Jeżeli jesteś gotowy 12
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 23:00:15
Rozdział dwunasty: Jak sobie przypominam



- Severusie?

Beztłowiowy głos ściąga mnie na ziemię z ... nie do końca snu. Ściślej ujmując ze wspomnień, kiedy byłem w nim, smakowałem jego usta, obserwowałem jego pełen zachwytu wyraz twarzy, gdy szczytował. Ogólnie rzecz mówiąc z marzeń, z których zrobione są mokre sny.

Spoglądam w stronę kominka i spostrzegam głowę Dumbledore'a. Wiercę się w moim krześle niejako winnie. Tym krześle.

- Znaleźliśmy go. Żyje.

Z ponurego wyrazu twarzy dyrektora wyczytuję, że może faktycznie być jedynie "żywy". Tak czy siak od razu odczuwam ogromną ulgę i muszę powstrzymać przytłaczającą falę emocji. Uspokajam się, po czym szorstko kiwam głową. Gula siedząca w moim gardle zapobiega zadawaniu jakichkolwiek pytań.

- Jest w skrzydle szpitalnym. Jednakże powtarzam, nie chcę, by ktokolwiek cię widział. Będę cię informował o jego stanie.

Zaciskam zęby, kiwając głową. Znika, a ja wmawiam sobie, że jestem całkowicie zadowolony z faktu, że jest bezpieczny. Nie muszę go zobaczyć. Jestem pewien, że dobrze się nim zaopiekują. Pewnie cały Hogwart histeryzuje z jego powodu. Bez wątpienia mnie tam nie potrzebuje.

Nalewam sobie szklankę brandy, powstrzymując myśli przed wędrowaniem do peleryny niewidki, która spoczywa w moim kufrze. Jestem dorosły. Zrobię jak mi kazano. Nieważne, że Dumbledore zwyczajnie nadmienił, żebym pozostał niezauważonym. Wiem doskonale, co miał na myśli. Byłbym żałosny, gdybym udawał inaczej.

Żyje. Pozwalam tej wiadomości wsiąknąć we mnie. Gdybym wierzył w bogów, do których modliłem się cały dzień, to podziękowałbym im teraz. Wypuszczam nasycony sentymentem oddech, zmuszając się, by przestać drżeć. Rozważam w jakim będzie stanie po kilku godzinach spędzonych w towarzystwie Czarnego Pana. Szybko przestaję się nad tym zastanawiać. Żyje. To jedyne, co się liczy.

Chyba, że to jeden z przypadków "jeszcze żyje". Mój umysł kolejny raz odpływa do peleryny.

A pie*przyć to. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin złamałem tak wiele zasad, że ta w porównaniu wydaje się zupełnie nieważna. Zdecydowanie nieszkodliwa. O czym dyrektor się nie dowie, nie będzie go mierziło. Po prostu na chwilę go odwiedzę. Nikt nie musi się dowiedzieć.

Udaję się w kierunku kufra, wyciągam pelerynę, po czym wracam do kominka. Przez chwilę zdumiewam się swoją ckliwością, a następnie przetransportowuję się do nieużywanej klasy najbliżej skrzydła szpitalnego. Naciągając pelerynę, przemierzam długość korytarza, przystając przy sali, której drzwi są uchylone.
Moje serce zamiera, kiedy moich uszu dobiega krzyk. Odgłos uspokajania rozbrzmiewa w pokoju. Bezszelestnie wślizguję się do pokoju, podchodząc do miejsca, gdzie trzy postacie pochylają się nad łóżkiem.

- Mówicie do niego, a ja przyniosę coś mocniejszego. - Pomfrey odchodzi szybko bardzo podekscytowana. Zbliżając się rozpoznaję Blacka i Lupina. Pie*przyć mój przeklęty los. Z jednej strony mamy wilkołaka, który z pewnością mnie zwącha, jeśli stanę za blisko. No, i oczywiście pies. Aczkolwiek nie wiem, czy jego zmysł powonienia jest równie silny, gdy jest poza swoją mniej inteligentną formą.

- Harry... - szepce Black - Jezu, o czym do jasnej cholery mam do niego mówić. - Mówi przez zęby.

Ustawiam się, żeby lepiej widzieć chłopaka. Siedzi owinięty kocem, wpatrując się w nicość. Stan agonalny. Spowalniam oddech, uciszając zbyt głośno bijące serce.

- Harry, to ja, profesor Lupin. Jesteś w Hogwarcie. Rozumiesz mnie? - Próbuje Lupin.

Brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Wpatruje się przed siebie, dokładnie przeze mnie. Z tego co widzę, został pobity. Nic nowego w tej kwestii. Rany, jednak, nie zostały przemyte. Jest brudny.

Słyszę skrzypienie drzwi i odwracam się, by spostrzec Dumbledore'a, wchodzącego do pokoju. Przez przerażający moment mam wrażenie, że mnie widzi. Powstrzymuję westchnienie ulgi, gdy przechodzi obok.

- Co z nim?

- Jest... niespełna rozumów. - Głos Blacka jest pusty i pozbawiony nadziei. Kretyn. To dopiero ojciec chrzestny. Chłopak przeszedł przez piekło i na dodatek z niego wrócił, a on od razu zamknąłby go w Świętym Mugo, tylko dlatego, że jest trochę zszokowany. Mogliby się w piz*du stąd wynieść...

- Jestem pewien, że wyzdrowieje. - Dumbledore wcale nie brzmi zbyt przekonywująco. Jego niepewność uderza mnie jak pięść w brzuch. Nagle przypomina mi się przypadek Longbottomów. Genialni czarodzieje zamienieni w śliniących się paranoików, zamkniętych na oddziale specjalnym. Nie ujmując chorobie, ich syn wcale nie jest w lepszym stanie.

- Poppy dała mu środek usypiający. Przestał się trząść, ale... spójrz na niego Albusie. - Black wskazuje na ludzki posąg, którym jest Potter. Zaczynam przesuwać się bliżej łóżka, by mu się przyjrzeć, ale zatrzymuje mnie odgłos nadciągającej Pomfrey. Odchodzę w bok, żeby nie zostać zdeptanym.

Zatrzymuje się przy łóżku, wyciągając czarę z kolejnym środkiem na sen. - Harry, skarbeńku, od razu poczujesz się lepiej, gdy to wypijesz. - Niechętnie ujmuje go za kark, a on wyrywa się z jej uścisku, drąc się w niebogłosy. Spogląda na Blacka zirytowana, a on kiwa głową. - Ostrożnie - szepce Pomfrey - Jeszcze go nie wyleczyłam.

Black bierze głęboki oddech i wyciąga rękę, chwytając chłopaka za podbródek.

Potter wrzeszczy niezrozumiale, walcząc z ich dłońmi. Otulający go koc opada, ukazując jego tors, tak samo brudny jak twarz. Z tej odległości i w tym świetle, nie mogę ocenić, jak bardzo został skrzywdzony. Lupin próbuje opanować wirujące w powietrzu ręce Pottera, gdy Black przytrzymuje jego głowę. Wydaje się, że pierwszy łyk osłabił go na tyle, iż nie ma siły walczyć zbyt długo. Jego krzyki przeradzają się w nędzne jęki; łzy zmywają stróżkami brud z polików.

Odwracam się, nie będąc w stanie patrzeć na to ani chwili dłużej. Wmawiam sobie, że on jest tylko w szoku. Że wydobrzeje. Uporczywe wspomnienia ze scen tortur, których byłem świadkiem, napływają do mojej głowy. Tortur, w których brałem udział. Już po wszystkim ofiary były zazwyczaj bezimienne, nic nie znaczące. Nie były niczym więcej, jak tylko zabawkami, służącymi do zaspokajania sadystycznych impulsów. Nawet nie chcę sobie wyobrazić, co stało się z osobą, której Czarny Pan nie lubił w szczególności. Jestem wdzięczny, że Voldemort jest takim aroganckim durniem. Gdyby był tak sprytny jak myśli, że jest, zabiłby chłopaka, nie siląc się na udowadnianie swojej wyższości.

Mógłby obejrzeć jakiś mugolski film. Dowiedziałby się, co się dzieje z łajdakami, którzy lubią się popisywać.

Bulgocący jęk mówi mi, że wlali w niego eliksir. Dławi się nim. Pomfrey mówi cicho - Już po wszystkim. Niedługo poczujesz się lepiej Harry. - Odchodzi po chwili.

Odwracam się w stronę łóżka. Przewrócił się na bok, kuląc w kłębek i oplatając głowę rękoma. Walczy, by nie zamykać oczu. Mrugają w moim kierunku, przybierając na ostrości.

- Severus? - mamroce.

Szczęka mi opada. Pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy to to, że mnie widzi albo w jakiś sposób wyczuł moją obecność. Ten pomysł, jednakże, zostaje zgnieciony przez kolejny. Stoję w pokoju pełnym ludzi, którzy nie powinni usłyszeć mojego imienia w jego ustach. Nigdy. Odczuwam zaniepokojenie, kiedy widzę, jak Black zaciska pięści, odchodząc od łóżka.

- Rany boskie... czemu do cholery o nim wspomina... - Warczy, dając marny popis swoich zdolności do kontroli. - Jeżeli ten sukin*syn...

Dumbledore przerywa mu w pół słowa. - Severus nie zrobił nic poza pomaganiem chłopakowi. Całkowicie mu ufam. Ty też powinieneś.

Poczucie winy. Lęk. Radosne aspekty bycia mną. Odrywam spojrzenie od rozwścieczonej twarzy Blacka i obserwuję Pottera, który przegrał walkę z eliksirem.

- Poppy niedługo wróci, żeby się nim zająć. Minerva przygotowała kilka pokoi dla was. Syriusz, wyglądasz na wykończonego. Idź i prześpij się.

- Nie zostawię go.

- Rozumiem twoją niechęć. Harry da sobie radę. Ale ty na nic się nie przydasz, jeżeli zemdlejesz przy jego boku. Przyjdę z tobą porozmawiać, jak tylko oszacujemy rany. Proszę.

Lupin przekonuje Blacka do wyjścia, więc usuwam się z ich drogi. Właśnie mam prześlizgnąć się bliżej łóżka, gdy Dumbledore zaczyna patrzeć dokładnie na mnie lekko rozbawiony.

- Wiesz Severusie, myślę, że Harry ma na ciebie zły wpływ.

Ku*rwa! I czy nie wyszedłem na idiotę?

***

- Powinienem był się domyślić, że widzisz przez tą śmieszną szmatę.

Wzdycha. - No, trudno się mówi. Nikt inny cię przecież nie zauważył. Możesz zdjąć pelerynę. I tak chciałem powiedzieć Poppy, że wróciłeś. - Odwraca się, wyjmując różdżkę i rzuca zaklęcie na drzwi, a ja wyplątuję się z peleryny.

- Bardzo z nim źle? - pytam, przygotowując się na odpowiedź. Oceniając po reakcji chłopaka na dotyk, obawiam się najgorszego. Cruciatus jest oczywiście ulubieńcem Czarnego Pana, ale zazwyczaj używa go albo w pojedynkach, albo dając sługom szybkie przypomnienie swoich mocy. Pamiętając, co stało się ostatnim razem, kiedy pojedynkował się z chłopakiem, nie byłby aż tak głupi, żeby spróbować jeszcze raz. Mając trochę wyobraźni i skłonności do sadyzmu Cruciatus to kaszka z mleczkiem w porównaniu do innych tortur, które można zadać, gdy tylko ma się czas. Chłopak zniknął na osiem godzin.

- Nie byliśmy w stanie podejść wystarczająco blisko, żeby go przebadać. Musieliśmy go oszołomić, żeby go zabrać do skrzydła szpitalnego. Znaleźliśmy go, gdy próbował się dostać do chatki Hagrida, najwyraźniej chciał się z tobą zobaczyć.

- Z pewnością miał jakieś omamy. - Odpowiadam po o czyszczeniu gardła z poczucia winy. Mówię sobie, że to raczej naturalne, że mnie szukał. Byłem ostatnią osobą, z którą miał kontakt, zanim wybrał się w podróż do piekła. Nie wspominając o tym, że jestem jego własnym środkiem usypiającym. Uspokajam go.

Kocham cię Severusie. Kulę się w sobie, gdy dochodzi do mnie, że każdy kto kiedykolwiek to powiedział nie żyje lub jest umierający.

Dumbledore pochrząkuje zanim mówi - Tak czy siak, uważam, że trzeba będzie wytłumaczyć chrzestnemu chłopaka, dlaczego Harry wzywał swojego przypuszczalnie najmniej ulubionego nauczyciela w chwili kryzysu. Syriusz domyśla się najgorszego, jak już pewnie zdążyłeś usłyszeć. Oczywiście, będę nalegał na poufność. Jednakże nie widzę innego wyjścia. Chyba, że ty masz jakiś pomysł, co mu powiedzieć.

Słowa odpieprz się od razu przychodzą mi do głowy.

Chociaż, jak ktoś by mnie przycisnął, to przyznałbym się, że cieszy mnie pomysł, iż Black się dowie. Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej bawi mnie idea, że Black w końcu dostrzeże, że gdy go nie było, syn Jamesa zwrócił się do mnie. I, gdybym był samobójcą, bardzo chciałbym zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy dowiedziałby się jak dokładnie pocieszałem jego chrześniaka. Słowa "odpieprz się" zostają zastąpione przez "zemsta jest słodka".

- Rób jak chcesz - mówię i odwracam się w stronę odgłosu kroków Pomfrey.

- Severus, kiedy tu dotarłeś?

Dumbledore ratuje mnie z konieczności kłamania. - Severus zgodził się asystować ci w razie potrzeby. Byłbym zobowiązany, gdybyś nikomu nie wspominała o jego obecności.

Jeżeli nawet prośba wydała jej się dziwna, nie okazuje tego. Kiwa głową, wysyłając mi słaby uśmiech. - Obawiam się Severusie, że w tej chwili nie możesz mi w niczym pomóc. Podałam mu eliksir na bezsenne sny, ale nie zadziałał. Przed chwilą podałam mu Somnulaę zmieszaną ze środkiem przeciwbólowym. To powinno go uciszyć na kilka dni. Właśnie zamierzałam go umyć. Nie za bardzo lubi, kiedy się go dotyka. Biedny chłopak.

Wzdrygam się słysząc użyty przydomek. On nie potrzebuje współczucia tylko pomocy. Oczywiście, że nie chce, żeby go dotykano. Ci, którzy przeżywają spotkanie ze Śmierciożercami, nie zapominają ich łatwo. Jeśli Potter nie potrzebował terapii wcześniej, będzie jej potrzebował teraz. Mam nadzieję, że mózg Pottera zakopie to doświadczenie z dala od świadomości. Zakładając, że odzyska świadomość.

Moje zmartwienia odlatują, kiedy słyszę przerażający krzyk. Pomfrey odskakuje od łóżka, łapiąc się za łomocące serce. Jej wzrok wędruje ode mnie do Albusa. Potter kolejny raz zaczyna drżeć i skomleć. Jego twarz wykrzywia się w grymas niekończącego się bólu.

- Ja.. jak - mamroce, zanim dochodzi do siebie. - Nie rozumiem. Ma w sobie wystarczającą ilość środków nasennych, by powalić górskiego trola. Prawie w ogóle go nie dotknęłam. - Marszczy brwi i bierze orzeźwiający oddech, zanim znowu próbuje przekręcić go na plecy. W momencie, gdy jej palce muskają jego ramię, zaczyna krzyczeć i ucieka od jej dotyku. Widzę, jak zaciska zęby i jednym ruchem przewraca go na plecy. Wygina się w łuk z bólu, jak gdyby jego skóra paliła się żywym ogniem. Uświadamiam sobie, że ten dotyk nie jest dla niego zwyczajnym dotykiem.

Jak sobie przypominam zawsze lubiłeś cytrynę.

Serce podchodzi mi do gardła, kiedy te słowa do mnie wracają. Spoglądam na ręce Pomfrey, które bezlitośnie torturują chłopaka delikatnymi, ostrożnymi ruchami. Gdy tylko jestem w stanie nabrać powietrza krzyczę - Przestań! Nie dotykaj go! - Wyciągam różdżkę i mamrocę - Wingardium Leviosa - To pierwsza rzecz, jak przyszła mi do głowy. Od razu przeklinam swoją głupotę.

- Severus! Co.. - wykrzykuje Pomfrey, gdy lewituję chłopaka poza zasięg jej dłoni. Oczywiście nie mogę jej odpowiedzieć. Jeżeli przestanę się koncentrować, chłopak spadnie. Jeśli spadnie, ból może go zabić. Dzięki bogu Dumbledore zauważył mój dylemat. Rzuca zaklęcie unoszące, a następnie spogląda na mnie z wyrazem twarzy mówiącym "wytłumacz się".

- Otruto go. Ciasto.. - Urywam, przenosząc spojrzenie na zaciekawioną Pomfrey.

Albus patrzy się na mnie zawzięcie, zanim odwraca się do Pomfrey i mówi - Poppy, mogłabyś zostawić nas na chwilkę?

Rozsierdzona i pokonana szybko odchodzi do swojego kantorka. Opadam na krzesło, drwiąc z genialnego pomysłu Voldemorta. Odesłał chłopaka z powrotem, żeby został zabity uprzejmością. Demoniczna część mnie pochwala jego poczucie ironii. Innej z kolei ulżyło, że nie spróbowałem torta razem z chłopakiem. Zaczynam się zastanawiać jak do cholery mam go uratować tym razem.

***

Kiedy zostajemy razem, tłumaczę, co prawdopodobnie się stało. Eliksir wymyślony przez Voldemorta, który zaczyna działać już w kręgosłupie, a później rozgałęzia się do wszystkich zakończeń nerwowych. Rezultat jest taki, że chłopak jest teraz zupełną antytezą paraliżu. Każdy nerw w jego skórze stał się tak hiperczuły, że gdy eliksir osiągnie szczyt swojej wydajności, nawet najmniejszy powiew będzie niewypowiedzianie bolesny. Eliksir sam w sobie nie jest śmiertelny. W końcu jednak ciało wyłączy się za sprawą szoku.

- Możesz zrobić antidotum? - Dumbledore pyta ponuro.

Unoszę brew. Antidotum dobre sobie. - Voldemort nie bawił się opracowywaniem antidotów. - Zdecydowanie nie powinienem był tak do niego mówić. Zabójcze spojrzenie Dumbledore'a okrywa moje własne wstydem. - Nie ma antidotum. Eliksir nie był użyty więcej niż kilka razy. Nie był to zbyt efektowny sposób torturowania. Za długo trzeba ją warzyć, a składniki są trudne do przygotowania. - Poza cytryną. Mój własny wkład w recepturę. Zawsze uważałem, że śmierć powinna być zjadliwa.

Nigdy nie widziałem Dumbledore'a wyglądającego starzej niż teraz. Z czujnością spogląda na los czarodziejskiego świata, wiszący trzy metry nad szpitalnym łóżkiem, nagi, walczący ze swoją własną skórą. - Co możemy zrobić Severusie?

Rozpaczliwie kręcę głową. - Musimy sprawić, żeby żył, zanim eliksir opuści organizm. - Brzmi tak prosto. - Zjadł ciasto około południa, a teraz jest dziesiąta. Zazwyczaj zabiera jej dwanaście godzin, by osiągnąć apogeum. Nie wiem jak długo to potrwa Albusie. Nigdy nie widziałem nikogo, kto przeżył więcej niż czternaście godzin. Musi zostać sparaliżowany. Ale każde paraliżujące zaklęcie zadziała tylko lokalnie. Ogólny środek znieczulający byłby idealny. To wymaga wielkiej odwagi, bo po ilości belladonny jaką przyjął i dwóch napojów usypiających jest szansa, że się nie obudzi. - Iskierka nadziei, która migoce w oczach dyrektora mówi mi, że jest gotów podjąć ryzyko. Szczerze mówiąc, to jedyna szansa jaką mamy. Wzdycham - Poppy nie będzie miała tutaj nic tak silnego. Ktoś będzie musiał udać się do Świętego Mugo. Przypuszczam, że nie dostaniemy tego legalnie.

Dyrektor kiwa głową, posyłając mi lekki uśmiech. - Pójdę porozmawiać z Syriuszem i Remusem. Powiedz Poppy to, co musi wiedzieć.

Zgadzam się skinieniem głowy. - Powiedz im, żeby się pospieszyli. Za dwie godziny jego przeklęta dusza będzie się chciała wydostać z tego świata.

Wstaję, gdy Dumbledore opuszcza pokój. W końcu pozwalam sobie spojrzeć na chłopaka. Zawieszony w powietrzu, przypomina mi marionetkę. W rzeczywistości nie jest niczym więcej. Pomiędzy Dumbledorem a Voldemortem ma więcej sznurków niż piep*rzona orkiestra. Może lepiej byłoby je odciąć. Śmierć byłaby dla niego mile widzianą alternatywą w stosunku do życia wypełnionego strachem i szaleństwem, które spotka po drugiej stronie tej nocy.

Uzbrajam się przeciwko nagłej fali cierpienia. Scenariusz życia tego chłopaka jest tak beznadziejny, że aż prawie komiczny. Jeżeli uratuję teraz jego duszę, jedynie odroczę ostatni rozdział. I nie będzie w nim happy endu. Ale może uda mu się umrzeć na własnych warunkach, a nie tak jak teraz. Nagi i zhańbiony, wisi bezczynnie w powietrzu jak jakaś zabawka. Tak nie umierają bohaterowie.

Powstrzymuję impuls, żeby go dotknąć. Musnąć jego brudną, wykorzystaną skórę. Jego oczy są zamknięte, a twarz drga we śnie. Znaczy, jeżeli w ogóle śpi. Podejrzewam, że jedynie balansuje na skraju świadomości. Ilość strychniny w jego organizmie mogłaby wyrównać poziom środków nasennych, którymi został spojony. Wzdycham ciężko, a on popiskuje cicho, gdy mój oddech napotyka jego ciało. Biorąc krok w tył, rzucam na niego zaklęcie ochronne od szyi w dół, chroniące go przed.... powietrzem.

Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co mu się stało. Pręgi i rany pokrywają jego skórę, która jeszcze kilka godzin temu stapiała się z moją w swojej młodej idealności. Uświadamiam sobie, że nie ja jeden zabrałem dzisiaj jego niewinność. Nie mogę nic poradzić na myśl, że byłoby z nim o wiele gorzej, gdybym nie dopadł go pierwszy. Wszystkie wyrzuty sumienia jakie miałem rozpływają się w dziwnym poczuciu triumfu w imieniu Pottera. Podarował mi to, co ci brutale z uśmiechem na twarzy wydarliby mu. Jestem zadowolony, że byłem na tyle rozsądny, by to przyjąć.

Analizuję ostatnią myśl. To niesamowite, że jeszcze wczoraj wydawałoby mi się to całkowicie absurdalne. Rozsądny. Odkąd to kur*wa piep*rzenie uczniów stało się rozsądne?

Oficjalnie przyznaję: straciłem rozum. Próbuję rzucić chłopakowi gniewne spojrzenie za to, że jest odpowiedzialny za wszystko, ale widząc, jak wisi nad łóżkiem i drga żałośnie, jedyne, co jestem w stanie powiedzieć to - Głupie chłopaczysko. - I to nawet bez najmniejszego śladu urazy. Czując się, jakbym sam wisiał w powietrzu, udaję się na poszukiwanie Pomfrey i, jeśli będę miał szczęście, czegoś mocniejszego.

***

Kolejny raz zwijam się w kłębek pod tą przeklętą peleryną i siedzę w rogu pokoju na podłodze jak jakiś popaprany kundel. A jeśli już o kundlach mowa, jeden z nich siedzi przy łóżku bezowocnie obserwując chłopaka w czasie snu. Przypuszczam, że powinienem czuć jakąś wdzięczność do Blacka za to, że ryzykował wtrącenie do Azkabanu, gdy kradł środek znieczulający dla chłopaka. Oczywiście, czucie czegokolwiek innego niż dogłębnej nienawiści graniczyłoby z cudem. A ja nie wierzę w cuda.

Bezsprzeczna egzystencja chłopaka zmusza mnie, żebym przemyślał tę kwestię raz jeszcze. Im bardziej się zastanawiam, tym bardziej powątpiewam w to, że Voldemort odesłałby chłopaka ot tak sobie. Świetnie by się bawił patrząc na to jak chłopak cierpi. Jestem przekonany, że trucizna była przeznaczona dla mnie. Gdybym ją przełknął, nie byłoby już nikogo, kto uchroniłby mnie przed śmiercią. Nikt by nie wiedział. Ale Voldemort nie jest aż tak głupi, żeby liczyć na to, że zjadłbym ciasto.

Nie. Chłopak musiał uciec. Znowu. Jednakże nie mogę zgłębić, jak do tego doszedł. Trucizna za bardzo rozeszła się po organizmie, żeby był w stanie się aportować. Ta możliwość poszłaby w zapomnienie po trzeciej godzinie od chwili zjedzenia.

Moje myśli powracają do rudowłosej mugolki, którą Lucjusz podstępem wywabił z Londynu, żeby przetestować na niej specyfik. Jakkolwiek ohydne mogłoby to się wydawać, obserwowanie działania eliksiru było bardzo zabawne. Siedziałem w kącie niezauważony patrząc jak dziewczyna wypija zatrutą herbatę i chichoce idiotycznie w odpowiedzi na czarujący podryw Lucjusza. Robiłem notatki z efektów eliksiru.

Zaczyna się od ulotnego swędzenia w okolicach kręgosłupa równo godzinę po przyjęciu trucizny. Całkiem wygodne dla Lucjusza, który był nad wyraz ochoczy w udzieleniu pomocy dziewczynie błagającej o ulgę. Po trzech godzinach obiekt odczuwa prawie euforyczne doznania. Bardzo chce być dotykanym; zachowuje się jak kot na rozgrzanym piecu. Gdy eksperymentowaliśmy dogłębniej z eliksirem wyszło na jaw, że w przypadkach, gdy obiekt był przerażony trucizna stawała się nawet bardziej złowroga. Ciała obiektów zaczynały być ich własnymi wrogami. Są torturowani przeogromnym wrażeniem przyjemności. Potter błagał o dotyk. Majaczył z potrzeby, ale nadal był na tyle świadomy, by się za to nienawidzić.

Przełykam nagłą falę odrazy do samego siebie, przypominając sobie jak bardzo lubiłem akurat tę fazę eksperymentów. Dziewczyna płakała histerycznie, wyrzucając z siebie różne przekleństwa, w międzyczasie błagając Lucjusza, by och tak, do jasnej cholery dotknął ją. Obiekt staje się niechętnym masochistą, gdy granica między bólem a przyjemnością zaciera się i każdy dotyk jest czystą ekstazą. Niesamowite było obserwowanie osoby tak rozdartej między nienawiścią a rozkoszą.

Bardzo szybko przyjemność przeradza się w ból. Najpierw, każdy kontakt ze skórą staje się wkurzająco irytujący. Pamiętam jak dziewczyna stawała na piętach, kołysząc się lekko, bezsensownie błagając, żeby ktoś zakończył to piekło. Później irytacja wzmaga się w agonię. To było stadium, w którym znaleźli Pottera. Miał szczęście. Zazwyczaj wtedy zaczyna się prawdziwe torturowanie.

To jego krzyk mnie nakierował. Nieludzkie krzyki tak działały mi na nerwy, że zwymiotowałem słuchając agonii dziewczyny. Nie, tortury nigdy nie były moją mocną stroną. Przynajmniej nie fizyczne tortury. Zawsze bardziej skłaniałem się ku dobremu praniu mózgu - fetysz, dla którego znalazłem bardziej przydatne zastosowanie będą nauczycielem.

Nieustające świergotanie ptaków wyrywa mnie z zadumy nad moją przeszłością, do której już dawno temu zdążyłem się zdystansować. Nadszedł ranek, a chłopak nadal żyje. Czy jego stan się zmieni, czy nie pokaże przyszłość, ale malutka nutka nadziei, której trzymałem się od wczoraj zdecydowanie się zwiększyła. Nie jestem pewien czy trucizna nadal jest w systemie, ale podejrzewam, że przeszedł już najgorsze. Mieszanie środków nasennych ze znieczuleniem ogólnym wydaje się teraz mało ważne. Chłopak, który przeżył żyje nadal.

***

Obserwowany Potter nigdy się nie porusza.

Po czterech dniach czuwania przy łóżku chłopaka myślę tylko o trzech rzeczach: łóżko, kąpiel, chlanie. Niekoniecznie w takiej kolejności. Jeżeli jeszcze raz usłyszę rozdrażnione westchnięcie beznadziejnego chrzestnego chłopaka, zostanie on uduszony przez bardzo podirytowaną, niewidzialną siłę. Właśnie zastanawiam się jak podniosę się z podłogi i bezszelestnie wyślizgnę przez zamknięte drzwi, kiedy wchodzi Dumbledore. Jego oczy wędrują ku mnie, zanim przenosi spojrzenia na Blacka. Wręcza mu coś, co wygląda na egzemplarz Proroka Codziennego.

Wykorzystuję chwilowe roztargnienie Blacka i wstaję. Zauważam jego zaskoczenie, gdy przegląda pierwszą stronę.

- Skur*wysyn - mamroce - Zasłużył sobie na to. Sam bym go zabił.

Dumbledore zauważa moje pytające spojrzenie i kiwa głową. - Tak. To bardzo interesujące, że Peter zginął tej nocy, kiedy Harry uciekł. - Mówi.

Black spogląda na dyrektora z wyrazem największego przerażenia na twarzy. -Myślisz, że Harry go zabił?

Mój żołądek znika, kiedy zaczynam rozważać tę możliwość. Nie sądzę, że Potter ma wystarczająco mocy, by kogokolwiek zabić. Ale z drugiej strony, zaskoczył mnie już nie raz. Patrzę na śpiącego chłopaka, mając nadzieję, że to nieprawda. Będzie miał wystarczająco dużo problemów i bez morderstwa wyrytego w swojej świadomości.

- Nie. - odpowiada Dumbledore - Nie. Wspominałem właśnie tę noc, kiedy przybyłeś do Hogwartu w poszukiwaniu Petera.

Krzywię się drwiąco. Tak, noc, gdy Order Merlina pierwszej klasy prześlizgnął mi się przez palce - jestem przekonany, że to wina Pottera. Noc, w której zostałem zaatakowany przez własnych uczniów, którzy nigdy nie zostali ukarani. Noc, kiedy Potter nazwał mnie żałosnym za to, że ratuję jego skórę. Noc, w ciągu której wykazałem się niewyobrażalną powściągliwością nie zabijając Blacka, gdy tylko go ujrzałem, który zresztą uciekł, robiąc ze mnie idiotę kolejny raz. Jednym słowem najgorsza noc mojego przeklętego życia. Resztką sił powstrzymuję się przed odwarknięciem czegoś.

Dumbledore mówi dalej - Harry uratował życie Petera tamtej nocy. Zastanawiam się, czy Peter nie został zabity za spłacenie długu w stosunku do Harry'ego.

Twarz Blacka staje się bez wyrazu, kiedy analizuje możliwość. Mruży oczy prowokująco i kręci głową. - On zabił Jamesa i Lily. Czemu miałby uratować ich syna? To zwykły tchórz.

W jednej chwili uświadamiam sobie, że przez piętnaście lat obarczałem Blacka winą za śmierć Jamesa. Nawet w zeszłym roku, kiedy logicznie już wiedziałem, że to nieprawda, nienawidziłem go za to. Teraz, gdy egzystencja Pettigrew została potwierdzona, nie pozostaje mi nic innego jak zmierzyć się z faktem, że Black nie zdradził Jamesa. Nagle odczuwam mdłości. Opieram się o róg, nienawidząc Blacka mocniej niż kiedykolwiek za to, że zasłużył sobie na zaufanie Jamesa.

- Może i masz rację Syriuszu. Ale każdy jest zdolny do odkupienia swoich win. - Wydaje mi się, że widzę jak oczy Dumbledore'a migocą w moim kierunku. Posyłam mu rozjuszone spojrzenie spod peleryny.

- Czy Remus to widział? - pyta Black - Zostaniesz z nim? Zajmie mi to chwilkę.

- Oczywiście.

Black wstaje i rzucając ostatnie, krótkie spojrzenie Potterowi, wychodzi. Wynurzam się z kąta. Dumbledore uśmiecha się lekko. - Wiesz dobrze, że próbował mnie zabić. - Warczę.

Widzę jak kąciki jego ust drgają w wstrzymywanym rozbawieniu, a później bierze głęboki oddech jakby chciał rozpocząć jakąś długi i banalny monolog na temat przebaczenia. Zatrzymuje go cichy jęk, dochodzący z łóżka między nami.

- Harry? - Dumbledore podchodzi do materaca.

Twarz chłopaka wykrzywia się w grymasie i przegryza wargę. Ucieka mu kolejny jęk i jestem przerażony, że trucizna nadal krąży w jego organizmie. Otwiera oczy i omiata nimi pokój, zanim zaciska je mocno. Pojękuje głośno jeszcze raz przez mocno zwarte szczęki.

- Harry? - Dumbledore próbuje kolejny raz. Chłopak nie odpowiada. Na jego twarzy wyryta jest agonia. Moje serce zamiera. Nie poskutkowało.

- Harry czy coś cię boli? - pytam, uspokajając mój głos.

Jego twarz momentalnie robi się jak maska, oddech staje się płytszy. Zakrywa głowę rękoma.

- Tak bardzo mi przykro - szepce - Proszę nie zostawiaj mnie tu.