Chocolate & mint 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:05:00
Part One


-Profesorze Dumbledore! - koścista kobieta z dziwnym, ciasno upiętym kokiem, dziarskim krokiem weszła do gabinetu dyrektora, zamykając za sobą bezgłośnie drzwi.

W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok - istny balsam dla zmęczonych oczu, które przez ponad sześć godzin z uwagą śledziły poczynania uczniów. Przy szczelnie zasłoniętym bordową zasłoną oknie stało duże drewniane biurko, na którym oprócz kilku świeczek ociekających świeżo topionym woskiem, leżały stare księgi i pożółkłe papiery. Kobieta usiadła ostrożnie na rozklekotanym czarnym fotelu za drugą stroną stołu, poprawiła ciemnogranatową sukienkę i znacząco chrząknęła.

-Słucham?- rozległ się cichy zachrypnięty głos, by po chwili znad zakurzonego tomiska ukazała się twarz starego człowieka.

Twarz Dumbledora była szara i pomarszczona, przez co wyglądał na starszego niż jest w rzeczywistości, co dodatkowo było wynikiem stresu i przemęczenia.

-Dyrektorze.- zaczęła powoli profesor McGonagall.- Nie rozumiem, dlaczego zlecił pan Malfoy'owi towarzyszenie i ochronę Pottera przed Śmierciożercami. Przecież nawet nie wiemy, czy jest po naszej stronie, a co będzie, jeśli odda on Pottera w ręce naszego wroga !- wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Profesor Dumbledore przyglądał się przez chwilę w milczeniu oburzonej kobiecie, zastanawiając się, czy może powiedzieć jej, dlaczego ufa Draco i po co tak naprawdę ściągnął go z drugiego końca świata. To prawda, że Voldemort zginął już na dobre trzy lata temu, jednakże nie mógł on odejść nie wyznaczywszy na swoje miejsce następcy i właśnie tego dyrektor Hogwartu się najbardziej obawiał. Czuł też, że Śmierciożercy powoli się zbierają i rosną z dnia na dzień w siłę, zaślepieni ideałami, które im przez laty wpajał do głów czarny władca, będące tak naprawdę tylko iluzją doskonałego świata bez skaz. A pojawienie się następnego dyktatora, który będzie kontynuował dzieło swojego poprzednika było tylko kwestią czasu, przez co jednocześnie dawało to do zrozumienia, że tak naprawdę wojna nigdy się nie zakończy, dopóki ludzie chcący władzy i pieniędzy nie zdadzą sobie sprawy z tego, iż nie tylko to jest istotne w życiu. Dyrektor Hogwartu nie myślał, że dożyje takich czasów, w których nawet szkoła kształcąca młodych czarodziejów nie będzie bezpiecznym miejscem, jednak na razie było cicho, tak jak przed burzą. Dumbledore wiedział też, że nie jest w stanie dalej chronić Harrego, gdyż i tak sporą część energii traci poprzez wzniesienie barier ochronnych wokół Hogwartu i gdyby sprowadził do szkoły Pottera, to naraziłby tym samym na śmierć swoich uczniów. Również inni członkowie Zakonu Feniksa stracili w czasie wojny dużą część swojej mocy tak, więc pozostała jedna osoba, która jest tak samo silna jak Harry, a może nawet silniejsza. Nikt też nie wiedział, że Draco pomógł bardzo Dumbledorowi i to właśnie on przyczynił się do wygrania wojny ze Śmierciożercami. Kiedy dyrektor zaproponował Malfoyowi, że powie wszystkim o interwencji młodego czarodzieja, ten wymusił obietnicę na profesorze, żeby nikomu o tym nie wspomniał. Zaraz po tym Draco zniknął, zabierając z Banku Gringotta wszystkie pieniądze należące do jego rodziny, nie miał do czego wracać ani też, do kogo. Jego rodzice zostali zabici, a rezydencja państwa Malfoy była doszczętnie zniszczona. Parę osób, takich jak Pansy Parkinson, Blaise Zabini oraz Crabbe i Goyle próbowało się z nim skontaktować, chociaż ci ostatni tylko i wyłącznie ze względu, że wypadało im wykazać zainteresowanie, co się stało z księciem Slytherinu. Po kilku miesiącach mozolnych poszukiwań, które do niczego nie doprowadziły po prostu zrezygnowali, świadomi tego, że Draco mógł specjalnie zadać sobie tyle trudu, żeby nikt go nie odnalazł. Samemu profesorowi Dumbledore zajęło dobre parę miesięcy zlokalizowanie jego obecnego miejsca pobytu, a kiedy się wreszcie jemu udało, od razu wysłał do Malfoya list z prośbą o pomoc. Na początku dyrektor Hogwartu miał wątpliwości, czy dobrze robi prosząc Draco o przysługę, nie był też pewny czy zgodzi się on na propozycję zawartą na zwoju pergaminu. Dlatego też czekał przez cały tydzień z lekką obawą na odpowiedź, a kiedy w końcu przyszła odetchnął z wyraźną ulgą.

-Nie sądzę, aby pan Malfoy zmienił tak nagle front. Poza tym powinniśmy pamiętać, że Draco nie został oznaczony tak jak jego rodzice, więc co za tym idzie nie brał udziału w żadnym ze spotkań Śmierciożerców.- Dumbledore zaczął uspokajać profesor McGonagall.- Wiem też, że pomimo tego, iż Harry i Draco nie lubili się w szkole, jest on jedyną osobą, która może zadbać o bezpieczeństwo Pottera, dlatego też ufam jemu. Widzę droga Minerwo, że w twoich oczach stałem się szaleńcem...

-Dyrektorze.- oburzyła się po raz kolejny nauczycielka- Nigdy nie twierdziłam, iż jesteś szaleńcem i nigdy o tobie w ten sposób nie pomyślę, bo byłoby to nieprawdą. Jednak dziwi mnie twoja decyzja, Albusie. Nie wątpię w zdolności pana Malfoya, martwi mnie natomiast to, że Draco i Harry prędzej się pozabijają niż zaczną rozmawiać ze sobą normalnie jak dorośli ludzie! To mnie przeraziło!

Profesor McGonagall poprawiła swoje prostopadłe okulary i oparła głowę na dłoni, co było nawykiem, świadczącym o jej filozoficznych rozważaniach. Którymi jak zwykle w przeciągu paru minut podzieli się z Dumbledorem. Jednak czas mijał, a nauczycielka nawet nie drgnęła, więc dyrektor postanowił w końcu przerwać ciszę.

-O to właśnie chodzi - powiedział powoli, automatycznie przyciągając do siebie uwagę profesor McGonagall, która poruszyła się niespokojnie na krześl,e wlepiając w niego swoje kocie, zielono - szare oczy.

-Nie rozumiem?

Dumbledore położył na stół księgę, którą do tej pory trzymał w dłoniach i oparł się o blat biurka. Ściągnął sobie jedną ręką okulary i przetarł zaczerwienione oczy, które od długiego patrzenia na tekst zapisany małymi literkami zaczynały coraz bardziej piec.

-Upłynęło już tyle czasu i mogę się założyć, że żaden z nich nie pamięta, dlaczego nie lubił tego drugiego. A umieszczenie ich na parę tygodni w jednym miejscu może zaowocować tym, że pomiędzy nimi zawiąże się nić porozumienia, a może nawet sympatii?

Profesor McGonagall, która nie spuszczała oczu z dyrektora, mrugnęła parę razy zmieszana.

-Szczerze w to wątpię, Albusie, moim zdaniem nie będą się potrafili porozumieć- przerwała na chwilę, aby się nad czymś zastanowić- Poza tym mają odmienne charaktery, za bardzo się różnią.-westchnęła znacząco-Doprawdy, Albusie, nie wiem jak to będzie.

Po raz pierwszy od paru tygodni na twarzy Dumbledore pojawił się uśmiech.

-Zobaczymy moja droga Minerwo, zobaczymy.



Słońce już wstało dawno temu, ogrzewając trochę zmarznięte przez noc kwiatki i trawę. Wiosenny wietrzyk delikatnie potrząsał gałązkami drzew. Życie w Norze, czyli domu państwa Weasley, również powoli się budziło.

-Fred! George!! Proszę natychmiast zejść na dół i wytłumaczyć mi czy to, co widziała Ginny jest prawdą! Ale to już! - przyjemną ciszę przerwały krzyki pani Weasley, która w kuchni przygotowywała właśnie śniadanie , a jej jedyna, najmłodsza córka jej w tym towarzyszyła.

Zaraz potem bliźniacy zbiegli po schodach i stanęli w kuchni przed mamą z minami niewiniątek, które utwierdziły panią Weasley w przekonaniu, iż to, o czym wspomniała Ginny może być prawdą.

-Słucham. -powiedziała trochę niecierpliwie obserwując kątem oka niebezpiecznie bulgoczący garnek z jakimś wywarem.

Chociaż minęło tyle czasu, odkąd jej synowie opuścili Hogwart i kiedy po raz ostatni ich widziała, nie zmienili się w ogóle. Nadal byli bardzo szczupli, co niekorzystnie wyglądało przy ich wysokim wzroście. Oczy mieli nadal takiego samego koloru, zresztą jak cała ich rodzina, lazurowo - zielonkawe, z tym, że George miał jako jedyny zielono- brązowy odcień źrenic. A i tak pani Weasley musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć synom w twarze, identyczne jak dwie krople wody, z tym samym lekko haczykowatym nosem i blado karminowymi ustami zawsze z lekko uniesionymi go góry kącikami.
Molly Weasley odgarnęła kosmyk rudych, kręconych włosów, który opadł jej na lewe oko, westchnęła znacząco i usiadła na krześle.

"Może nie powinnam ich tak naciskać" - pomyślała patrząc na stojących przed nią bliźniaków.
"Nie robią też nic złego... ostatnio. Bardzo wydoroślali, ale widzę, że coś jest nie tak."

Fred i George obserwowali swoją matkę w milczeniu, a kiedy zmarszczyła trochę czoło od razu wiedzieli, że coś ją trapi. Fred spojrzał na swojego brata i kiedy ich oczy się spotkały obaj wiedzieli, że nie będą w stanie dłużej ukrywać swojej tajemnicy.

"Ale czy to coś zmieni?"

-Ale, o co chodzi mamo? -powiedział ostrożnie George.

-Znów coś złego zrobiliśmy? - Wtrącił się Fred.

Akurat w tym samym momencie, kiedy pani Weasley otworzyła usta, żeby coś powiedzieć przez kuchenne okno do dusznego pomieszczenia z impetem wpadła dostojna śnieżnobiała sowa. Ginny udało się ją w ostatnim momencie uratować przed kąpielą w kociołku z tajemniczą cieczą o ładnym niebieskim kolorze. Niewielkie stworzenie narobiło takiego hałasu, że porządnie wszystkich wystraszyło.

-Mój boże! - wrzasnęła po chwili, kiedy już doszła do siebie.

-Mamo, dobrze się czujesz? -Spytał Fred nachylając się nad matką.

George przeniósł swój wzrok na siedzącą na blacie kuchennym sowę, dziękując wszystkim bogom, których znał, że ten nieudolny ptak uratował jego i Freda przed poważną rozmową, która pewnie nie zakończyłaby się dla nich pomyślnie. W końcu, kto chciałby utrzymywać z nimi kontakty, szczególnie po tym, co by wyciągnęła na światło dzienne ich mama.

-Ginny, zawołaj tutaj szybko Rona, niech zabierze stąd tą sowę! -Molly Weasley już wyraźnie doszła do siebie, gdyż zerwała się z krzesła przewracając przy tym Freda i zaczęła wymachiwać niebezpiecznie rękami.

Dziewczyna powoli wyszła z kuchni i niespiesznie zaczęła wchodzić po schodach, kiedy była już przed pokojem Rona usłyszała dobiegający z dołu zirytowany głos matki.

-Ginny, przyprowadź tu Rona!- wrzeszczała walecznie Molly.

Drewniane drzwi otworzyły się i dziewczyna stanęła oko w oko z osobą, którą miała przyprowadzić do kuchni. Ron odgarnął przydługie kosmyki rudych włosów, które opadły mu na oczy i spojrzał zamglonym od snu wzrokiem na siostrę.

-No? -bąknął niezbyt inteligentnie, ale czego można się spodziewać po zaspanym człowieku i Ginny o tym dobrze wiedziała.

-Zejdź natychmiast na dół, inaczej mama obedrze z piór twoją sowę. - powiedziała zmęczonym głosem Ginny, obserwując jak Ron w przeciągu niecałych siedmiu sekund rozbudził się na dobre i zbiegł ze schodów zadziwiająco szybko.

Dziewczyna westchnęła i poszła do swojego pokoju. Nawet się nie przyjrzała, co właśnie robi jej miłość życia - Harry Potter. Od ich zerwania, czyli przeszło roku nie szukał nigdy jej towarzystwa, wręcz jej unikał i po kilku miesiącach nieudanego związku, rozstali się. Ginny czasami było niezręcznie siedzieć w jednym pomieszczeniu z byłym chłopakiem i prowadzić sztucznie uprzejmą rozmowę. Nadal też nie mogła zrozumieć, co było powodem ich rozstania i dlaczego Harry nie chciał o tym z nią wcześniej porozmawiać. Przecież wzajemne porozumienie jest kluczem do sukcesu, więc dlaczego nigdy nie mogli się dogadać, żadne z nich nie wierzyło także w przeznaczenie. Ginny odrzuciła od siebie teorię, że po prostu nie pasują do siebie i tyle.

Harry zresztą nie zmienił się tak bardzo, kiedy opuścił Hogwart, nadal był impulsywny i zawsze mówił coś, zanim zdążył to dokładnie przemyśleć. Przyzwyczaił się też do swojej popularności, ale nadal był zażenowany całym tym szumem, jaki robił się koło jego osoby, kiedy pojawiał się w jakimś publicznym miejscu. Był tego samego wzrostu, co Ron, Fred i George. Oczywiście znakiem rozpoznawczym były jego niesforne odstające na wszystkie strony czarne dłuższe włosy. Harry po zakończeniu szkoły zdecydował się na skorygowanie wzroku i dzięki temu jadowicie zielone oczy nie skrywały się za okularami. Zawsze też Harrego otaczała masa ludzi, różne kobiety starały się zainteresować go ich osobą, ale nic z tego nigdy nie wychodziło, gdyż 'chłopiec, który przeżył' i 'ten, który pokonał Voldemorta' zdawał się nie zauważać nikogo.

Ron wbiegł z rozwianym włosem do kuchni i kiedy wreszcie zatrzymał się tuż przed mamą, grzywka z powrotem opadła mu na oczy. Odgarnął ją energicznie, rozglądając się w tym samym czasie po kuchni. Z zadowoleniem zauważył, że jego sowa jest cała i zdrowa, a Fred i George też jeszcze żyją.

-Zabierz mi z oczu tego ptaka! - matka wskazała palcem na pierzaste stworzenie, siedzące na ramieniu drewnianego krzesła.

Molly wbrew pozorom była naprawdę opanowaną kobietą, ale kiedy ma się taką niesforną gromadkę dzieci, to naprawdę można co pięć minut tracić cierpliwość. Pewnie gdyby wiedziała, co ją czeka, to na pewno nie wyszłaby za Artura, chociaż przecież to nie jego wina. Kto by pomyślał, że to właśnie jej dzieciaki będą takie narwane, może zrobiła jakiś błąd wychowując ich?

Najmłodszy z jej synów podszedł do wystraszonej sowy i delikatnie wziął ją na ręce, wymieniając w tym samym czasie porozumiewawcze spojrzenia z bliźniakami. Mimo, że Fred i George uśmiechali się radośnie, w ich oczach można było dostrzec lęk. Ptak lekko uszczypnął Rona, zwracając tym samym jego uwagę na zwój papieru przymocowany do jego nóżki, był to list zaadresowany do Harrego. Rudowłosy chłopak odwiązał go szybko, po czym wcisnął George'owi uśmiechając się przy tym szeroko.

-Możecie zanieść to Harremu? Chciałbym porozmawiać o czymś z mamą, zanim nie zapomnę, dobra? Dzięki! - i nie czekając na odpowiedź ze strony bliźniaków wypchnął ich z kuchni.

Przez chwilę dwaj chłopcy stali z otwartymi szeroko oczami wpatrzeni w zamknięte drewniane drzwi.

-Ron nas uratował.- powiedział w końcu Fred, odrywając wzrok od drewnianych ornamentów.

-Kto by pomyślał, że kolejny raz to zrobi. -szepnął George, ściskając w dłoni kopertę. -Dobry z niego dzieciak.

Fred kiwnął potakująco głową, przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym parsknęli śmiechem i pobiegli na górę dostarczyć Harremu list. Bez zbędnych ceregieli wpadli do pokoju Rona, w którym czarnowłosy czarodziej siedział w piżamie przed telewizorem i śledził wcześniej wiadomości z kraju i ze świata.

-Cześć! -wrzasnęli bliźniacy jednocześnie, siadając obok Harrego na podłodze przed odbiornikiem. -List do ciebie przyszedł.

George podał Harremu list, który bezzwłocznie do otworzył i zaczął z zainteresowaniem czytać. Bliźniacy widzieli jak na twarzy zielonookiego pojawia się grymas niezadowolenia. Widząc to Fred i George pośpiesznie opuścili pokój, nie pytając o nic Harrego. Chłopak był im za to wdzięczny. Nie miał teraz ochoty rozmawiać na temat listu do dyrektora Hogwartu.

Przecież tak się cieszył, że zobaczy w końcu całą rodzinę Weasleyów w komplecie, a tu nici.
"Tylko mnie może się coś takiego zawsze przydarzyć." -westchnął idąc do łazienki.

-Słucham Ron, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? -Spytała zniecierpliwiona pani Weasley.

Jej syn stał w tym samym miejscu ze spuszczoną głową od dobrych paru minut i do tej pory nie odezwał się ani słowem, co Molly z sekundy na sekundę coraz bardziej irytowało. Opadła ze zrezygnowaniem na krzesło i przeczesała włosy palcami uważnie obserwując swojego syna.

-Czy ma to coś wspólnego z Hermioną?- spytała po chwili.

Ron podniósł głowę i spojrzał się zdziwiony na matkę, a delikatne różowe rumieńce na jego policzkach stały się coraz bardziej widoczne. Rudowłosy podszedł do stołu, położył na blacie sówkę, która zatoczyła się i zaczęła przechadzać się w tą i z powrotem, po czym usiadł na krześle naprzeciwko pani Weasley.

-Skąd wiesz? -zapytał tak cicho, że Molly musiała nachylić się nad stołem, żeby jego usłyszeć.

-Przecież to oczywiste, kochanie. -uśmiechnęła się, patrząc w nie rozumiejące nic oczy syna.
-Widzę, jak na nią patrzysz, pojawiają się w twoich oczach wesołe iskierki. Wiem też, że ją kochasz i sądzę, że Hermiona czuje do ciebie to samo.

Twarz Rona od razu się rozjaśniła, co było zasługą głównie szerokiego uśmiechu, wstał od stołu i podszedł do mamy.

-Dziękuję. -szepnął i pocałował panią Weasley w policzek.

-Nie masz, za co mi dziękować, a teraz idź i zobacz, co tam z Harrym. Niedługo też będzie śniadanie. Zapomniałam zupełnie o śniadaniu! -uświadomiła sobie ten fakt oburzona.

Zaczęła rzucać zaklęcia tu i tam, widząc kątem oka jak Ron opuszcza kuchnię uśmiechając się cały czas promiennie. Wtedy też zdała sobie sprawę, że jej najmłodszy syn także ją niedługo opuści. W jednej chwili smutek i żal zmieszały się z radością i szczęściem jednocześnie. Molly naprawdę się cieszyła, że Ron znalazł w końcu osobę, która pokocha, wiedziała też, że Hermiona już od dawna nie może myśleć o nikim innym, tylko o Ronie. Zresztą bardzo się polubiły przez te lata i pani Weasley ucieszyła się, że w końcu jej syn zwrócił uwagę na taką sympatyczną dziewczynę. Już nawet widziała ich na ślubnym kobiercu. Ale coś nie dawało jej spokoju, czuła jakby przegapiła jakąś istotną informację, ważną rzecz, której niestety nie mogła zlokalizować.


Kiedy Ron wszedł do swojego pokoju, Harry siedział na parapecie z nogami zwisającymi zza oknem, nawet nie drgnął, kiedy jego przyjaciel stanął za nim.

-Harry, co się stało? -rudowłosy chłopak patrzył na bruneta, kiedy ten odwrócił się do niego i bez słowa podał mu zwój papieru.

Ron wziął do ręki zwój, zastanawiając się, dlaczego Harry jest w takim stanie, rozłożył go i zaczął czytać. Już znał odpowiedź na zadane przez siebie wcześniej pytanie.

-Cholera.

Ron jeszcze raz przeczytał zapisaną starannym pismem kartkę, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą dowiedział. Harry popatrzył się ze smutkiem na przyjaciela.

-To znaczy... - zaczął mówić rudowłosy.

-Tak. - Przerwał mu Harry. - Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam.