Ancyum 11
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 29 2011 20:01:21
11



Mieszkanie Almonda znajdowało się kilka przecznic dalej, w drugim co do wielkości wieżowcu Tanagury. W ciszy wjechali na ostatnie piętro. Przy wejściu powitał ich ubrany na czarno lokaj. Ku zdziwieniu Rikiego nie był to jeden z młodych „mebli”, a starszy mężczyzna o ciemnej karnacji. Apartament był znacznie mniejszy od domu Iasona. Był także inaczej urządzony – zdecydowanie w stylu retro. Na końcu korytarza stała ciężka drewniana komoda z rzeźbionymi wykończeniami. Z pewnością została przywieziona spoza Amoi, gdyż tutaj takie meble były rzadko spotykane.
- Proszę, rozgość się. – Powiedział Almond wskazując wejście do salonu. – Powiadomię tylko Louie i przyjdę.
- Louie? – zapytał Riki zdejmując jeszcze wilgotny płaszcz.
- Mojego kucharza. Zaraz wracam. – Odpowiedział Blondyn posyłając Rikiemu ciepły uśmiech.
Mieszaniec niepewnie wkroczył do salonu. Podobnie jak w Eos, cała ściana od strony tarasu była przeszklona i odsłaniała widok skrzącego się miasta. Lecz było tu coś jeszcze. Coś, co sprawiało, że pomieszczenie zawało się być o wiele większe i wyższe. Szklany dach. Wysoko nad nimi niczym dwie ogromne lampy wisiały księżyce Amoi. Przez dłuższą chwilę Riki stał i wpatrywał się w ten wspaniały obraz.
- Niesamowite, prawda? – Usłyszał cichy szept tuż za sobą. Był tak zaabsorbowany widokiem, że nawet nie zauważył kiedy Almond wszedł do pokoju. Jego głos był niski, aksamitny. Wręcz dopełniał nastroju. Nie spoglądając na niego mieszaniec przytaknął.
- Usiądziemy? – Ponownie dobiegł go głos Almonda, lecz tym razem głośniejszy. Bez słowa odwrócił się w jego stronę i zajął miejsce na brązowej, skórzanej kanapie. Kiedy tylko Blondyn usiadł obok niego, podszedł do nich lokaj.
- Czy coś zapodać, Sir? – zapytał.
- Dla mnie to, co zawsze, James. A dla ciebie, Riki?
- Gorącą wodę z cytryną. – Odpowiedział Riki przyglądając się mężczyźnie. Był to wysoki, bardzo szczupły, wręcz chudy jegomość w czarnym kostiumie z białymi lamówkami. Jego skóra miała ciemny, oliwkowy odcień a gęste, krótkie włosy były obficie oprószone siwizną, podobnie jak jego długie wąsy.
James skinął głową, po czym odszedł.
- Nie trzymasz „mebli”? – odezwał się Mieszaniec rozglądając się po pomieszczeniu.
- Nie. Kiedyś trzymałem.
- Co się stało, że zmieniłeś zdanie? Napływ współczucia? – prychnął Riki.
Na te słowa blondyn roześmiał się.
- Nie do końca. Tam, gdzie zwykle przebywam, trzymanie przy sobie takiego młodzieńca byłoby źle widziane. Widzisz, jako dyplomata muszę brać pod uwagę obyczaje państwa, w którym się znajduję. – To mówiąc sięgnął do kieszeni i wyjął z niej płaskie, srebrne pudełeczko. Na wierzchu były wygrawerowane jego inicjały. Wyciągnął z niego cienki, czarny papieros i zapalił. W pomieszczeniu rozniósł się delikatny ziołowy zapach wymieszany z wonią palonego tytoniu. To nie były zwykłe papierosy. Przynajmniej Riki takich nigdy nie spotkał. W normalnych warunkach sam chętnie by zapalił, lecz w swoim obecnym stanie ograniczał wszelki kontakt z tego typu używkami. Czuł jak z każdym wdechem słodkawego dymu robi mu się niedobrze.
- Almond, czy mógłbyś...? – zapytał niepewnie patrząc znacząco na gospodarza.
- Och, wybacz! Przyzwyczaiłem się do palenia w samotności. Proszę, poczęstuj się. – Xin-Ju prędko wyciągnął papierośnicę w kierunku Mieszańca. Ku jego zdziwieniu ten odwrócił głowę. – Co jest? Nie chcesz spróbować czegoś nowego? Są naprawdę dobre, ale jeśli wolisz, to przyniosę zwykłe...
- Zgaś tego peta idioto, albo zarzygam ci dywan! – warknął Riki zasłaniając ręką usta. Wkurzył go objaw tępoty u mężczyzny. – Dzieci chcesz mi, kurwa, otruć?!
Dopiero teraz dotarło do Almonda jego faux pas. Jak on mógł zapomnieć o ciąży Rikiego i najnormalniej sobie w świecie zapalić ziołowe papierosy? Szybko zgasił skręta w popielniczce. O mały włos a spieprzyłby wszystko.
- Najmocniej cię przepraszam. Zapomniałem. – Powiedział otwierając ogromne drzwi tarasowe, by wywietrzyć pomieszczenie. - Stary nawyk. Lepiej już? – zapytał kładąc dłoń na ramieniu mieszańca.
- Tak. – Mruknął Riki. Faktycznie po kilku głębszych wdechach świeżego powietrza mdłości ustały.
- Może wolisz wyjść na zewnątrz?
- Nie, dzięki. Już jest dobrze. – Zapewnił Riki spoglądając na Almonda, który usiadł tuż obok niego. Blisko. Za blisko... Zaledwie kilkanaście centymetrów od niego znajdowała się idealna twarz blondyna. Fioletowe tęczówki wpatrywały się w niego spod firan czarnych rzęs. Jeszcze chwila a wpadnie w ich pułapkę. Utonie w ich hipnotyzującym pięknie. Dłoń, która dotykała jego ramienia teraz przeniosła się na kark. Czuł jak dzielący ich dystans się pomniejsza. Jego pełne, bladoróżowe usta były coraz bliżej. Ciepły oddech Almonda zmysłowo muskał jego wargi. Chciał się poddać. Tak bardzo chciał się poddać temu przyciąganiu. Zamknąć oczy i zatracić się w gorącym pocałunku. Jednak coś go powstrzymywało. Coś, o czym jeszcze przed chwilą pamiętał. To coś kołatało mu się w głowie niczym zagubiona myśl. Krzyczało, lecz z każdą sekundą ten krzyk stawał się coraz cichszy i cichszy... Już niemal czuł gorące wargi na swoich ustach, gdy nagle tuż przed nim coś stuknęło o szklany blat stolika. Obaj gwałtownie odwrócili się w stronę dźwięku.
Taca. James obrał sobie ten właśnie moment, aby zaserwować im mały aperitif przed kolacją. Zupełnie nic sobie nie robił z faktu, że właśnie zepsuł pełną napięcia atmosferę i plany swojego pracodawcy. Rozstawiwszy zastawę poinformował, że kolacja zostanie zapodana za kwadrans i spokojnym, dostojnym krokiem odszedł.
Riki poczuł jak na jego twarz wpłynął rumieniec, gdy dotarło do niego do czego omal nie doszło między nimi. Gdyby nie James... Ręka Almonda wciąż spoczywała na jego karku śląc przyjemne, ciepłe impulsy do jego ciała.
„Opanuj się!!!” – skarcił się w myślach.
Xin-Ju był wściekły. Nie dał tego oczywiście poznać po sobie, ale w tej chwili najchętniej wypchnąłby lokaja za taras. Brakowało zaledwie kilku milimetrów... Doskonale wiedział jak jego spojrzenie i urok potrafiły działać na ludzi. Jak widać Riki nie należał do wyjątków. Właściwie to dlaczego miałby należeć? Nawet powściągliwy, chłodny Iason mu się nie oparł. Teraz musi tylko ponownie zwrócić na siebie uwagę mieszańca. Reszta pójdzie już gładko. Podniósł drugą dłoń i ujął nią policzek Rikiego odwracając jego twarz ku sobie. Znów patrzył w te piękne, duże oczy, czarne niczym dwa węgielki. Delikatnie przesunął kciukiem po wargach bruneta. Przymknął oczy i pochylił się.
- Almond... - usłyszał zachrypnięty szept. Miał nadzieję, że jeszcze nie raz tego wieczoru usłyszy swoje imię wypowiadane w ten sposób.
- Tak? – zapytał zatrzymując swoje usta tuż przed ustami Rikiego.
- ... gdzie jest łazienka?
O ile „subtelne” przyjście Jamesa stanowiło chłodny prysznic, to pytanie Rikiego było niczym kubeł lodowatej wody wylany wprost na rozgrzanego Blondyna. Cały romantyczny nastrój trafił szlag.
- ... na końcu korytarza, po lewej. – Wydukał.
- Dzięki. – Rzucił mieszaniec i odszedł we wskazanym kierunku zostawiając oniemiałego ze złości Almonda.




***





„Co ty wyprawiasz, do cholery?!” – syknął Riki do swojego odbicia w lustrze. Pochylał się nad umywalką, opierając dłonie po obu jej stronach. Czuł jak drży na całym ciele. Mało brakowało... O czym on myślał? Czym on myślał? Na pewno nie głową... Miał wrażenie, że Almond go w jakiś sposób zaczarował, bo jedynym czego w tamtej chwili pragnął było zatopić się w jego ustach i nie myśleć o niczym innym. Nie myśleć o Iasonie. To właśnie myśl o nim dobijała się do jego świadomości. Jego umysł wciąż był oddany Iasonowi, mimo że ten go tak skrzywdził. Natomiast ciało pragnęło fioletowookiego dyplomaty. Riki dobrze wiedział, że cholernie ciężko jest znaleźć konsensus między dupą a rozumem. Już przez to przechodził... Almond... Do nikogo, prócz Iasona, nie czuł takiego pożądania. I dlaczego dopiero teraz? Nie czuł niczego podobnego przy ich wcześniejszych spotkaniach. Czym on jest dla Almonda? Brzuchatym Pieszczochem, należącym do innego Blondyna? Dlaczego wszystko musi się tak komplikować?! Nie wystarcza, że cały jego świat się zawalił? Co ma teraz zrobić? Przecież nie będzie tu siedział całą wieczność, musi tam wrócić.
Czuł, że głowa mu eksploduje od pytań, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Właściwie to on nie musi się powstrzymywać. Przecież nie jest już Pieszczochem. Iason wykreślił go z rejestru, a to oznacza, że był wolny. Mógł pójść dokąd chce, żyć jak chce i pieprzyć się z kim zechce. Nawet z Almondem... Założyłby się, że Iason ani przez chwilę o nim nie pomyślał, gdy rżnął się z Raoulem.
Odkręcił kurek z zimną wodą i obmył sobie twarz. Może to choć trochę otrzeźwi mu umysł i ugasi rozbudzony w nim ogień. Albo i nie...




***





Podczas gdy James podawał kolację a Riki walczył ze swoim sumieniem, Almond wyszedł na taras. Tu mógł spokojnie zapalić nie wadząc nikomu. Uwielbiał ten ziołowo-tytoniowy zapach papierosów. Działały na niego uspokajająco. Był już tak blisko... Skóra Rikiego była taka ciepła... Nie dziwił się, że Iason zakochał się w chłopaku. On sam nie potrafił przestać o nim myśleć. Nie ważne czy z brzuchem czy bez, chciał go mieć. Nie odpuści sobie. Przekona go do siebie. W sumie za wiele się raczej nie natrudzi. Mink odwalił swoją część roboty, co prawda nieświadomie i z drobną pomocą Raoula. „Tak, Iason... już niedługo dowiesz się, jak to jest kiedy tracisz coś, czemu się całkowicie oddałeś. Coś, co było twoim marzeniem.”
Zdusił kikut papierosa na barierce i wrócił do środka.
Kiedy wszedł, Riki już siedział na kanapie i popijał wodę z cytryną.
- Kolacja podana, Sir – Oznajmił James.
- Dziękuję. Możesz odejść. – Powiedział nawet nie spoglądając na lokaja. – Zapraszam, Riki.
Mieszaniec wstał i ruszył za gospodarzem do sąsiedniego pokoju. Pomieszczenie było trochę mniejsze niż salon i okrągłe. Po środku stał duży, antyczny stół zastawiony różnymi specjałami. Wielu z tych potraw Riki nigdy w życiu nie spotkał u Iasona. Trzy długie świece stojące na środku stołu służyły im za jedyne oświetlenie. Jedli w milczeniu. Mieszaniec musiał przyznać, że jedzenie było przepyszne. Almond z uśmiechem patrzył jak pochłaniał kolejne dania.
- Smakuje? – Zapytał.
W odpowiedzi Riki wymamrotał coś niezrozumiale kiwając głową na potwierdzenie swoich słów.
- Cieszę się niezmiernie.
- Skąd wytrzasnąłeś takiego kucharza? - Mieszaniec zapytał już wyraźnie.
- Prezent od władcy pewnej małej planety, na której gościłem kilka lat temu.
- Prezent? Nie trzymasz Pieszczochów, bo to źle widziane, ale trzymanie kucharza to już nie jest gafa? Jedno i drugie to człowiek, jakbyś nie zauważył. Nie myślałeś o tym, aby go uwolnić?
- To nie tak, jak myślisz...
- No to wyprowadź mnie z błędu! – syknął Riki zdenerwowany hipokryzją Blondyna.
Almond westchnął, po czym sięgnął po kieliszek wina i upił łyk bordowego trunku.
- Moim prezentem nie jest on, jako osoba, lecz jego umiejętności. Nie trzymam go w niewoli. Nie jest nawet moim sługą. W każdej chwili może odejść. Zgodnie z prawem jego ojczyzny. – Blondyn wstał i podszedł do zaskoczonego jego wyjaśnieniem Mieszańca. – Zatem, jak widzisz Riki, nie jestem hipokrytą.
Odstawił kieliszek i oparł się o blat stołu, tuż obok Rikiego.
- Wiem, że zapewne słyszałeś o mnie niezbyt pozytywne opinie z ust Iasona, ale...
- Dlaczego tak uważasz? – Zapytał Riki marszcząc brwi.
- Ponieważ mój drogi, dawno temu coś nas łączyło i rozstaliśmy się w mało przyjemnych okolicznościach. – Wyjaśnił Almond wpatrując się w twarz Mieszańca . Chciał ujrzeć jego reakcje na wiadomość, że on i jego kochanek byli sobie dość bliscy.
- Wiem o tym. – Odparł spokojnie Riki ku wielkiemu zdziwieniu dyplomaty.
- Wiesz? – Iason powiedział mu? Ile o nas wie? Całą prawdę? Nie może być. Inaczej nie siedziałby teraz w jego mieszkaniu. – A co konkretnie?
- No to, że byliście kochankami. Słuchaj, Almond. Żeby było jasne – nie mam nic do ciebie za to, że się bzykałeś z Iasonem. To było dawno temu. Z resztą sam miałem kogoś zanim poznałem Iasona . – Wspomnienie o Guy’u zabolało go. Jakby to było wczoraj pamiętał jego słowa i to błagalne spojrzenie fiołkowych oczu. Widział w nich rozpacz, obłęd, to, do czego on sam doprowadził. A teraz Guy nie żyje. Tylko dlatego, że kochał go, a on go odrzucił aby móc się pieprzyć z Iasonem. – Tak czy inaczej nie słyszałem, żeby poza tym cokolwiek o tobie mówił. – Powiedział odwracając wzrok. Nie chciał, aby blondyn dostrzegł smutek, jaki go ogarnął na wspomnienie byłego kochanka. Niestety Almond był doskonałym obserwatorem i nie umknęła mu zmiana nastroju Rikiego.
- Kochałeś go? – Zapytał cicho.
- Nie wiem. W pewien sposób chyba tak... – Odpowiedział równie cicho Mieszaniec. – To nie ważne. On i tak nie żyje. Nie ma sensu o tym rozmawiać. – To mówiąc wstał i podszedł do okna. Ten temat wciąż był dla niego zbyt bolesny. Usłyszał za sobą kroki i po chwili poczuł ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
- Przepraszam, Riki. Nie wiedziałem. – Wyszeptał Almond. W jego głosie Riki wyczuł szczere współczucie. Współczujący Blondyn. Mężczyzna coraz bardziej go intrygował. Do tej pory jedynym Blondynem, który wykazywał tak ludzkie odruchy i uczucia był Iason. Odwrócił się w stronę dyplomaty i spojrzał w oczy. Miały taki ciepły, wręcz troskliwy wyraz. – Nie chciałem cię zasmucić.
Silnymi ramionami otoczył Mieszańca, przytulając go do klatki piersiowej. Riki poczuł jak rytm jego serca przyspieszył. Dotyk blondyna ponownie rozbudził jego zmysły. Przymknął oczy i wtulił się w te idealne ciało poddając się mężczyźnie. Gorące wargi muskały jego czoło, następnie zsunęły się na skroń, aż wreszcie dotarły do jego ust.




***





Raoul od dwóch godzin przebywał w swoim laboratorium. Zjawił się tu krótko po świcie. Już kilka razy sprawdzał wynik, za każdym razem używając nowej próbki krwi. Negatywny. Wciąż negatywny. Wedle jego wiedzy oczekiwany wynik powinien być już pewny. Użył już chyba wszystkich znanych mu sposobów. Tymczasem podjęte próby wskazywały, że skład jego krwi nie zmienił się. Nie był w ciąży. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe. Przecież u Rikiego szybko wystąpiły objawy. Co było nie tak?
Ogarnęła go wściekłość . Jednym ruchem ręki zrzucił wszystkie fiolki i naczynia stojące przed nim na biurku. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Nie wyjdzie z laboratorium dopóki nie znajdzie odpowiedzi.
Podszedł do szafki i wyjął z niej próbówkę z krwią Mieszańca, którą swego czasu Dahli pobrał dla niezbędnych badań. Dodał kilka kropel do pojemnika z jasnoróżową cieczą, która w kontakcie z krwią zabulgotała. Mężczyzna usłyszał przyjemny dla ucha syk. Za pół godziny będzie mógł przystąpić do kolejnego badania. Niedługo powinien dostać odpowiedź.



***





- Długo kazałeś na siebie czekać! – Warknął Iason na widok Katze. Mężczyzna wyglądał jakby od razu po przebudzeniu wskoczył do wehikułu bez spoglądania wcześniej w lustro. Z resztą zapewne tak właśnie było. Rude włosy były rozczochrane na wszystkie strony.
- Wybacz, Iason. Ja...
- Nie interesuje mnie to. - Powiedział chłodno Iason ucinając jego tłumaczenia. – Mów! Gdzie ostatnio widziałeś się z Rikim?
- W Midas. W pubie „Selene”. Mój znajomy jest właścicielem.
- Kiedy się rozdzieliliście? – Blondyn wpatrywał się zimnym wzrokiem w brokera. Katze doskonale znał to spojrzenie. Mink patrzył na niego w ten sposób kilka lat temu, gdy nakrył go na włamaniu do tajnych danych Tanagury. Na samo wspomnienie tamtego wieczoru zapiekła go skrywana pod długą grzywką blizna na twarzy.
- Około północy. Powiedział, że idzie do mieszkania po rzeczy. Chciał u mnie przenocować. Od tamtej pory nie miałem z nim kontaktu.
- I nie zainteresował cię fakt, że się jednak u ciebie nie pojawił? Przez całą pieprzoną noc?!
- Myślałem że... został tu... z tobą... że wyjaśniliście wszystko i ... Kurwa, Iason! Skąd mogłem wiedzieć, że on zaginie?!
- Wyjaśniliśmy?
- Tak, Iason. Wiem o wszystkim. Kiedy go spotkałem na ulicy wyglądała jak kawał gówna. Zaprowadziłem go do Khagiego i tam mi opowiedział o tobie i Raoulu. Potem wyszedł. Gdybym tylko przypuszczał, że coś może się wydarzyć...
- Dosyć. – To mówiąc Iason usiadł ciężko w fotelu. Sprawiał wrażenie jakby cała jego dotychczasowa siła nagle go opuściła. Piękna twarz wyglądała na bardzo zmęczoną. Oparł głowę na dłoni i przymknął oczy. – Znajdź go. – Powiedział nie spoglądając w stronę Katze. – Masz na to dwie godziny.




***





Usta Almonda były niesamowicie miękkie. Zmysłowo obejmowały jego wargi, a gorący język usiłował wtargnąć do środka. Nie oponował. Pożądanie przejęło nad nim kontrolę. Wsunął palce w długie loki blondyna przyciągając go bliżej. Zupełnie zatracił się w pocałunku. Nie miał pojęcia kiedy znaleźli się w sypialni, a on sam leżał na łóżku z pół rozpiętą koszulą. Szczerze powiedziawszy nawet niezbyt go to w tej chwili interesowało. Cała jego uwaga była skupiona na mężczyźnie, który właśnie wodził wilgotnym językiem po jego szyi odnajdując niemal bezbłędnie wszystkie czułe punkty.
- Och! – Jęknął, gdy Almond liznął muszelkę jego ucha wywołując tym u Rikiego przyjemne pulsowanie w podbrzuszu.
- Jesteś taki piękny. – Szepnął Blondyn, po czym wsunął dłoń po koszulę Mieszańca. Pożądliwie głaskał jego ciepłą skórę na plecach uwalniając ciche westchnienia z ust drugiego mężczyzny.
- Almond... przestań... - zachrypiał Riki, którego ta pieszczota nagle zaczęła drażnić.
Jego serce biło jak oszalałe. Poczuł jak uderza w niego fala gorąca, lecz nie miała ona nic wspólnego z podnieceniem.
- Nie podoba ci się? – Zapytał Xin-Ju odsuwając się na tyle, aby ujrzeć twarz Rikiego.
- Nie... nie sądzę, aby to był dobry pomysł...
- No tak... Iason... - Westchnął Almond siadając na skraju łóżka. Odgarnął kilka jasnych kosmyków, które mu przesłoniły twarz. Obawiał się, że Mieszaniec zmieni zdanie w najmniej odpowiednim momencie. Jak teraz. Wszystko przez wzgląd na Minka.
- Nie chodzi mi o Iasona. – Zaprzeczył Riki podpierając się łokciu. – Ja po prostu... dziwnie się czuję... kręci mi się w głowie i ... niedobrze mi... - Ledwo wypowiedział te słowa, a już kilka sekund później cała zawartość jego żołądka znalazła się na puchowym dywanie.
- Cholera! – Tego Xin-Ju zdecydowanie nie miał w planach. – Wszystko w porządku, Riki? Może podać ci wody albo...
- Nie... Ouch! – Riki syknął boleśnie łapiąc się za brzuch. – Dahli... dzwoń po Dahliego... Boże... Boli!...
Pomieszczenie przeszył pełen bólu wrzask Mieszańca. Almond bezradnie patrzył jak jedną ręką kurczowo obejmuje podbrzusze, drugą zaciska na pościeli aż pobielały mu kłykcie. Jego piękna twarz była teraz wykrzywiona w cierpieniu.
- O kurwa! - Zaklął Almond, gdy dotarła do niego groza sytuacji. W oka mgnieniu chwycił telefon i wybrał numer do osobistego lekarza Rikiego.




***





- To nigdy nie będzie możliwe. – Wyszeptał do siebie Raoul wpatrując się w kartkę z wynikiem badań. Tak jak sobie postanowił – dopóki nie uzyskał odpowiedzi nie opuścił laboratorium. Jednakże nie do końca spodziewał się tego, do czego doszedł. Nigdy nie będzie w stanie zajść w ciążę. Ani on ani żaden inny Blondyn. Byli na to zbyt doskonali. A może raczej ułomni w swej doskonałości. Zostali stworzeni z wyselekcjonowanych genów, komórek, z wszystkiego co, według Jupitera było najlepsze. Byli bardziej odporni na wszelki ból, obdarzeni wysokim ilorazem inteligencji, idealną fizjonomią a mimo to... Mieszańcy, rozmnażający się w sposób naturalny, podatni na choroby, o niskim progu bólu w tej sytuacji mieli nad nimi przewagę. A wszystko przez naturę. Przez obecność naturalnej matki, naturalnych genów. Mimo swej niedoskonałości łatwiej adaptowali się do nowych warunków. Byli jak rośliny, rodzące się z ziarna, kwitnące i więdnące pod koniec życia. Bez niczyjej ingerencji zawsze będą powstawać nowe. Taka była ich natura. Doskonale zamknięty krąg od narodzin do śmierci. Oni zaś, Blondyni, w porównaniu z nimi zawsze będą jedynie ich ładniejszą, sztuczną kopią. Od samego początku kwitnącą, która nie zwiędnie. Nie da też sama z siebie nowego życia. Piękne, sztuczne kwiaty, które mogą stać wieczność, póki ich nie wyrzucisz. Nie przesadzisz ich, nie musisz ich podlewać, zawsze będą perfekcyjne. Aż się nimi znudzisz.
Czyżby właśnie pojął to, co Iason zauważył już dawno temu? Czy to dlatego zwykły Mieszaniec ze slumsów tak fascynował najpotężniejszego człowieka Tanagury? Dojrzał w nim tą pełną życia, unikalną roślinę, tak odmienną od niego samego.
Naukowiec zaśmiał się gorzko do siebie.
Tym właśnie byli - idealnymi, sztucznie stworzonymi humanoidami. Jak Jupiter. Na jego podobieństwo. Obdarzeni wieloma wspaniałymi cechami zostali jednocześnie zamknięci w ramach, poza które nigdy nie będzie dane im się wydostać. Pewne pragnienia pozostaną dla nich tylko pragnieniami.
Dźwięk telefonu przerwał ciszę panującą w gabinecie, zwracając uwagę Raoula.
- Słucham. – Odezwał się sucho do słuchawki. Potarł dłonią zmęczone oczy. Kilka godzin spędzone nad fiolkami i preparatami w towarzystwie jarzeniówek to było za dużo nawet jak dla niego. – Witaj Alm... Co?! Kiedy?... Niemożliwe, to za wcześnie... Gdzie jesteście?... Dawajcie go tutaj, natychmiast!
v Rozłączył się. Szybko wyszedł z pracowni i ruszył w stronę sali operacyjnej. Miał mało czasu.
U Rikiego rozpoczął się poród.