Czarne majteczki 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 12:52:10
Zachęcam do przeczytania również Czerwonych Majteczek autorstwa Niewiadomoco. (Jest to inna wersja - pisana z odmiennej perspektywy. ^__^)



Obudziłem się, bo nagle zrobiło mi się strasznie przyjemnie. Mruknąłem cicho, opierając głowę o pierś Sullyvana i lekko poruszyłem biodrami, wychodząc naprzeciw jego ruchów.
- Co robisz? - spytałem cichutko
- A jak myślisz? - odgarnął mi włosy z karku, całując lekko. Naparł na mnie całym ciałem, przygniatając mnie do pościeli tak, że leżałem teraz na brzuchu, opierając się na łokciach. Wchodził we mnie głęboko, szybko, pozbawiając oddechu. Zacisnąłem zęby na kostkach lewej ręki, kiedy zalała mnie fala rozkoszy. S.J. szczytował w tej samej chwili
- Jesteś słodki i ślicznie pachniesz - wymruczał mi do ucha, wsuwając rękę pod mój brzuch i przewracając mnie na plecy.
- Zamknąłeś drzwi? - zapytałem między jednym pocałunkiem a kolejnym
- Mhmm....- potwierdził - Wczoraj... a co?
- Nic... po prostu... nie chcę, żeby nas ktoś zobaczył...
- Wstydzisz się tego co robisz? - zapytał rozbawiony, gdzieś z okolic mojego ramienia
- Nie. Tylko... na razie po prostu...
- Na razie nie chcesz, żeby wiedzieli... - dokończył za mnie
- Mhm... - przytaknąłem, wzdychając
- I tak się w końcu dowiedzą - wymruczał zsuwając się wciąż niżej, całując teraz mój brzuch
- Wiem, ale... nie powiesz im, prawda?
- No nie wiem - podniósł się i oparłszy głowę na łokciu, wpatrywał się we mnie ze złośliwym uśmiechem - Musiałbyś mi chyba zapłacić za milczenie...
- Ile?
- Pytanie powinno brzmieć nie "ile" a "kiedy"...
- Kiedy więc i czym? - zmarszczyłem brwi, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi
- Teraz... - jego ręka wsunęła się lekko między moje uda..... - Już ty dobrze wiesz czym....
- Jesteś okropny... - parsknąłem śmiechem, oddając mu się po raz kolejny
- Wiem...
Kilkanaście minut później stałem pod prysznicem, tym razem nie pozwoliłem Sullyvanowi sobie towarzyszyć. Stał teraz pod ścianą z ramionami założonymi na piersiach, przyglądając mi się bezczelnie.
- Pospiesz się kochanie, ja też chcę się wykąpać.
- Nie mów tak do mnie - zaprotestowałem
- Jak?
- Kochanie...
- Dlaczego nie? - zdziwił się
- Bo nie.
- Dobrze, skarbie
- Tak też nie mów
- Dobrze, misiaczku
- S.J. - spojrzałem na niego ostro
- Co, słonko? - roześmiał się
- Nie mów tak do mnie!
- Dobrze... żabciu...
- Wredny jesteś - warknąłem odwracając się tyłem do niego i sięgając po ręcznik
Roześmiał się tylko, mijając mnie i stając pod strumieniem ciepłej wody. Ubrałem się szybko, po czym rozejrzawszy się, czy ktoś nie widzi, opuściłem pokój Sullyego i wszedłem do kuchni. Robert i Stanley już jedli. Jak zwykle bez słowa, zabrałem się za swoje kanapki z masłem orzechowym, kiedy w kuchni pojawił się S.J. Nalał sobie kawy z ekspresu, a z patery z owocami wybrał dorodnego banana. Ustawił się za plecami rodzeństwa i wpatrywał się we mnie intensywnie. Uniosłem wzrok tylko po to, by zobaczyć, jak smakowity owoc niknie niemal całkowicie w jego ustach. Poczułem, jak policzki pokrywają mi się ognistym rumieńcem, patrzyłem na Sullyego, zastanawiając się, dlaczego on mi to robi. Banan po chwili pojawił się z powrotem, a wraz z nim język S.J., bawiący się jego czubkiem, jakby to był.... W tym momencie Sullyvan gwałtownie wgryzł się w owoc. Drgnąłem, przewracając kubek z herbatą, która rozlała się po stole i zaczęła spływać na ziemię. Pochylając się, by zetrzeć płyn z podłogi, słyszałem jak Sully zanosi się śmiechem
- Co wy wyprawiacie? - spytał Robert, patrząc na nas z dezaprobatą
- Ja nic nie robię... to on rozrabia - S.J wskazał na mnie, wciąż z głupawym uśmiechem na ustach
- I to jest niby takie śmieszne, tak? - Stanley pokręcił głową, podając mi kolejny papierowy ręcznik. Nie doczekał się odpowiedzi. S.J. wyszedł z kuchni, wciąż chichocząc. Dokończyłem śniadanie w samotności, po czym wspiąłem się po schodach do swojego pokoju. Otworzyłem okno i zapaliłem papierosa, zaciągnąłem się głęboko, siadając na parapecie. Po chwili rozległo się pukanie i w drzwiach zobaczyłem głowę S.J.
- Mogę? - zapytał. Skinąłem głową. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę, chcąc mnie pogłaskać po włosach, ale odsunąłem się, unikając jego dotyku. - Co się dzieje? - zapytał zdziwiony
- To było wredne - stwierdziłem, wpatrując się w krajobraz za oknem
- Co? - spytał niewinnie, siadając obok
- Doskonale wiesz co...
- Nie moja wina, że ci się kojarzy - uniósł dłonie w obronnym geście - Ja tylko jadłem banana..
- Jasne...- sarknąłem - Chciałeś coś? A może znów się pieprzyć?
- A co, jeśli tak? - spytał zaczepnie
- Wiecznie napalony, perwersyjny erotoman - warknąłem, znów zaciągając się papierosem
- Nie mów o mnie tak brzydko....
- To wcale nie było brzydko, mogę gorzej...
- Hej, no nie gniewaj się... nie mogłem się powstrzymać...
- Tak?
- I nie przyszedłem znów się KOCHAĆ - zaakcentował słowo kochać - Chciałem cię zabrać do miasta...
- Po co? - spojrzałem na niego, wyrzuciwszy niedopałek na ulicę
- Chcę ci coś kupić...
- Co?
- Niespodzianka.
- Nie chce mi się - znów wyjrzałem przez okno, obserwując dzieciaki, goniące się po pustej jezdni
- Proszęproszęproszęproszę....
- S.J....
- Prooooooooooooooszę...
- No dobrze - westchnąłem - niech ci będzie. Poczekaj, tylko się przebiorę - rozpiąłem spodnie, rzucając je niedbale na podłogę i podszedłem do szafy
- Zaczekam w samochodzie - drzwi się za nim zamknęły. Faktycznie nie chciało mi się z nim jechać. Chyba musiałem sobie poukładać najpierw to wszystko, co zdarzyło się wczoraj i dziś rano. Na samą myśl o Sullym robiło mi się ciepło gdzieś w okolicy serca. Czyżbym też się zakochał? To niemożliwe - usiłowałem wmówić sam sobie, wciągając dopasowane granatowe dzwony i białą koszulkę - Co prawda to ja go spytałem o coś więcej, ale chyba sam nie wiem co miałem wtedy na myśli. Jakiś związek? Zabawne. Przysiadłem na łóżku, sznurując adidasy. Nie chciałem się zbliżać do S.J. Nie tak bardzo, jak to się stało. Tylko dlaczego? Co w tym złego? Rozejrzałem się po pokoju za kurtką. Wisiała przerzucona przez poręcz fotela przy biurku. Powiedział, że mnie kocha... nie, że jest zakochany - poprawiłem sam siebie - do szaleństwa. Przecież to śmieszne. Zakochany we mnie? Niby jak? Narzuciłem kurtkę na ramiona i zbiegłem po schodach Przeszedłem przez betonowy podjazd przed domem i wsiadłem do srebrnego BMW należącego do Sullivana.
- Zapnij pas - poprosił miękko, kiedy ruszyliśmy z cichym szmerem silnika
- ... - zignorowałem go, jak zawsze, gdy czepiał się takich błahostek
- Patrick, pas! - powtórzył z naciskiem
Nagle poleciałem do przodu, uderzając czołem o własne kolana, kiedy S.J. wbił pedał hamulca w podłogę.
- Co ty robisz?! - krzyknąłem na niego, kiedy już się pozbierałem
- Patrick, kochanie, byłbyś łaskaw zapiąć pas? Czy mam ci przywalić?
- O co ci chodzi? - obruszyłem się
- PROSZĘ, żebyś zapiął pas, nie dociera do ciebie? - spojrzał na mnie gniewnie, ponownie odpalając silnik
- To, ze się z tobą przespałem nie oznacza jeszcze, że możesz mi rozkazywać... - warknąłem
- Oakley proszę po raz ostatni....
Zapiąłem dla świętego spokoju. To chyba nie było jednak żadne wielki uczucie. Spojrzałem dyskretnie na Sullyego, prowadził z kamienną twarzą, ukrywszy oczy za ciemnymi szkłami okularów. Westchnąłem cicho. To nie miało być tak... Wjechaliśmy na piętrowy parking centrum handlowego. Gdy tylko się zatrzymaliśmy wysiadłem i ruszyłem wolno w kierunku drzwi
- To, że nie cierpisz pasów nic mnie nie obchodzi - wysyczał wściekle S.J, osadzając mnie w miejscu mocnym chwytem za ramię - Jeżdżąc ze mną masz je zapinać i koniec! I nie ma się o co obrażać. A jeżeli chodzi o sex, to nie ma to nic do rzeczy. Już ci mówiłem, że chodzi mi o coś więcej, ale dla ciebie widocznie to zwykłe pieprzenie. Nie chcesz, nie musisz. Możesz wracać do domu, to, po co przyjechaliśmy nie będzie nam już potrzebne... - czy w jego głosie słyszałem gorycz? Patrzyłem chwilę, jak idzie szybkim krokiem w kierunku windy, potem pobiegłem za nim. Objąłem go z tyłu ramionami, przytulając się do jego szerokich pleców. Zatrzymał się gwałtownie, napinając mięśnie.
- Przepraszam - wyszeptałem
- Gdzie mam to zapisać? - spytał ironicznie - Patrick Oakley przeprasza... no no...
- Sully ja... mi nie chodzi tylko... przecież wiesz, ja po prostu... chyba tego za dużo jak na mnie... nie nadążam. Wiesz, ze ja zapinam się tylko jak sam prowadzę...A to, że się p..., że się kochamy, ja chyba muszę się przyzwyczaić,...bo to dla mnie takie nowe jest... znaczy, że my razem jesteśmy... - próbowałem chyba powiedzieć wszystko na raz i wyszło to trochę poplątane, jednak Sullyvan rozluźnił się i odwrócił powoli, wbijając we mnie te swoje niesamowicie zielone oczy
- Ja po prostu nie chcę, żeby ci się coś stało - powiedział tylko
- Wiem... - zarzuciłem mu ramiona na szyję. Po jednej okropnej, trwającej wieczność chwili, odwzajemnił mój uścisk - Gniewasz się? - spytałem cichutko
- Nie - odpowiedział miękko, całując mnie w czoło
- To idziemy do tego sklepu?
- Tak
Zjechaliśmy windą na parter i wyszliśmy na ulicę, mijaliśmy ciąg sklepów, nie zatrzymując się przy żadnym z nich.
- Dokąd idziemy? - spytałem, gdy skręciliśmy w jedną z bocznych uliczek
- Zobaczysz - uśmiechnął się, chwytając mnie za rękę
- Sully...
- To niespodzianka, zresztą... już jesteśmy na miejscu - pociągnął mnie w kierunku sklepu o bardzo kolorowej wystawie. Zatrzymałem się przy niej przez chwilę, czując jak szkarłat wylewa mi się na policzki, sklep okazał się być sexshopem.
- Chyba nie chcesz... - zacząłem
- No chodź, nie marudź - przerwał mi, kierując się do wejścia
Sklep był przestronny i prawdę powiedziawszy urządzony z dużym smakiem. Gdzieś spod sufitu sączyło się przyćmione, żółte światło, wyłaniając z mroku rzędy regałów, na których poustawiano wibratory, kolorowe buteleczki, pudełka z prezerwatywami i inne gadżety, których zastosowania nawet nie umiałem sobie wyobrazić. S.J. pociągnął mnie w kierunku półek zapełnionych różnobarwnymi flakonami. Było ich przynajmniej kilkadziesiąt.
- Wybieraj - stanął za mną, lekko obejmując mnie w pasie
- Ale... - zacząłem nie bardzo wiedząc, o co może mu chodzić
- No wybieraj. Sam mówiłeś, że oliwka ci śmierdzi, więc wybierz coś, czego zapach nie będzie ci przeszkadzał
- Ale tego jest za dużo... - jęknąłem, nie wiedząc, w którą stronę mam patrzyć - Może byś mi tak pomógł...
W końcu zdecydowaliśmy się na jabłko z cynamonem, migdał i brzoskwinię, Sullivan wziął także olejki do masażu w tym samym zapachu.
- A może kupić ci wibrator? - zapytał zaczepnie, gdy przechodziliśmy koło ich pokaźnej kolekcji
- Nie dziękuję - odparłem, czując znów ogniste plamy na policzkach
- A może jednak? O zobacz! Ten jest ładny - wskazał na żółty wibrator w kształcie banana
- Nie, nie - odciągnąłem go stamtąd - Ty mi w zupełności wystarczysz...
- Ach tak... - objął mnie ramieniem - No jak uważasz... - poszliśmy w kierunku kasy.