Dziwna historia pewnego małżeństwa 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 09 2011 18:39:16
Część piąta - "Samo życie, czyli świat w wersji na operę mydlaną"

Jest taka jedna prawda życiowa, z którą przeważnie ciężko jest się większości populacji pogodzić, a mianowicie fakt, że jakby się człowiek nie ukrywał i jakby pewnych rzeczy nie unikał, to i tak pewnego pięknego (lub nie tak znowu pięknego) poranka sprawa zostanie postawiona na ostrzu noża i nasz przykładowy człowiek będzie się musiał z nią zmierzyć.

Clarkowi Kentowi przydarzyło się to dnia tak mniej pięknego, a bardziej pochmurnego i objawiło się w postaci telefonu od wściekłego szefa. Szef ten oznajmił tonem podniesionym, napiętym i generalnie donośnym, że albo Clark pojawi się następnego dnia rano w pracy, albo może się pożegnać z pracą i życiem, bo on się do Clarka przejdzie, a wtedy to Clark będzie wolał, żeby on się nigdzie nie przechadzał. Jako, że praca superbohatera nadal była raczej niedochodowa i bardziej hobbistyczna niż cokolwiek innego, Clark, mając na uwadze powiększającą się stertę rachunków, zwlókł się z łóżka, gdzie leżał od dni czterech i udawał, że go nie ma, po czym udał się do pracy.

W ten oto sposób pierwszy sierpnia zastał go podstępnie i znienacka patrzącego wzrokiem morderczym na odbiornik radiowy, z którego wydobywała się akurat piosenka będąca przebojem ostatnich dni. Piosenka ta nosiła wdzięczny tytuł "Ta ziemia potrzebuje nowych rąk" i wykonywała ją niejaka Alicja Vachula, która zdobyła się na ruch godny geniusza i jako pierwsza wykonała piosenkę inspirowaną poszukiwaniami drugiej połowy dla Supermana. Ku utrapieniu Clarka nie była ona ostatnią osobą zafascynowaną tematem i stada piosenek o poszukiwaniu silnych ramion, czułego serca i czego by tam jeszcze, przejęły we władanie etery.

- Nie rozumiem - ogłosiła Lois z drugiego końca biurka, przerywając Clarkowi kontemplację tej kupki nieszczęścia, którą czasami nazywał swoim życiem. - Coś w tym wszystkim się nie zgadza. Jeśli on jest gejem i jest sam, to powinien jakoś reagować na nasze propozycje. Załatwiłam mu randkę z Rupertem Everettem, czego on chce więcej?

Clark uniósł głowę, czując na sobie pytający wzrok.

- Hmmm? - spróbował.

- Nie hmmm, tylko wkład w rozmowę. - Lois wyglądała na mocno zniecierpliwioną i Jimmy Olsen, który został siłą zaciągnięty na to pseudo-zebranie odsunął się dyskretnie na bezpieczniejszą pozycję.

- A może jednak przejdziemy do innego tematu - podsunął Clark, chociaż sam nie wierzył, że Lois się zgodzi. - Dziś rano wojsko izraelskie zaatakowało palestyńską granicę.

Lois zbyła go niedbałym ruchem dłoni.

- Oni tę granicę atakują z przerwami od lat i będą ją tak atakować jeszcze ze stulecie lub dwa, a Superman to jest kwestia, która dotyczy tu i teraz. Nas wszystkich. Istoty tego, czym jesteśmy jako naród. Czy amerykańscy mężczyźni nie nadają się na partnerów dla superbohatera? Czy pewnego dnia Superman zwiąże się z obcokrajowcem? Co to będzie dla nas oznaczać, o czym będzie świadczyć? Co to wszystko nam mówi o kondycji naszego społeczeństwa?

Clark zamrugał raz, zamrugał drugi, ale i za trzecim nie zrobiło mu się od tego mrugania jaśniej. Monologi Lois na temat wpływu lajkry na los Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nadal wydawały mu się mocno abstrakcyjne, jak zwykle zresztą.

- A może on jednak nie jest ge...- zaczął Jimmy, ale Lois spiorunowała go wzrokiem i chłopak zamilkł, kuląc się przy tym w sobie. Clark patrzył na to ze współczuciem, ale i z lekkim poczuciem wyższości. Jimmy będzie musiał popracować w Daily Planet jeszcze parę lat nim wyrobi sobie tak jak Clark odporność na przynajmniej część morderczych spojrzeń Lois.

- Oczywiście, że jest - oświadczyła tymczasem Lois, zbywając insynuacje Jimmy'ego pogardliwym spojrzeniem. Jimmy czym prędzej przytaknął i prawdę mówiąc tylko to uratowało go przed niechybną i wielce bolesną śmiercią. Wszyscy wiedzieli, że poddawanie w wątpliwość orientacji seksualnej Supermana to niebezpieczne zajęcie, ponieważ tylko domniemana skłonność Supermana do mężczyzn mogła być, zdaniem Lois, wytłumaczeniem dlaczego Superman się jej jeszcze nie oświadczył. Clark mógłby jej powiedzieć, że miało to też sporo wspólnego z tym, że rozmawiając z nią musiał walczyć o prawo dojścia do głosu tak przeciętnie około pół godziny. Jeśli oczywiście miał szczęście i Lois nie była akurat w złym humorze, bo gdy akurat była, wtedy Clark siadał wygodnie i przygotowywał się mentalnie na godziny pełne potakiwania i mamrotania 'tak, Lois' w przerwach.

To ich szumnie nazwane zebranie zaczęło się właśnie jak jedna z tych okazji, kiedy Clark nie musiał się wysilać intelektualnie i poprzestawał po prostu na częstym i gęstym przytakiwaniu. Niespodziewanie jednak, po jakiejś godzinie, zmieniło się w coś, w czym Clark uczestniczyć miał tak bardziej aktywnie. Co oczywiście, jak to się często ostatnimi czasy zdarzało, przyprawiło go o jeszcze większe niż poprzednio problemy. Tak bardziej po kolei wyglądało to tak - Lois, przyparta do muru, zadała w końcu sobie i nie tylko sobie pytanie co może powstrzymywać Supermana przed chodzeniem na randki, a Jimmy, wyedukowany na porannych telenowelach i pałający chęcią wykazania się (jego zauroczenie Lois miało się nadal doskonale), podsunął koncepcję, że może Superman już kogoś ma i nie chce się przyznać, albo jeszcze lepiej, jest w kimś zakochany i usycha z tęsknoty rzucając powłóczyste spojrzenia w kierunku obiektu swoich uczuć. (Musimy Jimmy'emu wybaczyć. Opiekunka, która się nim zajmowała w latach młodości była wielką fanką kanału Romantica)

Lois zamilkła na chwilę, wstała, w absolutnym milczeniu zrobiła sobie kawę i wypiwszy trzy łyki, usiadła z powrotem przy stole. A potem nic nie powiedziała, tylko zmarszczyła brwi i w tym momencie Clark zaczął się martwić na poważnie, bo Lois, która milczy, to Lois która myśli nad czymś intensywnie, a taka Lois zazwyczaj dochodzi do niebezpiecznych konkluzji. W obliczu katastrofy o tak niebywałych rozmiarach, w Clarku Kencie obudził się instynkt samozachowawczy i wszystko by może było w porządku, gdyby jego instynkt samozachowawczy nie był mniej więcej tak samo skrzywiony jak jego orientacja seksualna. Clark postanowił bowiem ratować się za pomocą manewru ośmieszającego całą kwestię. Brzmiało to mniej więcej tak:

- No nie, chyba w to nie wierzysz? Przecież Superman jest dość zajęty, całe to ratowanie świata i tak dalej? W kim on miałby się niby podkochiwać? Jedynymi osobą, którą on widuje częściej jest Lex Luthor, a to tylko dlatego, że ten uparł się stawiać mu wieżowce na trasie lotu.

I w tym momencie zrozumiał nagle i z niezwykłą jasnością, że jeśli istniało coś, czego definitywnie nie powinien był powiedzieć, to było tym właśnie to wyżej wymienione zdanie. Było już jednak za późno, bo oczy Lois zapłonęły nagle jasnym blaskiem zwiastującym jakieś intrygujące odkrycie i nic nie było już w stanie wmówić Lois, że koncepcja jest idiotyczna i nie warta uwagi. Machina ruszyła do przodu i postronnym nie pozostawało nic, jak tylko szybko zejść jej z drogi. Lois Lane przez następną godzinę zajęta była przeglądaniem wszystkich dostępnych materiałów dotyczących interakcji między Supermanem a Leksem Luthorem, a Clark zredukowany został do roli "przynieś-podaj-pozamiataj".

Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę to Clark nie miał nawet jak szczerze protestować wsparty przekonaniem, że prawda jest po jego stronie, bo z tą prawdą to bywało co najmniej różnie. Chodziło głównie o to, że sam fakt, że się o czymś nie myśli, nie sprawia, że to coś znika. (Fakt sprawdzony przez wszystkich tych, którzy zostawili kiedyś włączony czajnik, zapomnieli o nim, a ten chamsko nie zniknął tylko się spalił)

Clark bardzo się starał o tym nie myśleć, ale tak między Bogiem a prawdą, to nic by nie miał przeciwko odnowieniu znajomości z Leksem Luthorem, wręcz przeciwnie, istniały części jego ciała, które byłyby zachwycone takim obrotem sprawy. Gdy się poznali, Clark miał lat piętnaście i był raczej młody i głupi, nie wspominając nawet o tym, że mu się dalej tylko pogarszało. Kwestia tego, co on wyczyniał u szczytu zidiocenia totalnego, który to przypadł u niego gdzieś w okolicach osiemnastych urodzin, niech lepiej zostanie pominięta w ogóle. Gdyby mógł to wszystko rozegrać jeszcze raz, a czasami (najczęściej w środku nocy) Clark pozwalał sobie na takie myśli, sprawy potoczyłyby się z pewnością zupełnie inaczej i może on i Lex byliby nadal przyjaciółmi. A może też, ta myśl przychodziła mu do głowy dość nachalnie, bez żadnych zaproszeń, zostali by kiedyś nawet czymś więcej niż przyjaciółmi. Ta właśnie koncepcja, która nawiedzała go systematycznie odkąd wreszcie odkrył czemu mu nigdy z żadną dziewczyną nie szło, nie pozwalała Clarkowi z czystym sumieniem przekonywać Lois, że nie ma racji. Bo nie trzeba było geniusza (i dobrze, bo Clark geniuszem bynajmniej nie był), żeby się domyślić, że dziwna obsesja jaką Superman żywił względem Leksa Luthora i jego poczynań, miała jakieś mało racjonalne, a bardziej emocjonalne podłoże.

Nie wspominając zupełnie o tym, że Lex Luthor w wieku 31 lat był jeszcze bardziej przystojny niż dziesięć lat temu, co w niczym nie pomagało, ale czyniło ratowanie wyżej wymienionego z płonących budynków (i płonących garniturów) zajęciem niezwykle ekscytującym.

I może dlatego (a może z całkiem innych powodów, autorka nie ma pretensji do omnipotencji ani żadnych innych trudnych wyrazów) Clark Kent nie zrobił nic aby zapobiec publikacji artykułu pod frapującym tytułem "Sekrety Serca Supermana", chociaż na korzyść należy mu zapisać, że starał się wytłumaczyć Lois czemu tytuł brzmi trochę niepoważnie. Nie to, żeby Lois się jakoś przejęła jego uwagami, Clark miał wrażenie, że właśnie odkryła swoją wewnętrzną kucharkę i napawała się tym uczuciem. Clark poprzestał więc na podsunięcia swojej koleżance po fachu lepszego zdjęcia Leksa, bo skoro jego twarz miała sąsiadować z tak uroczym nagłówkiem, to niech to będzie przynajmniej jego twarz z tego lepszego profilu. Poza tym, lubił to zdjęcie. Miał kopię w szufladzie, tak na wszelki wypadek. Nie wnikał nigdy, co to miał być za wypadek.

A potem udał się do domu, zamówił dużo pizzy, zabarykadował drzwi i czekał na koniec świata, który niewątpliwie nastąpi gdzieś w tym momencie, kiedy dziennikarze zaczną wypytywać Leksa o jego życie intymne. Clark Kent był profesjonalnym dziennikarzem i wiedział doskonale czego może się spodziewać po swoich kolegach po fachu. Równie dobrze pamiętał wybuchowy temperament Leksa i wiedział, że przy czterdziestym pytaniu o to, czy Człowiek ze Stali ma wszystkie części ciała ze stali i ile te poszczególne części mają centymetrów, ktoś na pewno umrze. Clark miał tylko nadzieję, że Lex nie kłamał, kiedy w ostatnim wywiadzie powiedział, że nie ma dostępu do broni jądrowej.

Ale ponieważ, my, znaczy się autor, jesteśmy fanami porządku i struktur bardziej usystematyzowanych niż nie, zostawmy na Clarka z jego hurtową ilością pizz i przenieśmy się do głównej kwatery LexCorp.

Poczekajmy kilka godzin, aż na scenie pojawi się kobieta pięćdziesięciosześcioletnia, postać z naszego punktu widzenia drugoplanowa, ale nadal niezwykle istotna. Dlaczego, pytacie? No cóż, ktoś musi donieść gazetę do celu, jeśli można to tak oczywiście ująć.

Wróćmy jednak do naszej pięćdziesięciosześcioletniej bohaterki drugiego planu. Na imię jej Diane Hinner.

W swoim skromnym mniemaniu Diane miała w życiu dużo szczęścia. Miała dobrego męża (nieźle wytrenowanego, reagował nawet na hasła typu - śmieci się nazbierało, nie uważasz?), dzieci, które szczęśliwie wyrosły już z fazy permanentnej niezgody na wszystko i nieźle płatną, niezbyt wyczerpującą pracę. I to ta praca dostarczała jej ostatnimi czasy najwięcej rozrywki.

Diane Hinner była opanowaną kobietą i rzetelnym pracownikiem, ale była też matką dwojga dzieci, które plasowały się mniej więcej w tej samej grupie wiekowej co jej szef i czasami nie mogła się powstrzymać przed odruchami takimi bardziej "matkującymi". Na szczęście wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Lex Luthor nie miał aż tak wiele przeciwko stałym dostawom ciasteczek domowej roboty i pani Hinner mogła ze spokojem oddawać się ćwiczeniu swojego instynktu macierzyńskiego i posyłaniem morderczych spojrzeń kolejnym nieodpowiednim kobietom, z którymi jej szef uparcie się umawiał. Niestety Lex Luthor reagował odpowiednio na jej wszystkie subtelne gesty oprócz jednego, nijak nie dało mu się przedstawić odpowiedniej kandydatki na żonę, a Diane Hinner starała się jak mogła, żeby go wyswatać z odpowiednią młodą damą, która przejęłaby po niej pieczenie ciasteczek. Starała się nawet poruszyć tą kwestię wprost, ale za każdym razem kiedy wspominała o czymś nawet luźno związanym z tematem, jej szef znajdował nagle milion pilnych spraw do załatwienia, najczęściej związanych z ekspresową budową kolejnego wieżowca. Po dwóch latach takich podchodów i uników, Diane zaczynała się już naprawdę martwić i była gotowa na czyny bardziej drastyczne, gdy pewnego ranka wzięła do ręki gazetę i na pierwszej stronie wyczytała nie tylko gdzie pies był pogrzebany, ale także jak się wabił i jakiej był rasy. No tak, pomyślała, wszystko jasne. A potem westchnęła, bo koncepcja była niezwykle romantyczna i chwytała za serce.

Pięć minut później zebrała się jednak do działania i jak każdego dnia ruszyła w stronę gabinetu szefa z filiżanką kawy, ciasteczkami i plikiem gazet w ręku.

- Dzień dobry, piękny dzień, nieprawdaż? - zaczęła i położyła Daily Planet dogodnie na samym szczycie kupki gazet, tuż przed nosem szefa. Lex Luthor zmarszczył brwi i popatrzył na nią podejrzliwie, ale nijak nie mógł wyczytać z jej twarzy, co tym razem kombinuje.

- Owszem, całkiem ładny - oświadczył w końcu, przesuwając gazety na bok i sięgając po filiżankę. Upił łyk i przez parę sekund delektował się smakiem kawy.

- Dziękuję, Diane.

Diane stała, jak przyszła.

- Jest pan pewien, że niczego panu nie trzeba?

- Absolutnie. Możesz już iść.

Diane nie ruszyła się nawet o milimetr. Co więcej, błysk w jej oczach mówił wyraźnie, że nic poza solidnym buldożerem nie zmusi jej do opuszczenia stanowiska.

- Jest pan pewien, że nie chce pan poczytać jakiejś gazety? - zapytała go nagle i Lex nabrał dziwnego przeczucia, że oto jego życie skręci niedługo w jakąś mało przewidzianą stronę.

Zerknął podejrzliwie w stronę sterty gazet, a potem raz jeszcze na rozpromienioną twarz swojej sekretarki i poczuł coś na kształt lęku. Pełen złych przeczuć sięgnął po gazetę, rozłożył ją i przeczytał tytuł. Potem przeczytał pierwsze dwa akapity i jeszcze raz tytuł, a następnie przekontemplował swoją własną podobiznę zamieszczoną tuż pod wielkim nagłówkiem rodem z najgorszego romansidła.

Z otępiałej zgrozy wyrwał go telefon. To, że go w ogóle odebrał zawdzięczał bardziej przyzwyczajeniu i refleksowi, niż działalności jego szarych komórek, bo te akurat uznały, że mają wolne.

- Lex? - głos Lionela Luthora sugerował, że lepiej było nie odbierać telefonu. - Wiem, że tam jesteś, więc możesz sobie darować udawanie, że jesteś na zebraniu.

- Nie wiem o czy mówisz.

Doprawdy, pomyślał Lex, co za insynuacje. To, że wszyscy, których zatrudniał mieli przykazane informować jego ojca o tym, że go akurat nie ma i że jest na permanentnym, bardzo istotnym zebraniu, nie oznaczało od razu, że jego ojciec miał prawo mu to wypominać.

- Od kiedy to trwa? - usłyszał nagle w słuchawce.

- Co od kiedy trwa? - zapytał, modląc się w duchu, żeby nie chodziło o to, o co najprawdopodobniej chodziło, bo nie był mentalnie przygotowany na taki stopień myślenia abstrakcyjnego.

- Nie udawaj większego głupca niż jesteś.

Lex westchnął i potarł dłonią skroń. Wyczuwał nadchodzący ból głowy.

- Jeśli dzwonisz w sprawie tego idiotycznego artykułu w dzisiejszej gazecie, to możesz odetchnąć z ulgą. To wszystko stek bzdur.

- Odetchnąć z ulgą? - Lionel Luthor nie brzmiał bynajmniej jakby miał zamiar robić z ulgą cokolwiek, o oddychaniu nie wspominając. - Zawodzisz mnie, synu. Odetchnął bym z ulgą, gdybyś choć raz wykazał się chociaż odrobiną ambicji. Gdybym był na twoim miejscu, nie wypuszczałbym tego kosmity z łóżka tak długo aż zgodziłby się na wszystko o co poproszę.

Leksowi zrobiło się nagle niedobrze. Nie chciał sobie wyobrażać kontaktów między swoim własnym osobistym ojcem, a przedstawicielami obcych gatunków. Miał wystarczające problemy z omijaniem myśli o jego ojcu i przedstawicielkach ludzkiego gatunku. Czasami, pomyślał, hiperaktywna wyobraźnia to najgorsze co się może człowiekowi w życiu przydarzyć. Tymczasem Lionel kontynuował niezmordowanie dalej.

- Czy ty wiesz, co to by dla nas oznaczało, mieć do dyspozycji taką siłę?

Lex westchnął po raz któryś z rzędu i przywitał powracający ponownie ból głowy.

- Może powinienem posłać po lekarza? - zaproponował, odczekawszy, aż Lionel zrobi sobie przerwę na wzięcie oddechu. - Wygląda na to, że twoje zdrowie psychiczne się pogarsza z dnia na dzień. Powtarzam po raz ostatni, to wymysły jakiegoś dziennikarzyny. Ja nic nie chcę od Supermana, a on nie chce nic ode mnie.

- Jak pomyślę ile wydałem na twoją edukację i wszystko na marne...

Lex z każdą chwilą nabierał coraz większej ochoty na walenie głową w ścianę.

- Czego ty ode mnie chcesz?

- Żebyś z korzystał z okazji.

Zabrzmiało to, jakby chodziło o wyprzedaż w supermarkecie, a nie o uwodzenie kosmitów.

- A jeśli nie mam ochoty korzystać z okazji?

- Ochota- szmota. Zamknij oczy i myśl o Anglii.

O nie, tego już za wiele. Jeśli było coś na czym Lex Luthor się znał doskonale, to były anegdotki historyczne. I Lex wiedział, miał wręcz pewność, że jeśli jego ojciec zacznie cytować europejską arystokrację, to prędzej czy później dojdą znów do Aleksandra Wielkiego, a na to nie miał już siły. Wprawdzie życiorys Aleksandra był frapujący i generalnie obfitujący w ciekawe wydarzenia, ale jeżeli było się zmuszonym do omawiania go przy każdym spotkaniu rodzinnym, stawał się on głównie nużący.

Lex postanowił zakończyć sprawę nim dojdą do tego, jaki to Aleksander Wielki był wspaniały, a jaki to Aleksander Luthor wspaniały nie jest.

- Do widzenia, tato. Miło się rozmawiało.

Jeden szybki ruch i było po rozmowie. Brak dalszych telefonów od rodziny został zapewniony poprzez odłączenie telefonu od prądu i pośpieszne wyłączenie komórki.

- Diane? Mojemu ojcu się pogarsza- oświadczył w końcu Lex, trochę już uspokojony faktem, że właśnie odciął się od komunikacji ze światem wewnętrznym.

Diane spojrzała na niego jakby chciała coś powiedzieć i nie było to stwierdzeniem, że tak, Lionel jest trochę nie ten tego. Lex miał dziwne wrażenie, że to niewypowiedziane coś zawiera w sobie romantyczną miłość, ślub i dużo kwiatów.

- Nawet nic nie mów - ostrzegł ją, nim zdołała sformułować jakiekolwiek zdanie. - I wracaj wreszcie do pracy.

- Oczywiście - odparła Diane i nieśpiesznie udała się w kierunku drzwi. Lex miał wrażenie, że nawet jej plecy demonstrują głęboką dezaprobatę.

Kiedy znalazł się wreszcie sam na sam z nieszczęsną gazetą, westchnął po raz setny, tym razem trochę głębiej i rzewniej niż zimnokrwistemu businessmanowi by wypadało, i spojrzał jeszcze raz na swoje zdjęcie na pierwszej stronie Daily Planet.

No cóż, pomyślał po chwili, przynajmniej dali mnie z tego korzystniejszego profilu.

Za drzwiami, jego sekretarka właśnie informowała resztę personelu jego biura o tym, że on, Lex Luthor, ma problemy z emocjami i nie umie się przyznać do prawdziwego uczucia, a wszystko to przez dominującego, wymagającego, niekochającego ojca, któremu przez całe życie starał się bezskutecznie dogodzić i przed którym za wszelką cenę chciał ukryć swój związek z bohaterskim kosmitą.

Zanim informacja ta dotarła na najniższe piętro wieżowca (zajęło jej to tak z dziesięć minut), wzbogaciła się w różnej maści elementy dodatkowe, takie jak szczegóły jego tragicznego romansu z Supermanem, który obfitował zdaniem pracowników biurowych w kłótnie, zerwania i powroty, a to wszystko spowodowane było wewnętrznym konfliktem edypalnym, niezgodnością na tle moralno-etycznym i zamiłowaniem Leksa Luthora do długonogich modelek. Zanim ta informacja dotarła na obrzeża Metropolis, telenowela pt "Nieszczęśliwy związek Supermana z jego nemesis" miała tak ze dwa tysiące odcinków i została przyjęta przez panie domu z westchnieniami pełnymi zachwytu. Nim nadszedł wieczór szef Kanału 10 zaczął się zastanawiać nad zrobieniem z tego opery mydlanej. Przecież nawet "Moda na sukces" kiedyś musi się skończyć i czymś ją będzie trzeba zastąpić.

Tymczasem, niecnie wyłączony z rozmowy Lionel Luthor postanowił właśnie wziąć sprawy w swoje ręce, co nigdy nie zwiastowało nic dobrego. Tym razem, plan zawierał dużo środków nasennych i sznurka.

Jak by się tak nad tym zastanowić, to był to w sumie bardzo dobry plan.

W końcu, proste jest piękne.