
Młodszy mężczyzna westchnął tylko, uznając się za pokonanego w tej wymianie zdań. Musiał zaufać Niklasowi, tak, jak robił to już setki razy wcześniej. Jeśli on nie miał wątpliwości, znaczyło to, że los jasnowłosego czarownika już dawno jest przesądzony…

***


Casius
- Co się stało z twoją buźką, Casius? – usłyszałem nagle czyjś głos. Nie rozpoznałem od razu do kogo należał. Okazało się, że to był Skye, najmłodszy syn Coletona, ten, z którym kiedyś pobił się Rainamar. Nie pamiętam nawet, co było przyczyną tej pamiętnej bójki i teraz nie miałem zamiaru sobie tego przypominać. Odbiła się szerokim echem wśród licznej rodziny Ashghan i zyskała nawet wyczerpujący komentarz ze strony seniora rodu, Armina.
Ork uśmiechał się, jak gdyby to, co powiedział jego ojciec nie miało nigdy miejsca. Zastanawiałem się, czy zdążył już zamienić słowo z moim narzeczonym. Najwidoczniej nie, bo jego dobry nastrój ulotniłby się jak dym z komina w zimne popołudnie.
- Trupojad. – odparłem, tłumacząc mu swój obecny stan.
Ork skrzywił się i pokręcił głową.
- Ciężka sprawa. – powiedział w końcu, podchodząc do mnie. – Byłeś nawet przystojny. – dodał, nie starając się nawet na bycie taktownym. Skrzywiłem się, przeczuwając, że zamierza wdać się ze mną w jakąś niemiłą dyskusję. Nie miałem najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy z nim, zwłaszcza dziś, w dniu ślubu Amiry i Seina.
- Szkoda, że tego samego nigdy nie można było powiedzieć o tobie. – odrzekłem, nawet nie chcąc udawać uprzejmości. Skye uśmiechnął się półgębkiem, wyczuwając od razu, że nie podobał mi się jego poprzedni komentarz. Nie czułem się dobrze, wiedząc, że moją twarz oszpecają kilkucentymetrowe blizny, które można było doskonale zobaczyć nawet z daleka. Zarost nie pomagał zbyt dużo, ale wolałem teraz się nie golić. Przynajmniej oszukiwałem się tym, że odciąga nieco uwagę od paskudnych blizn, których już szczerze nienawidziłem.
- Wybacz, że cię uraziłem. – odrzekł, choć dokładnie słyszałem, że wcale nie było mu przykro. Wręcz przeciwnie. Jego głos dźwięczał radośnie.
- Czego chcesz? –zapytałem, starając się brzmieć obojętnie. Skye zmierzył mnie nieprzychylnym, oceniającym wzrokiem.
- Naprawdę się dziwię, że ty i Rainamar ze sobą wytrzymujecie. Wiesz dobrze, Seanan, że nie mam nic przeciwko, że obaj jesteście facetami. Sam lubię się zabawić w różny sposób. – rzekł, uśmiechając się lubieżnie. – Jednak… hmm… jesteś człowiekiem. Nie pojmuję doprawdy, co on w tobie widzi. Może to przez to że jest mieszańcem.
- Zebrało ci się na filozoficzne wywody, Skye. – rzuciłem, czując, jak wzbiera we mnie złość. – Nie nazywaj Rainamara mieszańcem. Jest od ciebie nieporównanie lepszy. We wszystkim.
- Och, uraziłem twojego kochanka. Jaka szkoda.
- Zazdrościsz mu wszystkiego, Skye. To widać. – powiedziałem pewnie. Doskonale wiedziałem, że to prawda. Ten durny ork nawet jeśliby chciał, nie potrafił ukryć swojej zawiści. Dokładnie tak, jak bracia Derisa. Jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, że z tą rodziną dzieje się coś złego, to rozmowa ze Skye’em rozwiałaby je bardzo skutecznie.
Skye skrzywił się w grymasie gniewu. Nie chciałem zepsuć tego dnia niepotrzebnymi kłótniami, ale też nie mogłem pozwolić, żeby bezczelnie obrażał mojego narzeczonego. Rainamar nie był facetem, którego można było polubić, to fakt, ale to nie dawało prawa innym do obrażania go w jakikolwiek sposób. Spojrzałem na Skye i przez głowę przemknęła mi myśl, że chętnie dałbym mu w twarz, ale zbyt dobrze wiedziałem, że to mogłoby się dla mnie skończyć trwałym kalectwem. Kłótnie z Rainamarem to jedno, ale konfrontacja z orkiem, który żywił do mnie tylko negatywne uczucia to zupełnie inna rzecz.
Skye wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagłe pojawienie się Amiry przerwało jego wszelkie zamiary. Wyglądała przeuroczo w prostej, dosyć wydekoltowanej białej sukni z długimi rękawami. Jej czarne jak smoła włosy lśniły w letnim słońcu. Elena zajęła się uczesaniem córki. Amira uśmiechnęła się promiennie, widząc swojego ojca. Za nim szedł Armin Ashghan, który niespodziewanie dla wszystkich również się uśmiechnął. Podszedł natychmiast do wnuczki i ujął ją delikatnie pod brodę.
- Ach, moja śliczna księżniczka. – rzekł nagle, a jego głos dziwnie drżał.
- Dziadku! – odrzekła dziewczyna i zaśmiała się nerwowo, przykrywając swoje wzruszenie.
- Kiedy tak szybko dorosłaś… – zastanawiał się stary ork, wciąż się uśmiechając. Chyba po raz pierwszy byłem świadkiem podobnej sceny, w której Armin Ashghan wyrażał tak ciepłe uczucia w stosunku do któregoś z dzieci Derisa. Elena twierdziła, że stary ork rzeczywiście traktuje Amirę znacznie lepiej niż resztę jej rodziny. Matka Rainamara uważała, że może to być zasługa tego, że dziewczyna przypomina nieco swoją zmarłą już babkę, Różę, po której to z kolei Deris odziedziczył swój wspaniały charakter. Oczywiście to były słowa Eleny. Deris miał swoje wady, ale jego żona konsekwentnie je ignorowała. Dla niej zawsze był wspaniały, choćby sama narzekała na to, że nierealnie ocenia swoje dzieci, czy chodzi w poplamionej koszuli w dniu ślubu własnej córki.
Amira zamrugała, jakby chciała zatrzymać łzy, wciąż się uśmiechając. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Ona i Sein stanowili rzeczywiście dobraną parę. Pod każdym względem. Nie wiem, czy pamiętam, żeby kiedykolwiek się kłócili. Co prawda, zdarzały się między nimi ostrzejsze wymiany zdań, ale on nigdy nie podniósł głosu na swoją narzeczoną, a niedługo żonę.
- Już czas. – powiedziała, rzucając spojrzenie Derisowi. Przypominała go w każdym geście i ruchu. Fakt, była dosyć ładna, jak na orkowe standardy. Mogła się podobać również ludziom. Była jednak bardziej podobna do ojca. Cechowała ją ta sama, rzadko spotykana u tej rasy czułość.
Deris zaoferował jej swoje ramię. Ona uśmiechnęła się i pocałowała ojca w policzek. Chwilę później z domu wyszła Elena, ściskając w dłoniach chusteczkę. Za nią podążył Kanthar ze swoją słodką narzeczoną. To ona niosła małą Idę na rękach. Widać było, że znakomicie czuje się jako opiekunka. Mała bardzo ją polubiła.
Ceremonia odbyła się w czymś na kształt świątyni. Związek miał zostać przypieczętowany wymianą srebrnych obrączek na złote i wypowiedzeniem przysięgi. Prawdę mówiąc, nie miałem okazji do tej pory uczestniczyć w podobnej ceremonii. Widziałem co prawda ślub, ale z daleka i na dodatek nic nie słyszałem.
Sala była wystrojona kwiatami, podobnymi do tych, które panna młoda wpięte miała we włosy. Ojciec wprowadził ją do środka. Sein szczerzył się, niczym najszczęśliwsza osoba na świecie. Z pewnością tak się czuł. Elena płakała i nawet nie próbowała się z tym kryć. Deris prawie natychmiast znalazł się przy niej, obejmując ją delikatnie. Dla niej, jako matki to było niewątpliwie wielkie przeżycie. Dziwiło mnie to, co mówił Deris. Jeśli dać temu wiarę, Elena na swoim własnym ślubie zachowała stalowe nerwy i nie uroniła ani jednej łzy. Nie można było też powiedzieć, że się w jakikolwiek sposób denerwowała. Teraz jednak dała upust swoim wszystkim emocjom. Deris także wyglądał na wzruszonego, ale nie pozwolił sobie na łzy. Zachował ojcowską twarz i dumę. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Miałem nadzieję, że tego dnia nic nie będzie w stanie popsuć.
Jeden ze starszych wygłosił płomienną mowę na temat miłości i obowiązku, jaki ona ze sobą niesie. Nie omieszkał w gorących słowach pochwalić Amirę i Seina. Naprawdę, wydawali się oni idealną parą. Siostra Rainamara z uśmiechem wpatrywała się w swojego narzeczonego. Nie sądziłem, że po tylu latach wspólnego bycia ze sobą ona wciąż będzie potrafiła patrzeć na niego z tak wielką miłością. Najwidoczniej nie doceniłem tych wszystkich orkowych tradycji i ich sposobu pojmowania partnerstwa. Związek dwóch dusz to niemal świętość. Sam przed sobą musiałem przyznać, że wierzyłem w to, nawet jeśli Liam mówił mi inaczej. To Deris i Elena mnie wychowali, nie mój drogi ojciec.
Przyszli małżonkowie stali teraz naprzeciwko siebie. Sein spoglądał na Amirę z ciepłym uśmiechem, wymalowanym na twarzy. Ona dosłownie promieniała radością. Oboje, niczym na zawołanie spojrzeli na swoją córkę, która spała w ramionach narzeczonej Kanthara. Za chwilę mieli wygłosić przysięgę małżeńską…