Przeklęci 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:14:24
Rano po smrodku nie zostało najmniejszego wspomnienia. I dobrze, gdyż na dłuższą metę nie dawało się go znieść. Ciekawe tylko jak Winc wytrzymał noc sam ze sobą. Z początkiem nowego dnia, od nowa zaczęła się cała krzątanina wokół chorego chłopaka. Nie minęła dziesiąta a już został nakarmiony kaszką manną z nalewka jagodową (dobrze robi na zatoki i usuwa kaszel), nasmarowany maścią pokrzywowo - kamforową (łagodzi bóle w stawach i ułatwia oddychanie) a na oknie pojawiła się doniczka z miętą, odświeżającą powietrze. Jasnowłosy doczytał wreszcie drugi tom mojego pamiętnika i zabrał się za trzeci, co obserwowałem z uśmiechem, gdyż rumienił się bladł na zmianę. Eleonora zaglądała do niego kilkakrotnie, zostawała na parę minut, po czym wracała do swoich zajęć. Cynthii całe szczęście nie było. I wtedy się właśnie zaczęło. Winc wylazł na chwilę z łóżka i podszedłszy do sekretarzyka zaczął grzebać w tajnym schowku. Zrozumiałem, że dotarł w czytaniu do fragmentu, gdzie wspomniany jest list jaki otrzymałem od Kirstena i chciał go przeczytać. Zapobiegawczo zabrał do łóżka wszystkie, włącznie ze sztyletem, którym pomagał sobie w otwieraniu, częściowo pozlepianych ze starości kopert. Ułożywszy sobie na kolanach stosik listów, wybrał sobie jeden i zaczął ciamkać zamknięcie sztyletem. Patrzyłem na niego z rozbawieniem, gdy nagle sztylet przebiwszy na wylot kopertę ukłuł Winca w palec. Jasnowłosy zaklął i wsadził go do buzi. Zachichotałem. Zerwał się z łóżka, zrzucając wszystko na podłogę i ... To niemożliwe. To niemożliwe. To niemożliwe - powtarzałem sobie wciąż wpatrując się w jego rozszerzone przerażeniem oczy. Wstałem powoli - dotąd siedziałem na biurku ze skrzyżowanymi nogami - i postąpiłem o krok w jego kierunku. Cofnął się. Wargi mu zadrżały. Pobladł straszliwie.
- Boże... duch... - jęknął słabo
- Ty mnie widzisz... - jęknąłem równie niewyraźnie
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, stojąc niecały metr od siebie. Powiew wiatru, wpadający przez okno porwał z biurka kilka luźnych kartek, które przy cichym szeleście przeleciały przeze mnie gdzieś na wysokości pasa i bezgłośnie upadły na dywan. Winc wrzasnął, widząc tę, jakże wymowną manifestacje mojej konsystencji i wywróciwszy oczy białkami do góry osunął się na podłogę. Chwila musiała być naprawdę elektryzująca, gdyż niespodziewany dotyk papieru przyprawiłby mnie o zawał serca, o ile rzeczywiście miałbym serce. Wrzasnąłem nie mniej przeraźliwie od Wincenta i ( co nie zdarzało mi się od niemal pół wieku) straciwszy kontrolę nad stanem skupienia przeleciałem prze podłogę. Udało mi się pozbierać o tyle, że zatrzymałem się na etapie piwnic. Ale nic poza tym. Siedziałem trzęsąc się niczym galareta i nie mogłem się opanować. Po krótkiej chwili pojawiła się Marta.
- Jago co ci jest? - przyklękła przy mnie - Jago!!
- Oooon mmmmmnie wwwwidzzzzi.... - wyjąkałem
- Kto cię widzi? - zdziwiła się
- Oooon...
- Kto?
- Oooon
- Kto?? Jago!! Opanuj się!!
- Nnnoo ooon...
- Co za on? Tevo zrób coś! - spojrzała ostro na Tevo, który właśnie pojawił się w polu mojego widzenia. Tevo zrobił zaś pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl. Zamachnął się i otwartą dłonią lunął mnie w pysk. Poskutkowało. Otrząsnąłem się, potarłem bolący policzek i spojrzałem na Tevo z wyrzutem
- Za co?- jęknąłem
- Tak rekreacyjnie - wzruszył ramionami
- Kto cię widzi? - usiłowała wciąż dociec Marta
- Wincent! Jak to możliwe? Nie widział mnie przecież cały czas, a teraz...
- Może ci się tylko wydawało - zaczął pocieszająco Tevo, ale przerwałem mu
- Tak? Wydawało? Wykrztusił coś w rodzaju "Boże duch" i zemdlał... Z powietrza mu się nie wzięło...
Wstałem i nerwowo otrzepałem spodnie. Przysiadłem na beczce z winem tylko po to by zaraz się zerwać i zacząć energicznie maszerować w tę i z powrotem po zbutwiałych deskach podłogi. To nie mogła być prawda.
- Jak on mnie zobaczył? Niemożliwe. Nie widział. Przecież zauważyłbym, że mnie widzi, przez ten cały czas, gdy tu mieszkał. Poza tym nie można udawać aż takiego zdumienia. I przerażenia... nawiasem mówiąc czy ja jestem przerażający? - zatrzymałem się gwałtownie i wbiłem wzrok w Martę
- Nie, skąd. - zaprzeczyła szybko
- To dobrze - odetchnąłem z ulgą, na nowo podejmując marsz
- Może byś usiadł? Drażnisz mnie - mruknął Tevo
- Przepraszam. - przysiadłem i znów zerwałem się, jakbym usiadł na pinezce
- Tevo! Leć do góry. Sprawdź czy mu nic nie jest i czy ciebie też widzi!
_ Może dalibyśmy mu spokój na chwilę. No wiesz....
- Tevo... - ostrzegawczo zawiesiłem głos. Podziałało. Zniknął z naszego pola widzenia. Marta usiadła na okutej zardzewiałej skrzyni i wpatrzyła się we mnie z ciekawością. Zrobiłem krok ku ścianie, po czym westchnąłem i klapnąłem koło niej. Objęła mnie pocieszająco ramieniem, nie powiedziała nic. Nie oczekiwałem, że coś powie, jednak jej obecność kojąco działała na moje, zszargane nagle nerwy. Zawsze można było liczyć na Martę. Dobra z niej dusza - pomyślałem - Kompletny cham musiał ja przekląć...
Nagle przez sufit przeleciał Tevo i z biegu usiadł po turecku na podłodze
- I co? - wlepiłem w niego natarczywe spojrzenie
- I nic - wzruszył ramionami - Ktoś usłyszał łomot i przybiegł pozbierać go z podłogi. Jak wszedłem akurat podsuwali mu pod nos jakieś śmierdzidło. Obudził się, więc przeparadowałem mu przed twarzą kilkakrotnie i nic. Dla pewności przeszedłem jeszcze ze dwa razy przez pokojówkę. Mówię ci nie widzi nas, tak jak nie widział...
- Ale mnie widział!!
- Nie zemdlał ot tak sobie!
- No właśnie - weszła mi w słowo Marta - Siedział, siedział i nagle zemdlał??
- Nie no co ty - popukałem się palcem w czoło - Leżał w łóżku. Czytał. Moje listy, precyzując. Dziobał nożem kopertę i się zaciął. Ja się roześmiałem i on to musiał usłyszeć, bo się zerwał i padł.
- A wcześniej jak się śmiałeś to nie słyszał?
- Nie. Śmiałem się jak widziałem jego zakłopotanie... jakiś kwadrans wcześniej... No wiecie moje pamiętniki i...
- Wiemy! - przerwali mi
- No właśnie wtedy nie słyszał. A jak się zaciął to usłyszał....
- Nożem mówisz - zamyśliła się Marta
- Sztyletem - poprawiłem
- Ach sztyletem... a jakim??
- No miałem go... nie pamiętam skąd, jeszcze za życia... on był schowany razem z listami...
- Miałeś go powiadasz.... Ale ty nas nie widziałeś, jak jeszcze...
- Nie widziałem. Jakbym widział, to nie pozwoliłbym wam podglądać nas z Kirstenem!!
- No tak...- Tevo zachichotał, zakrywając usta dłonią - a było na co popatrzeć...
- Zamknij się! - warknąłem z morderstwem w oczach
- Obaj się zamknijcie - krzyknęła Marta - Usiłuję myśleć...
Umilkliśmy posłusznie, wpatrując się w nią wyczekująco.
- Mówisz, że się zaciął tym sztyletem i cię wtedy zobaczył, tak?
- No tak.
- I, że używałeś tego sztyletu jeszcze za życia, tak?
- No tak.
- I to jest taki zwykły sztylet, tak?
- No rodowy... Blacków... ma herb...
- Uhum.. i używałeś tego rodowego sztyletu z herbem i nas nie widziałeś, tak?
- No tak.
- A przeciąłeś się nim kiedyś?
- No nie...
- A widzisz!!!!
- Co widzę? - prychnąłem gniewnie, ni w ząb nie rozumiejąc o co jej chodzi
- Matoł jesteś - westchnął Tevo - Nie widziałeś nas, bo się nie przeciąłeś...
- Myślisz? - wyraziłem swoje powątpiewanie
- Tak - odpowiedzieli chórem
- No nie wiem....
Marta podniosła się i otrzepawszy suknię z kurzu, ruszyła w stronę drzwi. Tevo również postąpił kilka kroków. Odwrócił się jeszcze i powiedział
- Weź ten sztylet do Manfreda. Jeżeli jest w jakiś sposób magiczny, on ci to powie.
- Jasne. Dzięki.
Zostałem w pomieszczeniu sam. Siedziałem tak jeszcze z dobrą godzinę, nim wreszcie pozbierałem się na tyle by z niego wyjść. Ostrożnie wstawiłem głowę do pokoju Winca. Leżał na łóżku, z zimnym kompresem na czole i wpatrywał się w sufit.
- Khem... - odchrząknąłem cicho
Spojrzał w moją stronę i usiadł gwałtownie, zrzucając mokry ręcznik na podłogę
- Jak masz zamiar znów mdleć to ja wychodzę... - powiedziałem szybko
- Postaram się - wyszeptał słabo, więc wlazłem cały do pokoju
- Jago jestem - nie wyciągnąłem ręki na przywitanie, woląc nie ryzykować reakcji, na przeniknięcie
- Wwwincent - wyjąkał
- Rany, no nie bój się mnie. Ja nie gryzę...
- Przyszedłeś mnie straszyć? - zapytał szeptem tak cichym, że ledwo go usłyszałem
- Niby za co?
- Bbbo mieszkam w twoim pokoju...
- Ach to - machnąłem ręką - no co ty, już się przyzwyczaiłem. Nie chcę cię straszyć.
Opadł z ulgą na poduszkę, jednak nie przestał mi się przyglądać badawczo. Pozwoliłem mu na to, siadając na biurku ze skrzyżowanymi nogami. Ta pewność siebie, którą właśnie prezentowałem, kosztowała mnie całą masę nerwów, gdyż tak naprawdę byłem gotów uciec z krzykiem jak najdalej. Powstrzymywałem się resztkami mojej słabej silnej woli.
- No więc... - zacząłem po dłuższej chwili - Jak podoba ci się Manor?
- Podoba się....
- Ładnie się urządziłeś. No wiesz... ogród i pokoje. Fajnie.
- Dzięki....
- Twoja mama to fajna babka, czego nie da się powiedzieć o tej smarkuli. Wiesz ona przypomina mi Katherinę. Taka sama wredota i perfidia.
- Żebyś wiedział...
- Słuchaj... miałbyś coś przeciwko, żebym ja sobie pożyczył na chwilkę ten sztylet? - wskazałem nóż leżący na stoliku przy łóżku - Mamy pewne podejrzenia co do niego i...
- Jak to macie? - jęknął głucho - Jest was więcej?
- No jasne - uśmiechnąłem się - Cała masa, tylko... zresztą wyjaśnię ci wszystko, jak sprawdzę z tym sztyletem... no chyba, że nie masz ochoty ze mną rozmawiać... - zlazłem z biurka i podszedłem do stolika
Winc skulił się pod ścianą, gdy tylko się zbliżyłem. Zabrałem sztylet, udając, że nic nie zauważyłem
- Nnnie ssskąd... wwwpasdnij jjjeszzcze...
- Dobra. To na razie. - pomachałem mu i nie czekając dłużej, przelazłem przez drzwi
Może Tevo miał rację. Postanowiłem pokazać sztylet Manfredowi. Do młyna nie było daleko, o czym najlepiej świadczy fakt, że mogłem się tam dostać. Jako rezydent, przywiązany bowiem byłem do miejsca swej śmierci i nie mogłem odchodzić od niego zbyt daleko. Kiedyś, w przypływie ciekawości sprawdzaliśmy to z Tevo doświadczalnie. Oddalaliśmy się od manor i w pewnym momencie... Bach... coś jakby niewidzialna ściana nie pozwalała odejść ani o centymetr dalej. Próbowaliśmy we wszystkie strony. Od północy granicą była rzeka. Od południowego wschodu szosa wiodąca do miasta, zaś od wschodu grań żwirowiska. Młyn znajdował się nad rzeką, jednak po stronie manor, więc nie było problemu. Zapukałem grzecznie zanim wszedłem do środka. Odpowiedziało mi zaproszenie, więc nie krępowałem się dalej. Przy samych drzwiach spotkałem bezgłowego Ralfa. Siedział na drewnianym taborecie, z głową spoczywającą na kolanach i najwyraźniej na kogoś czekał.
- Cześć Ralf, co słychać? - przywitałem się grzecznie
-A po staremu - westchnął - Czekam na Alphusa, ma mi pokazać jak przyczepić głowę, by odpadała na zawołanie - wyjaśnił - No wiesz, z nudów uczymy się nowych technik straszenia...
- Rozumiem - uśmiechnąłem się - W takim razie miłej zabawy, idę poszukać Manfreda
- No nie wiem, czy będzie chciał z tobą rozmawiać. Wcześnie jak na niego. Mogłeś poczekać do zmroku
- W tym właśnie problem, że nie mogłem - westchnąłem - Idę...
Przeszedłem przez jeszcze jedną izbę, w której po kątach czaiły się malutkie duszki myszy. Ktoś, zapewne młynarz, musiał je przeklinać za życia, że tak skończyły. Biedne głupiutkie stworzonka nawet nie zauważyły, że są martwe. Wciąż biegały po zbutwiałych deskach, drapiąc widmowymi pazurkami i wydając zabawne piski. Dobrze, że nikt nie przeklinał kota - pomyślałem. Za kolejnymi drzwiami znajdowały się schody. Cholernie wąskie, strome, drewniane schody prowadzące najpierwsze piętro. Odsunąłem się, w ostatniej chwili unikając zderzenia z szaloną Edną. Edna była córką jednego z wsiowych kmiotków, podkochującą się w młynarzu. Zakradała się często do młyna, by na pięterku, na workach niezmielonego jeszcze zboża oddawać się igraszkom z ukochanym. Jedna z takich eskapad okazała się być tragiczna w skutkach. Schodząc z pięterka po ciemku, potknęła się o coś i spadła głową w dół z tych stromych stopni. Młynarz odkrywszy ją leżącą pod schodami rzekł "niech cię wszyscy diabli!" Trafił na ostatnie tchnienie życia biedaczki i tak się już ostała. Teraz spotkać ją można było turlającą się ze schodów z potwornym wyciem i chichotem. Kolejna, której śmierć źle wpłynęła na psychikę. Odsunąwszy się i przepuściwszy ją przodem, wdrapałem się po schodach na piętro, a stamtąd po długiej drewnianej drabinie wlazłem na poddasze. Brak okien pogrążał pomieszczenie w mroku, rozpraszanym jedynie przez promienie słońca, wpadające przez szpary w deskach drewnianej ściany. Rozejrzałem się i ujrzałem Manfreda w nietoperzowej postaci, zwieszającego się głową w dół z jednego z kątowników podtrzymujących strop, w najciemniejszym kącie. Podszedłem zawołałem cicho
- Maniek!
Nic. Odczekałem chwile im powtórzyłem nieco głośniej
- Manieeek!!!
Poruszył się, jedno złociste oko przyjrzało mi się z wyraźnym, nieskrywanym obrzydzeniem.
- Czego - warknął
Postać latającej myszy, a zwłaszcza struny głosowe nieprzyzwyczajone do wydawania tego typu dźwięków zniekształciły to słowo tak, że początkowo nie zrozumiałem co powiedział. Wywnioskowałem to raczej z tonu, sugerującego " wynoś się stąd, albo wsadzę ci gdzieś widły"
- Przyszedłem z pytaniem - zignorowałem tak uprzejme powitanie, gdyż Maniek wyrwany ze snu rzadko bywał przyjemny
- Czego? - powtórzył
- Mógłbyś mieć normalną twarz, jak ze mną rozmawiasz? - zwróciłem mu grzecznie uwagę. Zszedł na ziemie i wrócił do swojej "ludzkiej" postaci
- Dziękuję, ta kosmata morda mnie rozprasza.
- wrrrrr... - pokazał mi baterię imponująco białych zębów
- Już się streszczam - uniosłem ręce w obronnym geście. Maniek był bardzo porządny facet, jednak nie miałem najmniejszego zamiaru doprowadzać go do furii. To się mogło źle skończyć dla nas obu i młyna. Wyciągnąłem sztylet i pomachałem nim wampirowi przed nosem. Czarna sforza odbiła jeden z przypadkowych promieni, trafiając na rękę Manfreda. Syknął i schował ją za siebie - Przepraszam - uśmiechnąłem się - Co możesz mi powiedzieć o tym sztylecie?
- Jest przeklęty, na kilometr go czuć magią...
- Na kilometr powiadasz?
- Ech ty nie poczułbyś magii nawet jakby ugryzła cię w tyłek! Śmierdzi, jakbyś kroił nim łajno... Skąd go masz?
- No... należał do mnie jeszcze za życia, a wcześniej to nie wiem....
- I nie żyjąc od prawie pięćdziesięciu lat przychodzisz z nim dopiero teraz?
- Od pięćdziesięciu trzech - poprawiłem go odruchowo - Ale dopiero teraz zaistniały okoliczności....
- Jakie okoliczności? - rozejrzał się i nie widząc ku temu odpowiedniego sprzętu, usiadł wprost na podłodze. Poklepał miejsce obok siebie, więc również przysiadłem, opierając się plecami o ścianę
- Pojawił się nowy właściciel Manor. On się nim przeciął i... i teraz mnie widzi....
Maniek zamyślił się. Podrapał się po włochatej głowie. Głośno wciągnął i wypuścił powietrze. Westchnął dwa razy, znów się podrapał, po czym przemówił.
- Możliwe. I co więcej, nawet wielce prawdopodobne. Czasami tak jest...
- Jak jest? - jęknąłem
- No tak. Przeklęte ostrze posmakowało krwi, wciągając ofiarę do własnego świata. To trochę tak jak z nami. Ja cię ugryzę, ty zostaniesz wampirem...
- Ty mnie lepiej nie gryź - odsunąłem się nieco
- To był przykład - nachmurzył się
- Wybacz...No więc on jest teraz po części...
- Przeklęty. Na to wygląda.
- Ale w takim razie dlaczego on nie widzi Tevo, a mnie tak?!
- Głupi jesteś - usłyszałem drugi raz tego dnia i wcale mi się to nie spodobało
- Czemu?
- Ty jesteś Black?
- Tak
- Nowy właściciel jest Black?
- No tak...
- A Tevo jest Black??
- No nie...
- To właśnie dlatego!
A więc to sztylet na Blacków - pomyślałem - Będzie zabawa....